Albo-albo. Broszury emigracyjne 1943-1944 - Stanisław Cat-Mackiewicz - ebook

Albo-albo. Broszury emigracyjne 1943-1944 ebook

Stanisław Cat-Mackiewicz

4,0

Opis

"Albo wojna skończy się rozbiciem Niemiec przez Anglię i Amerykę przedtem nim wojska sowieckie zajmą terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. – W tym wypadku możemy liczyć na odzyskanie niepodległości. Albo wojna się skończy dla nas za późno, to znaczy już po wkroczeniu wojsk sowieckich na nasze terytorium i po okupacji przez Sowiety Polski w części, lub w całości. W tym wypadku nie można liczyć na to, aby zwycięskie wojska sowieckie grzecznie ustąpiły nam miejsca.

Wtedy będzie… koniec.

Prawda to brutalna i straszliwa, ale prawda, a tylko głupie dzieci odpędzają prawdę machaniem rączek i krzykiem."

Stanisław Cat-Mackiewicz

Cała nasza polityka podczas drugiej wojny – a więc w godzinie największej próby – oparta była na śmiesznych, dziecięcych wręcz iluzjach. Lata 1939–1945 są okresem całkowitego uwiądu polskiego myślenia politycznego. Ludzie, którym przyszło dzierżyć w rękach ster spraw polskich, całkowicie zatracili poczucie racji stanu. Zamiast oprzeć się na realnych przesłankach, kierowali się mrzonkami i chciejstwem. Byli jednak Polacy, którzy obronili wówczas nasz honor (...) ludzie myślący realnie, rozumiejący, gdzie leży interes naszego państwa. Nie wysłuchano ich, ale byli. Jednym z czołowych przedstawicieli tej grupy był bez wątpienia Stanisław Cat-Mackiewicz. Mistrz mojego politycznego myślenia.

Piotr Zychowicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
3
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stanisław Cat-Mackiewicz

Albo-albo

© Copyright by Author’s inheritors and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2014

© Copyright for Czarna rozpacz by Piotr Zychowicz and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2014

ISBN 978-83-242-2012-0

Opracowano na podstawie wydań:

Kryzys Rządu, Londyn 1943; Powrót Kota, Londyn 1943; Dymy Smoleńska, Londyn 1943; Po zgonie ś.p. gen. Sikorskiego i upadku Mussoliniego, Londyn 1943; Z Ziemi Włoskiej, Londyn 1943; Ziemie Północno-Wschodnie, Londyn 1943; Albo-albo. Po konferencji moskiewskiej, Londyn 1943; 4 Stycznia 1944 r., Londyn 1944..

TAiWPN Universitas dziękuje Dyrekcji Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie za udostępnienie skanów oryginalnych broszur stanowiących podstawę niniejszej edycji. W książce zachowano styl Autora, uwspółcześniając jedynie pisownię i ortografię. Wyróżnienia w tekście są oryginalne. Przypisy oraz uwagi w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji niniejszego wydania.

Opracowanie redakcyjneJan Sadkiewicz

Projekt okładki i stron tytułowychEwa Gray

Kryzys rządu

List generała Sosnkowskiego

Został ogłoszony w prasie list gen. Sosnkowskiego do prezesa Bieleckiego. Wiele mówiące jest zestawienie tych nazwisk.

Generał Sosnkowski, szef sztabu Komendanta, przyjaciel Wielkiego Marszałka, uznany jest i dziś w kraju i na emigracji za głowę wszystkich piłsudczyków. Nie był nigdy i nie będzie człowiekiem partii, kliki. Nazwisko jego, tak jak charakter godności, którą dźwiga, następcy prezydenta Rzeczypospolitej, należy do całego Narodu.

Prezes Bielecki jest prezesem i kierownikiem Stronnictwa Narodowego, najsilniejszego dziś ruchu politycznego w kraju, którego wodzem przez tyle lat był Roman Dmowski.

W chwili ciężkiej piłsudczycy i narodowcy podali sobie ręce.

Koło tego faktu zgrupować się powinna prawdziwa jedność narodowa.

Żądamy od rządu Rzeczypospolitej w Londynie w imię uczciwości politycznej, aby list ten podany był do wiadomości kraju przez radio londyńskie.

Dotychczas agitacja polityczna popierająca pakt 30 lipca posługiwała się argumentem: gdyby skutki paktu były aż tak złe, Sosnkowski by wystąpił. Generał Sosnkowski swój stosunek do paktu ujawnił ustąpieniem z rządu w dniu 25 lipca 1941 roku, dziś uznał już, że milczeć nie może. Dlatego też to wystąpienie będzie moralnie miarodajne dla całego narodu polskiego, niezależnie od podziału politycznego w przeszłości i przyszłości.

Dzieło mistrza chwali

Chcę skreślić sumaryczny zarys polsko-sowieckich stosunków w czasie tej wojny. O agresji Sowietów na Polskę w dniu 17 września 1939 roku i o danych z czasów okupacji wspominać nie będę.

Również pominę bez omówienia sprawę memoriału, który generał Sikorski złożył w sprawie rosyjskiej rządowi angielskiemu w czerwcu 1940 roku, a więc jeszcze wtedy, kiedy Rosja sowiecka była w stanie wojny z nami, ponieważ nie znam treści tego memoriału. Słyszałem tylko, że był złożony, potem wycofany i w ten sposób anulowany. Sam generał Sikorski wspomniał o nim, oświadczając na Radzie Narodowej w dniu 15 czerwca 1942 roku, że w dniu 19 czerwca 1940 roku wręczył lordowi Halifaxowi swojeaide-mémoire, w którym „wyciągając wszelkie konsekwencje narzucające się z upadku Francji wyraził konieczność pozyskania Rosji dla obozu sprzymierzonych”.

Pakt 30 lipca omawiałem już wielokrotnie. Przypominam, że nie zwalczałem samej zasady paktu, lecz jego redakcję i formę. Pakt moim zdaniem powinien był:

1) Przede wszystkim mieć formę traktatu pokojowego dwóch suwerennych państw.

2) Wyraźnie wspomnieć o linii granicznej traktatu ryskiego.

3) Wyraźnie omówić sprawy obywatelskie.

Pakt tego wszystkiego nie uwzględnił, a był tak niewyraźnie zredagowany, że prasa angielska od razu go zinterpretowała wbrew życzeniom rządu polskiego. Generał Sikorski w sposób jak najbardziej stanowczy i lojalny podkreślił wówczas i do niedawna podkreślał, że odpowiedzialność za zawarcie paktu w tej właśnie redakcji i w tej mianowicie formie, w której pakt był podpisany, bierze na siebie, i dotychczas i on, i jego prasa tłumaczą nam, że pakt był słuszny i zbawienny, podczas gdy my, krytycy formuł i redakcji tego paktu, utrzymujemy, że niewyraźna wadliwa redakcja paktu jest przyczyną tych wszystkich klęsk, któreśmy od tego czasu w stosunkach z Sowietami ponieśli.

Od chwili podpisania paktu zaczyna się dwutorowość polsko-sowieckiej polityki. Tor jeden – realny, rzeczywisty, żelazny – to tor not, które nam Sowiety wręczają. Tor drugi – iluzoryczny, fantastyczny, poetyczny, romantyczny – to tor oficjalnej prasy polskiej w sprawie polsko-sowieckich stosunków, niemających wiele wspólnego z rzeczywistością.

A więc: generał Sikorski w sobotę 29 listopada 1941 roku przyjeżdża do Kujbyszewa1. W poniedziałek 1 grudnia 1941 roku oświadczają nam Sowiety, że nadal tereny „Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej” uważają za ziemie wchodzące w skład Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. O tym fakcie ani publiczność polska na emigracji, ani społeczeństwo angielskie czy amerykańskie nie są przez prasę oficjalną poinformowane. Przeciwnie: w dniu 4 grudnia 1941 roku podpisuje generał Sikorski ze Stalinem ogólnikową deklarację niemającą większego znaczenia, prócz tego, że nie było w niej mowy o Niemczech, a tylko o imperializmie hitlerowskim2, co nie odpowiada naszym interesom, a cała podróż naszego premiera do Rosji sowieckiej była reklamowana jako zwrot na lepsze w stosunkach polsko-sowieckich.

W dniu 5 stycznia 1942 roku otrzymaliśmy znowu oświadczenie sowieckie, że ziemie Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej wchodzą w skład Republik Radzieckich, ponieważ włączone zostały do Związku Radzieckiego na podstawie dobrowolnej woli ludności.

