Ostatnia siostra - Mika Wing - ebook + audiobook

Ostatnia siostra ebook i audiobook

Mika Wing

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Goye ma tylko jeden cel: pragnie odnaleźć swoje siostry, których byty cielesne i duchowe dawno temu odłączyły się od siebie i rozproszyły. Aby znów się z nimi zjednoczyć, kobieta jest w stanie poświęcić wszystko i wszystkich. Podczas poszukiwań, trwających kilka tysięcy lat, Ziemia, jaką znamy, przestaje istnieć, a życie przenosi się na inne planety i ulega całkowitej metamorfozie. Goye spotyka na swojej drodze ludzi, którzy mogą jej pomóc, jednak każdy krok przybliżający ją do zaginionych sióstr ma swoją cenę. Kluczem do rozwiązania zagadki może okazać się starożytna kula. Wkrótce okaże się, czy jej moc przyniesie ostatnim ocalonym ratunek czy zniszczenie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 14 min

Lektor: Malwina Kucharska
Oceny
3,8 (4 oceny)
2
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wszystkim tym, którzy są na tyle odważni, by marzyć, i na tyle szaleni, by spełniać te marzenia.

Rozdział I

RUDOWŁOSA

To był rześki jesienny poranek. Sally próbowała się dobudzić po ostatniej podróży, ale przychodziło jej to z trudem. Czuła się skołowana i nie bardzo wiedziała, jak się wybudziła. Popatrzyła jednak na łóżko, w którym leżała, i ściany wokół. Dotarło do niej, że wróciła do swojej rzeczywistości. Białe łóżko i wysoka ściana z ogromnym licznikiem czasowym dały jej pewność, że jest u siebie. Ściana po prawej była całkowicie przeszklona i ukazywała to, co dziewczyna znała od lat – piękny park pośrodku morza modernistycznych wieżowców.

Park miał swoisty urok, jednak w niczym nie przypominał drzew i krzewów, jakie Sally widziała u Sary. W przeszłości większość drzew przybierała zielone i inne podobne barwy liści. W świecie dziewczyny korony drzew nie tylko były o wiele większe, ale i ich struktura z biegiem czasu diametralnie się zmieniła. Zdecydowana większość przypominała kryształowe figury, w których przepływały składniki odżywcze niczym krew w ludzkich żyłach. Mniejsze krzewy wyglądały jak wyrzeźbione w litych skałach. Nawet najmniejsze z gałązek były twarde jak diament, ale i elastyczne niczym guma.

Zbiorniki niegdyś wypełnione wodą dziś zawierały już tylko płynny metan. Promieniowanie, na jakie przez lata wystawiona była Ziemia, i totalny chaos w gospodarce mineralnej zmieniły tę życiodajną planetę w skałę, na której jedynie nieliczni umieli przetrwać. Ci, którzy przeżyli, nie tylko dostosowali swoje ciała, ale także umysły. Nikt jednak do tej pory nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jakim sposobem promieniowanie tak wpłynęło na mózgi poszczególnych ludzi, że ich szczególne zdolności rozwinęły się po tysiąckroć lepiej aniżeli przy odpowiednich stymulacjach DNA w początkach trzydziestego wieku.

Mimo że resztka społeczeństwa, która przetrwała, była przekonana do empirycznych dowodów mówiących o stworzeniu wszechświata i powstaniu człowieka, to jednak istniał jeden wyjątek. Wśród naukowców przewijała się bowiem stara opowieść jeszcze z przełomu dwudziestego pierwszego i dwudziestego drugiego wieku po Chrystusie. Pomimo tego, że był sześć tysięcy trzysta dwudziesty piąty rok, opowieść o przyczynach promieniowania wciąż wzbudzała ogromne emocje.

Oficjalna wersja zakładała, że promieniowanie wywołały anomalie grawitacyjne Słońca i planet wokół Ziemi. Inna, ukrywana i bagatelizowana, mówiła o gniewie istot tworzących życie we wszechświecie. Świat nauki skrzętnie dementował tę teorię. Nikt jednak nie potrafił wykazać, że coś takiego nie mogło mieć miejsca. Wszyscy przywódcy religijni pod koniec trzy tysiące czterechsetnego roku próbowali nakłonić ludzi do wzajemnej miłości, troski i ukrócenia nienawiści, ale na próżno. W końcu po jednej z wojen międzykontynentalnych i licznych zmianach klimatycznych pojawiło się na Ziemi promieniowanie, które skutecznie wyniszczyło ponad dziewięćdziesiąt procent ludzkości. Od tamtej pory świat zmienił się diametralnie, jednak teoria o gniewie wciąż była przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Sally wstała i przetarła oczy, podeszła oszołomiona do szafki wbudowanej w ścianę. Nacisnęła mały guzik i otworzyły się drzwiczki. Wrzuciła do ulubionego kubka cztery kostki – dwie białe, brązową i przezroczystą, które wyciągnęła z szafki. Odczekała chwilę, wyglądając przez okno. Po kilku minutach chwyciła kubek i wróciła z gorącym napojem do łóżka. Miała na sobie koszulę, którą podarowała jej Sara. Nic z jej dotychczasowej garderoby nie było tak wygodne i miłe w dotyku jak to. Postanowiła więc, że zostanie w niej jeszcze jakiś czas. Co prawda kombinezon leżał tuż obok niej, ale nie miała ochoty go zakładać.

Usiadła na łóżku i zaczęła wspominać ostatnią podróż, popijając kawę i patrząc na kulę, która leżała na białej szafce obok niej. Przedmiot był dość unikatowy nie tylko ze względu na materiał, z którego był wykonany, ale i przez fakt, że w jego odbiciu można było zobaczyć to, co myśli osoba, która go w danej chwili trzyma. Było to o tyle ciekawe, że myśli były widoczne, ale odbicie właściciela już nie. Materiał zaś z pozoru wyglądał na płynny metal, jednak ciężar kuli wskazywał, że mógł to być jedynie puch. Gdyby się nad tym zastanowić, to można by pomyśleć, że kula reagowała jak organizm, jakby było w niej coś żywego. Sally odstawiła kubek i wzięła ją do ręki. Zamknęła oczy i zaczęła wodzić czubkami palców po powierzchni. Była chłodna, ale w miejscach, gdzie palce dotykały powłoki, zdawała się ciepła.

