Klucz do Piłsudskiego - Stanisław Cat-Mackiewicz - ebook + książka

Klucz do Piłsudskiego ebook

Stanisław Cat-Mackiewicz

4,5

Opis

“Widziałem Puszczę Białowieską na ekranie. Były to zdjęcia dokładne, a przecież nie dawały rzeczy dla tej puszczy najistotniejszej, tego zapachu, który wytwarza olbrzymiość przestrzeni leśnej. Jednej tylko rzeczy, jednej tajemnicy ani moja, ani żadna inna książka o Piłsudskim nie wyjaśni. Tajemnicy miłości, którą do siebie wzbudzał. Rozmawiałem raz w życiu z Dmowskim, przeciwnikiem Piłsudskiego. Powiedział mi, że Piłsudski miał „duszę wodza”. Miłość ludzi oplotła postać komendanta, brygadiera, marszałka i ta miłość była wielkim kapitałem Polski za jego życia i jest, i daj Boże, by pozostała kapitałem Polski po jego śmierci.”

Stanisław Cat-Mackiewicz

"Jeśli cenimy pisarstwo Mackiewicza, nie zawsze dokładnego i skrupulatnego, ale zawsze budzącego szacunek odwagą i samodzielnością sądów, możemy traktować Klucz…, klasykę naszej eseistyki historycznej, jako fragment wielkiej dzisiaj literatury wywołanej biografią Piłsudskiego i jemu poświęconej. Tak rozumiany Klucz… nie traci przydatności, nawet wówczas, gdy nie otwiera wszystkich drzwi."

prof. Rafał Habielski

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Author’s inheritors and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2013

© Copyright for Klucz do Mackiewicza by Rafał Habielski and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2013

ISBN 978-83-242-1953-7

Opracowano na podstawie wydania:

Stanisław Mackiewicz, Klucz do Piłsudskiego, Iskry, Warszawa 1996. W książce zachowano styl Autora, uwspółcześniając jedynie pisownię i ortografię. Wyróżnienia w tekście są oryginalne. Przypisy oraz uwagi w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji niniejszego wydania. Wykaz książek wykorzystanych przy pisaniu pracy został poprawiony i uzupełniony.

Opracowanie redakcyjneJan Sadkiewicz

Projekt okładki i stron tytułowychEwa Gray

Z lotu ptaka

Carlo Sforza, były włoski minister spraw zagranicznych, pisze o Piłsudskim: dyktator anachronizmu.

W swych książkach pt.Budowniczowie Europy współczesnejiDyktatorzySforza powiada:

Można rozmyślać o Cromwellu albo o Napoleonie nie myśląc ciągle o historycznych genezach Anglii czy Francji, ale nie sposób zrozumieć Piłsudskiego bez znajomości dawnej, starej Polski.

(…) tej hałaśliwej szlacheckiej Polski, która wysyłała na sejmy tłumy posłów z jedynym celem uniemożliwienia wszelkiej roboty ustawodawczej. Szlachta polska była liczna, biedna, dumna.

Kiedy po wojnie Polacy znów się pojawili na międzynarodowym kongresie w Wersalu i we wszystkich naszych stolicach, zobaczyliśmy znów tych samych zachwycających i niepraktycznych Polaków sprzed stuleci. Ich politycy nawadniali gabinety ministrów Ententy memoriałami, raportami, historycznymi rekonstrukcjami, prawniczymi tezami. Zgodnie z tymi wywodami połowa Europy winna była do nich należeć. Było coś kobiecego w tych wszystkich żądaniach.

Zdarzyło się raz, że Dmowski żądał przyłączenia Prus Wschodnich do Polski, powołując się przy tym w charakterze argumentu na paradoksalność pomorskiego korytarza. Dyplomację europejską tak zirytował ten wywód, że omal nie doszło do czwartego rozbioru.

(…) Piłsudski nigdy nie był rewolucjonistą, nie był też dyktatorem w patologicznym, powojennym sensie tego słowa. Po prostu był to syn szlachty polskiej, tej hałaśliwej klasy pasowanych wojowników, czasami samoofiarnych i aktywnych, lecz przeważnie leniwych i darmozjadów, zawsze nieżyciowych, nierealnych, nietrzeźwych, gdyż marzenia ich są zbyt górne i zbyt dalekie, niemogących zrozumieć mentalności europejskiej ani też pojąć potrzeb ludzi niezrodzonych do miecza.

A wreszcie pojawia się argument główny, że Piłsudski to anachronizm w Europie: sprawa wschodnich granic Polski.

Pisze Sforza:

(…) polski dworzec kolejowy na granicy Sowietów to obszerny i piękny murowany budynek, kryty artystycznie wykonaną dachówką. Na dworzec po stronie sowieckiej składa się kilka zardzewiałych wagonów i drewniana szopa, którą zbudować i spalić można w ciągu sześciu godzin. Duma i pewność siebie bije z tej sowieckiej stacji.

Hrabia Carlo Sforza obserwował Europę i inne części świata z wysoka, z lotu ptaka. Był nie tylko włoskim ministrem spraw zagranicznych w nerwowej epoce przeróżnych zjazdów i kongresów, ale mieszkał jako dyplomata w wielu stolicach. Napisał piękną książkę o Chinach, z wieloma o nich proroctwami, z których nie sprawdziło się żadne. Jako literat pisarz jest pięknym typem intelektualisty włoskiego o ostro zatemperowanym ołówku. Bywa tak z inteligentnym turystą: w jednym mieście, przez które przejeżdża wieczorem, uderzy go światło wielkich lamp i będzie zawsze, myśląc o tym mieście, mrużył oczy przed nadmiarem elektryczności, z innego miasta zapamięta zapach morza i zgniłych ryb. Często takie wyrastające nad inne wrażenie oburza stałych mieszkańców opisywanego miasta swoją nieprawdziwością; „to nonsens” – wołają, a jednak po pewnym czasie i po pewnym uspokojeniu zgadzają się, że „odrobina prawdy w tym jest”. Sienkiewicz napisał o Londynie po dwudniowym tu pobycie: „wszędzie pomniki i kamienne lwy pilnujące posągów”. Można godzinami chodzić po Londynie i nie zobaczyć ani pomnika, ani kamiennego lwa, tylko czerwone autobusy i ogródki, a jednak coś prawdy jest w tych „lwach pilnujących posągów”.

W tym, co pisał Sforza o Piłsudskim, w każdym prawie zdaniu tkwi błąd, niedokładność, powtarzanie czegoś, co mu ktoś nagadał bez sensu. Każde zdanie można podkreślić belferskim ołówkiem czerwonym, jako niezgodne z historią, statystyką, prawdą, a jednak w końcu końców trochę prawdy także w tym jest. „Patrz pan – powiedział mi ktoś w Londynie – na tych Polaków zaludniających kawiarnie przy Piccadilly i knajpy w Soho, czyż nie są jak ta szlachta z charakterystyki Sforzy: hałaśliwi, liczni, biedni, dumni, czasami bohaterscy, przeważnie darmozjady”.

