Noc spełnionych marzeń - Magdalena Kołosowska - ebook + książka

Noc spełnionych marzeń ebook

Magdalena Kołosowska

4,5

Opis

W ten grudniowy czas wszystko może się zdarzyć.

Anna nie lubi świąt od czasu, gdy tuż przed wigilią ojciec wyprowadził się do innej kobiety, tym samym wywracając świat żony i córki do góry nogami. Od tamtej pory w Boże Narodzenie chętniej organizuje sobie wyjazdy służbowe, niż spotyka się z rodziną przy stole.

Tego roku miało być inaczej. Ze względu na sześćdziesiątą rocznicę ślubu dziadków wydawało się, że nie ominą jej świąteczne atrakcje. Chcąc nie chcąc Anna wsiada w auto i wyrusza w drogę. Podczas podróży wpada jednak w niebezpieczny poślizg.

Kiedy budzi się w szpitalu, pierwszą osobą, którą widzi, jest Robert – jej dawna, trudna miłość. Między Anną a Robertem odżywają minione żale i urazy, ale ku zaskoczeniu obojga wciąż tli się między nimi uczucie, które ma wielką szansę zamienić się w ogromny pożar zmysłów.

Tylko co z tego, skoro w życiu Roberta jest już niejaka Gabrysia, którą on sam określa mianem kobiety swojego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (59 ocen)
41
10
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniaru57

Nie oderwiesz się od lektury

Najepsza moim zdaniem świąteczna powieść wydana w 2022. Czytam ją dopiero w marcu, bo zaczęłam od tych napisanych przez moje ulubione pisarki. Dawno minęły święta, więc i chęć na taką lekturę jest mniejsza. Warto przeczytać! Chyba zajrzę do innych książek tej nieznanej mi do tej pory autorki,
00
JolaJakubek

Całkiem niezła

😊.Jeszcze jedna książka o magii świąt Bożego Narodzenia. Proponuję jako miły przerywnik ,kiedy się chce przeczytać coś lekkiego z dobrym zakończeniem ♥️
00
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Kiedy krótko przed świetami rozpada się małżeństwo rodziców nastoletniej Anny, świat dziewczyny staje na głowie, a ona sama od tej pory nienawidzi ojca i święta. Już jako dorosła osoba unika świętowania z rodziną, chętnie wyjeżdżając służbowo. W tym roku ma być jednak inaczej, bo dziadkowie obchodzą 60 rocznicę ślubu. Niestety wypadek pokrzyżuje plany Anny i ponownie postawi na jej drodze Roberta, ale żeby przekonać się kim on jest musicie sięgnąć po tę książkę. Sporo dobrego słyszałam/czytałam o twórczości Magdaleny Kołosowskiej i w końcu przyszedł ten czas, że sama mogłam się przekonać, czy jest mi z nią po drodze. Autorka stworzyła historię, która porusza ważne, ale i trudne tematy. To tak naprawdę historia o przebaczeniu. O tym, że urazy, które pielęgnujemy, mają wpływ na nasze życie. Że postrzegając wszystko przez ich pryzmat krzywdzimy innych, ale też i siebie. Podoba mi się styl autorki i to, że pokazała prawdziwych ludzi, z którymi można się utożsamiać. Bohaterów z ich wad...
00
dabrowskaczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki autorki i tym razem się nie zawiodłam. Fajna i cudownie napisana powieść. Na początku troszeczkę miałam problem z tymi skokami między przeszłością a teraźniejszością. Ale mimo to nie obrzydziło mi to książki. Przeczytałam do końca i jest to książka, którą musicie przeczytać. Anna nie obchodzi świąt od kiedy jej ukochany tata zostawił ją i jej mamy właśnie kilkanaście lat wcześniej w święta Bożego Narodzenia. Wyprowadził się do innej kobiety, a dziewczyna znienawidziła go i od tamtej pory nie ma z nim kontaktu. Nawet przestała jeździć do dziadków w obawie, że tam może spotkać ojca z jego nową żoną. Tego roku dziadkowie obchodzą sześćdziesiątą rocznicę ślubu. Anna już wie, że spotkanie z ojcem i z przeszłością jaką zostawiła jest nie uniknione. Anna jadąc do swojego rodzinnego miasta wpada w poślizg. Kiedy budzi się w szpitalu okazuje się, że to Robert jej dawna miłość przywiózł ją do szpitala i wciąż tu jest. Czy w Annie obudzą się stare uczucia ? A co kiedy dowie się,...
00
Empaga

Dobrze spędzony czas

ciepła i mądra. polecam 👍
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Magdalena Kołosowska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Izabela Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

eISBN 978-83-67295-92-5

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jest mnóstwo rzeczy, które przyniosły mi wiele dobrego, choć nie przyniosły mi żadnego zysku. Taką rzeczą są właśnie święta Bożego Narodzenia. Oczywiście, jest to czas hołdu i czci dla samego wydarzenia, ale dla mnie te święta to także miły czas dobroci, wybaczania i miłosierdzia.

