Pińskie błota. Natura, wiedza i polityka na polskim Polesiu do 1945 roku - Sławomir Łotysz - ebook

Pińskie błota. Natura, wiedza i polityka na polskim Polesiu do 1945 roku ebook

Łotysz Sławomir

0,0

Opis

O Polesiu na ogół pisano tak, jakby niczym nie różniło się od innych krain. A przecież wszystko tam wyglądało inaczej – siano zbierano, stojąc po kolana w błocie, na pińskim targu handlowano wprost z łodzi, a centralna część Polesia na kilka miesięcy w roku zamieniała się w śródlądowe morze. Sławomir Łotysz podjął próbę przepisania międzywojennej historii tej krainy, za punkt wyjścia przyjmując wszechobecne tam mokradła. Plany ich osuszenia były w tym okresie, jak dowodzi, głównym elementem polityki państwa wobec ziem wschodnich, bowiem dopiero odwodnienie Polesia otwierało drogę do jego kolonizacji.
Książka Pińskie błota jest pierwszą monografią z dziejów II RP pisaną świadomie z perspektywy środowiskowej, pokazującą ekologiczny wymiar kluczowych debat o tym etapie polskiej historii.
dr hab. Adam Izdebski
Choć jest to książka naukowa, została napisana żywym i bogatym eseistycznym językiem, dzięki czemu wciąga czytelnika już od pierwszej strony i do ostatniej stanowi pasjonującą lekturę.
dr hab. Anna Engelking, prof. PAN
Sławomir Łotysz (ur. 1970) – historyk, profesor w Instytucie Historii Nauki PAN im. Ludwika i Aleksandra Birkenmajerów w Warszawie. Zajmuje się historią techniki i historią środowiskową. W latach 2017–2021 przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Historii Techniki (ICOHTEC).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 851

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jance, Serafinowi iich córce Zosi – mojej Mamie

Podziękowania

Praca nad nową książką jest jak podróż. Moja rozpoczęła się w grudniu 2014 roku, gdy przeglądając archiwalny numer „Przeglądu Technicznego” z lat trzydziestych, natknąłem się na artykuł o zaletach wybuchowego sposobu prowadzenia regulacji rzek i wykonywania rowów melioracyjnych. Duża efektywność tej metody, a także niewielki koszt jej stosowania miały czynić ją szczególnie przydatną przy planowanej melioracji Polesia, gdzie bagien było dużo, warunki terenowe ciężkie, a robotników do ręcznego prowadzenia wykopów trudno było znaleźć. Pamiętam jak dziś, co sobie wówczas pomyślałem: „Przy melioracji Polesia? Ciekawe jak się sprawdziło!”. Już po krótkiej kwerendzie było jasne, że aż do końca okresu międzywojennego Polesia nie osuszono. Wiele natomiast pisano o korzyściach, jakie z tego miały wynikać dla Polski.

Im lepiej poznawałem tę historię, tym więcej rodziło się pytań, poczynając od tego najważniejszego: dlaczego tej wielkiej, modernizacyjnej inwestycji, którą nazywano niekiedy „drugą po Gdyni” pasję Polaków, nawet nie rozpoczęto? Czy rzeczywiście powodem był brak pieniędzy, czy raczej sprzeciw wojska, które w poleskich mokradłach widziało skuteczną barierę przed sowiecką agresją? Kto jeszcze był tej inwestycji przeciwny, a komu i dlaczego na niej zależało? Gdy w toku dalszych poszukiwań okazało się, że melioracje prowadzone na tych terenach przez Sowietów po 1945 roku skończyły się katastrofą ekologiczną, pojawiły się nowe pytania: czy można było tego uniknąć i czy Polacy planujący przed wojną meliorację swojej części Polesia rozumieli związane z tym zagrożenia? Mój zapał poznawczy podsycały dość częste w czasie tych badań konstatacje, jak wiele spośród tych pytań nigdy dotąd w polskiej historiografii nie padło. W książce starałem się na nie odpowiedzieć, niektóre jednak wciąż pozostają otwarte.

Przeszło sześć lat pracy nad tym tomem bardzo zmieniło moją wrażliwość i postrzeganie nie tylko Polesia, ale świata w ogóle. Dziś, u kresu tej podróży, którą rozpocząłem jako historyk techniki zafascynowany wielkim przedsięwzięciem inżynierskim, czuję się w dużym stopniu badaczem historii środowiskowej. Inaczej patrzę na mokradła – widzę w nich cenne dzięki ich bioróżnorodności ekosystemy o istotnym znaczeniu dla równowagi ekologicznej na skalę globalną.

Niemal codzienne obcowanie z dziejami Polesia i historiami jego mieszkańców miało dla mnie również bardzo osobisty wymiar. Podróż w przeszłość, jaką odbyłem, zawiodła mnie do ojczyzny babci Janiny z polskiej rodziny, od pokoleń zamieszkującej Berezę Kartuską, oraz dziadka Serafina, Poleszuka, którego przodkowie mieszkali tam jeszcze dłużej. Gdy przez te sześć ostatnich lat poznawałem opinie między­wojennych badaczy Polesia o jego rzekomo zacofanych, niepotrafiących zapanować nad środowiskiem mieszkańcach, to myślałem o Serafinie zwożącym zimą siano po zamarzniętych rozlewiskach Jasiołdy, i o Jance kąpiącej się latem w tej rzece; pamiętam, gdy po latach opowiadała, jak czysta była tam woda. A gdy poznawałem plany Polesia kreślone w Warszawie, Moskwie, Berlinie, Londynie, a w końcu w Jałcie, to przed oczami miałem dwoje młodych, niepewnych losu ludzi, których jedynym marzeniem było wieść spokojne życie nad swoją rzeką. Wydarzenia lat 1939–1945 przerwały nie tylko wielkie plany polskich polityków, generałów i inżynierów, ale też małe marzenia mojej babci i dziadka. Ta książka to mój hołd dla nich i ich córki Zosi – mojej Mamy.

Dziękuję wszystkim, którzy mi w tej niezwykłej podróży w przeszłość towarzyszyli. Zacznę od podziękowań dla ludzi, bez których pracę historyka trudno w ogóle sobie wyobrazić, a którzy często pozostają w cieniu – bibliotekarzy i archiwistów. Wspierali mnie przez cały ten czas, od początków mojego zainteresowania tematem, jeszcze w 2015 roku, gdy Dindy van Maanen z biblioteki NIAS w Wassenaar pomogła mi przejrzeć bodaj całą dostępną w Holandii literaturę dotyczącą melioracji rolnych, aż po ostatnie dni pracy nad manuskryptem, w których Jan Kozakowski z biblioteki Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk zdobywał dla mnie materiały z trudno dostępnych w czasie pandemii instytucji. Życzliwość i profesjonalizm wiele razy okazywali mi Jarosław Głuszek i Justyna Hołody z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Zielonej Górze. Z kolei Anne L. Moore pomogła mi dotrzeć do materiałów Józefa Obrębskiego w kolekcji W.E.B. Du Bois Library na Uniwersytecie Massachusetts, a Susan Peschel – do fotografii Louise A. Boyd w bibliotece Uniwersytetu Wisconsin-Milwaukee. Za pomoc w dotarciu do fotografii Józefa Górowicza dziękuję Emilii Jakubiec-Lis z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie. Niestety, nie poznałem imion, a czasami nawet twarzy osób, które sumiennie i z zaangażowaniem wspierały mnie w archiwach i bibliotekach Warszawy, Krakowa, Lublina, Wrocławia, Brześcia, Rygi, Berlina, Pragi, Paryża, Londynu, Rzymu, Nowego Jorku i Waszyngtonu. Niektórzy autorzy opracowań niedostępnych dla mnie w inny sposób poświęcali swój czas, by je skopiować i przesłać do mnie; dziękuję za to przede wszystkim Siergiejowi Tracciakowi i Tatsianie Valodzinie. Wdzięczy jestem również Annie Engelking za udostępnienie materiałów z jej prywatnego archiwum.

Dziękuję również dyskutantom i współuczestnikom konferencji, podczas których prezentowałem częściowe wyniki moich badań. Ich komentarze, sugestie i pytania pozwoliły spojrzeć na niektóre zagadnienia z innej perspektywy i wzbogacić moje poszukiwania o nowe wątki. Szczególnie cenne okazały się spotkania na konferencjach Tensions of Europe w Atenach, Society for the History of Technology w Filadelfii, Agricultural History Society w Waszyngtonie, European Society for Environmental History w Tallinie oraz Symposium on the Medical Humanities w Szanghaju i Association for the Study of Nationalities World Convention w Nowym Jorku. Bardzo inspirujące były również Wrocławskie Spotkania z Historią Gospodarczą, Konferencja Komisji Historyków Polski i Rosji w Warszawie oraz sympozjum International Committee for the History of Technology w Katowicach. Najbardziej cenię sobie uwagi i sugestie, jakimi podzielili się ze mną kolejni spotykani na mojej drodze badacze: Pavel Ablamski, Jonathan Dekel-Chen, William Maxwell, Andrzej Smolarczyk, Ewa Stańczyk, Wojciech Śleszyński, Zbigniew Tucholski, Thomas Zeller i Sławomir Żurek. Najwięcej jednak zawdzięczam Magdalenie Zdrodowskiej, która nieustannie inspirowała mnie w tej pracy. Dziękuję za jej trud lektury maszynopisu tej książki i za całą resztę.

Praca nad tą książką była nie tylko podróżą w przenośni, ale również w rzeczywistości. Za niezwykłą gościnność podczas moich podróży do Brześcia i Nowego Jorku dziękuję Irinie Szebanowej i jej mężowi Wiktorowi, oraz mojej niezawodnej przyjaciółce Marzenie Lizurej. Mojemu synowi Robertowi podziękowania składam za projekt okładki.

Książka nie powstałaby bez szczodrego grantu ze strony Narodowego Centrum Nauki. Słowa wdzięczności kieruję do ekspertów i recenzentów, którzy kilka lat temu uznali mój projekt za wart wsparcia. Za wszystkie wnikliwe uwagi i sugestie do gotowego maszynopisu dziękuję obojgu recenzentom, Annie Engelking i Adamowi Izdebskiemu. Redaktorom Wydawnictwa Universitas wdzięczny jestem za okazane profesjonalizm i cierpliwość.

Sławomir Łotysz

Kraków, w lipcu 2021 roku

Wstęp

Jest to biografia podmokłej krainy, która przez stulecia była synonimem egzotyki i zacofania, ale też możliwości, jakie oferowała temu, kto zdoła ją ujarzmić. Książka ta opowiada historię wzajemnej relacji człowieka i natury na Polesiu w czasach, gdy pod względem politycznym, gospodarczym i kulturowym było częścią polskiej rzeczywistości. Bagienny charakter Polesia determinował każdy aspekt funkcjonowania jego mieszkańców do tego stopnia, że jak uważał geograf Tadeusz Radliński, Poleszucy żyli „życiem nie swoim, lecz swoich błot, borów i bagien”1. Mokradła wpływały również na decyzje polityczne, jakie w sprawie tej krainy zapadały daleko poza nią – politycy wytyczali przez nie linie graniczne, a miraż żyznych pól w miejsce osuszonych bagien rozpalał wyobraźnię wszystkich, którzy choć na krótko brali je we władanie. Bagna wplotły się w historię Polesia tak bardzo, że jej opowiedzenie bez ich uwzględnienia wydaje się prawie niemożliwe.

A jednak większość prac w bogatym kanonie literatury historycznej na temat Polesia poprzestaje na skromnych na ogół wzmiankach o jego bagnistym charakterze lub pomija go całkowicie2. Jeśli Marc Bloch słusznie nazywał historyków „sędziami śledczymi”, to w dochodzeniu przeprowadzonym w sprawie Polesia pominięto ważny dowód3. Nie chodzi tu o celowe niezauważanie tych czy innych źródeł lub faktów, ale o wynikającą z określonego paradygmatu gotowość do uznania ich za ważne, a nawet – o wrażliwość pozwalającą na ich dostrzeżenie.

