Pięć wdów - Agnieszka Olszanowska - ebook + audiobook + książka

Pięć wdów ebook i audiobook

Agnieszka Olszanowska

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Pięć wdów" to zabawna historia o miłosnych perypetiach nestora rodziny Nowaków, który, ku rozpaczy swoich bliskich, nie bacząc na wiek, postanawia ponownie się ożenić. W tym celu wykorzystuje znane mu z młodości metody znajdowania potencjalnych kandydatek na żonę. Tworzy listę wdów z najbliższej okolicy i pośród nich cierpliwie poszukuje tej jedynej. Niestety, bez powodzenia.

W końcu odwiedza dom pod lasem, gdzie pięć sióstr wspólnie spędza lato. Każda z nich zdążyła już owdowieć i każdej Franciszek składa propozycję matrymonialną. Początkowo wszystkie są mu niechętne, gdyż wciąż mają w pamięci dawne niemiłe wydarzenia z jego udziałem, ale z czasem, z braku innych kandydatów, nabierają ochoty na małżeństwo z dziarskim staruszkiem. Niestety, jest ich pięć, a Franciszek tylko jeden…

Jadwiga, Krystyna, Melania, Lucyna, Helena…

Każda z tych kobiet jest inna, różnie pokierowały swoim życiem, inaczej przeżywały miłość do mężów i mają odmienny stosunek do dzieci, wnuków i prawnuków. Łączy je stan wdowieństwa i wspólny rodzinny dom. Pojawienie się Franciszka Nowaka wywoła nie tylko burzę wspomnień z młodych lat, ale też na nowo obudzi w siostrach potrzebę miłości.

Agnieszka Olszanowska - bibliotekarka z wykształcenia i powołania, absolwentka Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych, a także scenariuszy oraz felietonów publikowanych na łamach czasopism "Gospodyni" i "Biblioteka w szkole". Jej pasją jest domowa inkubacja ptaków i kwiaciarstwo. Mama dwóch córek i syna. Autorka powieści "Tajemnica dziesiątej wsi", "Listy z dziesiątej wsi" i "Miłość na dziesiątej wsi", a także czterotomowego cyklu "Wianek z dmuchawców", "Wianek z lauru", "Wianek z róż", "Wianek z pawich piór".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 31 min

Lektor: Masza Bogucka

Oceny
4,1 (37 ocen)
14
14
8
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wiesia72

Nie oderwiesz się od lektury

oki
00
KamaZa

Nie oderwiesz się od lektury

W sam raz na poprawę nastroju.
00

Popularność




 

 

Copyright © Agnieszka Olszanowska, 2021

 

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

 

Zdjęcie na okładce

© wundervisuals/iStockphoto.com;

ArtMarie/iStockphoto.com

 

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

 

Redakcja

Ewa Witan

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

 

ISBN 978-83-8234-871-2

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

– 1 –

W domu Nowaków nie było widać końca awantury. Franciszek, prawie osiemdziesięcioletni nestor rodu, od samego obiadu kłócił się z trzema już dorosłymi wnukami.

– Kto to widział, żeby takie stare konie w domu z ojcem i matką niedzielę spędzały? Za moich czasów młodzi tylko czekali, aby suma w kościele się skończyła, i od razu jeden z drugim panny pod rękę brali. Potem albo do nich na obiad się wpraszali, jak już blisko ślubu było, a jak daleko albo wcale, to się na wieczorną potańcówkę umawiali i nikt w święty dzień odpoczynku w chałupie nie zalegał tak jak wy! – pokrzykiwał staruszek na jego zdaniem nieudanych wnuków, którzy zamiast stosować się do dziadkowych zaleceń, od lat każdą niedzielę spędzali albo na kanapie przed telewizorem, albo, ku zgrozie Franciszka, z telefonami w ręku.

Co prawda Nowak senior nie był przeciwny postępowi i jego wynalazkom i sam też lubił telefonicznie komunikować się ze światem, ale widok trzech mężczyzn w kwiecie wieku, którzy zamiast już dzieci bawić i żony po tyłku klepać, podczas każdej jego wizyty wpatrywali się w maciupeńkie ekrany, tak jakby jakieś cuda tam podziwiali, był dlań bardzo przykry.

I żeby chociaż na gołe baby patrzyli, to Franciszek jeszcze by rozumiał, bo choć już wiekowy był i od ponad roku wdowiec, ale dobrze pamiętał, czym są różnego rodzaju podniety i jak na wyobraźnię i nie tylko wyobraźnię męską wpływają. Dlatego raz i drugi zerknął z ciekawością, do czego chłopaki tak się uśmiechają, lecz gdy zobaczył na wyświetlaczach telefonów dziwne zdjęcia kotów z głowami znanych polityków, sam za głowę się złapał i krzyczeć zaczął, że świat się kończy, skoro jego potomkowie koty od kobiet wolą podziwiać.

– Sodomia i gomoria nastała! Już chyba czas apokalipsy się zbliża, skoro wam się z domu nie chce wychodzić, tylko cały czas głupoty oglądacie! Wstyd nad wstydami! Po co wam matka z ojcem druty na zęby kupowali, żeby je prostować? No po co? Żebyście teraz do zdjęć kotów tak się szczerzyli?

– To są memy, dziadku – nieśmiało wyjaśnił najmłodszy z wnuków, który jeszcze czasami miał ochotę odezwać się do staruszka.

Pozostali bracia od wielu miesięcy ignorowali coniedzielne krzyki, groźby i prośby, jakie od śmierci babci dziadek regularnie do nich kierował.

– Memy? Ja tam nie wiem, co to memy! – irytował się Franciszek. – A nawet jakbym wiedział, to i tak mi się to nie podoba, że ty, Łukaszku, taki przystojny chłopak, zamiast do panny w konkury iść, siedzisz od rana na kanapie i śmiejesz się jak głupi do sera na widok tych memów czy innych sremów. Czemu ty żadnej dziewczyny nie odwiedzasz? – Nagle złagodniał i niemalże błagalnym głosem zagadnął dawnego ulubieńca: – Skoro tak ci ten telefon potrzebny, że go z rąk nie wypuszczasz, to choć pożytek z niego zrób i zadzwoń do którejś. Mało to ich w okolicy?

– Ale, dziadku, teraz tak się nie robi. Nikt do dziewczyn bez powodu nie dzwoni.

– Jak to bez powodu? – zdumiał się Franciszek. Przez chwilę drapał się po głowie pełnej gęstych białych włosów, a potem przedstawił swoje zdanie Łukaszowi:– Jak chłopak młody i dziewucha młoda, to powód zawsze jest. Jeden i ten sam, odkąd nas Pan Bóg stworzył…

– Mnie tam Pan Bóg nie stworzył. Od małpy pochodzę! – Najmłodszy z Nowaków zaśmiał się, uniemożliwiając dziadkowi dokończenie złotej myśli.

– Może i od małpy, jak tam sobie chcesz, ale jedno ci powiem. A ci dwaj – wskazał palcem na starszych wnuków – niech też posłuchają. Odkąd świat powstał, wszystkie gatunki żyją po to, żeby się rozmnażać i jak najdłużej trwać. A że człowiek najmądrzejszy ze wszystkich stworzeń na świecie, więc dla zabawy i ciekawszego spędzenia czasu, oprócz samego rozmnażania, jeszcze miłość wymyślił. I miłość albo jej poszukiwania są tym powodem, dla którego każdy młody mężczyzna może dzwonić do młodej panny.

– Czyś ty, dziadku, całkiem rozum postradał?– Drugi z braci, po miesiącach milczenia, w końcu przemówił do staruszka. – Może za twoich czasów tak się robiło, ale teraz to, to, to…

– To co się jąkasz? Druty na zębach wymowę ci popsuły, że zdania sklecić z sensem nie potrafisz?

– Po prostu nie wypada i byłoby to obciachowe – dopowiedział najmłodszy wnuk, błagając w myślach matkę, aby w końcu odprowadziła dziadka do jego domu po drugiej stronie podwórka.

– A w spodniach samemu grzebać teraz wypada?– palnął Franciszek i widząc nagle zakłopotane miny wnuków, od stołu się podniósł i synową o pomoc przy nakładaniu płaszcza poprosił.

Już miał zamiar wracać do siebie, ale pewna myśl spokoju mu nie dawała i dlatego nieśpiesznie buty naciągał. W końcu, już całkiem ubrany do wyjścia, przy drzwiach stanął i jeszcze raz do wnuków się odezwał:

– Skoro wy, matołki jedne, woli Bożej nie czujecie i choć uniwersytety pokończyliście, to i tak głupi jesteście, to ja wam pokażę, jak się miłości szuka. I nie nazywam się Franciszek Nowak, jak na przyszłe Boże Narodzenie przed ołtarzem kolejny raz się nie znajdę.

– Chyba że w trumnie, he, he, he – bezczelnie odezwał się trzeci z braci.

– Jeszcze się zdziwisz, gałganie. Jeszcze się zdziwisz!

*

– Dziadek za dużo programów w telewizji się naoglądał i teraz mu się wydaje, że wszystko może. Jak zaczął nas straszyć, że jeszcze się ożeni, to od razu skojarzyłem, skąd mu ten pomysł przyszedł do głowy. Teraz to aż strach się bać, co dalej będzie robił, żeby zrealizować ten swój porąbany plan. – Tomasz, najstarszy z wnuków dziarskiego Franciszka, wyglądał na zmartwionego zachowaniem nestora rodu.

– Ty się, Tomek, ciesz, że dziadek nie zgłasza się na castingi do telewizji, żeby pokazać, jak tańczy, śpiewa, gotuje, he, he – podśmiewał się Damian, drugi z braci Nowaków. – I tak miło z jego strony, że swoje wygłupy chce ograniczyć do randkowania. To najmniejszy z możliwych obciachów i może jakoś go przeżyjemy. Chociaż nie, nie przeżyjemy takiego wstydu, przynajmniej ja nie przeżyję. Jeśli on to zrobi, to się spakuję i wyprowadzę na drugi koniec Polski.

– Wy naprawdę wierzycie, że dziadek zgłosi się do programu randkowego? I tam będzie szukał miłości? – Łukasz chyba nie do końca zrozumiał, o co chodziło braciom, i z przerażeniem w oczach zaczął się dopytywać, czy któryś z nich coś wie na ten temat.

Sama myśl, że staruszek chciałby się ożenić, a wtedy z konieczności musiałby ograniczyć lub całkowicie przerwać dofinansowanie swego ulubionego najmłodszego wnuka, wydawała się katastrofą, gdyż z kieszonkowego od dziadka młodzieniec spłacał raty pożyczki zaciągniętej na zakup używanego bmw.

– Nie no, spokojna głowa. Chyba do telewizji dziadek nie pójdzie. On tylko naiwnie wierzy, że w jego wieku jeszcze wszystko jest możliwe. Chodziło mi o to, że swoją wiarę czerpie z tych programów, w których nie wiadomo po co promują staruszków. Każą im tańczyć, śpiewać, randkować, gotować i cholera wie jakie jeszcze talenty pokazywać. No i jak się tego wszystkiego naoglądał, to też uważa, że nie jest za stary i ze wszystkim da sobie radę. – Tomek próbował uspokoić najmłodszego brata.