Na pytanie czy też wyzwanie, które nam rzucił Włoch – impertynencki „dyktator anachronizmu” – chcemy dać odpowiedź w tej książce. Ale Piłsudski sam powiedział: „Cofnąłem koło historii wstecz”, i oto obok tego cofnięcia wstecz z bolesną rozterką krążyć będzie myśl nasza. Sforza słusznie połączył Piłsudskiego ze starą Polską i kwestią granic wschodnich. Na tym połączeniu polega właśnie cały urok, cała oryginalność, cała zagadkowość, cała pozytywna czy też negatywna wartość Piłsudskiego. Natomiast jakże niesłuszne wydaje się nam owo zmieszanie Piłsudskiego z tłumem hałaśliwym i nieżyciowym. Zresztą, aby nam trudniej było wypowiedzieć syntezę o tym niepospolitym człowieku, zacznijmy przeglądać karty jego życia,odkładając je jedną po drugiej. Przedtem wypowiedzmy tylko uwagę o klasyfikacji prądów ideowopolitycznych.

Kwestia „postępowości”. Hrabia Sforza, jak wielu ludzi w Europie, uważa się za człowieka postępowego. Sądzimy, że to brzmi trochę po staroświecku. Ci, którzy nazywają się postępowcami, noszą w duszy pewien zapał młodzieńczy, polegający na uznawaniu, że ich postępowość jest dobra, piękna, a ich przeciwnicy źli i brzydcy. Ludzie postępowi, mając czasami lat sześćdziesiąt, uważają się wciąż za postępowych, a tego tytułu odmawiają innym, później urodzonym, hołdującym prądom odmiennym, później powstałym. Przeważnie postępowość nawiązywana jest do zasad racjonalizmu XVIII wieku, czyli daleko wstecz. Sądzę, że przy klasyfikacji kierunków trzeba się wyzbyć sentymentalno-moralnego podziału na kierunki postępowe i niepostępowe, a klasyfikować prądy polityczne wyłącznie według chronologii. Według tych zasad socjalizm będzie kierunkiem wcześniejszym od bolszewizmu, faszyzm włoski późniejszym od bolszewizmu, a nazizm niemiecki późniejszym od faszyzmu. Kierunki mają swe filiacje, rodzą dzieci, synów i córki, prócz dzieci prawych mają i nieprawe, wreszcie prócz dzieci mają i młodsze rodzeństwo, na przykład nazizm jest młodszym braciszkiem faszyzmu, choć bardziej od niego muskularnym. Czasami w rodzinie idei zdarzają się przeskoki przez parę pokoleń, dziadek mający już prawnuki żeni się i płodzi syna. Bardzo ciekawa jest ta tablica genealogiczna idei, jej powiązania, pokiełbaszenia pokrewieństw, najbardziej nieoczekiwani bastardzi. Trzeba tylko umieć na nią spokojnie i obiektywnie patrzeć, z czasomierzem w ręku: późniejszy, wcześniejszy, spłodzony przez tego, urodzony z tej, bez okrzyków: „nikczemny” i „świetlany”.

Pochodzenie i dzieciństwo

W pewnym humorystycznym piśmie galicyjskim, za czasów, kiedy o Piłsudskim mówiło się jako o socjaliście, zamieszczono dowcip: „Z szlachtą polską polski lud, a więc Piłsudski z Witosem”. Przypuszczenie, że Piłsudski mógł reprezentować szlachtę, uważano wtedy za dowcip. Redaktor humorystycznego wydawnictwa galicyjskiego nie znał ziemiańskich stosunków na Żmudzi i Litwie, a Piłsudski w jego oczach był przedstawicielem fabrycznego proletariatu.

Pomarański, autor broszurkowej biografii Marszałka, pisze: „Piłsudski urodził się w wiosce malutkiej: Zułowie”.

Tommasini, pierwszy poseł włoski w Warszawie, w swej inteligentnej książce o Polsce powiada, że Piłsudski pochodził z drobnej szlachty.

Jako redaktor „Słowa” prosiłem w 1926 roku naszego współpracownika, świętej pamięci Czesława Jankowskiego, o wyjazd do Zułowa i napisanie reportażu o tym majątku ojca Piłsudskiego. Jankowski był najbardziej do tego rodzaju pracy nadającym się pisarzem. Był to autor przepięknej czterotomowej monografii o powiecie oszmiańskim, zawierającej kilkusetletnie dzieje każdego majątku i każdego folwarku, jedyną w swoim rodzaju epopeję życia jednego powiatu na przestrzeni około sześciuset lat. Artykuł Jankowskiego ustalił, że dobra Zułów, miejsce narodzenia Marszałka, liczyły przeszło jedenaście tysięcy hektarów, a Zułów był tylko jednym z pięciu czy sześciu majątków, które należały do ojca Piłsudskiego. Myli się więc Tommasini, gdy powiada, że Piłsudski pochodził z „drobnej szlachty”.

Ale całkowita prawda o pochodzeniu rodziny Piłsudskiego brzmi jeszcze inaczej. Trzeba wyjaśnić, że rodzina Piłsudskiego za czasów jego dzieciństwa i młodości uległasamodeklasacjispołecznej.

To Petrażycki uczył, aby używać nowego i nieznanego terminu, gdy się dąży do stworzenia nowego pojęcia. O samodeklasacji społecznej czy samodeklasacji ziemiańskiej w XIX i XX wieku na Litwie i Wileńszczyźnie będę pisał poniżej, na razie wyjaśniam, że dziwacznego terminu „samodeklasacja” używam celowo.

Dodatek do herbarza polskiego księdza Kaspra Niesieckiego, zebrany i ułożony przez Jana Nepomucena Bobrowicza, używa pisowni: Piłsudzki, a nie: Piłsudski. Zaczyna swą relację Bobrowicz:

Piłsudzki herbu Strzała, czyli Komoniaka, to jest strzała rozdarta pod krzyżem, w środku przedzielona, podobna jest do herbu Kościesza. Dom ten w Księstwie Litewskiem, mianowicie w Księstwie Żmujdzkiem. Początek swój od Ginwiłów prowadzą, czyli jak drudzy nazywają Ginejtami.

Dowiadujemy się później, że:

Ginit, czyli Ginet, był posłem między innymi familjami litewskiemi na Sejm do Horodła w roku 1413 za Władysława Jagieła króla stanowią unią Korony z Litwą, pisze Przyłuski fol. 286.