W dniu 17 stycznia 1942 roku spotkało nas brutalniejsze jeszcze oświadczenie Sowietów, iż nie będą przyjmowały od rządu polskiego żadnych dokumentów, które by wychodziły z założenia, że do Polski należą miasta Lwów, Brześć, Stanisławów i inne znajdujące się rzekomo na terytorium Ukraińskiej lub Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej.

Czy było jakiekolwiek odzwierciedlenie tych ponurych faktów w naszej prasie oficjalnej? Broń Boże! Przeciwnie, od tego czasu zaczyna się nawet nasza polska propagandowa robota prasowa mająca na celu przekonać krytycznie do Sowietów nastrojonych Amerykanów, że w Rosji nie jest tak źle, jak się o tym mówi, a także całkowita koordynacja naszej propagandy z życzeniami Ambasady Sowieckiej w kwestii „drugiego frontu” i innych podobnych.

Na marzec 1942 roku przypada podróż generała Sikorskiego do Ameryki. W tym czasie „Dziennik Polski” pisze:

Prasa amerykańska wykazuje wyraźne zainteresowanie w sensie politycznym poglądem generała Sikorskiego, że Rosja sowiecka zarzuciła plan światowej rewolucji. Pogląd ten aprobowany został przez prasę zarówno republikańską jak i demokratyczną, a nawet przez nieprzychylną Sowietom prasę prowincjonalnej grupy Hearsta.

Ocenę naszej polskiej roboty w sprawie „drugiego frontu” znajdujemy w wydawnictwie bolszewickim w Londynie pt. „Jedność i Czyn”. Cytuje ono z uznaniem zdania ludowca ministraMikołajczykana konferencji prasowej w angielskim Ministerstwie Informacji, który tam oświadczył: „Mój kraj nawołuje najgoręcej swój rząd i rządy sojusznicze o otwarcie »drugiego frontu«”, a także zdania socjalisty p.Szczyrka: „Powinniśmy być tymi, którzy najgłośniej krzyczą o ten »drugi front«”…, wreszcie „Dziennika Polskiego”, który wzywał „każdego Polaka na ziemi brytyjskiej do propagandy za bezzwłocznym otwarciem drugiego frontu w Europie”.

Oczywiście należy rozróżnić drugi front jako zagadnienie natury strategicznej od drugiego frontu jako demonstracji politycznej, za pomocą której Sowiety chciały policzyć siły najbliższych swoich przyjaciół na Zachodzie. Głosy polskie, które cytowaliśmy powyżej, brały udział w tej właśnie demonstracji politycznej. Oświadczenie ministra Mikołajczyka miało miejsce w sierpniu 1942 roku, a już w kwietniu i maju 1942 roku odbyło się w Sowietach aresztowanie naszych delegatów, zapowiedź procesu pokazowego i inne zajścia tego rodzaju. Jednocześnie w maju 1942 roku dotarły do Londynu wiadomości o losie jeńców polskich w obozach w Starobielsku, Ostaszkowie i Kozielsku.

Dzień 30 lipca 1942 roku, czyli pierwsza rocznica paktu, obchodzony był uroczyście i triumfująco przez oficjalną prasę polską w Londynie. Istotnie dyplomacja sowiecka mogła sobie wtedy pomyśleć: „Ależ niewymagający są ci Polacy”.

Przez triumfy przebijała jednak słuszna troska naszego rządu o los pozostawionych w Rosji sowieckiej polskich obywateli. W ten sposób w dniu 30 lipca 1942 roku pisał „Dziennik Polski”, piórem jak się zdaje członka gabinetu:

Idąc po linii dążenia do trwałego ułożenia stosunków między Polską i ZSRR na przyszłość, Rząd Polski pragnie doprowadzić do pomyślnego rozwiązania sprawy obywateli polskich na terenie ZSRR, sprawy, która tak interesuje społeczeństwo polskie, zarówno w kraju, jak i na emigracji.

A premier Sikorski w depeszy do Stalina oświadczył także, że chodzi mu o los obywateli polskich w Rosji.

W styczniu 1943 roku rząd sowiecki uznał wszystkich ludzi zamieszkałych w dniu 1 lub 2 listopada 1939 roku na terytorium ówczesnej okupacji sowieckiej za obywateli sowieckich. Nawet więc krakowianie lub poznańczycy, którzy uciekając przed Niemcami schronili się do Wilna lub Lwowa, są już dzisiaj obywatelami sowieckimi.

W dalszym ciągu oświadczono nam, że dziś już nie ma w Rosji obywateli polskich. Nawet delegaci naszego rządu dla spraw opieki, nawet żony i dzieci żołnierzy i oficerów, którzy są w Teheranie lub gdzie indziej, są już dzisiaj obywatelami sowieckimi.

Cała doskonałość redakcji prawnej paktu lipcowego, wszystkie jego cechy prawne zagrały obecnie. Przypomnijmy w tym miejscu jak często, jak zdecydowanie brał premier Sikorski całkowitą odpowiedzialność za podpisanie tego paktu na siebie, przypomnijmy, że podpisał go wbrew stanowisku prezydenta, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, większości Rady Narodowej, opinii publicznej. Pakt lipcowy był jego dziełem. Po tragicznych wydarzeniach ostatnich tygodni śmiało możemy powiedzieć: dzieło mistrza chwali.

Pan Nowakowski zatytułował swój artykuł wyrazem „Honor”3. Oświadczenia Sowietów z 5 stycznia i 17 stycznia 1942 roku, o których pisaliśmy na wstępie tego artykułu, pokwitowano z naszej strony wręczeniem sztandaru polskiego przez oficera polskiego ambasadorowi Majskiemu. Teraz już po tych wszystkich wydarzeniach premier Sikorski wysłał do Stalina depeszę gratulacyjną z powodu dwudziestopięciolecia Czerwonej Armii. Wbrew jednak zwyczajowi umieszczania każdej depeszy generała Sikorskiego na pierwszej stronie „Dziennika Polskiego” ta depesza ujawniona nam nie została. Dopiero z „Evening Standardu” dowiedzieliśmy się o odpowiedzi Stalina, a depeszę i odpowiedź ogłoszono dopiero 26 lutego wraz z oświadczeniem rządu w sprawie stosunków polsko-rosyjskich4. Gdyby punkt 4 tego oświadczenia nie był ogłaszany z półtorarocznym opóźnieniem jako jednostronne oświadczenie rządu polskiego, lecz gdyby się mieścił w treści układu polsko-sowieckiego w lipcu 1941 roku – nie mielibyśmy nic rządowi obecnemu do zarzucenia.

Wyjście z kryzysu

Jesteśmy w bardzo ciężkim położeniu i nie wszystkie normalne sposoby dyplomatyczne są nam dzisiaj dostępne. A jednak jakoś reagować należy. Byłoby reakcją najzupełniej naturalną, gdyby rząd, który podpisał pakt lipcowy, który nie umiał tego paktu należycie zredagować i który stoi dzisiaj wobec oczywistego bankructwa całej swojej polityki, podał się do dymisji. W obecnych warunkach jest to jedyna celowa, rozumna i rozważna forma reakcji ze strony naszego rządu na to, co się stało, forma, która na pewno sprawiłaby odpowiednie wrażenie w Ameryce i Anglii.

Wielopolski pozostawił po sobie wielkie imię w historii, szanują go nawet najwięksi zwolennicy powstania 1863 roku, jak Piłsudski, bo Wielopolski, gdy zobaczył, że polityka jego nie dała rezultatów pożądanych, ustąpił i podał się do dymisji. Gdyby Wielopolski pozostał na stanowisku naczelnika rządu cywilnego w Warszawie i doczekał się na tym stanowisku generała Hurki, historia nie traktowałaby go poważnie, nie widziałaby w nim w ogóle polityka, a tylko agenta rządu cudzoziemskiego.

Natomiast Beck nigdy nie będzie miał w historii stanowiska Wielopolskiego, albowiem po Berchtesgaden w styczniu 1939 roku, gdy polityka jego zbankrutowała, nie podał się do dymisji, a pozostał przy władzy i tece. Gdyby Beck wtedy ustąpił, jakże by inną miał dziś pozycję w naszym społeczeństwie.