– Oni ich nie promują, tylko ośmieszają. I dzięki temu stacje telewizyjne podwyższają sobie oglądalność. To czysty marketing ustawiony pod reklamodawców. Ludzie uwielbiają śledzić losy naiwnych i szczerych do bólu frajerów, którym się wydaje, że mają swoje pięć minut. A im dziwaczniejszy jest bohater takiego szajsowatego programu, tym lepsza oglądalność. I tyle w temacie. Jeśli dziadek zwariuje i zgłosi się do programu randkowego, to go od razu ubezwłasnowolnimy. Co wy na to? – Damian był zwolennikiem bardzo radykalnych rozwiązań i jeszcze nie znając zamiarów dziadka, od razu wydał na niego wyrok.

– Nie wiem, czy to takie proste. Żeby kogoś ubezwłas­nowolnić, to chyba trzeba zgromadzić jakieś konkretne powody ku temu, zaświadczenia lekarskie, opinie psychologów czy nawet psychiatrów.

– No, jakby co, my będziemy mieli bardzo konkretny powód. Fakt, że rodzony dziadek postanowił ośmieszyć rodzinę na oczach milionów widzów, chyba wystarczy. Wyobraźcie sobie, że dziadek staje przed kamerami i przedstawia łzawą historię swego życia. Najpierw opowiada o trudnym powojennym dzieciństwie i przerwanej nauce, do czego przyczyniła się tragiczna śmierć jego nauczycielki zastrzelonej przez zazdrosnego narzeczonego. Potem, oczywiście żeby wzruszyć publiczność, powie o ciężkiej pracy, której oddał swoje najlepsze lata. A całość będzie przeplatana wspomnieniami o miłości do naszej świętej pamięci babci. Dziadek, płacząc do kamery, będzie pokazywał ślubne zdjęcia, a prowadząca program zacznie go przytulać i pocieszać. Wtedy przypomni mu się, po co naprawdę zgłosił się do programu. I zacznie się prawdziwa komedia, gdy staruszek wyzna, że robi to na złość swym trzem dorosłym wnukom, którzy pomimo wyprostowanych aparatami ortodontycznymi zębów nie potrafią lub nie chcą się ożenić. I jak tu za takie zachowanie nie pozbawić dziadka prawa do decydowania o sobie? A czy nie powinniśmy już zacząć działać, zanim zrobi coś głupiego, co nam się potem czkawką odbije? On naprawdę jest na nas mocno wkurzony i podejrzewam, że może chcieć zrobić coś nieobliczalnego. – Damian chyba był przekonany, że bez względu na wszystko powinni zablokować szalony plan Franciszka.

– Coś ty się tak uparł na to ubezwłasnowolnienie? – Tomasz, który podczas niedzielnej awantury poczuł się najbardziej dotknięty zarzutami dziadka, teraz postanowił bronić staruszka przed bezwzględnym bratem. – Może najpierw powinniśmy się dowiedzieć, czy on naprawdę zamierza szukać żony. A jeśli nawet tak, to w jaki sposób.

– A co to za różnica w jaki? Sam pomysł ożenku czy amorów w tym wieku jest wystarczająco głupi i zastanawianie się nie jest już potrzebne.

– Może Tomek ma rację? – Łukasz poparł najstarszego brata.

Jemu samemu też nie podobał się pomysł z ograniczaniem wolności dziadka. Nawet jeśli był czysto teoretyczny, to i tak, przynajmniej w jego odczuciu, Damian nie powinien w ogóle brać pod uwagę czegoś takiego.

– No dobra, mądrale. Więc waszym zdaniem powinniśmy zaakceptować ten inny sposób szukania drugiej babci, z pominięciem randkowych programów telewizyjnych, tak?

– No tak. Jeśli dziadek nie pójdzie do telewizji i tam się nie ośmieszy, to dla mnie będzie spoko – stwierdził Łukasz.

– Ja też nie będę miał z tym żadnego problemu. Pod warunkiem że nie pozna jej też przez internet. Nie wyobrażam sobie, żeby dziadka opis i zdjęcie miały się znaleźć na portalu randkowym. – Tomasz nadal jednak żywił pewne obawy co do dalszego rozwoju sytuacji w rodzinie i asekuracyjnie wolał również wykluczyć internet jako metodę poszukiwania kolejnej babci.

– A ja nie akceptuję żadnego sposobu. Słyszycie?! Żadnego sposobu szukania starej baby dla starego dziada. Rozumiecie?

– Ty, Damian, a może to z tobą jest coś nie tak, skoro nie chcesz, żeby dziadek znalazł sobie kobitkę, co? – Tomaszsię zaśmiał.

Po chwili zaczął mu wtórować Łukasz:

– Przecież każdy ma prawo do miłości. Lub do małżeństwa, jeśli według prawa jest wolny. A dziadek jest, więc nie rozumiem, o co ci chodzi. Dlaczego jesteś tak na nie? Ja mam największe powody, żeby obawiać się jego małżeństwa, ale dam mu szansę, żeby się trochę zabawił i rozerwał. A ty i tak nigdy z nim nie rozmawiasz, więc czemu się go czepiasz?

– Bo mogę! I tyle! I jestem całkiem normalny, jeśli chodzi o te rzeczy. A że nie podoba mi się jego zachowanie, to już moja sprawa i nie muszę wam się tłumaczyć. Nie chcę, żeby dziadek się wygłupiał i gdziekolwiek czy kogokolwiek szukał. Po prostu ma zostać wierny pamięci babci i my powinniśmy mu to wytłumaczyć. Takie jest moje zdanie i go nie zmienię.

Nieustępliwość średniego brata mocno zaniepokoiła pozostałych. I Tomasz, i Łukasz w głębi serca rozumieli dziadkowe rozżalenie na ich postawę życiową. Co prawda głośno się do tego nie przyznawali, jednak sami też czasami marzyli, żeby się zakochać i mieć tę drugą połówkę. A że nic nie robili w tym kierunku, aby ją odszukać, to już inna sprawa. Dlatego po krótkiej naradzie stwierdzili, że najlepszym wyjściem z tej trudnej sytuacji pełnej domysłów i niedomówień powinna być szczera rozmowa z dziadkiem, którą powinien przeprowadzić najmłodszy z braci. Łukasz przez długie lata był ulubieńcem i babci, i dziadka, więc zdaniem Tomasza istniała spora szansa, że staruszek zwierzy mu się ze swoich planów. Wtedy dopiero zastanowią się, co dalej robić. Czy pozwolić mu szukać żony, czy też całkowicie wybić to Franciszkowi z głowy.

*

– No, no, no, dziadku, jakie tu zapachy czuję. Mhmm… Pomóc ci w napełnianiu tych buteleczek? – Łukasz zachwycił się aromatem win i nalewek, które Franciszek przelewał z dużych gąsiorów do fikuśnych butelek.

– Możesz i pomóc, i skosztować. Tylko się nie upij! – przestrzegł wnuka Nowak senior, mając w pamięci historię, gdy wszyscy trzej bracia, będąc jeszcze nastolatkami, podkradli mu pięciolitrowy gąsior wina z wiśni i w tajemnicy przed dorosłymi wypili wszystko do dna. Oczywiście mocno im zaszumiało w głowach, a Łukasz o mało nie wylądował w szpitalu, gdy zaczął intensywnie wymiotować. Tylko strach przed odpowiedzialnością karną powstrzymała rodziców przed zawiezieniem go na SOR. Na szczęście nie doszło do cięższego zatrucia alkoholem i po dwóch dniach wymiotów i kaca wrócił do zdrowia, a Franciszek dostał nakaz lepszego chronienia swoich win i nalewek przed chłopcami.

– Przecież nie mam już dwunastu lat. – Łukasz się zaśmiał. – Od tamtej pory nauczyłem się kontrolować picie i nie wymiotuję.

– No, kto cię tam wie. Niby jesteś dorosły, ale rozumu to ja w tobie za dużo nie widzę. Dobra, to zajmij się nalewką z orzecha włoskiego. Wlewaj ją do tych małych buteleczek. Ona tylko dobra na chory żołądek, to i dużo jej nie potrzeba. A potem możesz rozlać nalewkę z czarnej porzeczki. Ja zajmę się wiśniową. Wyszła mi w tym roku dobra, jak rzadko kiedy. Smakuje ci?

– No jasne. Mhmm. Cudo. Normalnie smak nie z tej ziemi. Nie wiem, jak ty to robisz, dziadku – zachwalał alkohole Franciszka, a widząc jego zadowolenie, postanowił przejść do powierzonego mu przez braci zadania i dowiedzieć się, co z matrymonialnymi planami seniora. – A jak ci idzie szukanie żony? Dałeś sobie spokój czy zamierzasz działać?

– Spokój? Ja nie wiem, co to spokój. Jeśli myślisz, że się rozmyśliłem albo tylko straszyłem, że ożenię się szybciej niż wy, to jesteś w wielkim błędzie. Otóż, mój drogi chłopcze, ja już działam. Cały czas działam. Nawet teraz. Właśnie teraz pracuję nad tym, aby moje poszukiwania były jak najbardziej owocne.

– Znaczy się chcesz upijać potencjalne kandydatki? Czy jak?

– Nie upijać! Ale tyś głupi. Nic dziwnego, że sam żadnej panienki jeszcze nie znalazłeś. Ja po prostu dobrze się przygotowuję do spotkań, które za kilka dni zamierzam rozpocząć. Idąc w odwiedziny, należy zabrać ze sobą jakiś gościniec. Na każdym spotkaniu zaproponuję kieliszeczek wybornego alkoholu domowej roboty. A jak wiadomo, przy alkoholu łatwiej o pewnych sprawach rozmawiać. Rozumiesz?

– Każdym spotkaniu? To ile ich planujesz? Chyba nie więcej niż jedno? – Od próbowania win i nalewek Łukaszowi lekko zawirowało w głowie i uznał, że mógł się przesłyszeć.

– Jakby kot jednej dziury pilnował, toby zdechł. – Dziadek zaśmiał się, przytaczając stare przysłowie. – Skoro jesteś ciekaw, to ci powiem, że spotkań będzie sporo, bo w okolicy mieszka czterdzieści sześć wdów w wieku dla mnie stosownym, czyli od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu lat. I zamierzam je wszystkie odwiedzić.

– Ile…? – Łukasz zakrztusił się z wrażenia i wypluł na podłogę ostatni łyk nalewki z malin.

– Przecież mówię wyraźnie. Pomimo mojej protezy mam odpowiednią dykcję, nie to co wy, młodzi, ledwo gęby potraficie otworzyć. Według moich obliczeń w okolicy mieszka czterdzieści sześć wdów.

– I co, wszystkie chcesz prosić o rękę? – Łukaszowi, który nie mógł się pochwalić nawet jednym miłosnym podbojem, nie mieściło się w głowie, że wiekowy dziadek może chcieć proponować małżeństwo prawie pięćdziesiątce kobiet.

– Wszystkie lub prawie wszystkie zamierzam odwiedzić, by poznać ich sytuację życiową, a także zdrowotną, i wybadać co do chęci wejścia w kolejny związek. Prosić o rękę mam zamiar oczywiście tylko jedną. Ale jeszcze nie wiem którą.

