39,90 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 540
Data ważności licencji: 8/29/2030
Prawa autorskie © Milena Krystera, 2025
Redaktor prowadząca
Ewelina Bojszczak
Redakcja
Ewelina Bojszczak
Opieka promocyjna
Angelina Gąkowska
Ilustracja na okładce
Agnieszka Dąbrowiecka
Projekt okładki i stron tytułowych
Lena Wójcik
Skład i łamanie
Justyna Nowaczyk
Wydanie I
ISBN 978-83-8203-438-7
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być kopiowana i wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez zgody wydawcy i/lub właściciela praw autorskich.
Nyks jest marką wydawniczą Wydawnictwa Nowa Baśń
ul. Święty Marcin 77/8a, 61-808 Poznań
telefon: 881 000 125
www.nowabasn.com
Prolog
Lubięzatłoczonebary, wktórychdominujesmakdobrych, starychczasów. ULeonapanowałspecyficznyklimatswojskości, atowpływałodobrzenaklientelę. Zwłaszczanaistoty, któreprzychodziły, bywyłuskaćspośródtłumuswoichkontrahentów.
Weszłamdolokalu. Powinienowiaćmniesmróddymuzwypalanychpapierosówiwońalkoholu, leczjakimścudemwpomieszczeniuzawszeutrzymywałosięświeże, czystepowietrze. Wystrójniemiałnicwspólnegoznowymipubami, którepowstawałyjakgrzybypodeszczu. Niemogłamprzebolećtychnowoczesnychurozmaiceń– ladpodświetlanychneonamiiplastikowychsiedzeń, którychfunkcjonalnośćiwygodęzastąpiłekstrawaganckiwygląd. Leonstawiałnaprostotę. Załatwiłsobienawetstaromodnąszafęgrającą.
– Tocozwykle, mała?– spytał, gdyusiadłamnaswoimtradycyjnymmiejscuprzybarze.
– Tocozwykle.– Uśmiechnęłamsięmimowolnienawspomnienieginuztonikiem.
LubiłamLeona. Dużowiedział, zwłaszczagdywsprawęwchodziłyrzeczynielegalne, magicznelubniecodzienne. Zwodziłniewinnymwyglądem: krótka, czasemdługoniestrzyżonabroda, niebieskieoczyikasztanowewłosyprzyprószonepobokachniewielkąilościąsiwizny. Noitenuśmiech, któryrozbrajałnajbardziejopornychklientów. Swojelatamłodościmiałjużzasobą, jednaktrzymałsięlepiejniżdobrze. Byłrównieżtym, którysprawiał, żemojeżyciezawodowecudownierozkwitało. Niemogłamnarzekaćnanudę.
– Lily…
Niebyłtypemdobregosamarytanina, zawszebrałsobiejakiśprocentodmoichzleceń. Jaknamójgustczasaminazbytwysoki. Oskubałbymniedoszczętnie, gdybymmunatopozwoliła.
– Lily, dziecinko…
Mimotonależałdotejgarstkiosób, którymufałam. Powierzyłabymmunawetcudzeżycie, gdybypojawiłasiętakakonieczność.
– Irae, docholery!
– Hm?– mruknęłam, bawiącsięoliwką, pływającąwdrinku.
– Powinnaśjużzacząćreagowaćnaswojenoweimię– powiedział. Przytykwjegogłosieniezrobiłnamnienajmniejszegowrażenia. Westchnęłamzrezygnowanaidopieroteraznaniegospojrzałam. Znałamgonatyledługo, bymócstwierdzić, żewłaśniewtejchwilidoskonalesiębawimoimkosztem.
– Twojeostatniezleceniespaliłomniejako dobrą, praworządną obywatelkę. Izczegosiętakcieszysz?– spytałam, widząc, jaknajegotwarzypojawiłsięradosnyuśmiech.– Dobrzewiesz, żetotwojawina.
– Moja?– oburzyłsię.– Tojasiętakbezmyślniedałemzłapaćpolicjiprzytrupiebezgłowy?
– Ijeszczeładnieprzeprosiła!– wtrąciłasięGreta.
TojazałatwiłamjejpracęuLeona. Byławysoką, zielonookąblondynką, orysachtwarzyicielewybiegowejmodelki, która, jaksamatwierdziła, mogłaby zdobyćświat, gdybynieto, żejejsiępoprostuniechciało. Przyjaźniłyśmysięodczasu, gdypodbiłamjejoko. Uratowałamjąwtedyprzedzawarciemniekorzystnejumowyzdemonem. Dodzisiajbyłamojądłużniczką.