Rząd i jego premier powinni dziś powiedzieć: walczymy z Niemcami i cały naród polski chce walczyć z Niemcami. Dlatego też zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, aby zachować się jak najlojalniej wobec Rosji, zapomnieliśmy tej Rosji pakt z Ribbentropem, okupację sowiecką i wywożenie milionów Polaków. Sekundowaliśmy propagandzie sowieckiej w ich dążeniach i dezyderatach. Ukrywaliśmy prawdę o polsko-sowieckich stosunkach przed własnym społeczeństwem. Nie udało się nam. Sowiety odpowiadają nam ciężkim złamaniem prawa międzynarodowego. Wyciągamy z tego konsekwencje i podajemy się do dymisji.

Tylko takie załatwienie sprawy umożliwiłoby członkom rządu uzyskanie autorytetu w społeczeństwie.

Zasada, że rząd w razieklęskiustępuje, weszła w krew każdego normalnego społeczeństwa. Stosują się do tej zasady nie tylko rządy demokratyczne, ale nawet półdyktatury i dyktatury. Czemu więc nie ustępuje nasz rząd, który przecież tylokrotnie oświadczał, że za pakt z 30 lipca przyjmuje całkowitą odpowiedzialność, i który nie może przecież zaprzeczyć, że poniósł wielką klęskę właśnie wskutek tego paktu?

Czemu? Może szukanie odpowiedzi na to pytanie zaprowadziłoby nas za daleko. Wolimy się więc ograniczyć do wskazania na metodę, którą ten rząd broni się przed upadkiem. Metodą tą jest stałe ukrywanie prawdy. Dlaczego nie ogłoszono prawdy już w dniu 1 grudnia 1941 roku, dlaczego nie ogłoszono jej w styczniu 1942 roku, w maju 1942 roku, dlaczego się jej teraz nie ogłasza? Mówi się nam: „dla pertraktacji”, „dla tajemnicy politycznej”, dla tego lub owego. Wszystko to nieprawda. Nie ogłasza sięprawdytylko i wyłącznie dlatego, że jej całkowite odsłonięcie musiałoby spowodować ustąpienie rządu premiera Sikorskiego, o ile oczywiście rząd ten ma wyrażać interesy i politykę narodu i państwa polskiego.

Dotychczas próbuje się tę prawdę ukryć, pomniejszyć, przeinaczyć. Oto jest jedyna metoda stosowana przez rząd dla utrzymania się na stanowisku.

„Dziennik Polski”, organ oficjalny naszego rządu, dla celów ukrywania prawdy używa nawet wydarzeń drugorzędnych, ukrywa prawdę nawet wtedy, gdy występuje przeciw polityce sowieckiej. Oto na przykład we wtorek 23 lutego „Dziennik Polski” wspomina o artykułach p. Kornijczuka (męża Wandy Wasilewskiej) i powiada filozoficznie: „Z treści wywodów p. Kornijczuka wynika, że dąży on do zaboru części ziem wschodnich” itd. A przecież to nie p. Kornijczuk, lecz rząd sowiecki stoi na stanowisku włączenia do Sowietów nie „części” ziem wschodnich, jak uprzejmie pisze „Dziennik Polski”, lecz całości ziem wschodnich oraz części Mazowsza, Podlasia, Lubelszczyzny, które nigdy do Ziem Wschodnich nie należały.

Wysiłki ukrywania prawdy, rzeczywistego stanu rzeczy, nabrały charakteruobrony rządu. Zwolennicy rządu ukrywają tę prawdę z przekonaniem, że zasłaniają w ten sposób rząd. Podkreśla to tylko, że politycznym oparciem rządu jest nieprawda.

Po tym wszystkim, co się stało, po częściowym ujawnieniu prawdy trzeba, aby premier Sikorski oświadczył światu: Robiłem, co mogłem, aby uzgodnić interesy Polski z polityką Sowietów. Zatajałem prawdę przed własnym społeczeństwem. Nic nie wskórałem. Odchodzę.

Chcemy, aby takie słowa padły i taki czyn miał miejsce nie dlatego, aby zmienić obecnego premiera na jakiegoś innego, który byłby nam politycznie sympatyczniejszy, lecz dlatego, że takie oświadczenie jest konieczne, że zwróci ono uwagę świata na niebezpieczeństwo, które nam grozi, i wykaże, że Polacy nie zgodzą się bez walki na pewne rzeczy, które „dla świętego spokoju” może chciano by im narzucić, że wreszcie stanowi ono jedyny w danej sytuacji sposób obrony godności Polski jako państwa suwerennego.

Oświadczenie takie nie byłoby zresztą wcale dla premiera Sikorskiego osobiście krzywdzące. Przeciwnie, właśnie jego przyjaciele polityczni powinni mu doradzać, aby uczynił je dobrowolnie, z inicjatywy własnej i jak najprędzej, nie czekając na nacisk z dołu emigracji, która przecież za rząd w Londynie przed Krajem jest odpowiedzialna. Usunięciem się w ten sposób premier Sikorski nie tylko nie przekreśli siebie jako polityka, lecz przeciwnie, właśnie dopiero wtedy uzyska autorytet, który na odwrót, straci zupełnie, jeśli się będzie upierał przy stanowisku wbrew oczywistym interesom Polski.

Dążąc do ustąpienia rządu, nie mamy bynajmniej zamiaru ani wykorzystywać politycznie tej ciężkiej dla Polski okoliczności, ani też krzywdzić czy karać kogokolwiek, czy nad kimś triumfować. Nie chodzi nam bynajmniej o to, aby przy tej sposobności teka X dostała się panu Y czy odwrotnie. Jesteśmy zdecydowanymi przeciwnikami załatwienia kryzysu w ten sposób, że wśród rządu znajdzie się jakiegoś kozła ofiarnego, którego się poświęci opinii publicznej. Może by to zadowoliło apetyty jakichś grup czy klik, zwłaszcza takich, które od dawna na dwóch fortepianach grają, ale nie będzie stanowiło należytego wyjścia z sytuacji, odpowiadającego godności narodu.

Jaki rząd ma przyjść na miejsce ustępującego? Dotychczas mieliśmy kombinację półdyktatury wojskowej z rządami lewicy. Sądzimy, że w takich czasach jak obecne nie stać nas ani na jakąkolwiek formę dyktatury, ani na kierunek jednostronny. W wolnej Polsce, jako prawicowiec, będę dążył do rządów prawicy, tak samo jak dobrze rozumiem, że lewicowcy starać się będą o lewicowy charakter rządu. Dzisiaj, w obecnych warunkach każdy jednostronny charakter rządu byłby szkodliwy. Rząd przyszły powinien być rządem prawdziwej jedności narodowej, w której reprezentowane być muszą wszystkie nasze obozy polityczne i kierunki polityczne, prócz oczywiście fikcyjnych i ad hoc tworzonych, i składać się musi z ludzi, których nazwiska Krajowi są znane.

Konstytucja

Obserwujemy z niepokojem, aczkolwiek z żywą i serdeczną sympatią, sprawy francuskie. Niepokój w nas wzbudza brak konstytucyjnej jedności władz Francji. Generał Giraud i generał de Gaulle. Nie ma dzisiaj konstytucyjnej siły, która by mogła przeciąć tu spory, zdecydować coś pozytywnego. Wynika to z tego, że wszelkie władze, które dziś w imieniu Francji występują, powstały wśród wojny, bez zachowania form konstytucyjnych.

Polskana szczęściejest w zupełnie innym położeniu. Podział na gen. de Gaulle’a i gen. Giraud byłby u nas na szczęście niemożliwy, potrafiliśmy wśród burzy wojennej zachować prawowite formy rządów legitymnych. Gdyby doszło w Polsce do nominacji polskiego Quislinga, byłby to rząd nielegalny; gdyby ktoś poza granicami Polski chciał robić jakąś frondę przeciw obecnemu prezydentowi Raczkiewiczowi, względnie przeciw przez niego wyznaczonemu następcy, byłby to odruch rewolucyjny i nielegalny.

Wprawdzie swego czasu poseł Lieberman wołał publicznie w Londynie: „Nie ma konstytucji”. I wprawdzie później przez dziwne zaiste zrządzenie losu został naszym strażnikiem pieczęci, ministrem sprawiedliwości. Ale konstytucja jednak jest i obowiązuje, i pełnia władzy w niej prawnie zakreślona spoczywa w rękach prezydenta Rzeczypospolitej.

Prócz okrzyków w rodzaju powyższych konstytucja nasza poniosła inne szczerby. Oto według art. 12 konstytucji umowy z innymi państwami zawiera prezydent. Takie samo było stanowisko poprzedniej Konstytucji z 17 marca. Jak wiadomo, paktu z 30 lipca prezydent nie podpisał, nie ratyfikował i pakt ten powstał wbrew jego woli, na drodze sprzecznej z postanowieniami konstytucji, sprzecznej z obowiązującym prawem.