Z początku Sally czuła zmęczenie, z którym się obudziła, jednak w miarę jak przypominała sobie szczegóły ostatniego pobytu w Leslam, wspomnienia wracały. Znów poczuła się jak wtedy, kiedy ogarnęło ją to uczucie. Zaczęła przypominać sobie, jak to wszystko się zaczęło. Z pozoru nic znaczącego, ale zapach pieczonego prosiaka i siana był dla niej wyjątkowy. W pierwszej chwili wydawało się to dziwne, bo jej pokój był tak szczelny, że nic z zewnątrz nie mogło się do niego dostać, zwłaszcza powietrze nasycone amoniakiem. Dziewczyna szybko się zorientowała, że zapach dochodzi z kuli. Chwyciła ją tak, by czubki palców mogły się stykać, i wypuściła powietrze z płuc. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, siedziała przy ognisku, z którego strzelały iskry.

Nie była to już jesień ani nawet wczesny poranek. Sally siedziała na kłodzie położonej niedaleko paleniska. Na policzkach czuła ciepłe promienie słońca, a delikatny wiatr rozwiewał jej długie, białe włosy. Nie była siwa, wszak była osiemnastoletnią dziewczyną, jednak każda osoba z bloku C-407, w którym mieszkała Sally, cechowała się białą czupryną i niemal porcelanową cerą.

Gdy siedziała i grzała dłonie przy płomieniu, widziała ludzi, którzy żyli wokół. Kobiety nosiły długie warkocze, a ich włosy nie były nawet w połowie białe. Owszem, staruszki były siwe, ale młode dziewczęta w większości były posiadaczkami kasztanowych lub mahoniowych włosów. Jedyne, co różniło matki od córek, to to, że te drugie do ukończenia piętnastego roku życia nosiły białe czepki, które całkowicie zakrywały kolor włosów. Miał to być znak niewinności i dzieciństwa. Ich ubranie, tak jak i włosy, różniły się od zwyczajowego stroju Sally. Jej metaliczny kombinezon dopasowany do każdego centymetra ciała w niczym nie przypominał kobiecych sukienek do kostek i zakrywających nadgarstki. Był tak dopasowany, że tworzył niemal drugą skórę dziewczyny.

Krótkie wizyty Sally w nowej dla niej rzeczywistości nie dałyby jej tylu informacji, gdyby nie Sara. Ta trzynastoletnia, nad wyraz dojrzała nastolatka zdawała się być jak Sally, nie czuła się dobrze w swojej epoce. Dziewczyny widywały się dość regularnie. Dla Sary było to co roku, zaś dla Sally każdego ranka. Obie nie wiedziały, jaka była przyczyna tego, że się poznały, i dlaczego kula skierowała je ku sobie, ale w głębi duszy czuły wdzięczność. Były pewne, że obie łączy „inność”. Tak jak ostatnim razem, tak i tym dziewczęta miały spędzić ze sobą zaledwie kilka godzin. Nie wiedzieć czemu, nie było im dane przedłużyć tego czasu. Sally kilka razy próbowała, ale znikała z przeszłości wraz z kulą i budziła się w swoim białym, sterylnym pokoju.

Sally, grzejąc dłonie w pobliżu płomieni, wypatrywała Sary w granatowej sukience i białym czepku z błękitną kokardą na głowie. To był jej znak rozpoznawczy. Za każdym razem, kiedy się widywały, była panną na wydaniu. Może taka była wtedy moda, a może po prostu dziewczęta nie miały innego wyboru. Po kilku minutach od pojawienia się osiemnastolatki zaganiająca kury Sara dojrzała znajomą twarz. Od razu podskoczyła z podekscytowania, a jej uśmiech rozpromienił pyzate policzki. Znów ujrzała swoją bratnią duszę. Bez wahania podbiegła z wyciągniętymi rękoma i wtuliła się w Sally tak mocno, że ta odwzajemniła uścisk niczym starsza siostra.

– Tak tęskniłam – wyszeptała Sara.

Sally lekko się uśmiechnęła. Wiedziała, że dla niej to było jeszcze przed chwilą. Przytuliła jednak Sarę, bo pamiętała, jak czuła się nieraz w swoim pokoju, w którym jedyny kontakt ze światem zewnętrznym stanowiły transmisje z innymi mieszkańcami jej wieżowca.

Sara chwyciła przyjaciółkę za rękę i zaciągnęła ją do chaty. Wyjęła jedną z sukienek starszej siostry, która wybrała się z ojcem do kowala. Sally nie była zbytnio przekonana do ubrania, które nie należało do niej. Materiał też nie przypominał w dotyku czegoś, co można by zakładać na nagie ciało. Cóż jednak jej pozostało? Miała co prawda koszulę od Sary, ale materiał stał się tak cienki i pożółkły, że wydawał się zabytkiem sprzed dziesiątków lat. Założyła więc sukienkę i poprosiła, by udały się do lasu. Sally miała z okna cudowny widok na park znajdujący się poniżej jej pokoju, ale nigdy nie miała okazji dotknąć liści i drzew. Zresztą jej park był zupełnie inny od tego, co widziała w lesie. Była spragniona kontaktu z przyrodą, tak jak po długiej zimie czeka się na wiosnę i ciepłe promienie słońca.

