Płacz Przodków - Dariusz Kankowski - ebook

Płacz Przodków ebook

Dariusz Kankowski

1,0

Opis

[code]Król spotyka dziewczynę z rasy niewolników, którą natychmiast pragnie pojąć za żonę, by spłodzić z nią dziedzica. Ale to nie bajka, tyko początek horroru. Akcja toczy się w odległych, ponurych czasach, gdzie opowieści rzadko kiedy kończą się szczęśliwie. Ciemiężeni Gi toczą beznadziejną walkę o wyzwolenie spod władzy swoich okrutnych panów, K’Anu, i ich bezlitosnego władcy, który z chwilą narodzin stał się panem całego znanego świata. Darem, który Neill otrzymał od Wszechrodziców, jest władza nad wszelkimi żywymi stworzeniami. Nikt nie może się mu sprzeciwić. A jednak Liść, prosta dziewczyna z ludu, to zrobiła. Czyżby utracił moc? To historia walki o wolność i własną duszę, mroczna fantasy opowiadająca o odkrywaniu prawdy o bogach, przeznaczeniu i ludzkich uczuciach. Czy miłość jest silniejsza od przyjaźni, a pożądanie od lojalności? Czym uciszyć Płacz Przodków, wciąż rozbrzmiewający w głowie? [/code]

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 162

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



DARIUSZ KANKOWSKI

PŁACZ PRZODKÓW

Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2013

Redakcja Joanna Ślużyńska

Korekta zespół RW2010

Redakcja techniczna zespół RW2010

Copyright © Dariusz Kankowski 2013

Okładka Copyright © Mateo RW2010

Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2013

e-wydanie I

ISBN 978-83-7949-001-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.

Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.

Oficyna wydawnicza RW2010

Dział handlowy: [email protected]

Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl

PROLOG

We all have the same parents.

– Enigma

1

To był szósty dzień miesiąca Utu, najsuchszego miesiąca roku i całej dekady. Żar słońca przypiekał ziemię i dusił jej mieszkańców. Rzeki wysychały, a źródła znikały, dlatego Gi wędrowali wiele mil w poszukiwaniu wody. Wszechojciec zasłonił przed nami łaskawe oblicze, odsunął od swojej urodzajnej piersi i poddał próbie. Mogliśmy jedynie posłusznie przyjąć wyrok.

Postanowiłem udać się po wodę wraz z Gi, aby na własne oczy przekonać się o rozmiarach klęski. Chciałem określić stan wód w mojej dziedzinie, a ponieważ Gi nie potrafią rachować, musiałem to uczynić osobiście. Zabrałem ze sobą syna. Aram miał wówczas sześć lat, lecz rozumem przewyższał inne dzieci. Kto usłyszałby jego mowę, dałby mu przynajmniej dwanaście. Zawsze był moją dumą i moim największym szczęściem.

Najbliższą oazą okazały się Skały Nieba, położone na granicy dziedziny Rammy, który zawsze miał wód pod dostatkiem. Otrzymał szczególne błogosławieństwo Wszechrodziców. Każdego z nas obdarowano, lecz nie ulega wątpliwości, że Ramma to największy szczęśliwiec.

Część należących do niego wód spływała na moje ziemie, czyniąc je moimi. Jednakże teren Skał był wyjątkowo niedostępny, uformowany z ostrych jak brzytwy kamieni, nierówny, pełen stromizn oraz zdradzieckich usypisk i zapadlisk. Mimo niegościnności tego miejsca nie opuściliśmy go, gdyż wody brakowało nam bardziej niż Gi rozumu.