Premier Sikorski nie jest żadnym dyktatorem ani też politykiem robiącym sprawę polską na własną rękę. Jest premierem normalnego konstytucyjnego rządu, który w pokojowych warunkach pozostaje u władzy dopóty, dopóki ma zaufanie prezydenta i parlamentu. Dziś niemamy izb sejmowych – Rada Narodowa nie może prawnie wchodzić w grę nawet jako ich namiastka, wobec tego czynnikiem rozstrzygającym, ile czasu ma pozostawać ten rząd u władzy, jest jedynie prezydent Rzeczypospolitej.

Przez niektórych komentatorów wysuwana jest teza, że prezydent, a nawet także jego następca, nie może dać dymisji gen. Sikorskiemu bez zgody tegoż gen. Sikorskiego. Taka teza czyniłaby istotnie z gen. Sikorskiego nieusuwalnego dyktatora, a Polskę z państwa demokratycznego przeistaczałaby w dyktaturę dożywotnią. Na szczęście teza ta nie wytrzymuje żadnej krytyki prawnej i fakt jej wysunięcia służyć może tylko do dyskredytowania Polski jako państwa demokratycznego i do niczego więcej.

Konstytucja nasza nie jest dyktatorialna, prezydent nie rządzi, prezydent kontroluje tylko rządy i decyduje o ich składzie personalnym. Konstytucja powiada, że prezydent odpowiedzialny jest przed Bogiem i historią. To piękne zdanie, zredagowane niegdyś przez wielkiego patriotę, który wolał z życiem się rozstać, niż bez protestu patrzeć na zło panoszące się w ojczyźnie, to piękne zdanie jest często dzisiaj cytowane. Czerpiemy z niego otuchę i nadzieję. Bo poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i historią ojczyzny powinno być matką odwagi, ojcem decyzji.

Rozkaz dzienny i mowa w Toronto

W ostatnim tygodniu dwa rządy antyniemieckiej koalicji wypowiedziały się co do celów wojny. Stalin w rozkazie dziennym do armii z 25 lutego i p. Sumner Welles w mowie w Toronto. Jak należało przewidywać, wypowiedziane poglądy nie są identyczne i nie mogą być identyczne. Zasmuci to zapewne premiera Sikorskiego, który w swym artykule dbać nam każe przede wszystkim o „spoistość wielkiej koalicji”, dla której to spoistości zatajał dotychczas przed krajem zasadnicze dla Polski fakty i wydarzenia. My, przeciwnie, uważamy, że dopóki Hitler napada na jednych i drugich, żadne różnice zapatrywań co do przyszłości świata nie odbiją się na intensywności walki z Hitlerem, a więc nie należy bać się ujawniania tych różnic ze względu na działania wojenne.

W obydwóch wypowiedziach cele wojny zarysowały się raczej w tonie niż w słowach. Stalin nadaje ton swejwypowiedzi, oświadczając, że armia sowiecka nie pójdziedalej aniżeli granice sowieckiej ojczyzny. W przekonaniu Stalina granice te obejmują także państwa bałtyckie oraz połowę Polski, a prócz tego Stalin w odpowiedzi na „serdecznepowinszowania” premiera Sikorskiego mówił także o oswobodzeniu Polski. Zapowiedź Stalina, że nie pójdzie dalej, wiązała się w sposób bardzo wyraźny z utyskiwaniem, że w Europie nie ma dotychczas drugiego frontu, co zresztą słuszne nie jest, gdyż istnieje i Afryka, i stałe bombardowanie Niemiec, nie wspominając już o dostarczaniu Sowietom sprzętu, bez którego nie byłoby zwycięstw Czerwonej Armii. Nie trzeba jednak zapominać, że tak jak polityka sowiecka prócz dyplomacji posiada jeszcze Komintern, tak prócz aneksji czy zawojowań posiada jeszcze jeden sposób terytorialnego rozszerzania się, mianowicie wprowadzanie systemu sowieckiego. Gdyby dajmy na to Bułgaria – od czego broń nas, Boże – została republiką sowiecką, byłoby to jednoznaczne z całkowitym uzależnieniem tego kraju od Moskwy. Wojska Czerwonej Armii nie potrzebują przekraczać granicy Niemiec, aby zdobyć Berlin – wystarczy, aby w Niemczech zapanował komunizm. Jest to zresztą zawsze możliwe, gdyż hitleryzm upodobnił Niemcy do kraju komunistycznego tak dalece, że dziś kto wie, czy nie wystarczy zamienić swastyk na sierpy i młoty, zamiast portretów Hitlera zawiesić portrety Stalina, wreszcie zamiast witać się łapą rozgarniętą, zacząć się witać zwartą pięścią, aby system hitlerowski zamienić na system komunistyczny.

Zapowiedź Stalina, że nie przekroczy granic niemieckich, tak jak jego dawniejsze oświadczenie, że tylkodureń(tak się wyraził) może myśleć o rozbrojeniu Niemiec, oznacza, że Stalin ma nadzieję, iż po klęsce Hitlera usadowi się w Berlinie rząd komunistyczny.

W świetle tego rozkazu dziennego należy rozumieć, że i ofensywa przeciwko Polakom, uznawanym za obywateli sowieckich, ofensywa prasowa przeciwko Polsce związane są z jakimiś szerszymi planami. Ciosy zadane Polsce przy wykorzystaniu paktu 30 lipca mają znacznie szerszy, choć może na razie tylko rozpoznawczy zakres działania. Pamiętam tragiczne dni wrześniowe, jak usłyszałem przez radio sowieckie 14 czy 15 września 1939 roku, że polskie aeroplany naleciały na terytorium sowieckie. Z wiadomości tej należałoby wnosić, że Polska oszalała – padając we krwi pod miażdżące żelaza czołgów niemieckich, swą flotę powietrzną skierowuje przeciw Rosji, aby na nią napaść. Dzisiaj oficjalna prasa sowiecka głosi, że Polacy występują z pretensjami do Ukrainy sowieckiej, a więc znowu wmawia nam szaleństwo, jakąś wojnę zdobywczą, w chwili gdy jesteśmy bez wojska, okupowani, niszczeni przez Niemców, dziesiątkowani. Ale po owym rzekomym napadzie polskich aeroplanów na terytorium sowieckie przyszedł ciąg dalszy: wkroczenie wojsk sowieckich do Polski rozpaczliwie walczącej z Niemcami. Nie wiemy, co przyjdzie teraz, ale plan Stalina jest niewątpliwie szerszy niż uderzenie tylko w Polskę.

Sumner Welles odwrotnie niż Stalin mówił okompletnymrozbrojeniuNiemiec. Ale większe jeszcze różnice zachodzą pomiędzy poglądami obydwu mężów stanu na gospodarczą przyszłość świata. Stalin w rozkazie dziennym o niej bezpośrednio nie mówił, ale wyraz komunizm był wspomniany tam oczywiście dość często.Komunizmjest przede wszystkim systemem gospodarczym; oznacza on autarkię gospodarczą, monopol państwa na wszelką pracę gospodarczą, wreszcie pracę przymusową, pozbawioną gospodarczej swobody. Jeśli Stalin zapowiada nam swoje porozumienie z przyszłym rządem niemieckim, co tkwi w jego oświadczeniach, że walczyz hitleryzmem, a nie z Niemcami, to oczywiście przypuszczam,że Niemcy adoptują podobny system gospodarczy. Zresztą, jak już powiedzieliśmy, system dzisiejszych Niemiec, zwłaszcza po ostatnich zaszłych tam przeobrażeniach, już jest do komunizmu bliźniaczo podobny.

Sumner Welles przeciwnie. Nie zrozumielibyśmy należycie jego mowy, gdybyśmy nie widzieli w niej nastroju przeciwnego wszelkiego rodzaju autarkiom. Oczywiście, że Sumner Welles, mówiąc o gospodarczej organizacji przyszłego świata, miał na myśli gospodarkę swobodną i człowieka gospodarującego swobodnie, a nie niewolnika aparatu państwowego. Gdyby zwyciężyła koncepcja Stalina i ujrzelibyśmy Niemco-Rosję gospodarujące w sposób komunistyczny, zadałoby to cios swobodnej gospodarce świata. Różnice więc pomiędzy tendencjami Stalina a amerykańskimi są bardzo widoczne, ale o ile wiemy, prezydent Roosevelt nie napisze z tego powodu artykułu w jakimś piśmie, w którym wyrażałby obawę co do spoistości „wielkiej koalicji”.