W dalszym ciągu wspomina Bobrowicz Marka i StanisławaGiniatowiczów:

Tego Stanisława syn, Bartłomiej Stanisławowicz Giniejtowicz, starosta upicki, nazwał się pierwszy od imienia swego Piłsudy, co w litewskim języku Piłsutie.

Piłsudski ten miał trzech synów: Wacława, Melchiora i Augusta.

Przypominam sobie, że w roku 1922 oglądałem u pana Bohdana Piłsudskiego, eks-właściciela Czabiszek nad Wilią, wywód Piłsudskich. Takie wywody otrzymała w litewsko-wileńskiej guberni w drugim dziesiątku lat ubiegłego stulecia cała nasza szlachta. Taki wywód stanowi zwykle materiał o wiele pewniejszy od wzmianek w herbarzach, gdyż sporządzony jest na podstawie dokumentów, przeważnie aktów z procesów rozmaitych i testamentów. W tym wywodzie rodzina Piłsudskich nazwana była „starożytną rodziną urodzonych Rymsza Giniatowiczów Piłsudskich herbu Kościesza z odmianą”. Wywód zaczynał się od XVI wieku, co było normalne dla naszej szlachty, bo dawniejszych dokumentów zwykle brakowało. Wyliczmy teraz wstępnych Marszałka, nie zajmując się rozgałęzieniami jego rodziny.

Protoplastą jest ówGinetpodpisujący w 1413 roku unię horodelską. Od niego pochodzili Marek iStanisław, a synem Stanisława byłBartłomiejRymsza Giniatowicz, który pierwszy się pisał Piłsudski.

Drugim jego synem byłMelchior, żonaty ze Słowaczyńską. Starszy syn Melchiora,Kazimierz, chorąży parnawski, żonaty z Prejkitówną, miał aż pięciu synów, z których wstępnym Marszałka był trzeci z kolei,Roch, stolnik żmudzki, żonaty z Pancerzyńską, siostrą znanego w dziejach litewskich Pancerzyńskiego, biskupa wileńskiego.

Synem Rocha był znowużKazimierz, starosta alkoski, który z drugiej swojej żony, księżniczki Puzynianki, miał syna, znowużKazimierza, rotmistrza księstwa żmudzkiego, sędziego ziemskiego rosieńskiego, dziedzica Poszuszwia, który ze swej żony Billewiczówny herbu Mogiła miał synaPiotra, sędziego granicznego, żonatego z hrabianką Butlerówną. A to dziadek i babka naszego Marszałka.

Synem Piotra byłJózefWincenty Piotr, żonaty znowuż z Billewiczówną herbu Mogiła, ojciec Marszałka, który miał aż dwanaścioro dzieci. Najstarsza siostra, Helena, urodziła się w 1864 roku, potem idzie Zofia Kadenacowa – 1865, Bronisław – 1866, Józef Klemens(Marszałek) 5 grudnia 1867 roku, Józef Adam – 1869, Kazimierz – 1871, Maria Juchniewiczowa – 1873, Jan (późniejszyminister skarbu) – 1876, Ludwika Majewska – 1879, Kacper – 1881, i wreszcie bliźnięta Piotr i Teodora w 1882.

Ten rodowód przypomina nam pierwsze rozdziały i wstęp do SienkiewiczowskiegoPotopu.Sienkiewicz, który swe powieści historyczne pisywał zawsze ze starymi herbarzami w ręku, upodobał sobie Billewiczów, z którego to rodu panny wnosiły swe wianuszki dwukrotnie w dom Piłsudskich. Prababka i rodzona matka Marszałka noszą nazwisko Sienkiewiczowskiej Oleńki. Godności, które Piłsudscy w ciągu wieków piastowali na Żmudzi, miejscowości wymieniane w ich rodowodzie, rozmaite Rosienie i Upity – zbliżają nas wciąż do sienkiewiczowskiego klimatu. Sienkiewicz nie wiedział i nie spodziewał się, piszącPotop,że wstąpi w ten sposób w rodzaj jakiegoś literackiego pokrewieństwa z największym bohaterem w dziejach swego kraju.

Ojciec Piłsudskiego był więc skoligacony z całą Litwą, nie wyłączając Radziwiłłów, co dla każdego szlachcica litewskiego w owych czasach miało charakter specjalnego splendoru. Miał też fortunę odpowiednią do tych koligacji. PróczZułowanależały do niegoTenenieiAdamówkoło Taurogów. Poza tym w nowoczesnym herbarzu Bonieckiego znalazłem wzmiankę, że dobraBillewiczew roku 1850 z rąk Billewiczów przeszły na własność rodziny Piłsudskich. Chyba więc znowu do męża Billewiczówny, matki Marszałka? Ale ojciec Marszałka stracił to wszystko, całą tę ogromną, prawdziwie wielkopańską, prawie magnacką fortunę. Pobóg-Malinowski w swym szczegółowym dziele o biografii Marszałka tłumaczy ruinę majątkową ojca Piłsudskiego pożarem Zułowa i pożyczkami w banku. Wątpię, aby pożar w jednym z majątków mógł wytłumaczyć stratę wszystkich. Bliższe są chyba prawdy dalsze wyjaśnienia Poboga, że ojciec Piłsudskiego był zamiłowanym i przedsiębiorczym gospodarzem, zakładał wzorowe stajnie, obory, ptaszarnie i drożdżarnie. Dużo właścicieli ziemskich o nadmiernej inicjatywie, dużo pionierów wzorowych ptaszarni i drożdżarni zrujnowało siebie, rodzinę i majątki.

Ale strata majątku nie wyczerpuje jeszcze tego, co nazwałem samodeklasacją społeczną czy ziemiańską. Otóż w tych latach, a mówimy o młodości Piłsudskiego, czyli o latach 1867–1890, jak i później, aż do wybuchu w 1914 roku Wielkiej Wojny, widzimy wśród ziemiaństwa na Litwie dziwny ciąg nie w górę, lecz w dół, dziwny ciąg do abnegacji, opuszczania się w dół drabiny społecznej. Występowało to w dziesiątkach rodzin, a nastrój czasów, ów geniusz epoki, sympatyzował z tą abnegacją i błogosławił jej. To w Królestwie Kongresowym u dziedziców majątków i „jaśnie panów” błyszczały czernią i srebrem krakowskie chomąta, żółciły się ładnie wyczyszczone bryczki i wolanty, miękko jeździły powozy z angielską uprzężą, stangreci błyszczeli liberyjnymi guzikami, strzelcy podawali strzelby na polowaniach. Na Litwie zaledwie parę rodzin oddawało się snobistycznemu sposobowi życia, błyszczało, imponowało i fascynowało na sposób Królestwa lub Galicji. Natomiast duży odsetek rodzin opuszczał się w dół, stare lustra w pokojach zachodziły mgłą i wilgocią, stare powozy zamykano w wozowni, aby rdzewiały, psy myśliwskie wygryzały swe pchły na starych, nieodnawianych kanapach, muchy ruchliwą czernią pokrywały jedzenie na stołach, trawy zarastały ścieżki w parkach, papiery rodzinne kładło się pod wielkanocne mazurki i babki – i namiętnie od rana do wieczora atakowano arystokrację i wyśmiewano się z niej, omal że nie jako z „klasowego wroga”. Konstatuję, że były to objawy występujące wśród bardzo starych i bardzo autentycznych rodzin szlacheckich, że tę szlachtę, która się stroiła, imponowała i snobizowała, prędzej można było podejrzewać o pochodzenie ekonomskie lub o dorobienie się fortuny dopiero w początkach XIX wieku, co według tych swoiście demokratycznych pojęć naszego ziemiaństwa uchodziło za rzecz wyjątkowo paskudną.

