O przymierze z Niemcami. Wybór pism 1923–1939 - Władysław Studnicki - ebook

O przymierze z Niemcami. Wybór pism 1923–1939 ebook

Władysław Studnicki

4,6

Opis

„Myśl polska winna pracować nie w kierunku poszukiwania koalicji równoważącej kooperację rosyjsko-niemiecką, gdyż taka koalicja, jak widzieliśmy, byłaby niemożliwością. Polska myśl polityczna winna pracować ku powołaniu do życia kombinacji politycznej odciągającej Niemców od Sowietów, właściwie Niemców od Rosji”.

Władysław Studnicki

 

Publicystyka Studnickiego z dwudziestolecia międzywojennego dowodzi nie tylko jego determinacji w dążeniu do postawionego celu. Świadczy też o bogactwie argumentacji ówczesnych zwolenników sojuszu z Niemcami. Wskazuje, że powodzenie tej koncepcji nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy czas planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury.
Trafność przewidywań, logika argumentacji i trzeźwość sądów stawia dorobek Studnickiego wśród najciekawszych w polskiej myśli politycznej prób zmierzenia się z wyzwaniami stojącymi przed państwem słabym, wtrąconym w zmagania mocarstw.
Jan Sadkiewicz

Trwający do dziś spór o szanse i zagrożenia związane z ideą sojuszu polsko-niemieckiego sprowadzony został w zasadzie do dylematu: czy na przełomie 1938 i 1939 roku należało, czy też nie należało przyjmować żądań niemieckich i brać udziału w krucjacie antysowieckiej. Tymczasem dla ówczesnych zwolenników przymierza Warszawy z Berlinem była to sprawa bardziej złożona, a jej powodzenie nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy okres planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury, zapoczątkowanej zerwaniem przez Hitlera współpracy niemiecko-sowieckiej. Władysław Studnicki, autor niezwykłej, profetycznej książki Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, był czołowym rzecznikiem tej koncepcji, a jego publicystyka z lat 20. i 30. XX wieku dowodzi, jak wielu błędnych założeń można było uniknąć.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mamnaimiepaulina

Nie oderwiesz się od lektury

Tak, zrozumiałym staje się po lekturze tej książki rozwój myśli Panów Zychowicza i Bartosiaka. Doskonale rozumiem intenceje przyświecające władzą komunistycznym aby całkowicie wymazać twórczość Pana Studnickiego. Dzisiaj po czterdziestu latach zarzucenia książek historycznych ponieważ miałem wrażenie, że są one pisane przez debili dla debili, zrozumiałem, że były one pisane, przez kłamliwych manipulatorów,dla tych którzy ocaleli z polskiego holokaust aby zrobić z nich i ich dzieci ubezwłasnowolnionych debili. Zgadzam się, z Pane Zychowiczem co do opinii na temat autora artykułów zacytowanych w tej książce. Jedynie możemy się domyślać jaki dramatyzm stoi za tymi artykułami. Szykany polityczne, zamknięcie w obozie, naciski na każdym kroku. Dlaczego polskie władze w tamtym okresie, świadomie uprawiały tak samobójczą politykę? Tak dzisiaj tłumaczymy to naiwnością i tępotą umysłową ówczesnych elit, jednak ja jakoś nie wierzę w głupich polityków. Wiem to mało popularne przekonanie i myślę,...
00
olahim

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam każdemu kto chce zrozumieć geopolitykę.
00

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Jan Sadkiewicz

Przedmowa

„I co dalej? Może mieliśmy iść razem z Niemcami na Moskwę!?”

Ktokolwiek brał udział w dyskusjach o polityce zagranicznej II Rzeczypospolitej, musiał zetknąć się z tym retorycznym w zamyśle pytaniem. Trwający do dziś spór o szanse i zagrożenia związane z ideą sojuszu polsko-niemieckiego sprowadzony został w zasadzie do dylematu: czy należało, czy też nie należało przyjmować żądań niemieckich i brać udziału w „krucjacie antysowieckiej”? Alternatywa dla polityki Józefa Becka rozpatrywana jest z reguły w kontekście kryzysu relacji Berlina i Warszawy z przełomu 1938 i 1939 roku. Można wręcz mieć wrażenie, że całe zagadnienie powstaje dopiero 24 października 1938 roku, kiedy to Ribbentrop przedstawił ambasadorowi Lipskiemu propozycję „ogólnego uregulowania” wzajemnych relacji. Tymczasem mamy do czynienia ze znacznie starszą i bogatszą koncepcją polityczną.

Do jej najważniejszych rzeczników zaliczała się redagowana przez Jerzego Giedroycia „Polityka” (do 1937 „Bunt Młodych”). Program polityki zagranicznej tego środowiska tworzył przede wszystkim Adolf Bocheński. Domeną „wunderkinda”1 była strategia polityczna. Analizował on stosunki bilateralne państw europejskich, sięgał po doświadczenia historyczne, by metodą analogii wyprowadzać reguły polityczne, uzupełniał swoje rozważania o wpływ sił pozostających poza zasięgiem oddziaływania polityki (głównie nacjonalizmów). Logicznie uporządkowane wywody, w których kolejno stawiane problemy rozwiązywane były przy pomocy postawionych wcześniej założeń i wyciąganych z nich wniosków, zamykała nieubłaganie narzucająca się konkluzja – racja stanu Rzeczypospolitej wymaga opowiedzenia się w konflikcie sowiecko-niemieckim po stronie Rzeszy2.

W prasowych utarczkach i polemikach sekundował Adolfowi brat Aleksander. Charakterystycznym rysem jego publicystyki było nawoływanie do aktywnej polityki zagranicznej na wschodzie, a mówiąc wprost – wojny agresywnej przeciw Związkowi Radzieckiemu w sojuszu z Niemcami. Bierność uważał za jedną z najgorszych i najszkodliwszych cech polskiego charakteru narodowego, a powszechną nad Wisłą wiarę w możliwość uniknięcia wojny, jeśli się jej samemu nie wypowie, obaj bracia już u progu swej działalności pisarskiej uznali za skłonność samobójczą3.

Nie idzie o zaborczość – pisał Aleksander w 1937 roku – choć nawiasem mówiąc „brutalność” Anglii powinna być dla nas raczej wzorem jak straszakiem, choćby dlatego, żeśmy nieraz w brutalności ją prześcignęli, a korzyściom nigdy nie dorównali. (…) Idzie o to, czy wykorzystywać obecną koniunkturę nieprzyjaźni niemiecko-rosyjskiej, by zniszczyć jednego z naszych potężnych sąsiadów, czy czekać, aż obaj kiedyś sprzymierzą się przeciw nam? (…) Jednym z nieszczęść naszych dziejów było to, że zawsze czekaliśmy aż Rosja załatwi się albo pogodzi z różnymi sąsiadami i zabierze się do nas, miast narzucić jej walkę w chwili, gdy była najsilniej związana gdzie indziej. (…)

Cel diablo bardziej wart naszej generacji i naszego narodu – tłumaczył młodym narodowcom – jak deklamowanie frazesów o prężności (…)4.

Najgorętsze wezwania do krucjaty antysowieckiej Bocheński publikował na łamach „Słowa”, które uchodziło za sztandarowe pismo „germanofilów”. Na pozycje proniemieckie wileński dziennik przeszedł stopniowo pod koniec lat 20., a motorem tej zmiany były poszukiwania nowej doktryny bezpieczeństwa Rzeczypospolitej wobec ewidentnie niedziałającego sojuszu z Francją. Zwiastunami reorientacji były opublikowane odpowiednio w 1927 i 1929 roku broszury Stanisława Mackiewicza: Kropki nad i oraz Dziś ijutro5. Na początku lat 30. wezwania do odprężenia stosunków z Berlinem stały się Catowym ceterum censeo, stąd kiedy wreszcie podpisano polsko-niemiecką Deklarację o niestosowaniu przemocy 26 stycznia 1934 roku, redaktor mógł ogłosić „zwycięstwo »Słowa« w publicystyce polskiej”6.

Tej przemiany nie byłoby jednak, gdyby nie Władysław Studnicki – najbardziej konsekwentny zwolennik porozumienia polsko-niemieckiego w II Rzeczypospolitej7.

