Życie daremne. „Wiadomości” 1950–1956 - Stanisław Cat-Mackiewicz - ebook

Życie daremne. „Wiadomości” 1950–1956 ebook

Stanisław Cat-Mackiewicz

5,0

Opis

…Byłem już zupełnie bezsilny w tym, co było najważniejsze. Rozumiałem dobrze, że w razie wojny z Niemcami Rosja zajmie nasze ziemie wschodnie, czego nie rozumiały bałwany w naszych ministerstwach w Warszawie. I dlatego robiłem wszystko, aby tej wojny nie było… Ta moja rozpaczliwa i śmieszna szarpanina publicystyczna nic naturalnie nie pomogła. Wojna z Niemcami wybuchła i Rosja do nas przyszła, potworniejsza niż Rosja Mikołaja, i kraj nasz wyglądał jak mała dziewczynka z kokardą we włosach uderzona w twarz pniem sosny jadącym na kołach żelaznych.
Dzisiaj należę już do innego społeczeństwa, w którego skład wchodzą ludzie myjący naczynia po Anglikach…
Stanisław Cat-Mackiewicz

Mackiewicz chciał być dla swojego narodu nauczycielem realizmu. Wpoić rodakom, jakie mechanizmy rządzą polityką międzynarodową, zadbać o to, by Polacy umieli odróżnić w tej sferze pozory od rzeczywistości, taktyczne zagrania od wielkiej strategii; by potrafili w gąszczu krzyżujących się sił i interesów określić swój potencjał, odnaleźć własne miejsce i wybrać właściwą drogę postępowania. To mu się nie udało, a w miarę upływu lat coraz bardziej docierały do niego rozmiary jego porażki.

Jan Sadkiewicz

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 678

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
T-ula

Nie oderwiesz się od lektury

Można wzbogacić swoją wiedzę historyczną, rozwinąć pojęciem polityce międzynarodowej, aczkolwiek z pewnymi fragmentami mozna polemi.
00

Popularność




…byłem bezsilny wtym, co było najważniejsze…Cat

nr 213, 30 kwietnia 1950

Badania historyczne nie są szaszłykiem

Schorzenia publikacji historycznych: a) anachronizm, b) liryzacja, c) monizm

Operetka Offenbacha Piękna Helena czyOrfeusz wpiekle, komizm tych operetek polega na anachronizmie historycznym. Gdy poprzez tłum bogów ibogiń przepycha się austriacki lejtnant „od ułanów” wczerwonych spodniach iniebieskiej kurtce, to efekt komiczny, który ten widok wywołuje, polega na anachronizmie historycznym, na pomieszczeniu obok siebie na jednej scenie dwóch epok, oddzielonych dwoma tysiącami lat. Historyk popełniający anachronizmy wtłumaczeniach biegu dziejów jest mniej zabawny, lecz za to szkodliwszy, gdyż tworzy teorie bzdurne, utrudniające nam zrozumienie historii.

Wdziełach jednego poważnego profesora historii oraz publikacjach wielu publicystów, miłujących dzieje ojczyste (niebezpieczny rodzaj ludzi pióra), spotykam się ztezą, że uPolaków XI wieku, za Bolesława Krzywoustego iwcześniej, znać „parcie ku morzu”. Wszystko wtakim poglądzie jest anachroniczne, zaczynając nawet od określenia „Polaków XI wieku”. Krzywousty walczył zPomorzanami; załóżmy, że była to polityka imperialistyczna dążąca do rozszerzenia terytorium, ale nie dlatego, by Pomorze otwierało mu morze czy styczność zmorzem. Czegóż bowiem Krzywousty iwojownicy zjego drużyn mogli oczekiwać od morza? Kostiumów kąpielowych wtedy nie znano, jak również rozkoszy plażowania; ryb miano pod dostatkiem wwodach słodkich, apływać po morzu „Polacy XI wieku” nie umieli iwogóle handel morski, wyprawy morskie uprawiało wtedy wEuropie tylko kilka narodów, do których nasi przodkowie nie należeli. Ta moja opinia, wypowiedziana na jednym zebraniu, spotkała się zuwagą gen. Kukiela, który zacytował Gallusa, cieszącego się ze świeżych ryb morskich. Nie podzielam gustu Gallusa, zawsze będę wolał szczupaka od flądry, ale sądzę, że ta różnica gustu wniczym nie zmieni faktu, że morze stało się pierwszorzędną kwestią polityczną igospodarczą dopiero wprzeddzień epoki merkantylizmu, adostęp do morza stał się dla Polaków ważny dopiero wchwili, gdy po tym morzu zaczęły pływać okręty. Za czasów Krzywoustego anemiczny handel międzynarodowy uciekał od morza, szukał dróg rzecznych istąd wypowiadanie poglądów, że drużynami Krzywoustego kierowało „parcie do morza”, jest anachronizmem, jest przenoszeniem zjawisk zczasów późniejszych do epoki wcześniejszej.

Tak samo anachronizmem jest tak ukochana przez Polaków teoria, że wtedy, gdy wcałej Europie płonęły stosy inkwizycyjne, wjednej jedynej Polsce świeciło słoneczko religijnej tolerancji, aZygmunt August, niczym jakiś wielbiciel iuczeń Woltera, powiedział nuncjuszowi: „Pozwól mi być królem owieczek ikozłów”. Już Michał Bobrzyński naśmiewał się ztego anachronizmu. Brak energicznej walki zherezjami wPolsce XVI wieku należy tłumaczyć szeregiem rozmaitych przyczyn, atylko nie „tolerancją”, tj. poglądem filozoficznym wykształconym później, opartym na przekonaniu, że nie należy się mieszać do tego, wco wierzy bliźni iże każde wyznanie zasługuje na szacunek. Tego rodzaju przekonanie, które wXVIII wieku urosło do rozmiarów pięknej maksymy moralnej, było zupełnie nieznane Europie XVI wieku. Przeciwnie, Europejczykowi wtych czasach wydawało się rzeczą obrzydliwą nie starać się wybijać heretykowi jego błędu zgłowy, tak jak dla nas rzeczą obrzydliwą jest patrzeć na dziecko, które włazi do wody itopi się, inie pobiec go zwody wyciągnąć. Tolerancja, oto jest rzecz nieodłączna od indyferentyzmu religijnego, od sceptycyzmu, atolerancja polska XVI wieku, jak słusznie pisze Bobrzyński, była wynikiem braku głębokiej wiary unas ibraku charakteru, braku chęci obrony swoich religijnych ideałów. Do tych rozważań dodałbym jeszcze swoje przekonanie ogłębokim indyferentyzmie religijnym rodziny Giedymina, tak jaskrawo zaznaczonym wdziejach Jagiełły iWitolda, indyferentyzmie, który dopomógł tej najwspanialszej dynastii Europy Wschodniej wrządach wich wielonarodowym iwieloreligijnym imperium, którym było państwo Witolda Wielkiego lub Kazimierza Jagiellończyka. Zygmunt August, epigon ilikwidator tej wielkiej dynastii, był humanistą iwjego zdaniu o„owieczkach ikozłach” upatrywać należy jakiegoś odblasku neopogańskiego indyferentyzmu, anie rzeczy ztak zupełnie innego klimatu historycznego, jakim jest tolerancja dla wszystkich wyznań religijnych.

Wtwierdzeniach „my byliśmy inni niż wszyscy” często jesteśmy zupełnie dziecinni izapominamy, że życie ludzkości ściskane jest żelaznymi obręczami różnych epok iże nie można sobie wyobrazić, aby Polska XVI wieku rządziła się pojęciami moralnymi, do których inne kraje europejskie doszły dopiero wdwieście lat później. Polska była przecież częścią wspólnoty europejskiej irytm jej pojęć odpowiadał rytmowi ogólnoeuropejskiemu. Ojakiejś niewspółczesności pojęć można mówić, gdy się mówi oFrancji XVI wieku iChinach XVI wieku, ale pomiędzy Francją aPolską nie mogło być takich różnic wpojęciach ito na naszą korzyść, jak sobie wyobrażamy. Pamiętam, wroku 1941 wjakimś przemówieniu, które prezydent Raczkiewicz napisał dla Rady Narodowej, powtórzył on również przez wszystkich Polaków ukochane twierdzenie, że nasze Neminemcaptivabimusnisiiurevictum zpierwszej ćwierci XV wieku wyprzedziło angielskie Habeas Corpus Act zdrugiej połowy XVII wieku. Oczywiście jest to twierdzenie całkowicie anachronistyczne. Neminem captivabimus… było przywilejem nadanym szlachcie, jego poprzednikiem był m.in. podobny przywilej nadany szlachcie francuskiej przez Jana Dobrego wpołowie XIV wieku. Habeas Corpus Act ma zupełnie inny charakter iwogóle nic nie ma wspólnego ztamtymi stanowymi przywilejami późnego średniowiecza.

Takie zabawne przechwalanie się, żeśmy to samo, co Anglicy wymyślili wXVII wieku, mieli już wXV wieku, przesłania nam tylko to, co wPolsce było istotnie oryginalne, swoiste iponiekąd imponujące. Bo czyż nie jest na przykład zachwycające, że ten naród tak się wstarożytnych Rzymianach zakochał, iż starał się naśladować rzymski ustrój? Tutaj istotnie możemy powiedzieć, że aczkolwiek Europa zczasów renesansu ireakcji katolickiej ulegała czarowi czasów łacińskich, to jednak nikt tak dalece wnaśladowaniu konstytucyjnych wzorów rzymskich wtym czasie nie poszedł jak Polacy. Cały ustrój Rzeczypospolitej wXVIIwieku, łącznie zliberum veto, to wyjątkowy, zaiste maurrasowski wpływ estetycznych zachwytów dla cywilizacji starożytnego Rzymu, przeniesiony do kraju sosen, wierzb ibrzóz.

Przestrzegam jeszcze przed jednym często spotykanym anachronizmem. Lubimy oto wypowiadać wchwilach podniosłych zdania, zawarte wakcie unii horodelskiej, omiłości wśród narodów. To Sienkiewicz wodpowiedzi Brandesowi1 zacytował te zdania iod tego czasu nie ma szanującego się zjazdu rodaków, na którym by się obeszło bez ich cytowania jako niezbitego dowodu, iż Polacy zpoczątków XV wieku byli tak wyjątkowym narodem, że myśleli tylko omiłości, gdy wszyscy inni myśleli tylko owojnach. Otóż tekst unii horodelskiej jest wypełniony, po prostu, zwykłą dla owych czasów frazeologią. Winnych aktach ztych czasów, nawet wumowach polsko-krzyżackich, spotykamy zdania podobne2. Jest to piękna frazeologia ówczesnych czasów, anie żaden polski wynalazek czy polska osobliwość. Jest oczywiście nie do pomyślenia, by Polacy XV wieku mogli się posługiwać inną frazeologią niż ta, którą posługiwał się wiek XV. Przypuszczenie, że Polacy zXV wieku mogli myśleć tak, jak myślą Europejczycy zXIX wieku imieć ideały wyprzedzające Europę olat czterysta, jest oczywiście naiwnym anachronistycznym błędem myślenia historycznego.