– Jak cię słucham, to wydaje mi się to wszystko bardzo proste. Ot tak pójdziesz i zapukasz do drzwi wszystkich tych staruszek i powiesz im, że chcesz się ożenić.

– Bo to jest bardzo proste i od dawna to powtarzam, tylko nie wiem, dlaczego wy, niby uczone, a jednak barany, tego nie rozumiecie. Jak się szuka, to się znajdzie. A jak się nie szuka, to samo raczej nie przyjdzie.

– No dobra. Okej. Może pomysł dobry. Ale skąd masz pewność, że te panie zechcą się z tobą spotkać? Mogą przecież nie mieć ochoty. Prawda?

– A i owszem. Mogą nie chcieć. Mogą być chore albo w szpitalu. Albo czymś zajęte. Wszystko jest możliwe.

– No więc jak chcesz to zorganizować?

– Przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek i na wsi od dawna są telefony. Zadzwonię do nich, do każdej z osobna, i dowiem się, czy mogę przyjechać, czy nie.

– Przyjechać? Przecież nie masz samochodu. Chyba że chcesz, żebyśmy cię wozili jak księdza po kolędzie. – Łukasz nagle zrobił się bardzo wesolutki, co mocno zaniepokoiło Franciszka, toteż zaczął się bacznie przyglądać wnukowi i alkoholom, którymi ten się zajmował. Chłopak mocno chwiał się na nogach, a w butelkach było zbyt mało zawartości, co wyraźnie wskazywało, że Łukasz nie degustował, tylko mocno popijał dziadkowe specjały.

– Ty chyba się upiłeś. Ale dobra, to nie moja sprawa. Jesteś dorosły i najwyżej matka będzie się z tobą użerała. Tyle ci powiem, że sam sobie poradzę i waszych samochodów nie potrzebuję. Jak się z waszą babcią zapoznałem, to na pieszo do niej na randki chodziłem, hen, hen, daleko, pod las za Karolewem, z pięć kilometrów pewnie było albo i więcej. A teraz mam dobry rower, to sobie dam radę. Buteleczki włożę do koszyka na kierownicy i do każdej kandydatki sobie pojadę.

– Dziadku? A niech mi dziadek jeszcze powie, bo przez to, że może i trochę się upiłem, nie rozumiem, po co ci żona, jak taki stary jesteś.

– A powiem ci, bałwanie jeden! – Franciszek zdenerwował się nie na żarty, domyślając się, jaka aluzja kryje się pod z pozoru niewinnym pytaniem wnuka. – Choć stary jestem, ale ani kiedyś, ani teraz sam sobie w portkach nie grzebię i po to mi żona!

– No to się rozumie – odparł potulnie najmłodszy wnuk i czując, że już nie ma siły dłużej dziadkowi pomagać, skupił się wyłącznie na dalszej degustacji.

Franciszek, widząc, jak szybko chłopak się upił, z niezadowoleniem pokręcił głową i sam do siebie pod nosem skomentował, że ci młodzi ani pić, ani się żenić nie potrafią.

*

– Powiedział, że się nie rozmyślił. Zamierza się ożenić. Ma na oku czterdzieści sześć wdów. Spośród nich zamierza wyłonić naszą nową babcię. I nie każcie mi go o nic więcej pytać, bo mogę tego nie przeżyć. – Łukasz znaczącym gestem pokazał, jak się poświęcił i ile dla dobra sprawy musiał wypić, żeby wydobyć od dziadka tyle informacji.

– Nikt ci nie kazał chlać tych nalewek. Dobrze wiesz, że dziadek nie żałuje do nich spirytusu i leje, ile tylko mu się zachce. Zazwyczaj bez umiaru. – Tomasz nie był skory do okazywania współczucia skacowanemu bratu. – Jednej rzeczy nie rozumiem.

– Niby czego?

– Dlaczego dziadek ogranicza się do wdów. Przecież w okolicy mieszkają też starsze rozwódki i, nazwijmy to po imieniu, stare panny. Nawet u mnie w szkole jeszcze pracują. Co prawda na pół etatu, ale nadal są aktywne zawodowo, pomimo emerytury. Te zostały wykluczone?

– Nie wiem. Nie jestem tak bystry jak ty i o to dziadka nie pytałem. Powiedział wyraźnie, że wdowy, więc powtarzam, co usłyszałem. Jak wam nie pasi, to sami sobie z nim gadajcie.

– Czekaj. Czekaj. Coś już wiemy.

 – I co z tego? – Damian zawsze był niezadowolony, więc i Łukaszowe rewelacje go ani nie zainteresowały, ani nie uspokoiły.

– Przynajmniej wiadomo, że się nie wybiera do telewizji ani na randki w ciemno z kobietami poznanymi na portalach randkowych. A to już coś. Na szczęście nie grozi nam ośmieszenie.

– No, nie wiem. – Łukasz ostrożnie zaczął przedstawiać swoje wątpliwości. – Moim zdaniem to jeszcze gorzej, bo te wszystkie panie mieszkają w pobliżu. I zazwyczaj mieszkają z kimś młodszym. Dziećmi czy wnukami.

– No i?

– I tamci wszyscy dobrze nas znają. A na pewno ciebie, Tomek. Może nawet uczysz ich dzieci lub wnuki. Jak będziesz się czuł, gdy po szkole rozejdzie się wieść, że dziadek wuefisty jeździ rowerem po wsiach i szuka żony, pukając od drzwi do drzwi? No i oczywiście każdej chętnej wręcza butelkę nalewki z wiśni lub malin. Ja tam nie wiem, ale na twoim miejscu już bym się zaczął martwić. Wiochę ci zrobi jak cholera.

– On ma rację! – Damian nagle się ożywił i jakby z nutą radości w głosie wykrzyknął, że tym razem to najstarszy z braci będzie miał przechlapane, a nie oni dwaj, jak zazwyczaj bywało. – U mnie w urzędzie to nie ma znaczenia, Łukasz pracuje w domu, więc tym bardziej dziadka amory mu nie zaszkodzą, ale w szkole to przypał straszny będziesz miał. Nie chcę nawet myśleć, co zrobisz, gdy twoje dzieciaki z klasy przyjdą i powiedzą ci: „Proszę pana, proszę pana, a pana dziadek upił moją babcię”. Ty się, Tomek, zastanów, czy nie lepiej będzie, jak zamkniemy dziadka i będziemy go na zmianę pilnowali albo od razu zwolnij się z pracy.

– Pilnowanie nic tu nie da. Chcę wam przypomnieć, że dziadek wiele razy się chwalił, a babcia to potwierdzała, że kiedy się w niej zakochał, co bardzo się nie podobało jego rodzicom, bo babcia była biedną sierotą, to żeby nie dopuścić do ich spotkań, matka wiązała łańcuchem dziadka do metalowego łóżka i zabierała mu jedyne wyjściowe spodnie. A on nie dość, że się z uwięzi zrywał, to jeszcze po drodze komuś spodnie ze sznurka zwijał i babci dzieciaka i tak dał radę machnąć. Dzięki temu szybko się z nią ożenił.

– No, wygląda na to, że historia lubi się powtarzać.

– Czyli trzeba go ubezwłasnowolnić?

– Nie, trzeba wymyślić coś innego.

– Tylko co?

– Nie wiem co, ale jedno ci, Tomek, powiem. Ty się ciesz, że dziadek z jakąś młodszą nie chce się żenić. Ale byś musiał po kątach w szkole chodzić, gdyby za kilka lat zaczął ci przyprowadzać na lekcje naszego małego wujka albo ciocię, he, he, he! – Damian zaśmiał się złośliwie, a Łukasz dodał, że staruszek jeszcze myśli o seksie, co dał mu podczas rozmowy wyraźnie do zrozumienia.

Tomek przemilczał ich uwagi, ale wziął je sobie mocno do serca i postanowił następnego dnia porozmawiać z dyrektorką szkoły o bardzo ważnej dla niego sprawie. Tym ważniejszej, skoro dziadek naprawdę zamierzał się ożenić.

*

Wnukowie nie docenili pomysłowości Franciszka Nowaka. Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że ten mógł wymyślić tak niekonwencjonalną metodę poszukiwania kandydatek na żonę. Kiedy w końcu o wszystkim się dowiedzieli, najpierw osłupieli, a potem wspólnie postanowili się napić, ale nie dziadkowych specjałów, tylko prawdziwej szkockiej whisky, którą Damian dostał w pracy od wdzięcznego interesanta za szybsze załatwienie pewnej sprawy. Kiedy rozlali alkohol do grubych szklanek, nagle poczuli, że po prostu muszą porozmawiać o tym, czego się dowiedzieli od równie zszokowanych rodziców.

– Nie wiem, czy powinniśmy go podziwiać, czy potępiać za takie działania.

– Przynajmniej nie zgłosił się do telewizji.

– I nie szuka żony przez internet.

– Ale i tak ostro nas ośmieszył. Damian, polej jeszcze, bo na trzeźwo tego nie da się przeżyć.

– Masz rację. Na trzeźwo się nie da. No, to zdrowie dziadka! Niech nam jeszcze długie lata pokazuje, jak się żyje prawdziwie, bo my faktycznie tylko wegetujemy.

– Racja. Tylko wegetujemy.

– Bez miłości. Sami jak palce.

– Zdrowie dziadka i jego czterdziestu sześciu wdów! Oby jak najszybciej go spławiły.

– Oby.

*

W sprawie ożenku Franciszek postanowił działać metodycznie. Najpierw określił zakres wiekowy potencjalnych kandydatek. Jako że sam dobiegał osiemdziesiątki i jak na swoje lata czuł się całkiem nieźle, uznał więc, że panie w podobnym wieku jak najbardziej mogą się nadawać na żonę. Ale że ta grupa wiekowa niemalże z każdym dniem się kurczyła, z oczywistego powodu, jakim była śmierć, dlatego też postanowił dać szansę dużo młodszym kobietom i dolną granicę określił na sześćdziesiąt lat.

Potem przez chwilę zastanawiał się nad stanem cywilnym kandydatek. Od niedawna był wdowcem i jeszcze często myślał o zmarłej żonie. Równie często odwiedzał jej grób na miejscowym cmentarzu. Z tego też powodu doszedł do wniosku, że chociaż jest dwudziesty pierwszy wiek i wszystkie kobiety powinny być tak samo traktowane, jednak on nie może się związać z rozwódką lub kobietą, która nigdy wcześniej nie była mężatką, ponieważ już na starcie w ich związku zabraknie zrozumienia. Co prawda postanowił ożenić się głównie na złość krnąbrnym wnukom, którzy za nic mieli jego bezcenne rady i marnowali życie w samotności, ale decydując się na ten bardzo ważny życiowy krok, nie chciał też wplątać się w sytuację, która utrudniłaby mu ostatnie lata życia.

Tak bardzo cenił sobie święty spokój i harmonię w związku dwojga ludzi, iż zdecydował, że da szansę tylko wdowom. Myśląc o nieodległej przyszłości, w której kolejny raz miał zostać mężem, wyobrażał sobie, że wraz z nową żoną będą wspominali dawne czasy i oczywiście zmarłych małżonków. A kiedy poczuje potrzebę odwiedzenia grobu nieboszczki i pomodlenia się za spokój jej duszy, to jego druga żona również ochoczo uda się z nim na cmentarz, żeby przy okazji odwiedzić grób pierwszego męża. Razem będą kupowali znicze i kwiaty i zamawiali msze w intencji swoich zmarłych.