Sumner Welles zabrał głos także w sprawie Bałtyki, tu już wyraźnie podkreślając różnice pomiędzy polityką Sowietów a Stanów Zjednoczonych. Sowiety – powiedział – uważają, że państwa bałtyckie wchodzą w skład Związku Sowieckiego, my chcemy tę sprawę uważać za płynną i utrzymujemy stosunki z przedstawicielami tych państw. Nie potrzebuję mówić, że nasze sympatie są tutaj po stronie Amerykanów, nasza polityka wobec Bałtyki od Zygmunta Augusta do Piłsudskiego jest dostatecznie znana.

Sumner Welles wzywa narody zjednoczone do wymiany zdań na temat przyszłego ustroju świata. Uważam, że w dyskusji takiej powinni wziąć także udział politycy polscy, bez oglądania się na „spoistość wielkiej koalicji”, bo jak powiedziałem już, poglądy na przyszłość muszą być inne w Moskwie, a inne gdzie indziej; wynika to z odrębności ideowej obu tych światów i w niczym strategicznej jedności nie zagraża.

Jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, to powinniśmy się znaleźć w rzędzie państw gospodarujących na zasadach swobodnej pracy i swobodnego człowieka. Powinniśmy także akceptować dla przyszłej Polski zasady planu Beveridge’a5.

Jeśli chodzi o polityczny układ przyszłej Europy, to zgodnie z większością opinii angielskiej powinniśmyprzyjąć zasady ustroju federacyjnego dla przyszłej Europy.

Rząd nasz robił federację z Czechami. Nasz projektowany sojusznik jeszcze przed wejściem w życie projektowanej federacji wystąpił przeciwko nam w drażliwej sprawie polsko-sowieckich stosunków. Chyba żaden Czech nie będzie się dziwił, że to zakłóciło nasz optymizm co do przyszłej polsko-czeskiej współpracy.

Widzimy w Europie północno-środkowo-południowej trzy możliwe federacje:

1) Unia skandynawska, złożona z Szwecji, Norwegii, Danii i Finlandii.

Rzeczą dla Polski raczej drugorzędną jest, czy państwa bałtyckie mają być sfederowane z Polską czy też z unią skandynawską. Być może byłoby nawet lepiej, aby związały się ze Skandynawią, chociaż właśnie Skandynawia zapewne nie będzie tego chciała. My w każdym razie o to Kircholmu robić nie będziemy. Chodzi nam tylko o to, aby te państwa były niepodległe.

2) Druga federacja obejmować powinna Polskę, Węgry i Rumunię. Piszę zresztą o tym w innym miejscu broszury niniejszej.

3) Trzecia – Jugosławię, Bułgarię i Grecję.

Kreśląc plan powyższy, zdaję sobie sprawę, że nie wypowiadam poglądu, który by był uzgodniony w naszym społeczeństwie, a przedstawiam raczej materiał dyskusyjny. Wracajmy do sprawy aktualniejszej i bardziej na razie realnej, do różnicy poglądów, która się ujawniła pomiędzy Ameryką a Rosją, i do stosunku do tej różnicy ideologii i praktyki politycznej naszego obecnego rządu.

Piszę „obecnego”, bo mam nadzieję, że rząd wyciągnie konsekwencje z ostatecznego bankructwa paktu z 30 lipca 1941 roku, z obrócenia się niejasności redakcyjnej tego paktu przeciwko nam, z własnych uchwał, które ex postmusząten pakt interpretować, muszą protestować przeciwko jednostronnej interpretacji sowieckiej, czyli tym samym podkreślać, jak wadliwie pakt był skonstruowany. Nie ma bardziej wyrazistego przyznania się do winy, nie ma silniejszego napiętnowania redakcji paktu z Sowietami niż deklaracja rządu z 25 lutego 1943 roku6. Gdyby pakt był napisany wyraźnie, zgodnie z polskimi interesami, jednostronna ta deklaracja, wymuszona strachem przed opinią publiczną, nie byłaby potrzebna.

Jedynie swoją dymisją rząd może naprawić zło, które wyrządził.

Różnica poglądów, która zachodzi pomiędzy Ameryką i Rosją co do przyszłości wojny podkreśla całą błędność polityki naszego rządu. Chciał on, aby tej różnicy poglądów nie było, p. Stroński zapewniał Amerykanów, że w Rosji ustały prześladowania religijne, premier Sikorski – że Rosja wyrzekła się chęci bolszewizowania innych krajów. Dzisiaj jeszcze premier Sikorski nie chce ujawnić krzywd, których doznaliśmy, aby nie zaszkodzić „wielkiej koalicji”.

Zważmy, oceńmy, zamyślmy się nad tą wielką różnicą. Sumner Welles porusza sprawę państw bałtyckich, nie bojąc się w ten sposób urazić spoistości „wielkiej koalicji”, a premier Sikorski obawia się poruszyć sprawę obrony własnego terytorium, aby tej koalicji nie naruszyć. Oczywiście to zestawienie jest tylko odpowiedzią dialektyczną. W istocie zatajanie przed Polakami rzeczywistego stanu rzeczy miało na celu nie obronę koalicji, lecz własną obronę rządu.

Ale zatrzymajmy się nad przypuszczeniem, że tu o koalicję, a nie o utrzymanie się rządu chodziło. Wtedy musimy powiedzieć, że premier Sikorski zarówno przecenia znaczenie Polski w obecnych stosunkach dyplomatycznych, jak nie docenia interesów Polski.Przecenia, bo dla utrzymania całości koalicji znaczenie bardziej miarodajne posiada stanowisko Roosevelta czy Stalina niż nasze. Nie docenia spraw Polski, bo kwestia Wilna i Lwowa jest dla nas zbyt ważna, aby ją czemukolwiek podporządkowywać.

Jeszcze niedawno członek naszego rządu p. Strasburger oświadczył w Ameryce, że wszelkie nieporozumienia pomiędzy Polską a Sowietami zostały usunięte. Żądania Wilna i Lwowa uważał więc p. Strasburger za błahostkę, nad którą nie warto się zastanawiać. Teraz sfery rządowe przywiązują nadzieje do jakiegoś listu, który ma kogoś wzruszyć i przekonać. Czytałem kiedyś podczas upalnego popołudnia na głuchej wsi książkę o joginach, wydanie brukowe. Jogini ci tam radzili rozwijać w sobie siłę woli. Powiadali, że wystarczy sobie powtarzać z przekonaniem: „Ja latam, ja latam, ja latam”, aby rzeczywiście polecieć. Metody polityczne naszego rządu przypominają mi te rady joginów. Od półtora roku słyszymy powtarzane z akcentem szczerego przekonania: „nasze stosunki z Sowietami są dobre”, „pakt dał wyniki znakomite”, ale niestety wyniki tych ćwiczeń nie są zadowalające.

Program na przyszłość

W dniu 17 lutego ukazał się w „Dzienniku Polskim” artykuł zakończony tragihumorystyczną, zważywszy na obecną sytuację, konkluzją:

Polityka dotychczasowa rządu polskiego wobec Rosji dała rezultaty pozytywne, wszystkim dobrze znane, a żadnych szkód nie wyrządziła. Kontynuowanie tej polityki zatem w atmosferze spokoju i opanowania, a nie w atmosferze histerii i megalomanii, jest podyktowane polską racją stanu.7

Otóż polityka ta „kontynuowana” być nie może, chociażby ze względu na los Polaków w Rosji sowieckiej. Ale w tych zdaniach tak sprzecznych z rzeczywistością podziwiamy upór i tupet, z jakim się wprowadza społeczeństwo w błąd co do sytuacji faktycznej.

