Od małego Bergu do wielkiego Bergu. Broszury emigracyjne 1951-1956 - Stanisław Cat-Mackiewicz - ebook

Od małego Bergu do wielkiego Bergu. Broszury emigracyjne 1951-1956 ebook

Stanisław Cat-Mackiewicz

0,0

Opis

Gdyby kraj wiedział wszystko, co wiedzieliśmy my tu w Londynie, nie krwawiłby się tak strasznie, nie zmniejszałby tak straszliwie polskich sił.. Wiedzieliśmy już, że nas tak czy inaczej sprzedadzą Rosji, a jednak zachęcaliśmy kraj, żeby prowadził walkę, w której za jednego zabitego Niemca oddawaliśmy stu naszych na zamordowanie. Ale trudno – jednej minuty, która już była przeszła, odwołać nie można, a cóż dopiero polityki narodowej w czasach wielkiej wojny. Jednak co innego wychodzić z założenia, że nie należy rozpamiętywać tego, co już przeszło, a co innego powtarzać te same błędy podniesione do setnej potęgi.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Mimo wydawałoby się bogatego życia politycznego i publicystycznego Cat czuje się w Londynie bardzo samotny. „Od dwóch miesięcy nie przyszedł do mnie żaden list prywatny i wstyd mi przed gospodynią, że jestem tak straszliwie opuszczony i osamotniony” – napisał 11 kwietnia 1955 roku do Michała Pawlikowskiego. (...) Brakuje mu dawnych przyjaciół z czasów wileńskich, do tego psują się jego relacje z bratem Józefem, któremu chyba trochę zazdrości talentu literackiego. A przy tym zaczął tęsknić za rodziną w Polsce. (...) Na poczucie beznadziejności, tęsknotę i frustrację Mackiewicza trafiła operacja PRL-owskiego wywiadu...

Piotr Niemczyk

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stanisław Cat-Mackiewicz

Od małego Bergu do wielkiego Bergu

© Copyright by Author’s inheritors and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2014

© Copyright for Czarnym atramentem by Rafał Habielski and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2014

ISBN 978-83-242-2040-3

Opracowano na podstawie wydań:

Zjednoczenie narodowe czy klucz partyjny, Londyn 1951;O handel śmiercią, Londyn 1953; Za kulisami rezygnacji prezydenta, Londyn 1953; O sąd obywatelski nad handlarzami śmiercią, Londyn 1954; Fakty i dokumenty (Stenogram przemówienia Prezesa Rady Ministrów Stanisława Mackiewicza w dniu 28 czerwca 1954 r. w sali Rady Narodowej R. P. w Londynie), Londyn 1954; Wybory, Londyn 1954; Od małego Bergu do wielkiego Bergu, Londyn 1956.

TAiWPN Universitas dziękuje Dyrekcji Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie za udostępnienie skanów oryginalnych broszur stanowiących podstawę niniejszej edycji.

W książce zachowano styl Autora, uwspółcześniając jedynie pisownię i ortografię. Wyróżnienia w tekście są oryginalne. Przypisy oraz uwagi w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji niniejszego wydania.

Opracowanie redakcyjneJan Sadkiewicz

Projekt okładki i stron tytułowych
Ewa Gray

www.universitas.com.pl

Zjednoczenie narodowe czy klucz partyjny

Punkt wyjściowy

Dnia 5 lipca 1945 roku rząd brytyjski zawiadomił ambasadora Rzeczypospolitej w Londynie, że uznał rząd Bieruta, powstały na podstawie układu zawartego w Jałcie1, i że wobec tego cofa uznanie legalnemu rządowi polskiemu, przebywającemu za granicą od czasów zajęcia Polski przez wojska niemieckie i sowieckie w 1939 roku. Po cofnięciu uznania legalnemu rządowi przez Wielką Brytanię wycofały się z uznawania tego rządu prawie wszystkie państwa. Powtórzyła się tragedia Polski z XVIII wieku,gdy rządy europejskie zachowały się wobec nas w podobny sposób. Nasz rząd legalny uznają dziś tylko nieliczne państwa, które w ten sposób zaskarbiają sobie na zawsze pamięć w sercach narodu polskiego, jak Hiszpania, Irlandia, Liban, Kuba oraz Stolica Apostolska.