Było to tak jakoś dziwnie; czy złożyło się na to zmęczenie po powstaniu, czy niechęć do pracy energicznej, czy ogólny antyekonomiczny, antygospodarczy nastrój, który istotnie cechował bardzo silnie środowisko, w którym wyrósł Piłsudski, czy pogarda do Petersburga, do kariery, do pieniędzy, a idealizowanie biedy, wyrzeczeń, poświęceń? Jestem jak najdalszy od idealizowania i zachwycania się tym nastrojem, przypominającym trochę nastroje tołstojowskie, piętnuję go mianem abnegacji, samodeklasacji, uważam, że właśnie w tym mieściły się te antyeuropejskie przymioty mentalności, z których wyśmiewa się Sforza, o czym pisałem w rozdziale poprzednim, a jednak dziś muszę, wspominając te bezpowrotnie minione czasy, przyznać, że było w tym coś z jakiejś grandezzy [wielkości]. Kultura polega na stwarzaniu potrzeb, a oto ci ludzie raczej niszczyli potrzeby, które posiadali jeszcze w dzieciństwie, ale nad tym wszystkim unosił się jakiś idealizm, nie płynęło to w każdym razie z lenistwa i braku aktywności, było to czymś, co było zgodne z ówczesnym zbiorowym sumieniem, z hasłami demokratycznymi, z pogardą pieniądza. Bo ja wiem zresztą, jakie dziwactwa mieściły się pod pajęczynami tamtych czasów.

Nie wiem, nie badałem, nie mam pojęcia, czy coś podobnego było w rodzinie Piłsudskich. Mówię tylko o objawach, które widziałem wśród rodzin środowiskowo do Piłsudskich zbliżonych. Wszystkie rodziny ziemiańskie na Litwie są spokrewnione i wszystkie były egzaltowanie patriotyczne.

Józef Piłsudski urodził się zaledwie cztery lata po powstaniu, sześć lat od chwili, w której chłop przestał być niewolnikiem, własnością pana, przedmiotem sprzedaży, zamiany lub kupna. Zułów położony jest o dwadzieścia kilometrów na wschód od miasteczka Podbrodzie. Piękne są naokoło okolice. Na południu płynie Wilia,która w niektórych miejscach, jak na przykład w uroczychPunżanach, ma piękno wianka uwiązanego z jaśminów i czeremchy, na zachodzie śliczna, zalotna Żejmiana. Na wschód zaczynają się wielkie jeziora ze srebrnym Jeziorem Świrskim, Miadziołem, wreszcie największym z nich Naroczem, „morzem litewskim”; na północ jeziora brasławskie, na które kładzie fiolety swych pierwszych refleksów zbliżająca się północ. Ale sam Zułów nie jest specjalnie ładny. Płasko, piaszczyście, sośniaki bez większego charakteru. Dobra zułowskie stanowiły dość monotonną plamę wśród otaczającego je kolorowego i uroczego krajobrazu. Zresztą przejeżdżałem wielokrotnie przez ten majątek, ale nie znam wszystkich jego zakątków. Być może na brzegach rzeczki Mery albo jeziora Piorun uroczy nasz krajobraz odzyskiwał swą krasę.

Powinien być jakiś specjalny termin, który by oznaczał wpływ rzeczy zewnętrznych na kształtowanie się świadomych przekonań w człowieku, i powinno być ustalone prawidło, że w miarę przybywania człowiekowi lat wpływ ten zmniejsza się w postępie geometrycznym. W dzieciństwie człowiek przyjmuje znakomicie szczepionkę ideową, potem staje się coraz bardziej na nią odporny, a wreszcie porasta grubą korą, przez którą żadna szczepionka nie przenika. Szczepi się w nas wiarę w Boga w pierwszych latach życia i właśnie dlatego uczucia religijne są tak silne i długotrwałe. Śladów dzieciństwa nie wytępi się nigdy. Na tym polega też tajemnica wpływu pochodzenia na życie ludzkie.

Oto, co sam Piłsudski pisze o swoim dzieciństwie:

Urodziłem się na wsi, w szlacheckiej rodzinie, której członkowie, zarówno z tytułów starożytności pochodzenia, jak i dzięki obszarowi posiadanej ziemi, należeli do rzędu tych, co niegdyś byli nazywani bene nati et possessionati. Jako possessionatus nie zaznałem długo żadnej troski o materialne rzeczy i otoczony byłem w dzieciństwie pewnym komfortem. A że rodzeństwo moje było liczne i rodzice względem nas byli bardzo łagodni i serdeczni, mógłbym nazwać swe dzieciństwo sielskim anielskim. Mógłbym, gdyby nie zgrzyt jeden, zgrzyt, który sępił czoło ojca, wyciskał łzę z oczu matki i głęboko się wrażał w mózgi dziecinne. Tym zgrzytem było świeże wspomnienie o klęsce narodowej 1863 roku.

Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem, wychowywała nas robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem Ojczyzny. Od najwcześniejszego mego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów, ze specjalnym uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historii polskiej, kupowano książki polskie. Ten patriotyzm rewolucyjny nie miał określonego kierunku społecznego.

Matka z naszych wieszczów najbardziej lubiła Krasińskiego, mnie zaś od dzieciństwa najwięcej zachwycał Słowacki, który też był dla mnie pierwszym nauczycielem zasad demokratycznych. Były one naturalnie u dziecka bardzo niejasne i mgliste, lecz przy moim żywym i nieco przekornym charakterze utrwalały się przy każdym sporze, które niekiedy matka żartem prowadziła.

Poza książkami tyczącymi się Polski czytałem dosyć dużo najróżnorodniejszych książek. Najwyższe wrażenie sprawiały na mnie książki opisujące byt narodów klasycznych, Greków i Rzymian. Prawdopodobnie dlatego, że były przepełnione szczegółami walk o ojczyznę i opisami bohaterskich czynów. Oprócz tego byłem rozkochany w Napoleonie i wszystko, co się tego mego bohatera dotyczyło, przejmowało mnie wzruszeniem i rozpalało wyobraźnię. Wszystkie zaś marzenia moje koncentrowały się wówczas koło powstania i walki orężnej z Moskalami, których z całej duszy nienawidziłem, uważając każdego z nich za łajdaka i złodzieja.