I w ten sposób w pełnej harmonii i zrozumieniu będą mijały im kolejne dni, pozostałe do ostatecznego kresu. Żywa i bardzo bogata wyobraźnia Franciszka podpowiedziała mu jeszcze jedno kryterium konieczne do stworzenia spokojnego i szczęśliwego związku. Ponieważ zakładał wspólne wizyty na miejscowym cmentarzu, zatem wybranka musiała mieszkać na terenie tej samej parafii co on. I dlatego swe poszukiwania kandydatki na żonę rozpoczął właśnie na karolewskim cmentarzu.

W poniedziałek, dzień po awanturze z wnukami, wsiadł na rower i pod pretekstem konieczności podlania kwiatków na grobie zmarłej żony pojechał na cmentarz. Oczywiście pierwsze kroki skierował tam, gdzie powinien, czyli do grobu nieboszczki, ale po szybkim i, z uwagi na emocje, nieco niedbałym odmówieniu modlitwy i podlaniu kwiatów postanowił pospacerować między pomnikami. Może i w tym spacerze nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że gdy tylko Franciszek oddalił się nieco od rodzinnego grobu, zaraz wyjął z kieszeni marynarki mały notatnik i długopis, a następnie zaczął w nim coś gorliwie zapisywać. I właśnie wtedy spostrzegła go największa plotkara w okolicy, która oczywiście nie wiedziała, co i dlaczego stary Nowak tak pilnie notuje, ale i bez tej wiedzy postanowiła puścić w obieg wiadomość, że dawny sołtys i radny Karolewa z nudów albo dostawszy pomieszania zmysłów, chodzi po cmentarzu i pisze wiersze.

Franciszek oczywiście wierszy nie pisał. Za to skrupulatnie notował nazwiska zmarłych w ciągu ostatnich trzydziestu lat mężczyzn, którzy w dniu śmierci mieli powyżej czterdziestu lat, o ile obok informacji wyrytych na płycie nagrobnej nie znajdowały się dane kobiet o tym samym nazwisku. Wiadomości te były mu potrzebne do określenia, ile mniej więcej wdów żyje na terenie parafii Karolew. Oczywiście wiele z nich mógł wymienić z pamięci i miał już gotową taką listę, ale obawiając się, że jego pamięć mogła trochę szwankować, wolał się upewnić w najbardziej wiarygodnym miejscu, że żadnej wdowy nie pominął. Jeśli napis na płycie był bardzo świeży, a zmarły odszedł w wieku niezbyt zaawansowanym, logicznie myślący Franciszek szybko obliczał, że wdowa zapewne ma obecnie mniej niż sześćdziesiąt lat, i takiego nazwiska nie wpisywał do rejestru, żeby niepotrzebnie nie wydłużać listy potencjalnych kandydatek.

W ten sposób po kilkugodzinnym spacerze, podczas którego podszedł do każdego nagrobka i odczytał każde nazwisko, jego lista zamknęła się na czterdziestu sześciu kandydatkach w wieku od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu lat. Po powrocie do domu i krótkim odpoczynku znów zabrał się do działania. Obok nazwisk wdów wpisywał ich numery telefonów i adresy. Nestor rodu Nowaków dzięki temu, że przez długi czas pełnił funkcję i sołtysa, i radnego, był w posiadaniu spisu mieszkańców okolicznych wiosek, wraz z ich adresami i numerami telefonów. Po zakończeniu swej działalności nie wyrzucił cennych danych i dzięki temu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, spokojnie, w domowym zaciszu, mógł planować dalsze kroki w realizacji swego planu. Zanim jednak rozpoczął etap dzwonienia do pań i proponowania im odwiedzin, postanowił jeszcze przyjrzeć się ewentualnym kandydatkom z ukrycia i poznać zewnętrzne walory każdej.

W tym celu musiał poczekać do najbliższej niedzieli. Kiedy nadszedł ów niecierpliwie wyczekiwany dzień, Franciszek ubrał się odświętnie i rowerem pojechał do kościoła na poranną mszę. Był jednym z pierwszych, którzy weszli do świątyni, dlatego też prawie nikt nie zauważył, że stary Nowak, zamiast usiąść w ulubionej piątej ławce z lewej strony nawy, tym razem wszedł po stromych schodach na chór i za pozwoleniem organisty przesiedział tam nie tylko pierwszą mszę, lecz również trzy kolejno po sobie następujące. W tym czasie dyskretnie zerkał z góry na obecnych i wypatrywał w tłumie pań z listy.

Oczywiście na każdej mszy dostrzegł niektóre z nich i miał okazję zobaczyć, w jakim stanie fizycznym są teraz. Czy chodzą samodzielnie, czy też z pomocą bliskich, o kuli lub przy balkoniku. Jego bystre oczy analizowały ich fryzury, kolor włosów, stopień zadbania, sylwetkę, ubiór, zaangażowanie w modlitwę i zachowanie w kościele. Przez cały czas swoich obserwacji robił stosowne notatki, mające mu się potem przydać, gdyby miał wątpliwości co do swego wyboru.

Zaskakujące zachowanie Franciszka Nowaka, oprócz organisty, zauważył również ksiądz proboszcz, odprawiający owe cztery msze. Stojąc przy ołtarzu, jak na dłoni widział, co się dzieje na chórze. I choćby chciał, nie mógł nie zauważyć co chwila wychylającego się przez barierki staruszka. Po zakończeniu ostatniej mszy ksiądz poczekał, aż wszyscy opuszczą kościół, i podszedł do Franciszka, który bez pośpiechu zszedł z chóru.

– Panie Franciszku, czy coś się stało, że pan tak od rana się modli? – zaczął rozmowę, licząc, że zapytany parafianin szczerze udzieli mu odpowiedzi. Niestety bardzo się pomylił, gdyż Nowak nie powiedział mu prawdy.

– A bo ja, proszę księdza, mam trzech wnuków. I oni bardzo źle żyją. Do kościoła nie chodzą, żenić się nie chcą, postanowiłem więc w intencji zmiany ich zachowania pomodlić się na każdej dzisiejszej mszy.

– No tak, ale msze były cztery, a pan masz trzech chłopaków w domu. To za kogo ta ostatnia była? – dopytywał się zaintrygowany kapłan.

– Czwarta była dla mnie. Jak co niedzielę modliłem się o zdrowie i dziękowałem Bogu za przeżyte lata. No, ale jestem już bardzo zmęczony i powinienem wrócić do domu. Zresztą zaraz obiad pewnie będzie, więc szczęść Boże i do zobaczenia, oczywiście jak dożyję, za tydzień – pożegnał się grzecznie Franciszek i wyszedł z kościoła, uśmiechając się pod nosem.

W kieszeni miał bezcenny notatnik pełen ważnych zapisków, a w głowie dużo przemyśleń. Kilka godzin obserwacji zrobiło swoje i dzięki nim miał już kilka kandydatek, które ujęły go gracją, z jaką pomimo wieku się poruszały. Teraz pozostało mu tylko odwiedzić wszystkie panie i zaproponować im wspólne życie, co oczywiście zamierzał jak najszybciej uczynić.

*

Tej soboty Jadwiga Cieślak czuła się bardzo źle. Po męczącej nocy, podczas której zużyła trzy paczki chusteczek higienicznych, a od czwartej nad ranem tylko drzemała, ponieważ zatkany nos nie pozwalał jej zapaść w głęboki sen, od rana o niczym innym nie marzyła, tylko o chwili, gdy z czystym sumieniem będzie mogła się położyć i spokojnie sobie pochorować. Lecz zanim ów wymarzony moment nadszedł, ugotowała siostrom dziesięć litrów pysznej zupy pomidorowej na boczku, upiekła dwie blachy francuskich ciasteczek z białym serem i jabłkami, posprzątała sypialnię, kuchnię i dolny korytarz, umyła podłogę w kotłowni, a na koniec jeszcze zamiotła zewnętrzne schody prowadzące na oszkloną werandę.

W tym momencie poczuła, że ubranie lepi jej się do skóry, więc sprzątanie pozostałej części domu sobie darowała. Rozgorączkowany organizm miał już dość. Dlatego wróciła do domu, odstawiła szczotkę za lodówkę i poszła do łazienki, głęboko przekonana, że szybko weźmie prysznic, a potem od razu wejdzie pod kołderkę, wypije gorące theraflu i do niedzielnego poranka sobie pochoruje. Niestety, zdarzyło się coś, co pokrzyżowało jej plany. A właściwie ktoś…

Właśnie spłukiwała włosy, gdy przez szum wody usłyszała zza zamkniętych drzwi łazienki nawoływania Heleny.

– Jadwiga! Jadwiga!

– Jestem pod prysznicem! – odkrzyknęła najgłośniej, jak mogła. Najwidoczniej została usłyszana, bo po chwili Helena zawołała znowu:

– Jadwiga! Jadwiga! Sołtys przyszedł do ciebie! Chodź tu do nas!

Jadwiga wyłączyła wodę i stała chwilę, nie mogąc się zdecydować, czy powinna już wyjść spod prysznica, czy jeszcze nie. Nasłuchiwała, co się dzieje za drzwiami łazienki. Do jej uszu dochodziły strzępki tego, co mówiła Helena do kogoś, czyjego głosu od bardzo dawna nie słyszała.

– Proszę… Bardzo proszę. Niech pan usiądzie… Czego się pan napije? Herbaty? Już robię… Moja siostra zaraz z panem porozmawia, bo ja niestety… Wie pan, niedawno tu przyjechałam i nie orientuję się w waszych sprawach.

Kiedy Jadwiga wsłuchała się w głos niespodziewanego gościa, na chwilę zamarła z zaskoczenia, ale szybko skojarzyła usłyszane w sklepie informacje i domyśliła się, kto i po co ją odwiedził. Nie miała wyjścia, musiała się zmierzyć z tą sprawą, tak jak i inne wdowy w okolicy. Rozsunęła zasłonę prysznica i z przerażeniem stwierdziła, że w łazience nie ma ani jednej czystej części jej garderoby. Idąc się kąpać, nie zakładała, że przyjdzie jej wyjść z łazienki prosto do jakiegoś niezapowiedzianego przybysza. Co tu robić? – myślała gorączkowo.

– Helena! Chodź tu! – wrzasnęła, owijając się w pomarańczowy kąpielowy ręcznik. – Jak twoim zdaniem mam wyjść i porozmawiać z tym panem, jak nie mam się w co ubrać? – zapytała siostrę głośno, gdy ta pojawiła się pod drzwiami łazienki. Tak głośno, że usłyszała niespodziewaną odpowiedź.

– Bardzo przepraszam, że przeszkadzam… Niech pani się nie krępuje…

Widać siedzącemu w kuchni Franciszkowi Nowakowi zupełnie nie przeszkadzało, że gospodyni musi na jego oczach przemknąć przez korytarz owinięta tylko w ręcznik. Skoro dla niego nie było to problemem, Jadwiga, która nie lubiła tak zwanego certolenia się z ludźmi, wyłoniła się z łazienki nie tylko w samym ręczniku, ale też z mokrymi włosami, rozczochranymi do granic możliwości, i rzuciwszy w kierunku gościa „dzień dobry”, pobiegła na piętro, gdzie szybko włożyła na siebie pierwsze lepsze ciuchy. W pośpiechu rozczesała mokre włosy i zła na cały świat, że zamiast przyjemnego chorowania czeka ją niespodziewana i zapewne trudna rozmowa z namolnym wdowcem, zeszła do kuchni.