Jednak cały naród polski przeciwstawił się tym decyzjom wielkich mocarstw, nie uznał rządu Bieruta, nie uznał anulacji prawnej rządu legalnego i dalej uznaje państwo polskie i rząd istniejący poza granicami Rzeczypospolitej.

Aby jednak takie nasze narodowe stanowisko nie było tylko fikcją, tylko teorią, ale miało jakiś wpływ na rzeczywistość, trzeba, aby ten rząd polski na wygnaniu zdolny był do politycznego działania.

Zmienna gra mocarstw

Dziś stosunki Ameryki i Anglii z Rosją sowiecką już są zupełnie inne niż te z 1945 roku, kiedy cofano uznanie rządowi legalnemu, a nas, obywateli polskich, z całych sił namawiano, abyśmy uznali p. Bolesława Bieruta za prezydenta Polski i jak najprędzej wracali do kraju.

Dziś to stanowisko uległo zasadniczej zmianie.

Dziś nikt nas na emigracji nie zachęca do powrotu do kraju; przeciwnie, zbudowano cały aparat, który Polaków w kraju ma zniechęcić do rządu p. Bieruta, powołanego do życia przez układy jałtańskie, i wzywać ich do oporu przeciwko polityce tego rządu.

Rzecz jasna, że wielkie mocarstwa tak wtedy, gdy nas zachęcały i zmuszały do uznania Bieruta, jak teraz, gdy nas przeciwko Bierutowi buntują, nie mają na widoku interesów narodu polskiego, ale tylko i wyłącznie własne swoje interesy.

Trzydziestomilionowy naród polski powinien tej zmiennej wobec nas grze politycznej wielkich mocarstw umieć przeciwstawić grę własną.

Sytuacja nasza jest tragicznie śliska. Nie należy mechanicznie sądzić, że dzisiaj każdy gest antysowiecki, każda antybierutowa demonstracja są od razu posunięciami na korzyść sprawy polskiej już po prostu dlatego, że są antysowieckie lub antybierutowe. Tak wcale nie jest! Gdybyśmy tak naiwnie rozumowali, doszlibyśmy do przekonania, że rozwalenie Polski bombami atomowymi będzie dla nas korzystne, bo to przecież byłoby posunięcie i antykomunistyczne, i antybierutowe… Trzeba z góry powiedzieć, że samodzielna polityka polska powinna umieć rozróżniać i wybierać. Jedne posunięcia wielkich mocarstw w ich grze antysowieckiej możemy poprzeć, a innym musimy się przeciwstawić, gdyż inaczej nie bylibyśmy Polakami, ale tylko istotnie, jedynie i wyłącznie agentami wielkich mocarstw, a polityka nasza nie byłaby polityką samodzielną, lecz tylko polityką agencyjną.

Nie można inaczej prowadzić polityki zagranicznej i żaden naród inaczej nie prowadzi polityki zagranicznej, jak tylko za pomocą rządu państwa.

Gdy politykę zagraniczną prowadzą partie…

Gdy politykę zagraniczną jakiegoś narodu prowadzi nie jego rząd, lecz prowadzą ją partie polityczne, przy tym każda na własną rękę, to mówimy, że ten naród znajduje się w stanie anarchii i że zdąża do własnej zguby.

Tak było w Polsce w początkach XVIII wieku. Toteż nikt wyraźniej od członka Stronnictwa Narodowego prof. Władysława Konopczyńskiego nie potępił zasady prowadzenia przez partie polityki zagranicznej na własną rękę. To upartyjnienie polityki zagranicznej było przyczyną upadku Polski w XVIII wieku. Sejm Wielki, Konstytucja 3 maja to wysiłki narodu odbierające partiom, a zwracające organizacji państwowej monopol w dziedzinie polityki zagranicznej. Targowica to znów partyjny rokosz przeciw zasadzie monopolu państwa w dziedzinie polityki zagranicznej.

Są to wszystko prawdy, których nikt nigdy nie kwestionował, a jednak dziś Mikołajczyk uprawia politykę zagraniczną w imieniu Polski na własną rękę, Rada Polityczna2usiłuje to czynić na własną rękę – i żadna z tych organizacji partyjnych nie porozumiewa się w tym zakresie z legalnym rządem Polski.

Argument: „Mocarstwa z rządem gadać nie chcą”

Nie ma nic bardziej oburzającego i antypatriotycznego niż zaiste nikczemny argument, że stronnictwa polityczne muszą na własną rękę prowadzić politykę zagraniczną, ponieważ rządy wielkich mocarstw z rządem legalnym gadać nie chcą.