Już w tych zułowskich przedszkolnych czasach Piłsudski dziecko ujawnia aspiracje publicystyczne. Wydaje razem z braćmi pismo pt. „Gołąb Zułowski”, kaligrafowane oczywiście ręcznie.

Książka niniejsza nie jest i nie może być biografią romansowaną, to jest nie może zbliżyć się do tego typu książek, które tak bardzo zostały spopularyzowane w okresie pomiędzy obydwoma wojnami, zwłaszcza dzięki błyskotliwym pracom Andrzeja Maurois oraz całej plejadzie pisarzy naśladujących go. Ten rodzaj literatury przyczynił się znakomicie do wyrobieniapoczucia epoki. W każdymdziesięcioleciunie tylko zmienia sięstyldomów, mebli, nagrobków na cmentarzach, ale zmienia sięstylludzkich myśli, czynów, relacji uczuciowych, no i oczywiście sposobu ich wypowiadania. Ludzie wybitni potrafią się zmienić, nie osłabić tempa swego intelektualnego rozwoju niezależnie od ciągłej zmianyklimatuepoki, potrafią odnaleźć i zabezpieczyć swojejaw każdym dziesięcioleciu, ale są inni ludzie, którzyzastygająw jakiejś jednej epoce – albo w epoce swego dzieciństwa, albo młodości, albo wreszcie w tej, w której wiodło się im najlepiej lub w której najintensywniej pracowali. Tacy ludzie sąwyprzedzaniprzez czas, stają się niezrozumiali, anachronistyczni. Biografie romansowane znakomicie ułatwiły nam analizę tego stosunku ludzi do epoki, ułatwiły nam podział ludzi na idących z czasem, wybiegających naprzód i spóźniających się. Toteż żałuję, że nie mogę nazwać swej pracy biografią romansowaną, ale nie mogę, ponieważ metoda takiej biografii polega na odtworzeniucałegoczłowieka, wraz z jego życiem osobistym, intymnym, z miłościami i miłostkami. Biografia romansowana to szereg fotografii człowieka, a nie tylko popiersie jego rzeźbione w brązie, marmurze lub gipsie.

Dla nikogo nie może być przyjemne chodzenie mu po jego myślach i sprawach prywatnych jak po pustym mieszkaniu, ale taki już jest los wielkich ludzi. Aby całkowicie zrozumieć męża stanu, trzeba przyjrzeć się także fotografiom jego kochanek. Jakże zyskują dzieje Napoleona na plastyczności, gdy poznajemy nie tylko tajemnice manewru pod Austerlitz, ale podłostki Józefiny, niebieskie oczy Walewskiej, tłustobiałoskórność Marii Ludwiki. Materiał do biografii romansowanej nie ogranicza się zresztą do momentów erotycznych, ale oto polscy i rosyjscy rewolucjoniści XIX i XX wieku wyrzucają całkowicie ze swych wspomnień wszelkie momenty erotyczne, dowiadujemy się o nich dopiero wtedy, gdy „dają na zapowiedzi”, gdy ten się żenił z tamtą – oto i wszystko. Monografie o kazamatach w Szlisselburgu wspominają, że siedziało tam kilku rewolucjonistów i dwie rewolucjonistki. Wszyscy byli skazani dożywotnio, wszyscy oczekiwali śmierci w więzieniu, uważali się za pogrzebanych za życia, spotykali się stale między sobą – i cóż…? „O wielu stronach życia w Szlisselburgu pisać nie będę” – oświadcza jedna z rewolucjonistek w swoich wspomnieniach. Memuarystyka rewolucjonistów pod tym względem przypomina memuarystykę mnichów, pewne rzeczy są w nich pominięte grobowym milczeniem, gorzej, czytelnik obowiązany jest myśleć, że nie istniały one wcale. Pisząc tę książkę o Piłsudskim w Londynie, z dala od wszelkich materiałów źródłowych, zdany na łaskę i niełaskę wyłącznie rzeczy drukowanych, muszę wyobrazić sobie, że Piłsudski spędził swą rewolucyjną młodość w monasterze, w którym rewolucyjni panowie i panie współpracowali z sobą, nic wzajemnie do siebie prócz anielskiego koleżeństwa nie czując.

Ale na razie jesteśmy jeszcze w dziecinnych latach Piłsudskiego. W 1877 roku wstępuje on do pierwszego wileńskiego gimnazjum. Znam to gimnazjum, trzydzieści dwa lata później chodziłem sam do niego, wieszałem swój szynel w tej samej szatni, co niegdyś Piłsudski. Mieściło się ono w murach, które były przedtem uniwersytetem i były na szczęście później uniwersytetem, choć tak krótko. Wilno za czasów Piłsudskiego musiało przypominać taki polski dwór szlachecki, w którym stare dokumenty oddawane są pod placki. Miasto sztuki, miasto najładniejszego na świecie baroku. Moskale panowali tam sto pięćdziesiąt lat i nie wybudowali żadnego nowego gmachu, a tylko zapaskudzali stare pałace, śliczne klasztory i kościoły. Wszystkie biura administracji rosyjskiej, całe wojsko, wszystkie więzienia mieściły się w budynkach powstałych jeszcze za niepodległej Rzeczypospolitej, tylko teraz były w ruinie i upodleniu. Na dachówki wileńskie płakał jesienny deszcz niewoli; krzywe zaułki i stare odwieczne mury Żydzi zabrudzali swym jazgotem i niechlujnością; rosyjski urzędnik hałasował; Polak przyjeżdżający z Warszawy nie rozumiał miasta i często starał się mówić po rosyjsku do dorożkarza i tragarza na dworcu. Polak miejscowy, powściągliwy, skryty – tęsknił, milczał, nienawidził.