 

Charles Dickens, Opowieść wigilijna

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

– Na wschodziei północnym wschodzie, zwłaszcza na Podlasiui Suwalszczyźnie, synoptycy prognozują obfite, miejscami bardzo obfite opady śniegu…

Piękna prezenterka beznamiętnym głosem przekazywała aktualną prognozę pogody, wykonując przy tym zamaszyste ruchy rękoma. Szczerze wątpiłam, by znała się na rzeczy. Miała wyglądaći z powodzeniem reklamować ciuchy sponsora. Cel zostałz pewnością osiągnięty, ponieważ patrząc na nią, sama chciałam biec do sklepu, żeby kupić piękną ołówkową spódnicęw szmaragdowym kolorzei pasującą do niej kremową bluzkęz żabotem. Oczami wyobraźni już się widziałamw tym zestawiei nawet uśmiechnęłam się do swoich myśli, gdy nagle oprzytomniałam, uzmysławiając sobie, że po pierwsze zielony to niekoniecznie mój kolor,a po drugie nawet gdybym skusiła się na ów reklamowany zestaw, spódnica sięgałaby mi zapewne do połowy łydki. Wzrost miałam bowiem mizerny, niestety.

Westchnęłam, pozbywając się pragnienia, by pożegnać sięz paroma setkami ciężko zarobionych przeze mnie polskich złotych. Nie tym razem.

– …nocą temperatura spadnie do minus dziesięciu stopni Celsjusza, ale od północyi północnego-wschodu zacznie napływać mroźne powietrzei już od rana zaczniemy odczuwać jego wpływ. Wszystkie modele meteorologiczne wskazują na wyjątkowo mroźnei śnieżne święta – kontynuowała swój wywód prezenterka.

Odruchowo spojrzałam na niebo. Prognoza była dla mnie bardziej listą życzeń aniżeli stanem faktycznym. Nie pamiętałam już śnieżnych świąt. Może gdybym poszperaław pamięciz lat dziecinnych, przypomniałabym sobie szaleństwo na sankach, lepienie bałwana czy bitwę na śnieżki, ale czy miało to miejsce akurat pod koniec grudnia, tego nie byłam już pewna. Marzeniao śnieżnychi mroźnych świętach każdego roku spełzały na niczym. Globalne ocieplenie zrobiło swoje. Klimat coraz bardziej się zmieniałi teraz wyglądało, jakby były dwie pory roku: suchai deszczowa. Dla mnie nie miało to znaczenia. Od lat tak planowałam sobie pracęi wyjazdy, byw tym okresie jak najmniej czasu spędzaćw ojczyźnie. Nie wierzyłam prognozom. Pogoda potrafiła zaskoczyćz godziny na godzinę, wiec nie było żadnej pewności, że po tym czasie prognoza wciąż będzie aktualna. Zima bardziej przypominała niezbyt dokuczliwą jesień aniżeli najzimniejszą porę roku. Śnieg zaś był czymś,o czym można było przeczytać, ewentualnie zobaczyć wśród zdjęćz dalekiej północy,a nie czymś, co spotyka się na co dzień. Ale rozumiałam tych, którzy wierzyli, chcieli wierzyćw to, że nadchodzące święta będą wyjątkowe.

Zatrzymałam na dłużej wzrok na prezenterce stojącej przed wirtualną mapą.W sumie niczemu nie była winna. Tylko przekazywała informacje. Pewnie chciała wierzyć, że to,o czym mówiła, jest prawdą.W tym szczególnym czasie każdy był dzieckiemi chciał, by spełniły się jego marzenia.

Śnieżne święta?