U progu niepodległości pogląd ten skazywał go nie tylko na całkowitą izolację, ale i na zarzut zdrady narodowej. Wynik pierwszej wojny światowej zdawał się przesądzać o porażce orientacji niemieckiej, a Polsce wskazywać miejsce u boku zwycięskiej Francji, ku której kierowały się też sympatie większości opinii publicznej. Tak myśleli także fundatorzy i sam redaktor naczelny wileńskiego „Słowa”. Tylko przyjaźni z Mackiewiczem Studnicki zawdzięczał udostępnienie gazety dla swoich tekstów i uratowanie przed całkowitą marginalizacją.

Myśląc o Studnickim z roku 1922, trudno oprzeć się skojarzeniu ze wspomnieniami innego polityka, o których Cat napomyka w Zielonych oczach: oto „człowiek odosobniony, samotny, który stoi u brzegu oceanu i zamierza ten ocean przepłynąć wpław”8. Dla naszego bohatera tym oceanem była niechęć rodaków do porozumienia z potężnym sąsiadem, która – był przekonany – wobec zagrożenia ze strony drugiego musi doprowadzić do katastrofy. I Studnicki w swoją podróż ruszył.

Historia ta nie jest pozbawiona pewnego dramatyzmu. Jej pierwsze lata znaczone są z jednej strony traktatami w Locarno, Berlinie i innymi niepowodzeniami polskiej dyplomacji, z drugiej – coraz śmielej przez Studnickiego formułowanymi wezwaniami do reorientacji polityki zagranicznej RP. Początkowo – bywało – opatrywane adnotacjami o niezgodności z linią redakcji9, z czasem zyskują coraz większe uznanie. Porozumienie z Niemcami w oczach publicystów „Słowa” staje się użytecznym instrumentem nacisku na Francję (aby zaczęła się bardziej liczyć z interesami swej wschodniej sojuszniczki), następnie nabiera wartości autonomicznej. W 1933 roku idei tej służą już najlepsze pióra konserwatywnej publicystyki: Cat czy Ksawery Pruszyński. Gdy odprężenie polsko-niemieckie staje się w 1934 roku faktem, publicyści „Słowa” mogą to uznać także za swój sukces.

Nie uznają go jednak – w przeciwieństwie do Józefa Becka10 – za koniec drogi. Dla nich porozumienie z Berlinem jest podstawą bezpieczeństwa państwa, ale nie jego wieczystą gwarancją. Nie tylko stanowi punkt wyjścia do ambitniejszych projektów, ale, co trzeba podkreślić, stawia przed Polską wymóg ich podjęcia. Studnicki i jego uczniowie postrzegają bowiem politykę jako dziedzinę dynamiczną, w której żadnego status quo na dłuższą metę nie da się utrzymać, a zadaniem męża stanu nie jest dążenie do jakiegoś stanu obiektywnie optymalnego, ale działanie pozwalające w danych warunkach wyciągać maksymalne korzyści, względnie minimalizować straty, przy jednoczesnym zachowaniu możliwie dużej swobody manewru.

„Germanofile” nie ustają więc w rozwijaniu swojej koncepcji. W ich pismach znajdziemy kompleksowy program polityczny, uwzględniający nie tylko strategiczną linię polskiej racji stanu, ale i taktyczne wskazówki dla Pałacu Brühlowskiego, wytyczne dla polityki gospodarczej i społecznej. Już w latach 1935‒1936 wzywają do uregulowania spraw spornych między Polską a Niemcami, mogących w przyszłości stanowić czynnik zaognienia stosunków: statusu Gdańska, praw mniejszości, kwestii tranzytu przez Pomorze. Postulują uzgodnienie polityki Warszawy i Berlina wobec kluczowych problemów politycznych kontynentu, przede wszystkim tych, którymi obie strony są bezpośrednio zainteresowane: Austrii, Czechosłowacji, Litwy, zagrożenia ze strony ZSRR. Z czasem zwracają uwagę na niebezpieczny rozziew między realizowaną przez polski MSZ „linią 26 stycznia” a antyniemieckimi nastrojami społeczeństwa, które – ich zdaniem – nie tylko nie są tonowane, ale wręcz podsycane (publicyści kładą to zresztą na karb urzędniczego bezhołowia i słabej wewnątrzkrajowej pozycji Józefa Becka – jego działania na arenie międzynarodowej do 1937 roku oceniają raczej wysoko – który poszanowania przyjętej linii polityki zewnętrznej nie jest w stanie wymusić na kolegach z sanacji). Przestrzegają wreszcie, że dobra koniunktura nie potrwa wiecznie i trzeba przygotować państwo na zawieruchę światową, którą zwiastował wybuch wojny etiopsko-włoskiej.

Studnickiemu euforia po „pakcie 26 stycznia” udziela się bodaj w najmniejszym stopniu, niemniej w połowie lat 30. może on mieć powody do optymizmu. Polityka zagraniczna państwa zbliżyła się do jego koncepcji i udało się dla niej nawet pozyskać pewien odłam opinii publicznej. Zwolennicy przymierza z Francją i Rosją są w defensywie. Porozumieniem z Polską jest zainteresowany Berlin. Szerokim echem odbija się wydana w 1935 roku książka Studnickiego System polityczny Europy aPolska (którą przygotowywał od 1922)11. W 1937 drugi filar dla koncepcji proniemieckiej stawia w postaciMiędzy Niemcami aRosją Adolf Bocheński12.

Wydarzenia kolejnego roku nieubłaganie potwierdzają spisywane od lat 20. przewidywania Studnickiego. Wydawać się może, że jego plany są na prostej drodze do realizacji. Tak sądzą też dyplomaci w stolicach zachodnich, uważając Polskę za sojusznika Rzeszy. Nie myślą tak jednak kierownicy Rzeczypospolitej, dla których alians z Berlinem nigdy nie był strategicznym rozwiązaniem, jak chcieliby Studnicki i jego uczniowie. Linie „germanofilów” i MSZ okazują się tylko pozornie podobne. Gdy ci pierwsi chcieliby pogłębionej współpracy z Niemcami, Becka zaprząta demonstrowanie niezależności13. Jesienią 1938 roku mamy już do czynienia z kryzysem idei porozumienia polsko-niemieckiego w takim kształcie, w jakim została sformułowana na łamach „Słowa”14.

Relacje z 1939 roku przedstawiają Studnickiego jako człowieka zrozpaczonego. Na rozprawie sądowej poświęconej konfiskacie jego książki – rozpłakał się. Trudno nie znaleźć dla tych łez zrozumienia. Miał prawo czuć, że, podjąwszy zadanie ponad siły i poświęciwszy mu kilkanaście lat życia, zatonął niemal u brzegu. Dramat człowieka blednie jednak w cieniu tragedii państwa.

Zapis jego zmagań znajdzie czytelnik w niniejszym wyborze. Dowodzą one nie tylko determinacji człowieka w dążeniu do postawionego celu. Przede wszystkim świadczą o bogactwie argumentacji ówczes­nych zwolenników sojuszu z Niemcami. Wskazują, że powodzenie tej koncepcji nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy czas planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury, uwarunkowanej powojenną słabością sąsiadów, a później także zerwaniem przez Hitlera zapoczątkowanej przez Republikę Weimarską współpracy z Moskwą. Myśl polityczna Studnickiego prowokuje do postawienia tezy, że powodzenie państwa na arenie międzynarodowej zależy nie tylko od obrotności jego dyplomacji, ale także od podporządkowania całokształtu polityki strategicznym wytycznym racji stanu. Że w każdych warunkach można osiągnąć lepsze lub gorsze efekty: wykorzystać lub zmarnować dobrą koniunkturę, zminimalizować lub pogłębić skutki złej.

Nie sposób dziś jednoznacznie rozstrzygnąć, czy realizacja programu Studnickiego uratowałaby Polskę przed katastrofą lat 1939–1945, czy choćby zmniejszyła jej rozmiary. Teza ta ma zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Co jednak pewne, to że argument: „w 1939 roku to było niemożliwe” o niczym nie przesądza. Jeśli nawet uznać go za słuszny, nie musiał być takim dla roku 1935, 1933 albo 1929. W kontekście dorobku „germanofilów” wskazuje on raczej na błędy i zaniedbania, przed którymi już w tych latach ostrzegali. O wartości ich publicystyki decyduje nie tylko to, że na kilka-kilkanaście lat przed Wrześniem sformułowali koncepcję, która dziś zdobywa coraz większe uznanie jako alternatywa dla polityki Becka, ale także fakt, że zawczasu zidentyfikowali przeszkody, które przez dzisiejszych krytyków tejże koncepcji przywoływane są jako rzekomo uniemożliwiające jej realizację.