Las był interesujący nie tylko dla Sally, ale i dla samej Sary. Rzadko pozwalano jej się tam zapuszczać. Jednak jako organizatorka nocnych eskapad z bratem znała niemal każdy jego zakątek. Mimo to wyprawy z futurystyczną koleżanką były inne. Za każdym razem, gdy wchodziły do lasu, ten zdawał się żyć własnym życiem. Wiatr delikatnie świszczał, przypominając niemal niesłyszalny śpiew, a liście i krzewy odchylały się, tworząc przejście dla dziewcząt, gdy te wchodziły coraz głębiej. Z przodu tworzyły ścieżkę, ale z tyłu z każdym krokiem zazębiały się niczym szczelna pułapka. Tym razem było podobnie. Las roztaczał aurę spokoju, ale i tajemniczości. Zdawał się nie dopuszczać do środka świata zewnętrznego. Ścieżka tak szybko znikała, jak tylko dziewczęta dawały krok naprzód.

Gdy obie dotarły do starego dębu, rozłożyły sfatygowany koc i usiadły pod drzewem. Sara miała przy sobie po kawałku chleba i sera, które zabrała z chaty. Nieopodal było też wybijające ze skałek małe źródło, skąd można było napić się świeżej wody. Nastolatka, zaciekawiona innością, zaczęła wypytywać Sally o jej świat. Ta jednak nie mogła wiele powiedzieć. W końcu jej światem był kwadratowy pokój wyłożony białymi płytami. Owszem, dzieliła się czasami informacjami, jakie znajdowała w nanobazie, jednak chętniej słuchała o obyczajach panujących w tysiąc pięćset czterdziestym trzecim roku.

Dziewczyny, będąc same, rozmawiały i śmiały się jak najlepsze przyjaciółki wychowujące się razem. Wczesnym popołudniem, gdy zrobiło się już dość gorąco, postanowiły zrzucić sukienki z gryzącego materiału. Trzynastolatka wreszcie mogła zdjąć także czepek, który skrzętnie zakrywał jej gęste, długie do pasa włosy.

Obie dziewczęta chciały wiedzieć o sobie i życiu jak najwięcej, choć Sally o wiele bardziej pociągała przeszłość i zawsze kierowała rozmowy w tę stronę. Czuła gdzieś w środku, że nie byłoby fair, gdyby nie opowiedziała młodej też o swojej rzeczywistości.

– A czy będzie tak samo, jak jest teraz na świecie, gdy będę mieć trzydzieści wiosen? – Sara spojrzała zadumana na Sally.

– Świat cały czas się zmienia, ale nie martw się, póki żyjesz i gdy twoje wnuki będą żyły, świat będzie taki sam.

– Dlaczego? – Sara ugryzła kawałek sera. – Co się stało, że u ciebie jest inaczej?

Sally spojrzała na dziewczynę i już chciała powiedzieć wszystko, ale pamiętała, jakie różnice je dzielą. Znalazła jednak sposób, by nieco przystępniej opowiedzieć Sarze o tym, co wie.

– Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o Słońcu? O tej kuli na niebie, która daje ciepło? Pamiętasz, co mówiłam o Ziemi i o osłonie?

– Tak, małe kawałki wokół Ziemi chronią nas przed upałem.

– Właśnie, taka tarcza. Chroni teraz mnie, ciebie, twoją wioskę i lasy. Tam, gdzie mieszkam, małe kawałki ze Słońca zniszczyły tarczę na Ziemi. Teraz jesteśmy bez ochrony, jak rycerze bez tarczy na wojnie.

– I tu też tak będzie? Umrzemy wszyscy?! – Dziewczyna wypluła kęs.

– Mówiłam, że nie musisz się martwić. Poza tym ja żyję, prawda? Będzie inaczej, ale nikt nie umrze – mówiła, chwytając dłoń młodej, by ją uspokoić. Nie chciała wyznać, że przeżyła tylko niewielka część ludzi.

– No dobrze. A mówiłaś, że macie jeszcze inne ziemie. To takie wioski jak ta obok na wschodzie?

– Niezupełnie. To znaczy są podobne, ale znajdują się o wiele dalej od nas i różnią się warunkami życia. Na przykład na Diamecie żyją osoby, których skóra jest błękitna, zupełnie jak twoja kokarda.

– Niemożliwe! Chorują? Jak mój brat był chory, to w pewnym momencie jego buzia była taka.

– No… nie do końca. Widzisz, ja mam jaśniejszą twarz niż ty. Różnimy się od siebie. Twoje powietrze jest inne niż moje i dlatego inaczej wyglądam. Tam jest podobnie, to znaczy różnią się od nas, bo ich powietrze jest inne od twojego czy mojego. Teraz rozumiesz?

– Jest zatrute?

– Nie. Po prostu jest inne, ale wszyscy żyją tam normalnie. Mają nawet rośliny i zwierzęta. Inne niż tutaj, ale są. Wiesz, oni potrafią rozmawiać z roślinami.

– Rośliny do nich mówią? Mają buzię?

– W pewien sposób. Ja i ty nie usłyszałybyśmy tego, ale oni to rozumieją.

– Nie oszukujesz mnie? Naprawdę tak tam jest?

– Naprawdę. Ja nie mogę tam być, ale wiem, że wiele osób z mojego dużego domu tam było. Chciałabym też tam kiedyś polecieć.

– Ja też, razem z tobą. – Rozmarzyły się obie, leżąc na kocu i patrząc na obłoki.

Rozmawiały tak kilka następnych godzin, aż przyszedł czas wracać do chaty na posiłek. Sara była pewna, że ojciec z siostrą wrócili już od kowala, więc i ona powinna być w pobliżu. Kiedy dziewczyny ubrały się i zaczęły zbierać rzeczy z ziemi, usłyszały tupot kopyt. Młodsza szybkim ruchem nałożyła czepek i popchnęła Sally w stronę krzaków, by nikt ich nie zobaczył. Wpadły obie w zagłębienie między korzeniami drzewa. Przez chwilę siedziały cicho bez ani jednego ruchu. Gdy na ramię dziewczyny skoczyła wiewiórka, krzaki zaszeleściły. Młodzik na koniu zatrzymał się i dobył sztyletu. Był przekonany, że to jeden z dzików biegających po okolicznych lasach. Zsiadł z konia i zaczął skradać się w stronę zarośli.