Spojrzałam na leżącą na łóżku walizkęi z wahaniem podeszłam do szafy. Wyciągnęłam dwa grube swetry, które dostałam od babci, solidne, ciepłe, idealnie nadające się na mroźne zimowe dni. Wątpiłam, by miały mi się przydać, ale wolałam je spakować dla świętego spokoju. Babciaz całą pewnością dokona inspekcji walizki, więc powinnam ubezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby.

Jak na zawołanie mój telefon zaczął buczeći na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej staruszkiw okularach. Moja babunia. Jakby prowadzona przez niewidzialne, telepatyczne więzi, wydawała się od razu reagować na moje zachowanie. Uśmiechnęłam się. Rozwód rodziców był dla mnie bolesny również dlatego, że podświadomie czułam, że moja swobodaw kontaktachi odwiedzaniu babci właśnie się skończyła. Nie chciałam zupełnie nieoczekiwanie wpaść na ojca albo jego nową żonę, nie chciałamo nich rozmawiać,a przed babcią, dla której ojciec wciąż był dzieckiem, nie mogłabym udawać, że nie istnieje. Cierpiałam podwójnie. Straciłam ukochanego tatę, ale – co czasem wydawało mi się gorsze – przez niego straciłam korzeniei rodzinę. Świat zmienił sięw ułamku sekundyi choć pomimo rozwodu rodziców pozostałam ulubioną wnuczką babci, byłam nią bardziej na odległośći tylko formalnie, bo nie robiłam nic, by podtrzymywać dobre relacje.

I tylko ja wiedziałam, jak czasem było to dla mnie trudne.

Odebrałam połączenie.

– Dzień dobry, kochanie. – Usłyszałam jej głos, zanim zdążyłam się odezwać. –Spakowana?

Zerknęłam na leżącą na łóżkui wciąż otwartą walizkę.

– Oczywiście, babuniu.

– To znaczy, że jesteś jeszczew proszku – powiedziała babciaz wyraźną ulgą, czym mnie zaskoczyła. –Nie spiesz się, dziecko,w takim razie…

– Babuniu… sama przecież chciałaś, bym przyjechała wcześniej…

– Ach… – Byłam niemal pewna, że babciaw tym momencie zmrużyła oczyi zmarszczyła nos, po czym jej okulary zjechały lekko do przodu,i machnęła energicznie ręką. –Wieczoremi w nocy będzie potężna śnieżyca. Nie chciałabym, żeby cię złapaław drodze.

– A, to! Bez obaw, babciu, śnieżycau nas? Jeszczeo tej porze? – Zaśmiałam się, jakbym usłyszała dobry żart. –Prędzej przyjdzie ulewa.I w to bym uwierzyła. Sama powiedz, kiedy ostatnio sprawdziły się prognozy dotyczące śnieżyc?

– Jakie prognozy?

– No… myślałam, że oglądasz telewizję…

– W życiu! Ja ci mówię, że będzie padać,a nie żadna telewizja. Tam nie mają pojęciao pogodzie.

– Bądź co bądź przemawia za nimi nauka…

– A za mną lata obserwacjii mówię ci po raz kolejny, wstrzymaj się do jutra, albo lepiej do pojutrzaz tym przyjazdem.

– Pojutrze jest Wigilia. Nie będę jechała do ciebiew Wigilię, nie taka była umowa.

– Umowa była taka, że przyjedziesz na święta. Posłuchaj, bo ci dobrze radzę,i siedź dzisiajw domu.

– Raz jeden cię nie posłucham. Nie po to wierciłaś mi dziuręw brzuchu przez tyle miesięcy, żeby teraz odwoływać mój przyjazd. Poza tym… Jestem już spakowana, zdążę, zanim się rozpada – zapewniłam, patrząc na walizkę. Po wielu rozmowach, miesiącach namawianiai przekonywania,w końcu uległam babcii zgodziłam się spędzićz nimi święta. Po raz pierwszy od sama nie wiem kiedy.A skoro już się zgodziłami przygotowałam psychicznie na to spotkanie, nie zamierzałam zmieniać planów niemalw ostatniej chwili. Chciałam tam pojechaći jak najszybciej mieć to wszystko za sobą,a potem wrócić do swojego życia.W myślach szybko przeanalizowałam, czego mi jeszcze potrzeba, po czym, konstatującz zadowoleniem, że właściwie nie minęłam sięz prawdą, podjęłam decyzję.

– Boże drogi, ty mnie nigdy nie słuchasz – jęknęła babcia.