Wbadaniach historycznych nie tylko trzeba pamiętać, że żaden naród nie może wyprzedzać swej epoki wten sposób, ale trzeba także pamiętać, że wszystko jest zmienne, wszystko relatywne, że nawet te same nazwy, określające te same pojęcia, często nas zawodzą.

Nurt dziejów niesie zsobą pojęcia, jak wartki strumień porywa kamienie ioto te kamienie nie wyglądają już tak, jak wyglądały. Czytam, że Długosz był pisarzem katolickim, że nienawidził wszelkich herezji, że stąd nienawidził izwalczał husytów. Tak jest! Oczywiście, że był katolikiem, ale jednocześnie zzamiłowaniem wyszydzał papieży, co już mniej się łączy zpojęciem pisarza katolickiego XX wieku. Ale Długosz żył wXV wieku inależał do stronnictwa koncyliarnego, które namiętnie zwalczało stronnictwo kurialne wkościele, tj. papieskie.

Anachronizm wtłumaczeniu historii jest tak samo niebezpieczny jak anachronizm wpublicystyce politycznej. Oto w1945 roku, gdy Ameryka uznała rząd Bieruta, uznaliśmy to za klęskę dla niezależności Polski. Gdyby jednak teraz, wroku 1950, Ameryka zerwała stosunki dyplomatyczne zBierutem, byłaby to znowuż nowa Polski klęska, gdyż czyniłoby to ze sprawy polskiej wewnętrzną sprawę rosyjską.

Podobnie, jak anachronistycznego sposobu myślenia, należy się wystrzegać innego schorzenia badań historycznych, schorzenia, którego objawem jest liryzacja dziejów. Oto opisywałem wswojej książce oDostojewskim wspaniałą mowę, którą Dostojewski wygłosił zokazji odsłonięcia pomnika Puszkina wMoskwie w1880 roku. Dostojewski mówił oideologii Puszkina. Cała Rosja zawyła zzachwytu, cała Rosja przyznała mu rację. Ajednak to, co Dostojewski mówił oPuszkinie, nie było wogóle podobne do ideologii Puszkina, były to własne Dostojewskiego przekonania iwogóle ideologia okilkadziesiąt lat od śmierci Puszkina późniejsza.

Słowianofile polscy irosyjscy, gdy wpierwszej połowie XIXwieku zaczęli się zachwycać światem słowiańskim, zaczęli pierwotnym Słowianom przypisywać te wszystkie cechy ustrojowe, społeczne imoralne, które były naiwnymi ideałami tejże pierwszej połowy XIX wieku. Zczytania słowianofilskich artykułów rosyjskich dowiadujemy się, że pierwotni Słowianie mieli coś wrodzaju ustroju reprezentacyjno-parlamentarnego, przypominającego konstytucję angielską. Zpism Lelewela dowiadujemy się, że wśród pierwotnych Słowian panowało gminowładztwo. Inni słowianofile, zwolennicy utopijnego socjalizmu, teorii Fouriera, „falansterów”, uważali za pewnik, że wspólnota gospodarcza jest cechą prasłowiańską iarcysłowiańską. Rodzina państwa Aksakowów, która wobozie słowianofili rosyjskich odegrała rolę pierwszorzędną, była przekonana, że wstrzemięźliwość wdziedzinie seksualnej była znowuż tą cechą, która wyróżniała świat prasłowiański od innych gatunków człowieka.

Oczywiście wszystkie te fantazje są tak podobne do prawdy, jak atmosfera Balladyny Słowackiego podobna jest do prehistorycznej prawdy ludów słowiańskich.

Czasami jest nam bardzo trudno iprzykro rozstać się ztaką liryzacją dziejów, ludzi ifaktów. Pamiętam, jak mój nauczyciel języka polskiego wgimnazjum wileńskim, uczeń prof. Stanisława Pigonia, szlachetny, egzaltowany inieszczęśliwy Stanisław Cywiński, wciąż powtarzał wczasie swych lekcji, że „nie życie Mickiewicza jest komentarzem do jego dzieł, lecz przeciwnie– dzieła Mickiewicza są zaledwie komentarzem do jego życia”. Otóż Mickiewicz niewątpliwie wypowiadał czasami myśli głębokie, ale, na ogół, jako ideolog polityczny, był to raczej jegomość kapryśny, zmienny, dający się łatwo sugestionować iporywać wrozmaitych kierunkach. Jedynie olbrzymi talent, olbrzymi geniusz poetycki twórcy Sonetów krymskich iPana Tadeusza sprawia, że nie uważamy Ksiąg pielgrzymstwa polskiego za stek nonsensów historycznych, nad którymi nie warto się zastanawiać. Zfilozofią historyczną wielkich poetów jest trochę tak jak zdowcipami generałów opowiadanymi wśród podporuczników. Muszą być uznane za znakomite.

Anachronizmy, liryzacja wtłumaczeniu dziejów panoszą się nie tylko wśród poetów, powieściopisarzy, publicystów, ale także wśród najpoważniejszych naukowców. Ale poza tym jest jeszcze jedno schorzenie, które cechuje także największych naszych nauczycieli wdziedzinie biegu dziejów, mianowicie otwieranie wszystkich szuflad jednym kluczem. Tłumaczenie dziejów przez wielkiego Marksa jest tłumaczeniem monistycznym, jednostronnym. Twierdzenie, że siłą, która decyduje okierunku, wktórym biegną wypadki historyczne, są względy gospodarcze, jest tłumaczeniem jednostronnym. Świat jest tworem owiele bardziej złożonym; oto czasami narody całe ulegają potrzebie masochizmu, samoznęcania się nad sobą; oto czasami wariują izfurią rzucają się na innych jak krwawe bestie. Bobrzyński chciał wytłumaczyć dolę czy niedolę Polski przypływem iodpływem zasady silnej władzy. Kto inny będzie tłumaczył bieg dziejów wsposób antymarksistowski, potrzebą ludzkości stworzenia sobie jakichś iluzji idążeniem do ich realizacji. Dzisiejsza rzeczywistość rosyjska wydaje mi się być owiele bliższa teoriom Hegla niż Marksa, natomiast Marks może nam lepiej wytłumaczyć dzisiejszą politykę Stanów Zjednoczonych. Ale na ogół wszystkie te uniwersalne klucze do tłumaczenia dziejów zawodzą. Ani życie człowieka, ani życie narodów– jak by powiedział Czechow– nie jest szaszłykiem, który by się dał piec tylko na jednym rożnie.

1 Na akt unii horodelskiej Sienkiewicz powoływał się wpolemice ztwierdzeniami norweskiego pisarza Bjørnstjerne Bjørnsona (zob. H. Sienkiewicz, Odpowiedź na artykuł Björnsona, w:Pisma Henryka Sienkiewicza, tom XXXV, Warszawa 1912, s. 143–158). Zduńskim krytykiem Georgiem Brandesem (między innymi) Sienkiewicz polemizował na temat powieści historycznej (zob. H. Sienkiewicz, Opowieści historycznej, „Słowo” (Warszawa), nr 98–101 z30 kwietnia–3 maja 1889). Winnym artykule (Unia horodelska iNeminem captivabimus, „Wiadomości”, nr 392 z4 października 1953) Mackiewicz poprawnie przypisał powołanie się przez Sienkiewicza na akt unii horodelskiej polemice zBjørnsonem.

2 „Poprzedzanie zawieranych umów wzniosłymi, poetycznymi frazesami było wtedy zwyczajem powszechnym– pisał Cat winnym tekście– ibynajmniej nie jedni Polacy pisali omiłości, ainni obiecywali sobie tylko zemsty imorderstwa, jak by można było mniemać pod wrażeniem przemówień na naszych akademiach” (Unia horodelska iNeminem captivabimus, „Wiadomości”, nr 392, 4 października 1953).

nr 255, 18 lutego 1951

Eisenhower powiedział: co było, to minęło

Nie cieszcie się

Jeździłem po Niemczech przez cały miesiąc: rozmawiałem zrobotnikami w„bummelzugach”1, zprzygodną publicznością, gdzie się dało, zkelnerkami wrestauracjach, zwybitnymi publicystami, zksiężmi, profesorami izakonnikami, zaktorkami iaktorami, zpolitykami, premierami krajów iministrami republiki związkowej, zastępcą wysokiego komisarza francuskiego. Był to istotnie mój miesiąc „nieboszczyka na urlopie”– przez miesiąc nie czułem się łachmanem wyrzuconym na „śmietnik historii”, jak onas napisał Bernard Singer, śmieciem zapomnianym przez londyńską szczotkę do zamiatania ulic, lecz członkiem licznego iniebezpiecznego sąsiedniego narodu, zktórym rozmowa jest interesująca.

Nic bardziej łatwego od wypowiadania uwag syntetycznych ocałych narodach, nic bardziej głupiego od upierania się latami przy takich syntezach. Rumunów uważano za złych żołnierzy, wostatniej wojnie bili się lepiej od Węgrów; Anglików uważano niegdyś za ludzi, którzy dotrzymują słowa; Greków uważaliśmy wszyscy za ludzi, którzy na wojnie uciekają jak zające, otóż podczas ostatniej wojny Grecy się bili jak głodne lwy. ONiemcach wpoczątkach XIX wieku mówiono, że to naród indywidualistów iromantyków, wXX– że myślą, nienawidzą ikochają na komendę, obecnie wNiemczech– co głowa, to rozum. Przynajmniej tak jest wdziedzinie politycznej. Myśl polityczna społeczeństwa niemieckiego straciła nurt, robi wrażenie stawu zahamowanego przez tamę, awięc stawu rozlanego szeroko ipłytko. Są wprawdzie rzeczy wdziedzinie politycznej, które wszyscy powtarzają jednakowo, jak: „nie chcemy wojny”, „nie chcemy być żołnierzami”, „chcemy Paneuropy”, ale każdy Niemiec ma inne zupełnie wyobrażenie otym, jaki system może doprowadzić do realizacji tak sprzecznych ze sobą życzeń. Na pytanie, czy chcą się także bronić przez ewentualną inwazją komunistyczną, inteligencja odpowiada przeważnie, że woli panowanie komunistów niż nową wojnę, wśród robotników zdania są bardziej podzielone.