– A, słyszałem– zawtórowałjejLeon.– Późniejpróbowałaudawać, żetoniejejwina, atezwłokileżałytamjużwcześniej.– Toakuratjużsobiewymyślił.– Nierozumiem, jakmogłaśdaćsięzłapać?
– Mierzyłdomniezbroni– powiedziałam.– Ajazdążyłamsięjużprzywiązaćdoswojegożycia.
Obojewybuchnęliśmiechem. Bandaidiotów. Miałamwtedypecha, ktomógłprzewidzieć, żenapraktycznienieuczęszczanejdrodzepojawisiępatrol. Naszczęście, szanownypanmundurowybyłsam, prawdopodobniewracałdodomupoodbytejsłużbie. Niezauważyłam, kiedypodjechał. Mogłamsięwytłumaczyćlekkimzamroczeniem, ponieważchwilęwcześniejdostałammocnopogłowie. Wysiadłizanimsięobejrzałam, jużmierzyłdomniezbroni. Wprzypadkugdywidziszkogośubabranegokrwiąitrzymającegowdłoniwłaśnieodciętągłowę, albopanikujeszistrzelasz, albowzywaszposiłki. Tennależałdotychgłupszych. Zanimwspektakularnysposóbzwiałam, zdążyłrzucićmnąomaskęswojegosamochoduiwylegitymować. Nieraczyłnawetzałożyćmikajdanek, couznałamzajawnelekceważenie. Zapewnezłamałtymsamymkilkapolicyjnychzasad. Gdybynieto, żemusiałspuścićmniezcelownika, siedziałabymterazwjakiejścichej, ciasnejcelizprzemiłąwspółlokatorką.
– No– zacząłLeon.– Pokażtenswójnowydowód.
Wyjęłamdokumentipołożyłamnaladzie. Wziąłgodoręki. Uniósłznaczącobrwi, kiedyzapoznawałsięzmojąnowątożsamością. Musiałamzmienićrównieżmiejscezamieszkania. Przezcałytydzieńprzeklinałamsamąsiebie. Jeszczeniedawnomieszkałamnaprzedmieściach. PrzeztenincydentmusiałamsięwyprowadzićwtrybienatychmiastowymdosamegocentrummiastaAsh. Wyszłomitonadobre, ponieważterazmiałamLeonapraktyczniepodnosem. Jakdotądniesłyszałamowystawionychzamnąlistachgończych. Mediarównieżmilczały. Prawdopodobniefunkcjonariuszzgłosiłswoimkolegom, żeznalazłciało, leczomnieniewspomniał. Teżbymosobieniewspomniała, gdybymzawaliłasprawęidałauciecsprawcy.
– Powiedzmi, Irae…– Leonzerknąłnamnie, apotemznówspojrzałnadowód.– Wybrałaśtonazwiskoprzypadkowo?
– Ocochodzi?– spytałaGreta.
– LilianaCud– przeczytałLeon.
– Żartujesz, co?– Nachyliłasięnadjegoramieniem.
– CzemunieBoska?– spytałLeon.– AlboWspaniała?
Wyrwałammudokumentzręki.
– Jakzawszedelikatna, prawdaLily? Niczymbiały, subtelnykwiat– nabijałsię.
– Najlepiejdomniepasuje– skwitowałam. Skinąłgłową, atooznaczałokonieczabawy. Miałdomniesprawę, którązjakichśpowodówodwlekałwczasie. Powiódłwzrokiempolokaluijegopogodaduchawjednymmomenciezniknęła.
– Polujeszdzisiaj?– spytał, konspiracyjniesiędomnienachylając.
– Nadzisiajmamdość.
– Jestwyjątkowoniegroźny. Kręcisiętutajinagabujemoichklientów.
Demon, któregomiwskazał, siedziałsamprzystoliku. Byłtypowymprzedstawicielemswojejrasy. Przystojny, copozwalałomuprzyciągaćnowychkontrahentów, sprawiałwrażeniebogategoiroztaczałwokółsiebieauręspokoju, powodującą, żejegoklientbezgraniczniemuufał. Każdywokolicywiedział, żetenbarjestterenemneutralnym. Tutajniezawierałosiępaktów, taksamojaknietoczonosporów. SwójbarLeonuważałzaświętość, akażdezłamaniezakazuhandlowanianajegotereniekarałśmiercią. Itojabyłamwykonawczyniąwyroków. Niemiałamnicprzeciwkotemu, pókidobrzepłacił. Zlecenia, któremizałatwiał, gruntowniesprawdzałiselekcjonował. Nigdyjeszczeniespotkałamswojegoklienta, zczegobyłambardzozadowolona. TodlategopozwalałampożeraćLeonowilwiączęśćmojejzapłaty.