Sara, zobaczywszy to, wpadła w panikę. Bała się nie tylko tego, że ktoś zobaczy Sally, ale i mężczyzny idącego na nie dwie z nożem w dłoni. Już miały uciekać, gdy dojrzały w starym dębie pęknięcie, w którym mogły się schronić. Sally poszła pierwsza, przecisnęła się i zdołała ukryć. Gdy ruszyła Sara, młody mężczyzna potknął się i wpadł w krzaki, w których siedziała nastolatka. Nóż upadł dosłownie centymetry od twarzy dziewczyny. Osiemnastolatka nie wiedziała, co powinna zrobić: czy pomóc koleżance, czy siedzieć cicho z obawy przed zagrożeniem. W tym świecie jej kinetyczne zdolności były stłumione, więc i zagrożenie było dla niej większe niż dotychczas. Okazało się jednak po chwili, że Sara zna chłopaka. Był to młody syn kupca z wioski nieopodal. Widywała go czasami, gdy ten jechał z ojcem do miasteczka.

Sally chciała zrobić krok w stronę przyjaciółki, ale poczuła się dziwnie… Zapach prosiaka znikł. Pojawił się za to metaliczny smak napoju witaminowego. Wiedziała, że za chwilę wróci do swojego łóżka. Podniosła się szybko, by podbiec do Sary, ale nim się obejrzała, znalazła się we własnym pokoju z kulą w dłoniach. Tak jak ostatnio, tak i tym razem kula zmieniała swoją barwę. Z metalicznego srebra przechodziła w żywy pomarańcz przeplatany ognistą czerwienią. W dotyku jednak była taka sama. No, może nieco cieplejsza niż zwykle. Dziewczyna rzuciła ją na szafkę i usiadła lekko rozdygotana.

Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Czuła się dziwnie. Nie umiała tego wyjaśnić. Przeszywały ją dreszcze. Mimo tak zaawansowanej technologii, jaka ją otaczała, ona sama ze swoimi emocjami czuła się całkiem odizolowana i samotna. Nikt nie potrafił wytłumaczyć jej, że strach i troska o drugą osobę przyjmują różne postacie. Wysoce rozwinięty świat niestety kulał w obszarze relacji międzyludzkich.

Minęło kilkadziesiąt minut, nim Sally się uspokoiła. Jedyne, co zawsze ją wyciszało i dawało poczucie odprężenia, to widok na park. Jesienne odcienie jeszcze się trzymały mimo zimnego wiatru. Słońce i Alfa Centauri dawały o wiele więcej ciepła i światła niż dziewczyna zapamiętała to ze swoich poprzednich podróży. Najbardziej zaskakujące dla niej było to, że Sara w swoim świecie żyła jedynie w towarzystwie jednego słońca. Z czasem jednak, jak przeglądała archiwa w nanobazie swojego budynku, znalazła wzmiankę o Drodze Mlecznej.

Stojąc i patrząc na park, w głębi żałowała, że nie ma możliwości zostania razem ze swoją koleżanką. Tam mogła być na zewnątrz, jeść normalne jedzenie, które naturalnie pachniało i miało różne tekstury, ubierać się codziennie w coś innego – po prostu żyć. Zdawały się to być drobiazgi, ale dla niej było to coś wyjątkowego.

W nowoczesnym świecie jej życie ograniczało się do spożywania witaminowej kawy i dzielenia się na rzecz społeczności swoimi zdolnościami kinetycznymi. Nie było mowy o kontakcie cielesnym czy nawet rozmowie twarzą w twarz z sąsiadami. Każde naruszenie okien czy włazu wejściowego groziło dostaniem się do pokoju mieszkańca amoniaku. Część osób po przekroczeniu serca czarnej dziury zyskała zdolności przetwarzania tego związku na wodę, a z niej uzyskiwania tlenu w płucach. Nie wszyscy jednak mogli zostać wysłani do tego osobliwego tunelu, szczególnie ci obdarzeni innymi zdolnościami.

To właśnie na tych mieszkańcach promieniowanie odcisnęło największe piętno, rozwijając ich dary, a tym samym skazując ich na izolację. Do tej pory nikt, nawet ci z darem telepatii, nie wiedzieli, czy promieniowanie było efektem anomalii, skutkiem ubocznym kolejnego kontaktu z cywilizacją Diametu, czy może Bożym gniewem. Niektórzy snuli takie hipotezy, szczególnie biorąc pod uwagę wzmianki o zaburzeniach grawitacji, gdy planety Proxima i Diamet przez czarną dziurę zbliżyły się do Ziemi o kilkadziesiąt lat świetlnych.

– C-407 log 1015, złóż raport – odezwał się głos z ekranu, który wyświetlił się na oknie Sally.

– C-407 log 1015, zgłaszam się. Brak systemów kontrolnych z bloku D-1188, wymagana autoryzacja z D-1189 na najbliższe dwa dni.

– Log 1015, prześlij skan i pliki zachowawcze z kopią zapasową.

– Log 1015, zrozumiałam. Do kontaktu dwadzieścia siedem godzin. Bez odbioru – zakończyła Sally.

Dziewczyna usiadła na podłodze, opierając się plecami o szybę i rozejrzała się po pokoju. Biały, nieskazitelny, bez jakichkolwiek oznak człowieczeństwa. Zupełne przeciwieństwo chaty Sary. Może to powietrze, może to kolosalna różnica czasu, a może tak zmieniło się z czasem życie. Sally nie potrafiła w całości ogarnąć umysłem różnic dzielących ją z Sarą. Wiedziała, że promieniowanie zmieniło Ziemię, ludzi, wszystko, co było żywe. Nawet komórki tych, którzy przeżyli, przestały się starzeć jak przed wybuchem promieniowania. Miała przeczucie, że i kula ma na nią wpływ, nie była jednak do końca pewna jaki. Była jednak przekonana, że są z nastolatką pokrewnymi duszami poszukującymi odpowiedzi na wiele pytań.