Przyczyny, w wyniku których mokradła właściwie zniknęły z historii Polesia jaką dotychczas opowiadano, są złożone. Przede wszystkim całkiem do niedawna historię pojmowano wyłącznie jako dzieje człowieka. Te natomiast w zainteresowaniach badaczy zdominowane zostały przez zagadnienia polityczne, które Bloch nazywał „najbardziej powierzchownymi zjawiskami życia narodów”4. Krytyka tego tradycyjnego podejścia przez grupę historyków skupionych wokół założonego przez niego i Luciena Febvre’a w 1929 roku czasopisma „Annales d’histoire économique et sociale”, znanej jako szkoła Annales, dała początek nowemu nurtowi studiów historycznych, w których znaczenia nabrały kwestie gospodarcze i społeczne, a z czasem również środowiskowe5.

Od lat sześćdziesiątych studia nad relacją człowieka z naturą rozwijały się również w Stanach Zjednoczonych. Przełomu na tym polu dokonała Rachel Carson książką Silent Spring o nadużywaniu pestycydów w amerykańskim rolnictwie6. Burza, jaką wywołała badaczka, zakończyła się wprowadzeniem zakazu produkcji DDT w Ameryce7. W rozwiniętych krajach Zachodu bardziej niż dotychczas zaczęto uświadamiać sobie potrzebę ochrony środowiska. Działo się tak w dużej mierze za sprawą aktywnie działających ruchów ekologicznych, których powstanie było kolejnym praktycznym rezultatem debaty zainicjowanej przez Carson.

Na gruncie nowej ekologicznej wrażliwości zrodziła się z czasem w studiach humanistycznych nowa, ekokrytyczna perspektywa8. Począwszy od wydanej w 1979 roku analizy przyczyn stepowienia amerykańskich Wielkich Równin w latach trzydziestych XX wieku Donalda Worstera można mówić o początkach historii środowiskowej jako pełnoprawnej dyscypliny9. Oprócz historii katastrof ekologicznych czy rozważań w sferze idei, badacze często brali na warsztat dzieje konkretnych obiektów i całych formacji geograficznych. Z czasem więc do kanonu historiografii środowiskowej trafiły rzeki, góry, puszcze, a wreszcie twory antropogeniczne – miasta.

Mimo jednak, że na fali tych przemian, jak mówił jeden amerykańskich pionierów studiów środowiskowych John R. McNeill, „wilki awansowały ze szkodników do miana szlachetnych dzikich”, a „bagna stały się mokradłami”, te ostatnie długo nie cieszyły się zainteresowaniem historyków10. Zdaniem prekursora tej dyscypliny Williama Cronona obojętność ta odzwierciedlała bardziej ogólne zjawisko, które nazywał „kulturowym martwym punktem”11. Przez większą część historii mokradła uważano za nieużytki stanowiące barierę na drodze postępu ludzkości. Utrudniające komunikację oraz osadnictwo pustkowia często omijano, a jeśli nie było innego wyjścia – próbowano osuszać.

Terenów podmokłych długo nie uważano nawet za piękne czy godne podziwu. Płaskie i monotonne przestrzenie nie pasowały do popularnej już w epoce romantycznej koncepcji „malowniczości”. Zgodnie z nią za malownicze uważano głównie krajobrazy urozmaicone: góry, wąwozy i potoki12. Józef Ignacy Kraszewski, który przemierzył Polesie w latach trzydziestych XIX wieku, uważał je za jednostajne, a przez to nudne i brzydkie. Nie bez powodu pozostawiony przez niego opis tych ziem Alina Kowalczykowa nazwała rzadkim przykładem „pejzażu negatywnego”13. Pierwsze przewodniki turystyczne nie tylko nie zachęcały do odwiedzin terenów podmokłych, ale ze względów zdrowotnych na ogół przed nimi ostrzegały: „chorowite miasteczko z powodu otaczających je bagien” – tak w 1851 roku belgijskie Veurne opisywał John Murray w swoim Podręczniku dla podróżujących po kontynencie14. Jedyne, co dziewiętnastowiecznego „globtrotera złaknionego nowych tematów” mogło pociągać w bagnach, to obraz walki, jaką przeciw nim toczył człowiek. W 1885 roku redaktorzy brytyjskiego czasopisma „Engineering” namawiali do odwiedzenia Polesia, zanim „ten najstarszy i najbardziej nieustępliwy skrawek dzikiej natury” zniknie z mapy Europy w rezultacie robót melioracyjnych podjętych przez władze carskie. Nie chodziło jednak o przyrodę, jako godną zobaczenia, ale o same roboty, „interesujące z inżynierskiego, geologicznego i naukowego punktu widzenia”15.

Zmiana w podejściu do mokradeł jednak następowała, chociaż powoli. Jej zwiastunów należałoby szukać w reakcji na gwałtowne przyspieszenie tempa niszczenia mokradeł, do jakiego doszło w pierwszych latach XX wieku. To wtedy, po odkryciu roli komara widliszka w rozprzestrzenianiu malarii oraz dzięki coraz wydajniejszym maszynom, z błogosławieństwem lekarzy i z pomocą inżynierów, rozpoczęła się nowa odsłona kampanii przeciw bagnom. Nie mniej istotne było dążenie do znalezienia nowych źródeł żywności dla gwałtownie rosnącej ludzkiej populacji, co w rzędzie zwolenników metodycznego osuszania bagien stawiało również polityków, ekonomistów i społeczników.

Ta ofensywa przeciw mokradłom przybrała formę krucjaty motywowanej niemal mistycznym rozumieniem pozycji człowieka wobec natury. Kierunek zresztą był znany; kilka dekad wcześniej już sam Goethe z osuszania mokradeł uczynił kulminację symbolicznych zmagań Fausta o szczęście i dobrobyt ludzkości. Przypominając o tym w 1906 roku, berliński krytyk literatury Georg Witkowski napisał, że poecie chodziło wówczas o ukazanie twórczego charakteru „potężnego zwycięstwa ludzkiej woli nad nieposkromioną naturą, którą podbija i czyni przedmiotem kultury”16.

W czasie, gdy Witkowski pisał te słowa, niedaleko jego rodzinnego Berlina ta sama ludzka wola pokazała, że natury wcale nie trzeba podbijać. W 1907 roku na bagnach Plagefenn utworzono rezerwat o powierzchni 177 hektarów. Była to inicjatywa miejscowego leśnika Maxa Kienitza i pierwszy realny rezultat prac założonej rok wcześniej przez Hugona Conwentza Państwowej Agencji do spraw Ochrony Zabytków Przyrody (Staatliche Stelle für Naturdenkmalpflege)17. Niemców wyprzedzili jedynie Holendrzy, powołując w 1905 roku wokół jeziora Naardermeer pierwszy w Europie rezerwat bagienny. Powstał na liczącym przeszło 700 hektarów terenie wykupionym przez dopiero co powstałe Towarzystwo Ochrony Zabytków Przyrody w Holandii (Vereniging tot Behoud van Natuurmonumenten in Nederland). Inicjatorzy utworzenia tego rezerwatu, dwaj przyrodnicy Jacobus P. Thijsse i Eli Heimans, chcieli w ten sposób zapobiec zniszczeniu tamtejszego siedliska ptactwa wodnego przez planowane w tym miejscu wysypisko śmieci dla Amsterdamu18.

W 1913 roku oba te przykłady przywołał w swoim manifeście Kultura a natura wielki miłośnik przyrody i jeden z pionierów jej ochrony w Polsce, Jan Gwalbert Pawlikowski. Apelował w nim o powrót do natury, co w żadnym wypadku nie oznaczało abdykacji kultury. Przeciwnie – było to wezwanie do przeciwstawienia „kultury prawdziwej” dominującej „pseudo-kulturze”, która sama siebie stawiała w kontrze do przyrody19. W ujęciu Pawlikowskiego również i bagno zasługiwało na ochronę. Ideę tę w międzywojennej Polsce rozwijał Stanisław Kulczyński, badacz poleskich torfowisk i członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Przeprawy przez „pełną topielisk plątaninę wysokich traw i szuwarów” budziły u niego odczucia nie tylko „surowej grozy”, ale i piękna. Kulczyński zdawał sobie jednak sprawę, że względy estetyczne to za mało i w obliczu poważnego niedoboru ziemi rolnej w kraju o powołaniu na Polesiu rezerwatu bagiennego nie ma mowy20. Społeczeństwo i politycy widzieli w bagnach nieużytki nadające się jedynie do osuszenia. Drogę do dyskusji na temat powołania tam rezerwatu bagiennego otwierało dopiero częściowe zaspokojenie „głodu ziemi”, a to, jak uważał Kulczyński, wymagało najpierw odwodnienia Polesia.

Świadomość, że kompromis pomiędzy względami ekonomicznymi a koniecznością ochrony mokradeł był niezbędny, nie była obca działaczom ochrony przyrody również w latach sześćdziesiątych. W wydanej w 1965 roku książce pod alarmującym tytułem Zanim umrze przyroda Jean Dorst, kurator Pracowni Ssaków i Ptaków z Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu, przyznawał, że względy ekonomiczne oraz zdrowotne uzasadniały osuszanie terenów podmokłych, choć kwestionował pogląd, że to ich „jedyna przyszłość”21. Luc Hoffmann, szwajcarski ornitolog i działacz środowiskowy, stwierdzał wręcz, że ludzkość nie dorosła jeszcze do tego, by chronić mokradła, kierując się względami estetycznymi i etycznymi. Mówił o tym w listopadzie 1962 roku podczas konferencji MAR poświęconej sprawom ochrony przyrody na obszarach bagiennych półkuli północnej, a zorganizowanej wspólnie przez trzy międzynarodowe organizacje – Unię Ochrony Przyrody, Radę Ochrony Ptaków oraz Biuro Badania Dzikiego Ptactwa. Hoffmann uważał, że w dyskusji nad przyszłością mokradeł wciąż górę brały argumenty gospodarcze. Szwedzki badacz i obrońca środowiska naturalnego Kai Curry-Lindahl odpowiadał na to, że w takim razie potrzebę zachowania mokradeł należy uzasadnić względami społecznymi, bo tylko wtedy sprawa nabiera wymiaru ekonomicznego22.

Dotychczasowe podejście społeczeństw zachodnich do terenów podmokłych Curry-Lindahl określał mianem „obsesji osuszania”23. Jej skutki okazały się szczególnie dotkliwe na południu Europy, ponieważ mokradła w ciepłym klimacie cechuje bardziej intensywne i różnorodne życie biologiczne niż w strefach chłodniejszych. Różnica ta jest szczególnie widoczna zimą, gdy na żerowiska w bagnistych deltach Gwadalkiwiru, Padu, Rodanu, Dunaju czy Wołgi docierają ptaki migrujące z północnej Eurazji. Ale i te obszary stopniowo ulegały presji człowieka, przy czym, jak zauważał Dorst, w wielu miejscach na świecie „walkę z bagnami” nadal uznawano „za powód do chwały”24.

W Ameryce Północnej wcale nie było lepiej. Głównie w wyniku zasypywania rozlewisk zamienianych na tereny budowlane i inwestycyjne, zagrożone były zarówno mokradła w północnej części kontynentu, jak i zimowiska ptaków na subtropikalnych bagnach delty Missisipi i na Florydzie. Inicjatywa zmierzająca do powstrzymania dewastacji terenów podmokłych wyszła ze strony federalnej Służby Połowu i Dzikiej Przyrody Stanów Zjednoczonych (United States Fish and Wildlife Service), zaniepokojonej kurczeniem się obszaru występowania ptactwa wodnego. Pierwszym krokiem było podjęcie w 1953 roku inwentaryzacji zachowanych mokradeł we współpracy ze stanowymi Zarządami Rybołówstwa i Łowiectwa (State Board of Fisheries and Game)25.