– Dzień dobry, pani Jadwigo. – Franciszek szarmancko wstał i podszedł do zdumionej pani domu, żeby, jak za dawnych dobrych czasów, okazać jej szacunek i na powitanie ucałować dłoń. – Bardzo przepraszam, że tak nagle i bez zapowiedzi ośmieliłem się tu zajść, ale numer telefonu, który kiedyś pani miała, jest chyba już nieaktualny i choć próbowałem, jednak nie mogłem się dodzwonić. Dlatego zaryzykowałem niespodziewane odwiedziny i zrozumiem, jeśli zostanę poproszony o opuszczenie tego domu.

– Ależ dlaczego? My bardzo lubimy niezapowiedzianych gości. – Do rozmowy wtrąciła się nadal obecna w kuchni Helena. – Absolutnie proszę się nie krępować i spokojnie pić herbatę. Jadwiga zawsze była dzikusem i do dziś tak jej zostało. Za to ja, Melania, Lucyna i Krystyna uwielbiamy długie rozmowy z miłymi panami. Jadwigo, może poczęstujemy pana Franciszka twoimi pysznymi ciasteczkami? Połóż je na paterę, a ja zawołam dziewczyny. Co prawda nie wiem, gdzie one się podziewają, ale może je szybko znajdę. Melania! Lucyna! Krystyna! Gdzie jesteście?

Donośny głos blisko osiemdziesięcioletniej Heleny rozbrzmiewał po całym domu, a Franciszkowi, pierwszy raz od początku jego matrymonialnych działań, szczęka opadła ze zdziwienia, że trafił do domu, w którym jest nie jedna, ale pięć wdów.

Jadwiga w milczeniu zajęła się szykowaniem słodkiego poczęstunku i tylko skinieniem głowy reagowała na opowieści gościa, który odwlekał moment przejścia do meritum i raczył panią domu miejscowymi ploteczkami. Co prawda wiedział, że jego rozmówczyni nigdy nie lubiła ani plotkować, ani w ogóle rozmawiać z ludźmi, ale w oczekiwaniu na pozostałe siostry starał się wypełniać swoimi opowiastkami niezręczną ciszę panującą w kuchni. Kiedy w końcu pojawiły się odnalezione w różnych zakątkach domu siostry Jadwigi, Franciszek znów szarmancko podniósł się z krzesła i podszedł do Melanii, Lucyny i Krystyny, żeby je powitać ucałowaniem ręki, a przy okazji przedstawił się krótko:

– Franciszek Nowak, wdowiec od ponad roku.

Wszystkie siostry oprócz Jadwigi zaczęły chichotać i uśmiechać się zalotnie do wiekowego przybysza. Obie strony uznały zapoznanie za zakończone, w momencie gdy Helena stwierdziła, że wydaje jej się, iż chyba razem z Franciszkiem chodziła do tej samej klasy w podstawówce. Potwierdził, że tak rzeczywiście było, choć dawno o tym zapomniał, i atmosfera mocno się rozluźniła, a cztery siostry, jedna przez drugą, zaczęły go zagadywać o różne kwestie z dzieciństwa, które pewnie mógł jeszcze pamiętać. Jedynie Jadwiga w milczeniu piła herbatę i zagryzała ją ciasteczkami, w nerwowym oczekiwaniu, kiedy gość w końcu przejdzie do sedna sprawy i poprosi ją o rękę czy też powie coś w tym stylu, podobnie jak robił to już w domach innych wdów w Karolewie i pobliskich wioskach. W końcu nadszedł ów moment. Franciszek wstał i ku zdumieniu najmłodszej z sióstr oznajmił:

– Droga Heleno, skłamałem, że jestem sołtysem, i przyszedłem w sprawie podatku gruntowego, ale wyznam szczerze, że nie spodziewałem się zastać w tym domu kogoś więcej niż Jadwigę, dlatego na chwilę straciłem animusz i nieco nagiąłem rzeczywistość. Owszem, przez wiele lat byłem sołtysem, ale teraz oddałem już tę zaszczytną funkcję młodszemu. Natomiast moim prawdziwym powodem dzisiejszej wizyty jest chęć znalezienia kandydatki na żonę, która podobnie jak ja czuje się samotna, niezrozumiana przez dzieci czy też całkiem popsute przez dobrobyt wnuki i chciałaby ostatnie lata życia spędzić u mojego boku. Jestem człowiekiem uczciwym i honorowym, dlatego od razu oświadczam, że szukam żony, którą poślubię przed ołtarzem, najlepiej już w najbliższe Boże Narodzenie. Jeśli więc któraś z was, drogie panie, chciałaby poświęcić mi trochę czasu, żebyśmy się lepiej poznali, to bardzo bym się ucieszył. Do tej pory każda z wdów, którym uczciwie to zaproponowałem, zbyła mnie w mniej lub bardziej kulturalny sposób. Zatem moje serce jest wolne i gotowe na przyjęcie ostatniej miłości w życiu. Co panie na to? Mam jakieś szanse u którejś z was?

Helena, Melania, Lucyna i Krystyna popatrzyły na siebie, mocno zaskoczone, gdyż Jadwiga ani słowem nie wspomniała im, że Franciszek Nowak od kilku tygodni odwiedzał okoliczne wdowy i proponował im małżeństwo. Przez chwilę nie wiedziały, jak mają zareagować, dlatego tylko kręciły siwymi głowami i zerkały jedna na drugą w nadziei, że któraś z sióstr powie coś i miłego, i rozsądnego, czym nie urazi sympatycznego gościa.

– Franciszku, doceniamy to, że tak otwarcie stawiasz sprawę. – Milcząca do tej pory Jadwiga, jako właścicielka domu, w którym się znajdowali, poczuła się w obowiązku udzielenia odpowiedzi. – I dlatego…

– I dlatego zapraszamy cię, żebyś nas przez kilka tygodni codziennie odwiedzał w celu bliższego poznania się.

Melania, domyślając się, że Jadwiga w imieniu ich wszystkich odtrąci zaloty wdowca, uprzedziła siostrę i zaproponowała najrozsądniejsze jej zdaniem rozwiązanie. Ponieważ tylko Jadwiga wiedziała o matrymonialnych wędrówkach Franciszka po okolicy i miała czas przemyśleć kwestię, czy chciałaby zostać jego żoną, czy też nie, Melania uznała, że ona i pozostałe trzy siostry powinny także mieć możliwość zastanowienia się nad ostatnią szansą ponownego wyjścia za mąż.

– Bardzo mądra propozycja – stwierdziła Helena.

– Rzeczywiście, Melania ma rację, dajmy sobie szansę na bliższe poznanie – dodała Krystyna.

– Dobry pomysł. W końcu my cztery dopiero niedawno przyjechałyśmy do Woli Karolewskiej i zupełnie cię, Franciszku, nie znamy, więc tak, zapraszamy cię z całego serca. Wpadaj do nas codziennie na pogawędki i zobaczymy, może coś z tego wyniknie? Kto wie? – dodała nieco rozmarzona Lucyna.

Ponieważ Helena, Lucyna i Krystyna poparły propozycję Melanii, Jadwiga przestała się odzywać. W duchu była przeciwna tej zapowiadającej się na dłużej mordędze, za jaką uważała rozmowy z kimś innym niż rodzone siostry, ale widząc ich szerokie uśmiechy i ożywione twarze, nie odważyła się oznajmić, że nie zgadza się na dalsze wizyty Franciszka Nowaka w jej domu.

Ponieważ nie zaprotestowała otwarcie, więc staruszek, ucieszony, że w końcu trafił na kobiety, które we właściwy sposób zareagowały na jego uczciwą propozycję, podziękował za otrzymaną szansę i zapytał, o której godzinie może jutro przyjść w odwiedziny. Po krótkiej naradzie siostry uznały, że nie ma co się certolić, niech przyjdzie na obiad, to od razu się przekona, czy mu odpowiada ich wspólna kuchnia i gotowane przez nie posiłki.

Wizja smacznego obiadu tak mu się spodobała, że zaofiarował się przyjść z pysznymi nalewkami własnej roboty i miodem z przydomowej pasieki. Siostry bardzo się ucieszyły i na tych obopólnych zapewnieniach o radosnym oczekiwaniu na jutrzejsze spotkanie wizyta Franciszka się zakończyła. Kiedy wdowiec opuścił dom Jadwigi, wsiadł na oparty o płot rower i odjechał w stronę Karolewa, siostry, jedna przez drugą, zaczęły się przekrzykiwać i analizować każde słowo, które padło z jego ust.

– Myślę, że to bardzo głupi pomysł, ale róbcie, co chcecie. – Jadwiga jedyna otwarcie wyraziła brak zainteresowania propozycją Franciszka, ale widząc niezrozumienie ze strony sióstr, wzruszyła ramionami i poszła do swojej sypialni, by wreszcie położyć się do łóżka, gdyż znów bardzo źle się poczuła.

*

Franciszek żwawo pedałował na swym dobrze utrzymanym rowerze, a w sercu czuł radość. W końcu jego plan miał szansę się powieść. W domu pod lasem w Woli Karolewskiej mieszkało aż pięć wdów i każda wydawała się nim zainteresowana. Co prawda on był jeden, ale jak już widział w kilku programach telewizyjnych, czasami taki układ dobrze działał i pozwalał na rozwinięcie się prawdziwego uczucia. Gdy konkurencja jest silna, wzras­ta też pragnienie wygranej, a on właśnie czuł się ową wygraną. Jedna z pięciu sióstr mogła zostać jego żoną. Tylko ani on, ani one jeszcze nie wiedziały, która z nich zostanie panią Nowakową numer dwa.

O mały włos, a straciłby tę szansę. Długo się wahał, czy zajrzeć do domu Jadwigi Cieślak, gdyż ta nie cieszyła się najlepszą opinią. Skłamał, mówiąc, że nie miał jej aktualnego numeru. Tak naprawdę nawet nie podjął próby dodzwonienia się do niej, gdyż do ostatniej chwili nie był pewien, czy rzeczywiście chce jej zaproponować małżeństwo. Opowieści mieszkańców okolicy, jak to Jadwiga przez lata uprzykrzała życie jedynej córce i w końcu wygoniła ją z mężem i małymi dziećmi z domu, nie zachęcały do nawiązania bliższej znajomości. I gdyby którakolwiek z wcześniej odwiedzonych wdów dała Franciszkowi cień szansy lub wykazała choć odrobinę zainteresowania jego osobą, na pewno nie zdecydowałby się na wizytę w domu pod lasem.