– Nodajspokój, dziecinko, dobrzezapłacę.
Zamknęłamoczy. Byłamjużnaprawdęzmęczona.
– Ile?– mimowolniewydobyłosięzmoichust.
– Tylecozawsze.
– Toniewystarczy– szłamwzaparte.– Nieprzewidujęwmoimdzisiejszymgrafikuwięcejzgonów.
Bardziejniżnapieniądzachzależałominadobrejrozrywce. Jednakrozrywkimiałamtegowieczoruażnadto.
– Podwójnastawka– mruknąłniezadowolony.
– Stoi.– Zaczesałamczarny, prostykosmykwłosówzauchoisprawdziłam, czynożesąnaswoimmiejscu. Były. Nigdynielubiłambronipalnej, mogłazawieść, zaciąćsię, jednakżeposiadanietakowejsprawia, żebezpieczeństwoautomatyczniewzrastaokilkaprocent. Dlategoteżpistoletjericho941byłbliskimemusercu, równiemocnocoostrza, zktóryminigdysięnierozstawałam. Byłdosyćciężkiiduży, alepewnieleżałwdłoniibyłwygodny. Nigdynieplanowałamdłuższychposiedzeńzbroniąwrękuigroźbami, więcjegomasaminieprzeszkadzała.
Oderwałamsięodlady.
Bezproblemuzidentyfikowałamdemona. Wyczuwałamjegospecyficznąaurę, dziękiczemunigdyniepomyliłabymgozczłowiekiem.
Podeszłamdoniegowolnymkrokiem, próbującwyglądaćodrobinęzmysłowo. Gdybymbyłademonem, bezzastanowieniapodpisałabymzesobąpakt.
– Przepraszam– zagaiłam.– Czekapannakogoś?
Zmierzyłmniewzrokiem, jakbywłaśnieoceniałpotencjalnyłupikalkulował, czymusięopłaca, czymożejednaknie. Wynikbyłdlamniepomyślny, ponieważpokręciłprzeczącogłowąizaprosił, żebymsięprzysiadła.
Poczułam, jakroztaczawokółmnieswojemagicznewici. Wiedziałam, żemogłammubezgraniczniezaufaćiwtymmomencieuwierzyłabymniemalwkażdejegosłowo. Niemal. Nacałejegonieszczęścieniedziałałynamnietegotypusztuczki. No, możeodrobinę, alezpewnościąnigdybymmunieuległa, natobyłzbytsłaby.
– Możesięczegośnapijesz?
– Och!– Spuściłamwzrokzakłopotana. Gdybymtylkojeszczeumiałaspektakularniepisnąć…– Czytoniebędziedlaciebiekłopot?– Niedobrzemisięzrobiłoodnadmiaruuprzejmości. Alemusiałamprzyznać, żebyłamniezłąaktorką.
– Tochceszdrinka, czynie?– rzuciłszorstkodemon.
Zmianatonusugerowała, żewłaśnieskończyłsięzemnącackać. Myślał, żemamniejużwgarści.
– Poproszę.
PstryknąłpalcaminaLeonaipochwilipojawiłysięprzynasdwanowedrinki. Demonmusiałbyćświeżywswoimfachu. ŻadentutejszyniehandlowałbyduszaminaterenieLeonainiezachowałbysięrównielekceważącowobecniego.
– Mamdlaciebiepropozycję.– Demonjakwidaćnietraciłczasu. Miałamochotęodpowiedzieć „wal”.
– Czegonajbardziejpragnieszwżyciu? Chceszbyćsławnaalbobogata?
Myślałamtylkootym, abynieparsknąćśmiechem. Demonbyłzbytmłodyisłaby, bydaćmipieniądzeczysławę. Chybazbytdługosięzastanawiałam, bowskazałpalcemgdzieśponiżejmojejgłowy.
– Mógłbympowiększyćcipiersi.