Od lat sześćdziesiątych, na fali rosnącej świadomości ekologicznej, agencje te zaczęto zamieniać w urzędy do spraw ochrony środowiska, do pewnego stopnia zdejmując z nich odium instytucji troszczących się w pierwszym rzędzie o interesy lobby myśliwskiego i wędkarskiego. Niemniej u podstaw amerykańskich działań na rzecz zachowania obszarów podmokłych legł kompromis z dużymi pieniędzmi w tle. Jak podczas wspomnianej konferencji MAR mówił dyrektor Służby Połowu i Dzikiej Przyrody Daniel Janzen, jedynym wspólnym mianownikiem w sporze o przyszłość bagien był „wszechpotężny dolar”26. Badania przeprowadzone w 1960 roku wykazały, że 14,5 miliona amerykańskich myśliwych wydaje co roku miliard dolarów na swoje hobby. To oni oraz stojący za nimi przemysł stali się pierwszymi sojusznikami przyrodników w batalii o zachowanie mokradeł. Gdy w wyniku postępów w badaniach biologii morza zrozumiano, że zarośla mangrowe i nadmorskie bagna stanowią ważny element cyklu życia krewetek oraz niektórych ryb morskich, idea ochrony tych terenów zyskała kolejnych sprzymierzeńców w przemyśle połowowym27.

Argument ekonomicznych korzyści płynących z zachowania terenów podmokłych znalazł się również w założeniach konwencji ramsarskiej, której Hoffmann był jednym z inicjatorów. Celem podpisanego w 1971 roku w irańskim mieście Ramsar porozumienia jest uświadamianie konieczności ochrony mokradeł, szczególnie tych będących siedliskiem ptactwa wodnego28.

Środowiskowa rola mokradeł nie ogranicza się do funkcji biotopu populacji roślinnych i zwierzęcych. Z uwagi na zdolność magazynowania dużych ilości wody, odgrywają one również ważną rolę regulacyjną w systemach hydrologicznych. Dotyczy to przede wszystkim torfowisk wysokich, których głównym budulcem są mchy z rodzaju torfowców (Sphagnum). Torfowiska takie zmniejszają ryzyko powodziowe, przejmując nadmiar wód opadowych i roztopowych, a uwalniając je stopniowo w okresach suchszych, stabilizują wielkość przepływu rzek i zapobiegają przesuszeniom na przyległych obszarach. Można przyrównać je do gąbki, na co już w 1855 roku zwrócił uwagę niemiecko-austriacki geolog Ferdinand Hochstetter. Podczas posiedzenia Cesarsko-Królewskiego Instytutu Geologicznego w Wiedniu powiedział, że torfowiska wywierają podobny wpływ na klimat jak lasy, „tylko silniejszy i bardziej skupiony”. Z tego powodu pytanie o to, jak daleko można było „bez straty” posunąć się w ich odwadnianiu, zdaniem Hochstettera nabierało znaczenia „narodowo-ekonomicznego”29. Przeciwnikiem melioracji, „bardzo modnych” w tym czasie we Francji, był astronom Jacques Babinet. Uważał, że korzyściom płynącym z osuszenia mokradeł zawsze towarzyszą straty wynikające z wyjałowienia sąsiadujących z nimi terenów30.

Przed negatywnymi skutkami odwadniania mokradeł przestrzegał również George P. Marsh, autor wydanej w 1864 roku książki Man and Nature, uważanej przez Lewisa Mumforda za „źródło ruchu ochrony przyrody”31. Na przykład w zmaganiach Holendrów z morzem zagrażającym ich krajowi Marsh dostrzegał konsekwencję ich własnych błędów w postępowaniu względem mokradeł. „Ilekroć więc człowiek usuwa torf lub darń, wywiera szkodliwy wpływ na środowisko geograficzne” – podsumowywał przyczyny holenderskich kłopotów Marsh32. Twierdził, że melioracje w ogóle „zaburzają harmonię natury, ingerując w jej metody utrzymywania regularnej wymiany i cyrkulacji wilgoci między atmosferą, ziemią i morzem”33.

Poglądy te długo nie znajdywały odzewu, jednak gdy końcu XIX wieku wahania poziomu wód w Dnieprze zagroziły ciągłości żeglugi na tej rzece, od razu powiązano to z trwającym od dwóch dekad osuszaniem poleskich bagien. Rosyjskie ministerstwo komunikacji powołało nawet specjalną komisję do zbadania tej sprawy. Kierujący nią hydrolog Aleksiej A. Tiłło nie był przekonany, by prowadzone na Polesiu roboty mogły mieć jakikolwiek negatywny wpływ na poziom wody w Dnieprze, czy choćby nawet w Prypeci. Przyznawał jednak, że dopiero dokładne badania torfowisk mogłyby rozwiać wątpliwości34. Próby zrozumienia roli tych organicznych rezerwuarów wody w systemach hydrologicznych podejmowano w tamtym czasie również w innych krajach. W 1902 roku, opierając się na wynikach badań prowadzonych w różnych częściach monarchii austro-węgierskiej, Hans Schreiber zapytywał retorycznie, czy nie należałoby zaprzestać ich osuszania przynajmniej na obszarach górskich35.

Torf wysoki może zgromadzić nawet pięciokrotnie więcej wody niż niski36. Wynika to ze specyficznej budowy i trybu życia torfowców. Rozrastając się, zespół tych roślin tworzy rodzaj wypukłej kopuły, wznoszącej się nieraz do 10 metrów ponad otaczający teren. Niemal aż do wierzchniej warstwy kopuła nasączona jest wodą, co szkocki torfoznawca Hugh A. Ingram określił mianem cechy „tyleż paradoksalnej, co fundamentalnej” dla zdolności magazynowania przez torfowisko wody37. Ocenia się, że zajmujące około 3% powierzchni wszystkich lądów torfowiska wszystkich typów przechowują dziesiątą część światowych zasobów słodkiej wody38. Dziś ich pozytywny wpływ na systemy hydrologiczne nie jest przez naukę kwestionowany, choć daleko jeszcze do pełnego zrozumienia ich roli w globalnym bilansie wody. Z uwagi na wielość i różnorodność lokalnych kombinacji warunków geologicznych, hydrologicznych, botanicznych i klimatycznych, wypracowanie ogólnego modelu wyjaśniającego regulacyjne funkcje mokradeł jest niezwykle trudne39.

Jeszcze poważniejszą rolę mokradła odgrywają w globalnym bilansie gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla i metanu. Dotyczy to przede wszystkim torfowisk, które w strefie umiarkowanej i podbiegunowej stanowią większość obszarów podmokłych. Przy wspomnianej, stosunkowo niewielkiej powierzchni zawierają około 550 miliardów ton węgla organicznego, co stanowi jedną trzecią wszystkich zasobów tego pierwiastka zakumulowanego w ekosystemach glebowych40. Torfowiska przechowują go zatem dwukrotnie więcej niż wszystkie drzewa rosnące na Ziemi razem wzięte. W pozostającym w stanie równowagi torfowisku ilość gazu wiązanego w procesie fotosyntezy jest większa niż jego emisja, będąca skutkiem respiracji41. W wypadku zakłócenia tej równowagi, do czego dochodzi przede wszystkim w wyniku robót melioracyjnych, pożarów lub stopniowego ocieplania klimatu, z pochłaniaczy węgla (carbon sink) mokradła stają się jego emiterami.

Zdolność torfowiska do sekwestrowania węgla, czyli akumulowania gazów cieplarnianych, zależy od wielu czynników. Liczą się grubość warstwy i poziom nawodnienia, a także nasłonecznienie, temperatura powietrza i pokrywa roślinna. Bardzo ważny jest również rodzaj torfu. Ten wysoki, tworzony przez torfowce, magazynuje znacznie więcej metanu i dwutlenku węgla niż torf turzycowy, trzcinowy, olszynowy czy inne typu niskiego. Dzieje się tak między innymi dlatego, że słabo cyrkulujące w torfie wysokim wody oligotroficzne nie wypłukują z niego cząsteczek gazu42. Ważnym czynnikiem, decydującym o ilości zasekwestrowanego węgla, jest stopień nasycenia torfowiska wodą. Już w 1927 roku zauważono, że przesuszony torf zawiera mniej gazowego dwutlenku węgla niż wilgotny. Wówczas jednak, wychodząc od teorii mówiącej o szkodliwości nadmiaru tego gazu dla systemów korzeniowych roślin naczyniowych, dostrzegano w tym jedynie zagrożenie dla upraw rolnych i leśnych43.

Odwodnienie torfowiska ułatwia dopływ powietrza atmosferycznego w głąb gleby. Dzięki obecności tlenu zachodzą w torfie procesy biochemiczne i mikrobiologiczne, które niszczą jego pierwotną, włóknistą strukturę. Zjawisko to nosi nazwę murszenia. W jego wyniku dochodzi do rozkładu torfu i uwolnienia uwięzionego w nim węgla, który pod postacią dwutlenku przedostaje się do atmosfery. Suchej masy torfowej ubywa w tempie przekraczającym 10 milimetrów rocznie, czyli przeciętnie dziesięciokrotnie szybciej, niż przyrasta w żywym torfowisku. Proces rozkładu torfu jest nieodwracalny i zachodzi nawet na torfowiskach zamienionych na łąki lub pastwiska. W wypadku szczególnie intensywnej uprawy roślin okopowych lub warzyw, poziom torfowiska zamienionego na grunt orny obniża się nawet o 30 milimetrów rocznie, co oznacza ubytek od 5 do 7 ton masy torfowej z hektara44. Jeszcze szybciej cały zasekwestrowany przez torfowisko węgiel trafia do atmosfery, jeśli torf zostaje spalony, bądź w kotłowni (po uprzednim wydobyciu i przetworzeniu na brykiety), bądź na miejscu w procesie oczyszczania i użyźniania terenów przeznaczonych pod uprawę.

Choć zjawisko murszenia torfu znane było nauce od dawna, to jednak dopiero w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku zaczęto zdawać sobie sprawę, że uwalniany w wyniku tego procesu dwutlenek węgla wpisuje się po stronie emisji w globalnym bilansie węgla45. Według szacunków opublikowanych przez Thomasa V. Armentana i Erica S. Mengesa w 1986 roku od początku XIX wieku w wyniku osuszania mokradeł do atmosfery trafiło blisko 6,5 miliarda ton węgla46. Obecnie uważa się, że w skali globalnej osuszone torfowiska odpowiadają za 6% wywołanej przez człowieka emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Nadal żywe torfowiska akumulują 370 milionów ton CO2 rocznie, czyli więcej niż wszystkie inne ekosystemy razem wzięte47. Innymi słowy, to nie podmokłe torfowiska stanowią problem, ale te osuszone. Naturalne i antropogeniczne determinanty określające tempo tej emisji, a także jej wpływ na zjawisko globalnego ocieplenia są tematami intensywnych dociekań dopiero od lat osiemdziesiątych XX wieku48.

Specyficzne właściwości mchów z rodzaju torfowców, decydujące o zdolności gromadzenia w torfowiskach wysokich dużych ilości wody oraz sekwestrowania gazów cieplarnianych, sprawiają, że właśnie ta formacja geologiczna pełni szczególnie ważną rolę w globalnym ekosystemie. Tymczasem to właśnie te torfowiska najczęściej padały ofiarą bezsensownego niszczenia; bezsensownego, bowiem mimo ogromnych nakładów poświęcanych na ich zagospodarowanie ekonomiczne efekty prowadzonej na nich działalności rolniczej okazywały się na ogół niewielkie. Stanisław Kulczyński, podsumowując w 1939 roku polskie „eksperymenty melioracyjne” podejmowane na torfowiskach wysokich Polesia, określił je mianem „gospodarczo bezowocnych”49.