Niestety, wszystkie wcześniejsze spotkania okazały się niewypałem. Inne kobiety były wobec niego niemiłe bądź nie chciały rozmawiać o jego małżeńskich planach, podśmiewały się z niego, że raczej powinien do grobu się szykować, niż w takim wieku o amorach myśleć, albo też po prostu przy bliższym kontakcie nie spodobały mu się na tyle, żeby chciał którejś zaproponować małżeństwo. Właściwie to jego z pozoru prosty i łatwy do wykonania plan okazał się prawdziwą drogą przez mękę. I gdyby Franciszek nie był tak stanowczy i zawzięty, to już po pierwszych odwiedzinach u pewnej całkiem nadobnej wdówki, która z wysokości kościelnego chóru bardzo mu się spodobała, a na żywo okazała się prawdziwą wiedźmą i nawet nie chciała do końca wysłuchać małżeńskiej propozycji, tylko wyrzuciła go za drzwi, zapewne poddałby się już i przyznał wnukom rację, że lepiej w samotności śmiać się z memów, niż męczyć z byle kim przez resztę życia.

Wszakże jego wrodzony upór podpowiadał mu, że jeśli zbyt szybko zrezygnuje, to do śmierci może swojej decyzji żałować. Tym bardziej że jego małżeńskie plany były ściśle związane z wnukami, a dokładniej miały im udowodnić, iż znalezienie drugiej połówki nie jest czymś szczególnie trudnym. I że jest to możliwe w każdym wieku, choć w młodości zapewne o wiele łatwiejsze niż u schyłku życia. Na szczęście wizyta w domu pod lasem mocno podniosła staruszka na duchu i dała mu nadzieję na szczęśliwy finał. Zwłaszcza że już nie musiał się obawiać złośliwej Jadwigi Cieślak, gdyż wraz z nią obecnie mieszkały cztery urocze, miłe siostry, najwyraźniej spragnione męskiego towarzystwa.

Po powrocie do domu Franciszek od razu wezwał wnuków na rozmowę i poinformował ich, że wszystko wskazuje na to, iż w końcu znalazł zrozumienie dla swoich planów i w najbliższym czasie zamierza adorować pięć sympatycznych wdówek, które mieszkają w Woli Karolewskiej pod numerem pięćdziesiątym drugim. Obiecał im także regularne raporty o postępach swych działań i ewentualnym typie ich przyszłej babci.

Kiedy Tomasz, Damian i Łukasz wysłuchali rozpromienionego ze szczęścia dziadka, najpierw popukali się w czoła, że chyba staruszkowi z rozumem coś się porobiło, skoro twierdzi, że w domu pod lasem mieszka pięć wdów, o czym żaden z nich nigdy nie słyszał, a potem dodali, że nawet gdyby Jadwiga Cieślak, właścicielka owego gospodarstwa, chciała zostać ich przyszywaną babką, oni kategorycznie nie wyrażają na to zgody. Wszyscy trzej, podobnie jak Franciszek, słyszeli co nieco na temat jej wstrętnego charakteru i złego traktowania najbliższej rodziny i za nic w świecie nie wyobrażają sobie, aby taki babsztyl zajął miejsce ich spokojnej, potulnej i bardzo kochanej babci Jasi.

Franciszek, chcąc nieco ostudzić emocje wnuków, zapewnił ich, że Jadwiga plasuje się na ostatnim miejscu jego zainteresowań, ale nic mu się w głowie nie pokręciło, a w Woli Karolewskiej pod wskazanym adresem przebywa obecnie pięć wdów. Z tego, czego się od nich dowiedział, kiedyś obiecały sobie, że jeśli zdarzy się tak, że wszystkie owdowieją, to na kilka miesięcy zamieszkają razem w rodzinnym gospodarstwie, gdzie się urodziły i wychowały, żeby przed śmiercią spędzić ze sobą trochę czasu i powspominać dawne czasy. A on, Franciszek, zamierza im ten czas umilić najlepiej, jak tylko będzie potrafił, a przy okazji ma też ochotę zakochać się w jednej z nich.

*

Przez czterdzieści trzy lata pełnienia funkcji sołtysa wsi Karolew i jej przedłużenia, nazywanego Wolą Karolewską, Franciszek Nowak usłyszał i nauczył się na pamięć wszystkich dowcipów o sołtysie z Wąchocka i innych sołtysach. O ile te zawierające nazwę „Wąchock” w treści wydawały mu się nawet zabawne, to pozostałe już nieco mniej. Najbardziej denerwował się, gdy ktoś w jego obecności pytał kpiącym tonem, czy wie, dlaczego sołtys założył nowe konto w banku. Wtedy Franciszek szybko w myślach odpowiadał, że dlatego, że stare miał puste. I tak najczęściej było, bo choć latami zajmował się sprawami swojego sołectwa, to korzyści finansowe z tego miał bardzo znikome. Aż mu nieraz żona i dzieci przygadywały, aby zamiast do pracy społecznej wziął się do uczciwej roboty przynoszącej konkretny dochód. Ale on bardzo lubił być ważny i potrzebny, nawet jeśli odbijało się to na relacjach z jego najbliższymi.

Praca społeczna i działanie dla innych było tym, czego potrzebował do pełni szczęścia. Nic go tak nie cieszyło jak zmiany we wsi, które przy jego udziale od czasu do czasu następowały. Za jego długiego urzędowania wybudowano w Karolewie budynek Ochotniczej Straży Pożarnej, gdzie nie tylko garażowano wóz strażacki i potrzebny do walki z ogniem sprzęt, ale przede wszystkim znajdowała się obszerna sala z zapleczem kuchenno-sanitarnym, przeznaczona do organizacji imprez okolicznościowych.

Dzięki staraniom Franciszka przeprowadzono poważny remont miejscowej szkoły podstawowej. Powstał też plac zabaw dla dzieci i siłownia na powietrzu. We wsi popłynęła woda z wodociągu i podłączono linię telefoniczną, a potem pojawiły się estetyczne chodniki z czerwono-szarej kostki brukowej. I jeszcze wiele innych rzeczy, których wiekowy już Franciszek nie potrafił sobie tak z marszu przypomnieć. Raz nawet został nawet uhonorowany tytułem Sołtysa Roku i kilku dziennikarzy przeprowadzało z nim wywiady zamieszczone potem w czasopismach o tematyce wiejskiej. I dlatego nestor rodu Nowaków czuł, że jest ważny i potrzebny, a kiedy z racji wieku oddał stanowisko młodszemu, wierzył, że długo jeszcze zostanie w pamięci mieszkańców swojego sołectwa jako dobry i oddany gospodarz.

Z taką wiarą i nadzieją rozpoczął też serię spotkań z potencjalnymi kandydatkami na żonę. Jakie było jego zdziwienie, gdy szanowane wdowy, które wcześniej uprzedził o swej wizycie, po pierwszych powitalnych uprzejmościach i kilku łykach jego aromatycznych i nieco zbyt procentowych specjałów przestawały być dla niego miłe i zaczynały mieć do niego pretensje o to, co zrobił lub czego nie zrobił w czasie, gdy był sołtysem lub łączył tę funkcję z funkcją radnego w urzędzie gminy.

Pierwsza kandydatka wygarnęła mu, że kiedyś, dawno temu, nie przyjął od niej pieniędzy z tytułu podatku, ponieważ, o zgrozo!, przyszła do niego o godzinie innej, niż było to ustalone. W efekcie czego kobieta wydała te pieniądze na coś innego, a jej świętej pamięci jeszcze wtedy żyjący mąż o mało jej nie pobił, gdy się dowiedział, co zrobiła z tymi funduszami. Oczywiście Franciszek został uznany za winnego tej przykrej sytuacji, ponieważ gdyby nagiął swoje zasady i przyjął pieniądze poza ustalonym czasem, ona nie miałaby za co zrobić zakupów i ostatecznie do awantury z mężem by nie doszło.

Druga wdowa zarzucała mu, iż dlatego przez tak długi czas pełnił funkcję sołtysa, że przekupywał mieszkańców wsi alkoholem tudzież innymi bonusami, na przykład obietnicami załatwienia spraw w urzędzie gminy poza kolejnością, no i w zamian za to otrzymywał głosy podczas wyborów na sołtysa. Kolejnej przypomniało się, tak ni z gruszki, ni z pietruszki, że niesprawiedliwie obdzielał mieszkanki wsi obowiązkiem pieczenia ciast na coroczne dożynki tudzież inne uroczystości o charakterze religijno-kulturalnym. I, niestety, ona była zmuszana do tego prawie co roku, a jej sąsiadka jedynie raz na kilka lat, co oczywiście było jawnym wyzyskiem, bo składniki do ciasta musiała kupować za własne, a nie sołtysa, pieniądze. Krótko mówiąc, ona od ust sobie i rodzinie odejmowała, piekąc te przeklęte ciasta, a Franciszek zbierał za to nienależne mu pochwały.

I gdy tak jeździł rowerem do kolejnych wdów, każda z nich, jakby się umówiły, przypominała sobie różne przewinienia Franciszka. Nawet któraś zarzuciła mu, że nie zorganizował uroczystości z okazji Dnia Kobiet, a nie omieszkał urządzić hucznego Dnia Strażaka. Zdarzyło się też, że najspokojniejsza z wdów w okolicy zrobiła mu karczemną awanturę o to, że przed dwudziestoma kilkoma laty, kiedy woził księdza po kolędzie, z niewiadomego do dziś powodu ominął jej dom. Efekt tego afrontu był taki, że jej świętej pamięci teściowa ze zdenerwowania dostała ataku padaczki, uderzyła głową o podłogę i, niestety, na skutek tego wypadku kilka dni później zmarła w szpitalu. Wypadek ten miał też ogromny wpływ na życie oburzonej kobiety, gdyż po śmierci teściowej rodzeństwo męża wystąpiło do sądu o spadek po matce i jej mąż nie otrzymał tego, co miał obiecane, gdyby matka nagle nie zmarła i na umówiony termin stawiła się do notariusza. Tylko jedna z odwiedzonych wdów nie wypomniała mu żadnej krzywdy, której od niego doznała w czasie, gdy był sołtysem. Za to miała pretensję, pół żartem, pół serio, o jakiś dawny głupi figiel, rzekomo spłatany jej przez Franciszka, choć on sam wcale tego zdarzenia nie pamiętał. Podobno podczas szkolnej potańcówki z okazji andrzejek wrzucił jej za bluzkę nasiona dzikiej róży, co spowodowało straszny świąd, aż biedna dziewczyna musiała wybiec ze szkoły i przy szkolnej studni w temperaturze bliskiej zeru polewała się wodą, aby załagodzić straszne swędzenie całego ciała. Wspomnienie to było dla biedaczki tak żywe, że Franciszek w obawie o swe życie nawet nie próbował pytać jej, czy zechce za niego wyjść, tylko w pośpiechu opuścił dom swej nieszczęsnej ofiary sprzed sześćdziesięciu pięciu lat.

Gdy już miał nadzieję, że niczego bardziej przykrego na swój temat nie usłyszy, okazało się, iż następna kandydatka na żonę wyliczyła mu, ile przez czterdzieści trzy lata zarobił na byciu sołtysem, a jeszcze inna zarzuciła mu, że przez jego niefortunną decyzję o lokalizacji napowietrznej siłowni na wprost jej domu co wieczór przez okno słyszy jęki i odgłosy, na jej ucho bynajmniej nie spowodowane wysiłkiem związanym z ćwiczeniami fizycznymi, lecz raczej zupełnie innego rodzaju aktywnością fizyczną miejscowej młodzieży, która lubi się w tym miejscu gromadzić, by robić różne niegodne głośnego opisywania rzeczy.