Oto jest argument godzien tych partyjnych tradycji, mocą których powiedziano w partii ludowców p. Mikołajczyka: mocarstwa życzą sobie Jałty, a więc musimy zgodzić się na Jałtę.

Po ludzku i uczciwie rzecz biorąc, ten fakt, że mocarstwa z legalnym rządem polskim „gadać nie chcą”, powinien tym bardziej zobowiązywać każdego Polaka do całkowitej lojalności wobec własnego rządu.

Oczywiście, że „mocarstwa z rządem legalnym gadać nie chcą”, ponieważ w roku 1945 uznały rząd Bieruta i po dziś dzień z obawy przed Moskwą z tego stanowiska nie schodzą.

Oczywiście, że mocarstwa wolą gadać z partiami politycznymi, bo przecież w ten sposób mogą wygrywać jednych Polaków przeciw innym Polakom. Nie zapominajmy, że mamy o tej partyjnej polityce zagranicznej wobec wielkich mocarstw wspomnienia koszmarne. Oto gdy Anglikom to dogadzało, to Jałtę uznała nie tylko większość partii ludowców w osobach panów Mikołajczyka, Kota itd., nie tylko duża część socjalistów w osobach Stańczyka i Grosfelda, nie tylko część Stronnictwa Pracy w osobach Popiela i księdza Kaczyńskiego, ale nawet pewna część, zresztą minimalna, Stronnictwa Narodowego w osobach Seydy i jego przyjaciół. Nie może to nas zachęcać do oddania się dziś pod władzę tych stronnictw z zamkniętymi oczami i bez żadnej możliwości jakiejkolwiek nad ich działalnością kontroli.

Wreszcie, jeśli „mocarstwa nie chcą gadać z legalnym rządem”, a my powinniśmy pod tym względem mocarstwom ustąpić, to skąd pewność, że te mocarstwa, żądające od nas ustępstw formalnych, nie zażądają równie istotnych od nas ustępstw co do meritum sprawy polskiej? I w ogóle jak można do tego dopuścić, aby z polskiej strony podważano zasadę, że państwo polskie nadal istnieje i że mocarstwa tylko z legalnym rządem polskim winny mieć do czynienia?

Przecież oczywiście nie o to chodzi, aby rządy mocarstw „rozmawiały” tylko z polskimi przedstawicielami dyplomatycznymi ubranymi we fraki dyplomatyczne czy też uznawały tytuły ambasadorów czy ministrów pełnomocnych, które nadaje legalny rząd polski w Londynie. Wiemy dobrze, że w czasie przejściowym, takim jak obecny, takich form wymagać nie trzeba i bynajmniej nie o te formy, lecz o treść chodzi! Chodzi o uniemożliwienie rządom wielkich mocarstw lekceważenia polskich interesów państwowych przez grę na fortepianie partyjnym, chodzi o to, abyśmy wobec obcych byli solidarni i wyłącznie przez polski ośrodek dyspozycyjny kierowani, aby znów z nami ktoś nie dokonał takiego eksperymentu, jakiego z Mikołajczykiem za czasów Jałty dokonali Anglicy.

Jeśli chodzi o czysto zewnętrzne formy naszej akcji politycznej na terenie międzynarodowym, to trzeba je oczywiście nagiąć do wymogów taktycznych. Oczywiście, że na jakimś terenie, na którym działa rząd socjalistyczny, w charakterze przedstawiciela Polaków może działać działacz socjalistyczny, na terenie wybitnie katolickim działacz katolicki itp. Nie chodzi o tytuły, z którymi ci panowie będą występowali, chodzi o to, aby działali według jakiegoś przemyślanego planu i aby ich polityka kierowana była przez organizację państwową.

Skarb Narodowy3

Wzgląd na konieczność uprawiania wobec obcych jednej i solidarnej polityki jest względem decydującym i wystarczającym dla uzasadnienia konieczności zjednoczenia narodowego, ale nie jest względem jedynym. Albo raczej, powiedzmy ściślej: samodzielność polityki zagranicznej wymaga nie tylko jedności w działaniu, wymaga jeszcze możności samego działania, a tym jest posiadanie pieniędzy niezależnych, pochodzących nie z jakichś subsydiów państw obcych, lecz z pieniędzy, które swoim pochodzeniem nie pomniejszałyby prestiżu naszej samodzielności ani też w niczym by nie wpływały na odchylenie od tej samodzielności. Lepszy jest grosz, ale pochodzący z rąk polskich, niż milion pochodzący z kas jakiegoś wywiadu. Toteż z kwestią niezależności polityki polskiej organicznie jest związana kwestia Skarbu Narodowego. Bez niego niezależna polityka na emigracji istnieć nie może.