Nawet najbystrzejsze dzieci bywają nierozsądne, bo z chwilą, gdy zamieniają beztroskę na rozważną kalkulację, tracą swą niewinność. Dlatego nie byłem oburzony, widząc Arama z typową dla siebie ciekawością badającego wszelkie kąty, bez strachu i z zachwytem wspinającego się na najbardziej strome skały. Nie omieszkałem pouczyć go o niebezpieczeństwach, jakimi grozi podobna zabawa. Aram usłuchał, lecz gdy próbował zejść z jednego z występów, poślizgnął się i zleciał z wysokości kilkunastu łokci. Upadek na ostre kamienie mógł zakończyć się dla dziecka śmiercią. Przeżyłem największą w życiu chwilę grozy. Szczęśliwie jeden z Gi zareagował na czas i złapał mojego syna, nim jego kruche ciałko roztrzaskało się o kamienie. Po tym wydarzeniu nie odstępowałem Arama na krok.

Właśnie wtedy zwrócił się do mnie z pytaniem:

„Tato, czy Gi są naszymi braćmi?”

Zaprzeczyłem. Odpowiedź chyba go zasmuciła; rozczarował się. Jego kolejne pytanie zmieniło moje życie.

„Tato, dlaczego Wszechrodzice stworzyli nas i Gi? Do czego jesteśmy im potrzebni? Czemu Gi słuchają K’Anu? Czemu są do nas tak podobni, skoro nie są naszymi braćmi?”

Po raz pierwszy i ostatni nie potrafiłem odpowiedzieć na zadane mi pytanie. Sześciolatek znalazł lukę w darze, jakim obdarzyli mnie Wszechrodzice. Całe moje życie, wszystkie osiągnięcia, nawet każdy z oddechów okazały się bezwartościowe w obliczu tego pytania. Aram pytał o coś więcej, niż dziecko mogło wyrazić prostymi słowami. Pytał o początek wszystkiego – nie tylko Gi i K’Anu, ale wszelkich innych stworzeń, świata, nawet Wszechrodziców. Mając sześć lat, chciał zrozumieć zasady, które uwarunkowały świat, jaki znał. Wiedziałem, że któregoś dnia przewyższy nie tylko mnie, ale każdego kiedykolwiek narodzonego K’Anu.

Najbardziej uderzyła mnie sama forma pytania. Aram nie pytał, jak wyglądał początek, jak doszło do ukształtowania dnia dzisiejszego. To go nie obchodziło. Nie pytał: jak, ale: dlaczego.

Cała moja wiedza runęła jak wieża o słabych fundamentach.

Od tamtego dnia minęło wiele lat, lecz pytanie Arama wciąż nie daje mi spokoju, każdego dnia i nocy czając się gdzieś w zakamarkach umysłu. Aram nigdy go nie powtórzył. Może o nim zapomniał albo tylko udaje.

Dociekliwość jest cechą naszego rodu. Dlatego z takim zaangażowaniem wertujemy dawne pisma, szukając w nich wiedzy. Od tysięcy lat nasi przodkowie spisywali swoje doświadczenia i wnioski na glinianych tabliczkach, tak jak czynię to teraz, a po mnie czynić będzie Aram. Lecz coraz mniej dostrzegam w tym sensu. Tabliczki nie dostarczą mi odpowiedzi na pytanie syna, a ja sam zapewne również nigdy do niej nie dojdę. I chociaż moim głównym celem stało się poszukiwanie wyjaśnienia, obawiam się, że tak naprawdę wcale nie chcę go poznać. Bo czy prawda uczyni mnie szczęśliwszym? Nie, będę tylko mądrzejszym nieszczęśnikiem.

Tamten tak ważny dla mnie dzień, który tyle mi uświadomił, pamiętam bardzo niewyraźnie, jakby mgła ukrywała przede mną szczegóły. Wiem tylko, że niedługo potem ów Gi, który uratował mego syna, zmarł z pragnienia. Chcąc uszanować jego pamięć, po odnalezieniu źródła wody przydzieliłem każdemu z jego rodaków rację identyczną z tą, jaką przyznałem sobie i synowi. Nie chciałem myśleć, że wystarczyłaby jedna racja wody mniej, a Gi nie dożyłby chwili, kiedy Aram spadł ze skały.