Z pewnością i oni nie uniknęli pomyłek. Nie zaliczałbym do nich jednak tych, które zazwyczaj im się wytyka. Można na przykład spotkać się z twierdzeniami, że Studnicki „wierzył Niemcom” – tymczasem jego koncepcja miała solidne podstawy w ówczesnej niemieckiej racji stanu, a on sam bodaj najwięcej wagi przywiązywał do takich posunięć politycznych i gospodarczych, które konflikt z Polską czyniłyby sprzecznym nie z dobrą wolą, ale z interesami zachodniego sąsiada. Podobnie nie sposób zgodzić się z zarzutem lekceważenia zagrożenia niemieckiego, formułowanym wobec publicysty, który gros swojej aktywności poświęcił próbom zapobieżenia konfliktowi polsko-niemieckiemu, który ostrzegał, że na pomoc Zachodu liczyć nie można, spodziewać się za to należy uderzenia w plecy ze strony ZSRR – dostrzegał więc niebezpieczeństwo, które umknęło wielu politykom i publicystom II Rzeczypospolitej. Zbrodniczość reżimu hitlerowskiego i brutalność represji, jakim reżim ten gotów był poddać społeczeństwo pokonanego przeciwnika, również skłaniają do przemyśleń, czy większa determinacja dla uniknięcia takiego konfliktu nie była wskazana. Wobec wielu konkretnych postulatów Studnickiego warto zresztą zastosować test: czy realizacja danego posunięcia pogorszyłaby, poprawiła, czy nie wpłynęła na pozycję Warszawy wobec Berlina niezależnie od tego, czy „linię 26 stycznia” udałoby się utrzymać, czy nie.

Wartość publicystyki Studnickiego nie sprowadza się jednak wyłącznie do roli punktu odniesienia dla wydarzeń sprzed osiemdziesięciu lat. Zważywszy trafność jego przewidywań (w niczym nieustępujących tym z Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej), logikę argumentacji i trzeźwość sądów, trudno nie docenić stojącego za nimi sposobu myślenia o polityce, postrzegania jej mechanizmów oraz formułowania racji stanu. Jego dorobek pozostaje jedną z najciekawszych w polskiej myśli politycznej prób zmierzenia się z wyzwaniami stojącymi przed państwem słabym, wtrąconym w zmagania mocarstw. Wobec współczesnego „przyspieszenia” historii zaniechanie refleksji nad założeniami i losem wypracowanej przez niego koncepcji byłoby karygodnym zaniedbaniem.

1 Zob. S. Cat-Mackiewicz, Wunderkind. Rzecz oAdolfie Bocheńskim, Kraków 2017.

2 Więcej na ten temat zob. A.M. Bocheński, Niemcy, Rosja iracja stanu. Wybór pism 1926–1939, Kraków 2019.

3 A. Bocheński, A.M. Bocheński, Tendencje samobójcze narodu polskiego, Lwów 1925.

4 A. Bocheński, Do wileńskiej młodzieży narodowej list otwarty, „Słowo” z 20 sierpnia 1937.

5 S. Cat-Mackiewicz, Kropki nad i. Dziś ijutro, Kraków 2012.

6 Cat, Zwycięstwo „Słowa” wpublicystyce polskiej, „Słowo” z 29 stycznia 1934.

7 O światopoglądowej ewolucji Studnickiego i jego drodze do orientacji niemieckiej zob. m.in. J. Sadkiewicz, Kasandra polska, [wstęp] w: W. Studnicki, Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, Kraków 2018, s. 5–26.

8 S. Cat-Mackiewicz, Zielone oczy, Kraków 2012, s. 128.

9 J. Gzella, Między Sowietami aNiemcami. Koncepcje polskiej polityki zagranicznej konserwatystów wileńskich zgrupowanych wokół „Słowa” (1922‒1939), Toruń 2011, s. 235.

10 Zob. S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939, Poznań 1998, s. 18.

11 W. Studnicki, System polityczny Europy aPolska, Warszawa 1935 (w okrojonym kształcie wznowiona w: W. Studnicki, Pisma wybrane, t. II:Polityka międzynarodowa Polski wokresie międzywojennym, Toruń 2001, s. 17–262). Książkę przetłumaczono na kilka języków, ukazało się ok. 300 recenzji; zob. J. Gzella, Zaborcy isąsiedzi Polski wmyśli społeczno-politycznej Władysława Studnickiego (do 1939 roku), Toruń 1998, s. 256.

12 Ost. wyd. A.M. Bocheński, Między Niemcami aRosją, Kraków−Warszawa 2009.

13 S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie..., dz. cyt., s. 70.

14 Więcej na temat genezy, rozwoju i upadku tej koncepcji zob. J. Sadkiewicz, „Ci, którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego wpublicystyce Władysława Studnickiego iwileńskiego „Słowa” (do 1939), Kraków 2012.

„Republika”, 14 lipca 1923

Spór nieskończony aktywizmu i pasywizmu

Niedawno pan Roman Dmowski wypowiedział mowę dla młodzieży wszechpolskiej, w której zarzucał aktywizmowi niezgodność z wielką linią polityki narodowej. Widzimy więc, że spory między aktywizmem [a pasywizmem]1 z okresu wojny nie mogą zejść z porządku dziennego. Są one przede wszystkim wciąż wszczynane przez endecję, która uważa się za triumfatorkę, jakkolwiek jej prognozy polityczne i jej wskazania nie odpowiadały biegowi wypadków.

Toczył się przede wszystkim spór o to przed wojną, czy nastąpi wojna między państwami centralnymi a Rosją. Aktywiści odpowiadali na owo pytanie twierdząco, pasywiści spod znaku endecji negowali zbliżanie się wielkiej wojny.

Nie miałbym nic przeciwko organizacjom strzeleckim – mówił pan Roman Dmowski przed wielką wojną. – Ale wiem, że do wojny nie dojdzie i powstanie koło uczestników niedoszłego powstania. Będą to ludzie, którzy wobec stawianej przed sobą akcji pogardliwie odnosić się będą do wszelkiej pracy społecznej (interwiew w „Słowie Polskim” w 1912).

Można byłoby z dawnych roczników „Słowa Polskiego” i „Gazety Warszawskiej” ułożyć duży tom artykułów dowodzących, że wojna jest niemożliwością. Wojna przyszła wbrew rachubie endeków. Po krótkim wahaniu się w Galicji endecja – zwłaszcza od czasu wzięcia Lwowa – głosiła, że zwycięstwo Rosji jest rzeczą nieulegającą wątpliwości. Stąd pochodziły wszelkie manifestacje lojalistyczne endeków. Mowy pana Romana Dmowskiego potępiające powstania, memoriały Stanisława Grabskiego do Bobrińskiego. Stąd artykuł w „Gazecie Warszawskiej” w 1915 roku pt. Niepodległość, urągający idei niepodległości Polski.

Obecnie pan Dmowski twierdzi, że endekom chodziło o to, aby Niemcy były pobite, bo tylko w tym razie Polska mogłaby uzyskać ziemie dające nam dostęp do morza. Dalszym ciągiem było oderwanie tych ziem od Niemiec. Jeśli to nie da niepodległości, to zjednoczenie zdobędziemy za lat kilka lub kilkadziesiąt. Pierwszym celem było powalenie Niemiec, drugim zjednoczenie ziem polskich, a niepodległość miała ukoronować dzieło. Żeśmy w wyniku wojny otrzymali wszystko, to wielkie szczęście, którego nawet Polacy ocenić nie umieją.

Przypuśćmy, że nie nastąpiło rozbicie, lecz przeciwnie, zwycięstwo Rosji. Rosja dołączyłaby do Królestwa zachodnią Galicję i tę część byłej dzielnicy pruskiej, która obecnie jest przy Polsce. Byłoby to nasze maksi­mum terytorialne, i to wątpliwe, gdyż mając jako najbliższe zadanie strawienie Galicji Wschodniej i ziemi wileńskiej itp., Rosja nie chciałaby tworzyć zbyt znacznego ośrodka polskiego. Z aktów wydanych przez rząd bolszewicki widać, że granicę zachodnią wobec Niemiec i Austrii Rosja miała określić sama. Sprawa polska była uważana, nawet już po pierwszej rewolucji rosyjskiej, za sprawę wewnętrzną Rosji.