Oddajmy znowu głos samemu Piłsudskiemu:

Zostałem uczniem pierwszego gimnazjum wileńskiego, mieszczącego się w murach dawnego Uniwersytetu Wileńskiego, byłej Alma Mater Mickiewicza i Słowackiego. Wyglądało tu naturalnie inaczej niż za ich czasów. Gospodarzyli tu – uczyli i wychowywali młodzież – pedagodzy carscy, którzy do szkoły wnosili wszystkie namiętności polityczne, a za system mieli możliwe zgnębienie samodzielności i godności osobistej swych wychowanków. Dla mnie epoka gimnazjalna była swego rodzaju katorgą. Byłem co prawda chłopcem dość zdolnym, nigdym się nie zamęczał pracą i z łatwością przechodziłem z klasy do klasy, lecz gniotła mnie atmosfera gimnazjalna, oburzała niesprawiedliwość i polityka pedagogów, nużył i nudził wykład nauk. Wołowej skóry nie starczyłoby na opisanie bezustannych poniżających zaczepek ze strony nauczycieli, hańbienia wszystkiego, com się przyzwyczaił szanować i kochać. Jak silnym było wrażenie tego systemu pedagogicznego na mój umysł – można sądzić z tego, że dotąd jeszcze, gdym już przeszedł Sybir i miał do czynienia z czynownikami różnego gatunku, w każdym przykrym śnie odgrywa taką lub inną rolę którykolwiek z moich miłych pedagogów wileńskich.

W Wilnie każdy kamień przypominał o polskim panowaniu nad miastem i krajem, każdy spotkany na ulicy policjant lub sołdat wywoływał świadomość niewoli rosyjskiej. Rewolucję robią nie głodni, lecz syci, których nagle pozbawiono chleba; o wolność bić się będą ci, którzy tę wolność mają we krwi. Piłsudski, syn rasy władczej i panującej, chłopiec o instynktach władczych, nie mógł znieść niewoli. Wszystko naokoło popychało go do ostrego, gwałtownego buntu.

Rewolucjoniści rosyjscy

W roku 1887 na zamku Hilfikon w Szwajcarii założonoLigę Polską, organizację, która w 1893 roku zmieniła nazwę na Liga Narodowa, a która była początkiem i kośćcem późniejszego Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, działającego w niepodległej Polsce i w naszych czasach pod mianem Stronnictwa Narodowego. Artykuł 18 Statutu Ligi Polskiej, zredagowanego w Hilfikonie przez głównego założyciela organizacji, Zygmunta Miłkowskiego (T.T. Jeża), brzmiał:

Art. 18

W państwach zaborczych, w których Polacy biorą udział w życiu politycznym, centralizacja popierać będzie sprzymierzanie się z tymi stronnictwami obcymi, które pewne korzyści polityczne lub ekonomiczne zapewniać będą, nie biorąc jednak względem stronnictw rzeczonych zobowiązań stałych i nie spuszczając z oka sprawy postępu. W państwach, w których społeczeństwo nie jest do życia politycznego przypuszczone, centralizacja popierać będzie działanie rewolucyjne, mające na celu bądź zmianę systemu rządowego, bądź obalenie rządu.

Miłkowski, kreśląc ten statut, marzył o stworzeniu organizacji działającej w trzech zaborach, uosabiającej rację stanu nieistniejącego materialnie, lecz żywego w poczuciu moralnym państwa polskiego. Statut Ligi Polskiej porównywał pamflecista moskiewski do apokryficznych „protokołów mędrców Syjonu”. Widzimy, żew wyżej przytoczonym artykule tego statutu, w jego częścipierwszej, Miłkowski dopuszczał współpracę polityczną patriotów z konserwatywnymi sferami austriackimi, a w jego części drugiej – współdziałanie z rewolucjonistami rosyjskimi.

Piłsudski nie znał wtedy statutu ułożonego na zamku szwajcarskim, a jakże podobny jest jego stosunek do rewolucjonistów rosyjskich. Daje temu wyraz w swoich wspomnieniach o tamtych czasach w artykuleJak stałem się socjalistą(Lwów 1903):

Nazwałem siebie socjalistą w roku 1884. Mówię – nazwałem, bo nie oznaczało to wcale nabycia niezłomnych i utrwalonych przekonań o słuszności idei socjalistycznej. Byłem wówczas w gimnazjum wileńskim, należałem do kółka „Spójnia”, zawiązanego kilka lat przedtem, i razem ze swymi kolegami uległem modzie socjalistycznej, którą nam przywieźli starsi koledzy, studenci Uniwersytetu Petersburskiego. Otwarcie wyznaję, że była to moda, bo inaczej trudno mi nazwać ową epidemię socjalizmu, która ogarnęła umysły młodzieży, rewolucyjnie czy tylko opozycyjnie usposobionej. Ogarnęła zaś do tego stopnia, że nikt z inteligentniejszych i energiczniejszych mych kolegów nie uniknął w swym rozwoju przejścia przez etap socjalistyczny.

W owe czasy głośna była na całym świecie walka Narodnej Woli rosyjskiej z caratem. Odgłosy tej walki dochodziły naturalnie do Wilna i echo jej bohaterstw nie mogło nie imponować mojej romantycznej głowie. Zarazem w Polsce było cicho. Proletariat, który wówczas działał w Warszawie, o tyle był słaby, że wpływy jego nie dochodziły do Wilna, a poza nim w społeczeństwie polskim, wyczerpanym walką 1863 roku, było tyle strachu, tyle czarnej reakcji i tyle oburzenia na każdą myśl żywszą, że porównanie Rosji z Polską wypadało wówczas dla mnie zawsze na korzyść Rosji. Byłem tym wprost upokorzony i stałem na rozdrożu.

W tym właśnie czasie przyszła socjalistyczna moda. Moda ta dla nas, wilnian, szła ze wschodu, z Petersburga. Dla siebie uważam to za szczęście. Gdybym się spotkał w owe czasy z socjalizmem warszawskim, negującym otwarcie sprawy narodowościowe i występującym przeciwko tradycji powstańczej, byłbym tak opornym na jego wpływy, że odrzuciłbym ideę socjalistyczną. Petersburski socjalizm nie wymagał tej ofiary ode mnie.

O powyższym artykule, wydrukowanym w „Promieniu” lwowskim, napisał Ludwik Kulczycki, wówczas secesjonista w PPS i członek tak zwanego III Proletariatu, w swej historii polskiego ruchu socjalistycznego w zaborze rosyjskim:

Pan Piłsudski napisał w „Promieniu” swe naiwne zwierzenia, w jaki sposób został socjalistą.

Były one tego rodzaju, że pan Dmowski, znany demokrata narodowy, wróg socjalistów, zauważył słusznie, że pan Piłsudski nie jest właściwie socjalistą, nie wywołując tym protestu tego ostatniego. Zdanie pana Dmowskiego jest zupełnie słuszne. Z wynurzeń bowiem pana Piłsudskiego wychodzi na wierzch szowinizm, nienawiść do wszystkiego co rosyjskie oraz pewien naiwny romantyzm.

Naukowa literatura rosyjska jest zbyt trudna dla umysłów niewykształconych i płytkich jak pan Piłsudski, nic więc dziwnego, że jej nie zrozumiał i nie umie należycie ocenić.

Płytkość tego pana ujawnia się w jego przenudnych wspomnieniach, w których czytelnik na próżno by szukał choć jednej myśli głębszej.