Pewien wybitny stary publicysta, liberał, radykał idemokrata typu XIX wieku, przyjaciel p. Schumana, francuskiego ministra spraw zagranicznych, zczasów swej młodości, oraz kolega p. Heussa, obecnego prezydenta republiki związkowej Niemiec Zachodnich, októrych mówi zresztą niechętnie, jak to zwykle czynią starzy koledzy wstosunku do kogoś, kto zrobił zbyt dużą karierę, wrozmowie ze mną aż uniósł się zkrzesła zemocji, gdy zaczął wołać:

– Isą wNiemczech demagodzy, którzy twierdzą, że Wrocław (powiedział „Wrocław”, nie „Breslau”, choć mówił po niemiecku) powinien powrócić do Niemiec. Ogłupi demagodzy, przez Amerykanów opłacani!

– Cóż pan mówi oplanie Plevena uzbrojenia Europy zograniczeniem niemieckich jednostek wojskowych do rozmiarów batalionów?– zapytałem.

– Bardzo mądry plan. Chodzi osabotowanie pomysłów amerykańskich, dążących do pchnięcia Niemiec wkierunku nowej wojny. Niemcy powinni się tylko cieszyć zpolityki Plevena.

Głos owego starego publicysty wsprawie granicy Odry iNysy nie jest bynajmniej wNiemczech odosobniony. Rok temu, wgrudniu 1949, rozmawiałem wBonn znie byle kim, bo zsamą p. Heleną Wessel, wodzem stronnictwa Centrum. Jest to stronnictwo, które nie wchodzi wskład rządu p. Adenauera, ale natomiast uczestniczy wrządzie krajowym nadreńsko-westfalskim, czyli wrządzie największej zrepublik związkowych. Otóż p. Helena Wessel powiedziała mi wtedy dosłownie, co następuje:

– Ja także myślę, że granica Odry iNysy jest granicą pokoju.

– Tacy Niemcy są na wagę złota– powiedział mi ktoś, komu otym wLondynie opowiadałem.

Otóż polityczna ocena wartości tych ludzi dla sprawy polskiej jest owiele bardziej skomplikowana, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. Niewątpliwie p. Bierut może ich uważać za polonofilów. Ale nasza emigracja powinna ich raczej zaliczyć do najbardziej dla nas niebezpiecznego obozu niemieckiego, bo do ludzi, którzy chcą utrzymać dobre stosunki zRosją nawet wbrew Amerykanom, nawet wbrew Anglikom. Bo przecież chociażby ztenoru zdań, które powyżej zacytowałem, widać, że zgadzając się na granicę Odry iNysy, nie czynią tego ze względu na Polskę, lecz ze względu na Rosję, zktórą za wszelką cenę chcą uniknąć konfliktu.

Ruiny ibłoto

Sylwetki powyższe należą do kategorii Niemców, którzy są prorosyjscy zlęku, zniechęci do wojny, zpowojennej depresji, zpolitycznej pasywności. Później zajmę się Niemcami prorosyjskimi przez aktywność, przez silne ciśnienie politycznych koncepcji. Ale na razie pozwolę sobie na małą dygresję. Chodzi właśnie owpływ, który na poglądy polityczne obecnego Niemca wywierają ruiny ibłoto. Swego czasu na umysłowość polską początków XX wieku ogromny wpływ wywierały Tatry. Wszyscy polscy poeci iliteraci jeździli wtedy do Zakopanego itatrzańskie szczyty nastrajały ich heroicznie, wzywały do czynów bohaterskich iromantycznych. Kto wie, czy bez Zakopanego iTatr powstałby wGalicji Związek iDrużyny Strzeleckie. Tatry podniecały– miasta zrozwalonymi wnętrznościami działają depresyjnie iponuro. Wogóle Niemcy dzisiejsze to kraj tanich okropności.

Oto p. Kogon, głowa ruchu paneuropejskiego, ogłasza książkę okacetach, która swoją dokładnością iwyrazistością opowieści owszelkich bestialstwach góruje nad książkami ogłoszonymi na ten temat po polsku. Wobozie koncentracyjnym wBuchenwaldzie esesmani zabijali komunistów, ale jeśli ktoś był niekomunistą, to znowuż mogła go spotkać śmierć inna: komuniści mieli wręku szpital więzienny iswoich przeciwników politycznych mordowali zastrzykami śmierciodajnymi. Zginęło wten sposób wielu Polaków, stwierdza p. Kogon.

Oto pewna Niemka, niegdyś nauczycielka historii wTuryngii, dziś tancerka wlokalu nocnym we Frankfurcie, opowiada mi obombardowaniu Drezna. Wciągu jednej nocy miasto zostało zniszczone imilion mieszkańców zginęło.

– Wyszłam rano ze schronu, domów już nie było, ale na rogu stał tramwaj. Siedzieli wnim ludzie inawet kierowca stał na swoim miejscu. Byli to jednak ludzie nieżywi. Zostali zabici podmuchem bomby.

Spacer wśród ruin po błocie. Przyjechałem do miasta L., aby złożyć wizytę koledze zRady Narodowej, panu M. Nie było go wkoszarach. Kazano mi szukać winnych koszarach. Długo po nocy skakałem po błocie wtowarzystwie jakiegoś Rosjanina. Robił wrażenie skończonego wariata. Opowiadał, że jest profesorem konserwatorium, że się urodził wOdessie.

– Wy znaczit odiessit– powiadam– no prodołżajtie...2

Wolbrzymim, źle, ponuro oświetlonym bloku sale mieszkaniowe są wspólne. Kobiety gnieżdżą się razem zmężczyznami. Zarząd bloku spoczywa wyłącznie wręku Rosjan, którzy mnie także biorą za Rosjanina. Strażnik blokowy wmundurze amerykańskich kompanii wartowniczych nazywa się tak jak ja: Mackiewicz. Urodził się wKownie. Mówi po polsku. Patrzy na mnie ze złością. Jest Litwinem.

Potem– po takim samym błocie, wśród tych makabrycznie wyglądających ruin– docieram do innego podobnego bloku. Wszędzie Polacy są wystraszeni izepchnięci wdół, nikt tu nie słyszał ożadnych polskich organizacjach. Ludzie czekają na wyjazd do Ameryki, Kanady, Australii. Małżeństwu, które ma dziecko ułomne, daje się prawo wyjazdu, ale każe się im zostawić dziecko-kalekę. Małżeństwu obarczonemu starym ojcem czy starą matką na utrzymaniu odmawia się prawa zabrania starego człowieka ze sobą.

Tak się dzieje wdziewiętnaście wieków po narodzeniu... Chrystusa.

Te ruiny zaczynają mnie zupełnie denerwować. Idę na dworzec isiadam wpierwszy lepszy pociąg jadący do Heidelbergu, nietkniętego przez bombardowania. Pociągu jadącego bezpośrednio nie ma. Od drugiej do czwartej wnocy siedzę wpoczekalni kolejowej za stołem izarządzam plebiscyt. Kiedy było lepiej– za czasów cesarstwa, Republiki Weimarskiej, Trzeciej Rzeszy hitlerowskiej, dzisiejszej republiki związkowej czy republiki wschodniej?

Zośmiu osób, siedzących ze mną przy stole, jedna dziewczyna oświadcza: „Szczerze powiem, że oczywiście za czasów Hitlera”, jeden półinteligent odpowiada: „Adenauer” izaraz wybucha śmiechem podchwyconym przez wszystkich, widać, że była to nie odpowiedź, atylko ponury dowcip, asześć osób odpowiada solidarnie, że za czasów cesarstwa.

– Nie jestem monarchistką– mówi jakaś babina– ale wtedy był porządek, aod tego czasu porządku nie ma.

Kanclerz Związkowej Republiki Niemiec Zachodnich, Konrad Adenauer, jest istotnie bardzo niepopularny. WBonn grają operetkę, gdzie jakiegoś idiotę, który chlubi się tym, że jest jednocześnie burmistrzem iogniomistrzem straży pożarnej, pyta inny aktor:

– Wie heissen Sie endlich?

– Heinrich.

– Ich glaubte, Konrad3.

Cały teatr wybucha śmiechem.

Aprzecież wNiemczech panuje prawdziwa prosperity. Tylko domy są zrujnowane iulice pełne błota. Poza tym żywności jest co niemiara, towarów co niemiara, wszyscy są dobrze ubrani, wspaniałe niemieckie filmy, koleje, tramwaje, samochody, wszędzie wzorowa organizacja, naokoło widać natężenie pracy.

Amerykanie

Wroku 1945 Amerykanie wydali na swoim terenie okupacyjnym odezwę do Polaków, wktórej mówili: „Nie myślcie, że jesteście zwycięzcami. Zwycięzcami nie jesteście wy, lecz my”.

Mniej więcej to samo pisałem, na kilka miesięcy przed pojawieniem się tej odezwy, wswoich broszurach wydawanych wLondynie. Przestrzegałem wtedy swoich rodaków, aby nie myśleli, że zwycięstwo Anglosasów będzie zwycięstwem Polaków. Pospieszyliśmy się ze wstępowaniem do wojny. Trzeba było ze wstąpieniem do wojny możliwie długo czekać. Myśmy do niej wskoczyli pierwsi jak chłopak, który przez całą noc nie śpi, by go starsi nie zapomnieli zabrać na polowanie na kaczki.

Ale chociaż ta odezwa amerykańska potwierdzała to, co pisałem, nie powiem, abym oniej myślał zsympatią.

Teraz słyszałem, że wkraju wirtembersko-badeńskim władze niemieckie gotowe były otworzyć szkołę polską, ale sprzeciwił się temu komisarz amerykański gen. Gross, wypowiadając przy tej sposobności mowę, którą cytuję na podstawie sprawozdania zamieszczonego w„Ostatnich Wiadomościach” wychodzących wMannheimie.

Generał Gross powiedział, że dipisi4 nie powinni się cofać przed żadnym wysiłkiem, by nauczyć się języka niemieckiego iwziąć żywy udział wżyciu swej gminy.

Wasze dzieci powinny chodzić do niemieckich szkół. Ale zdrugiej strony nic nie przemawia przeciw temu, aby uczyły się języka ihistorii swego kraju ojczystego. Byłoby jednak wielką niesprawiedliwością wobec waszych dzieci, gdybyście je uczyli gloryfikowania swej przeszłości, zamiast kierować wzrok ku przyszłości.

Jednak po dłuższym przyglądaniu się administracji amerykańskiej nie mam dla Amerykanów żadnych złych uczuć. Administracja ta pracuje bardzo indywidualnie, każdy zadministratorów wypowiada złote myśli, które mu przechodzą przez głowę, ale wcałości polityka amerykańska nastraja Niemców na konflikt zRosją iprzychylna jest tworzeniu federacji europejskiej.

Jest to wzupełnym kontraście zpolityką angielską, która całym swoim wysiłkiem sabotuje organizowanie federacji europejskiej ioczywiście zdąża do utrzymania panowania Sowietów we wschodniej części Niemiec, jak długo tylko się da.