Emigracyjne społeczeństwo wspaniale odczuło tę prawdę i stąd wpływ składek od ludzi, którzy sami są w sytuacji materialnie nader ciężkiej, jest zaiste imponujący. Agitacja stronnictw przeciwko Skarbowi Narodowemu na terenie emigracji nie odniosła żadnego skutku. Patriotyzm zwyciężył.

Ale inaczej jest wśród Polonii amerykańskiej, i to bynajmniej nie z winy tej Polonii ani z jej braku sentymentu dla spraw polskich. Oto bałamutna agitacja stronnictw z Mikołajczykiem na czele przeciwko legalnemu rządowi polskiemu doprowadziła do tego, że organizacje polonijne dotychczas się wstrzymały z zasileniem Skarbu Narodowego. A przecież nie potrzebuję wyjaśniać, jak wielkie to by miało znaczenie.

Przykład jaskrawy

Przykładem jaskrawym, do czego prowadzi rozbicie na emigracji, jest sprawa audycji radiowych w języku polskim stacji emisyjnych mocarstw zachodnich. Nikt nie kwestionuje, że te audycje radiowe stanowią potężny instrument oddziaływania na opinię w kraju. Ale dla polityki polskiej miałyby tylko wtedy pozytywne znaczenie, gdyby się choć trochę liczyły z polskimi interesami narodowymi. Nigdy nie zapomnę swego wstydu, gdy usłyszałem spokojny głos Polaka nadający przez londyńskie radio haniebny komunikat o rezultatach narad jałtańskich w sprawie Polski. Polak, który wtedy z ramienia BBC ten komunikat nadawał, nie zdobył się na żaden akt indywidualnego protestu przeciwko tej zdradzie narodu polskiego, był tylko bezdusznym urzędnikiem BBC – niczym więcej! Tak samo będzie i teraz, gdy mnóstwo Polaków angażowanych jest przez stacje radiowe; będą tylko pionkami w grze obcych o naszą opinię publiczną. Umożliwia ten stan rzeczy właśnie to, że ci angażowani Polacy są rzekomo to wyznawcami Mikołajczyka, to zwolennikami Rady Politycznej, a de facto, nie mając poważnego oparcia we własnym państwie, będą tylko służyli obcym. Wiadome jest, jak elastyczne jest sumienie ludzkie, gdy chodzi o zdobycie kawałka chleba z masłem, zwłaszcza w warunkach, w których bytuje inteligencja polska. Rozbicie partyjne ułatwia tę elastyczność.

Opozycja demokratyczna i opozycja apaństwowa

Przytoczyłem powyżej argumenty, którew naszych emigracyjnych warunkachprzemawiają za rządem jedności narodowej. Podkreślam jednak wyrazy: „w naszych emigracyjnych warunkach”. Albowiem i jako prawnik konstytucjonalista, i jako dziennikarz polityczny rozumiem, że w normalnych warunkach państwowych jedność narodowa w sprawowaniu rządów jest nie tylko niepożądana, lecz wręcz szkodliwa. Parlamentarno-demokratyczny ustrój państwa wymaga istnienia opozycji. Angielski system rządów, ten prawzór rządów demokratycznych, nie da się pomyśleć bez istnienia opozycji, która właśnie sprawuje kontrolę nad rządem. Opozycja w parlamencie to gwarant demokratyczności rządów – gdy wszystkie partie w parlamencie popierają rząd, kontrola publiczna nad rządem zanika… Prawda – w czasie wojny w Anglii także zazwyczaj działa rząd koalicyjny – toteż podobnie winien istnieć polski rząd jedności narodowej na emigracji, jako coś wyjątkowego, wywołanego wyjątkowymi warunkami. Ale w Anglii w czasie wojny kontrola parlamentu z natury rzeczy musi być niepełna, bo w czasie wojny ogromną rolę odgrywają tajemnice państwowe, a poza tym z ław parlamentu nie znika jednak potencjalna opozycja, gdyż zawsze istnieje możliwość przejścia pewnej liczby posłów do opozycji i to tylko utrzymuje demokratyczny charakter rządów.