Polemika ta ma miejsce w roku 1903, w którym prosta i jasna relacja Piłsudskiego mogła istotnie razić, zważywszy, że są to czasy secesji w literaturze i wszyscy starają się pisać w sposób możliwie wypozowany, wyszukany i wykręcony. Prostota stylu, ta największa zaleta każdego pisarza, znajduje się wtedy w pogardzie.

Dziś już nie powiemy, że Piłsudski wypowiada się płytko w swej odpowiedzi na pytanie, dlaczego stał się socjalistą. Będziemy raczej podziwiać szczerość i wyrazistość, z którymi Piłsudski wypowiedział prawdę, że szukał buntu i w socjalizmie go znalazł.

Przecież w tym samym roku, w którym Piłsudski „nazwał” siebie socjalistą, to jest w roku 1884, Komitet Wykonawczy partii Narodna Wola – po polsku: Wola Ludu – pisał do polskiej Socjalno-Rewolucyjnej Partii Proletariat, uprzedzając jak gdyby paragraf 18 Ligi Polskiej, o której przed chwilą mówiliśmy:

Walka polskich i rosyjskich socjalistów w niczym się nie różni we wspólnej nam dziedzinie, to jest w dążeniu do obalenia wspólnego wroga: rosyjskiej autokracji. W tej dziedzinie moralna wspólnota polskich i rosyjskich socjalistów powinna stanowić sojusz formalny.

Carat nie miał wtedy wrogów większych ponad rewolucjonistów we własnym kraju. W zwalczaniu caratu nie hamował rewolucjonistów rosyjskich żaden wzgląd na dobro Rosji.

Pierwszy akt rewolucyjny w Rosji to zabójstwo Pawła I w 1801 roku, które mieszcząc w sobie cechy przewrotu i skrytobójstwa pałacowego, zawiera już bardziej nowoczesne cechy wybuchu niezadowolenia z rządów tyrana. Pawła I zabijają arystokratyczni oficerowie – żołnierze szeregowcy z owych czasów stanęliby w obronie tego romantycznego obłąkańca, gdyby mogli.

Drugim wybuchem rewolucyjnym w Rosji będzie powstanie dekabrystów 14 grudnia [starego stylu] 1825 roku. Wywołali je oficerowie uprzywilejowanych pułków gwardii, żołnierze poszli za nimi, częściowo na rozkaz, częściowo, bo ich oszukano, że chodzi tu o obronę prawego cesarza Konstantego i żony jego imieniem konstytucja. Niestety, w stosunku do ludu, do żołnierzy zamach szlachetnych dekabrystów był właściwie wielkim oszustwem politycznym.

Pisanie historii jest pasjonującym zajęciem, gdyż cochwila trzeba się brać za bary z zakłamaniem. Współczesnanam historyczna literatura bolszewicka całkowicie okłamuje świat, twierdząc, że działalność rewolucyjna w Rosji w XIX wieku to objaw rewolucyjnych nastrojówludurosyjskiego. W rzeczywistości było wręcz odwrotnie: rewolucjoniści rosyjscy XIX wieku to inteligencja rosyjska, ci, którzy z nimi sympatyzowali, to znów inteligencja rosyjska, natomiast lud nienawidził inteligencji i wyraźnie, zdecydowanie, świadomie stał po stronie cara. Dopiero od czasów panowania Mikołaja II można poważniej mówić o początkowo drobnych objawach sympatii i poparcia ruchu rewolucyjnego przez sfery robotnicze, a dopiero w pierwszych latach XX stulecia robotnik rosyjski przechodzi do obozu rewolucyjnego.

W 1877 roku miała miejsce w Petersburgu tak zwana demonstracja kazańska1. Grupa inteligentów wyrzuciła na Placu Kazańskim czerwone sztandary z odpowiednimi napisami. Przedtem, nim policja zdążyła się pojawić, demonstranci zostali zbici pięściami ludu. „Nie było tam ludu – czytałem w którymś ze współczesnych wydawnictw bolszewickich – bili demonstrantów wyłącznie sklepikarze i dorożkarze”.

Tego rodzaju twierdzenie zasługuje na miano propagandowej dziecinady, a nie prawdy historycznej. Rewolucjoniści rosyjscy XIX wieku nie kryją bynajmniej faktu oczywistego, że lud stoi po stronie cara, a tylko tłumaczą, że lud ten jest tak ogłupiony, że nie rozumie własnych interesów i własnego dobra, i dlatego działając wbrew zdaniu tego ludu, działa się dla jego korzyści. Narodna Wola pisała nawet kiedyś: „Prichodit bitsia ob narod, kak ryba ob lod” – czyli porównywała usiłowania agitacji wśród ludu do bezsilnego bicia się ryby o lód. Ta Wola Ludu była co najwyżejwolą, którą powinien mieć lud, anie wolą luduw dziedzinie rzeczywistości politycznej.

Socjaliści polscy mieli najwięcej kłopotów z zaufaniem naszego ludu do księdza. W Rosji nie było zaufania do popa, religijność rosyjska nie miała tego charakteru stałości i pewności, że nie ma zbawienia poza wiarą, w której się urodziłeś, jaka cechuje lud polski. Przeciwnie, religijność rosyjska wypełniona była niepokojem, poszukiwaniem prawdy, poszukiwaniem Boga. Natomiast zaufanie i nawet miłość ludu do cara były ogromne, a sądzę, że oswobodzenie włościan przez Aleksandra II tę miłość znakomicie podsyciło. Car był czczony na równi z Osobami Trójcy Świętej. Inteligencja, literatura rosyjska były w znakomitej swej większości antymonarchiczne. A jednak rewolucjonista, wieloletni więzień, a wielki pisarz, Włodzimierz Korolenko, daje nam nieraz świadectwo, jak głęboka była wiara i miłość cara wśród rosyjskiego ludu. W zamachach, spiskach, knowaniach rewolucjoniści rosyjscy spotykali się z sympatią inteligencji, a ludzi z ludu wystrzegać się musieli na równi z policją. Dopiero – jak już powiedziałem – za Mikołaja II nastroje te uległy z początku drobnej, potem zasadniczej zmianie.

Aby teraz zrozumieć napięcie rewolucjonizmu rosyjskiego, sięgnijmy do wspomnień oNieczajewie. Był to socjalista ulegający wpływomBakunina, z którym przez pewien czas współpracował. Okres jego najintensywniejszej działalności wypada na rok 1869. Wydawał przez pewien czas pismo „Narodnaja Rasprawa” – tłumaczenie polskie najbliższe intencji tego tytułu brzmiałoby „Pomsta Ludu” – i napisał kilka książek, między innymiKatechizm rewolucjonisty.Oto są niektóre maksymy, które głosił:

Rewolucjonista nie powinien mieć żadnych interesów, spraw, uczuć, przywiązania, własności, nawet imienia, wszystko to pochłania rewolucja.