Miała jeszcze kilkanaście godzin do następnego kontaktu, więc tym razem postanowiła zabrać ze sobą coś więcej niż tylko kulę. Otworzyła szafkę, w której było zaopatrzenie medyczne, środki regenerujące i witaminowe. Pamiętała, jak Sara opowiadała jej o małym braciszku, który nieomal zmarł z powodu ciężkiej choroby. Sally uznała, że skoro ona to przyswaja, gdy jest osłabiona, to być może przyda się to i przyjaciółce. Wsunęła kilka kostek pod kombinezon i położyła się na łóżku na boku tak, by mogła widzieć Słońce i Alfa Centauri tulące się do siebie.

Po roku Sally znów zjawiła się u przyjaciółki, a właściwie w krzakach średniowiecznego lasu. Wiedziała, że nie znajdzie tam Sary, udała się zatem w stronę jej chaty. Nie miała na sobie odpowiedniego odzienia, więc mogła przykuć uwagę mieszkańców. Do raportu musiała pojawić się w swoim kombinezonie z widocznym kodem kreskowym umieszczonym przy prawym obojczyku, więc sukienka została w pokoju. Musiała jednak przemknąć do chaty i znaleźć Sarę. Wiedziała także, że musi znaleźć jakieś ubranie, które nie wzbudzi kontrowersji.

Idąc przez las, starała się ostrożnie stąpać między krzakami i wyższymi zaroślami, by nikt nie mógł jej dojrzeć. Gdy od polany dzieliły ją metry, jej stopa ugrzęzła w błotnistej mazi. Męczyła się chwilę, by się wygrzebać, i w końcu się udało. Wyciągając nogę, zahaczyła o coś, co przypominało zwiniętą szmatę. Może i nie był to królewski kubrak, ale Sally uznała, że nic innego raczej nie znajdzie. Wykręciła resztki wody i w miarę możliwości oczyściła materiał z ziemi. Nie było zbyt zimno, więc zarzuciła go na siebie i udała się w stronę chaty.

Anna, siostra Sary, zauważyła żebraka wałęsającego się po ich ziemi. Chwyciła miotłę i wybiegła go przegonić. Odkąd skradziono im konia, każdy obcy mężczyzna był przepędzany bez zbędnych ceregieli.

– Wynoś się stąd! – wrzasnęła, machając kijem.

– Szukam Sary – odpowiedziała speszona Sally w ubłoconej koszuli.

– No tak. Kolejna przybłęda. Nie mam nic dla ciebie.

– Nie, nie, niczego nie potrzebuję. Chciałabym pomówić z Sarą.

– Nie ma jej. Zamieszkała w wiosce obok. Wynoś się! Ona zawsze was tu spraszała!

– Daleko to stąd?

– Niech cię to nie interesuje! Wynocha! – Zamachnęła się. – Ale już!

Sally zamilkła. Wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Skinęła głową i odeszła. Nie wiedziała, jak dostać się do przyjaciółki, zanim wróci do siebie. W przyszłości mogła sobie pozwalać na transport w ułamku sekundy dzięki śluzie kompresyjnej. Tutaj jednak jej możliwości były ograniczone.

Pamiętała o zwierzętach w gospodarstwie. Uświadomiła sobie, że mogłaby wziąć konia czy osła i pojechać do sąsiedniej wioski. Problem polegał na tym, że nie była pewna, jak te zwierzęta wyglądają i jak się je obsługuje. Na Diamecie zwierzęta różniły się od tych na Ziemi. Ona sama nie spotkała u siebie niczego, co w jej mniemaniu mogłoby być zbliżone do konia czy psa. W sumie sama nie była pewna, czy jakiekolwiek jeszcze istniały. Wszystko, o czym wiedziała, związane było z mieszkańcami jej bloku i modernistycznych wieżowców obok. Po zwierzętach nie było tam najmniejszego śladu. Może to kwestia ewolucji, a może promieniowania.

Teraz jednak Sally zdana była na swoją intuicję. Zebrała się w sobie i uznała, że spróbuje wrócić do lasu i odnaleźć ścieżkę, o której mówiła Sara. To był skrót do dwóch wiosek leżących w zachodniej i południowo-zachodniej części landów. Zrzuciła z siebie ubrudzone ubranie i udała się w głąb lasu. Szła godzinę, potem kolejną, a ścieżki nie było nigdzie wokół. Zaczęła już tracić nadzieję, że uda jej się cokolwiek znaleźć, tym bardziej że chmury przykryły niebo, szła jednak dalej.

Gdy mijała stary głaz porośnięty mchem, poczuła, jak wiatr rozbija o jej policzki setki mikroskopijnych kropel. Zaraz po pierwszej fali rzęsistego deszczu usłyszała w oddali grzmot. Las niósł echo, a korony drzew zdawały się nienaturalnie odkształcać pod naporem podmuchów. Dziewczyna nieraz widziała burze piaskowe, siedząc u siebie w sali, ale nigdy nie była tak blisko natury, by poczuć ją na własnej skórze. Zapach, siła wiatru, chłód, wilgoć w powietrzu i odgłosy były dla niej przerażające, ale i piękne zarazem. Musiała jednak znaleźć drogę do wioski. Wiedziała, że ma mało czasu do powrotu.

Obudziła się na tym samym boku, na którym zasnęła, gdy wyglądała przez wielkie okno. Nie trzymała kuli w dłoniach ani na nią nie patrzyła. To było dziwne uczucie. Pierwszy raz nie miała pewności, czy znów się przeniosła do Sary, czy to był tylko sen tak rzeczywisty, że odzwierciedlał wszystko to, co wiedziała do tej pory o świecie przyjaciółki. Zawsze prędzej czy później udawało jej się trafić na Sarę, jednak tym razem było zupełnie inaczej. Jej przyjaciółka na nią nie czekała, nie było też żadnej wiadomości od niej. Nigdy wcześniej nie spotkała innej osoby, z którą by mogła porozmawiać, oprócz koleżanki.