Ale niech sobie nikt nie wyobraża, że jedność narodowa to idealny ustrój państwowy. Niestety, nasze liberum veto było wyrazem dążenia do jednomyślności w sprawach politycznych, toteż ustrój oparty na doktrynie jednomyślności jest ustrojem najgorszym, obłędnym i zgubnym. Co to jest demokracja? – W tej broszurze zgodnie z nomenklaturą naszych czasów używam wyrazu „demokracja” jako określenia samorządności narodu, jako pojęcia określającego, że dany naród sam się rządzi, a nie jest rządzony z góry przez kogokolwiek. Otóż demokracja jest nieodłączna od takich form prawnych, które by umożliwiały wprowadzenie ideałów demokratycznych w życie. Jeśli więc chcecie, aby rząd miał charakter demokratyczny, to musicie chcieć, aby w parlamencie istniała antyrządowa opozycja. Parlament bez opozycji to państwo totalne, to monopartia, to autokracja – wszystko, tylko nie demokracja.

Toteż dążenie do tworzenia takiej Rady Narodowej4na emigracji, w której nie byłoby żadnej opozycji, a tylko sami rządowi yes-mani, byłoby niepożądane.

Ale z tego, że tak wysoko i dodatnio oceniam znaczenie opozycji w życiu państwa, z tego, że uważam opozycję za konieczną część dobrze działającego mechanizmu państwowego, nie wynika, abym pochwalał tego rodzaju zjawiska, jak tworzenie na emigracji Rady Politycznej niekomunikującej się z rządem. Opozycja zasiadająca w parlamencie i zwalczająca rząd jest zjawiskiem dodatnim, opozycja usuwająca się od roboty państwowej i zwalczająca Skarb Narodowy, i próbująca na własną rękę prowadzić politykę zagraniczną – jest tylko objawem anarchii.

Tajność i bezprogramowość

Muszę tutaj także zaznaczyć, że jeszcze nie mamy rządów jedności narodowej, a już odczuwamy złe strony tego systemu właśnie w osłabieniu demokratyczności i ograniczeniu kontroli publicznej. Oto na przykład narady zjednoczeniowe odbywają się w całkowitej tajności. Zaledwie kilka osób konferuje między sobą i te kilka osób uprawia niebywałe hokus-pokus z naszymi pojęciami konstytucyjnymi. Druga cecha tych międzypartyjnych narad uderza mnie w bardziej jeszcze przykry sposób. Oto przeżyliśmy już dwa okresy zjednoczeniowe: pierwszy – kilkunastotygodniowe konferencje pod przewodnictwem prof. Paszkiewicza, drugi – obecne, trwające już od pięciu miesięcy konferencje pod przewodnictwem gen. Kukiela5. Otóż ani wtedy za prof. Paszkiewicza, ani teraz za gen. Kukiela podczas tych wielopartyjnych narad nikt nie dyskutował nad sprawami rzeczywiście politycznymi, kwestiami związanymi z naszą polityką zagraniczną. Te tematy naszych liderów partyjnych absolutnie nie interesują. Fakt ten sprawia dziwne, wręcz niesamowite wrażenie.

Co to jest partia?

Nie tylko jestem zwolennikiem ustroju opartego na partiach politycznych, nie tylko jestem i byłem zawsze przeciwnikiem monopartii, ale uważam, że życie każdej wielkiej organizacji społecznej musi opierać się na partiach. Nawet w autokracjach były zawsze partie, nawet w takim monolicie organizacyjnym jak Kościół katolicki było coś w rodzaju partii, bo czymże były odmienne szkoły myślenia franciszkanów, dominikanów, a później jezuitów, jak nie swego rodzaju partiami w obrębie Kościoła.

Ale trzeba się zastanowić, co jest istotą normalnie funkcjonującej partii politycznej.

Oto istota partii to jej program polityczny i to poparcie, którego udziela jej społeczeństwo.

Najbardziej istotna rzecz w ustroju państwa opartym na systemie partyjnym to wybory, to chwila wyborów, w której społeczeństwo udziela poparcia to jednej, to innej partii politycznej, obdarzając swym zaufaniem w rozmaity sposób i z rozmaitą intensywnością różne partie występujące w konkursie wyborczym.