Państwa koalicyjne nie narzuciłyby Rosji ani terytoriów Polski, ani autonomii i nie określiłyby rozciągłości. Siłą motorową polityki Francji jest obawa przyszłego odwetu Niemiec, stąd Francja usiłowała jak najbardziej okroić Niemcy. Przyłączenie znacznej części Śląska do Polski było dziełem francuskiej dyplomacji, której bardziej chodziło o osłabienie Niemiec i wzmocnienie antagonizmu polsko-niemieckiego niż o wzmocnienie Polski. Zwycięska Rosja nie miałaby tych obaw wobec Niemiec, ona realizowałaby własne cele wojny: zdobycia Galicji Wschodniej i Konstantynopola. Wzięłaby prawdopodobnie chętnie Kraków, aby zagwoździć centrum polskiej myśli, od niej niezależnej. Zabór Galicji uzależniłby całe życie duchowe Polski od Rosji. Rosja miałaby zwiększoną „Priwiślanię”. Proces rozkładu zaboru rosyjskiego postępowałby szybciej.

W jakim narodowym rozkładzie był zabór rosyjski, to unaoczniła wojna. Objawy polskiego moskalofilstwa, manifestacje lojalizmu względem Rosji musiałyby zarysować głęboką bruzdę w świadomości ogółu, bruzdę wspólnego polsko-rosyjskiego patriotyzmu. Nie do niepodległości byśmy się zbliżyli w razie wygranej Rosji, ale do narodowej zagłady. Ideologia pana Dmowskiego to przeklęcie naszych powstań, potępienie naszej wiekowej ekspansji na wschód, zagłada narodu historycznego, przeobrażenie go w jakiś materiał etnograficzny dla Rosji. On to, do dziś dnia, uważa za myślenie historycznego narodu.

Aktywizm polski opierał się na przesłankach realnych. Rosja posiadała przed wojną 80% naszego terytorium historycznego, Prusy 8%, Austria 12%, a więc tylko z działu rosyjskiego można [było] wykroić terytorium niezbędne dla istnienia państwa polskiego. Przy nieznacznym przesunięciu granicy Rosji na wschód – tworzenie państwa połączonego unią realną z Austrią i Węgrami, przy dalszym odsunięciu Rosji nie tylko z Królestwa, ale ze znacznej części ziem wschodnich, Polska jako państwo samodzielne, konwencją militarną złączone z Niemcami. Portami takiej Polski mogłyby być Lipawa i Ryga oraz Połąga. Przy aktywnym udziale Polski w wojnie nie byłoby stworzenia państwa litewskiego.

Aktywiści nie mogli rachować na uzyskanie przez tę wojnę zaboru pruskiego. Jedni pragnęli otrzymać Galicję przez unię realną z Austrią i Węgrami, inni mniemali, że niebawem przeżyjemy Austrię, gdyż zakończenie procesu zjednoczenia Niemiec uznawali za rzecz bliskiej przyszłości. Ziemie, które by weszły w skład państwa polskiego, miały być słońcem i magnesem dla tych, które na razie nie weszły.

Mógłbym też powtórzyć wyrazy pana Romana Dmowskiego: „Żeśmy w wyniku wielkiej wojny otrzymali wszystko, to jest wielkie szczęście!”. Poczucie tego szczęścia niweczy myśl-zmora, że warunki bytowania naszego państwa i atmosfera polityczna, w której nam to państwo budować trzeba, nie dają gwarancji jego trwałości. Czy Polska, nie wyrównawszy swego antagonizmu z Niemcami, ostoi się jako państwo?

Czy naród może sobie stawiać za zadanie zniszczenie innego narodu, trzy i pół razy liczniejszego, wielokrotnie zasobniejszego w siły gospodarcze i cywilizacyjne? Czy wysuwanie takiego zadania nie wywoła katastrofy narodowej?

Pan Dmowski i jego towarzysze mówią o zniszczeniu Niemiec. Czym był jednak rozwój kulturalny i gospodarczy Polski, jak nie stałym zasilaniem się pierwiastkami kultury umysłowej i gospodarczej Niemiec?

Niemcy powojenne są pomimo wszystko pierwszorzędnym czynnikiem gospodarki świata, stąd okupacja Ruhry2 wzbudza silną antyfrancuską reakcję w Anglii i Stanach Zjednoczonych oraz we wszystkich niemal państwach Europy, i jest czynnikiem fatalnie wpływającym na stan naszej waluty, między innymi.

Sądziliśmy, że staniemy się kochankami świata, gdy będziemy egzercytować się3 w germanofobii i postawimy dylemat: my albo Niemcy. Na ów dylemat rozlega się odpowiedź – „Nie wy, ale Niemcy”.

Problemat Polski to nie zniszczenie Niemiec, ale znalezienie z nimi modus vivendi – pokojowa kooperacja korzystna dla obu stron.

1 Aktywiści – określenie polskich zwolenników współpracy z państwami centralnymi w okresie pierwszej wojny światowej; pasywiści – zwolennicy współpracy z Rosją (po rewolucji zmienili orientację na mocarstwa zachodnie).

2 Wojska francuskie i belgijskie okupowały Zagłębie Ruhry od stycznia 1923 do sierpnia 1925 z powodu niewywiązywania się Niemiec ze zobowiązań wynikających z traktatu wersalskiego.

3 Daw. doskonalić się.

„Słowo”, 8 kwietnia 1925

W sprawie bezpieczeństwa Polski

Kwestia bezpieczeństwa Francji, to jest gwarancja angielska, przybiera dla nas groźną formę. Anglia jest zainteresowana w układzie terytorialnym Europy Zachodniej. Nie mogłaby dopuścić panowania niemieckiego w Calais lub w portach belgijskich, stąd w interesie włas­nego bezpieczeństwa gotowa jest dać Francji i Belgii pewne gwarancje nienaruszalności ich terytoriów. Anglia nie może jednak pragnąć, a tym bardziej popierać hegemonii Francji na kontynencie, nie może więc popierać Polski lub Czech i gwarantować nienaruszalności granic tych państw ze strony Niemiec.

Francja, mając o 22 miliony mieszkańców mniej niż Niemcy, mając rzadszą sieć kolejową, słabiej rozwinięty przemysł, zwłaszcza chemiczny, czuje się znacznie słabszą potencjalnie od Niemiec. Wymuszanie odszkodowań, okupacja Zagłębia Ruhry miały na celu niweczenie sił gospodarczych Niemiec, zmniejszenie ich liczby w Europie. – „Niemców jest o 22 miliony za dużo” – mówi Poincaré. Lecz niweczenie Niemiec było niweczeniem głównego warsztatu Europy, co wpływało ujemnie na stosunki gospodarcze Europy i Ameryki. Wobec tego w świecie anglosaskim powstała silna antyfrancuska, proniemiecka reakcja.

Frank francuski, wykazujący od zawarcia pokoju tendencję spadkową, stoczyłby się w przepaść inflacyjną, gdyby nie pomoc finansjery amerykańskiej, lecz ta wykorzystała swoją siłę i pod jej dyktandem Francja przyjęła plan odszkodowań Dawesa1 i musiała ustąpić ze znacznej części terenów okupowanych.

Osłabiona fizycznie, uzależniona finansowo Francja nie będzie mogła prowadzić polityki aktywnej. Francja sama potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa i żadnej gwarancji nie będzie mogła dać Polsce. Tego u nas nie rozumieją.

Niedawno „Rzeczpospolita”, pod redakcją pana Pogorzelskiego2, pisała naiwnie:

Choćby Niemcy odzyskały swe siły przedwojenne, zawsze w ich plecy wymierzona zostanie ostra szpada francuska, zawsze zachodzić będzie [wszelkie] prawdopodobieństwo, iż „podeprą” ich z dołu bagnety Włoch i Jugosławii, a w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, pobratymcze, czeskie3.

Już wspominaliśmy, że Francja jest znacznie słabsza od Niemiec, jeżeli brać nie liczebność sił zbrojnych obecnej chwili, ale przyjąć pod uwagę wszystkie czynniki siły. Siłą motorową polityki francuskiej jest lęk przed odwetem niemieckim. Dla zabezpieczenia się od Niemiec Francja pragnęła Renu, pragnęła zniweczenia przemysłu niemieckiego, wyludnienia Niemiec. Gdy polityka ku temu wiodąca okazała się niemożliwa, znienawidzony dawniej Caillaux staje się we Francji przedmiotem owacji, uosobieniem idei porozumienia się z Niemcami.