– Myśli Gaŝama, księga 9

2

Odmowa była dla Neilla zupełnie nowym doświadczeniem. Nigdy dotąd nie spotkał się z oporem wobec swej królewskiej woli. Żaden Gi, ani nawet K’Anu, nie wyraził sprzeciwu wobec jego rozkazu czy choćby płochej zachcianki. Już z chwilą narodzin stał się panem całego znanego świata. Nic zatem dziwnego, że jego pierwszą reakcją była konsternacja. Nie wiedział, jak się zachować w sytuacji, z jaką dotąd się nie zetknął.

Uważano, że Neill może – i powinien – mieć wszystko, czego sobie zażyczy. On sam niekiedy tak myślał, lecz często przekonywał się, że nawet kogoś tak potężnego jak on mogą dręczyć tęsknoty, wątpliwości, obawy oraz najgorsze z doznań – rozczarowanie, gdy coś nie szło po jego myśli. Oczywiście ukrywał swoje słabości. Ale w miarę upływu lat przychodziło mu to coraz trudniej.

Najbardziej na świecie brakowało mu teraz żony, co z biegiem czasu coraz mocniej sobie uświadamiał. Potrzebował syna. W przeciwnym razie zostanie ostatnim królem z dynastii panującej od zarania dziejów. Nie mógł dopuścić do takiej hańby.

Książęta podległych mu dziedzin dobrze wiedzieli, że mogą na tym skorzystać. Dlatego starali się o łaski u króla i przedstawiali mu swoje córki, licząc, że połączą swój ród z rodem panującym. Neill spał ze wszystkimi książęcymi córkami. Spał też z ich żonami, jednak żadnej nie uczynił królową. Doszło do tego, że zaczął sypiać z każdą napotkaną K’Anu, lecz i to nie przyniosło rezultatu.

Gdyby chodziło wyłącznie o syna, mógłby wziąć którąkolwiek z nich. Ale związek królewski musiał zostać uświęcony. Taki wzór dali swym dzieciom Wszechrodzice i nie było wyjątku od tej zasady. Tylko syn prawowitej królowej mógł zostać dziedzicem.

To jednak nie wykluczało ożenku z jakąkolwiek kobietą, lecz Neill nie chciał żadnej ze swoich kochanek. Kogo zatem szukał? Czego wymagał od matki swojego dziedzica? Nie wiedział, i na tym właśnie polegał problem. Chciał, żeby jego wybranka różniła się od innych kobiet, górując nad nimi pod każdym względem. Musiała być wyjątkowa. Czasami zastanawiał się, czy nie goni za złudnym marzeniem.

Kobiety drażniły go. Ich hałaśliwość, delikatność, comiesięczna krew – każdy aspekt kobiecości wzbudzał w nim odrazę. Mimo to nie ustawał w poszukiwaniach. Czuł, że gdzieś żyje doskonała królowa, taka, która wywoła w nim szczególne pożądanie i da syna, jakiego nie dałaby żadna inna.

I gdy stracił już nadzieję, zaczynając wierzyć, że należy poddać się zasadom gry – cóż za ohyda! – i przyjąć którąś z ofiarowywanych mu książęcych córek – znalazł idealną kandydatkę. Nie, nie kandydatkę. Od chwili gdy ją zobaczył, wiedział, że znalazł żonę.

Dzień należał do tych osobliwie gorących, kiedy każdy ruch jest wysiłkiem, a wszelka działalność szybko obraca się wniwecz. K’Anu unikali podobnych upałów, kryjąc się w zaciszu swoich pałaców, ograniczając wszelką aktywność do minimum. Neill postanowił jednak przeprowadzić nieoczekiwaną kontrolę wśród Gi pracujących w jego ogrodach. Nigdy nie robił tego osobiście, ale dręczyła go potworna chandra, więc chciał oderwać się nieco od codziennych spraw. Obserwowanie Gi przy pracy niosło ze sobą coś kojącego, jak spoglądanie w wijące się języki ognia, szybowanie ptaka lub rwący nurt rzeki.