Torf wysoki jest znacznie uboższy w składniki mineralne niż torfy niskie i znacznie bardziej zakwaszony. To również skutek specyficznej morfologii torfowców. Jako rośliny o niewielkich wymaganiach pokarmowych tworzą bardzo ubogie ekosystemy, a ponieważ lubią silnie kwaśne środowisko, same w aktywny sposób je zakwaszają. Torfowce wytwarzają kilka rodzajów kwasów organicznych, głównie mrówkowy, propionowy i cytrynowy, a w procesie rozkładu obumarłych szczątków tych roślin powstaje kilka kolejnych kwasów, przede wszystkim szczawiowy, mlekowy i jabłkowy. Kolonizując nowy obszar, torfowce rozrastają się szybko we wszystkich kierunkach. Tworzą gruby nieraz na kilka metrów kobierzec, zdolny wchłonąć duże ilości wody, zarówno gruntowej, jak i deszczowej. Pozwala im to utrzymać optymalne warunki hydrologiczne w okresach o mniejszej intensywności opadów. Torfowce uważa się za jednych z najskuteczniejszych organicznych „inżynierów ekosystemu” – roślin dostosowujących środowisko do własnych potrzeb50.

Niewielkie zapotrzebowanie na substancje odżywcze i umiejętność pozyskiwania ich z wód deszczowych sprawiają, że torfowce potrafią zasiedlać obszary zbyt jałowe lub trudno dostępne dla innych roślin. Chodzi tu przede wszystkim o wododziały na granicy zlewni i obszary górskie, gdzie jedynym źródłem wody są opady atmosferyczne. Gdy jednak kolonizują obszar zasiedlony przez inne rośliny, doprowadzają do ich wyginięcia w wyniku silnego zakwaszenia środowiska i nasycenia go wodą. Nierówną walkę lasu z torfowcami w 1910 roku obserwował w Karpatach botanik Marian Raciborski: „jodła swym cieniem utrudnia wzrost torfowca, ten natomiast pokrywa przepojonymi wodą poduszkami zwalone kłody, otula podnóża pni, które w otoczeniu wilgotnym mniej, niż zwykle odporne, gniją i kruszą się. Gdy tu jodła zginie, zagnieździ się sosna, choć rosnąć będzie karłowato”51.

Z powodu swojej ekspansywności torfowce długo postrzegano jako rośliny szkodliwe, przynoszące straty w gospodarce rolnej i leśnej. Już w 1749 roku podczas podróży botanicznej po południowej Szwecji Karol Linneusz zwrócił uwagę, że rozrastające się torfowiska wpływają na podnoszenie się poziomu wód gruntowych na sąsiadujących obszarach, a tym samym powodują ich zabagnienie52. Półtora wieku później rosyjski botanik Gawrył Tanfiljew pisał o ciągłym rozszerzaniu się poleskich torfowisk jako fakcie powszechnie znanym. Uważał, że prowadzone tam roboty melioracyjne w najlepszym wypadku zaledwie powstrzymywały ekspansję torfowca; aby odzyskać dla rolnictwa lub leśnictwa zajęte przez mokradła tereny, należało odwodniony i wysuszony torf usunąć lub zniszczyć53.

Pogląd ten podzielał hydrolog Aleksandr Dubach, w latach trzydziestych XX wieku działający głównie na obszarze sowieckiej Białorusi. Zdolność opanowywania przez torfowce nowych terenów określał mianem „szkodliwej siły kinetycznej” i nawoływał do całkowitej „likwidacji torfowiska jako formacji geologicznej”, do czego w praktyce zdawały się zmierzać działania podejmowane wówczas w wielu miejscach na świecie54. Niewielu badaczy dostrzegało, że za ekspansję torfowisk na Polesiu w dużym stopniu odpowiadają sami ludzie. Stanisław Kulczyński, który w tamtym okresie badał torfy w jego polskiej części, uważał, że obserwowany szczególnie na wododziałach wzrost zatorfienia był skutkiem masowej trzebieży tamtejszych lasów. Działo się tak, ponieważ wraz z wyrąbaniem drzew malała ilość odparowywanej przez nie wilgoci, co zdaniem Kulczyńskiego w „tak bezodpływowej krainie, jaką jest Polesie” powodowało wzrost poziomu wód gruntowych55.

Musiało minąć dużo czasu, zanim stosunek człowieka do mokradeł zaczął się zmieniać. Rosnąca świadomość roli, jaką torfowiska odgrywają w środowisku, przełożyła się na zwiększone zainteresowanie społecznym kontekstem ich historii. Prawdziwy rozkwit literatury biorącej bagna za centralny punkt studiów historycznych nastąpił dopiero pod koniec XX wieku56.

Środowiskowa historia Polesia

Polesie to historyczna i geograficzna kraina w południowo-zachodniej części Niżu Wschodnioeuropejskiego. Obejmuje pas nizin ciągnących się od Bugu na zachodzie do Dniepru na wschodzie (Ilustracja 1). Od północy ograniczają ją Wyżyny Białoruskie, a od południa – Wyżyna Wołyńska. W późnym średniowieczu obszar Polesia znalazł się w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego i wraz z nim, w 1569 roku, wszedł w skład Rzeczpospolitej. Na skutek rozbiorów całe Polesie przypadło imperium rosyjskiemu. Traktat ryski z 1921 roku kończący wojnę polsko-rosyjską podzielił Polesie mniej więcej na pół, jednak w wyniku agresji z 17 września 1939 roku Sowieci zajęli cały jego obszar. Na mocy porozumień jałtańskich kończących II wojnę światową całe Polesie znalazło się w granicach Związku Sowieckiego.

Przyjęło się uważać, że nazwa Polesie oznacza krainę leżącą przy lesie lub na obszarze poleśnym. Pogląd ten niejednokrotnie skłaniał do utyskiwań nad tym, jak w wyniku grabieżczego wyrębu niewiele z tych lasów ocalało. Według innej wersji etymologii tej nazwy należy szukać w bagnistym charakterze tej krainy. W tym przypadku formą wyjściową byłoby pleso lubploso, oznaczające w wielu narzeczach i językach słowiańskich otwartą przestrzeń wody, bagniste jezioro, a przypuszczalnie również mokradło57. Na początku XIX wieku taką tezę postawił, najprawdopodobniej jako pierwszy, duńsko-francuski geograf Conrad Malte-Brun, pisząc o tym regionie, że „błota, którymi jest zalany, podobne do morza, dały mu imię Polesia”. Trzy dekady później skrytykował go za to Józef Ignacy Kraszewski, co być może należy uznać za początek trwającego do dzisiaj sporu w tej sprawie58. Jakkolwiek by nie było, nazwa Polesie odnosi się do jednego z dominujących typów jego krajobrazu – mokradeł lub lasów, niekiedy tylko przeplecionych piaszczystymi wydmami.

W klasyfikacji zaproponowanej przez sowieckiego torfoznawcę i przyrodnika Aleksandra Kaca, Polesie tworzy osobną prowincję środkowodnieprzańsko-prypecką, o dominacji lasów mieszanych, torfowisk niskich i wysokich leśnych59. Jest to niemal płaska, monotonna równina, odwadniana w kierunku wschodnim przez rzekę Prypeć uchodzącą do Dniepru, i dalej do Morza Czarnego. Mimo wrażenia wszechobecnego nadmiaru wody, region ten cechuje stosunkowo niewielka ilość opadów, oscylująca w granicach od 500 do 600 milimetrów rocznie. Ponieważ płynące w płaskim terenie, powolne i przez większą część roku mało zasobne w wodę rzeki nie zdołały wyżłobić w podłożu głębokich koryt, niemal każde wezbranie spowodowane przez gwałtowne deszcze lub wiosenne roztopy kończyło się powodzią. W powiązaniu z płytkim zaleganiem warstw nieprzepuszczalnych, warunki te doprowadziły do zabagnienia Polesia, do którego doszło na początku holocenu60. Ważną rolę w powstawaniu torfowisk odegrały piaszczyste wydmy dominujące w krajobrazie tych obszarów tuż po ostatnim zlodowaceniu.

Zidentyfikowanie tych przyczyn miało duże znaczenie praktyczne, otwierało bowiem drogę do planowania melioracji i zagospodarowania Polesia. Dziś, dzięki tej wiedzy, możemy natomiast lepiej zrozumieć dzieje tej krainy. Skoro bowiem głównym celem studiów nad historią środowiskową jest poznanie wzajemnych relacji człowieka i natury, wielo­aspektowa analiza bagnistego charakteru Polesia staje się podstawą do dalszych dociekań. Tylko dzięki niej w pełni widoczne jest z jednej strony, jak środowisko przyrodnicze determinowało procesy społeczne, gospodarcze, kulturowe i polityczne, a z drugiej – ujawniają się rzeczywiste środowiskowe konsekwencje działalności człowieka.

Szczególnie pomocna w analizie tych złożonych relacji okazuje się teoria aktora-sieci. Stworzył ją w latach osiemdziesiątych francuski antropolog i socjolog Bruno Latour w ramach studiów nad socjo­logią wiedzy naukowej61. Teoria ta, traktowana zasadniczo jako metoda badawcza, w najszerszym zarysie zakłada zerwanie z tradycyjnym podziałem na to, co społeczne, i to, co wynika z natury, oraz proponuje rozplecenie narracji historycznych opartych na tym sztucznym podziale. Przez pryzmat teorii aktora-sieci Latour dokonał próby przedefiniowania pozycji natury w dyskursie humanistycznym62. Cechą charakterystyczną analiz prowadzonych w tym duchu jest głębokie osadzenie w szeroko rozumianym nurcie studiów nad nauką i techniką, czyli STS (Science and Technology Studies)63.

Użycie teorii aktora-sieci, w myśl zasady „podążaj za aktorem”, prowadzi do ujawnienia powiązań i uczestników procesów historycznych na ogół niedostrzeganych w studiach głównego nurtu64. Nie ma przy tym znaczenia, czy to aktorzy ludzcy czy nieludzcy; może to być zarówno minister rolnictwa, jak i wiosenny wylew rzek. Kierując się tym paradygmatem, niemal na każdej karcie tej książki tropię sprzężenie mokradeł z różnymi aspektami życia społecznego, gospodarczego, kulturowego i politycznego Polesia. Jego obraz widziany z tej perspektywy – jestem o tym głęboko przekonany – wydaje się pełniejszy.

Spojrzenie na dzieje Polesia z perspektywy ekokrytycznej wymaga jednak w pierwszym rzędzie zdekolonizowania społecznej percepcji mokradeł. To najbardziej obciążona bagażem uprzedzeń i negatywnej symboliki formacja geograficzna. Choć różne są typy bagien, na ogół wypełnia je lepka substancja znajdująca się w stanie pośrednim pomiędzy ciałem stałym a płynnym, mieszanina wody, cząstek mineralnych i resztek materii organicznej. Właśnie tę lepkość z racji samej jej natury za odpychającą uważał Jean-Paul Sartre65. Bagno to podręcznikowy wręcz przypadek nieczystości definiowanej przez Mary Douglas jako coś, „co jest nie na swoim miejscu”66. Ponieważ każdy chaos należy postrzegać przez pryzmat ładu, pomieszanie żywiołów ziemi i wody oznacza najbardziej dosłowny przykład chaosu w naturze; to środowisko ani wodne, ani lądowe, którym nie sposób zawładnąć. Dopiero wyznaczenie granic między nimi pozwala na zachowanie ładu jako stanu pożądanego, bo umożliwiającego kontrolę nad obydwoma żywiołami67.

W takim ujęciu dążenie do rozdzielenia żywiołów staje się aktem politycznej dominacji, co chyba najtrafniej ujął pruski król Fryderyk II, mówiąc o osuszonych mokradłach jako nowo zdobytej prowincji. Symbolikę bagien oraz ich miejsce w dyskursie władzy rozważam w pierwszym rozdziale książki zatytułowanym Kłopot czy szansa?.Choć jego głównym celem jest poszukiwanie odpowiedzi na zawarte w tytule pytanie o to, czym Polesie było dla Polski, to w analizach wychodzę od doświadczeń pruskiego, rosyjskiego, włoskiego, a przede wszystkim holenderskiego.