Oczywiście polscy komuniści widzą wwojsku sowieckim, stojącym na przedmieściach Berlina, zabezpieczenie Polski przed niebezpieczeństwem niemieckim. Jest to punkt widzenia zgodny zcałym systemem ich myślenia politycznego ilogicznie znim związany. Ale tym, którym chodzi ouzyskanie niepodległej Polski, wolnej od zależności od Rosji, musi zależeć na tym, aby Sowiety ustąpiły jak najprędzej ze wschodniej części Niemiec. Bo przecież nie może być– rzecz jasna– Polski niezależnej od Rosji, dopóki otoczona jest ona sowieckimi siłami zbrojnymi, dopóki Rosja znajduje się wBerlinie, Dreźnie iMeklemburgu.

Amerykanie wswej okupacji uprawiają wostatnich czasach bardzo intensywną agitację antyrosyjską izachęcają Niemców do tworzenia siły zbrojnej.

Jakiś 21-letni Niemiec napisał list do amerykańskiego komisarza generalnego McCloya zostrymi wyrzutami. Gdy byłem wNiemczech, drukowano odpowiedź McCloya. Wysoki komisarz pisze, że nikt nigdy nie kwestionował honoru wspaniałego korpusu oficerskiego armii niemieckiej, że honor żołnierza niemieckiego itd., że Amerykanie dlatego są wNiemczech, aby ich bronić.

Czytałem, jadąc do Niemiec, słynnego teoretyka wojny iznakomitego paradoksalistę gen. Clausewitza. Otóż Clausewitz powiada, że wroku 1812 Rosjanie wcale nie mieli zamiaru wpuszczać Napoleona tak głęboko wgłąb Rosji, że przeciwnie robili, co mogli, by się jego pochodowi sprzeciwiać, ajednak właśnie owo zapędzanie się Napoleona wgłąb Rosji, owo wydłużenie linii komunikacyjnych, było jedyną formą walki zNapoleonem.

To samo można powiedzieć osytuacji politycznej wNiemczech dzisiejszych. Proamerykański rząd Adenauera wcale nie wywołuje antywojennych iantyuzbrojeniowych nastrojów społeczeństwa niemieckiego. Ajednak istnienie tych nastrojów wtak wysokim napięciu iwtakiej powszechności daje Niemcom znakomitą pozycję do targów. Zamiast– jak by zrobili Polacy– błagać obroń, aby „polec wrogatywce”, jak znakomicie powiedział nasz najznakomitszy publicysta polityczny, tj. Marian Hemar, Niemcy– wprost przeciwnie– powiadają: „Nie chcemy się bić oswoją ojczyznę” itym zmuszają tamtych do różnych ustępstw ido błagań: „Panowie Niemcy kochani, bijcie się, na litość boską”.

Byłem wparlamencie niemieckim podczas debat okosztach okupacyjnych. Każdy Niemiec płaci 225 marek rocznie, aby żołnierz okupacyjny mógł pić szampana– wołano wtych debatach. Oczywiście, jeśli chodzi oAmerykanów, dużo jest demagogii wtakich biadoleniach. Żołnierz amerykański istotnie płacony jest fantastycznie, ale przecież wydaje te pieniądze wNiem- czech. Otrzymuje je niemiecki szynkarz, niemiecka szwaczka, nie-miecka akuszerka. Okupacja amerykańska nie zubaża kraju niemieckiego. Wprost przeciwnie.

Ale oto wstępuje na trybunę p. Carlo Schmid, słynny socjalista niemiecki, jeden zniewielu niebędących pod wpływem angielskim. Jest synem Francuzki zPerpignan, człowiekiem otuszy hipopotama imyśli bystrej jak lot orła. Świetny mówca. Kończy swoją zfrancuską klarownością umysłu ułożoną mowę takim frazesem:

– Wszystko zależy od wokabularza. Od tego, czy się używa wstosunku do nas starego czy nowego wokabularza. Bo według starego wokabularza jesteśmy tylko zwyciężonymi. Według nowego wokabularza jesteśmy kandydatami na sojuszników.

Ioczywiście oto tylko chodzi.

Wieczorem tegoż dnia jestem up. Schmida irozmawiamy osztuce hiszpańskiej. Mówi on:

– Niech tylko ktoś ośmieli się mi powiedzieć, że Wilno nie jest polskie miasto. Byłem tam, jak byłem ułanem za czasów tamtej wojny.

Anglicy

Polityka angielska wNiemczech potwierdza to wszystko, co opolityce angielskiej od wielu lat piszę iczego oczywiście nie mogę od razu powtórzyć w„Wiadomościach”. Cieszę się bardzo, że nareszcie dni ostatnie przyniosły rozbrat polityki amerykańskiej, może naiwnej, ale niewątpliwie szczerej, zpolityką angielską.

Polityka Stalina daje nam Odrę iNysę, polityka amerykańska może nam dać odzyskanie niepodległości oraz Wilno iLwów. Polityka angielska zdąża do odebrania nam Odry iNysy ipozostawienia linii Curzona jako granicy na wschodzie.

Na razie Anglicy chcą utrzymania podziału Niemiec pomiędzy Sowiety ipaństwa zachodnie. Po cichu, nieoficjalnie sabotują plany zjednoczenia Europy ipo cichu, nieoficjalnie sabotują amerykańskie zbrojenia Niemiec. Partia socjalistów niemieckich jest partią zupełnie od Anglików zależną. Jest to po prostu partia angielska, jak mi otym mówi pewien dziennikarz-socjalista. Toteż Schumacher wyzyskuje nastroje mas, aby uprawiać agitację pod hasłem: „Nie chcemy zbrojenia Niemiec” iwten sposób osłabia pozycję Adenauera ijego stronnictwa.

List Grotewohla5 został napiętnowany przez Kirkpatricka: więc jakże, Niemcy, idziecie zZachodem czy ze Wschodem? Dlatego też Schumacher natychmiast obrzucił inicjatywę Grotewohla najgorszymi inwektywami. Oczywiście list Grotewohla był tylko manewrem sowieckim. Ale nie każdy manewr sowiecki spotyka się ztak ostrym przeciwdziałaniem ze strony angielskiej. Tutaj Anglicy bronili jednak zasady podziału Niemiec, tak drogiej polityce angielskiej.

Zbrojenie Niemiec musi przyśpieszyć konflikt zSowietami, nie może, lecz musi wywołać wojnę. Dlatego też Anglicy są tak bardzo temu przeciwni, chociaż na zewnątrz do tego się nie przyznają.

Polityka angielska wNiemczech potwierdza całkowicie moją tezę, że nastawiona jest ona na:

1) utrzymanie podziału Niemiec;

2) utrzymanie antagonizmu amerykańsko-rosyjskiego;

3) niedopuszczenie do wybuchu wojny.

Niemcy prorosyjscy iproamerykańscy

Obawy konfliktu zRosją iniechęci do zbrojeń, które żywi dziś 99,99% społeczeństwa niemieckiego, nie należy wżadnym wypadku uważać za objaw prosowieckiego nastawienia tego społeczeństwa. Komuniści istnieją wszędzie, są więc iwNiemczech, lecz jest ich tutaj cztery razy mniej niż we Francji, pięć razy mniej niż we Włoszech, owiele mniej niż wPolsce. Chęć uniknięcia konfliktu zRosją należy przypisać nie jakiejś sympatii do systemu sowieckiego, lecz wręcz odwrotnie: żywiołowej antypatii do tego systemu, obawie, że wrazie wojny Rosja zajmie całe Niemcy izaprowadzi swoje porządki.

Niemcy Zachodnie są przesycone hiobowymi wiadomościami ostanie rzeczy wokupacji rosyjskiej. Nie ma co jeść, nie ma swobody osobistej– kto może, ucieka stamtąd. Spotkałem trochę komunistów, bo ich specjalnie szukałem, ale byli to intelektualiści, natomiast gdy robotnicy jadą do fabryki irozmawiają ze sobą opolityce (bo wNiemczech wszyscy ciągle rozmawiają ito rozmawiają ciągle opolityce), nienawiść do komunizmu trzeszczy jak elektryczność.

Podkreślam raz jeszcze, że całość społeczeństwa niemieckiego, jakkolwiek politycznie rozgadana po gardło, jest pasywna inie chce żadnych konfliktów iwstrząsów. Ideał jedności niemieckiej nie jest kwestionowany jako ideał idealny, ale odsuwany jest do idealnych mgławic na jutro. Na razie nikt nie chce wojny dla odzyskania wschodniego Berlina czy Drezna. Ztym musi się liczyć rząd Adenauera ina tym żeruje p. Schumacher zsocjalistami, gdy Adenauerowi za sugestią niewątpliwie angielską zarzuca zbytnią uległość wobec amerykańskich planów zbrojeniowych.

Ajednak wtym morzu pasywności obecne są dwie grupy dynamiczne.

Jedna, prorosyjska, składająca się zludzi onastawieniu konserwatywnym, wywodząca się od generałów, szlachty pruskiej czy eksmonarchistów. Ta grupa życzy sobie odrodzenia poli- tyki Rapallo, polityki Brockdorffa-Rantzaua, jeśli kto chce, polity-ki Ribbentrop-Mołotow.

Druga grupa to przeciwnie, grupa antyrosyjska, dążąca świadomie do konfliktu zRosją wcharakterze sojusznika Ameryki. Wtej grupie zarysowują się silne tendencje dojścia do ugody zPolakami. Oniej będę pisał za chwilę.

Grupa pierwsza uważa, że zasada niezależności polityki niemieckiej wymaga odczepienia się od okupantów zachodnich iprzez długi czas marzyła, że Stalin wyrzeknie się niemieckich komunistów dla uzyskania całych Niemiec jako sojusznika. Oblano ich zimną wodą– jak to słyszałem ze źródła wyjątkowo dobrze poinformowanego– oświadczeniem, że Stalin wżadnym wypadku nie odstąpi od granicy polskiej na Odrze iNysie. Oczywiście grupa ta jest skrajnie antypolska, programem jej dalszym byłby rozbiór Polski pomiędzy Rosję iNiemcy. Powołuje się na Bismarcka, ale zapomina, że Bismarck mówił: „Jestem za zgodą zRosją, dopóki można, ale wrazie wojny zRosją należy wmaksymalnej formie wysunąć kwestię polską”.

List Grotewohla znowu poruszył tę grupę. Tygodniki będące pod jej wpływem zaczęły wykładać swój makiawelizm. Rokowania zGrotewohlem byłyby faktycznym rozpoczęciem niezależności polityki niemieckiej. Zaczęto nawoływać Adenauera, aby zaczął naśladować Stresemanna wjego słynnym lawirowaniu pomiędzy Sowietami aZachodem. Byłem na zwołanym wtej sprawie wiecu studentów wBonn. Studenciki ztytułami baronów iblondyneczki-baronówny oklaskiwały wniosek, że Adenauer powinien rokować zkomunistami. Wniosek ten otrzymał 125 głosów przeciw 85.