Spojrzała na kulę, ale ta leżała w tym samym miejscu, w którym była wcześniej. Nie zmieniała też koloru jak poprzednio. Wszystko wskazywało na to, że świat Sally zaczynał tak pochłaniać świat Sary, że stawał się dla niej bardziej realny od jej własnego. Zaczynała się czuć coraz bardziej obco. W końcu samotność odcisnęła na niej większe piętno, niż myślała. Jedyny kontakt, jaki miała z innymi mieszkańcami, ograniczał się do raportów. Wcześniej, gdy kilkoro telepatów mieszkało jeszcze w bloku, czuła ich obecność, a raczej to oni pozwalali czuć swoją obecność innym. Teraz pozostał jej tylko kontakt z Sarą.

Z czasem pomyślała, że skoro kula przenosi ją do innej rzeczywistości, to na pewno jest jakiś sposób na pozostanie tam. Musiałaby ją tylko zniszczyć. Kula wyglądała na coś stworzonego z metalu, więc Sally włączyła ekran i zaczęła szukać informacji, które mogłyby jej się przydać. Znalazła kilka możliwości, w tym wzmiankę o wysokiej temperaturze. W grę wchodziły też inne metale, które mogłyby zniszczyć lub stopić kulę. Od razu przypomniała sobie słowa Sary o kowalu i opowieści o tym, co tam robią. Wiedziała, że będzie musiała spróbować tej opcji, gdy tylko uda jej się wrócić.

Odwróciła się w stronę szafki, na której leżała kula. Spojrzała na nią i zrobiła krok w jej stronę, wtedy ta przybrała jasnożółty kolor przypominający topiące się Słońce. Gdy Sally zrobiła kolejny krok, kolor zmienił się na pomarańczowy, wtedy dziewczyna się zatrzymała. Niezrozumiałe stało się to, że kula zaczęła tak na nią reagować. Nie była pewna, czy to, co przed chwilą było snem, nie wpłynęło na jej zachowanie. Zupełnie jakby przedmiot chciał jej coś przekazać. Tylko co?

Zbliżyła się bardziej i chwyciła kulę w dłoń. Wtedy z pomarańczowego koloru przeszła w mocną, niemal krwistą czerwień. Na twarzy dziewczyny pojawiły się wyraźnie rumieńce, nie tyle ze strachu, ile z ekscytacji. Gdy objęła przedmiot drugą dłonią, pojawił się dziwny zapach, którego do tej pory nie czuła. To, co trzymała w rękach, stało się czarne. Zaczęło przypominać gotującą się smołę. Wszystko wokół poczęło się trząść, jednak dziewczyna nie czuła ani ułamka wibracji na sobie. To świat, w którym żyła, zdawał się przenikać z czymś innym. Pierwszy raz na własne oczy mogła zobaczyć ten proces.

Powietrze za oknem, zabarwione na pomarańczowo, zdawało się jaśnieć, a niebo, ciemnogranatowe, bledło, jak blednie noc o poranku. Widziała, jak jej pokój zaczyna się rozpadać i wszystko wokół zamienia się w coś, co przypominało wielobarwny pył. Słońce i Alfa Centauri zaczęły się rozdzielać niczym odchodzący o świcie kochankowie. Świat pędził, a Sally była niczym nienaruszona wyspa w sercu cyklonu. Przypominało to widok, jaki dziewczyna znalazła w nanobazie, kiedy przeglądała informacje na temat białych i czarnych dziur. Świat rozpadał się u wejścia do czarnej, by odrodzić się przy wyjściu z białej dziury. Wszystko wirowało, jednak ona sama nie doznawała żadnej dezintegracji. Działo się to jakby za pomocą jej postrzegania rzeczywistości. Może to zdolności kinetyczne uchroniły ją od rozpadu na mikrony, a może zupełnie coś innego.

Zapadła cisza. Wszystko wokół nagle stanęło, a dziewczynę otoczyła ściana unoszącej się mgły. Nie dobiegał do niej żaden dźwięk. Nie było żadnego zapachu. Sally zaryzykowała. Zamknęła oczy i postanowiła zrobić krok naprzód. Wiedziała, że nie ma już dla niej odwrotu od tego, co się dzieje – albo rozpadnie się, jak rozpadł się świat przed chwilą, albo wydarzy się coś, co nie spotkało jej nigdy wcześniej.

Postawiła stopę i poczuła miękki, wilgotny mech pod nogami. Było cicho i spokojnie. Stała na środku lasu niedaleko starego dębu, gdzie przesiadywała z Sarą. Nie miała już na sobie kombinezonu, ale uszytą z grubego materiału sukienkę. Podobną do tej, którą dostała od Sary. Jej włosy nie przypominały już w najmniejszym stopniu śnieżnobiałego koloru, ale głęboki kasztan. Pięknie zapleciony warkocz sięgał jej do pasa. Wyglądała niczym rodowita mieszkanka wioski. W fartuchu, który był zawiązany na spódnicy, nadal leżała jednak kula. Czuła jej ciężar, ale towarzyszyło jej przeczucie, że teraz będzie miała o wiele więcej czasu niż zazwyczaj. Nie obawiała się już o rychły powrót do swojego białego pokoju.

Rozłożyła dłonie na boki i zaczęła iść przez las. Chciała dotknąć każdej gałązki i rośliny na swojej drodze. Czuć ich zapach i dotyk na skórze. Na policzkach czuć ciepło dobiegających spomiędzy koron drzew promieni słońca. Całą sobą chłonęła las i otaczającą ją przyrodę. Poczuła spokój i równowagę, o jakiej nawet nie marzyła. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ostry zapach. Dobiegał on nie tylko z kuli, ale unosił się w powietrzu. Zaczęła domyślać się, że nie pojawił się bez powodu. Nie wiedziała jednak, czy jest to pozostałość z jej świata, czy może ma związek z miejscem, w którym się teraz znajdowała. Postanowiła iść za nim i sprawdzić, skąd dobiega.