Artykuł cytowany wychodzi z założenia, że kwestią najważniejszą dziś dla nas jest utrzymanie „wielkiej koalicji” i że pakt z 30 lipca 1941 roku jest czymś w rodzaju klamry dla tej „wielkiej koalicji”. Autor jest w błędzie. Po pierwsze „wielka koalicja” powstała nie dokoła paktu polsko-sowieckiego, lecz na skutek agresji Hitlera w czerwcu 1941 roku. Konieczność wspólnego zwycięstwa nad Hitlerem – oto jest więź, która wielką koalicję trzyma i trzymać będzie. Zwycięstwa sowieckie są uzależnione od anglo-amerykańskich dostaw amunicyjnych, a nie od naszego stanowiska wobec Sowietów. Wreszcie, dlaczego to właśnie spod polskiego pióra wychodzą twierdzenia, że Polska powinna ponosić ofiary dla utrzymania „wielkiej koalicji”. Ponosimy ofiary dla wojny i ponosić je chcemy. Kraj nasz jest prześladowany przez Niemców bardziej niż inne kraje przez Niemców okupowane, co wskazuje, że opór u nas jest większy niż gdzie indziej. Nie powinno się mówić o wielkich koalicjach, gdy się wie, że chodzi tu o kwestie całości terytorialnej Polski. To takie proste: weszliśmy do wojny, aby terytorium naszego bronić, nie po to dążymy do zwycięstwa, aby połowę naszego terytorium tracić, albo po to, aby Polsce nadawać charakter republiki sowieckiej.

W „Dzienniku Polskim” czytamy ciągle sugestie, że Goebbels straszy Europę bolszewizmem, a więc my, aby Goebbelsowi przeszkadzać, powinniśmy zachwalać ustrój sowiecki, względnie nic złego o nim nie mówić. Można oczywiście po tej linii iść jeszcze dalej i powiedzieć, że aby zrobić Goebbelsowi należytego psikusa, powinniśmy oświadczyć, że chcemy w przyszłości stanowić jedną ze związkowych republik sowieckich.

Nie byłaby to jednak droga właściwa. W Europie jest dużo krajów i ludzi, którzy nienawidzą Niemców, ale nie chcą też ustroju sowieckiego. Jeśli się dziś głosi hasło: „albo Niemcy, albo Sowiety”, to nie tylko się nie utrudnia, lecz właśnie ułatwia grę Goebbelsowi i propagandzie niemieckiej. Niemcy są znienawidzone nie tylko przez swoich przeciwników, lecz także przez dużą część swoich sojuszników w tej wojnie. Węgry i Rumunia zostały zmuszone do wzięcia udziału w tej wojnie po stronie Niemiec. Porzucą te Niemcy przy pierwszej nadającej się okazji, którą warto by im ułatwić. Jedyne, co może ich przy Niemcach utrzymać, to zapowiedź, że będą po wojnie włączone do sfery interesów sowieckich.

A przecież właśnie w naszym polskim interesie leży, aby Węgry i Rumunia porzuciły Niemców jak najprędzej, aby jak najprędzej otwarły drogę zwycięskim wojskom alianckim dla oswobodzenia Polski. Zresztą już dzisiaj są Węgrzy, którzy rozumieją, gdzie leży przyszłość ich ojczyzny.

Premier Stalin, odpowiadając naszemu premierowi na jego ostatnią depeszę gratulacyjną, oświadczył, że „niedaleka jest chwila, kiedy Związek Sowiecki i Polska na zawsze wypędzą ze swych ziem znienawidzonych hitlerowców i ich satelitów”. Formuła ta wymaga z naszej strony pewnych uzupełnień. W obecnym swoim brzmieniu jest dla nas za wąska i niezadawalająca. Chcemy wypędzić z Polski nie tylko hitlerowców, ale w ogóle wszystkich Niemców; gdyby na przykład system hitlerowski w Berlinie runął, ale Niemcy pozostali w Poznaniu i Warszawie, nie zmieniałoby to nic w naszej sytuacji. Po drugie, nie chodzi nam o wypędzenie Niemców tylko z Rosji i Polski, ale także z Francji, Belgii, Holandii, Jugosławii, Grecji, oraz wpływów politycznych niemieckich z Włoch, Węgier i Rumunii.

Precyzując swój program Polski jako państwa niezależnego, Polski nie niemieckiej, ale także nie sowieckiej, wchodzimy w konflikt z częścią opinii angielskiej. Wiemy o tym. Sądzimy, że i tak ten konflikt jest nieuchronny, że próby jego złagodzenia w rodzaju ogłaszania inseratów o książkach generała Sikorskiego w organie komunistów angielskich „Daily Workerze” stanowią przykłady dyplomacji dziecinno-naiwnej. Nigdy nie należy naśladować strusi w ich metodach politycznych. Ale komuniści angielscy i koła z nimi sympatyzujące to jeszcze nie cała Anglia, która wie, że Polska Anglii zawsze wierności dochowa, że Polacy są narodem wiernym i wdzięcznym. Narażenie się małej części opinii angielskiej rewanżuje się całkowicie uzyskaniem sympatii wśród naszych sąsiadów. O interesy antyniemieckich Węgrów i antyniemieckich Rumunów Polska powinna dbać jak o swoje własne. Trzeba pamiętać, że najsilniejszym czynnikiem politycznym jest czynnik geograficzny.

Co do jednego z naszych sprzymierzeńców spotkało nas wyraźne rozczarowanie, mianowicie co do sprzymierzeńca czeskiego. Czesi nie mogą dać nam żadnej pomocy wojskowej, ale mogli i powinni byli dać nam pomoc dyplomatyczną właśnie w drażliwej sprawie stosunków z Sowietami. Uczynili coś wręcz odwrotnego. Oto są dwa sympatyczne kraje, z którymi porozumienie nasze nie może być nigdycałkowite. Finlandia, ponieważ Finowie są wyłącznie antyrosyjscy, ponieważ Niemców się nie boją, i Czesi, ponieważ są wyłącznie antyniemieccy, ponieważ Rosji się nie boją. Natomiast Rumunia, Polska i Węgry są krajami, które muszą bronić swej niepodległości zarówno przed Niemcami, jak i przed Rosją. Do niczego nie prowadzi ukrywanie tej prawdy.

Spotkałem się ze zdaniem w kołach polskich, że po wojnie Polska powinna wstąpić do zespołu narodów brytyjskich. Popularność Anglii jest tak duża w narodzie polskim, że z naszej strony nie byłoby na pewno przeszkód ku temu. Zupełnie jednak nie wiem, jak by na to zareagowała opinia brytyjska, która dotychczas była przeciwna rozszerzaniu swego zespołu na kontynent Europy. Natomiast wojna obecna wskazała na konieczność sojuszów państw w obronie niepodległości. Na dwa lata przed wojną pisałem na manszecie „Słowa”: „Minął okres parcelacji państw, nadchodzi okres komasacji państw”. Układ polsko-czeski nie wytrzymał próby życia. Federacja, która się od tego zaczyna, że jedno z państw sfederowanych z miejsca odmawia chociażby dyplomatycznej pomocy swemu sojusznikowi w obronie jego granic, nie może nic dobrego wróżyć na przyszłość.

Tworząc natomiast federację z Polski, Węgier i Rumunii, solidaryzujemy trzy państwa ulegające jednakowym niebezpieczeństwom zewnętrznym, i to właśnie powinno być decydujące.

Lubię jedno zdanie Romana Dmowskiego: „Oni więcej nienawidzili Rosji, niż kochali Polskę”. Nad polityką naszego obecnego rządu wisi to samo, co nad artykułami p. Strońskiego. Ludzie ci więcej dbają o klęskę Niemiec, niż o wolność Polski. Mamy oczywiście słuszne powody do zemsty nad Niemcami. Ale sama zemsta nie może nas zadowolić. Chodzi nam o odbudowanie Polski, o niepodległość. Dlatego też dbać powinniśmy o plany konstrukcyjne cokolwiek realniejsze niż to zbliżenie z Czechami, które tak zawiodło od samego początku. Miejmy nadzieję, że nowy rząd zarzuci płytką metodę konstruowania programu politycznego Polski tak, aby dogodzić aktualności, dogodzić modzie, dogodzić chwilowym zachciankom opinii. Są to metody odpowiednie dla aranżerów filmowych lub konferansjerów, nie dla mężów stanu. Programem naszym jest:

1) Polska związana jak najściślej z Anglią.

2) Polska całkowicie niepodległa, niewchodząca w orbitę interesów ani Niemiec, ani Rosji.

3) Polska posiadająca dostateczną siłę fizyczną dla uniknięcia w przyszłości klęski z 17 września, a więc sfederowana z Węgrami i Rumunią, co by nam dało potęgę od morza do morza, o sześćdziesięciomilionowej ludności. W interesie więc naszym leżałoby utrzymanie wspólnej z Węgrami granicy i przeciwstawienie się wszelkiemu uszczupleniu terytoriów bądź Węgier, bądź Rumunii.