Gi nie odrywali się od swoich zajęć, pochłonięci pielęgnacją roślin niczym kochankowie, dla których istnieje wyłącznie ciało partnera. Choć pot spływał obficie po ich ciemnych skórach, nie okazywali oznak zmęczenia. Neill cieszył się w duchu, widząc, że żaden nie przejawia oznak choroby; nie przerywali pracy, chyba że po to, by oddać pokłon królowi. Zdrowego Gi nie męczy nawet najcięższa, wielogodzinna praca i jada dwa razy dziennie: o świcie i o zmierzchu. Wszystkie osobniki przejawiające słabość są natychmiast eliminowane ze stada. Neill żałował jedynie, że Gi żyją tylko około czterdziestu lat. Potem zwyczajnie więdną i szybko tracą przydatność. Starych również trzeba zabijać, bo nie ma sensu żywić nikomu niepotrzebnych osobników.

Neill szedł zatem radosny po niezmiernych obszarach swojego ogrodu. Widok panującej w nim harmonii przekonał go, że świat pod jego kontrolą kwitnie. Zadowolony z tej myśli, podążył wyłożoną białym kamieniem ścieżką na południowy kraniec ogrodu, z którym graniczyło miasto pracowników. Pchnęło go tam dziwne przeczucie. Wiedział, jak wyglądają ich lepianki, choć widywał je tylko z daleka. Nigdy dotąd nie odwiedzał terytoriów zamieszkanych przez Gi, ale teraz nabrał przekonania, że powinien zobaczyć miasteczko sług.

Początkowo zawiódł się. Nie znalazł niczego przykuwającego oko, niczego, co zrekompensowałoby mu długą wędrówkę. Miasteczko emanowało smutkiem, nudą, szarością. Wszędzie widział monotonne piaskowe barwy, aż do rosnących wokół lasów. Było cicho i pusto, bo większość Gi pracowała w ogrodzie. Kilku pozostałych, pod kontrolą strażnika, naprawiało lepianki, zniszczone zapewne przez burzę lub inny żywioł.

Wzrok Neilla przyciągnęła młoda Gi stojąca przed jedną z lepianek. Zainteresował się nią, gdyż w ogóle się nie poruszała. Zamknęła oczy i obróciła twarz ku niebu, wystawiając ją na rażące promienie słońca.

Król zbliżył się z obawą, że coś niedobrego stało się z tym osobnikiem. Dziewczyna nie zauważyła go, nie zwróciła też uwagi na odgłos jego kroków. Neill postanowił wstrzymać się z udzieleniem nagany – pozwoliło mu to dokładnie się jej przyjrzeć. Jakaś starsza Gi, zapewne matka dziewczyny, wyglądała przez okno, ale szybko schowała się na widok króla. Neill zignorował ją.

Początkowo opierał się tej myśli, lecz dziewczyna urzekła go. Może dlatego, że nigdy nie przypatrywał się sługom tak dokładnie, bo nie sądził, by mogli równać się urodą z K’Anu. A ta Gi wręcz przewyższała wdziękiem wszystkie znane mu kobiety. Zawstydziłaby każdą panią. Cienka, trochę zakurzona suknia zdradzała jej doskonałe kształty, jak spod dłuta najlepszego rzeźbiarza. Skórę miała gładką, twarz czystą, niby ciemny kryształ. Włosy sięgające ramion były zmierzwione, ale niemal czuło się ich puszystość. Towarzyszył jej kwiatowy zapach, zupełnie niepodobny do kwaśnej woni Gi. Nie przypominała swoich rodaków, których twarze szybko żłobiła praca. Na pierwszy rzut oka można ją było wręcz pomylić z K’Anu. Zdradzało ją tylko odzienie.

Na dodatek, pomimo ewidentnie młodego wieku, o którym świadczyła jej dziecięca twarz, wydawała się bardzo dojrzała. Biodra miała szerokie, piersi małe, ale kształtne – jeszcze nie osiągnęły ostatecznego rozmiaru.