Zapach spalenizny doprowadził ją na skraj lasu. Polana była spowita nie tyle mgłą, ile unoszącym się dymem. Chata, w której mieszkała rodzina Sary, była doszczętnie spalona, tliły się już tylko zgliszcza. Dziewczyna zaczęła rozumieć, że dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. Próbowała rozejrzeć się wokół spalonych ścian, ale nie miała jak. Gdy chciała się wycofać, upadła, zahaczywszy o strawione ogniem zwłoki mężczyzny. Nigdy dotąd nie widziała na własne oczy czegoś takiego. Nie tylko sam swąd ją odrzucił, ale też widok był nie do zniesienia. Próbowała się powstrzymać, ale nie mogła. Zwymiotowała.

Nieco odrętwiała zebrała się i pobiegła w stronę wioski. Nie wiedziała, co się stało z Sarą, ale po widoku, jaki zastała w jej domu, przeczuwała, że i dziewczyna może mieć kłopoty. Długa spódnica plątała się jej między nogami, ale biegła ile sił. Im bliżej była wioski, tym wyraźniej słyszała dochodzące z niej krzyki. Nie wiedziała, o co chodzi ani co się stało. Gdy dobiegła, jej oczom ukazał się barbarzyński widok. Na środku placu były usypane gałęzie i chrust. Pomiędzy nimi wbity był pal, do którego przywiązana była dziewczyna. Ludzie wrzeszczeli w jej stronę, a w rękach trzymali kamienie i zgniłe warzywa. Co poniektórzy rzucali nimi w młodą, raniąc ją przy tym boleśnie.

Były piętnaste urodziny dziewczyny i nastała pora zdjęcia czepka, który nosiła jako oznakę dzieciństwa. Teraz nadszedł już czas zamążpójścia. Dziewczyna miała zostać wydana za syna kupca. Tego samego, którego widywała na wozie i którego spotkała w lesie, gdy ukryły się z Sally w zaroślach.

Gdy przyszło do ceremonii zaślubin, które miały trwać dwa dni, dziewczyna na znak dojrzałości miała zdjąć przed mężem swój biały czepek. Matka młodego z siostrą panny młodej przygotowywały ją do ślubu. Przyszła teściowa podarowała piękną sukienkę – przerobioną kreację ze swoich zaślubin sprzed piętnastu lat. Anna zajęła się fryzurą siostry. Na tę okazję wybrała się o świcie nad staw, gdzie kwitły lilie. Zebrała, ile mogła, by przygotować wianek na głowę młodej i stroik. Kiedy siostra wsunęła kwiaty we włosy Sary i poprawiła sukienkę, nie pozostało nic innego, jak sprowadzić ją do głównej izby, w której czekał na nią przyszły małżonek.

Wszystko by się udało i zabawa byłaby przednia, gdyby nie jeden szczegół. Szczegół minimalny dla Sary i Anny, ale znaczący dla młodego i całej społeczności. Dla dziewcząt rude loki Sary były jej wizytówką, jednak dla ludzi z wioski to było jak zaproszenie samego diabła. Mimo swojej miłości do narzeczonej młody o wiele bardziej wierzył matce i wszelkim zapewnieniom, które krążyły po jego okolicy, na temat tego typu kobiet. Tam, gdzie kończył się rozsądek, zaczynała się paranoja.

Gdy tylko zebrani ujrzeli dziewczynę w pełnej okazałości, od razu zażądali odesłania jej tam, gdzie jej miejsce. Nie mogli pozwolić, by nieczystość sprowadziła na nich grzech. Siostrę młodej ogłuszyli i zaciągnęli nad jezioro, gdzie ją ukamieniowali, a ciało wrzucili do wody. Ojca i brata dziewczyny dotkliwie pobili, wciągnęli do chaty i przywiązali do podpory stropu. Karą dla wszystkich za ukrywanie kapłanki Lucyfera miała być śmierć. Nastolatkę zaciągnęli zaś na plac, na którym pobili ją i przywiązali do pala. Kapłan, który stał na czele ludu, w celu oczyszczenia dusz zebranych próbował odprawiać coś, co przypominało swego rodzaju egzorcyzmy. Cała ceremonia miała być błogosławieństwem dla tłumu za spalenie na stosie wiedźmy.

Sally, dobiegłszy do placu, oniemiała. Nie rozumiała kompletnie, co się dzieje, dlaczego i po co to wszystko. Nie rozumiała powodów i zamiarów ludzi. Sara, zapłakana i przerażona, krzyczała do zebranych wokół, by ją wypuścili. Nikt nie chciał jednak wierzyć, że dziewczyna jest niewinna. Dla ludzi była najgorszym złem, jakie mogło ich spotkać. Wieśniacy skandowali wyzwiska i ponaglali do spalenia winnej.

Gdy Sally dotarła do centrum placu i usłyszała krzyki, zaczęła się przeciskać między ludźmi, by pomóc młodej. Kiedy minęła starszego mężczyznę, który wymachiwał w stronę stosu kamieniem, Sara dojrzała ją i zaczęła błagać o pomoc. Gdy ludzie zauważyli, że dziewczyny kontaktują się ze sobą, uznali, że i Sally jest z nią powiązana diabelskimi mocami. Już mieli ją zaciągnąć i przywiązać do pala obok Sary, ale kula zaczęła wydawać najgłośniejszy dźwięk, jaki można było usłyszeć. Dla dziewcząt te tony nie stanowiły problemu. Praktycznie nie słyszały nic oprócz delikatnego rzężenia, jednak dla ludzi zebranych wokół fale dźwiękowe wychodzące z kuli były ogłuszające. Część osób upadła, trzymając się za uszy i próbując uchronić je przed hałasem, część zemdlała. Pozostali starali się uciec, ale byli zbyt oszołomieni.