Spojrzałamwdółnaswójdekolt. Nawszelkiwypadekugryzłamsięwjęzyk. Potrafiłampowstrzymaćswójtemperament. Uniosłamtęsknywzroknademona. Uśmiechnąłsię, myśląc, żewłaśniezemnąwygrał.
Wnormalnejsytuacjiczłowiekwstałbyzkrzesłaipopukałsięwgłowę, sądząc, żejegorozmówcajestnienormalnyalbostroisobiezniegogłupieżarty. Czar, któryroztaczałdemonniebyłnatylenachalny, bydrugaosobaniemogłapodjąćnieprzymuszonejdecyzji. Onjedyniesprawiał, żeczłowiekwierzyłwpowagęjegosłówinieuważał, żemaprzedsobąkogośobłąkanego.
– Tojak? Skusiszsię?– dopytywałsiędemon.
Zawahałamsięprzezchwilę, zastanawiającsięnadodpo-wiedzią.
– Niemampieniędzy– stwierdziłamniewinnie.
– Niechcępieniędzy.– Demonprzybliżyłsiędomnienadstolikiem. Widziałamwjegooczachpodniecenie.– Gdyprzyjdzietwójczas, oddaszmicoś, coniebędziecijużpotrzebne.
Wysiliłamsięnazrobienieminy, którawyrażałaczysteniezrozumienie.
– Oddaszmiduszę– uściślił.– Nie, nie…– zaprzeczył, widzącwmoichoczachstrach.– Niezabijęcię. Kiedyurodziszjużwystarczającodużodzieciiwybawiszswoichwnuków, ikiedycałapomarszczonabędzieszkonaćwłóżkuwotoczeniuswojejrodziny, wydaszswojeostatnietchnienie, awtedyprzyjdęja.– Czułam, żematęregułkęjużwyuczonąnapamięć.
Uspokoiłamsięniecoiodetchnęłamzulgą.
– Mamoddaćcimojąduszę?
Skinąłentuzjastyczniegłową.
– Pococidusza, skorojużitakbędzieszmartwa?
Namojejtwarzypojawiłsięwyrazniezwykłegowysiłkumyślowego. Zastanowiłamsięchwilę, niezapominającukradkiemspojrzećwstronęlady. Leonbyłprofesjonalistąiwłaśniezajmowałsiękolejnymklientem, chociażmogłamsięzałożyć, żecałyczasmiałmnienaoku.
– Zgoda– powiedziałam.
Demonzerwałsięzmiejsca, niecierpliwiewyciągającdomnierękę.
– Musimyprzypieczętowaćpakt. Złączyćswojąkrew.– Mrugnąłnerwowo, rozglądającsiępobarze.– Znajdźmyjakieśustronnemiejsce.
Ujęłamjegodłoń. Wciążroztaczałwokółsiebieauręzaufania. Skinęłamgłową, zgadzającsiępójśćzanim. Chybadobiłamdobregotargu. Piersiwzamianzaduszę… Mojemisięzawszepodobały, aleniechciałampsućdobrejzabawydemonowiijużterazzniszczyćjegonadziei.
Park, doktóregomniezaprowadził, należałdotychbardziejzaniedbanychimałouczęszczanych. Wcentrummieszkałamodniedawna, leczwiedziałam, żetomiejscenocnispacerowiczeomijająszerokimłukiem. Nawetbandyciimordercyniemielituczegoszukaćotejporze.
Mimonieprzyjemnejokolicy, nocnepowietrzebyłorześkieigdybyniefakt, żeprzedemnąznajdowałsiędemon, któryewidentnieniemiałwobecmnieprzyjaznychzamiarów, mogłabymwpełnirozkoszowaćsięjesiennąatmosferą. Niktjeszczeniezdążyłsprzątnąćkolorowychliści, którymiusłanybyłniemalcałypark. Wpanującympółmroku, wświetlelamp, widokwielokolorowego, zlewającegosięwżółcie, pomarańczeiczerwieniedywanu, byłczarujący.
Demonstanąłobokmnie. Mojemetrsiedemdziesiątprzysparzałomukonkurencji. Możliwe, żegdybympokusiłasięwcześniejoszpilki, miałabymnadnimprzewagę.
– No– powiedziałdemon.– Podajmiswojąrękę.
Nawetniewiedziałam, wktórymmomenciewjegodłoniznalazłsięniewielkinożyk. Nacałemojeszczęściemójosobistybyłwiększy, czymniezdążyłamsięjeszczeprzednimpochwalić.
– No?…– niecierpliwiłsię.