Otworzyła oczy i zmieszała się, ujrzawszy Neilla. Natychmiast padła przed nim na kolana, czołem dotykając ziemi.

– Wstań, dziecko.

Posłusznie wykonała rozkaz. Wlepiła wzrok w jego stopy, nie śmiąc spojrzeć mu w twarz. Nie okazywała jednak typowej dla Gi bojaźni wobec panów. Po prostu robiła to, co do niej należało: słuchała.

Neilla zachwyciła jej twarz – młoda, pełna życia, kusząca. Miała ciemne, szerokie i zachęcające wargi. W spojrzeniu kryła się duma, ale niewinna duma, poczucie własnej wartości pomimo akceptacji losu niewolnika.

– Dlaczego nie pracujesz z innymi? – zapytał łagodnie. – Co znaczy ten postój?

– Modliłam się, panie.

– Modliłaś się?

– Tak. Do Wszechrodziców.

– O co?

– O zdrowie dla mojej matki, panie.

Neill uśmiechnął się pogardliwie i pogładził po brodzie.

– Sądzisz, że zostaniesz wysłuchana? Jesteś Gi.

– Jestem ich dzieckiem, panie, tak jak wszystkie stworzenia. Co to za rodzice, którzy ignorują płacz swoich dzieci?

Neill zaśmiał się pod nosem. Jej wiara, silna, młodzieńcza, pełna zapału – budziła w nim litość. Wszechrodzice nie wysłuchają jej. Kiedyś zrozumie dlaczego.

– Czy twoja matka jest chora?

– Tak, panie.

– A zatem umrze.

Zawahała się.

– Tak, panie.

Neill pokiwał w zadumie głową. Złapał się na tym, że nie odrywał wzroku od dziewczyny, ignorując otoczenie, jakby nie istniało. Czuł rosnące pożądanie.

– Zdejmij suknię – polecił.

Dziewczyna nie zwlekała; ściągnęła ramiączka, suknia zsunęła się z jej ciała i opadła na ziemię. Wyprostowała się dumnie, nie okazując wstydu, ale jej wzrok spoczął gdzieś na wysokości szyi Neilla. Wbił chciwe spojrzenie w jej piersi, w jasne i rzadkie jeszcze włosy łonowe, w cudownie ukształtowane biodra.

Zbliżył się i uchwycił jej pierś, ciepłą i delikatną. Nikt jej przed nim nie dotykał. Dziewczyna nie poruszała się, choć wyczuł, że w środku drży.

– Chciałbym, moje dziecko, żebyś za mną poszła. Zostaw swoją matkę i zamieszkaj ze mną, a ja sprawię, że już nie będziesz musiała się o nic modlić.

– Nie.

Neill odsunął dłoń i spojrzał ostro na dziewczynę. Nie rozumiał.

– Spójrz na mnie.

Posłuchała. Znalazł w jej czarnych oczach żar, tę samą dumę, która brzmiała w jej słowach.

– Chcę, abyś za mną podążyła. Czy rozumiesz, czego żądam?

– Tak, panie. Ale nie opuszczę matki.

W pierwszej chwili Neilla przejęła zgroza. Darem, który otrzymał od Wszechrodziców, była władza nad wszelkimi żywymi stworzeniami. Nikt nie mógł się mu sprzeciwić.

Ale ta dziewczyna to zrobiła. Czyżby utracił moc?

Skonsternowany i wzburzony, rozejrzał się po wiosce. Odnalazł wzrokiem dojrzałego Gi, tnącego grubym, krzemiennym nożem bambusowe łodygi przeznaczone na ściany lepianek.

– Hej, ty! – zawołał. – Podejdź tu!

Mężczyzna rzucił pracę i natychmiast podbiegł. Ukłonił się przed Neillem. Ten, jeszcze nie w pełni zadowolony, aby dać ujście złości, rozkazał:

– Poderżnij sobie gardło.