Konserwatyści nie istnieją dziś jako partia. Ale szmuglują się podobno do demokratów wolnościowych.

Jeśli Amerykanie oceniają człowieka wdolarach, to Niemcy cenią państwa według ich zwycięstw militarnych. Są wdepresji imają kompleks niższości, ponieważ wojnę przegrali. Klęski Mac-Arthura, który tu jest zresztą uważany za analfabetę wdziedzinie sztuki wojennej, bardzo tu prestiżowi Ameryki zaszkodziły. Aznowuż 20 dywizji gen. Rokossowskiego odbija się dodatnio wrozmowie Niemca zPolakiem.

Druga grupa, proamerykańska iprowojenna, musi się daleko bardziej kryć przed tym społeczeństwem, które tak wojny nie chce. Grupa ta ma oparcie wdwóch środowiskach.

Po pierwsze, wśród uchodźców. Są to ludzie rozhisteryzowani, społecznie zdeklasowani idlatego pragnący wielkich zmian. Myśl owojnie przeraża ich mniej niż innych Niemców.

Po drugie, wśród wywiadu amerykańskiego. Słyszałem, że wpływ Niemców na ten wywiad jest decydujący. Amerykanie musieli wziąć do tego wywiadu Niemców-konfidentów ipo kilku latach ci niemieccy konfidenci potrafili swoim kierownikom narzucić swe koncepcje polityczne. Otóż podobno Niemcy zwywiadu amerykańskiego życzą sobie wojny zRosją.

Wśród tych Niemców proamerykańskich istnieje chęć dogadania się zPolską. Nie chcą gadać zUkraińcami, bo uważają Ukrainę za awanturę. Natomiast Polskę uważają za państwo poważne isą zdania, że sprawy rosyjskiej nie załatwią bez polskiego sojusznika. Gdy mnie pytano wtej sprawie, odpowiadałem, że incydent zukładem zgen. Prchalą6 zrobił na wszystkich polskich politykach emigracyjnych wrażenie fatalne. Odpowiadano mi, że ten incydent nie może być uważany za miarodajny.

Co było, to minęło, ale co będzie?

Wiemy, że na konferencji wHomburgu pod Frankfurtem gen. Eisenhower powiedział:

– Co było, to minęło. Jeśli Niemcy pójdą razem, należy się im całkowite równouprawnienie. Udział Niemców wich obronie musi być jednak wynikiem ich własnej decyzji.

Ale po konferencji zEisenhowerem p. Schmid, zapewne najinteligentniejszy tej konferencji uczestnik, oświadczył:

– Teraz wierzę, że wojny nie będzie.

Pomiędzy tymi dwoma zagadkowymi oświadczeniami, októrych nie wiem, co konkretnie oznaczają, tkwi też zagadka przyszłości świata, Ameryki, Rosji iPolski.

Anegdota turystyczna na zakończenie

Na zakończenie anegdota dla czytelnika. Ponieważ kilka osób łaskawie ułatwiało mi poznawanie różnych wybitnych Niemców ze wszelkich środowisk, więc m.in. otrzymałem depeszę zapraszającą od księcia Bismarcka.

Nie mogłem wtedy ztego zaproszenia skorzystać, więc wkilka dni później starałem się ze swego hoteliku połączyć telefonicznie zwnukiem żelaznego kanclerza. Nie znałem numeru telefonu, więc prosiłem międzymiastową owyszukanie tego telefonu.

Po chwili dzwonek, łączą mnie zodpowiednim miastem, lecz tylko zapteką pod nazwą „Książę Bismarck”.

Wieszam słuchawkę itłumaczę telefonistce, że chodzi mi nie oaptekę, lecz osamego Bismarcka.

Znowu dzwonek idialog następujący:

– Czy mogę mówić zksięciem Bismarckiem?

– Książę Bismarck jest przy telefonie.

Zaczynam parlować po francusku, tłumacząc się, dlaczego nie skorzystałem zpierwszego zaproszenia.

Wodpowiedzi słyszę:

– Verstehe kein Wort7.

„Cóż ucholery– myślę sobie– czyżby on naprawdę nie mówił po francusku”, zaczynam więc wykładać po niemiecku, że dostałem od niego depeszę, ale nie mogłem zniej skorzystać.

– Żadnej depeszy nie wysyłałem– odpowiada mi telefon.

Tym razem był to hotel pod nazwą „Książę Bismarck”, którego właściciel, rozmawiając ze mną, kierował się widać maksymą: „Hotel to ja”.

Idę więc osobiście na stację pocztową itłumaczę urzędniczce, że chodzi mi oistotę żyjącą, ownuka kanclerza, októrym przecież musiała słyszeć.

– O, to było tak dawno– odpowiada urzędniczka.

1 Zniem.: pociąg osobowy.

2 Ros. – Jest pan, znaczy się, zOdessy... no, proszę kontynuować.

3 Niem.– Jak pan się wkońcu nazywa?– Heinrich.– Myślałem, że Konrad.

4 Dipisi (ang. displaced persons)– określenie osób (głównie zEuropy Wschodniej) wywiezionych wczasie drugiej wojny światowej na przymusowe roboty do III Rzeszy, do obozów jenieckich lub koncentracyjnych, uwolnionych wlatach 1944–1945. W1945 wspecjalnych obozach dla przesiedleńców przebywało ok. 8 mln dipisów, zczego ok. 7 mln wróciło później do swoich krajów.

5 Chodzi najprawdopodobniej olist otwarty skierowany przez premiera NRD Otto Grotewohla do kanclerza RFN Konrada Adenauera 30listopada 1950, zawierający propozycję zwołania ogólnoniemieckiego Zgromadzenia Konstytucyjnego, złożonego wrównych częściach zreprezentantów Niemiec Wschodnich iZachodnich, które miałoby się zająć powołaniem rządu ogólnoniemieckiego.

6 Chodzi najprawdopodobniej oporozumienie wWiesbadenie zawarte 4sierpnia 1950 między emigracyjnym Czeskim Komitetem Narodowym, reprezentowanym przez gen. Prchalę, aGrupą Roboczą ds. Ochrony Interesów Niemiec Sudeckich, wyrażające wolę współpracy wcelu stworzenia warunków umożliwiających powrót Niemców sudeckich do ojczyzny izgodne współżycie zCzechami.

7 Niem. – Nie rozumiem ani słowa.

nr 257, 4 marca 1951

Une vie manquée1

Swego czasu wydawano we Francji opracowania biograficzne pod tytułami: La vie orageuse…, La vie courageuse…2 Stąd tytuł tego artykułu. Treść jego powstała także zrefleksji nad książką francuską. Pewien pisarz idziałacz drugorzędny, lecz wielki przeciwnik marszałka Pétaina, zradykalno-społecznej grupy katolickiej, wydał swoje wspomnienia ożyciu politycznym we Francji wczasie między wojnami iwnich najobszerniej zajmuje się osobami Maurrasa, Daudeta, Bainville’a, organizacją igazetą „L’Action Française” iwpływem Maurrasa na Francję, zwłaszcza na uniwersytety. Ztego, co ten przeciwnik maurrasizmu pisze, widać, jak wielki, jak głęboki był wpływ Maurrasa na kształtowanie się pojęć młodego pokolenia, na młodzież akademicką. Wokresie między wojnami wyższe uczelnie paryskie były rojalistyczne, ściśle biorąc– maurrasowskie.

Zajmuje mnie to bardzo, tak ze względu na obecne moje zainteresowania, jak ize względu na moją własną biograficzną– że się tak wyrażę– przeszłość, którą chcę się zająć wartykule niniejszym. Dzisiaj chciałbym stworzyć własną formułę syntezy historii. Marks powiedział, araczej powtórzył za niektórymi filozofami niemieckimi, że obiegu historii decydują interesy gospodarcze. Marks mieszkał wAnglii, tworzył imyślał wAnglii– Anglia istotnie całą swoją politykę, całą swoją filozofię polityczną oparła na interesach gospodarczych, merkantylnych, toteż objawienie Marksa na tym terenie było przekonywające. Dziwniejsze jest, że młodzież rosyjska od połowy XIX wieku zaczęła porzucać karierę osobistą, możliwości zarobkowe, że pogrążała się wnędzę, że szła do więzień, aby szerzyć przekonanie, że światem rządzą interesy materialne, gospodarcze, racja brzucha. Wmoim mniemaniu filozofia Marksa, która miała ima tak wielkie dla nas znaczenie historyczne, jest zgruntu błędna: obiegu dziejów decydują nie interesy gospodarcze, lecz wielkie iluzje, które ludzkość sobie stwarza iza którymi nie wiadomo dlaczego dąży, ainteresy gospodarcze, aczkolwiek oczywiście odgrywają rolę olbrzymią, występują jednak przeważnie wcharakterze czynnika powstrzymującego, hamującego, zachowawczego. Można co najwyżej powiedzieć, że bieg historii świata to dramatyczna walka wielkich iluzji świata ze zmysłem gospodarczo-zachowawczym; że historia świata przypomina nieśmiertelną powieść Cervantesa: wpierw Don Kichot na swoim wychudzonym wierzchowcu, potem dopiero Sancho Pansa na swoim tłustym osiołku. Bolszewizm, komunizm, socjalizm kazał tylko wygadywać międzynarodowemu Don Kichotowi przenudne tyrady zmarksistowskiej dogmatyki ekonomicznej, aSancho Pansie– mruczeć pacierze romantyczne, poza tym nic nie zmienił wporządku powstawania wydarzeń światowych. Ruchy komunistyczne, które dziś od Malajów po Paryż wstrząsają światem iktóre– obawiam się– jednak zwyciężą, są wielką iluzją, jak wielką iluzją było wszystko: protestantyzm XVI wieku, kontrreformacja XVII wieku, panowanie ludzkiego rozumu wXVIII wieku, romantyzm, mesjanizm, nacjonalizm XIX wieku, wszystko…

Jeszcze raz wróćmy do Marksa iAnglii. Niedawno przestudiowałem starego Clausewitza idoszedłem do przekonania, że cała jego doktryna wojenna, uważana za powszechną, za uniwersalną, powstała pod sugestią jednego, wielkiego, lecz paradoksalnego incydentu, mianowicie załamania się potęgi napoleońskiej na płaszczyznach rosyjskich wroku 1812. Tak samo Marks tworzył swoje teorie na podstawie historii Anglii itylko Anglii. Angielski genius loci ciąży nad tą brzydką biblią świata zagrażającego cywilizacji iwolności człowieka.