Rewolucjonista zrywa wszelki związek ze światem cywilizowanym. Jeśli obcuje z nim, to tylko dlatego, by go zniszczyć.

Rewolucjonista wyrzeka się nauki, pozostawiając ją przyszłym pokoleniom. Zna jedną naukę: zniszczenia. Uprawia w tym celu mechanikę, fizykę, chemię, a nawet medycynę. Celem studiów jest najprędsze zniszczenie istniejącego ustroju.

Rewolucjonista gardzi opinią publiczną, gardzi obecną moralnością społeczną, nienawidząc jej we wszystkich jej przejawach. Moralne dla rewolucjonisty powinno być to, co współdziała z rewolucją, niemoralne i przestępcze to, co jej zawadza. Wszelkie roztkliwiające człowieka uczucia: pokrewieństwa, przyjaźni, miłości, wdzięczności, a nawet uczciwości, powinny ustąpić. Jedynym marzeniem rewolucjonisty jest niszczenie bez miłosierdzia i litości.

Stopień przyjaźni wobec towarzysza określa się jedynie stopniem użyteczności towarzysza dla sprawy nienawiści.

Rewolucjonista przestaje być rewolucjonistą, jeśli uczucia przyjaźni lub miłości mogą powstrzymać jego rękę od zadania ciosu.

Przy układaniu listy skazanych na śmierć nie trzeba się kierować złą wolą człowieka ani nienawiścią, jaką on sobą w otoczeniu wzbudza. Przeciwnie, zła wola i wywoływana nienawiść mogą być dla rewolucji korzystne, gdyż wywołują wrzenie ludności.

Statut organizacji rewolucyjnej opracowany przez Nieczajewa przewidywał pozostawianie przy życiu tych, którzy wywołują bunty ludności.

W tym statucie znalazła sobie miejsce także taka zasada:

Organizacja przeświadczona o tym, że zdobycie wolności możliwe jest tylko na drodze rewolucji, współdziałać będzie z rozwojem, rozpowszechnianiem i rozszerzaniem klęsk i nędzy, które doprowadzą wreszcie zniecierpliwiony lud do wybuchu powszechnego.

Zbawienna dla ludu może być tylko taka rewolucja, która wytępi i zniszczy doszczętnie wszelką państwowość, wszelkie tradycje państwowe, wszelkie klasy. Dalsza organizacja wyłoni się sama z ruchu i życia ludu i jej stworzenie będzie zadaniem przyszłych pokoleń. Zadanie obecnego pokolenia polega na zupełnym, powszechnym, bezlitosnym burzeniu i niszczeniu.

Walka ze wszystkim, co jest związane z państwem, szlachtą, biurokracją, popem, giełdziarzem, chłopem wyzyskiwaczem. Powinniśmy się łączyć z dzikim światem rozbójników.

Nieczajewurodził się w 1847 roku jako syn lokaja. Kiedy był na emigracji, pisywał do swego ojca listy, ale ojciec odnosił je regularnie wszystkie na policję. Jako wolny słuchacz Uniwersytetu Petersburskiego Nieczajew razem zTkaczowem, później głośnym teoretykiem marksizmu rosyjskiego, kierował zaburzeniami studenckimi na wyższych zakładach naukowych w Petersburgu. W 1869 roku ucieka za granicę i zbliża się do Bakunina, z którym później się pokłóci. Po powrocie do Petersburga w tymże 1869 roku zakłada rewolucyjną piątkę, wmawiając skaptowanym przez siebie młodym ludziom, że piątki takie rozpowszechnione są w całej Rosji, jakkolwiek w rzeczywistości istniała tylko ta jedna. Ponieważ jeden członek piątki, Iwanow, zaczyna się przeciwstawiać Nieczajewowi, ten każe go zabić, twierdząc zresztą, że zabójstwo zwiąże rewolucjonistów z sobą komunią spełnionego czynu. Tę działalność Nieczajewa wykorzystał głęboki myśliciel Dostojewski w swej powieściBiesy.Po tym morderstwie uciekł Nieczajew ponownie do Szwajcarii i do Londynu, gdzie się zajmował działalnością publicystyczną, ale na żądanie rządu rosyjskiego został w 1872 roku aresztowany przez Szwajcarów i wydany jako przestępca nie polityczny, lecz kryminalny. Wywołało to oburzenie w kołach radykalnych w Szwajcarii i powstał nawet projekt uwolnienia Nieczajewa siłą, który się nie udał. W roku 1873 za morderstwo Iwanowa został Nieczajew skazany na dwadzieścia lat katorgi i osadzony w Aleksiejewskim Rawelinie Pietropawłowskiej Fortecy w Petersburgu. Człowiek ten miał olbrzymią siłę woli. Niektórzy pisarze oświadczają, że był podświadomym hipnotyzerem. Więzienie, w którym siedział, było izolowane od świata i specjalnie strzeżone, a jednak Nieczajew zdziałał, że służba więzienna ułatwiała mu komunikowanie się z partią Narodna Wola. Przesyłał on Komitetowi Wykonawczemu Narodnej Woli rady w ulubionym przez rewolucjonistów rosyjskich duchu posiłkowania się imieniem cesarskim dla wywołania zamieszania i chaosu. Sam przekonał strzegących go żandarmów, że należy do „stronnictwa następcy tronu” i że natychmiast odzyska wolność, gdy Aleksander II umrze. Dla odwrócenia serc ludu wiejskiego od cesarza radził Nieczajew Narodnej Woli rozpowszechnić w milionach egzemplarzy rzekomy manifest cesarski treści następującej:

My, Aleksander II, cesarz i samodzierżca wszechrosyjski, car polski, wielki książę finlandzki etc., etc., etc., za radą ukochanej małżonki naszej,Najjaśniejszej Pani, a także za namową książąt, hrabiów i skutkiem prośby całego szlacheckiego stanu, uznaliśmy za wskazane zwrócić włościan właścicielom ziemskim, przedłużyć terminy służby wojskowej, zburzyć wszystkie domy modlitw starowierów itd., itd.

Drugi projekt Nieczajewa – już po morderstwie cesarza Aleksandra II – jest jeszcze bardziej pomysłowy. Proponował on ogłosić jako tajny i rzekomo wykradziony w kancelarii metropolity okólnik do duchowieństwa prawosławnego o treści następującej:

Bóg Wszechmocny zechciał wystawić Rosję na ciężką próbę. Nowy cesarz Aleksander III zapadł na pomieszanie zmysłów i znajduje się w stanie nierozumienia niczego, skutkiem czego duchowni obowiązani są tajnie wznosić od ołtarza modły o cudowne jego uzdrowienie, nikomu nie zwierzając tej tajemnicy państwowej.