Gi bez wahania wykonał polecenie. Jego cięcie było szybkie i silne, krew trysnęła mu na koszulę, zwalił się na ziemię jak ścięte drzewo, głowa wykrzywiła się groteskowo. Jeszcze przez moment się krztusił, a potem znieruchomiał, choć krew wciąż wypływała wartkim strumieniem z rozoranego gardła.

Neill odetchnął. Nie stracił mocy. Dlaczego zatem ta dziewczyna nie jest mu uległa?

– Czy wiesz, kim jestem?

– Tak, panie – odparła. – Jesteś królem.

Nie miał pojęcia, jak zareagować. Wiedział tylko, że to spotkanie może okazać się brzemienne w skutki. Ktoś, kto potrafił sprzeciwić się jego woli, stanowił największe zagrożenie, jakie potrafił sobie wyobrazić. Być może dziewczyna jakimś cudem posiadła podobną mu moc. Jak się przed nią ochronić? Jedynym wyjściem było wziąć ją za żonę. Musiał ją kontrolować.

– Ile masz lat, dziecko?

– Piętnaście, panie.

– Dobrze. – Neill kiwnął głową w zadumie. – Zatem wrócę tu po ciebie za trzy lata i odmienię twoje życie. Pamiętaj o tym i oczekuj mnie. A teraz wracaj do pracy.

Ubrała się, ukłoniła i posłusznie skierowała do miejsca, gdzie trwały naprawy. Neill wiedział jednak, że nie robi tego z powodu jego władzy nad nią. Nie miał żadnej. Poszła, bo tak chciała.

– Poczekaj! – zawołał za odchodzącą. – Jak brzmi twoje imię?

Dziewczyna skłoniła się lekko.

– Panie, i tak nie zapamiętasz imienia Gi.

Neill uśmiechnął się. Była znacznie bystrzejsza od swoich rodaków.

– Masz rację. To nieistotne.

Dziewczyna kiwnęła głową i odeszła.

– Trzy lata co do dnia – powtórzył Neill. – Pamiętaj.

ROZDZIAŁ I Bunt Gi

Many who have no will of their own

Hold their souls towards the sinister bloom.

– My Dying Bride

1

Neill podniósł kielich drżącą, słabą ręką. Z widocznym skupieniem przytknął naczynie do ust i łapczywie spożył zawartość. Na moment odzyskał wigor, gdy z zamkniętymi oczami i błogością malującą się na twarzy pochłaniał wino. Potem gruchnął kielichem o stół, opadł na fotel i zwiesił ciężką głowę. Wzrok miał mętny, przybity, ale nadal uśmiechał się tajemniczo.

Gaŝam uznał, że najwyższy czas zrobić coś, na co z reguły nikt poza nim nie miał odwagi: zasugerować Neillowi działanie sprzeczne z jego wolą.

– Chyba pora zakończyć ucztę, panie – oznajmił. – Udajmy się na spoczynek.

Neill pokręcił głową energicznie, jakby chciał coś z niej strząsnąć.

– Nie – mruknął. – Nie. I nie mów mi „panie”, kurwa, ile razy mam ci powtarzać? Ty i On nie musicie mi mówić „panie”. Każdy z nas otrzymał w dziedzictwie władzę nad jednym ze światów. Los chciał, że mnie trafiła się ziemia, na której wszyscy mieszkamy. Ale to nie znaczy, że mi podlegacie jak reszta K’Anu. Jesteście lepsi, nie zapominajcie o tym. My trzej... jesteśmy jebanymi bogami, czy nam się to podoba, czy nie.

On mruknął coś chrapliwie, czego Neill i Gaŝam nie dosłyszeli, ale też niespecjalnie się tym przejęli. On był już stary i choć wypił najmniej, kolebał się na fotelu najmocniej, mężnie usiłując nie usnąć. Obaj wiedzieli, że nie wytrwa długo.

– Dobrze, Neill, wybacz – rzekł Gaŝam. – Jednak naprawdę już czas spać.