Sally podbiegła do dziewczyny i zaczęła ją rozwiązywać. Zeskoczyły na ziemię pomiędzy ludzi, przy których leżały wygasające pochodnie i kamienie. Już chciały udać się do lasu, gdy jeden z leżących i zwijających się z bólu mężczyzn chwycił starszą za kostkę. Osiemnastolatka szarpała się, ale ten mimo ogłuszenia nie chciał puścić. Sally oddała kulę Sarze i kazała jej biec. Zapewniła ją, że sobie poradzi i spotkają się przy starym dębie. Rudowłosa nie chciała zostawiać jej samej, ale była zbyt przerażona. Sally krzyknęła na nią, by biegła, i wtedy dziewczyna ruszyła. Gdy tylko młoda zaczęła oddalać się z kulą w dłoniach, również jej przyjaciółkę uderzył ogłuszający dźwięk.

Sara biegła ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Sukienka ślubna, wcześniej śnieżnobiała, teraz była poszarpana i ubrudzona od ziemi i zgniłych pomidorów rzucanych w nią. Dosiadła jednego z koni przywiązanych nieopodal placu i ruszyła do chaty ojca. Musiała wiedzieć, czy są bezpieczni, a i była to najkrótsza droga do miejsca spotkania z Sally. Z daleka dojrzała pogorzelisko. Chata, zagroda i wszystko to, co należało do jej rodziny, było zniszczone. Najbardziej obawiała się o ojca i rodzeństwo, ale wiedziała, że jeśli by się zatrzymała, nie dotarłaby do lasu żywa. Serce pękało jej w środku na myśl, że już nigdy nie zobaczy rodziny. Nie wiedziała, że jej kolor włosów jest tak szczególny i może sprowadzić na bliskich takie nieszczęście.

Ze łzami w oczach dotarła na skraj polany. Przepłoszyła konia i wbiegła w wysokie krzaki. W jednej chwili błękitne niebo spowiły niemal czarne chmury, a wiatr stał się tak zimny, że przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Dobiegła do starego dębu, przy którym przesiadywała z przyjaciółką. Wiatr był tak silny, że zaczął łamać co słabsze gałęzie, przywodząc na myśl łamanie kości. Młoda zacisnęła dłonie na kuli, gdy widziała, jak porwane liście tańczą w powietrzu. Po chwili dostrzegła też latające gałęzie, a wraz z nimi kępy ściółki. Chciała schować się do szczeliny, którą znalazła Sally, ale podmuch powietrza rzucił ją na ziemię.

Podniosła głowę i zorientowała się, że dzień zmienia się w noc. Zielone, wirujące liście wokół niej pożółkły. Po chwili słońce znów wróciło na niebo, by kolejny raz zniknąć. Przyroda wokół niej wdała się w szalony taniec, którego nikt ani nic nie mogło opanować. Dziewczyna chciała złapać w dłoń jakąkolwiek z roślin sprzed twarzy, ale ta obróciła się w pył tak jak cały las wokół niej. Sara musiała pożegnać się ze swoim światem, tak jak Sally pożegnała się ze swoim pokojem. Jedynym pytaniem, jakie mogła sobie zadać, było: dokąd teraz trafi?

Kiedy piętnastolatka zniknęła w oddali, Sally udało się wyrwać z uścisku mężczyzny i odczołgać na bezpieczną odległość. Po kilku minutach doszła do siebie po ogłuszeniu przez dźwięk z kuli i uciekła z wioski z obawy przed linczem, jaki jeszcze przed chwilą groził jej i przyjaciółce. Pobiegła w stronę umówionego miejsca w lesie, ale nie zastała tam Sary. Krążyła po okolicy przez następne godziny, ale na próżno. Poczuła głód i zaczęła jeść pierwsze napotkane jagody, nie wiedząc nawet, czy są jadalne.

Chodziła po lesie przez kilka następnych dni, ukrywając się przed wieśniakami. Zdała sobie sprawę, że jej marzenie o powrocie na stałe do świata Sary się ziściło, jednak nie sądziła, że kula pozostawi ją tutaj całkiem samą. Po drugiej stronie polany dziewczyna znalazła opustoszałą, starą chatę z małą izbą, w której zamieszkała. Przez dwa lata dzień w dzień wyczekiwała przyjaciółki pod dębem. W końcu zrezygnowała. Wiedziała, że musi zacząć życie od nowa, więc postanowiła, że urządzenie własnego lokum będzie pierwszym krokiem na tej drodze.

Mijały kolejne wiosny i coraz lepiej szło dziewczynie przystosowywanie się do nowych warunków życia. Co prawda jej zdolności kinetyczne zanikły, ale radziła sobie całkiem nieźle. Minął jednak niemal wiek, odkąd Sally zamieszkała na skraju Leslam, a nie było widać u niej ani jednej oznaki upływu czasu. Włosy wciąż miała kasztanowe, a skóra była delikatna i młodzieńcza.

Jednego poranka wybrała się nad jezioro zażyć orzeźwiającej kąpieli i oczyścić umysł po nocnych rozmyślaniach na temat promieniowania, które miało w przyszłości zniszczyć niemal cały gatunek ludzki. Zastanawiała się, czy uda jej się znaleźć odpowiedzi i wskazówki, jak ewentualnie to powstrzymać. Wiedziała jednak, że przed nią długa droga i wiele lat nauki.

Przybywszy na miejsce, zauważyła kogoś w zaroślach. Myślała, że to młodzi kochankowie z pobliskiej wioski, ale myliła się. Mężczyzna miał dość specyficzny wygląd. Jego skóra była niemal karmelowego koloru, a tęczówki oczu przypominały najjaśniejszy odcień turkusu. Dopiero po chwili Sally zorientowała się, że obcy topi kogoś przy brzegu. Ofiara już się nawet nie broniła. Dziewczyna znieruchomiała. Pierwszy raz była świadkiem morderstwa, i to jeszcze w taki sposób.

Kiedy odezwał się w niej rozsądek i próbowała się wycofać, zauważyła coś dziwnego. Skóra mężczyzny stała się niezwykle jasna, a rysy twarzy złagodniały i przypominały twarz kobiety. Z topielca zaś zaczęła wydobywać się mglista poświata, która wnikała w ciało mordercy. Im więcej wchłaniał oprawca, tym bardziej ciało utopionej dziewczyny ulegało rozkładowi, jakby ktoś wysysał z niej resztki energii.

Sally