I w taki oto sposób Franciszek Nowak zebrał owoce swej długiej pracy na rzecz lokalnej społeczności i został odtrącony przez wszystkie wdowy, którym pomimo ich narzekań i pretensji zdążył wyłożyć prawdziwy cel wizyty. Gdy niemalże przegrany i pogodzony z losem, bez nadziei na utarcie nosa wnukom, bardziej z uporu niż z rozsądku wyruszył do domu Jadwigi Cieślak, przeszło mu przez myśl, że być może to jego zmarła małżonka w jakiś przedziwny i niewytłumaczalny sposób wpłynęła z zaświatów na kobiety w Karolewie, aby wszystkie dały mu kosza.

Ale gdy przekroczył próg domu pod lasem, gdzie, oprócz niechętnej mu Jadwigi, zobaczył jej cztery siostry, wtedy zrozumiał, że owszem, ingerencja z zaświatów była, jednak miała całkiem inny cel. Jego dobra, kochana Jasia zapewne chciała uchronić swego męża przed popełnieniem wielkiego błędu, jakim byłoby poślubienie którejś z tych wstrętnych bab, wytykających mu prawdziwe i urojone błędy popełnione przed laty. A że siostry Jadwigi od czasów panieńskich nie mieszkały już w tej okolicy, więc bystry Franciszek szybko nabrał nadziei, iż jego matrymonialny plan może się powieść, pomimo dotychczasowych niepowodzeń. Bo nawet gdyby miał się ożenić z Jadwigą, choć w tej chwili raczej tego nie chciał, to i tak dobrze by trafił, gdyż wdowa po Cieślaku może i miała kiepską opinię, ale nikt nigdy nie powiedział, że jest plotkarą. A to w oczach Franciszka i w świetle jego ostatnich doświadczeń było już coś.

*

Dom Jadwigi Cieślak leżał na uboczu, pomiędzy dwoma wsiami, daleko od drogi. Był to duży piętrowy budynek ze stromym dachem, krytym czerwoną dachówką, i dużym oszklonym tarasem, obrośniętym dzikim winem. Wokół domu znajdował się dobrze utrzymany ogród warzywno-kwiatowy, w którym rosło też sporo drzew, zasadzonych jeszcze za życia jej męża. Do sąsiadów Jadwiga miała daleko i spotykała się z nimi tylko w sytuacjach koniecznych. Brak bliskiego sąsiedztwa wynagradzało jej przepiękne usytuowanie gospodarstwa, które w połowie przecinała malownicza rzeczka, a dalej pola przedzielone były kawałkami lasu i brzozowych zagajników. Rzeka, las i duże podwórko to były miejsca, gdzie w większości spędzała czas, najczęściej z zapałem pracując w ogrodzie. Ziemię po śmierci męża wydzierżawiła i dzięki temu tuż po sześćdziesiątych urodzinach przyznano jej skromną rolniczą emeryturę. Ale Jadwiga nie miała zbyt dużych wymagań i dzięki temu wystarczało jej pieniędzy na utrzymanie. Do fryzjera i kosmetyczki nigdy nie chodziła, więc i w późniejszym wieku nie odczuwała potrzeby poprawiania swojego wyglądu. Podobnie jak siostry, miała długie do ramion ładne białe włosy, okrągłą opaloną twarz i oczy koloru niebieskiego. O ile nie była zła i się uśmiechała, sprawiała przyjemne wrażenie. Była miła i gościnna, ale tylko dla swych sióstr i ich rodzin. Inne osoby, w tym jej własna córka i jej dzieci, były niemile widziane w domu pod lasem.

Franciszek oczywiście wiedział o tym i mówiąc szczerze, bardzo się obawiał bliższych kontaktów z Cieślakową, jak ją nazywano w okolicy, ale świadomość, że oprócz Jadwigi w domu pod lasem przebywały jeszcze cztery inne bardzo atrakcyjne kobiety, dodawała mu animuszu i codziennie jeździł tam, aby dotrzymywać im towarzystwa. Razem z Heleną, Lucyną, Krystyną, Melanią i czasami Jadwigą grali w karty, chodzili do lasu, zbierali grzyby i jeżyny, pili kawę i rozmawiali. Franciszek bardzo przyjemnie, ale i pożytecznie spędzał czas, obserwując i będąc obserwowanym przez miłe wdowy.

*

Helena żyła wspomnieniami o zmarłym mężu, który w delikatny i bardzo subtelny sposób wprowadził ją w świat zmysłowej bliskości. Po ślubie często jej mówił, że jest jak delikatny kwiatowy pączek, który w jego ramionach przemieni się w pięknie rozkwitły kwiat. Mąż dbał, aby nie zachodziła w nieplanowane ciąże, a przy tych planowanych woził ją do porodów furmanką wysłaną pierzynami, żeby w drodze do szpitala uchronić żonę przed niebezpiecznymi wstrząsami. Helena domyślała się, iż ukrył przed nią rozczarowanie narodzinami pierwszej córki, zapewniając, że płeć dziecka nie ma dla niego żadnego znaczenia. Potem zaś, po szczęśliwych narodzinach syna, dzięki czemu we własnym mniemaniu stał się stuprocentowym ojcem, Teodor zdecydował o zakończeniu ciążowych i porodowych cierpień Heleny. Od tamtej pory to on dbał, aby więcej dzieci nie mieli. Osobiście zajął się kontrolowaniem jej miesięcznego cyklu i wyliczał dni płodne. Helena i Teodor byli sobie niezwykle bliscy, rozumieli się doskonale, a do tego ona przez cały czas małżeństwa nie musiała się przejmować kwestiami materialnymi. Do niej należała opieka nad dziećmi i prowadzenie domu, a także praca na pół etatu w wiejskiej bibliotece. Więcej pracować nie musiała, gdyż mąż dbał, aby ich rodzinie niczego nie brakowało. Niestety, czterdziestosześcioletni Teodor zmarł nagle, gdy wskutek załamania się lodu na stawie wpadł do lodowatej wody i doszło do gwałtownego wychłodzenia ciała, a następnie zatrzymania akcji serca. Helena na długi czas zamknęła się w sobie i skupiła na wychowywaniu dorastających dzieci.

Jednak pewnego dnia, gdy odwiedzała grób męża, otrzymała niespodziewaną propozycję matrymonialną od znajomego wdowca, któremu nawet nie skończyła się jeszcze żałoba po zmarłej żonie. Mężczyzna po prostu podszedł do niej i bez żadnego wstępu, prosto z mostu zapytał, czy chciałaby za niego wyjść, gdyż czuje się samotny i kiepsko sobie radzi w domu, a skoro już dobrze się znają, mogą pominąć okres spotykania się i od razu wziąć ślub. Zaskoczona Helena odmówiła mu bez namysłu.

Obrażony wdowiec przestał być jej znajomym do tego stopnia, że gdy w niedługim czasie ożenił się z inną, całkiem atrakcyjną wdową, nie przedstawił żonie Heleny i udawał, że się nie znają. Wiele razy żałowała swojej decyzji, gdyż nigdy potem, przez tyle lat jej wdowieństwa, żaden mężczyzna nie okazał jej zainteresowania do tego stopnia, żeby chciał się z nią ożenić. Kiedy było jej bardzo źle i smutno, przywoływała wspomnienia upojnych chwil z mężem i dzięki temu łatwiej znosiła samotność. Z czasem zaczęła spotykać się z innymi kobietami w podobnej sytuacji i chętnie uczestniczyła w zajęciach koła gospodyń wiejskich, ale w głębi serca nadal czuła ogromną potrzebę miłości.

*

Krystyna od momentu wyjścia za mąż mieszkała w bloku w Krakowie, gdzie jej mąż Lucjan miał służbowe mieszkanie, które wkrótce okazało się jedyną dobrą stroną tego związku. Szybko przekonała się, że Lucjan nie jest jej wierny, a w dodatku regularnie popija. Aby przeżyć i móc utrzymać mieszkanie, córki oraz siebie, Krystyna znalazła pracę w kuchni w domu dziecka. Wiele lat borykała się z ciężkim losem zdradzanej i poniewieranej żony, jednak nigdy się nie poddawała i dla dobra dzieci starała się być w miarę samodzielna finansowo i dobrze wyglądać. Ładnie się ubierała, malowała usta i paznokcie. A kiedy przyjeżdżała do rodzinnego domu, dawne koleżanki zazdrościły jej krakowskiego życia.

Po śmierci męża odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że już nigdy nikt nie będzie jej poniżał. Słowa, które wypowiedziała nad jego grobem, na długie lata pozostały w pamięci uczestników pogrzebu. Wpatrując się w opuszczoną do grobu trumnę ze zwłokami męża, oznajmiła: „Skakałeś, skakałeś, ale teraz już nigdy nie podskoczysz”. Po przejściu na emeryturę nie zerwała kontaktu z domem dziecka, gdzie przez długie lata pracowała. Wolontariat stał się jej lekarstwem na samotność, jaką pomimo posiadania córek, zięciów i gromadki wnucząt czasami dotkliwie odczuwała.

*

Lucyna nigdy nie lubiła dzieci. W dzieciństwie wstydziła się życia w wielodzietnej rodzinie. Została matką tylko dlatego, że mąż od niej tego wymagał. Wychowywała swoje dzieci zgodnie z zasadą, że ona sama lepiej i szybciej wszystko zrobi. Nie dawała im wystarczająco dużo ciepła i miłości, dlatego kiedy mąż zmarł, dorosłe dzieci na jakiś czas odsunęły się od niej. Gdy się zorientowała, co było przyczyną takiego zachowania, przerażona, że na stare lata zostanie całkiem sama, zmieniła swój stosunek do nich i zaproponowała pomoc przy wnukach. Na szczęście owa zmiana nastąpiła w porę, relacje z bliskimi dało się naprawić, a Lucyna stała się kochaną i bardzo potrzebną babcią. W wolnym czasie aktywnie uczestniczyła w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku i Klubu Seniora, gdzie nierzadko poznawała różnych panów w stosownym wieku i od czasu do czasu pozwalała sobie na dyskretny romansik. I wciąż czekała na tego jedynego, z którym mogłaby spędzić jesień życia.

*

Melania, jako jedyna z sióstr, była bezdzietna, ale pomimo braku upragnionego potomstwa bardzo lubiła życie i doceniała każdą chwilę, jaką mogła spędzić z ukochanym mężem. Co roku starała się organizować wspólne wyjazdy, najpierw w kraju, a z biegiem czasu za granicę, co bardzo spodobało się Wiktorowi. Tak więc dzięki różnym rozrywkom i licznym podróżom w ich bezdzietnym życiu ciągle coś się działo. Po śmierci męża Melania, aby walczyć z przygnębiającą samotnością, wstąpiła do Koła Żywego Różańca i Rycerstwa Niepokalanej, a od czasu do czasu, o ile pozwalały jej na to środki finansowe, ruszała na podbój świata, jak mówiła siostrom, i zwiedzała kolejne niezwykłe miejsca w kraju i za granicą.