Postrzeganie mokradeł jako przestrzeni symbolicznie nieczystej nie było bynajmniej domeną zachodnich filozofów. Za taką uważały ją przede wszystkim ludy zamieszkujące w sąsiedztwie bagien. W wyobrażeniach Słowian było to przejście do innego świata, miejsce graniczne zamieszkane przez plejady diabłów, duchów i mitycznych stworzeń68. Szczególnie bogata pod tym względem była demonologia Poleszuków, którzy rozróżniali nawet różne rodzaje bagiennych diabłów, od błotnych po trzcinowe69. Tam, gdzie w wyniku robót melioracyjnych zniknęły bagna, znikały również demony70. Cokolwiek jednak by nie mówić o umiejętnościach radzenia sobie przez Poleszuków w podmokłym środowisku, było ono groźne dla człowieka. O realnym i urojonym wpływie bagien na życie mieszkańców Polesia i na ich dobrostan opowiada rozdział drugi, noszący tytuł Ludzie i bagna.

Bagnisty charakter lokalnego środowiska oddziaływał na wszystkie aspekty życia społecznego Polesia, ale najbardziej wpływał na transport i gospodarkę. Stwierdzenie, że był to wpływ dominujący, byłoby jednak dużym uproszczeniem. Dopiero uwzględnienie takich pozaludzkich aktorów, jak na przykład przepuszczalność hydrauliczna gruntu, zwyczaje godowe ryb, tolerancja sosny na zawilgocenie podłoża i walory odżywcze siana z turzyc, pozwala na pełniejsze opisanie tych relacji. Rozważaniom tym poświęcam znaczną część rozdziału trzeciego, zatytułowanego Gospodarka amfibialna. Wyniki tych analiz nie sugerują bynajmniej niezmienności opisywanych powiązań; przeciwnie, podlegały one ciągły zmianom, co dowodzi dużej niestabilności poleskiego ekosystemu. Ocena wzajemnych relacji człowieka i przyrody na Polesiu nie byłaby pełna bez analizy wpływu tradycyjnych form gospodarowania miejscowej ludności na środowisko. W tymże rozdziale dokonuję tego na przykładzie lasów i ichtiofauny.

Politycy, inżynierowie, działacze gospodarczy oraz aktorzy instytucjonalni są głównymi bohaterami rozdziału czwartego, noszącego tytuł Instytucjonalizacja mokradeł. To próba rekonstrukcji zmieniających się wyobrażeń na temat organizacyjnej strony planowanej w okresie międzywojennym melioracji Polesia. Procesy te wpisywały się w główny nurt ówczesnej debaty publicznej i podlegały chwilowym koniunkturom politycznym. Choć pod względem tematu, źródeł i metodologii rozdziałowi temu najbliżej do klasycznych analiz historycznych, również tu znajduje zastosowanie teoria aktora-sieci. Analiza przesłanek do podejmowanych w sprawie Polesia decyzji oraz przyczyn porażek zwraca uwagę na znaczenie takich czynników, jak osobiste ambicje i animozje.

Uwzględnienie bagien w tym nowym obrazie Polesia sprawia, że w refleksji na temat jego dziejów trzeba uwzględnić nowych aktorów – badaczy tamtejszego środowiska przyrodniczego. W książce nie chodzi bynajmniej o rekonstrukcję indywidualnych osiągnięć geologów, glebo­znawców, hydrologów czy botaników. Celem rozdziału piątego, zatytułowanego Ziemia nieznana, jest wyjaśnienie społecznego kontekstu dokonywanych przez nich odkryć. Zaczynając od rekonstrukcji etapów naukowej eksploracji tego regionu, w tej części książki koncentruję się na analizie ewolucji poglądu na przyczyny jego zabagnienia. Podążając tropem tezy Rogera Krohna, mówiącej, że badacze przyrody nie tyle opisują świat, co raczej go tworzą, ukazuję ich jako ekspertów dysponujących wiedzą, która mogła mieć realny wpływ na decyzje polityczne. Nie bez znaczenia są tu również zagadnienie komunikowania wiedzy przez jej dysponentów oraz stopień jej społecznej percepcji.

Dzięki tej książce swoją podmiotowość jako uczestnicy wydarzeń historycznych odzyskują również inżynierowie. W dziejach Polesia ich rola nie ograniczała się jedynie do wykonywania powierzanych im zadań. Podobnie jak naukowcy, również i oni nierzadko stawali się aktywnymi uczestnikami procesów decyzyjnych, występując w charakterze ekspertów czy raczej – jak ich pozycję społeczną określał Harold Perkin – profesjonalistów. Zagadnień tych dotyczy rozdział szósty, pod tytułem Inżynieria wpływu.

W szerszym ujęciu w rozdziale tym dekoduję znaczenia kryjące się za zwrotem „melioracja Polesia”. W międzywojennej Polsce termin ten funkcjonował niemal jak slogan; bez wnikania w szczegóły techniczne czy konsekwencje środowiskowe takiej inwestycji zakładano, że spełni pokładane w niej oczekiwania. W tym ujęciu „melioracja Polesia” to black box – „czarne pudełko”, stanowiące metaforę nie tylko skomplikowanego urządzenia technicznego, ale też specjalistycznej wiedzy naukowej, czy – jak w tym przypadku – złożonego przedsięwzięcia inżynierskiego. „Czarne pudełko” spełnia swoją funkcję, choć nie wiadomo, jak działa – jego „otwarcie” przez historyka polega na wyjaśnieniu wewnętrznych mechanizmów, które o tym działaniu decydują.

W wypadku Polesia chodzi o geologiczne, glebowe, hydrologiczne i klimatyczne przesłanki, warunkujące zakres i rodzaj interwencji inżynierskiej w zadanych ramach finansowych i politycznych. Celem takiej interwencji jest ustabilizowanie stosunków wodnych na poziomie pożądanym z punktu widzenia dominującego modelu gospodarczego. Innymi słowy, chodziło o to, by wiedzieć, jak odwodnić mokradła, by móc na nich urządzić pastwiska lub grunty orne, a w lasach uzyskać zwiększony przyrost pożądanych gatunków drzew. Pod hasłem „melioracja Polesia” kryła się również złożona sieć powiązań pomiędzy różnymi aktorami indywidualnymi a instytucjonalnymi, a także ich różnorodne, czasem przeciwstawne, cele, interesy i strategie. Otwarcie tego „czarnego pudełka” pozwala zatem na odwrócenie tradycyjnego imperatywu badawczego w studiach nad techniką – zamiast analizy jej wpływu na społeczeństwo, zyskujemy możliwość zrozumienia jej społecznej konstrukcji71.

Rozważania nad środowiskowymi konsekwencjami osuszenia Polesia znajdują kulminację w rozdziale siódmym, zatytułowanym Nieunikniona katastrofa?. Retoryczność tego pytania wynika z konstatacji, że nie tylko podjęcie masowych robót melioracyjnych niosło ze sobą ryzyko dewastacji poleskiej przyrody. Skutkiem zaniechania tej inwestycji byłoby bowiem utrzymanie się dotychczasowej presji ekonomicznej na lasy, a w konsekwencji – ich wyniszczenie. Punktem wyjścia do tych rozważań jest tu analiza stanu ochrony kilku rzadkich gatunków roślin i zwierząt, dla których w okresie międzywojennym Polesie było jedynym lub głównym siedliskiem. Zasadniczą część rozdziału stanowi rekonstrukcja wysiłków podejmowanych przez ówczesnych działaczy środowiskowych na rzecz objęcia ochroną przynajmniej części poles­kich mokradeł. W 1929 roku, bazując na ocenie lokalnych warunków glebowych i hydrologicznych, polscy przyrodnicy przestrzegali przed wystąpieniem zjawiska stepowienia, wdając się w ten sposób w spór z Ministerstwem Robót Publicznych, dążącym do jak najszybszego odwodnienia Polesia.

W rozdziale ósmym, Naturalna forteca, analizuję rolę poleskich bagien w koncepcjach obronnych II Rzeczpospolitej. Ugruntowane przynajmniej od czasów napoleońskich przekonanie o walorach obronnych Polesia spowodowało, że władze wojskowe państw kontrolujących je w różnych epokach – Polski, Rosji, a czasowo również Niemiec – sprzeciwiały się wszelkim projektom ich osuszenia. W II Rzeczpospolitej wojsko blokowało większość inwestycji melioracyjnych na tym terenie, co prowadziło do zatargów z władzami cywilnymi. Przedstawiam tu ewolucję poglądu na militarne znaczenie mokradeł na tle rywalizacji pomiędzy różnymi instytucjami wewnątrz armii, ich relacji z administracją cywilną, a także w kontekście rozwoju techniki wojennej oraz zmian środowiskowych.

Rozdział dziewiąty, zatytułowany Polesie nie dla Żydów, to rekonstrukcja przebiegu dyskutowanej przez cały okres dwudziestolecia między­wojennego sprawy osiedlenia na Polesiu polskich Żydów. Zwolennicy tej koncepcji widzieli w tym okazję do tak zwanego „przewarstwowienia”, czyli zaangażowania się biedoty żydowskiej w inne sektory gospodarki niż handel lub usługi. Choć inicjatywa wyszła ze środowisk amerykańskich Żydów, oferujących pomoc w uzyskaniu środków finansowych na roboty melioracyjne, później obietnicy przychylności wobec żydowskiego osadnictwa na Polesiu polskie władze używały dla własnych celów politycznych.

Losy poleskich mokradeł po wybuchu II wojny światowej, gdy zachodnia część Polesia znalazła się na łasce mocarstw, omawiam w rozdziale dziesiątym pod tym właśnie tytułem. Analizuję w nim, do jakiego stopnia bagnisty charakter Polesia stał się tematem polityki międzynarodowej. Pierwsze dwa podrozdziały to próba rekonstrukcji roli, jaką w swojej polityce wyznaczyły mokradłom kolejne władze okupacyjne: o ile Sowieci podjęli zakrojone na szeroką skalę roboty melioracyjne, o tyle Niemcy używali argumentu o rzekomym angażowaniu Żydów do takich prac do maskowania zbrodni Holokaustu. Przez cały ten czas koncepcji powojennej melioracji Polesia nie przestawali kreślić planiści polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Szybko jednak plany te straciły na aktualności wobec zmian przebiegu granic ustalonych przez wielkie mocarstwa w Jałcie. Książkę zamyka epilog streszczający środowiskowe skutki masowych robót melioracyjnych prowadzonych na Polesiu przez władze sowieckie po 1945 roku72.

Kilka słów o języku

Postępująca od lat sześćdziesiątych XX wieku powolna zmiana w podejściu do terenów podmokłych dotyczyła również sfery werbalnej. W 1964 roku, w raporcie rekomendującym ochronę podmokłej doliny rzeki Neponset, władze stanu Massachusetts uznały za stosowne wyjaśnić, że gdy mowa o „tak zwanych mokradłach”, to rzecz dotyczy bagien i torfowisk73. Jeszcze na początku lat osiemdziesiątych, gdy William H. Patrick z Uniwersytetu Stanowego Luizjany aplikował o grant badawczy na studia nad obiegiem składników odżywczych pomiędzy wyżej położonymi terenami a mokradłami, doszło na tym tle do charakterystycznego nieporozumienia. Urzędnik oceniający wniosek w swojej (pozytywnej) opinii zamienił słowo wetland, czyli mokradło, na wasteland, czyli nieużytek. Z tym bowiem kojarzył mu się podmokły teren. Nigdy wcześniej nie zetknął się ze słowem wetland, toteż uważał, że badacz po prostu się przejęzyczył74.