Kiedy w 1848 roku za Wiosny Ludów obalano wszędzie w Europie system biurokratyczny, a zastępowano go systemem parlamentarnym opartym na partiach, to oczywiście nie po to, aby stwarzać jakieś nowe biurokracje, ale po to, aby społeczeństwo poprzez partie mogło samo się rządzić.

Trzeba przyznać, że system partii działających na emigracji uległ całkowitemu zniekształceniu, że nasze emigracyjne partie są już czymś zupełnie innym niż partie normalne.

Przede wszystkim nie ma u nas różnic programowych pomiędzy partiami. Wynika to z tego, że wszystkie nasze dążenia polityczne podporządkowane są jednemu hasłu: odzyskaniu niepodległości.

Po drugie: nie ma wyborów, a więc nie ma możności skonstatowania, która partia posiada poparcie społeczeństwa, a która tego poparcia nie posiada. Skutki tego stanu rzeczy wyrażają się często w formach tragicznie groteskowych. Oto partie kilkuosobowe, bez żadnego oparcia w społeczeństwie, uzyskują w naszych instytucjach państwowych prawo głosu równego z partiami posiadającymi istotnie wielu zwolenników. Partie stały się u nas jakimiś dożywotnimi zespołami, popierającymi się nawzajem tak, jak uczestnicy jednego kartelu gospodarczego popierają się nawzajem celem wyłączenia konkurentów na rynku. W kartelach znane było prawo udziału w zyskach dla fabryk, które nie pracują, ale są uczestnikami kartelu. Analogicznie w naszym życiu partyjnym są często jakieś zespoły złożone z kilku ludzi pozbawionych wszelkich intelektualnych atrakcji, mające prawo do głosu w decyzjach dotyczących całego narodu tylko dlatego, że kiedyś uzyskały nobilitację partyjną.

Co się stało z hasłem zjednoczenia?

Hasło zjednoczenia narodowego jest na emigracji bardzo popularne. Społeczeństwo emigracyjne, na ogół bardzo patriotyczne i ofiarne, wyczuło doskonale koniecznośćsolidarności narodowej wobec obcych, i stąd nie tylko pragnie, ale wprost żąda tego zjednoczenia! Zanoszononawet modły do Boga, aby to zjednoczenie się dokonało.

Ale społeczeństwu chodziło o zjednoczenie, o zakończenie kłótni politycznych Polaków z Polakami, a wcale nie o to, aby całość naszej działalności politycznej zamknąć w kluczu partyjnym, aby wszystko podzielić według klucza partyjnego. Można nawet powiedzieć, że o ile zjednoczenie narodowe jest popularne, o tyle klucz partyjny popularny nie jest.

Według pewnej legendy historycznej, kiedy Katarzyna II, jeszcze jako żona następcy tronu, późniejszego Piotra III, powiła dziewczynkę, to tę dziewczynkę wyjęto z kolebki i na jej miejsce wsadzono czuchońskiego chłopczyka, który panował później jako Paweł I. Otóż u nas stało się coś podobnego z popularnym hasłem zjednoczenia narodowego. Wyjęto je z kolebki pod dyrekcją oberakuszera dr. Mariana Kukiela, a do kolebki wsadzono zupełnie coś innego, a mianowicie klucz partyjny.

Ukryte tendencje „narady”

Według projektu kilku osób pracujących pod przewodnictwem gen. Kukiela – prezydenta Rzeczypospolitej w jego funkcjach ma zastąpić „narada”.

Twierdzę, że zdanie powyższe oddaje ściśle tendencje projektu „narady”, ale śpieszę wyjaśnić, że nie zgadza się z formalnym brzmieniem tego projektu. Przewiduje on „tylko”, że prezydent przed wykonywaniem swych obowiązków, wynikających z art. 13 konstytucji, winien wysłuchać opinii tej „narady”.

„Narada” (cóż za okropny neologizm językowy, po polsku „narada” oznaczała zawsze czynność, a nie instytucję!) ma się składać z przedstawicieli partii oraz z następcy prezydenta, premiera, wodza naczelnego i prezesa Izby Kontroli. Jednak głosują na „naradzie” tylko partie, inni jej członkowie mają tylko głos doradczy.

Jak wiadomo, na podstawie art. 13 konstytucji prezydent mianuje rząd, wodza naczelnego oraz zwołuje sejm i senat.

Rozróżnienie całkiem nieistotne

Niektórzy członkowie konferencji gen. Kukiela przypisują wielkie znaczenie rozróżnieniu, czy opinia tej „narady” ma wiązać prezydenta czy też ma być opinią niewiążącą.