Prasa nasza powtarza wciąż, że zmiażdżenie Polski przez Niemcy, lub przynajmniej odbiór korytarza4 i Śląska, będzie miało jako konsekwencję odbiór Alzacji i Lotaryngii w przyszłości. Lecz Francuzi pamiętają, że gdy układ polityczny Europy był zbudowany na tym, że państwa polskiego nie ma, Francja miała jako sprzymierzeńca Rosję i to dało jej możność odzyskania Alzacji i Lotaryngii. Polska dla Francji jest surogatem Rosji. Francja z lekkim sercem powita zniweczenie Polski w razie odrodzenia się potęgi Rosji. Sen o szpadzie francuskiej, wyciągniętej w naszej obronie, nic nie ma wspólnego z rzeczywistością.

Teraz co do innych państw. Włochy były w antagonizmie z Austrią. Uzyskały one wszystkie obiekty sporu z Austrią. Antagonizm Włoch z Niemcami był antagonizmem wtórnym, opartym na przymierzu niemiecko-austriackim. Dziś ów antagonizm nie ma żadnych podstaw. Natomiast antagonizm włosko-francuski ma podstawy coraz znaczniejsze.

Włochy powojenne zachowały swój znaczny przyrost ludnościowy, Francja utraciła swój dawny, nikły przedwojenny. Przyrost naturalny Włoch, przy nieznacznej kapitalizacji tego kraju, daje olbrzymią emigrację. Stany Zjednoczone, które przed wojną przyjmowały przeciętnie sto tysięcy imigrantów Włochów, obecnie przyznały im nikły kilkunasto­tysięczny kontyngent. Francuskie kolonie w Afryce są naturalnym terenem ekspansji kolonizacyjnej Włoch. W Tunisie jest obecnie przeszło pięć razy tylu Włochów co Francuzów; Algier ma bardzo znaczny odsetek Włochów, nawet w wielu okręgach Francji południowej przeważają Włosi. Francja, przy swych wielkich miastach, przy olbrzymich bogactwach naturalnych, mając siedemdziesięciu mieszkańców na kilometrze kwadratowym, nie może prosperować gospodarczo bez imigracji obcej. Włosi mogą opanować kolonie francuskie przez pokojowe przenikanie. Wszelkie zarządzenia asymilacyjne ze strony rządu francuskiego wywołują sprzeciw Włoch i psują stosunki francusko-włoskie. Polityczny geniusz Włoch, uosobiony w Mussolinim, pisał:

Francja jest corpore mortuo5; spadek po Francji obejmą Niemcy i Włochy. Włochy nie powinny przyśpieszać otrzymania tego spadku, bo im później otrzymają, tym większy ich będzie udział w masie spadkowej.

Mając odsłonięte brzegi, Włochy są bezbronne wobec Anglii, dopóki ta włada Suezem i Gibraltarem lub dopóki rozwój floty powietrznej Włoch nie umożliwi im skutecznej obrony na wypadek ataków marynarki wojskowej angielskiej. Wskutek swojej zależności strategicznej od Anglii Włochy przy wszelkich konfliktach angielsko-francuskich zniewolone są stawać po stronie Anglii. Ze względu na potrzebę kapitałów amerykańsko-angielskich na inwestycje Włochy w obecnych warunkach są uzależnione od anglosaskiego świata.

Jugosławia, geograficznie oddzielona od Niemiec, niezagrożona przez nie, nieposiadająca z nimi żadnych sprzecznych interesów, ma pójść przeciwko Niemcom dla obrony Polski, według „Rzeczpospolitej”. Z takim twierdzeniem nie warto nawet dyskutować. Jugosławia jest rozszerzoną Serbią, która była posterunkiem rosyjskim, wysuniętym na południowy zachód. Rolę tę będzie odgrywała w przyszłości, co stawia ją na biegunie antypolskim.

Rachuba na „pobratymcze Czechy” – absurd, bezmyślność. Kto nie dopuszczał do Polski amunicji podczas najścia bolszewickiego? – Czechy. Kto pracuje nad rozbiorem Polski, pragnąc graniczyć z Rosją? – Czechy. Następnie Czechosłowacja pójdzie zawsze przeciwko Polsce, za Rosją. Nie może zaś nigdy pójść przeciwko Niemcom, posiadając w swej armii około 27% Niemców.

Dla utorowania drogi do właściwego programu polityki zewnętrznej trzeba wykazywać błędy i ułudy, na których wskutek bezmyślności opieramy naszą politykę zewnętrzną.

1 Plan Dawesa – przyjęty w 1924 plan spłaty reparacji wojennych przez Niemcy, opracowany przez komitet pod przewodnictwem Charlesa G. Dawesa; przewidywał stabilizowanie gospodarki niemieckiej, jego podstawą były pożyczki, udzielone głównie przez banki amerykańskie.

2 Redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej” był wtedy Zygmunt Rawita Gawroński.

3Wieczorkiewicz i Bagiński, „Rzeczpospolita” z 28 marca 1925.

4 Korytarz – forsowane przez międzywojenną propagandę niemiecką określenie polskiego Pomorza Gdańskiego, oddzielającego Prusy Wschodnie od Rzeszy.

5 Pol. ciałem martwym.

„Słowo”, 5 maja 1925

Fałsze konwencjonalne i prawda o stosunkach polsko-czeskich

Przy spotkaniu się w Warszawie obaj ministrowie spraw zagranicznych, tak polski, jak i czeski, prześcigali się w konwencjonalnych fałszach co do stosunków polsko-czeskich.

Pan Skrzyński mówił o dwóch „narodach zbratanych pokrewieństwem rasy, które zbliżały się w cierpieniach”… Zachodzi wielkie pytanie, czy istnieje rasa słowiańska? Każdy z narodów słowiańskich ulegał krzyżowaniu z innymi grupami, urabiał się w tak odmiennych warunkach przyrodniczych i historycznych, że między nimi zaszły daleko sięgające różnice. Kto z Polaków poznał Czechów, ten może stwierdzić o wielkiej obcości rasowej, jakiej doświadczał wobec Czechów. Ziemiałkowski pisał o naturalnym wstręcie, jakiego doświadczają Polacy wobec Czechów. Galicja znienawidziła Czechów w okresie absolutyzmu i centralizmu germanizacyjnego, którego najgorszymi narzędziami w Galicji byli Czesi. Cierpienia więc nasze nie zbratały nas z Czechami, lecz przeciwnie, odsuwały nas od nich. W 1848 roku Palacký, polityk, domaga się na mocy praw historycznych prawnopaństwowej odrębności krajów św. Wacława: Czech, Moraw i Śląska, bez względu na to, że co do składu swej ludności Śląsk Cieszyński jest polski, a północne Czechy są niemieckie. Porzuca jednak swą historyczną zasadę, gdy mówi o Galicji, żąda wówczas podziału Galicji na wschodnią i zachodnią, gdyż pragnie Galicję Wschodnią preparować dla Rosji. „Język małoruski – pisał Palacký – jest to narzecze języka rosyjskiego, a bynajmniej nie polskiego, i tak się ma do piśmiennego języka rosyjskiego, jak narzecze tyrolskie do niemczyzny”.

Powstanie polskie 1863 roku, które budziło sympatię i zapał wśród ludów Europy, najsłabszy i najmniej sympatyczny odgłos znalazło w Czechach. Ojciec narodu czeskiego, Palacký, nazywał powstańców „sektą bandycką” i „sektą haszyszan”.

Czesi opierali wszystkie swe nadzieje na przyszłość na Rosji, ją więc sławili, jej pochlebiali, ślepi i głusi na ucisk rosyjski w Polsce, odczuwali gniew i niechęć na wszelkie objawy naszej walki wyzwoleńczej.

Otoczyć Polskę granicą rosyjsko-czeską, dojść do wspólnej granicy z Rosją, oto program polityczny Czechów w okresie konferencji pokojowej, w myśl którego Czesi otrzymali północne Węgry; Galicja Wschodnia miała być oddana Rosji. Rzecz dowodząca całego bez­rozumu politycznego, z powodu zatrucia się moskalofilstwem, że pan Roman Dmowski nawet chlubi się tym, że on to właśnie przyczynił się do obcięcia Węgier i stworzenia korytarza czeskiego.