W języku polskim sprawa nie jest tak jednoznaczna. Tak jak zamieszkujące Arktykę ludy inuickie znają dziesiątki, jeśli nie setki określeń na lód i śnieg75, tak też Poleszucy na wiele sposobów opisywali mokradła, wśród których żyli. Bołoto, hało, such, berezina, moch, mszaryna, łuh, ols, pław, kaczajka, nietra, czerot, pluchaczy obołoń – to tylko niektóre terminy, jakich jeszcze w okresie międzywojennym używano na Polesiu na co dzień76. Każdy oznaczał konkretny typ ziemnowodnego środowiska, nieomylnie informując Poleszuka o rodzaju stałego podłoża, zachowaniu się wody, gatunkach roślin i zwierząt, a w końcu – o niebezpieczeństwach czyhających na niego w takim terenie. Za każdym z tych słów kryła się wiedza wielu pokoleń jego przodków. Pisząc o poleskich mokradłach w tej książce, umyślnie nie korzystam z tego leksykalnego bogactwa, świadom, że większość z tych terminów jest już kompletnie martwa.

W książce piszę zatem o mokradłach, choć nie przestrzegam tej reguły zbyt rygorystycznie, wychodząc z założenia, że „bagno” to wciąż pełnoprawne określenie terenów podmokłych77. Nawet w języku angielskim świadomościowa przemiana bagien w mokradła nie zmieniła całkowicie sposobu mówienia o nich. Także w dyskursie środowiskowym wciąż funkcjonują terminy swamp i marsh, głównie dlatego, że opisują konkretne formacje przyrodnicze; pierwszy oznacza podmokły las, czyli poleski ols, drugi to podmokłe torfowisko, czyli hało – synonim grząskiego, głębokiego bagna poleskiego. Pińskie błota, które przywołuję w tytule, to jedna z historycznych nazw, jakimi określano Polesie.

Skoro już mowa o językach, to w historii ziem zamieszkanych przez różne narody nie sposób pominąć sprawy zapisu używanych przez nie nazw. Tam, gdzie źródła cytują wypowiedzi Poleszuków, tam przytaczam je kursywą, dopiero w nawiasie podając polski odpowiednik. W odniesieniu do nazw obiektów geograficznych stosuję historyczne polskie określenia, niekiedy je uwspółcześniając. Wyjątkiem są zmieniające się nazwy miast; tu przestrzegam zasady, by podawać je w formie odpowiedniej do okresu, którego dotyczą opisywane wydarzenia. Z kolei państwo, które zastąpiło przedrewolucyjną Rosję, określam konsekwentnie mianem Związku Sowieckiego. Wbrew jednak opiniom, że to wyraz negatywnego stosunku do tego państwa, kierują mną wyłącznie względy językowe78. W wypadku słów pochodzących ze źródeł pisanych innymi alfabetami niż łaciński, dokonuję transkrypcji zgodnie z rekomendacją Państwowego Wydawnictwa Naukowego (dla cyrylicy) lub Żydowskiego Instytutu Naukowego czyli YIVO (dla hebrajskiego).

ROZDZIAŁ 1Kłopot czy szansa?

Aż do ostatnich dni II Rzeczpospolitej Polacy nie potrafili znaleźć odpowiedzi na pytanie, czym było dla nich Polesie – kłopotem czy szansą. Dylemat ten w zwięzłym, retorycznym zapytaniu „po co nam te błota?” zarysował już w 1919 roku Stanisław Karpiński, szef Polskiej Kasy Pożyczkowej, a wkrótce potem Minister Skarbu i pierwszy prezes Banku Polskiego. „Po co tyle niepolskiej ludności?” – pisał dalej na kartach swojego pamiętnika pod datą 12 marca tamtego roku na wieść o zajęciu Pińska przez polskie wojska79. Nie wiadomo, czy te wątpliwości wypowiadał również publicznie, ale polityczny klimat nie sprzyjał takiej refleksji ani wtedy, ani do końca dwudziestolecia międzywojennego. Dominowało przekonanie o dopełniającej się sprawiedliwości dziejowej oraz poczucie misji cywilizacyjnej i kulturalnej, jaką w swoim wyobrażeniu Polacy mieli do wykonania na Wschodzie. Zanim w dalszej części tej książki spróbuję odpowiedzieć na pytanie Karpińskiego, warto zastanowić się, czym bagna w ogóle są dla człowieka i jak na przestrzeni dziejów układały się ich wzajemne relacje.

Mokradła często traktowano jako miejsce z natury swej niepokojące i niebezpieczne. U podstaw takiej oceny leży archetyp bagna jako miejsca nieczystego, stanowiącego pomieszanie żywiołów wody i ziemi, a przez to również ich odmiennych porządków. Nie obowiązywały tam prawa ludzkie, a jak wierzono – także i boskie. Nawet jeśli mokradła znajdowały się w granicach państwa, to w praktyce były terytorium niczyim, gdyż nie sięgał tam aparat administracyjny. Z tego powodu na bagnach często znajdowali schronienie ludzie ścigani i wykluczeni z „normalnego” społeczeństwa80.

Z czasem, gdy populacyjna i ekonomiczna presja na mokradła rosła, podejmowano próby ich osuszenia i skolonizowania. Były to na ogół trudne i kosztowne przedsięwzięcia, na które mogły sobie pozwolić dobrze zorganizowane społeczności dysponujące odpowiednią wiedzą techniczną, środkami finansowymi i zasobami ludzkimi. Osuszanie bagien często przybierało formę symbolicznego aktu politycznego podporządkowania nowego terytorium, ujarzmienie natury utożsamiano z podbojem militarnym, a hasło do ofensywy przeciw naturze dawali królowie, papieże lub dyktatorzy.

Proces poszerzania ludzkiej ekumeny kosztem bagien zachodził przez wieki również na ziemiach polskich, jednak na Polesiu długo nic się w tym kierunku nie działo. W innych dzielnicach kraju żyźniejszej i łatwiejszej do zagospodarowania ziemi było wciąż na tyle dużo, by nie angażować się w trudną i kosztowną inwestycję osuszenia tak ogromnego obszaru. W okresie I Rzeczpospolitej w różnych częściach Polesia roboty melioracyjne prowadzili wprawdzie miejscowi posiadacze ziemscy, ale miały one na ogół ograniczony zasięg. W okresie zaborów decyzje w sprawie Polesia zapadały w Petersburgu. Gdy w latach 1921–1939 państwo polskie sprawowało kontrolę nad zachodnią częścią regionu, dążenie do zdobycia jakichkolwiek terenów kolonizacyjnych było tak silne, że sprawa osuszenia pińskich błot stała się pilnym problemem państwowym. Wśród wielu sprzecznych pomysłów, potrzeb i oczekiwań zaczął się kształtować nie tyle program konkretnych działań, co wizja roli, jaką Polesie mogło i powinno odgrywać w ówczesnej, a raczej – przyszłej Polsce. W wymiarze praktycznym wiele nie zdziałano, niemniej analiza ówczesnego dyskursu, używanej argumentacji i wyrażanych poglądów pozwala na pełniejsze zrozumienie relacji Polaków wobec natury, ziem wschodnich, postępu i wizji państwa w ogóle.

Na miejsce osuszenia Polesia w polskim dyskursie modernizacyjnym, zarówno na płaszczyźnie argumentów merytorycznych, jak i używanej retoryki, miało wpływ doświadczenie innych narodów. Jak ważne były to wzorce, widać także w warstwie symbolicznej. Mit „nowej Holandii”, bogatej i tętniącej życiem krainy w miejscu podmokłych pustkowi nad Prypecią, towarzyszył Polakom przynajmniej od końca XVIII wieku. Figura ta oddaje fascynację efektami holenderskiej pomysłowości, pracowitości i wielowiekowej wytrwałości w dziele zagospodarowania nadmorskich mokradeł. Apogeum tych zmagań przypadło właśnie na okres dwudziestolecia międzywojennego, kiedy ukończono prace nad osuszaniem zatoki morskiej Zuiderzee81.

W tym samym czasie ambitne inwestycje melioracyjne prowadzono w wielu miejscach na świecie. Przesłanki do ich podjęcia bywały na ogół złożone, jednak w każdym przypadku można wskazać jeden wiodący motyw. Dla Włochów osuszone Bagna Pontyjskie były jednym z ekonomicznych filarów budowanego imperium, a dla Turków melioracja terenów wokół nowo wznoszonej stolicy w Ankarze umacniała wizerunek młodej republiki jako nowoczesnego państwa82. Grecy potrzebowali miejsca dla przesiedleńców z Turcji, a Żydzi – dla emigrantów wiedzionych do Palestyny ideą syjonizmu83. Oprócz przesłanek ekonomicznych, politycznych i społecznych niezwykle ważne były także względy zdrowotne. Szczególnie w strefie cieplejszego klimatu osuszanie bagien pozwalało skuteczniej walczyć z malarią, chorobą przenoszoną przez komary. Oczywiście zagranicznych rozwiązań nie można było bezrefleksyjnie kopiować i stosować na Polesiu. Inne były bowiem nie tylko warunki przyrodnicze, ale też lokalne doświadczenia w osuszaniu bagien oraz szczegółowe cele, jakie tą drogą zamierzano osiągnąć. Wspólna pozostawała tylko głęboka niechęć do bagien.

W dążeniu do osuszenia poleskich bagien Polacy bardzo wyraźnie wpisywali się w ten ogólnoświatowy trend. Tym, co wyróżniało polski przypadek, była skala wyzwania, przed którym stanęli: bagna poleskie były większe niż wszystkie wspomniane osuszone terytoria razem wzięte. Amerykańska geografka i pisarka Louise A. Boyd, która podróżowała przez Polesie w 1934 roku, stwierdziła, że jego osuszenie to zadanie potężniejsze od tego, które dokonali Holendrzy lub Włosi84. Ogrom planowanego przedsięwzięcia mógł wręcz przekraczać wyobrażenia. Podczas odbywającego się w Holandii w 1932 roku kongresu melioracyjnego przedstawiciel Polski, mówiąc o planach osuszenia Polesia, wyjaśnił, że chodziło o pozyskanie dla kultury rolnej 2 milionów hektarów. Przewodniczący sesji przerwał mu, by upewnić się, że nie zaszła pomyłka. „Nie chciano wierzyć, że jest w Europie kraj posiadający tak wielki obszar nieużytków” – komentował później to zdarzenie Maksymilian Matakiewicz, profesor hydrotechniki Politechniki Lwowskiej i były Minister Robót Publicznych85.

Wojna przeciw bagnom

W narracjach opisujących relację człowieka i bagien od zawsze obecna była retoryka wojenna. Jej użycie służyło zwykle umacnianiu wizerunku władcy jako zdobywcy nowych terytoriów wydartych nie tyle innym narodom, ile samej naturze. Motyw ten, głęboko obecny w kulturze, pojawia się w twórczości Johanna Wolfganga von Goethego86. W drugiej części Fausta bohater dramatu jawi się jako dobroczyńca i zbawca ludzkości, gdy na jego żądanie Mefistofeles odgradza groblami część morza i osusza je, tworząc „przestrzenie dla milionów ludzi”. Diabeł musiał później jeszcze zmeliorować mokradła, które „wyziewem” zatruwały ten „kraj morzu wyrwany”87. Rozdzielenie żywiołów ziemi i wody dawało Faustowi władzę nad jednym i drugim, co diabeł uświadamia mu, mówiąc: „Myśl, co pod czaszką twą gorze, zdobyła ziemię i morze!”88. Skala interwencji w środowisko naturalne dokonywana na rozkaz Fausta pozwala spojrzeć na dramat jako swoistą zapowiedź antropocenu – epoki geologicznej, w której człowiek zaczął odgrywać znaczącą rolę w kształtowaniu oblicza Ziemi89.