Całe to rozróżnienie jest niepoważne! – Narada – instytucja, która wywraca naszą konstytucję do góry nogami, jest niewątpliwie wyrazem tendencji podporządkowania całej naszej organizacji państwowej oligarchii kilku komitetów i kilku komitecików partyjnych. Jeśli partie będą miały tę „naradę”, to oczywiście będą stosowały klucz partyjny przy obsadzaniu następcy prezydenta, naczelnego wodza, administracji państwowej, Rady Narodowej itd., itd. W tych warunkach prawo weta prezydenta w stosunku do tego sanhedrynu partyjnego, który będzie się nazywał „naradą”, gdyby było mu nawet łaskawie dozwolone, będzie kompletną teoretyczną fikcją – bo prezydent nie będzie w stanie swego weta w czyn wprowadzić, nad wszystkim będzie panował klucz partyjny.

Kruchość i niestałość samej instytucji

Ważniejsze jeszcze od powyższego jest to, że sama instytucja „narady” zbudowana jest na piaskach lotnych.

Wszystkie konstytucje całego świata dążyły i dążą do tego, aby instytucja naczelnika państwa była możliwie stała.

Otóż nic w naszym życiu emigracyjnym nie wskazuje na to, aby instytucja oparta wyłącznie na czynnikach partyjnych mogła być instytucją dającą jakiekolwiek, chociażby najmniejsze gwarancje stałości, przeciwnie – wszystko wskazuje na coś odwrotnego.

Weźmy nasze doświadczenie od chwili ukończenia drugiej wojny światowej.

Mieliśmy rząd Arciszewskiego oparty na trzech partiach: socjalistycznej, narodowej i partii pracy. Pierwej pokłócili się socjaliści z endekami, potem endecy z partią pracy – i musiał przyjść gabinet bezpartyjny p. Tomaszewskiego.

A wewnątrz tych partii mieliśmy od roku 1945 następujące rozłamy:

Stronnictwo Narodowe– jeden rozłam: Bielecki–Seyda.

Stronnictwo socjalistyczne– trzy rozłamy: Arciszewski–Cyrankiewicz; Cyrankiewicz–Żuławski; Arciszewski–Pragier.

Stronnictwo Ludowe– trzy rozłamy: Mikołajczyk–Kuncewicz; Mikołajczyk–Wycech; Mikołajczyk–Bagiński.

Stronnictwo Pracy– cztery rozłamy: Popiel i Kaczyński z jednej strony, a Sopicki i Kuśnierz ze strony drugiej, potem Popiel rozłamuje się z księdzem Kaczyńskim w kraju, a od stronnictwa emigracyjnego odchodzi Sieniewicz z gotówką, wreszcie rozłamuje się dr Kuśnierz z ministrem Sopickim.

Należy przypomnieć, że z reguły po każdym z takich rozłamów każda z grup rozłamujących się twierdzi, że tylko ona reprezentuje stronnictwo właściwe, a że grupa przeciwna to uzurpatorzy, oszuści, fałszywi socjaliści, hochsztaplerzy itp.

Powstanie „narady” oczywiście nie powstrzyma tego pędu do rozłamywania się. Skutkiem tego będziemy mieli ciągle kwestię, której z grup rozłamujących się przyznać miejsce w „naradzie”, i grupa, która tego miejsca nie dostanie, będzie ciągle wołała, że cała „narada” jest bezprawiem itd., itd. Poza tym nie wierzę, aby nasze stronnictwa dały się przegłosowywać. Zgodnie z ich dotychczasowymi niepoważnymi praktykami każde stronnictwo przegłosowane będzie natychmiast z „narady” ustępowało i w ten sposób „narada” będzie pod ciągłym interdyktem nieprawości.

W ten sposób „narada” sparaliżuje instytucję prezydenta Rzeczypospolitej, instytucję, która jest osią i podstawą naszego państwa na emigracji.

Instytucja „narady” to samobójstwo państwa!

Czy wykonanie umowy paryskiej bez „narady” jest niemożliwe?

Słyszę twierdzenia, że przecież „narada” jest tylko uporządkowaniem tego, co się u nas nazywa umową paryską, że lepsze jest uporządkowanie tej umowy niż dalsze jej stosowanie z ciągłymi sporami formalno-konstytucyjnymi.