– Babuniu, nie złość się – poprosiłam. –Nie widziałam cię tak długo, pozwól mi się sobą nacieszyć. Przyjadę raz dwa, zobaczysz. Zanim się obejrzysz, będziemy piły razem herbatę. Masz coś dobrego? Ciasto drożdżowe?

– Ciasto? Święta tuż, po co miałabym robić teraz ciasto? – zapytała babcia, alew jej głosie wyczułam lekkie rozbawienie.

Uśmiechnęłam się. Miała rację. Znałam ją dobrze,a ona znała mniei wiedziała, że uwielbiam jej wypieki, zwłaszcza drożdżowe.I ilekroć do niej jeździłam, zawsze czekało na mnie świeże, prawie ciepłe ciasto.

– Jesteś najlepsza, babuniu – powiedziałam, dziękując jejw ten sposób. –Niedługo będę – zapewniłam ją.

– Aniu, dziecko… – Babcia chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się rozłączyłam. Każda minuta rozmowy opóźniała mój wyjazd.

W pośpiechu spakowałam resztę rzeczyi wrzuciłam je byle jak do walizki.

 

Niebo przybierało coraz ciemniejszy kolor, a słońce dzieliły minuty do zachodu. To był najkrótszy dzień w roku. Kiedyś wierzyłam, że tego dnia kończyło się wszystko, co złe, gorzej już być nie mogło. I tak mi się wszystko układało. Jeśli miało się stać coś złego, zadziało się do grudnia. Tuż przed świętami zaczynała się stabilizacja, wydłużające się dni napawały optymizmem, a ja zawsze wtedy nabierałam ochoty do życia. Robiłam plany na nadchodzące dni i miesiące, i nareszcie miałam siłę, by żyć.

Było bezchmurnie. Ilekroć unosiłam głowęi patrzyłam na niebo, zachwycałam się nim. Było niewyobrażalnie wręcz piękne,i wcale nie niebieskie czy błękitne, tylko czarne. Ktoś mógłby powiedzieć, że przerażające, ale mnie zachwycało. Dopiero kiedy zachodziło słońcei można było patrzeć na nieskończoną ilość już dawno umarłych gwiazd, pokazywało swoje prawdziwe oblicze. Mogłam patrzeć na nie bez końca.

W miarę jak słońce spadało coraz niżej, gwiazdy co rusz pojawiały się na firmamencie. Odruchowo spojrzałam na północ, gdzie spodziewałam się znaleźć Wielką Niedźwiedzicę – pierwszy gwiazdozbiór, jaki poznałam. Miałam wtedy kilka lati mieszkałamz dziadkami. To był najszczęśliwszy okresw moim życiu. Rodzice remontowali dom, który niedawno kupili dzięki wysiłkom obu rodzin,a ja zostałam oddana babci pod opiekę. Wszyscy byli zadowoleni. Rodzice mieli motywację, by jak najszybciej doprowadzić dom do użytku, babciaz dziadkiem cieszyli sięw domu małym człowiekiem, który sprawił, że poczuli się młodsi. Babcia codziennie zabierała mnie do przedszkola,w którym pracowała, dziadek popołudniami próbował uczynić ze mnie pasjonatkę nauk ścisłych, marząc, bym tak jak onw przyszłości zajęła się nauczaniem fizyki. Ale ja jużw wieku pięciu lat wiedziałam, że to nie dla mnie. Słuchałam go jednakz przyjemnością. Siadałam przed nim po turecku, opierałam brodę na rękachi chłonęłam każde słowo.

Jedyną rzeczą, jaka mnie interesowała,i co dość szybko zauważył dziadek, było niebo. Ale nie to wypełnione aniołami, tylko to widoczne, rozświetlone milionem gwiazd. Któregoś wieczoru wyszliśmy na werandę. Gwiazdy świeciły wyjątkowo jasno, niebo wyglądało jak ciasto posypane cukrem pudrem. Tamtej nocy zobaczyłam Drogę Mlecznąi obie niedźwiedzice.I zakochałam sięw nich.

I gdziekolwiek byłam, szukałam ich na niebie,a gdy na nie patrzyłam, czułam, że jestemw dobrym miejscu. Że nie zginęłami że wrócę do domu.

Tym razem jednak szukałam oznak nadchodzącej zmiany pogody. Śnieżycai mróz. Wzruszyłam ramionami. Wielokrotnie widziałam niebo zwiastujące zmianę pogody. To, które miałam nad sobą, na pewno żadnej zmiany nie przyniesie, mogłam spokojnie ruszaćw drogę.