Fakt, że w finale dramatu Faust „doświadcza swoich największych chwil, realizując utylitarne marzenie”, czyli osuszenie bagna, Thomas Mann nie bez sarkazmu nazywał „afrontem wobec jednostronnie filozoficznych i estetycznych trendów epoki”90. Przemawiając przed Berlińską Akademią Sztuki podczas obchodów stulecia śmierci poety, Mann mówił o wielkiej fascynacji Goethego ówczesną techniką i jego wierze w korzyści, jakie mogła przynieść budowa kanałów żeglugowych łączących Pacyfik z Atlantykiem, Morze Śródziemne z Czerwonym czy Ren z Dunajem. Wiele z tych ambitnych projektów długo jeszcze musiało czekać na realizację, ale i tak początek ery przemysłowej w Europie dostarczał wielu przykładów nie mniej inspirujących przedsięwzięć inżynieryjnych. W wydanym po raz pierwszy w 1906 roku omówieniu Fausta Georg Witkowski wymieniał wiele projektów budowy kanałów, osuszenia bagien i zatok morskich, o których Goethe mógł wiedzieć. Nie rozstrzygając, co mogło być rzeczywistą inspiracją poety, Witkowski stwierdzał, że przecież nie chodziło „o przedmiot działania, ale raczej o ideę samego czynu”, jakim były podbój i ujarzmienie natury91.

Bezpośrednim impulsem do tego, by finałową scenę dramatu Goethe umieścił wśród grobli i kanałów, mogło być świeże wspomnienie wielkich sztormów Morza Północnego, które w lutym 1825 roku spustoszyły pas wybrzeża od Holandii aż po Danię92. Autor był też świadkiem prac melioracyjnych prowadzonych z inicjatywy papieża Piusa VI na Bagnach Pontyjskich koło Rzymu, gdy przejeżdżał tamtędy w lutym 1787 roku w drodze do Neapolu93. Z pewnością wiedział również o osuszeniu przez Prusaków regionu Oderbruch w dolnym biegu Odry94. Ta licząca przeszło 60 tysięcy hektarów kotlina była regularnie zatapiana przez wylewy rzeki, która często zmieniając koryto, nie pozwalała na racjonalne zagospodarowanie terenu. Mimo bardzo żyznych gleb, na które składały się głównie mady rzeczne, nieliczna miejscowa ludność utrzymywała się jedynie z rybołówstwa i zbiorów siana. Pod koniec lat czterdziestych XVIII wieku, z inicjatywy króla Fryderyka II Wielkiego, podjęto prace regulacyjne i melioracyjne, które doprowadziły do całkowitej przemiany środowiska przyrodniczego i warunków gospodarowania na tym obszarze. Plan melioracji wykonał szwajcarski matematyk Leonhard Euler, a robotami kierował holenderski inżynier Simon Leonhard von Haerlem95. Po przesunięciu koryta Odry, usypaniu wałów przeciwpowodziowych i odwodnieniu powstałych polderów, kotlina Oderbruch szybko stała się „dużym, pięknym ogrodem”96. Już po zakończeniu robót melioracyjnych, stojąc na nadodrzańskich wałach, Fryderyk II miał ponoć stwierdzić, że oto podbił nową prowincję – „Ich habe eine Provinz gewonnen!”97. W ciągu XIX wieku wizerunek „zdobywcy” uległ swoistej romantyzacji – rzekome zawołanie króla uzupełniono o wskazanie na bezkrwawy charakter tego podboju98. Król mówić miał o Oderbruch jako nowej prowincji „odbitej ciemnocie i gnuśności”99.

Kolejną inwestycją melioracyjną, która mogła być inspiracją dla Goethego, było odwodnienie bagien w dolinie Noteci i uregulowanie samej rzeki. Prusy zdobyły te ziemie podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku. Na zmeliorowanym obszarze osadzono wyłącznie Niemców, w wyniku czego powstał swego rodzaju klin, który rozdzielił polską ludność zamieszkującą Pomorze i Wielkopolskę. Znacznie ułatwiło to proces germanizacji tych ziem i taką też intencję przypisuje się pruskiemu królowi100.

Wysyłając tam kolonistów niemieckich, Fryderyk II miał też inny powód: Polaków uważał za tak złych gospodarzy, że w ogóle nie brał pod uwagę, by to ich osiedlić na osuszonych terenach101. Dopiero co zagarnięte Pomorze postrzegał jako kraj „anarchii, zamieszania i nieporządku właściwego ludom barbarzyńskim marniejącym w ignorancji i głupocie”102. Tereny te nazywał „pruską Kanadą”, a mieszkających tam Polaków porównywał do północnoamerykańskich Indian. W liście do Jeana Le Rond d’Alemberta pisał, że w rosyjskim i austriackim zaborze panuje taki sam nieporządek, i że trzeba będzie dużo czasu „zanim ucywilizuje się tych Irokezów”103. Jak wyjaśniał z kolei Wolterowi, melioracje były ważnym elementem kolonizacji, bowiem kto osusza bagna, dając możliwość utrzymania się kolonistów, „ten dokonuje zdobyczy na barbarzyństwie”104. Podobnymi argumentami kolejne pokolenia zdobywców usprawiedliwiały swoje podboje polityczne, misją cywilizacyjną nazywając odbieranie ziemi tym, którzy (w ich mniemaniu) nie potrafili zapanować nad jej przyrodą.

Fryderyk II nie był pionierem wykorzystania wielkich robót melioracyjnych jako elementu pruskiej polityki kolonizacyjnej. Jego pradziad, Fryderyk Wilhelm I, nazywany Wielkim Elektorem, prowadził planowe osadnictwo na terenach spustoszonych przez wojnę trzydziestoletnią. Szczególnie chętnie sprowadzał Holendrów z uwagi na ich doświadczenie w zakresie melioracji gruntów i hodowli bydła105. Ich umiejętności doceniano wówczas w całej Europie. W Szwecji na przykład podziwiano ich za to, że „wydźwignęli swój kraj z bagniska na jedną z największych potęg Europy”106. To wtedy ukuło się powiedzenie, że „Bóg stworzył świat oprócz Holandii, którą stworzyli Holendrzy”107.

Choć retoryka wojenna towarzyszyła praktycznie wszystkim wielkim inwestycjom melioracyjnym ery nowożytnej, chyba najdonośniej rozbrzmiewała w faszystowskich Włoszech. W 1924 roku, a zatem dwa lata po objęciu władzy, rząd Benita Mussoliniego rozpoczął prace nad odwodnieniem Bagien Pontyjskich, które w wyniku błędów projektowych popełnionych przez inżynierów Piusa VI uległy ponownemu zabagnieniu, na powrót stając się synonimem nieudolności i anarchii. Roboty podjęte przez faszystów były częścią tak zwanej bitwy o zboże (battaglia del grano), ambitnego planu uzyskania samowystarczalności żywnościowej całego kraju. Wprawdzie bezpośrednim impulsem do ogłoszenia tej akcji była klęska nieurodzaju w 1924 roku, ale nawet przy dobrych zbiorach Włochy aż trzecią część zboża sprowadzały z zagranicy. Osiągnięcie samowystarczalności żywnościowej stało się jednym z głównych celów rządu faszystowskiego. Ogłaszając plan osuszenia Bagien Pontyjskich, Mussolini jasno określił miejsce tego przedsięwzięcia w hierarchii zadań, jakie czekały Włochów: „Oto jest wojna, którą przenosimy nad inne”108.

Była to narracja obliczona na budowę mitu wodza oraz wrażenia sprawnie zarządzanego państwa. Z punktu widzenia socjologii władzy analizował ją Aleksander Hertz, który podkreślał, że osuszając Bagna Pontyjskie, Mussolini umacniał wizerunek charyzmatycznego przywódcy109. Dowodząc w ten sposób swojej troski o dobro kraju, mógł oczekiwać, że Włosi pójdą za nim na „małą wojnę” w Etiopii lub Hiszpanii, jak w lipcu 1939 roku zauważał z kolei Władimir Brand na łamach wychodzącego w Warszawie pisma emigrantów rosyjskich „Miecz”110. Kapitał, jaki zdobył zwyciężając w „bitwie o zboże”, Mussolini wykorzystał kilka miesięcy później, wciągając Włochy w znacznie większą wojnę u boku Hitlera.

Włoski przykład imponował Polakom. W maju 1936 roku, pisząc o czwartym z kolei mieście zakładanym na osuszonych mokradłach przez Mussoliniego, sanacyjny „Kurier Czerwony” narzekał, że w Polsce sprawa melioracji Polesia pozostaje „w martwym punkcie” mimo milionów złotych wydanych na prace przygotowawcze111. Jeszcze dosadniej niezadowolenie z dotychczasowych postępów wyrażała prasa endecka. Kreśląc w tym samym czasie skalę zaniedbań gospodarczych na Polesiu, „Głos Lubelski” dopytywał retorycznie: „kiedyż narodzi się Mussolini, który zamieni je w pola i ogrody?”112. W odniesieniu do kolonizacji Polesia za wzór stawiano już nie tylko dokonania Włochów na Bagnach Pontyjskich, ale też ich „pionierską pracę” w podbitej Etiopii113.

„Nowa Holandia”

Choć w okresie międzywojennym w myśleniu o Polesiu najbardziej zdawał się pociągać Polaków przykład włoski, to tradycyjnie punktem odniesienia była jednak Holandia. Spontaniczne osadnictwo holenderskie na nizinnych, bagnistych obszarach ujścia Wisły trwało już od średniowiecza. Intencjonalnego osadzenia Holendrów w zabagnionym miejscu właśnie z uwagi na ich doświadczenie w robotach melioracyjnych dokonano po raz pierwszy w połowie XVI wieku na Żuławach Gdańskich. Zajęli miejsce polskich mieszkańców jednej ze wsi, którzy opuścili ją, nie mogąc poradzić sobie z wodami regularnie zalewającymi ich pola. Holendrów osadzano na terenach podmokłych w różnych rejonach Polski, również na Polesiu i Wołyniu114.

Wizję Polesia jako „nowej Holandii” zaszczepił Polakom król Stanisław August Poniatowski, przemawiając podczas posiedzenia Sejmu w Grodnie w październiku 1784 roku. Chociaż odnosił się do dobrze rozpoznawalnej symboliki, to impulsem do ukucia tego hasła były przedsięwzięcia hydrotechniczne prowadzone na Polesiu przez tamtejszą szlachtę, które król zwiedzał w drodze do Grodna. Chodziło o będący na ukończeniu Kanał Muchawiecki (nazwany później Królewskim), łączący Muchawiec z Piną, a patrząc szerzej – Bałtyk z Morzem Czarnym, oraz działający od roku Kanał Telechański, łączący Szczarę z Jasiołdą, zbudowany z inicjatywy hetmana Michała Ogińskiego (później nazwany imieniem inwestora). Podczas pobytu na Polesiu król zapoznał się również z wynikami robót melioracyjnych przeprowadzonych w posiadłościach sędziego grodzkiego z Pińska, Mateusza Butrymowicza. Doceniając znaczenie tych inwestycji, król mówił na sejmie o leżącej w „sercu” państwa polskiego ziemi pińskiej jako „nowym źródle dostatków”, które „nowe pomyślności krajowi całemu obiecuje, jakoby na pociechę i nagrodę żałosnych utrat”, poniesionych przez Rzeczpospolitą w wyniku pierwszego rozbioru kilkanaście lat wcześ­niej. W Grodnie Stanisław August stawiał „pińskich obywateli” za wzór jako tych, którzy „ziemię i wodę poprawili u siebie”115. Osuszenie bagien było zatem symbolicznym aktem rozdzielenia i uporządkowania żywiołów ziemi i wody.