Niewątpliwie! Tylko właśnie „narada” nie będzie żadnym uporządkowaniem, a jedynie wprowadzeniem jeszcze większego chaosu.

Umowa paryska to ograniczenie prezydenta w korzystaniu z uprawnień z art. 13 konstytucji. Cóż to znaczy?

Aby to zrozumieć, trzeba sobie przypomnieć trochę historii wczorajszej. Oto po uchwaleniu Konstytucji z marca 1921 roku spostrzeżono się, że konstytucja ta przyznała prezydentowi zbyt mało jakiejkolwiek władzy. Było to zdanie nie tylko „sanatorów”, ale można zacytować publicystów z obozu narodowego, z chadecji, a nawet socjalistów, którzy ten pogląd wypowiadali. Toteż w społeczeństwie polskim powstał prąd, aby władzę prezydenta Polski upodobnić do władzy prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Do tak dużej zmiany nie doszło, ale Konstytucja kwietniowa z 1935 roku istotnie wyjęła pewne akty prezydenta spod obowiązku kontrasygnaty. Co to znaczy?

Kontrasygnata jest to podpis ministra, którego mocą ten minister przyjmuje za ten akt odpowiedzialność przed parlamentem. Czyli kontrasygnata to nić, która prezydenta poprzez ministra wiąże odpowiedzialnością przed parlamentem. Artykuł 13 naszej konstytucji, zwalniając niektóre akty naszego prezydenta z kontrasygnaty, tym samym w pewnych wypadkach zwalnia wolę prezydenta z odpowiedzialności przed parlamentem, tym samym w pewnych wypadkach zbliża jego uprawnienia do uprawnień prezydenta amerykańskiego.

Otóż w Paryżu w 1939 roku nastąpiło odebranie prezydentowi tego prawa. Umowa paryska głosiła, że prezydent swoje akty z art. 13 będzie wykonywał w porozumieniu z premierem, czyli właściwie, mówiąc językiem prawnika, przywrócono instytucję kontrasygnaty, tylko przy zaniedbaniu jej cech zewnętrznoformalnych.

Ale ponieważ nie było parlamentu, umowa paryska stworzyła omnipotencję premiera Sikorskiego (co zresztą leżało w politycznych intencjach twórcy umowy paryskiej, prof. Strońskiego) –i stąd logiczne było, że umowaparyska zastąpiona była tak zwanym listem Liebermana, mocą którego wtedy, gdy chodzi o mianowanie nowego premiera, prezydent ma konsultować się już nie z premierem, lecz ze stronnictwami politycznymi, a po odbyciu takiej konsultacji ma mieć wybór swobodny6.

Co teraz zrobiono na konferencjach u gen. Kukiela, jaką wymyślono konstytucję? Otóż ta lex Kukiel jest wywróceniem do góry nogami wszystkich pojęć o rządzeniu w demokratycznym państwie.

Zamiast prezydenta wprowadza współpracę prezydenta z „naradą”, czyli z instytucją zbudowaną na lotnych piaskach.

Ograniczając, a raczej paraliżując władzę prezydenta ową „naradą”, nowa konstytucja pozostawia rząd nieodpowiedzialny przed nikim, a de facto odpowiedzialny znowuż przed ową „naradą”.

Oczywiście należało iść w kierunku zupełnie odwrotnym, wystarczyło przywrócić tekst pierwotny umowy paryskiej: prezydent porozumiewa się z premierem w sprawie art. 13, ale uzupełnić to przepisem: premier odpowiedzialny jest przed Radą Narodową.

W ten sposób stosowalibyśmy umowę paryską tak, jak układają się zwykle stosunki w państwach demokratyczno-parlamentarnych. Konwent seniorów z Rady Narodowej spełniałby niektóre zasady tej „narady”, ale spełniał je według precedensu znanego nam w normalnym funkcjonowaniu parlamentu.

Apaństwowa Rada Jedności Narodowej

Punktem ciężkości nowej konstytucji ma być więc owa „narada”.

Ale prócz niej powstaje Rada Jedności Narodowej. Skąd ta nazwa, która przypomina nam Rząd Jedności Narodowej, zapowiedziany nam w Jałcie? – Ano, tendencje są wyraźne: ponieważ Rada Narodowa od 1939 roku nabrała charakteru instytucji państwowej, chodzi o podkreślenie w samej nazwie, że tu chodzi o coś mniej państwowego…

Rada