Korytarz czeski to podstawa dla rozbioru Polski. Póki ona istnieje, póty Czesi popierać będą wszelką akcję antypolską w Galicji Wschodniej, gdyż Czechy, posiadające około 70% przemysłu dawnej Austrii, mają rynek wewnętrzny trzykroć mniejszy, stąd są naduprzemysłowione i przemysł ucieka od nich. Czesi mają nadzieję, że uratuje ich rynek rosyjski, gdy będą graniczyli z Rosją… Czesi też rachują na siłę fizyczną Rosji dla stłumienia wszelkich irredent1 w tym państwie, gdzie stanowią mniejszość narodową:

Razem z Beneszem reprezentowałem na konferencji pokojowej interesy czeskie, gdzie broniąc interesów czeskich, broniliśmy z Beneszem i interesów Rosji – mówił Kramář. – Udało się to na razie w ten sposób, że dla przyszłego połączenia naszego z wielką odrodzoną Rosją narodową zdołaliśmy przyłączyć Ruś Przykarpacką do naszej ojczyzny. Przez to spełniły się, choć tylko częściowo, nasze dawne marzenia o połączeniu terytorialnym z ukochaną przez nas ziemią waszą. Wprawdzie plany nasze zostały pokrzyżowane częściowo wobec imperialistycznych dążeń polskich, częściowo zaś przez Rumunię, która równie zechciała ziem słowiańskich, aby naszemu połączeniu stanąć na drodze. Lecz są to tylko chwilowe sukcesy polityki polskiej i rumuńskiej, gdy bowiem odrodzona Rosja zażąda poparcia dla swych ziem, nie możecie mieć najmniejszej wątpliwości co do naszego poparcia choćby tylko dyplomatycznego…

Mamy oświadczenie niedwuznaczne, zapowiadające poparcie Rosji w sprawie podziału Polski i Rumunii.

Gdy Kramář mówił do Rosjan: „bądźcie pewni, że gdy potrzeba będzie wybierać pomiędzy Polską a Rosją, nie będziemy się wahać i staniemy bez najmniejszej obawy po stronie Waszej ojczyzny”, wypowiedział ideę tradycyjnie zakorzenioną w społeczeństwie czeskim. Jeżeli podczas najścia na Polskę Rosji bolszewickiej Czesi nie przepuszczali do nas broni i amunicji, chociażby zwycięstwo Rosji bolszewickiej zagrażało przewrotem bolszewickim i państwu czechosłowackiemu, to w razie wojny z Rosją narodową akcja antypolska Czech jest rzeczą pewną.

Zbliżenie się z Czechami propagują w Polsce przede wszystkim ci, którzy zamykają oczy na niebezpieczeństwo rosyjskie, ignorują dziejowy antagonizm polsko-rosyjski, których jedyną mądrością polityczną jest pogłębianie antagonizmu polsko-niemieckiego i służenie interesom Francji. Francja, Polska i Czechy mają okrążać Niemcy. Tak zwana Czechosłowacja i Polska przez antagonizm względem Niemiec mają być wasalami Francji i jej organami uderzenia w Niemcy, gdy tego interes Francji będzie wymagał. Koncepcja ta jest o tyle nie­realna, że Francja bardziej ceni pomoc i gwarancję Anglii niż Polski i Czechosłowacji, Anglia zaś bynajmniej nie życzy sobie, aby Francja posiadała satelitów politycznych w Europie, więc nie daje gwarancji Francji w razie wojny spowodowanej przez obronę jej sprzymierzeńców: Czechosłowacji i Polski. Czechosłowacja posiadała finansowe poparcie Wielkiej Brytanii w tym czasie, gdy politycznie oddaliła się od Francji, utraciła po znaczniejszym zbliżeniu się do tego mocarstwa. Czesi są narodem praktycznym i wolą zawsze poparcie bogatej Anglii niż zrujnowanej Francji. Lecz co najważniejsze, Czesi nie mogą iść na żadną kombinację antyniemiecką. Czesi to rozumieją i dlatego szukają współpracy i usiłują wyrównać antagonizmy czesko-niemieckie. Czecho­słowacja była jednym z pierwszych państw, które zawarły traktat handlowy z Niemcami.

Niemcy bowiem w tym państwie stanowią bardzo poważny czynnik polityczny. Są pierwszorzędną siłą liczebną, gdyż jest ich 3 747 000, co stanowi 25% ludności tego państwa, są pod względem liczebnym drugą narodowością. Pod względem siły gospodarczej i społecznej, pomimo reformy agrarnej, mającej na celu złamanie siły społecznej właścicieli wielkich obszarów, wyłącznie Niemców, górują nad Czechami, gdyż przeszło połowa wielkiego przemysłu Czech jest w rękach niemieckich.

Całe północne Czechy są niemieckie o bardzo małym procencie Czechów. Państwo czeskie nie jest w stanie przeprowadzić mobilizacji w razie konfliktu z Niemcami. Nie trzeba zapominać, że Czesi stanowią w państwie czechosłowackim zaledwie 48,5% ludności, że mają przeciwko sobie Niemców i Węgrów, jako zdecydowanych przeciwników, i znaczna część Słowaków jest im wroga.

Sytuacja Czech stanie się groźna, gdy nastąpi połączenie Austrii z Niemcami. Wówczas będą oskrzydleni granicą niemiecką, wówczas ruch wszechniemiecki, który przed wojną miał jako swą główną siedzibę północne Czechy, wzmoże się tam wielokrotnie i kwestia przyłączenia do Niemiec północnych Czech, Egerlandu, stanie się popularną w Niemczech.

Sprawa połączenia Niemiec z Austrią jest koniecznością dziejową Austrii.

Proces zjednoczenia Niemiec, tak płodny pod względem gospodarczym i cywilizacyjnym, musi się zakończyć. Jest to dziś skrystalizowana dążność 60 milionów Niemców Rzeszy i 6 milionów Niemców austriackich. Słabsze i mniejsze narody dokonały swego zjednoczenia. Któż może przeszkodzić zjednoczeniu Niemiec z Austrią? Traktat wersalski2 – odpowiada Beneš. Nie było i nie ma traktatu, który by ustanawiał układ stosunków politycznych wiecznie i niezmiennie. Traktaty pokrajały i doszczętnie rozebrały Polskę. Nasze istnienie państwowe jest dziś triumfem życia narodowego nad martwą literą traktatu. Do takiegoż triumfu będą dążyli Niemcy, Węgrzy, Bułgarzy – narody pokrzywdzone przez traktat wersalski, Trianon3 i inne. Dzisiejsza Austria, państewko sześciomilionowe o dwumilionowej stolicy, niemogące ani wyżywić się własnym zbożem, ani oprzeć swego bytu gospodarczego na przemyśle, nieposiadające w dostatecznej ilości ani węgla, ani żelaza, jest organizmem niemożliwym pod względem gospodarczym. Jest obiektem wyzysku rekinów kapitalizmu i pensjonerem Europy. Ani Anglia, na której politykę wpływa Labour Party bez względu na to, kto jest u rządu, ani Francja, która ze względów bezpieczeństwa i podźwig­nięcia się gospodarczego idzie na współpracę z Niemcami, nie przeciwstawią się skutecznie zjednoczeniu Niemiec z Austrią. W Stanach Zjednoczonych będą to zjednoczenie uważali za realizację ideałów Wilsona o samo­stanowieniu narodów o sobie. Byłoby zbrodnią, byłoby głupotą gorszą od zbrodni, gdyby Polska dała się wciągnąć do akcji politycznej, chociażby dyplomatycznej, przeciwko zjednoczeniu Niemiec z Austrią. Nie do zaostrzenia antagonizmu polsko-niemieckiego, ale do łagodzenia stosunków polsko-niemieckich musimy iść, jeżeli pragniemy uniknąć rozbiorów i chcemy wzmocnić się gospodarczo.

1 Irredenta – dążenie do wyzwolenia narodowego.

2 Traktat wersalski – główny układ pokojowy kończący I wojnę światową, podpisany 28 czerwca 1919, ustalający nową strukturę terytorialną i polityczną Europy. Jednym z jego postanowień był zakaz połączenia Austrii z Niemcami bez zgody Rady Ligi Narodów.

3 Traktat w Trianon – podpisany w Wersalu 4 czerwca 1920 traktat pokojowy między Węgrami a państwami Ententy; pozbawiał Węgry szeregu terytoriów na rzecz Rumunii, Królestwa SHS (od 1929 Jugosławii), Czechosłowacji i Austrii.