Wrzuciłam do bagażnika walizkę, na to kurtkęi plecak. Było znośnie,w aucie nie musiałam być okutanaw miliony warstw. Poza tym ilekroć wybierałam się gdzieś autem, zawsze wrzucałam wszystko, co tylko mogłoby mi się przydać. Bagażnik był właśnie od tego, abyw razie czego zajrzeć do niegoi wyciągnąć, co potrzeba.

Wsiadłam do samochodui uruchomiłam silnik. Nim ruszyłam, na myśl przyszła mi babciai nasza wcześniejsza rozmowa. Rzadko zdarzało się, by chciała przełożyć mój przyjazd. Raczej nie mogła się go doczekać.

– To, że twoi rodzice się rozstali, nie znaczy, że przestałaś być moją wnuczką – powiedziała po tym, jak ojciec wyprowadził sięz domu. –Jesteś nią. – Przyciągnęła mniei mocno przytuliła. –I zawsze będziesz. Najukochańszą, pamiętajo tym.

Ta rozmowa miała miejsce piętnaście lat wcześnieji babcia dotrzymała danego mi słowa. Miałamz nią lepszy kontakt niżz ojcemi zawsze cieszyłam się na te rzadkie odwiedzinyu niej. Wręcz nie mogłam się ich doczekać.

Tegoroczne święta miały być wyjątkowe, spędzonew rodzinnym gronie. Kiedyś to była norma, ale odkąd nasza rodzina się rozpadła, nic już nie było takie samo. Teraz jednak była ku temu nie byle jaka okazja. Babciai dziadek obchodzili sześćdziesiątą rocznicę ślubu, co dla mnie było absolutnym mistrzostwem. To niemal wieczność – trudno było mi uwierzyć, że naprawdę możnaz kimś być na zawsze. Zwłaszcza że nie miałam dobrego wzorca. Moi rodzice nie wytrzymali ze sobą nawet dwudziestu lat!A moje związki kończyły się, zanim miały okazje na dobre się zacząć.

Poza tym to były pierwsze święta od lat, które miałam spędzićz bliskimi.Z jednej strony nie mogłam się doczekać, alez drugiej bałam się tego spotkania, paraliżował mnie strach na samą myśl, że zobaczę sięz ojcem,z którym nie widziałam się od lati w ogóle nie rozmawiałam. Żadnych życzeń, żadnych pogaduszek ani nagłych wypadków, żadnego kontaktu. Po odejściuz domu ojciec próbował jeszcze kontaktować się ze mną, chciał spędzać ze mną czas, ale dość szybko ustaliłam granice. Nie potrafiłam wybaczyć mu tego, co zrobił, nie chciałam być częścią jego nowego życia. Jak bardzo los potrafił być przewrotny, przekonałam się nieco później.

Dżingielw radiu informowało wybiciu pełnej godziny. Za cztery godziny powinnam być na miejscu.

Położyłam dłonie na kierownicy, po czym włączyłam pierwszy bieg.

Drogę znałam na pamięć, wiedziałam, ile czasu zajmuje mi przejazd, gdzie powinnam uważać. Kiedy zamieszkałam wreszciez rodzicamiw naszym wyremontowanym domu, miałam do nich żal, że postanowili się osiedlić tak daleko od babci. Nie rozumiałam, że nie podjęli tej decyzji pochopnie, że zrobili to ze względu na swoje zajęciai na moją przyszłość. Uważali, że dorastanie blisko stolicy otworzy przede mną możliwości, jakich oni nie mieli. Posłali mnie do prywatnej szkoły, gdzie miałam zapewnione mnóstwo zajęć, opłacali obozy językowe. Cieszyłam się, ale jednocześnie żałowałam, że nie ma przy mnie babcii dziadka. Wizytyu nich wydawały się zawsze zbyt krótkie.

Muzyka płynącaz radia urwała sięi mych uszu doszedł dźwięk przychodzącego połączenia. Zerknęłam na wyświetlacz: mama. Nacisnęłam zieloną słuchawkę na kierownicyi rzuciłam:

– Cześć, mamuś.

– Jesteśw samochodzie? Jedziesz gdzieś?

– Do babci. Przecież wiesz.

– Och! Myślałam, że to jutro!