Ostracyzm

Wyjechałem z kraju na skutek namowy kilku wilnian, którzy chcieli, abym na emigracji bronił spraw związanych z Wilnem. Byłem dwa razy posłem na sejm z Wilna, przez kilkanaście lat redagowałem tam gazetę, Wileńszczyzna jest moim krajem ojczystym. Muszę się więc usprawiedliwić przed Czytelnikami, dlaczego dziś nie należę do Związku Wilnian, zawiązanego w Edynburgu.

Przyczyna ta leży w dwóch dokumentach.

W jednym z nich cofnięto zezwolenie na wzięcie udziału w zjeździe Wilnian urzędnikom państwowym na podstawie wiadomości, że w tym zjeździe ma wziąć udział p. Mackiewicz.

Drugi dokument przytoczę dosłownie. Jest to list członka rządu do premiera8:

Byłem na posiedzeniu Komitetu Organizacyjnego Zjazdu Wilnian i uzyskałem pełną gwarancję, że:

1) pan Stanisław Mackiewicz udziału w zjeździe nie weźmie;

2) na zjeździe nie będą poruszane żadne tematy polityczne.

Zjazd będzie manifestacją polityczną na rzecz uciśnionej Ziemi Wileńskiej, protestem przeciwko gwałtom quislingów litewskich i wyrażeniem wdzięczności Panu Generałowi za obronę naszych granic wschodnich.

Przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego został wybrany członek Rady Narodowej mec. T. Kiersnowski, co daje pełną gwarancję, że zjazd wypadnie poważnie i rzeczowo. W tym stanie rzeczy proszę Pana Generała o udzielenie pozwolenia na wzięcie udziału w zjeździe wojskowym i urzędnikom państwowym.

Po przeczytaniu tych dokumentów nasuwają się różne uwagi charakteru konstytucyjnego, prawnego oraz co do obyczajów politycznych. Uwag tych jednak jako strona zainteresowana wypowiadać nie będę.

Watykan

Szanuję p. Zygmunta Nowakowskiego i jako człowieka, i jako pisarza. W czasie emigracji swoim stanowiskiem w sprawach sowieckich w swych artykułach zasłużył sobie na wdzięczność. Ale po zaznaczeniu tego szacunku muszę wypowiedzieć się przeciwko jego walce z Watykanem. Jest ona niesłuszna i niepolityczna.

1) Przede wszystkim czasy są nieodpowiednie na zabieranie się do reformacji kościelnej. W XVI wieku zastanawiała się nad tym problemem Polska, wysłuchiwała argumentów przeciwko papiestwu, które to argumenty wówczas były świeże i nowe, i wybrała wierność Kościołowi. Sądzę, że chwila, kiedy jesteśmy na emigracji, a Kościół katolicki prześladowany przez Niemców w Kraju, najmniej sprzyja nawrotowi do dyskusji aktualnej w XVI wieku.

2) Pan Nowakowski zarzuca papieżowi jego formalną neutralność, skutkiem której jest fakt, że papież składa ofiary na Czerwony Krzyż angielski na Dalekim Wschodzie i na Czerwony Krzyż japoński. Gdyby Papież pamiętał tylko o Anglikach, a nie pamiętał o Japończykach, rozmijałby się z wymogami neutralności. Leży to w obowiązkach i zwyczajach państw neutralnych, że gdy dają one pomoc jednemu z krajów wojujących, to taką samą pomoc dają jednocześnie stronie przeciwnej.

Neutralność Watykanu jest zresztą między innymi skutkiem nieistnienia państwa papieskiego. Czy p. Nowakowski chciałby je na nowo wskrzesić? Jeśli nie, to musi się zgodzić z tym, że papież nikomu wojny wypowiedzieć nie jest w stanie.

Zresztą wracając do przykładu z Japończykami, wspomnieć trzeba, że wśród nich są także katolicy i że Kościół katolicki nie byłby Kościołem powszechnym, gdyby zaczął przekładać polityczne interesy jednego kraju nad interesy innego kraju. Są kościoły narodowe. Te oczywiście łatwiej się solidaryzują z interesami swego narodu. Kościół katolicki jest jednak, jak już powiedzieliśmy, Kościołem powszechnym.

3) Watykan a konkordat z Polską. Konkordat obowiązuje, ale przecież obowiązują także i inne umowy, które Polska zawarła, a jednak wykonywane być nie mogą. Zgódźmy się na to, że Watykan nie wszystko, do czego się zobowiązał w konkordacie, dziś wykonać jest w stanie. Ujmijmy tę kwestię poglądowo: było zwyczajem, że nuncjusz przyjeżdżał na Nowy Rok do Głowy Państwa Polskiego z powinszowaniami na Zamek Królewski. Dziś Zamku nie ma.

Być może wreszcie, że nasz kler jest za mało przez Watykan broniony, ale wolelibyśmy, aby skargi tego rodzaju płynęły do Rzymu wprost z Kraju.

Natomiast:

doktryna Kościoła katolickiego jest dziś w całkowitej zgodzie z interesami Polski i powiem, że w historii nigdy może polityka Watykanu i dążenia Polski nie były tak zbieżne, jak dzisiaj. Papież potępia wszelaki totalizm, czyli właśnie wroga Polski. Papież nie może, jak Mahomet, dobyć miecza w obronie wiernych, ale głosi doktrynę, która nie ugina się przed hasłami naszych wrogów.

Polska w ogniu walki, wśród prześladowań i moralnego chaosu winna nade wszystko zachować równowagę ducha i równowagę moralną. Nie czas obecnie na zmianę źródeł naszej moralności społecznej. Życie i tak zbyt dużo niesie nam tragedii i rozterek. Nie zakłócajmy spokoju pacierza rozstrzeliwanych.

Program „NEP-u”

Wielkie oburzenie w cywilnych i wojskowych kołach emigracji polskiej w Brytanii wywołała broszura wydana przez jedno z propagandowych biur naszego rządu po angielsku pt.Ku nowej Polsce. Program Polski podziemnej, z artykułem ministra Jana Kwapińskiego9. Na skutek jednego artykułu w prasie amerykańskiej, w „Washington Post”, nasza Rada Ministrów wstrzymała dalsze rozpowszechnianie tej broszury, podobno ta uchwała zapadła jednomyślnie. Ale broszura jest tylko powtórzeniem wniosku ludowców i socjalistów, wniesionego na Radę Narodową w grudniu 1942 roku. Wycofanie broszury nie wycofuje jeszcze wniosku.

Na ten programowy wniosek ludowców i socjalistów, rzekomo przysłany z Polski podziemnej, składają się zasady gospodarcze obowiązujące w Rosji Sowieckiej za czasów tzw. NEP-u10, gdy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, tolerował jeszcze u siebie i indywidualne drobne gospodarstwa rolne, obok „kołchozów” i „sowchozów”, i małe warsztaty przemysłowe, i swobodne rzemiosło, i handlarzy. Jak wiadomo ze słów Lenina, z wynurzeń Stalina, z prac teoretyków gospodarstwa sowieckiego, ów NEP miał być, i w istocie był, tylko pozycją wyjściową do dalszego udoskonalenia systemu gospodarczego i wprowadzenia socjalistycznego raju, którego słodkie owoce spożywamy dzisiaj na ziemi sowieckiej. Omawiana broszura nie tai także radosnej nowiny, że zapowiedziane reformy to tylko początek dalszej i głębszej pracy.

Wniosek socjalistów i ludowców zaczynał się co prawda od oświadczenia, że budowa nowego ustroju oprze się na wolnym, samodzielnym i uspołecznionym człowieku. Ale to tylko szyld programu zupełnie niezgodny z jego treścią, W dalszym bowiem jego ciągu program przekreśla zasadę wolnej, indywidualnej pracy człowieka, a zamiast tej wolnej pracy stale wysuwa przymusowy kolektyw, w różnych formach, albo spółdzielnie, albo organizacje samorządowe, albo wreszcie upaństwowienie. Rozumiemy doskonale, że pewne gałęzie życia gospodarczego nadają się do upaństwowienia. Lenin np. marzył o powszechnej, państwowej elektryfikacji. Powtarzał nawet hasło: „Bolszewizm to jest socjalizm plus elektryfikacja”11. Twórcy wniosku socjalistyczno-ludowego również zapowiadają, że państwo polskie rozbuduje powszechną elektryfikację. – Nie mamy nic przeciwko temu. Ale program socjalistów i ludowców, obłudnie zapowiedziawszy wolnego człowieka na wstępie, faktycznie nic temu wolnemu człowiekowi nie pozostawiado roboty, zapowiada „planowość” oraz etatyzm we wszystkich absolutnie dziedzinach życia gospodarczego, od przemysłu począwszy na drobnym producencie rolnym skończywszy. Chłop nasz, według tego programu, nawet płótno tkane przez jego żonę w chacie ma oddawać w ręce kolektywu, a nie sprzedawać na wolnym rynku. Ileż milionów urzędników będzie potrzebnych do tych wszystkich spółdzielni, związków samorządowych i nacjonalizacji. A ileż dużych i małych biur personalnych.