„Słowo”, 1 lipca 1925

Wojna celna z Niemcami

Pertraktacje w sprawie traktatu handlowego z Niemcami ciągną się kilka miesięcy. Odbywały się one w atmosferze niezdrowej; polska prasa albo milczała w tej pierwszorzędnej wagi dla nas sprawie, albo pisała blagierskie artykuły. Na czele delegacji do traktatu handlowego z Niemcami postawiono pana Karłowskiego, nieposiadającego naukowych kwalifikacji; gdy pan Karłowski okazał się niemożliwym, zastąpiono go panem Prądzyńskim, dyrektorem Prokuratorii Generalnej Poznańskiego, którego główną kwalifikacją do funkcji przewodniczącego delegacji traktatowej z Niemcami jest jego przynależność do Poznańskiego. Poznańskie gospodarczo jest bardziej niż inne dzielnice, z wyjątkiem Śląska, zainteresowane w traktacie handlowym z Niemcami, ale ma przesadną bojaźń przed przyjazdem Niemców do Polski i zakładaniem przez nich przedsiębiorstw handlowych i przemysłowych. Poznańskie chce handlu z Niemcami, ale pragnęłoby, żeby ten handel odbywał się nieosobowo, tj. bez przyjazdu na dłuższy lub krótszy czas Niemców do Polski.

Ze strony Niemiec atmosfera do zawarcia traktatu nie jest przyjazna. Stanowisko międzynarodowe pod względem politycznym i gospodarczym Niemiec znacznie się wzmocniło w ostatnim roku. Rok temu Niemcy byłyby bardziej ustępliwe przy zawieraniu traktatu handlowego z Polską. Obecnie mają zawarty traktat handlowy z Anglią na zasadzie największego uprzywilejowania, przy sprecyzowaniu i zastrzeżeniu wszelkich praw osobowych Niemców w Anglii; mają zawarty, chociaż jeszcze nieratyfikowany, analogiczny traktat ze Stanami Zjednoczonymi. Z Włochami i Francją mają zapewnione traktaty na zasadzie największego uprzywilejowania. Nie ulega więc wątpliwości, że z Polską zawrą traktat na zasadzie największego uprzywilejowania lub nie zawrą obecnie wcale, czekając na przyjęcie ich postulatu przez Polskę. Prasa niemiecka ostatnimi czasy była bardziej agresywna względem Polski niż zwykle. Wysunięto przy tym w Niemczech sprawę rewizji granic polsko-niemieckich, sprawę dla nas groźną, której należy przeciwstawić kooperatywę gospodarczą polsko-niemiecką na zasadzie istniejących granic. Śląsk polski może odegrać w tym wybitną rolę, jako organ łączny między Polską a Niemcami.

Inwestycje gospodarcze w Polsce, nie te drobne, o których wspomina pan Grabski w swoim exposé, ale wielomilionowe, prowadzone na szeroką skalę, polegające na budowie kilku tysięcy kilometrów kolei żelaznych, budowie kanałów i elektryfikacji Polski – tych inwestycji nie dokonamy własnymi siłami. Jesteśmy bodaj jedynym państwem w Europie, które po wojnie światowej nie podjęło olbrzymich inwestycji. Na inwestycje możemy otrzymać pożyczki w Ameryce i Anglii, ale dla otrzymania tych pożyczek potrzebna jest kooperacja gospodarcza z Niemcami. Nasz przemysł żelazny skorelowany z przemysłem śląskim, który wzmocni swój związek z przemysłem niemieckim nadreńskim, może otrzymać potrzebne kredyty na inwestycje w Polsce. Tylko tą drogą możemy wyjść z obecnego ciężkiego położenia gospodarczego.

Inwestycje dokonywane przy udziale przemysłu niemieckiego są uwarunkowane przyznaniem osobowych praw niemieckich obywateli w Polsce. Postulat więc niemiecki, który spotyka u nas najwięcej trudności, leży w naszych najżywotniejszych interesach.

Tym, którzy u nas nawołują do wojny celnej z Niemcami, trzeba zwrócić uwagę, że nawołują do katastrofy gospodarczej. Nasz wywóz do Niemiec w 1923 roku stanowił 50,6% naszego wywozu; w 1924 roku 41,9%. Tymczasem wywóz z Niemiec do Polski stanowi około 4,5% ich wywozu do wszystkich krajów. Bilans handlowy Niemiec jest wielokrotnie większy od bilansu handlowego Polski i chociaż obroty handlowe polsko-niemieckie równoważą się, jednak w bilansie handlowym każdego z tych państw posiadają nierówne znaczenie.

Wywozimy do Niemiec surowce i półfabrykaty, lecz przede wszystkim surowce. Węgiel, drzewo, kartofle oraz inne produkty rolne stanowią bardzo ważną pozycję w naszym bilansie handlowym z Niemcami.

Niemcy przywożą do nas gotowe produkty. To ma, zdaniem niektórych, czynić naszą pozycję w handlu z Niemcami mocną. Pogląd ten jest błędny, kraje bowiem wywożące surowiec są mało zasobne w kapitał. Najczęściej nie one są czynną stroną w transakcji – od nich kupują, ich towar transportują. Znalezienie nowych torów odpływu towarów, nowych rynków zbytu jest dla kraju niezasobnego w gotówkę, cierpiącego na dotkliwy brak kapitału obrotowego rzeczą wprost niemożliwą. Gdy 70% eksportu naszego surowego drzewa do Niemiec, a ogółem surowego i półobrobionego 61%, gdy 47% eksportu naszych produktów rolnych idzie do Niemiec, ziemniaków nawet 79%, to zachwianie tego eksportu musiałoby doprowadzić do tak znacznego pogorszenia naszego bilansu handlowego, że złoty polski, pozostający dziś w stanie równowagi niestałej, musiałby runąć, powodując fatalne konsekwencje gospodarcze. Nie wspominam o wywozie węgla, gdyż ta sprawa przedstawia się jakkolwiek bardzo poważnie, lecz nieco inaczej, gdyż traktat handlowy z Niemcami tylko pośrednio może usunąć nadprodukcję węglową w Polsce. Z jednej strony, przez zwiększenie konsumpcji krajowej na skutek ożywienia gospodarczego, z drugiej – przez pozyskanie kontyngentu węgla dla bezcłowego wywozu do Niemiec.

Panuje u nas przesąd, że jeśli będziemy zamilczali o naszych słabych stronach, obcy nie będą mieli o nich pojęcia. Stąd to okłamywanie czytelnika, stąd owe fałszywe przedstawienie naszych szans przy umowach handlowych w ogóle.

PS: Obszerne uzasadnienie powyżej przytoczonych poglądów czytelnik znajdzie w broszurze Stosunki gospodarcze polsko-niemieckie1.

1 W. Studnicki, Stosunki gospodarcze polsko-niemieckie wobec zbliżającego się traktatu, Warszawa 1925.

„Słowo”, 19 maja 1926

Konieczność zmiany kursu w polityce zagranicznej

Minister Skrzyński wyrobił sobie wśród znacznej części naszego społeczeństwa opinię zdolnego dyplomaty. Opinia ta nie jest oparta na naszych powodzeniach w polityce zewnętrznej, gdyż w ciągu ostatnich dwóch lat, a więc okresu jego ministrowania, mieliśmy same niepowodzenia, same klęski w polityce zewnętrznej. Tajemnicy sławy w Polsce pana Skrzyńskiego jako dyplomaty szukać należy w propagandzie prowadzonej przez organy Ministerium Spraw Zagranicznych, na zewnątrz i wewnątrz reklamujące ministra Skrzyńskiego. Jeden z jego poprzedników, a mianowicie minister Skirmunt, rozpoczął użytkowanie dosyć znacznych kredytów przeznaczonych na propagandę zagraniczną dla reklamowania swojej osoby w prasie polskiej i obcej. Zjednywało się redaktorów i publicystów polskich, ułatwiając im, a nawet finansując ich wojaże za granicę. Otóż pan Skirmunt, który, gdy był w Kole Polskim rosyjskiej Rady Stanu, należał do najbardziej szarych i nieudolnych jej członków, dzięki akcji finansowanej przez ministerium, a organizowanej przez niedawno zmarłego Rosnera, zaczął w Polsce uchodzić za wybitnego ministra spraw zagranicznych. Znaną jest rzeczą, że wiele gazet zagranicznych wydzierżawia swe szpalty za odpowiednią kwotę i tam można było umieszczać kosztowne reklamy dla pana ministra, przedrukowane następnie przez prasę polską.