– Halo, mamo! Mamy dwudziesty drugi grudniai zgodniez planem jadę do babci. – Zaśmiałam się. Dla mojej mamy to było typowe. Często myliła daty, godziny czy miejsca. Dlatego wszystko musiała mieć na piśmie.

– Boże, to już dwudziesty drugi… – jęknęła mama. –Czas stanowczo zbyt szybko pędzi!

– A jak twoje przygotowania do świąt?

– Fantastycznie! Dom już udekorowany.

– Choinka?

Mama się zaśmiała.

– Jaka choinka? Powiedz mi, dziecko, kiedy ja ostatnio miałam choinkę?

– Tak tylko pytam! Podeślij mi zdjęcia udekorowanego domu. Jestem go ciekawa…

– Zaraz ci wyślę.

– Może powinnam do ciebie polecieć po świętach? – zapytałam. –Co ty na to? Babcia mówi, że dzisiaj będzie jakaś śnieżyca, prognozy straszą śnieżnymii mroźnymi świętami. Może powinnam pojechać tam, gdzie jest ciepło?

– Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłaś!U mnie dzisiaj piętnaście stopnii świeci słoneczko. Leżęw ogrodziew krótkim rękawkui popijam espresso.

– Mamo!

– A zaraz wchodzę do basenu.

– Jesteś bez serca!

– Ech – westchnęła. –Szkoda, że cię tu nie ma. Naprawdę. Chyba się starzeję, bo naprawdę brakuje mi naszych wspólnych świąt.

Trudno mi było sobie wyobrazić to,o czym mówiła mama. Zwłaszczao starzeniu się. Mimo upływu lat wciąż była piękna. Jej długie jasne włosy tylko gdzieniegdzie poprzetykane były siwymi, wyglądała, jakby była bardziejw moim wieku niż po pięćdziesiątce. Poza tym odkąd znalazła swoje miejsce na ziemi, jeszcze bardziej odmłodniała.

Kiedy babcia po raz pierwszy wspomniałao wspólnych świętachi zaczęła mnie namawiać do przyjazdu, mama mi kibicowała. Nie nalegała, nie zmuszała. Raz tylko powiedziała: „Czasem dobrze jest wrócić”.

– W takim razie postanowione. Po powrocie od babci lecę do ciebie. Odezwę się, jak kupię bilet.

Mama klasnęław ręce.

– Bosko! Nie mogę się doczekać!A jak twoje nastawienie? Wszystko zabrałaś?

– Tak.

– Prezenty?

– Mam – zapewniłami poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. Czy rzeczywiście je wzięłam? Spojrzałam nerwowo na siedzenie pasażera, ale leżała tam tylko moja torebka. Resztę rzeczy upchałamw bagażniku. Już miałam się zatrzymać, gdy dotarło do mnie, że przecież wzięłam plecak,a tow nim były prezenty. Odetchnęłamz ulgą.

– Mam – powtórzyłam już spokojniej.

– Pozdrów wszystkich ode mnie.

– Wszystkich?

– Żony ojca nie pozdrawiaj – odparła mama po chwili.

– Nie miałam takiego zamiaru! – Przez chwilę obie milczałyśmy. –Szkoda, że ciebie nie będzie.

– Wiesz, że nie czułabym się dobrze. Nie jestem częścią tej rodziny od piętnastu lat. Poza tym… sama rozumiesz. – Mama zakończyła myśl.

Jasne, że rozumiałam. Ojciec porzucił nas kilka dni przed Wigilią, to był dla niej zawsze trudny czas. Każdego roku tak planowała święta, aby jak najmniej myślećo przeszłości, bo mimo upływu lat temat wciąż wracał.

– A ty, dasz radę?

– Ja?

– Ojciec przyjedziez Bożeną.

– Wiem – rzuciłam niby beztrosko.

– I Robertem…

Mama powiedziała tow sposób, jakby Robert wciąż był małym dzieckiem.

– Dam sobie radę – powiedziałam twardo.

– Gdybyś jednak…

– Nic mi nie będzie. Może wcale nie przyjedzie?

– Aniu, proszę… gdybyś tylko…

– To co mamo? Zgarniesz ciocię Izę, zapakujesz do samolotui natychmiast do mnie przylecicie? Daj spokój. Spędź miłe świętaz siostrą. Jestem dużą dziewczynką, nic mi nie będzie. Nie martw się. Babcia na pewno nie pozwoli, by coś się wydarzyło. Wiesz, że prosiła, bym dzisiaj nie przyjeżdżała?