Maurras, dziś więzień wwięzieniu francuskim– ohańbo XX wieku!– był wielkim myślicielem, który stworzył ideologię polityczną opartą na przeżyciach emocjonalno-artystycznych. Hellenista, romanista, mediewista, miłośnik sztuki ipoezji, sam stylista znakomity, porwał młodzież francuską za sobą, zwrócił jej oczy wstecz na minione piękno Francji, zwrócił jej wzrok ku dniom, które pięknie zakończyć się potrafiły. Maurras był więc reakcjonistą otyle, że żył przeszłością, lecz jego ideologia emocjonalno-estetyczna nie była żadnym absurdem. To wAnglii przy egzaminach zhistorii sztuki każą kandydatom przede wszystkim znać historię ekonomiczną epoki, wktórej żył artysta. Oczywiście jest to szczerze głupie. Aby zrozumieć artystę, trzeba znać przede wszystkim te wielkie iluzje, które światem za życia tego artysty rządziły, adopiero później ówczesny stan gospodarczy. Historia świata tłumaczy się owiele lepiej dziełami sztuki, które nam po tych epokach pozostały aniżeli graficzno-statystycznymi zestawieniami bilansów handlowych. Oczywiście nie angielska, nie angielska…

Aby zrozumieć, dlaczego Maurras wokresie między dwiema wojnami potrafił tak porwać młodzież francuską dla swoich estetyczno-politycznych ideałów, trzeba pamiętać, że polityk francuski bardzo często jest człowiekiem kulturalnym. Herriot, obecny senior polityków francuskich, dla własnej przyjemności wygłasza odczyty oChopinie; Blum był znakomitym pisarzem iprzyjemnym filozofem; jednemu zministrów francuskich nie przeszkadzało wotrzymaniu teki to, że był wielkim matematykiem. Unas wPolsce było zupełnie inaczej. Jeden Piłsudski, zresztą geniusz na skalę światową, był historykiem, wspaniałym pisarzem, człowiekiem dużej kultury umysłowej. Rydz był niewątpliwie lepszym poetą imalarzem aniżeli głównodowodzącym, ale poza tym ambicje kulturalne rzadko dręczyły serca naszych polityków iwładców. Członkowie parlamentów polskich, do których należałem, nie mieli zainteresowań kulturalnych. Warszawa wlatach 1928–1935 miała piękne życie kulturalne, teatralne, artystyczne; posłowie sejmowi na ogół rzadko chodzili do teatru, czasami do kina na film amerykański. Pamiętam, jak koryfeusze sejmu byli zdziwieni, że mnie… konserwatyście iprawicowcowi podobała się Rodzina Słonimskiego. Od polityka wPolsce nie wymagało się cenzusu kulturalnego. Przeciwnie… utarło się przekonanie, że polityk nie może się znać na zagadnieniach kulturalnych. Kiedyś wjakimś wydawnictwie literackim, bodaj krakowskim, przeczytałem osobie artykuł, którego autor, nie posiadając się ze zdumienia, ujawnił sensacyjny fakt, że ja– polemista polityczny– napisałem studium oNathalie Puszkin, żonie poety, studium– zdumiewał się dalej– wcale niezłe… na znajomości źródeł oparte. Ciekawe, że to samo jest na emigracji. Tutaj nasze wszechwładne sfery polityczne zobojga rad są zupełnie izolowane od naszych przebogato utalentowanych sfer artystyczno-kulturalnych.

Jeszcze jedna uwaga oMaurrasie. Oileż trzeba być lepszym pisarzem, jeśli się chce być konserwatystą. Oileż trzeba nadrabiać finezją, erudycją, inteligencją, talentem. Oileż bardziej inteligentnym musiał być Maurras od przeciętnego literata francuskiego, powtarzającego republikańskie banały. Oileż bardziej finezyjny musiał był Mereżkowski, typowy pisarz konserwatywny, wporównaniu zGorkim, rówieśnikiem rewolucji. Oileż unas więcej się wymagało od Władysława Leopolda Jaworskiego, niewątpliwego pisarza konserwatywnego, wporównaniu zjakimś innym profesorem występującym wbarwach endeckich, czy, uchowaj Boże, ludowcowych.

Powiedziałem na wstępie, że Maurras interesuje mnie także… autobiograficznie. Raz jeszcze zwracam uwagę, że artykuł niniejszy jest cynicznie autobiograficzny, jest rodzajem spowiedzi zzawiedzionego żywota. Otóż ja także… Wjakiejś bajce okrólewnie może się pojawić sześciu książąt ipowiedzieć, że byli jej kochankami iwkońcu ordynarny pastuch, który powiada, że on także znią spał. Otóż ja także, jak Maurras, próbowałem być doktrynerem, założycielem szkoły myślenia politycznego. Bodaj nawet prof. Kot coś otym gdzieś wspomniał, gdy jednocześnie pisał, że ton prasie konserwatywnej po ustąpieniu zniej prof. Estreichera zaczął nadawać „ekonomczuk wileński”. Otóż ten „ekonomczuk wileński” to ja. Tak się co prawda zdarzyło, że mój ojciec nigdy nie był ekonomem ani niczym podobnym, ale określenie „ekonomczuk” mnie zachwyciło. Zjazd wNieświeżu, który zorganizowałem, był jednym zwykładników mej doktryny politycznej. Oczywiście nie będę tu pisał ojej systematyce.

Mój konserwatyzm wypływał, jak sądzę, zrewolucyjności mej natury. Zresztą wszystkich pisarzy, którzy współpracowali wmoim „Słowie” wileńskim, awięc braci Zbyszewskich, braci Pruszyńskich, braci Bocheńskich, mego własnego brata Józefa Mackiewicza, Michała K. Pawlikowskiego iwielu innych cechował temperament wybitnie krnąbrny. Zawsze chcieli pisać to, co nie odpowiadało gustom iupodobaniom czytelnika. Ito nas wszystkich także zbliżało do szkoły „L’Action Française”, która także była szkołą metod iatmosfery rewolucyjnej. Cóż to bowiem znaczy rewolucyjność, umysłowość, psychika, charakter, temperament rewolucyjny? Chodzi wnim o stosunek nie tyle do istniejących norm prawnych, ile do przekonań swego środowiska, swego pokolenia, ostosunek do pojęć moralnych ludzi, wśród których się żyje. Wkońcu XIX wieku środowisko, zktórego pochodził iwktórym żył Maurras, Leon Daudet, całe to towarzystwo francuskich mieszczuchów, było zdecydowanie republikańskie, wystrzelenie rojalizmem było wybuchem rewolucji wstosunku do pojęć tych ludzi. Tak samo było ze mną. Nie mówię tu oukraińskich ipodolskich półhrabiczach wrodzaju trzech par braterskich, które wyżej wymieniłem, aktórzy w„Słowie” stanowili niewileńskie stronice tej gazety. Mówię osobie. Uznałem się za konserwatystę, choć całym swoim wileńsko-inteligencko-szlachetkowym pochodzeniem związany byłem ztradycyjnie-demokratycznym sposobem myślenia. Na Wileńszczyźnie, trzeba wiedzieć, wszystko jest demokratyczne, nawet Żydzi wileńscy XVIII wieku byli odmianą Żydów postępowych, „Haskalą”. Tym bardziej postępowe było środowisko szlacheckie. Taki właściciel majątku, wracający zudanego polowania na kaczki, zupełnie na serio mniemał, że nie ma większego radykała od niego na świecie. Mój ojciec nienawidził hrabiów ztaką samą pasją, zjaką ja ich później broniłem. Zresztą wiele autentycznej szlachty litewskiej dobrze się zasłużyło sprawie początkującego socjalizmu polskiego, że poza wielkim Piłsudskim wymienię Jodkę-Narkiewicza, Władysława Studnickiego, Wandę Krahelską, Demideckiego-Demidowicza, nie wspominając owielu innych.

Toteż właściwym wyrazicielem tradycji, atmosfery iaury społeczeństwa litewskiego (nie potrafię napisać stylem XX wieku: społeczeństwa polskiego na Litwie) było nie moje „Słowo”, lecz demokratyczny „Kurier Wileński” p. Okulicza. Ten syn ziemiański wraz zcórką starego ziemiańskiego rodu, p. Heleną Romer, uważali się za demokratów, anawet radykałów społecznych. Ito właśnie było bardziej dla Wilna… konserwatywne, bardziej tradycyjne, bardziej podobne do naszego tradycyjnego sposobu myślenia. Pan Okulicz, demokrata iradykał, miał zresztą owiele bardziej ode mnie konserwatywną powierzchowność, wychowanie, maniery inawet metodę działania ioceniania zjawisk. Co do mnie, nawet wgimnazjum koledzy nazywali mnie Rudinem, aRudin to przecież turgieniewowski kryptonim dla Bakunina. Tutaj na emigracji Wraga otwarcie porównał mnie z Bakuninem ito zestawienie idzie mi po piętach przez całe życie. Sam uważałem zawsze Bakunina za osobistość plugawą iobrzydliwą, aż dzisiaj godzę się, że jest coś we mnie podobnego do niego, prócz jednej jego wrodzonej cechy, cicho, ze względu na brak pieniędzy na emigracji, dodając: niestety.

Ateraz jeszcze jeden paradoks. Oto Maurras ze swoim rojalizmem głoszonym wpełni XX wieku był otyle rewolucjonistą, że głosił teorie, od których sfery burżuazji iinteligencji francuskiej dawno już odeszły. Rojalizm skończył się we Francji gdzieś około roku 1890 ito, co po nim pozostało, kryło się po starych zamczyskach jak szczury. Toteż Maurras był rewolucjonistą nie tylko wmetodzie działania, ale iwtreści głoszonych przez siebie poglądów. Ze mną, jako zkonserwatystą wileńskim, było trochę inaczej. Powiedziałem, że środowisko wileńskie, wktórym się urodziłem iżyłem, uważało się za ultrademokratyczne. Tak!– ale pomiędzy uważaniem się za kogoś abyciem kimś, zachodzi wielka różnica. Otóż społeczeństwo wileńskie uważało się za postępowe, ale podświadomie myślało często tak, jak myślą XVII-wieczni bohaterowie Trylogii. Stoły, łyżki iwidelce, których używał autor Pana Tadeusza, były ciągle wużyciu, nimi się wciąż jadało. Pomimo demokratyczności de nomine społeczeństwo to było de facto konserwatywne istąd wszystko, co głosiłem, bynajmniej nie miało dla nich posmaczku ostatniej nowości sezonu. Ato, co tkwiło wrdzeniu mego stanowiska, mianowicie że praca na rodzinnym majątku kresowym nie jest pracą gospodarczą, ale rodzajem religijnego kultu, to imój najlepszy przyjaciel Jaś, imój szwagier Piotruś wiedzieli irozumieli lepiej ode mnie. Tu tylko słowa były demokratyczno-nowoczesne, ale czy to widok na cudowne kampanile wileńskie, czy sposób siadania do sanek na wsi iotulania się burką był taki sam jak przed wiekami, był archaiczny. Byłem więc dla nich stale za dużym konserwatystą jako teoretyk iczęsto za małym de facto.