Entuzjazm króla łatwo wyjaśnić, jeśli prześledzi się przebieg jego podróży przez Polesie. Orszak posuwał się wprawdzie lądem, ale w Horodcu, gdzie droga przecinała Kanał Królewski, zorganizowano dla króla krótki rejs. Specjalnie na tę okazję sprowadzono największą z łodzi używanych na Polesiu, zabierającą na pokład do 30 pasażerów116. Był to najprawdopodobniej tak zwany dubas, największa dłubanka wykonana tradycyjnym sposobem z jednego pnia dębu, która w tym zainscenizowanym przedstawieniu symbolizowała stary porządek. Zwiastunami „nowego” były ustawione wzdłuż jej burt ławki wyścielone błękitnym suknem oraz ubrani „po holendersku w białe suknie z pasami z różowej kitajki” sternik i czterech majtków117. „Prawdziwie zdawało się nam, że byliśmy w Holandyi” – zapisał w dzienniku pod datą 4 września 1784 roku biskup Adam Naruszewicz, kronikarz Stanisława Augusta uczestniczący w tej podróży118.

Im dalej w głąb Polesia, tym więcej spotykano okazji do takich porównań. Duże wrażenie robiły roboty melioracyjne, które na swoich ziemiach prowadził hetman Ogiński. Daniel Narbutt chwalił go za to, że dotychczas nieużyteczne, a niekiedy wręcz niedostępne „miejsc obszerności, już stokrotne owoce przynoszą”119. W Pińsku król zatrzymał się w kolegium pojezuickim, skąd „rozległe pińskie błota” widział przez okno, ale już w niedalekim, należącym do Butrymowicza Krystynowie oglądał „z wielkim zadziwieniem i radością” efekty przeprowadzonych robót „za niepodobne dotychczas miane”. Tam, gdzie przedtem rozciągały się „przepaściste bagna”, urządzono pola, łąki i ogrody. Stanisław August wyjeżdżał z Polesia w przekonaniu, że jeśli za przykładem Butrymowicza pójdą inni, „wkrótce z błotnistej Pińszczyzny uczyni się nowa Holandia”120. Na Sejmie w Grodnie wprost nazywał te ziemie „polską Holandią”121, odnosząc się do kraju zbudowanego w znacznej części na osuszonych mokradłach i morskich płyciznach. Ta metafora zdefiniowała ambicje, jakie wobec Polesia przejawiali Polacy przez kolejne półtora wieku.

W tym samym czasie kształtował się również inny, orientalistyczny wizerunek Polesia jako egzotycznej krainy na rubieżach cywilizowanego świata. Wizyta króla na Polesiu akurat w drodze na sejm grodzieński nie była przypadkowa. Sprowokował ją Butrymowicz, gdy kilka miesięcy wcześniej zorganizował poleską ekspedycję handlową do Warszawy. Dziesięć dużych łodzi wyładowanych lokalnymi towarami wypłynęło z Pińska 13 maja 1784 roku. Z jednej strony była to swoista reklama atrakcyjności Polesia jako partnera handlowego, z drugiej – demonstracja użyteczności kanału, którego budowę sfinansowano ze skarbu państwa. Lepszej formy promocji regionu, przy jednoczesnym ukłonie w kierunku władcy, który w roku sejmowym zyskiwał argument dobrze wydatkowanych środków publicznych, Butrymowicz nie mógł wymyślić. Gdy pod koniec lata Stanisław August odwiedził go i dziękował za przyczynienie się w ten sposób do poprawy dotychczas „obojętnej opinii względem tej inwestycji”, Butrymowicz krygował się, że jedynym celem wysłania flotylli czółen był „zysk handlowy”, ale oprócz tego zyskał „skarb nieoszacowany”, czyli „ukontentowanie” króla122.

Na to, że Butrymowicz chciał osiągnąć coś więcej niż „zarobić dziesięć albo kilkanaście procent od sta”, wskazuje namysł, z jakimi wyreżyserował teatrum, jakim w rzeczywistości był rejs do stolicy. Szyprowi kazał, aby zbliżając się do miasta, trzymał się prawego brzegu „niby ku Pradze, dlatego, ażeby tę flotę z okien miasta Warszawy i zamkowych łatwiej uważać można było”. Zgodnie z poleceniem czółna, mając „swoje maszciki i chorągiewki” podniesione, szły „porządnie i w pewnej jeden od drugiego odległości”. Dopiero po takiej paradzie, cztery tygodnie od opuszczenia Pińska, szyper „zawinął pod Warszawę, i stanął pod zamkiem”. Gdy zacumował, „zbiegła się tedy nad brzeg znaczna część Warszawy, różnego stanu ludzie, ciekawi widzieć tę nową flotę i Indianów Pińczuków, pierwszy raz wodą do stolicy przybyłych”. Tych trzydziestu flisów, którzy wywołali w Warszawie taką sensację, Butrymowicz kazał zwerbować celowo spośród „głębokich Pińczuków i ubranych tak, jak chodzili Pińczuki” przed stu kilkudziesięciu laty. Zadbał też, aby łodzie załadować towarami „prawdziwie pińskimi” – miodem, woskiem, skórami i „więdłymi”, czyli suszonymi rybami123. Jako osobną kategorię lista wymienia wiuny, czyli poleską specjalność – suszone piskorze124.

Było to wydarzenie medialne, które wywarło duży wpływ na postrzeganie Polesia przez Polaków. O ile dotychczasowe doniesienia prasowe z Pińska informowały głównie o tamtejszych stosunkach handlowych oraz o życiu towarzyskim miejscowej szlachty, polskiej i spolonizowanej, o tyle po ekspedycji mieszkańcy stolicy dowiedzieli się, że żyją tam jeszcze ludzie, którzy wyglądają, mówią, a zapewne i myślą inaczej. Jeśli początek orientalizmu w postawach Polaków wobec Polesia potrzebuje konkretnej daty, to jest nią 11 czerwca 1784 roku, gdy trzydziestu „Indianów Pińczuków” wysiadło w Warszawie na brzeg ze swoich łodzi. Butrymowicz, sam wywodzący się ze spolonizowanej szlachty żmudzkiej, odegrał rolę wprawdzie intencjonalnego, choć nie do końca świadomego skutków swoich działań akuszera narodzin polskiego mitu egzotycznego Polesia. Polacy, sami postrzegani przez pruskiego króla jak „Irokezi”, patrzyli na jego mieszkańców jak na „Indian”. Jedno i drugie określenie miało pogardliwy wydźwięk; nie tylko konotowało „dzikość” i „nieucywilizowanie” danej społeczności, ale też piętnowało jej członków jako obcych.

W I Rzeczpospolitej sprawa melioracji poleskich bagien stanęła na forum publicznym ponownie podczas Sejmu Wielkiego w 1790 roku. Butrymowicz lobbował tam za obniżeniem zobowiązań podatkowych powiatu pińskiego wobec skarbu państwa. Argumentował, że z uwagi na przewagę terenów podmokłych, nieurodzajne gleby i brak lasów dostarczających drewna nadającego się na inne cele niż opał, powiat, który reprezentował, powinien być zaliczony do najniższej, trzeciej klasy podatkowej. Zdaniem Butrymowicza sytuację ekonomiczną tych ziem mogło poprawić „osuszenie błot, ściskanie rzek w koryta, gdyby powierzchowności brzegów swoich nie zalewały, sypanie tam dla utrzymania wody, kopanie rowów i robienie dróg przez miejsca niedostępne”. Nie oczekiwał, że roboty te będzie finansować państwo, liczył jednak na ulgi dla prowadzących je inwestorów prywatnych. Mówiąc o robotach hydrotechnicznych, które z własnej inicjatywy podjęli „lubo niektórzy Obywatele”, w tym przede wszystkim Ogiński i on sam, Butrymowicz zaznaczał, że utrzymanie i konserwacja urządzeń wymagają stałych nakładów, co znacznie obniżało rentowność tych inwestycji125. Miał na myśli przede wszystkim niezwykle kosztowną budowę grobli prowadzącej z Pińska na południowy wschód, w stronę wsi Hornowo. Ukończona w 1783 roku droga biegła przez środek ogromnego bagna, rozciągającego się wzdłuż Piny i Prypeci, nawet podczas wiosennych wylewów umożliwiając wygodną przeprawę na południowy brzeg tworzącego się wówczas tak zwanego pińskiego morza. Była to najkrótsza droga łącząca Litwę z Wołyniem i dalej z Ukrainą. Nie było przypadkiem, że trasa grobli prowadziła przez ziemie Butrymowicza, który wyłożył większość środków na budowę (drugim inwestorem był Ogiński). To tędy król Stanisław August przyjechał z wizytą do Krystynowa we wrześniu 1784 roku.

Drugim kosztownym przedsięwzięciem podjętym przez tę dwójkę była budowa wspomnianego Kanału Królewskiego, łączącego Szczarę z Jasiołdą, a zatem, poprzez dorzecza Niemna i Dniepru, również Bałtyk z Morzem Czarnym126. Zasadność gospodarczą i polityczną budowy takiej drogi wodnej trudno kwestionować, jednak jej powstanie w takim kształcie wynikało z kaprysu Ogińskiego. Wszystko zaczęło się od urzędnika, który prowadząc w 1767 roku pomiary w majątku w Telechanach, stwierdził, że przez bagna leżące pomiędzy Szczarą a Jasiołdą bez trudu dałoby się przeprowadzić kanał. Pomysł podchwycił zarządzający majątkiem Tadeusz Narbutt, który nakreślił przebieg takiej drogi wodnej. Gotowy plan przedstawiono do akceptacji Ogińskiemu, który zgodził się na jego realizację pod warunkiem, że kanał w całości będzie przechodził przez jego ziemie. Ponieważ południowy koniec drogi wodnej znajdował się na terenie dóbr królewskich Łahiszyn, podczas Sejmu w 1768 roku hetman „wyrobił dla siebie” przekazanie ich na własność127. Trasę kanału odchylono nieco na środkowym odcinku, ponieważ, jak wspominał później Butrymowicz, „trzeba było dogodzić żądaniu” hetmana, który przy tej okazji postanowił w Telechanach „wymurować pałac z najwyższą nad kanałem arkadą, ażeby statki z masztami pod pałac przechodzić mogły”128. Konsekwencje tej decyzji szybko dały o sobie znać. Trasa przez Telechany prowadziła przez wyżej położone tereny, co skutkowało koniecznością wykonania głębszego wykopu. Poza tym odchylenie trasy sprawiło, że kanał wyszedł wprost na jezioro Wygonowskie. Było to o tyle niekorzystne, że wiosną lód na jeziorze utrzymywał się dłużej niż na kanale. W rezultacie nastąpiło skrócenie sezonu żeglugowego o kilka tygodni, kiedy statki, mogące już swobodnie pływać po kanale, nie potrafiły pokonać jeziora. Żegluga szlakiem wytyczonym przez środek sporego jeziora nie była łatwa również w pozostałych porach roku. Przy wietrznej pogodzie nieprzystosowane do takich warunków płaskodenne barki musiały szukać schronienia przy brzegach, co powodowało duże opóźnienia w komunikacji.

Wiele wskazuje na to, że działalność Butrymowicza stanowiła początek pewnego ożywienia gospodarczego na Polesiu. Jak o jego spuściźnie pisał później Julian Bartoszewicz, „przykład zachęcał, więc i drudzy szlachta na jego wzór osuszali błota, dobywali nowin i sypali groble”129. Ignacy Jakub Massalski, będący na usługach Rosjan biskup wileński, planował regulację wpadającej do Prypeci rzeki Uborć, która na odcinku kilkudziesięciu kilometrów przepływała przez jego ziemie. Chodziło o ułatwienie wywozu potażu masowo produkowanego w jego lasach. W 1789 roku transport taki udało się Massalskiemu spławić Kanałem Królewskim i Wisłą do Gdańska, wkrótce jednak porzucił dalsze prace nad uspławnieniem tej rzeki130. W 1791 roku powstała koncepcja dokończenia inwestycji ze środków publicznych. Alternatywą było czekanie na „Żyda odważnego”, tak jak to miało miejsce trzy lata wcześniej, gdy pewien żydowski kupiec z Kazimierza, mając nad Styrem do odbioru znaczną partię wołyńskiego drewna, „rzekę tę własnym kosztem z zawałów i prądów oczyścił i pierwszy spław na niej otworzył”131.