Niemusiałamjużudawać. Nachyliłamsiędoniegoiuśmiechnęłamładnie.
– Mamdlaciebiepropozycję– powiedziałam, próbującgonaśladować, cogoniecozbiłoztropu.
– Copowiesznatakąwymianę… Tydaszmiswojeżycie, ajacipodarujęmojądozgonnąwdzięczność?
Byłnatylepewnysiebie, byniecofnąćsięnawetokrok. Odchyliłdotyługłowę.
– Czytymigrozisz?
– Proponujęcikorzystnyukład.
Czułam, jakpowietrzegęstniejeodnadmiarumocy. Demonzbierałswojąenergię, przygotowującsięnaatak. Przechodziłamprzeztonieraziniedwa, zazwyczajdemonynajpierwpróbowałyswychsiłwfizycznejwalce, dopierowostatecznościsięgałypomagię, którapotrafiłabyćskuteczna, leczzbytwyczerpująca. Tennajwidoczniejjeszczesiętegonienauczył.
– Podajmirękę– warknął.
– Rozumiem, żenieumrzeszpodobroci?– spytałam, tracącjużresztkinadziei.
Jegodłońwystrzeliławpowietrzeiwjednymmomencietrzymałmojąwstalowymuścisku. Czułam, jakużywamocy, bywzmocnićswójchwyt. Najegonieszczęściemiałamjeszczewolnądrugąrękę. Uśmiechnąłsięzwycięskoiprzyciągnąłmniedosiebie. Niezauważył, kiedywyjęłamnóż, codałomijakiśelementzaskoczenia. Naraziepistoletspoczywałspokojniewkaburze. Byłostatecznością, robiłzbytwielehałasuiprzyciągałuwagę.
Cięłamwokolicęserca. Puściłmnie. Byłszybki, lecznienatyle, bycałkowicieuskoczyć. Nietrafiłamtam, gdziechciałam, jednakżejegokoszulazaczęłanasiąkaćpowolikrwią.
Tymrazemujrzałamnajegotwarzyzaskoczenie. Spojrzałnajpierwwdół, apotemnamnie. Chybagorozdrażniłam. Warknąłirzuciłsiędoprzodu– instynktymusiaływziąćnadnimgórę. Obojezimpetemupadliśmynaziemię. Mogłamjużterazdołączyćkolejnegosiniakadomojejwspaniałejkolekcji, czułam, żetobędzieokaz. Przeturlałamsiękilkametrówiwstałam. Niebyłotozgrabniewykonane, aczkolwiekniebyłorównieżnikogo, ktomógłbypodziwiaćmojązwinność. Niewypuściłamostrzazrąk. Kumojemuzadowoleniudemonzgubiłgdzieśswójnożykwtrawie. Znówpróbowałnamnienatrzeć, lecztymrazemuskoczyłam. Możeibyłszybszyodemnie, leczrównieżmniejbystryipotrafiłamwyczytaćzjegomięśni, ułożenianógiramionkolejnyruch, zanimgowykonał. Byłbardziejprzewidywalny,niżbysobietegożyczył.
Skakaliśmytakwokółsiebiejeszczeprzezchwilę. Brałamgonawyczerpanie, jednakniebyłowidaćponimzmęczenia. Natomiastpomniespływałjużpot. Czekałamnajegobłąd, niechciałamiśćnażywiołistawiaćnaszczęście, tnącnaślepoalbobezmyślnieryzykując, ponieważstawkąbyłonietylkożyciedemona, aleimoje.
– Będziesztakszarżowaćprzezcałąnoc?– spytałam, niemogączłapaćtchu.– Czymożejednakzmądrzejeszisamsięzabijesz?
Wpatrywałsięwemnieintensywnie, gdyłapałamgwałtowniekolejneoddechy. Mogłamsięznimjeszczebawić, miałamnatosiły. Onjednakobrałinnątaktykę. Tymrazempchnąłwemniecałąswojąmocą, powalającnakolana. Byłotogłupieiryzykownezjegostrony. Potakimmentalnymciosieznaczniesięosłabił. Zdrugiejjednakstronymógłmniezabićalbozranić, apotemszybkodokończyćrobotę.
Byłamlekkozamroczona. Doskoczyłdomnieiwgryzłsięzębamiwmojąrękę. Przerażonapróbowałamodsunąćsięodniego.
Ugryzłmnie! Tenpieprzonypotwórmnieugryzł!