Azresztą nasz kraj, Wilno icała ta nasza ziemia ukochana ijedyna, inajbardziej dziś zcałego świata skrzywdzona, nie mogły być dostatecznym audytorium dla doktryny, która miała ambicje być doktryną polityki polskiej. Tym audytorium mogła być tylko młodzież całego państwa. Otóż tu gruntownie różniłem się od Maurrasa. On swoją młodzież potrafił zdobyć, aja wprost przeciwnie. Jako publicysta polityczny aktualny byłem głośny, może czasami skuteczny; jako dziennikarz byłem najczęściej cytowany wprzeglądach prasy; jako autor pewnej doktryny nie istniałem wogóle, zero, nul. Nawet „Myśl Mocarstwowa”3 niewiele mnie rozumiała, azresztą wpływ tej organizacji był znikomo mały iniewyraźny. Mój wpływ doktrynerski ograniczał się do jednostek, nie potrafił opanować nawet najbliższego otoczenia. Młodzież polska poszła żywiołowo za zupełnie innym nurtem: narodowym, później oenerowym. Jako doktryner byłem bezpłodny jak muł.

Wtych wyznaniach mniej jest pokory, niżby się zdawało. Nurt narodowy naszej młodzieży doprowadził wkońcu do tego, co się znami stało. Mojej doktryny nikt nie słuchał, awięc jej treść spowodowała dla mnie katastrofę osobistą. Doktryna naszej młodzieży spowodowała katastrofę całej Polski.

Ostatnią moją książką wydaną wPolsce była Książka moich rozczarowań. Otrzymałem wtedy list, który głosił: nie tylko Pan się rozczarował. Autorem tego listu był płk Sławek. Wkilka tygodni później nastąpiła jego śmierć samobójcza.

Abyłem już zupełnie bezsilny wtym, co było najważniejsze. Rozumiałem dobrze, że wrazie wojny zNiemcami Rosja zajmie nasze ziemie wschodnie, czego nie rozumiały bałwany wnaszych ministerstwach wWarszawie. Idlatego robiłem wszystko, aby tej wojny nie było. Ludzie Nieświeża, Skidla, Woropajewa, Belmontu, Zatrocza, Wiałej, Wołożyna, Waki iOrnian nie rozumieli, że szwendając się po ulicach dalekich Katowic zaparatem wręku, by atakować iszkalować wojewodę Grażyńskiego, robiłem to wrozpaczliwej próbie ratowania bezpieczeństwa naszej ziemi. Ta moja rozpaczliwa iśmieszna szarpanina publicystyczna nic naturalnie nie pomogła4. Wojna zNiemcami wybuchła iRosja do nas przyszła, potworniejsza niż Rosja Mikołaja, ikraj nasz wyglądał jak mała dziewczynka zkokardą we włosach uderzona wtwarz pniem sosny jadącym na kołach żelaznych.

Dzisiaj należę już do innego społeczeństwa, wktórego skład wchodzą ludzie myjący naczynia po Anglikach, dozorczynie wychodków, robotnicy zmian nocnych, służba domowa imuzealna, ludzie noszący liberie tramwajarzy czy podziemek. Wiem, że synowie litewskich iwołyńskich książąt, myjących dziś naczynia uLyonsa, nie będą już synami książąt, lecz po prostu synami pomywaczy. Ioto obserwuję na sobie samym, na swej psychologii, na przekonaniach, wpływ żelaznego prawa środowiskowego. Byłem wpolskich barakach wbudowanych wpark otaczający piękny zamek zangielskiego XVI wieku. Kilka osób zkresów zamieszkałych wtych barakach, awięc ultraproletariuszy, ubolewało, że jakiś urząd angielski wycina wiekowe drzewa wtym parku. Zpoczątku byłem dumny, że ci wilnianie solidaryzują się zdrzewami, anie zlaburzystami, którzy drzewa wycinają. Ale potem poczułem, że oile zrozkrzyżowanymi rękami broniłbym wdomu moich córek alei lip ialei kasztanów, które tam były, otyle tych drzew lordowskich bronić nie mam nie tylko żadnej możności, ale nawet żadnej ochoty… ich pies. Międzynarodowy konserwatyzm diabli wzięli wchwili Jałty.

1 Fr. życie daremne.

2Fr. życie burzliwe, życie odważne.

3 Myśl Mocarstwowa– studencka organizacja konserwatywna, założona w1926 (do 1929 jako Akademicka Młodzież Zachowawcza). Pierwsze kroki działalności politycznej stawiali wniej m.in. bracia Bocheńscy, bracia Pruszyńscy czy Jerzy Giedroyc.

4 Na temat przedwojennej koncepcji polityki zagranicznej Mackiewicza iprowadzonej na jej rzecz działalności publicystycznej zob. J. Sadkiewicz, „Ci, którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego wpublicystyce Władysława Studnickiego iwileńskiego „Słowa” (do 1939), Kraków 2012.

nr 264, 22 kwietnia 1951

Pallas Atena i Ares

Ares, bóg wojny wstarożytnej Helladzie, wierzył wswoje zwycięstwa, whałas, grzmot ichrzęst swojej zbroi, wuderzenia swego miecza, wsiłę swej pięści...

Pallas Atena, bogini mądrości, żeglugi, handlu, ładu społecznego oraz wojny, uważała, że wojna to tylko służka innych dalekosiężnych kombinacji. Pallas Atena była boginią mądrej, przewidującej wojny.

Iwmicie greckim Ares jest zawsze pobity, zwyciężony przez Pallas Atenę. To tylko Afrodyta kocha się wAresie, ale Pallas Atena zawsze jest jego przeciwniczką.

Napoleon... pomimo całej swej wielkości błądził, uważając, że bitwy, że zwycięstwa militarne decydują obiegu historii, że są źródłem dalszego biegu dziejów. Tak samo myślał właściwy spadkobierca doktryny napoleońskiej, tj. niemiecki sztab generalny, tak samo myślał potworny obłąkaniec Hitler.

Dla Bismarcka, który jako szlachcic pruski kochał wojsko nade wszystko, wojna była tylko instrumentem wmądrych przemyślanych planach politycznych. Idlatego Napoleon przegrał, niemiecki sztab generalny przegrał, Hitler przegrał, Bismarck wygrał.

Polityka angielska, wojna angielska jest także spod znaku Pallas Ateny, anie Aresa.

Ze studium gen. Wacława Stachiewicza (L’offensive pour la Pologne), wnr 40/41 „Kultury”1 wynika, że Francuzi porywali się czasami, aczkolwiek zdaniem autora owiele niedostatecznie, by dać nam pomoc wpierwszych dniach września 1939 roku, ale że zawsze wtakim wypadku powstrzymywali ich Anglicy. Dlaczego tak było?

Znowuż sięgniemy do starożytności. Francuzi to naród łaciński, wychowany na prawie rzymskim, na łacińskim poczuciu honoru. Naczelna zasada prawa rzymskiego brzmi: „pacta sunt servanda”– „układów należy dotrzymywać”. Kto zawiera układy „mala fide”, by wprowadzić wbłąd swego kontrahenta, by układu nie dotrzymać, ten jest człowiekiem bez honoru, ato dla ludzi kultury łacińskiej bardzo dużo znaczy. Toteż Francuzi, gdy nic zrobić nie mogli, przynajmniej dla przyzwoitości chcieli udawać, że coś robią.

Anglicy mają cokolwiek inną psychikę. Nie przychodzi im do głowy, że układ zawarty winteresie Anglii mógł być wykonywany wbrew tym interesom. Sucha formalistyka prawa rzymskiego, która wymaga bezwzględnego wykonania tego, co się obiecało, nie przemawia do ich wyobraźni.

Po tym podwójnym odwołaniu się do starożytności przystąpmy do omawiania studium gen. Stachiewicza.

Studium to, mające formę polemiki zpamiętnikami gen. Gamelina, wypowiada wsposób delikatny tezę bardzo dla naszego narodowego samopoczucia przyjemną, ale pod względem realizmu historycznego bardzo skrajną, amianowicie: we wrześniu 1939 roku przegraliśmy, bo Francuzi nie dotrzymali nam umowy. Argumentacja autora da się powtórzyć wsposób następujący. Proces norymberski wykazał, że Niemcy podczas swej napaści na Polskę pozostawili na froncie zachodnim (granice Francji, Beneluksu, Szwajcarii) zaledwie 23 dywizje, podczas gdy armia francuska liczyła wogóle 110 dywizji, na froncie antyniemieckim miała 85 dywizji, azłatwością mogła mieć grupę uderzeniową osile 40 dywizji. Mogli więc uderzyć wtedy, kiedy 33 dywizje polskie walczyły zprzeważającymi siłami niemieckimi. Mogli nas wtedy ocalić, aisami mieli jedyną szansę wygrania tej wojny. Francuzi nie dotrzymali jednak układu z19 maja 1939 roku2.

Tak brzmią tezy gen. Stachiewicza.

Jak wspomniałem, są one dla każdego Polaka bardzo przyjemne ikrytykowanie ich stanowi obowiązek raczej przykry. Ale tyle razy pisałem, że nasze klęski rodzą się zfałszywych doktryn politycznych, iż uważam za swój ciężki obowiązek wystąpić przeciw tej niewątpliwie fałszywej doktrynie.

Załóżmy, że gen. Stachiewicz ma rację; że gdyby Francuzi uderzyli na Hitlera wtedy, gdyśmy się jeszcze bili wszystkimi swoimi siłami, awięc wpierwszych dniach wojny, mogliby wywrócić koncepcję Hitlera, który chciał pobić wprzód Polskę, by nie walczyć jednocześnie zZachodem iWschodem. Istotnie, swego czasu, jesienią 1914 roku, wojska cesarskorosyjskie gwałtownie uderzyły na Prusy Wschodnie, Niemcy musiały tam wysłać dwa korpusy ito podobno przesądziło oich klęsce, aofrancuskim zwycięstwie nad Marną. Wtym miejscu gen. Stachiewicz jest przekonywający, zwłaszcza że niemieccy generałowie zdużą złośliwością wypowiadali na procesie norymberskim podobne poglądy.

Ale gen. Stachiewicz nie docenia roli Anglii ijej wpływu na rozwój wypadków. Anglii nie mogło wtedy zależeć, aby Hitlera zawracać znów na zachód, skoro zcałych sił zwracali go na wschód. Nie prostoduszny Ares, lecz przemądra Pallas Atena panowała nad tą wojną.

Zresztą gen. Stachiewicz wyraźnie nie ma racji, gdy mówi oniewykonaniu układu z19 maja 1939 roku przez Francuzów. Układ przewidywał uderzenie generalne Francuzów dopiero w15 dni od rozpoczęcia mobilizacji francuskiej. Francuzi wypowiedzieli wojnę 3 września, mobilizację zarządzili 2 września, awięc 15 dni po mobilizacji wypadało 17 września. Rosjanie widać byli dobrze poinformowani otajnych francusko-polskich układach wojskowych, skoro uderzyli na nas właśnie 17 września, ale fakt tego uderzenia uznać obiektywnie należy za kompletne przekreślenie planów przewidzianych wkonwencji3.