Metoda zapoczątkowana przez Skirmunta, korzystającego z rad i wskazówek pana Rosnera, była stosowana przez pana Skrzyńskiego, tylko w daleko większym stopniu, z daleko większym rozmachem. Działał tu mniej zużyty temperament pana ministra, większa jego szczodrość oraz usłużność wytrawnego redaktora Rosnera, wtajemniczonego w arkany pozyskiwania pracy i ludzi jeszcze z tego czasu, gdy był szefem biura prasowego w Austrii.

Minister Skrzyński postawił sobie za punkt honoru zbieranie laurów na terenie Ligi Narodów. Stąd był piewcą protokołu genewskiego1, stąd następnie sławił „ducha Locarna”2.

W okresie ujarzmienia nie mogliśmy mieć polityków na szerszej widowni, mieliśmy za to śpiewaków, aktorów, muzyków zbierających laury za granicą, stąd powstało u nas dziwne kryterium dla oceniania działacza na arenie zagranicznej: zbiera oklaski, jest popularny – jest więc taki, jakiego nam potrzeba.

Niepopularnym był Bismarck, zwłaszcza w tym okresie, gdy dokonywał czynów najważniejszych dla Niemiec. Nie mógł być popularny, bo musiał mieć antagonistów. Pan Skrzyński jest popularny i zalecają go przyjaciele ze względu na tę jego popularność, lecz ta popularność mogłaby być tylko kryterium jego wartości, gdyby zadaniem naszego ministra spraw zagranicznych było być organem wpływu zagranicy na nas. Bardzo być może, że to zadanie spełnił pan Skrzyński.

Powiedzieliśmy, że hrabia Skrzyński był ministrem klęsk i niepowodzeń.

Niepowodzeniem naszym było Locarno. Zasadą paktu lokarneńskiego jest rozróżnianie międzynarodowego znaczenia granic Niemiec na wschodzie i na zachodzie oraz uzależnienie pomocy militarnej Francji w razie wojny polsko-niemieckiej od decyzji Ligi Narodów.

Nie było to nowością, że Anglia nie chciała gwarantować Francji nic więcej ponad jej granice zagrożone napadem niemieckim i odrzucała obowiązek swej pomocy w razie, gdyby Francja wystąpiła w obronie orężnej swych sprzymierzeńców. Znając wyczerpanie Francji i jej lęk wobec przewagi niemieckiej, byłem pewny, że pomoc Francji jest rzeczą ułudną. Locarno wykazało, że to, co rozumiały dotychczas tylko wybitniejsze umysły polityczne, staje się oczywiste. Locarno winno było być punktem zwrotnym w naszej polityce. Tymczasem żadnych posunięć mogących nas umocnić w nowych stosunkach nie uczynił minister Skrzyński na arenie polityki międzynarodowej.

Zahipnotyzowany frazesami o „duchu Locarna”, hrabia Skrzyński pragnął Locarno tworzyć na wschodzie. Stąd flirt z Rosją sowiecką, przyjmowanie Cziczerina w Warszawie, w konsekwencji następuje umowa niemiecko-rosyjska3. Gdy minister Skrzyński usiłował szukać oparcia w Rosji sowieckiej przeciwko Niemcom, spadł on do poziomu najbardziej naiwnych endeków.

Traktat niemiecko-sowiecki zaskoczył do tego stopnia ministra Skrzyńskiego, że na pierwszą o nim wiadomość oświadczył, że nie wierzy, aby podpisanie takiego traktatu było możliwe. Dowodziło to tylko zupełnej dezorientacji w polityce zewnętrznej pana Skrzyńskiego, dowodziło, że aparat jego ministerium nie odpowiada swemu zadaniu, że poseł polski w Berlinie nie umie spełnić swego zadania.

Minister zagraniczny pan Skrzyński jest odpowiedzialny za swe ministerium i po nieprzewidzianym przez ministerium spraw zagranicznych traktacie niemiecko-rosyjskim powinien byłby raz na zawsze zostać uznanym za niemożliwego na posterunku ministra spraw zagranicznych.

Minister Skrzyński, miotany „duchem Locarna”, udał się do Pragi, gdzie ratyfikował rozbiór Cieszyńskiego. Dotychczas, jakkolwiek podzielono Cieszyńskie i oddano nam mały jego skrawek, myśmy jako państwo nie wyrażali na to swej zgody. Minister Skrzyński swą umową arbitrażową4 z Czechami ratyfikował istniejącą granicę, która nie może ulec zmianie bez obopólnej zgody obu stron.

Czesi nie ratyfikowali traktatu handlowego z Polską, poszliśmy na daleko idące ustępstwa akceptowane przez Skrzyńskiego.

Mieliśmy przymierze z Rumunią obronne na wypadek napadu rosyjskiego, jakkolwiek Rumunia jest bardziej naszym klientem niż sprzymierzeńcem, jednak wespół z nami spełnia dziś rolę wału ochronnego Europy od Rosji.

Wobec tego, że tranzyt przez Czechy w razie wojny polsko-rosyjskiej wobec tradycyjnego moskalofilstwa czeskiego jest niemożliwością, wobec tego, że przy obecnych stosunkach polsko-niemieckich niemożliwym jest tranzyt przez Niemcy, dla nas tranzyt przez Rumunię posiada pierwszorzędne znaczenie i przymierze polsko-rumuńskie wobec Rosji ze względu na ten tranzyt ma dla nas pewne walory. Lecz nie możemy mieć ani chęci, ani interesu iść z pomocą Rumunii w obronie jej aneksji na Węgrzech, to jest Siedmiogrodu i Banatu, nie mamy też żadnej racji iść z pomocą Rumunii w razie, gdyby prowadziła wojnę z Bułgarią o Dobrudżę, tymczasem traktat zawarty przez pana Skrzyńskiego wkłada na nas obowiązek gwarantowania wszystkich granic Rumunii5. Mamy nadzieję, że obecnie, gdy pan Skrzyński przestał już być ministrem zagranicznym, traktat rumuńsko-polski ulegnie modyfikacji. Traktat przymierza polsko-rumuńskiego musi być uzupełniony konwencją militarną i traktatem handlowym – winien on w pewnych punktach być wzmocniony, lecz ograniczony tylko do wypadku napadu rosyjskiego.

Spuścizna po panu Skrzyńskim jest ciężka. Nie tylko ze względu na trudne zadanie i ciężką sytuację w polityce zewnętrznej, lecz wskutek fatalnej obsady naszych poselstw. Pan Skirmunt w Londynie, słabo mówiący po angielsku, nieorientujący się w stosunkach angielskich, zrażający Anglików swoim moskalofilstwem, jest wprost niemożliwym. W Moskwie mamy człowieka nieznającego Rosji ani języka rosyjskiego. Do Turcji, w której panuje silny nacjonalizm i ogromna niechęć do Żydów, posłaliśmy Żyda Badera. Na Łotwie mamy nieudolnego, niechętnego dla Polaków inflanckich posła Ładosia.

1 Protokół w sprawie pokojowego regulowania sporów międzynarodowych, przyjęty przez Zgromadzenie Ogólne Ligi Narodów 2 października 1924. Ustanawiał obowiązkowy arbitraż i definicję agresora. Upadł z powodu braku ratyfikacji przez Wielką Brytanię.

2 Traktat w Locarno – właśc. szereg umów międzynarodowych parafowanych 16 października 1925, z których najważniejsza, pakt reński, zawierała gwarancje granic niemiecko-francuskiej i niemiecko-belgijskiej. Traktaty lokarneńskie wprowadziły zróżnicowanie granic niemieckich na nienaruszalne – zachodnie i możliwe do rewizji – wschodnie (z Polską i Czechosłowacją).

3 Chodzi o podpisany 24 kwietnia 1926 w Berlinie niemiecko-sowiecki traktat o nieagresji i neutralności.

4 Polsko-czechosłowacki traktat koncyliacyjno-arbitrażowy podpisano w Warszawie 23 kwietnia 1925.

5 Sojusz obronny polsko-rumuński przeciw ZSRR z 3 marca 1921 został rozszerzony na wszelkich napastników 26 marca 1926.

„Słowo”, 1 września 1926

Zbliżający się wypadek dziejowy