Rozumiemy zbyt dobrze, że program ludowcowo-socjalistyczny wzbudził obok oburzenia w kołach emigracyjnych także trochę entuzjazmu w pewnych kółkach, od Strattonu12począwszy, a skończywszy na biurze p. Szapiry, które po angielsku tę broszurę wydało, a które – mówiąc nawiasem – wspomagane jest przez Skarb Państwa dość okrągłą sumką 300 funtów miesięcznie.

Jakąż potęgą jest inercja myślenia. Pan Kwapiński około czterdziestu lat temu zaprzysiągł wiarę socjalistyczną. Teraz wraz z dwoma milionami naszych rodaków miał sposobność poznać Rosję sowiecką. Wie dobrze, że pomimo imponujących zaiste zwycięstw sowieckich życie bezrobotnego w Europie jest rajem w porównaniu do życia robotnika w Rosji, a życie więźnia w kaźniach Gujany jest jeszcze rozkoszą w porównaniu do nędzy chłopa w kołchozie w najżyźniejszych krajach Sowieckiego Związku. Dlaczegóż więc chce swą ojczyznę po oswobodzeniu doświadczać systemem, którego tragiczne, koszmarne skutki ocenił chyba należycie?

Dziwne jest także, że na program NEP-u odzwierciedlony w tym wniosku uzyskali socjaliści podpis Stronnictwa Ludowego. Przecież kośćcem tego stronnictwa była grupa „Piasta”, czyli włościan gospodarzy nigdy nie dążących do socjalizacji ani świata, ani Polski. Zwłaszcza włościanin poznański, ten lud godzien szacunku pod każdym względem, patriotyczny, gospodarny, kochający tradycję, był jak największym, zdecydowanym i świadomym wrogiem wszelkich pomysłów socjalistycznych. Skąd na miłość Boską pod tym programem NEP-u znalazł się podpis p. Mikołajczyka, przedstawiciela tego właśnie poznańskiego ludu, będącego uosobieniem konserwatyzmu narodowego w najszerszym tego słowa znaczeniu? Co jest ciekawsze, sam p. Mikołajczyk wśród swoich znajomych w Poznańskiem nigdy za żadnego burzyciela porządków społecznych nie uchodził, przeciwnie – wiemy dobrze, jak dalece był popierany przez ziemian poznańskich, wśród których nie było na pewno ani admiratorów, ani amatorów NEP-u sowieckiego. Jakież są te nici, którymi są dziś związani w Londynie przedstawiciele Stronnictwa Ludowego, i któż porusza tymi nićmi?

Przejdźmy teraz do najboleśniejszej i najdrażliwszej sprawy. Ogłoszono, że program jest przysłany z Kraju. Każdy z nas piastuje kult Kraju, tego Kościoła cierpiącego współczesnej Polski. Toteż wyraźnie chciano zagrać na tych uczuciach, powołując się na Kraj, a jednocześnie zasłaniając tajemnicą wojskową, obywatelską i patriotyczną te metody, którymi dobywa się z Kraju to, co się uprzednio w Londynie układa. Nie będziemy więcej mówić o tej sprawie. I tak wypłynie ona jeszcze kiedyś przed jakimś sądem.

Za program NEP-u ogłoszony w „Robotniku” i ogłoszony w broszurach po angielsku odpowiedzialny jest rząd. Cóż z tego, że większość członków gabinetu zapewne nie podziela tych bolszewickich pomysłów. Rząd przecież oświadcza, że się opiera na systemie stronnictw. A któż to są stronnictwa, jeśli nie ludowcy i socjaliści?

Ukazujący się w Londynie „Robotnik Polski” wystąpił w obronie ogłoszenia po angielsku programu polskiego NEP-u w artykuleSpór o dopuszczalność sporów. Tytuł artykułu wskazuje nam na linię i charakter obrony. „Robotnik Polski” zapomina jednak, że są pewne rzeczy, które powinny być dla całego naszego rządu zupełnie bezsporne. Do nich zaliczać się powinna przynależność Polski do świata wolnego człowieka i wolnej pracy, w której indywidualna zasada gospodarowania powinna być regułą, a ograniczenie tej zasady wyjątkiem w razie wyższych konieczności. Program, który dwa stronnictwa naszego rządu za swój ogłosiły, stawia Polskę po tamtej stronie bariery, oddziela ją wyraźną granicą od państw, których życie opiera się na swobodzie, przesuwa Polskę w ciemnię sowieckiej nocy.

I ma to głębsze znaczenie polityczne. Już na łamach prasy amerykańskiej, do której dotarła broszura z biura p. Szapiry, wyczytaliśmy pytanie: „Czego Polacy chcą wreszcie?”. Winniśmy ciągle pamiętać, że jako największe z niebezpieczeństw wisi nad nami owo hasło: Anglia, Stany, Rosja, Chiny, a raczej jego konsekwencje, tj. w razie podziału globu na sfery interesów tych czterech państw włączenie Polski do sfery interesów sowieckich. Wiemy, że nawet tutaj, w tak przyjaznej nam Anglii, spotykamy pewną ilość ludzi, którzy patrzą na Polskę jako na „kłopot” utrudniający stosunki angielsko-sowieckie. O ileż ten kłopot będzie mniejszy, jeśli Polska przyjmie sowiecki system gospodarczy lub choćby upodobni się do sowieckiego systemu gospodarczego. Wtedy my sami stworzymy argument, że leżąc na granicy świata gospodarstwa wolnego i indywidualnego a kolektywnego i przymusowego, wybraliśmy dla siebie zasady tego drugiego świata, a więc sami dobrowolnie przechylamy się na tamtą stronę.

Z tego też punktu widzenia grudniowy program ludowców i socjalistów uznać należy za robotę złą i nieodpowiedzialną.

Przypisy

1Sikorski przyleciał do Kujbyszewa w niedzielę 30 listopada 1941.

2W Deklaracji Rządu RP i Rządu Związku Radzieckiego o przyjaźni i wzajemnej pomocy z 4 grudnia 1941, wbrew słowom Mackiewicza, była również mowa o „niemieckich napastnikach” vel „germańskich barbarzyńcach”.

3Z. Nowakowski,Honor, „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie”, nr 9 (155) z 28 lutego 1943.

4Oświadczenie Rządu RP w sprawie stosunków polsko-rosyjskich, „Dziennik Polski” (Londyn), nr 808 z 26 lutego 1943.

5Plan Beveridge’a – memoriał opracowany 1942 przez W.H. Beveridge’a na zlecenie rządu brytyjskiego; zalecał przyjęcie i prowadzenie przez państwo polityki pełnego zatrudnienia, zabezpieczenia społecznego wszystkich obywatelioraz powszechnej, publicznej i bezpłatnej służby zdrowia.

6Chodzi o oświadczenie opublikowane 26 lutego 1943 w „Dzienniku Polskim” (zob. przyp. 4 na s. 14), w którym była m.in. mowa o nienaruszalności granicy polsko-sowieckiej.

7Kuszenie niemieckie a pakt polsko-sowiecki, „Dziennik Polski” (Londyn), nr 800 z 17 lutego 1943.

8Autorem listu miał być Wacław Komarnicki.

9Towards a New Poland. A Programme of the Polish Underground Movement, London 1942. Było to tłumaczenie opracowanego przez działaczy konspiracyjnej PPS-WRN oraz konspiracyjnego SL (ci ostatni wycofali się przed ostateczną akceptacją tekstu)Programu Polski Ludowej(Warszawa, sierpień 1941). W 1941Program Polski Ludowejwydano również w Londynie.

10NEP (Nowaja ekonomiczeskaja politika, Nowa Polityka Ekonomiczna) – doktryna gospodarcza wprowadzona w Rosji sowieckiej w 1921, polegająca m.in. na wprowadzeniu elementów gospodarki rynkowej, zgodzie na restytucję sektora prywatnego, otwarciu na kapitał zagraniczny. Od połowy lat 20. stopniowo ograniczana.

11Dokładny cytat brzmi: „Komunizm – to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju”.

12W Stratton House w Londynie mieściła się siedziba rządu polskiego na uchodźstwie.