Toteż gen. Stachiewicz nie powinien łączyć tych dwóch rzeczy:

1) niewykonania przez Francuzów umowy z19 maja 1939 roku;

2) inieskorzystania przez Francuzów zokazji polegającej na tym, że wpierwszym tygodniu wojny, gdy gros sił niemieckich zaangażowane było wPolsce, na zachodzie mieli Niemcy tylko 23 dywizje.

Ztej okazji istotnie Francuzi nie skorzystali; gdyby nie rządzili wtedy nimi Lebrun, Daladier iGamelin, lecz Bonaparte, może by skorzystali, ale właśnie zumowy z19 maja wynika, że nigdy ztakiej okazji korzystać nie mieli zamiaru, że wyraźnie nam zapowiedzieli, że do generalnej ofensywy przejdą nie pierwszego czy drugiego, lecz dopiero piętnastego dnia mobilizacji.

Aza treść umowy ponosi odpowiedzialność zarówno czynnik francuski, jak iczynnik polski. Niewątpliwie umowa odniu piętnastym odpowiada założeniu, że Polacy przez dwa tygodnie będą się Niemcom opierali bez utracenia większości swych sił iwiększości swego terytorium. Obowiązkiem wodzów naczelnych jest realna ocena swych sił, anie powodowanie się poezją, mistyką czy uchwałami na wiecach.

Nie chcę przez to powiedzieć, iż wina za to, że Francuzi przewidywali, że będą zdolni do działań zaczepnych dopiero piętnastego dnia po mobilizacji, spada na nasz Sztab Główny. Nie!– oczywiście nie! Ale przecież dla każdego musiałoby być wtedy jasne, że im wcześniej Francuzi zaczną swą ofensywę, tym lepiej, bo tym większe będą szanse, że nie będą walczyli sami, lecz zpomocą naszych, źle uzbrojonych idowodzonych, lecz bitnych, odważnych iwalecznych wojsk na wschodzie. Jeśli więc Francuzi wumowie znami przyznają się do tego, że do takiej ofensywy zdolni są dopiero piętnastego dnia po mobilizacji, to znaczy, że jej wżaden sposób wcześniej rozpocząć nie mogli albo że nasze czynniki ze względów „propagandowych” czy „prestiżowych” nie nastawały specjalnie na termin wcześniejszy. Prestiż ipropaganda– oto są rzeczy, które nas zwykle prowadzą do klęsk igłupstw tragicznych! Można tylko tutaj wypowiedzieć uwagę, że Francuzi, przyznając się wumowie, że dopiero piętnastego dnia będą gotowi do ofensywy, postępowali wsposób bardziej odpowiedzialny od naszych przedstawicieli, którzy nie dopuszczali nawet myśli, że po dwóch tygodniach możemy być rozbici.

Generał Stachiewicz napisał swe studium zwielkim poczuciem godności osobistej inarodowej. Ajednak to przecież tak naturalne, tak ludzkie, tak zrozumiałe– chce zsiebie ize swoich kolegów zrzucić trochę ztej straszliwej odpowiedzialności, która na nich za straconą niepodległość ciąży.

Niestety, odpowiedzialności tej po przeczytaniu jego studium zdjąć znich nie możemy. Kapitalne pytanie wtym procesie dziejowym brzmi: „Czy istotnie Polska wtej wojnie musiała iść na ogień pierwszy? Czy nie mogliśmy tego porządku odwrócić?”. Sam gen. Stachiewicz pisze, co następuje:

Dzisiaj wiemy, że Hitler chciał uderzyć na Francję, adopiero potem po kilku latach zwrócić się na wschód. Jednak stało się dla niego jasne, że Polska zaatakuje Niemcy, kiedy będą one zaangażowane na Zachodzie. Wskutek tego zmienił swój „ulubiony” (sympatische) plan ipostanowił najpierw uderzyć na Polskę (Dokument 798 PS procesu norymberskiego)4.

Tak jest! Jak wiemy ztegoż procesu norymberskiego, Hitler zdecydował się napaść na Polskę po „gwarancjach” angielskich udzielonych nam łaskawie 30 marca 1939 roku5. Oczywiście iAnglicy wiedzieli, imy powinniśmy byli wiedzieć, że te gwarancje spowodują atak Hitlera na Polskę. Zchwilą przyjęcia przez nas tych gwarancji wchodziliśmy wstan wojny zHitlerem, odciągaliśmy go od pierwotnego planu napaści na zachód, zwracaliśmy jego wojska przeciw nam samym.

Wiedzieliśmy także– przynajmniej powinniśmy byli wiedzieć– że nie będziemy mieli dużo czasu do stracenia, że nie oddziela nas od napastnika nie tylko kanał La Manche, ale nawet jakieś podobieństwo do tej linii Maginota, wktórą wtedy wszyscy wierzyli, jak dziś wierzą wbombę atomową.

Jakąż więc nam pomoc obiecywała Anglia, co materialnie, efektywnie, rachunkowo dawały nam te „gwarancje”?

Generał Stachiewicz wspomina, że odwiedził nas zramienia Anglii wmaju 1939 roku gen. Clayton, awlipcu gen. Ironside, który przyjechał samiuteńki, bez żadnego oficera sztabowego6. Obiecana nam przez Anglików pomoc wojskowa według gen. Stachiewicza (słuchajcie, słuchajcie!) polegała na obietnicy, że kilka naszych kontrtorpedowców schronić się będzie mogło wportach angielskich7.

To niedużo!

Nawet gotów jestem powiedzieć, że to raczej jakaś– minimalna zresztą– pomoc Polski dla Anglii, anie Anglii dla Polski.

Prokurent przyjmujący czek, na który jawnie nie ma pokrycia, jest później za niego odpowiedzialny przed swoją firmą. Nasza generalicja:

1) poważnie deliberowała nad rzekomą „gwarancją” angielską irzekomą pomocą ztej strony, której naprawdę całkiem nie było;

2) podpisała zFrancuzami umowę wojskową, zgadzając się na to, że ofensywa francuska rozpocznie się dopiero piętnastego dnia po mobilizacji, choć powinna była wiedzieć, że my, wobec braku lotnictwa ibroni pancernej, dwutygodniowego nacisku ze strony Niemców nie wytrzymamy;

3) nie przewidziała napaści Rosjan na nas, wkażdym razie nic nie zrobiła, co by wskazywało, że się ztaką możliwością choć trochę liczy.

Ale na tym jeszcze nie koniec.

Zomawianego studium gen. Stachiewicza wynika, że on dziś jeszcze nie rozumie, oco chodziło wtej naszej kampanii wrześniowej, jakiego rodzaju posunięciem była kampania wrześniowa na szachownicy świata. Widać ze wszystkiego, iż autor studium jest przekonany, że Anglii chodziło otworzenie pierścienia naokoło Niemiec iże nas potrzebowali jako części tego pierścienia. Generał Stachiewicz wspomina co prawda, że gen. Ironside przyjechał do Polski sam, bez żadnego oficera, ale nie wyciąga ztego żadnych dalszych refleksji. Generał Stachiewicz notuje fakty angielskich sprzeciwów, gdy Francuzi chcieli nam pomóc wpierwszych dniach września, ale także nie zastanawia się głębiej nad powodami takiej angielskiej polityki wojskowej.

Generał Stachiewicz nie uchwycił istoty tego polityczno-angielskiego manewru wojskowego, którego rezultatem była kampania wrześniowa, tego genialnego zangielskiego punktu widzenia manewru politycznego, którego skutkiem była zatrata naszej niepodległości.

Anglikom chodziło nie oto, by Polacy zabili kilkadziesiąt tysięcy Niemców. Ogłaszane dokumenty stwierdzają ponad wszelką wątpliwość, że już przez cały rok 1938, nie mówiąc oroku 1939, angielska myśl polityczna pracuje intensywnie nad sposobami wciągnięcia Rosji do walki zHitlerem. Anglicy znają przecież słabość militarną Francji ikunktatorstwo Ameryki. Rosja jest im potrzebna wpierwszej fazie wojny. Gwarancje udzielone Polsce były manewrem mającym na celu nadzianie Niemców na bagnety rosyjskie za pomocą stworzenia wspólnej granicy, styku pomiędzy Hitlerem aStalinem. Anglicy wiedzieli, że to wcześniej czy później musi doprowadzić do wojny między tymi dwoma państwami. Stalin próbował odwrócić politykę angielską, na której się poznał, tak jak gen. Stachiewicz do dziś dnia jej nie rozumie. Zawarł więc pakt onieagresji zHitlerem 23 sierpnia 1939 roku. Ale to tylko sprawę odroczyło, to kosztowało Anglików przegraną we Francji imnóstwo innych rzeczy nieprzyjemnych, jednak przecież manewr angielski wkońcu się udał. Wojna, rozpoczęta wczerwcu 1941 roku, wojna pomiędzy Stalinem aHitlerem, którą Anglicy planowali jeszcze wroku 1938, nie byłaby możliwa, gdyby pomiędzy Hitlerem aStalinem istniała niepodległa Polska iten cały system, który niepodległość Polski stwarzał, tj. niepodległy Bałtyk iniepodległa Rumunia.

Anglicy wmarcu 1939 roku gwarantowali nam niepodległość wcelu zniszczenia tej niepodległości. Ito było ważne wkampanii wrześniowej ito decydowało, anie, ile tam miał Hitler dywizji na froncie zachodnim.

Generał Stachiewicz biada, że Francuzi nie zaatakowali Niemców wpierwszych dniach września inie rozumie, dlaczego Anglicy podobnym planom się opierali. Boże, cóż za ignorancja rzeczywistości. Anglikom nareszcie udało się Hitlera na wschód skierować, kampania rozwija się dla planów angielskich niesłychanie pomyślnie– Hitler szybko zdąża do granic Rosji, agen. Stachiewicz chce, aby go ztyłu za frak chwytać izpowrotem na zachód ciągnąć. Boże, cóż za naiwność!

1 W. Stachiewicz, L’offensive pour la Pologne, „Kultura” 1951,nr 40/41, s.128–160.

2 Dnia 19 maja 1939 wParyżu podpisano protokół wieńczący polsko-francuskie rozmowy międzysztabowe ide facto reaktywujący sojusz Warszawy iParyża, wpoprzednich latach będący bardziej formalnym niż faktycznym. Wejście protokołu wżycie uzależniono jednak od podpisania protokołu politycznego, co nastąpiło dopiero 4 września 1939. Protokół z19 maja przewidywał podjęcie przez Francję, wwypadku agresji niemieckiej na Polskę, natychmiastowych działań powietrznych, działań ofensywnych o