Wbiłamostrzewjegobrzuchipokręciłamwewszystkiestrony. Spanikowałam, widzącgouczepionegomojejskóry. Odskoczyłzwinnienabok. Dotknąłrękądziury, którąwyżłobiłammuwbrzuchu. Tobyładobraisolidnarobota. Zustkapałamumojakrew, poniżejskąpanybyłwswojej. Ramiępaliłomnieniemiłosiernie, jednakwolałamoszczędzićsobiewidokuiniepatrzeć.
– Tonieprawdopodobne– powiedziałam, sapiącciężkoodwysiłku.– MogłampowiedziećLeonowi, żebyposzedłdodiabła.– Wsparłamsięokolana.– Siedziećterazwswoimdomu, alenie.– Spojrzałamnademona, którygrzebałwłaśniewswojejranie, próbującutrzymaćwnętrznościwśrodku.– Musiałamsiępchaćwtogówno.– Wyprostowałamsięispojrzałamwkońcunaugryzienie.– Toniejestwartetychpieniędzy.
Zerwałamsięzmiejsca, salwując się ucieczką. Wiedziałam, żedemon, kiedysięjużotrząśnie, pobiegniezamną. Miałamjedyniekilkasekund, żebywdrapaćsięnadrzewoigozmylić. Zastygłamwbezruchu. Itakpognałbyzazapachemmojejkrwi, nawetteraz, gdybyłnaprzegranejpozycji, ponieważwtejchwilikierowałsięjużtylkofurią. Widziałamgozdaleka. Niemógłszybkobiegać, ponieważjednąrękąstarałsięutrzymaćwszystkieflakiwsobie. Byłdemonem– gdybyzdecydowałsięterazodejść, wylizałbysię. Czekałam, ażznajdziesiędokładniepodemną. Widziałam, jakrozglądasięnerwowowokół, wyczuwał, żejestemwpobliżu.
Skoczyłamnaniegowchwili, gdyprzechodziłkołomojegodrzewa. Tobyłonieczystezagranie, leczjeślichodziłoomojeżycie,nieposiadałamczegośtakiegojakhonor. Nieuznawałamrównieżuczciwychwalk. Posunęłabymsiędowszystkiego, bylebytylkoprzetrwać.
Znalazłamsięnajegoramionach. Tachwilazaskoczeniapozwoliłamiwbićnóżwjegogardło. Trzymałamgowstalowymuścisku, tnącgłębiejigłębiej. Śmiałzemnąjeszczewalczyć– cholernedemonyniepotrafiąpogodzićsięześmiercią. Próbowałsięwyrwać, lecznamarne. Poczułam, żedotarłamostrzemdokręgosłupa. Demonupadłrazemzemnąnaziemię.
Cośwnimzabulgotało. Zepchnęłamgozeswoichnógiuklękłamobokniego. Tymrazemminieprzeszkadzał. Dokończyłamrobotędużymząbkowanymnożem. SprezentowałmigoLeon, właśnienatakiespecjalneokazje. Nosiłamgotylkowtedy, gdymiałamzlecenie, byłbowiemzbytduży, abyzawszetrzymaćgoprzysobie. Zajęłomichwilę, zanimuporałamsięzjegokręgosłupemiodcięłammugłowę. Westchnęłamzmęczonaiupadłamobokniegonaziemię.
Spojrzałamnaswojeubranie. Przepełniłamniezłość, gdyuświadomiłamsobie, żewszystkoupaprałamwekrwi.
Zwłokidemonównigdyszczęśliwienieznikają. Truptotrup. Rozkładającesię, śmierdząceciałobędzietuleżeć, dopókiktośgoniesprzątnie.
Wyjęłamkomórkęzkieszeniiwykręciłamnumer.
– Cenawzrosła– powiedziałam, kiedyusłyszałamgłospodrugiejstronie.– Jesteśmiwiniennoweubraniaizwrotkosztówzastarganenerwy.
– Gdziejesteś?
– Wparku, niedaleko. Radzęsiępospieszyć, bojużzaczynasiępowolirozkładaćiladamomentzejdąsięwszystkiepsyzokolicy, żebyspróbowaćtrochęegzotycznejpadliny.
– Zarazkogośwyślę.
Rozłączyłamsię. Przekręciłamgłowęwbokiostatnirazspojrzałamnaswojegomartwegotowarzysza. Wstałamistarannieotrzepałamsięzliściitrawy.
Znówwygrałam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki