Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów - Stanisław Cat-Mackiewicz - ebook

Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów ebook

Stanisław Cat-Mackiewicz

4,5

Opis

Pisma wybrane Stanisława Cata-Mackiewicza

Każde przeinaczenie prawdy zwiększa niebezpieczeństwa, które nam grożą ze strony bolszewizmu. Ale właśnie dlatego, że pisałem prawdę, przedstawiłem całą ohydę życia bolszewickiego, tego człowieka, którego nie tylko, że jest głodny i źle odziany, ale przede wszystkim ma myśl trzymaną w obcęgach. Człowieka trzymanego w najgorszej katordze, bo katordze myśli. -  Stanisław Cat-Mackiewicz

 

Nie wydaje się, by zestarzał się język, by zwietrzały diagnozy trafiające w najczulsze punktu ludzkiej psychiki poddanej totalitarnej presji. Niestety także nie możemy mieć pewności, że sam temat rozważań Mackiewicza – sytuacja takiej presji, ogłupiającej obcęgami masowej propagandy – jest już tylko wspomnieniem dawno przebrzmiałej historii. Dlatego warto chyba zobaczyć jak wygląda Myśl w obcęgach. -  prof. Andrzej Nowak

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
6
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
T-ula

Nie oderwiesz się od lektury

obserwcja ZSRR z podróży we wczesnych latach 30. Warto przeczytać opis "na żywo " z tamtych lat
00

Popularność




© Copyright by Aleksandra Niemczyk and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012

© Copyright for Historia pewnej koncepcji by Jan Sadkiewicz and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012

ISBN 978-83-242-1563-8

Opracowano na podstawie: Stanisław Mackiewicz, Kropki nad i, nakładem „Słowa”, Wilno 1927. Stanisław Mackiewicz, Dziś i jutro, nakładem „Słowa”, Wilno 1929.

Wykorzystano karykatury Bronisława Fedyszyna (?–1940), publikowane w latach 30. XX w. w piśmie „Mucha”, oraz rysunek Thomasa Nasta (1840–1902)

W książce zachowano styl Autora, uwspółcześniając jedynie pisownię i ortografię. Podkreślenia w tekście są oryginalne. Przypisy numerowane pochodzą od redakcji niniejszego wydania.

Opracowanie redakcyjne Jan Sadkiewicz

Projekt okładki i stron tytułowych Ewa Gray

Spełniam obowiązek wobec swoich pytań

Wyjeżdżając do Związku Republik Sowieckich, uważałem, że dobrze jestem do tej podróży przygotowany. Znałem nieźle historię, literaturę, byt Rosji przedwojennej; historiografię rewolucji ostatniej opanowałem detalicznie, z literaturą i prasą sowiecką miałem „styk” – jeśli mówić po bolszewicku – co dzień szczegółowo czytałem, co się tam dzieje. Konstytucję ZSRR umiałem omal nie na pamięć; czytałem dzieła Lenina, Trockiego, Łunaczarskiego, Bucharina, Stalina. A jednak każdy dzień pobytu w Rosji obecnej łamał i gruchotał moje dotychczasowe, urobione latami, o tej Rosji obecnej przedstawienia i pojęcia. A jednak każdy dzień pobytu w Rosji obecnej otwierał przede mną nowe zagadnienia, nowe problemy, otwierał, podsuwał, wskazywał nowe kwestie do zbadania, odgadnięcia, zdziwienia. Przede wszystkim zdziwienia. Czułem się jak człowiek wpuszczony do ogrodu, który w miarę, jak idzie tym ogrodem, napotyka nowe i nowe aleje, ukazujące w swych wylotach coraz nowe i zupełnie inne widoki, otwierające w swoich wylotach coraz nowe horyzonty. Ciągle się trzeba dziwić. Czytelnik, który Rosji sowieckiej nie zna, nie wie na przykład, że to porównanie do ogrodu i do alei ogrodowych byłoby w Sowietach określone zupełnie serio jako kontrrewolucyjne lub przynajmniej drobnomieszczańskie. Czytelnik nie wie, że czytanie książek i broszur wodzów bolszewickich nie może dać należytego pojęcia o rewolucyjności nastrojów bolszewickiego społeczeństwa w Rosji, bo ci wodzowie są to ludzie starsi, a ludzie starsi wiekiem nie mogą nigdy odzwierciedlić dokładnie tego, co się tam dzieje. Poczciwa i długoletnia żona Lenina, pani Krupska, opisuje w swoich wspomnieniach, że Lenin na kilka miesięcy przed śmiercią był na jakimś studenckim wieczorze teatralnym. Deklamowano Majakowskiego. Lenin zapytał o Puszkina. Odpowiedziano mu:

– Puszkin jest poetą burżuazyjnym, a Majakowski jest nasz.

Lenin się uśmiechnął:

– Według mnie, Puszkin jest lepszy („Po mojemu Puszkin łuczsze”).

Czytelnik, nie znający Rosji sowieckiej, nie wie, nie zdaje sobie sprawy, jak dalece te proste, ludzkie, normalne słowa: „po mojemu Puszkin łuczsze”, są niezgodne z całą tą atmosferą, w której krytycy literaccy w Bolszewii sądzą każdy przejaw myśli artystycznej w wierszach czy prozie, na scenie, na płótnie, ekranie czy w rzeźbie na podstawie „marksistowskiego podejścia” i pod kątem walki klasowej. W tym, co później napiszę, postaram się rozsunąć kurtynę nad tą niesłychanie sensacyjną i niesłychanie ponurą dziedziną, którą nazwę „myślą w obcęgach”. Teraz poruszam ten przykład czysto okolicznościowo, powołując się na to, że znajomość prac drukowanych wybitnych przedstawicieli bolszewizmu nie jest dostatecznym materiałem do stworzenia sobie obrazu stosunków w bolszewickiej Rosji, tak samo jak nie daje żadnego pojęcia o tym, co tam się dzieje, chociażby codzienne czytanie bolszewickiej prasy. Pod tym względem od razu, pierwszego dnia pobytu w Rosji, miałem bardzo pouczająca rozmowę z kimś, kto znał rosyjskie stosunki dobrze. Chodziło o książki Panaita Istratiego. Panait Istrati w swych trzech tomach Vers l’autre flamme1 twierdzi, że robotnikowi w Sowietach dzieje się gorzej niż innym klasom społecznym. Mój rozmówca mówił, że to są książki nic nie warte, że dają nieprawdziwy obraz stosunków sowieckich.

– Jak to! Przecież całymi rozdziałami składają się z cytat wziętych z gazet sowieckich, oficjalnych.

– To nic nie znaczy.

– Jak to?

– Gazeta sowiecka nie podaje nigdy prawdy. Przesadza zawsze, kłamie zawsze. Wtedy gdy pisze in plus o sowieckich stosunkach – przesadza lub kłamie. Gdy pisze in minus, gdy pisze, że jest źle w transporcie, w fabryce, tam lub ówdzie – kłamie lub przesadza. Wygłasza się hasło: „rozwinąć samokrytykę w takim lub innym kierunku”. „Nacisnąć na to lub owo”. I tą masą przesady, którą operuje wtedy prasa sowiecka w opisywaniu danego, zaniedbanego działu pracy, starają się bolszewicy podnieść energię ludzi, zatrudnionych w tej dziedzinie.

Później miałem możność nieraz się przekonać, o ile słuszny jest ten sąd, że prasa sowiecka z reguły nie oddaje prawdy, że prasa sowiecka nie może być uważana za zwierciadło rzeczywistości. To, że specjalnie my, w Polsce, mamy o polityce narodowościowej Rosji sowieckiej tak zupełnie opaczne, tak humorystycznie błędne pojęcie, wyjaśniam tylko w ten sposób, iż polscy dziennikarze i politycy urabiają sobie sądy o narodowościowej polityce bolszewickiej na podstawie prasy sowieckiej.

Przypisy

1 Pol. wyd.: Panait Istrati, Żagiew i zgliszcza po szesnastu miesiącach pobytu w Z.S.S.R., Lwów 1931.

Pięć pytań

Wyjeżdżając do Rosji, mówiłem i pisałem: jadę, aby sobie odpowiedzieć na kilka zasadniczych pytań. Oto te pytania:

1. Czy w razie wojny ościennej w Rosji obudzi się patriotyzm państwowy, który zacznie pomagać rządowi sowieckiemu w walce z wrogiem, cudzoziemcem, czy też przeciwnie, wybuch wojny wywoła kontrrewolucję w Rosji?

2. Czy w walce pomiędzy rosyjsko-bolszewickim centralizmem a siłami decentralistyczno-nacjonalistycznymi zwycięży pierwszy czy też drugie?

3. Jak się przedstawiają wpływy Azji na bolszewicką Rosję?

4. Jak wygląda ta młodzież, która jest wychowana „bez żadnej moralności”, urabiana w pojęciu, że religijność jest jakimś objawem patologicznym w rodzaju histerii płciowej?

5. Jak się przedstawia sprawa rosyjskiego „palimpsestu”? Palimpsest jest to pergamin starożytny, zamazany przez wieki średnie, aby zużyć go do napisania modlitwy, później za czasów odrodzenia odmyty, oczyszczony, okazany we właściwej postaci, z pięknymi wierszami łacińskimi. Mówiłem więc: przecież i w tym, co piszą literaci sowieccy, i w filmach, takich jak te, które ilustrują życie Puszkina lub obrazują czasy Iwana Groźnego – przecież jest umiłowanie, pietyzm, jeśli nie tęsknota do historycznej kultury rosyjskiej – tylko że to wszystko musi być z góry zamazane czerwonym pokostem.

Po powrocie chciałbym odpowiedzieć na te pytania, lecz jednocześnie czuję, jak dalece były one naiwne. Jak sama metoda ułożenia takiego kwestionariusza wypływała z nieznajomości faktycznie panujących tam stosunków. O co mi chodziło w moich pytaniach? O uchwycenie statyki bolszewickiej, o uchwycenie momentów, które by nie ulegały zbyt wielkiej zmienności. Rozumowałem w sposób następujący: „piatiletka”1 dziś jest, jutro się kończy, położenie ekonomiczne, pozycja konsumenta dziś są takie, jutro inne – natomiast te stany psychiczne społeczeństwa rosyjskiego, które chciałbym uchwycić swoimi pytaniami, powinny być niewątpliwie czymś trwalszym. Jednym słowem szukałem rzeczy trwałych, stałych, niezmiennych w Bolszewii.

Przypisy

1 „Piatiletka” – „pięciolatka”, kompleksowy plan gospodarczy, w ZSRR opracowany po raz pierwszy w 1927, zatwierdzony w 1929. Mimo zaplanowania pożądanych wskaźników wzrostu wezwano natychmiast do ich przekraczania i zakończenia planu po 4 latach, co rzeczywiście zrealizowano w 1932. Wyniki, jako niespełniające założeń, fałszowano.

Rewolucja w całej pełni. Kipiący kocioł

Nie zdawałem sobie wówczas zupełnie sprawy, że dzisiejsza Rosja nie jest państwem zbudowanym przez rewolucję, nie jest państwem, które kilkanaście lat już ma nowy ustrój, lecz jest państwem, w którym dziś odbywa się rewolucja, płonie rewolucja, dziś ma miejsce wielkie, straszne trzęsienie ziemi wszelkich pojęć, wszelkich poglądów. Nie chodzi tu o rozstrzeliwania (których zresztą nie brak), nie chodzi tu nawet o to, że walka z „kułakami” i „podkułacznikami”1 na całym olbrzymim obszarze Rosji rolniczej więcej dziś dotyka ludzi niż walka z oficerami i szlachtą w latach 1918 i 1919. Dziś młot rewolucyjny wali w głowy o wiele większej liczbowo gromady ludzi niż w czasach wojennego komunizmu2. Nie trzeba też myśleć, że walka z kułakiem i podkułacznikiem ma jakiś charakter bardziej praworządny, mniej rewolucyjny, niż miały owe w latach 1918 i 1919 szeroko praktykowane wyrąbywania dawnych żandarmów i policjantów. Wtedy, gdy byłem w Rosji, i w chwili, kiedy to piszę, i jutro, i pojutrze, na całym obszarze Rosji są setki, tysiące wypadków, że biedota i batracy [parobcy] napadają na kułaka, zabierają mu siano, krowy, konie, łamią mu płoty, burzą mu chałupę, a władze sowieckie po takich ekscesach jeszcze biorą poszkodowanego kułaka za łeb i osadzają w izolatorze. Więzienia są zapełnione kułakami, chłopami prostymi, a największą herezją jest powiedzieć wyraz „włościanin”. „Nie ma włościanina” – wrzasną ci w odpowiedzi – to tylko „prawi ukłoniści”3 używają pojęcia „włościanin”. W każdej wiosce najbiedniejszej muszą się znaleźć „kułak i podkułacznik”, jak również „średniak” i „biedota”. Broszury sowieckie, jako curiosum świadczące o przestępczych nastrojach niektórych wiejskich sowietów, przynoszą wiadomości, że niektóre sowiety odpowiedziały oficjalnie: „u nas nie ma kułaków”.

Powiedziałem jednak, że to przeoranie socjalno-rewolucyjne, którego dziś świadkami jesteśmy na wsi bolszewickiej, wraz z jego licznymi ekscesami w postaci grabieży, więzień i nawet krwi, nie jest dla mnie najwyraźniejszym momentem, świadczącym o tym, że Rosja przedstawia się dziś jako wielki kocioł kipiący rewolucją. Nawet tym, tak niedawno jeszcze aktualnym wywożeniom całej ludności pociągami na północ i wyrzucaniem ich tam na „lesozagotowki”4 (tak postąpiono z polską szlachtą zagrodową na Białej Rusi) nie przypisuję znaczenia istotnego. Istotne jest to, że obywatel sowiecki od rana do nocy jest pobudzany i podniecany nastrojem rewolucyjnym, nastrojem walki i wojen z rzeczywistością, ze wszystkimi cechami towarzyszącymi nastrojom rewolucyjno-wojennym, to znaczy poczuciem konieczności wyładowania maksimum energii i poczuciem „teraz lub nigdy”, akcentami histerycznej rozpaczliwości przy zabieraniu się do każdej pracy, akcentami tymczasowości itd., itd. Nie tylko czerwone płachty z łozungami (hasłami) wiszące na ulicach, dworcach, przystankach, tramwajach, muzeach, szkołach, fabrykach, kuchniach itp. wyrażają te podniety rewolucyjne. Dopiero bliższe poznanie życia w Rosji przekonuje cię, że o ile u nas uczeń się uczy, aby umieć, robotnik pracuje, aby zarobić, o tyle w Rosji do każdej pracy zapędza indywiduum ludzkie nie wzgląd na własny indywidualny interes, lecz dwa czynniki, z których jednym jest terror, drugim systematyczne wprowadzanie tego ludzkiego indywiduum w stan histerii rewolucyjnej, w stan aktora deklamującego najbardziej patetyczną ze swoich ról. I tym codziennym, rewolucyjnym haszyszem społeczeństwo co dzień jest histeryzowane!

Wszystko jest płynne, wszystko jest względne, wszystko ulega prądowi walki rewolucyjnej, która płynie naprzód, jak rzeka podczas powodzi. Później dowiodę i wykażę, że w państwie sowieckim nie istnieje żadna norma jurydyczna w naszym europejskim pojęciu „istnienia”, działania normy, tak dobrze prawa cywilnego, jak karnego i konstytucyjnego. Dziś jest powiedziane, że państwo jest oddzielone od partii, jutro najbardziej zasadniczy dekret finansowy, z mocą obowiązującą, podpisuje generalny sekretarz partii. Każda sprawa cywilna, czy karna, rozpatrywana jest w sądzie pod kątem widzenia walki klas. W tym państwie przedziwnym nie ma też nauki, bo obiektywizm w badaniach naukowych jest wzbroniony, każde dociekanie naukowe musi się opierać na doktrynie marksowskiej. Z tego wszystkiego widać więc, że poszukiwanie stałych, statycznych elementów w dzisiejszej Rosji sowieckiej jest tym samym, czym byłoby mierzenie żelaznym metrem wysokości drewnianej chałupy, objętej płomieniem pożaru od pierwszej do ostatniej belki.

Przypisy

1 „Kułak” – w nowomowie komunistycznej określenie bogatszego chłopa, „wyzyskiwacza”, „wroga proletariatu”. „Podkułacznikami (podkułakami)” nazywano tych, którzy sprzeciwiali się wywłaszczaniu kułaków.

2 Komunizm wojenny – program gospodarczy wprowadzony w Rosji w 1918 z inicjatywy Lenina, polegający m.in. na obowiązku pracy, konfiskacie i podziale dóbr przy eliminacji obrotu pieniężnego, mający doprowadzić do szybkiego osiągnięcia pełnego komunizmu, bez etapów przejściowych.

3 „Prawi ukłoniści” – przedstawiciele „odchylenia prawicowego” w partii bolszewickiej. Jego liderzy zostali usunięci z władz partyjnych w 1929.

4 „Lesozagotowki” – przymusowe roboty leśne. 

Wracam do swoich pytań

Widząc więc całą naiwność większości swych pytań, powracam jednak do nich, a to dlatego, że będąc naiwnymi wewnątrz Rosji, dobrze oddają te zainteresowania, które my, polska publiczność, czujemy wobec Rosji. Powracam do nich, aby na nich rozpocząć wyplątywanie z gromady chaotycznych wrażeń, sprawdzeń i faktów, które ze sobą z Rosji przywiozłem. Powracam do nich, aby z możliwie krótkich i absolutnie niewyczerpujących odpowiedzi na nie uczynić rodzaj wstępu do studium o Rosji sowieckiej, aby czytelnik mógł poznać i zrozumieć, że pytanie, które zadane w Polsce brzmi jasno, przytomnie i normalnie, staje się na terytorium rosyjskim pytaniem do niemożliwości skomplikowanym, zagmatwanym, i aby dać na nie odpowiedź, trzeba przejść przez dziwne jakieś skurcze psychicznego półobłędu. 

Co będzie w razie wojny?

Przede wszystkim: u nas człowiek normalny nie wierzy w wojnę Polski z Rosją. Nie dlatego, że jest pacyfistą, tylko dlatego, że nie wierzy. Początkowo starałem się Rosjanom, z którymi rozmawiałem, wytłumaczyć i przedstawić, jak myśl o agresji stoi naprawdę od nas daleko. Powoływałem się między innymi na tak kapitalny i logiczny argument, że już sam charakter naszej polityki wobec Niemiec wyklucza jakąkolwiek możliwość przygotowywania przez nas wojny przeciw Rosji. Potem machnąłem na to ręką.

W Rosji każdy normalny człowiek wierzy w wojnę. Co więcej, każdy normalny człowiek nie może sobie zdać sprawy, dlaczego my czy Europa, czy ktokolwiek dotychczas na Rosję nie napadł. Ta kwestia wydaje się im tak dziwna, że tłumaczą to sobie tylko jakąś perwersyjną chytrością z naszej strony.

Bolszewik rozumuje w ten sposób: z roku na rok jesteśmy niebezpieczniejszym nieprzyjacielem. Kilka lat temu można było nas wziąć właściwie gołymi rękami. Czemu więc na nas nie napadają, kiedy czas tak wybitnie pracuje na nas?

Rzecz inna, że „niebezpieczeństwo agresji mocarstw kapitalistycznych” jest bolszewikom potrzebne, stanowi ono ogniwo w łańcuchu takich rzeczy, jak „wrieditielstwo” [szkodnictwo], „piatiletka”, „kołchoz”1. Wszystko to są podobne objawy, dążące do tego, aby tłum rosyjski trzymać stale w stanie nerwowo-rewolucyjnego napięcia i aby zmieniać nową Rosję w ten sposób, aby jej „rodzona matka nie poznała”, aby jej powrót do dawnego porządku stał się wprost technicznie niemożliwy. Jeżeli jednak można mówić o przesadzie w tłumaczeniu i propagowaniu niebezpieczeństwa wojny, to jednocześnie istnieje rzeczywista, a nie udana obawa przed wojną, coś w rodzaju uczucia przedsiębiorczego człowieka, który kończąc wyciąganie pieniędzy z ogniotrwałej kasy, boi się, że go przed czasem nadybie policja.

Muszę tu powiedzieć, że zupełnie się zgadzam, iż Rosja z każdym rokiem staje się groźniejszym nieprzyjacielem. Nie dlatego, że armia rosyjska robi ogromne postępy, głównie w technicznym przygotowaniu. Nie dlatego, że weszliśmy w „trzeci decydujący rok piatiletki”, co do której wyrobiłem sobie bardzo sceptyczne pojęcie.

Natomiast jeśli mówiłem, że istotną i główną cechą dzisiejszej Rosji jest stan rewolucyjnego naprężenia, w którym stale jest utrzymywana, to należy dodać, że drugim takim istotnym czynnikiem, kształtującym stosunki w Bolszewii, jest różnica wieku. Po prostu różnica wieku fizycznego. Niesłychana różnica pomiędzy tymi, co znali „stare życie”, a tymi, których dzieciństwo wypadło w okresie wojny, pierwsze lata młodości w latach walenia caratu na ziemię, młodość dalsza w wirach i odmętach „łozungów”, w chaosie rewolucyjnych podniet.

Ci pierwsi z reguły nienawidzą Sowietów, czekają wybawienia od kogokolwiek bądź, sami niezdolni do żadnej akcji, głucho warczą i złość bezsilną wylewają w tysiącach obelg, rzucanych na ustrój panujący.

Ci drudzy, młodzi, kochają namiętnie władzę sowiecką. Jest to dla nas niepojęte.

Rosja, wielka, żyzna, urodzajna Rosja głoduje, jak ostatni pies. Na ulicy Moskwy stoi człowiek i sprzedaje kromkę (nie bochenek, lecz kromkę) chleba, sprzedaje pół kury, sprzedaje odrobinę wędliny. W Niżnim Nowogrodzie, mieście patrzącym na wspaniale urodzajne niziny nadwołżańskie, kupiłem funt czarnego chleba za trzy ruble (około 1,5 dolara według oficjalnego kursu). Trzeba pamiętać, że nauczycielka w szkole I stopnia zarabia 80 rb. miesięcznie! Nic nie jest w stanie opisać nędzy ubraniowej w Rosji, tych kobiet chodzących po Moskwie, Petersburgu, Kijowie w nieprawdopodobnie kosmatych pończoszyskach lub w męskich skarpetkach, z gołymi łydkami. A to życie w ciągłych, czasami do kilometra dochodzących „oczerediach” (ogonkach) literalnie po wszystko! W Petersburgu widziałem nawet „oczeredi” do gazet. A miłe stosunki mieszkaniowe, w których każdy ma prawo do 6 metrów kwadratowych „żiłpłoszczadi” [przestrzeni mieszkaniowej], a jak małżeństwa się rozwodzą, to często zostają w tym samym pokoju, gdyż nie ma innego sposobu. Nie mówi się tam zresztą „w naszym mieszkaniu”, tylko „w naszym pokoju”. Brak absolutnie wszystkiego, zaczynając od pieluszek dla dzieci, poprzez mleko i chleb, książki i medykamenty, aż do trumny. Magazyny komunalne w Moskwie wydają trumny tylko „na prokat” (na przejażdżkę) – nieboszczyka wiezie się na cmentarz (oczywiście bez popa, bo to jest wzbronione), wyładowuje się do grobu, trumnę odwozi się z powrotem.

I proszę mi wierzyć, że na tle całego tego koszmaru życia codziennego żyje ta młodzież entuzjastycznie przywiązana do ustroju sowieckiego, z dnia na dzień oczekująca cudów od piatiletki. Każda wojna, każdy ruch kontrrewolucyjny wewnątrz Rosji (w który na razie nie wierzę) spotka w tej młodzieży wroga zajadłego, który Sowietów bronić będzie pazurami i zębami.

Bolszewicy zdają sobie sprawę z tej solidarności, która zachodzi pomiędzy ich ustrojem a młodzieżą. W Moskwie widzi się tylko młodzież, młodzież, młodzież. W teatrze widzi się tylko młode twarze. Na czele największych przedsiębiorstw, na najbardziej odpowiedzialnych stanowiskach spotykamy młodzieńców lub młode dziewczęta. Można spotkać wojskowego o randze odpowiadającej naszemu generałowi broni, który nie wygląda na więcej niż 25 lat.

Oczywiście, każdy inteligentny czytelnik zrozumie, że jeśli mówię o różnicy wieku, jako o rysie istotnym i decydującym, to nie znaczy jeszcze, abym nie widział dzieci w cerkwiach (za co zresztą wydala się ze szkoły) albo nie spotykał starców będących entuzjastami nowego ustroju. Są to jednak po obu stronach wyjątki, nie osłabiające reguły, że młodzi są za Sowietami, starsi przeciw i że czas przenoszący siłę liczby z obozu starszych do obozu młodszych jest największym sojusznikiem wojennego potencjału Sowietów.

Natomiast człowiek starszy (od lat trzydziestu począwszy), chłop, „sowieckij służaszczyj” [urzędnik sowiecki], nawet robotnik z reguły klną Sowiety, życzą im jak najprędszego zgonu. To, co się powinno nazywać zdradą stanu, spotyka się w Bolszewii na każdym kroku. Każdy dorożkarz, gdy się dowie, że jesteś Polakiem, z reguły pyta się:

– Kiedyż przyjdziecie nas wybawić?

Normalnie tak samo odzywa się chłop, którego się poczęstuje papierosem. Cały terror bolszewicki, świetnie działające GPU2 nie potrafią ustroju sowieckiego obronić od tego, że się tego rodzaju pytania słyszy ciągle. Wszedłem do jednej cerkiewki, przerobionej na stołówkę. Było to na wsi. Cudzoziemca w Rosji poznaje się łatwo, bo tylko cudzoziemcy noszą kapelusze i krochmalone kołnierzyki. Siedziało tam przynajmniej 50 chłopów i niewiast. Jeden natomiast wygłosił do mnie mówkę, przedkładając, abym namówił „swoich”, aby przyszli z wojskiem i dali im nareszcie żyć po ludzku.

Należy więc przypuszczać, że po pierwszych klęskach wojennych rząd sowiecki sam się wewnętrznie załamie, nie będzie miał odwagi panować nad społeczeństwem, które tak go nienawidzi. Natomiast po pierwszych zwycięstwach, nie wiem, do czego może być zdolny rozszalały entuzjazm bolszewickiej młodzieży. Powtarzam: co do widoków wojennych czas jest największym sprzymierzeńcem Sowietów.

Przypisy

1 Kołchoz (ros. kollektiwnoje choziajstwo) – rolnicza spółdzielnia produkcyjna w ZSRR, masowemu ich zakładaniu w latach 1929–1933 towarzyszyła przemoc i represje wobec chłopów. 

Myśl w obcęgach

Obiecawszy, że zbuduję odpowiedź na 5 pytań, które wyliczyłem, nie mam zamiaru odpowiadać na nie w bezpośredniej kolejności. Pierwej chciałbym przybliżyć czytelnika do atmosfery psychicznej, w której żyje społeczeństwo bolszewickie, bo dopiero po poznaniu tej atmosfery możliwe jest zrozumienie, dlaczego odpowiedzi wypadają tak, a nie inaczej. W Bolszewii co chwila spotykamy się z rzeczami, które jeszcze więcej nas śmieszą, niż dziwią. Zaraz przytoczę kilka przykładów i jestem pewny, że każdy czytelnik weźmie je za żart, za szarżę, za karykaturę stosunków sowieckich. Nie będzie chciał wierzyć, że to ktokolwiek mógłby mówić serio, a jednak to są rzeczy mówione zupełnie na serio.

Przykład z wystawy nowej sztuki francuskiej w Moskwie. Na ul. Kropotkinowskiej urządzono wspaniałe muzeum z dziełami mistrzów cudzoziemskich ostatniej doby, pokradzionymi z prywatnych pałaców bogaczy rosyjskich. Są tam wspaniałe płótna Cézanne’a, van Gogha, Renoira i innych, a z rzeźby takie nazwiska jak Rodin, Bourdelle. Każda salka tych cudownych płócien i rzeźb ma swoją tablicę, na której objaśnia się obywatelowi zwiedzającemu muzeum wartość danych obrazów i rzeźb z punktu widzenia ideologii marksowskiej i walki klas. Twórczość Picassa, wielkiego malarza, Hiszpana, zamieszkałego w Paryżu, twórczość którego uważa dotychczas Europa za ostatni wyraz poszukiwania nowych dróg w malarstwie, znalazła sobie na tej pojaśniającej tablicy definicję następującą:

„Drobnomieszczański charakter Picassa przeżywa bolesne zmiany, w związku z tym, że jest on wykładnikiem tych grup małej burżuazji, które są ogarnięte wzrostem przemysłu i przechodzą do szeregów burżuazji przemysłowej”.

Przypisanie biednemu Picasso „satanizmu” byłoby mniej śmieszne niż taka interpretacja „naukowo-ekonomiczna”. Jest to śmieszne dla nas, lecz jeśli się pomyśli, że w takich obcęgach socjalistycznego dogmatu dusi się myśl i kulturę ludzi bądź co bądź wielkiego narodu, to robi się straszno. Pamiętajmy również, że to jest ta sama droga, po której, aczkolwiek z mniejszą konsekwencją, idzie myśl socjalistów całego świata.

Na Ukrainie pisuje bolszewik patentowany, człowiek partii, towarzysz Chwylowy. Nie ma jednak szczęścia; co chwila napisze coś takiego, za co musi później ogłaszać „pokajanija”. Każdy człowiek sądzony w Bolszewii musi się upokorzyć ostatecznie, wyprzeć się samego siebie, napisać i przeczytać przed sądem „skruchę” (pokajanije), gdzie musi w najostrzejszych wyrazach napiętnować swoją osobę, swoje przekonania, prace swego życia, oświadczyć wyraźnie, że błądził, lecz jednocześnie przypisać sobie mnóstwo win, których naprawdę nie popełnił. Te tragikomiczne sceny poniżania, nurzania w błocie godności ludzkiej są obrzydliwe i straszne. Ludzie, którzy figurowali w ostatnich głośnych procesach, jak Towarzystwo Oswobodzenia Ukrainy, proces Prompartii – Ramzina i towarzyszy, procesy mienszewików1, w stu procentach deklamowali takie akty skruchy. Z pewnym zdziwieniem wspomina się „niedobre, stare czasy” – jak dowcipnie powiada w Kijowie jeden Niemiec – czasy cesarsko-rosyjskie, gdy na oskarżonego politycznego wydawano co prawda wyrok skazujący, lecz wszyscy, biorący udział w procesie, zaczynając od prokuratora, właściwie sugestionowali więźnia i sugestionowali siebie samych, że każdy idący pod sąd za przekonania polityczne to bohater idei.

Otóż towarzysz Chwylowy robi jedno głupstwo za drugim, wreszcie pisze powieść pt. Słonki (Waldsznepy), uznaną za niezgodną z linią partii, omal za kontrrewolucyjną. I nic dziwnego! W powieści tej znajdujemy taki na przykład oburzający passus:

„Słońce zachodziło wspaniale i płomiennie. Promienie jego tonęły w wodach wieczorowych Tajtarskiego jeziora. Jezioro stało pośrodku stepu i wydawało się być tak samo ciche i odosobnione, osierocone i bezpomocne, jak samo rozstanie. Pachniały trawy południowe i zapach ten był jak zawsze ostry i niepokojący. Zdawało się, że to pachnie jakiś kraj fantastyczny, który zatrzymał się nad urwiskiem i zamyślił się głęboko”.

Muszę przyznać, że w pierwszej chwili nie mogłem zrozumieć, dlaczego ten krajobrazowy passus miał być kontrrewolucyjny. „Passus jak passus” – pomyślałem w tępej swojej naiwności. Kto wie, może i ty tak myślisz, kochany czytelniku? Widzisz, jakie z nas matoły. A przecież takie to jasne…

Jak