*

Jadwiga, najmłodsza z sióstr, od wczesnej młodości chciała przejąć i rozwijać rodzinne gospodarstwo, w którym się urodziła i wychowała. Aby zrealizować swoje plany, nie zakochała się tak nagle i spontanicznie jak jej siostry, tylko w sposób planowy i przemyślany wybrała na męża jednego z zaproponowanych przez ojca kandydatów, który na równi z walorami młodej rolniczki cenił walory rodzinnego dużego gospodarstwa.

Jej poukładany świat, wypełniony od rana do późnej nocy pracą na roli i w oborze, runął po narodzinach córki. Niestety, za nic nie potrafiła jej pokochać. W małej drażniło ją wszystko. Od zapachu po sposób bycia, mówienia i poruszania się. A najbardziej Jadwiga nie znosiła tego, że córce wszystko się udawało. I choć w oczach matki była brzydka i niezgrabna, to miała męża patrzącego w nią jak w obrazek i robiącego wszystko, żeby jego Agatka czuła się szczęśliwa. Jadwiga natomiast przez całe lata marzyła, by córka jak najszybciej zniknęła z jej życia, i kiedy po kolejnej awanturze, którą z premedytacją sama sprowokowała, młoda kobieta spakowała siebie, męża i dzieci i wyprowadziła się do teściów, mieszkających w sąsiedniej wsi, jej matka odetchnęła z ulgą i nie poczuła ani odrobiny żalu, że straciła kontakt z jedynym dzieckiem, choć mąż często jej to wymawiał i w tajemnicy przed nią widywał się z Agatą i jej rodziną.

Po jego śmierci Jadwiga zaczęła unikać ludzi i stała się odludkiem. Wiedzę o starości i sposobach radzenia sobie z nią czerpała z poradników, które lubiła namiętnie czytać. Kiedy siostry namawiały ją do częstszego wychodzenia między ludzi, powtarzała im, że chce żyć po swojemu, w obrębie domu, zagrody i ogródka. Ten kawałek ziemi zostawiła sobie do uprawiania po oddaniu gospodarstwa w dzierżawę. Córce za życia nie chciała nic dać. W złości często mówiła do sióstr, że dopiero po jej śmierci Agata może się udławić rodzinnym majątkiem. O ile jeszcze będzie miała czym, gdyż Jadwiga nie wykluczała sprzedaży ziemi, do czego dzierżawca często ją namawiał.

*

Każda z pięciu sióstr była inna. W różny sposób pokierowały swoim życiem. Inaczej przeżywały miłość do mężów i miały odmienny stosunek do dzieci, wnuków i prawnuków. Łączył je rodzinny dom na wsi, który, choć formalnie należał do Jadwigi, nieformalnie zawsze był ich wspólnym azylem, gdzie wracały po różnych życiowych zawirowaniach, oraz wdowieński stan. Pojawienie się w ich życiu Franciszka Nowaka wywołało nie tylko burzę wspomnień z młodych lat, ale również na nowo obudziło w nich potrzebę miłości.

*

Wnukowie Franciszka zaczęli wywierać presję na rodziców, aby ci wybili dziadkowi z głowy amory i pomysły z kolejnym ożenkiem. Tomasz, dzięki bliskim relacjom ze szkolnymi sprzątaczkami, znał na bieżąco wszystkie wiejskie plotki i sporo już wiedział o Jadwidze Cieślak. Dodatkowo do jego klasy chodził najmłodszy wnuk Jadwigi, który również w niezbyt pochlebny sposób wyrażał się o babci.

Wszystkie te opinie dawały nieciekawy obraz potencjalnej kandydatki na kolejną panią Nowakową i wnukowie zgodnie stwierdzili, że bez względu na to, co mówi dziadek, nie można wykluczyć, iż ostatecznie jego wybór padnie właśnie na najmłodszą z wdów spod lasu. O pozostałych czterech siostrach prawie nikt nic nie wiedział, gdyż przybyły do Woli Karolewskiej dość niedawno, a przez kilkadziesiąt lat każda z nich mieszkała zupełnie gdzie indziej. Dlatego nawet najbardziej ciekawskie plotkary z okolicy nie potrafiły zbyt dużo o nich powiedzieć, poza tym, że wszystkie urodziły się i wychowały w gospodarstwie, które potem stało się własnością Jadwigi.

Wbrew oczekiwaniom młodych Nowaków rodzice nie zamierzali mieszać się do tej sprawy. Ojciec stwierdził, że dziadek ma rację, bo w każdym wieku ciężko żyć samemu, a matka oświadczyła, że musi się zająć swoim podupadającym zdrowiem i wkrótce wyjeżdża do sanatorium. Z czego oczywiście bardzo się cieszy, gdyż ma dość ciągłego gotowania, sprzątania, robienia zakupów i opierania czterech dorosłych facetów. A dziadek, jako jedyny, nie oczekuje od niej żadnych usług i jeszcze nieraz ją wspiera dobrym słowem, więc w żadnym wypadku nie będzie się wtrącała w jego zamiary. I życzy mu jak najlepiej.

Po takiej reakcji obojga Tomasz, Damian i Łukasz doszli do wniosku, że nie tylko dziadek jest nienormalny, ale ich matce i ojcu też brakuje piątej klepki, skoro najpierw uważali, że staruszek ich ośmiesza, jeżdżąc rowerem od wdowy do wdowy i proponując każdej małżeństwo, a teraz, kiedy prawdopodobnie znalazł chętne do zmiany stanu cywilnego, rodzice pasują i dają mu wolną rękę. Wnukowie, pozostawieni sami sobie, doszli do wniosku, że skoro już wiadomo, w którym domu dziadek jest mile widziany, to należy znaleźć sprzymierzeńców pośród członków rodziny pięciu wdów i przedstawić Franciszka jako ogromne zagrożenie dla zdrowia psychicznego nie tylko starszych pań, ale i pozostałych krewniaków.

Tomasz, na którego młodsi bracia zrzucili obowiązek dotarcia do ewentualnych dzieci lub wnuków pięciu wdów, na wstępie wykluczył najbliższych Jadwigi Cieślak, gdyż ci z pewnością bardzo by się ucieszyli, gdyby ich wyrodnej matce, teściowej czy babce na stare lata trafił się przemocowy towarzysz życia. Nie miał też pomysłu, jak znaleźć namiary do rodzin pozostałych kobiet. Na szczęście z pomocą przyszedł mu Łukasz, który słusznie podpowiedział, aby podejrzał listę internetowych znajomych wnuka Jadwigi i wytypował jego kuzynów, ciotki czy wujków na zasadzie podobieństwa rysów twarzy lub takich samych nazwisk, jakie noszą siostry Cieślakowej.

Niczego niepodejrzewający Franciszek już wcześniej podał Łukaszowi nazwiska Heleny, Lucyny, Krystyny i Melanii, a ten od razu przekazał je bratu. I metodą po nitce do kłębka Tomasz wypatrzył pośród internetowych znajomych swojego ucznia osoby prawdopodobnie spokrewnione z pięcioma wdowami. Potem, z pomocą braci, przygotował krótką, ale bardzo treściwą wiadomość, którą wysłał do wytypowanych osób.

Nazywam się Tomasz Nowak i jestem wnukiem Franciszka Nowaka, który aktualnie stara się o rękę Twojej babci/matki/ciotki. Jeśli leży Ci na sercu dobro Heleny, Krystyny, Lucyny, Melanii czy Jadwigi, odpisz na tę wiadomość, a podam Ci niepokojące szczegóły dotyczące zamiarów mojego dziadka. Jeśli nie jesteś zainteresowany(a) tą sprawą, nie odpowiadaj na wiadomość lub prześlij ją do osób, którym zależy na wcześniej wymienionych paniach.

*

– Jestem bardzo ciekawa, czy któraś z ciociobabć zakocha się w tym panu. Ale byłoby super, gdyby tak się stało! Dawno nie byłam na ślubie. Dziewczyny, jak myślicie, czy starsi ludzie, jak się pobierają, to też urządzają wesele? Takie z dużą ilością jedzenia, gośćmi i muzyką?–Dziewiętnastoletnia rudowłosa Kinga próbowała zagadywać milczące od początku podróży kuzynki.

Natalia i Paulina, sporo od niej starsze, siedziały z przodu i uparcie udawały, że nie słyszą wesołego paplania dziewczyny. Natalia skupiła się na prowadzeniu auta, a Paulina od niechcenia przeglądała wpisy dawnych znajomych na portalu społecznościowym. Obie albo nie chciały, albo nie wiedziały, co odpowiedzieć, dlatego nic nie mówiły. W końcu Kindze zrobiło się trochę przykro i przeniosła uwagę na właśnie budzącego się dwuletniego Olusia, który zaczął marudzić i po swojemu domagał się odpięcia pasków, przytrzymujących go w foteliku samochodowym.

– Oluś, Oluś, już niedługo dojedziemy – zapewniała chłopczyka, głaszcząc go po rączkach. – Jeszcze trochę, a zobaczysz małe kotki, pieski i ciociababcia Jadwiga da ci się z nimi pobawić. No, nie płacz już. Mama nie może cię przytulić, bo prowadzi samochodzik. Ja cię przytulę. Chcesz chrupka?

Aby uspokoić coraz głośniej płaczącego malca, wcis­nęła mu w dłoń długiego kukurydzianego chrupka. Oluś na chwilę przestał zawodzić i włożył smakołyk do buzi. W tym czasie dziewczyna zaczęła wyciągać z torby podróżnej Natalii inne przekąski i zgodnie ze wskazówkami kuzynki karmiła nimi chłopczyka. Ale pomimo zamieszania, jakie swoim marudzeniem wywołał synek kuzynki, Kindze i tak błądziły po głowie myśli związane z celem ich podróży. Toteż kiedy najedzony Oluś trochę się uspokoił i zainteresował zabawkami w zasięgu jego rączek, ona wróciła do nurtującego ją tematu.

– Tak sobie myślę, że fajnie by było, gdyby ten pan od razu zakochał się z wzajemnością w jednej ciociobabci.

– Dlaczego w jednej? – Paulina na chwilę oderwała wzrok od smartfona i odwróciła głowę, aby spojrzeć na siedzącą z tyłu dziewczynę. – Jest ich tam pięć, więc byłoby to niesprawiedliwe, gdyby cztery od razu zostały odtrącone!

– Paulina! Weź się nie wygłupiaj! Tyle w życiu przeszłaś i jeszcze wierzysz w sprawiedliwość?–Natalia, choć skoncentrowana na prowadzeniu auta zgodnie z przepisami, włączyła się do rozmowy. – Ty nie miałaś żadnej konkurencji, a i tak zostałaś na lodzie, więc nie gadaj głupot o sprawiedliwości. Ja od dawna w nią nie wierzę. Ani w nic innego. Jakbym nie miała Olusia, to pewnie dawno bym umarła, bo na takim świecie to się żyć nie chce! – dodała zirytowana pełnym goryczy głosem, a z oczu pociekły jej łzy. Na szczęście szybko otarła je wierzchem prawej dłoni i znów skupiła uwagę na drodze.

– Na jakim świecie? – Dość naiwna jeszcze Kinga nie rozumiała ani irytacji Natalii, ani goryczy w jej słowach. – Przecież świat jest taki piękny. Wystarczy się rozejrzeć wokoło.

– Ja tam nic pięknego w nim nie widzę. Przynajmniej od jakiegoś czasu – poparła Natalię Paulina. –