– Powiedziałem „nie” – warknął Neill, lecz jego głos nie miał takiej mocy jak na trzeźwo. – Mam to szczęście, że gdy przebywasz w moim królestwie, musisz mnie słuchać. A ja rozkazuję, że pijemy aż do świtu lub póki nie padniemy z sił.

Zarechotał, na co Gaŝam skłonił głowę.

– Jak sobie życzysz.

Zapanowała cisza, w trakcie której obaj pociągnęli po łyku. Neill nalał im trzem więcej. Robił to osobiście, bo nie chciał, by towarzyszyli im jacyś Gi.

Sędziwy On zwiesił głowę na piersi i chrapnął głośno, opluwając sobie brodę. Gaŝam zdziwił się, że Neill tego nie skomentował. Twarz króla nieco stężała, spojrzenie spochmurniało.

– Potrzebuję tego – powiedział Neill, niezręcznie machając dłonią wokół głowy. – Tego... szumu. Zagłusza płacz.

– Jaki płacz? – zapytał Gaŝam po chwili, nie doczekawszy się rozwinięcia wątku.

Neill spojrzał na niego, jakby dopiero teraz go zobaczył. Westchnął i wypił haust wina. Widocznie wymsknęło się mu coś, o czym wcale nie chciał mówić; był już na tyle pijany, że zapomniał o ich obecności.

– Płacz przodków. Nigdy go nie słyszałeś, prawda?

– Nie wiem. Czym jest płacz przodków?

Neill długo wodził po nim przytępionym wzrokiem, nim odpowiedział:

– Chuj wie. Ale ciągle go słyszę. Od kiedy się urodziłem, słyszałem go każdego dnia i każdej nocy. Nawet teraz słyszę, chociaż nieco stłumiło go wino. Mój ojciec też go słyszał. I jego ojciec. I tak dalej, i dalej, aż do zasranego pierwszego króla ziemi... tego o tym śmiesznym imieniu... nie pamiętam...

Nalał sobie wina, łyknął i znowu sobie nalał.

– Jak brzmi ten płacz? – zapytał Gaŝam. Mimo że często pił z Neillem, robił to wyłącznie z obowiązku. Król nigdy nie zdradzał nawet najmniejszych tajemnic, za to lubił poznawać cudze. Należało wykorzystać okazję i posłuchać.

– Nie chciałbyś tego słyszeć. W każdej sekundzie twojego zasranego życia... Płacz przodków. Ojciec tłumaczył to w ten sposób: kiedy jakaś istota umiera, na świecie pozostaje po niej głos. Okropny głos, jak rozpaczliwy jęk albo wycie torturowanego... Nasuwa mi się na myśl rozdzierana dusza. Głos każdego stworzenia, jakie kiedykolwiek żyło na świecie od zarania dziejów, rozbrzmiewa echem w królewskiej głowie. Czasami tak głośno, że zagłusza wszystko wokół, doprowadza mnie do szału. Codziennie do tej kakofonii dołączają kolejne głosy.

Gaŝam zastanawiał się, czy Neill mówi poważnie – a może to już majaczenie pijaka? Trudno było stwierdzić, zważywszy, że król wypowiadał się wyjątkowo składnie nawet w takim stanie. Podchodziło to pod nadnaturalną zdolność. Właściwie mówił bardziej zrozumiale niż na trzeźwo, kiedy dziwacznie stylizował wypowiedzi.

Nagle oblicze Neilla zmieniło się. Zmarszczył czoło i skrzywił się, jakby poczuł smród. Jego oczy zwilgotniały.

– Od narodzin... – zaczął łamiącym się głosem – od pierwszych sekund życia ten głos wypełnia moją głowę. Nie ustaje nawet podczas snu. Nie mogę się go pozbyć, wgryzł się we mnie jak pasożyt. Cały czas... Potrafisz to sobie wyobrazić?

Gaŝam zaprzeczył delikatnym ruchem głowy.