– Babcia Aniela?

– Ta sama! Powiedziałao tej śnieżycyi zapytała, czy mogłabym przyjechać jutro. Albo pojutrze.

– Czasem mnie zadziwia! Ale właśnie za to ją uwielbiam!

– Mówiszo swojej byłej teściowej, mamo!

– Najlepszeji najmądrzejszej! Gdyby jej syn był choćw połowie taki jak ona, to kto wie…

– Mamo… proszę…

– Okej, okej, kończę już. Jedź ostrożniei zadzwoń, jak już będziesz na miejscu.

– Zadzwonię! Do usłyszenia!

 

Do Augustowa nie wydarzyło się nic niezwykłego. Droga mijała mi spokojniei zgodniez planem. Cieszyłam się na rychłe spotkaniez babciąi dziadkiem. Ale po wjeździe do miasta zauważyłam zmianę. Nagle zniknęły gwiazdyi od czasu do czasu podmuchy wiatru stawały się silniejsze niż wcześniej. Kilka razy musiałam mocniej przytrzymać kierownicę, bo wiatr próbował przesuwać samochód na drodze. Na szczęście ruch był prawie żaden. Przeszło mi przez myśl, czy rzeczywiście babciai prognozy nie miały racjiz tymi opadami śniegui cieszyłam się, że do celu zostało już naprawdę niewiele. Za niespełna godzinę powinnam być na miejscui zajadać się babcinym drożdżowym.

Docisnęłam gaz.

Kiedy minęłam miastoi znalazłam się wśród wysokich drzew, zobaczyłam pierwsze płatki śniegu tańczącew powietrzu.A więc śnieg! Nie wierzyłam własnym oczom. Babcia miała rację. Nawet prognozy pogody mówiły prawdę. Podkręciłam ogrzewanie, czując nagle przenikliwy ziąb.

Dziesięć minut później nieśmiały śnieżek przerodził sięw gęsty, sypiący tak, że wycieraczki musiały przyspieszyć, by zbierać płatkiz szyby. Miałam wrażenie, że ktoś akurat nade mną rozpruł poduszkęi wysypywał pierze. Nic nie widziałam. Byłam zaskoczona intensywnością opadui wielkością płatków. Wydawało się to aż nierealne, dawno czegoś takiego nie widziałam.

– Naprawdę? – powiedziałam do siebie, patrząc, na to, co się działo na zewnątrz. –Śniego tej porze? Poważnie?

Nie byłam zadowolona, nie cieszył mnie śnieg ani perspektywa białych świąt. Dla mnie równie dobrze mogłaby być już wiosna. Śnieg oznaczał kłopoty. Tamtego dnia też padał śnieg. Co prawda nie tak gęstyi bardziej przypominał płynną, deszczową maź, ale doskonale pamiętam, że był…

Droga była pusta, więc dodałam gazu, zapominając, że znajduję sięw środku puszczyi nie powinnam szarżować. Po chwili jednak znacznie zwolniłam, gdy wiatr znów szarpnął samochodem. Nic nie widziałam, poza białą ścianą przed sobą, któraz minuty na minutę zdawała się być coraz szczelniejsza.

Kiedy wydawało mi się, że gorzej już być nie może, nagle tuż przed autem śmignęła sarna. Wrzasnęłami gwałtownie skręciłamw bok. Samochód zatańczył na śliskiej nawierzchni, następnie złapał poboczei gdy byłam niemal pewna, że nareszcie się zatrzyma,z impetem runąłw dół.

Nie miałam czasu ani siły, by krzyknąć ani zareagowaćw żaden sposób. Kiedy samochód zarył maskąw zaspę świeżego śniegu, usłyszałam trzask eksplodującej poduszki, uderzyłamw nią głowąi straciłam przytomność.

Jakiś czas później poczułam przenikające do szpiku kości zimno. Odczuwałam je każdą cząsteczką ciała, miałam wrażenie, że znajduję sięw rozszczelnionej komorze kriobarycznej,w której powietrze stało się wilgotnei potęgujące uczucie chłodu.

Otworzyłam oczyi spróbowałam ruszyć rękami. Udało się, choć próba rozprostowania palców była niezwykle bolesna. Spojrzałam na tylne siedzeniew nadziei, że znajdę tam kurtkę. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wszystkie rzeczy zapakowałam do bagażnika. Nie namyślając się, spróbowałam otworzyć drzwi, ale niespodziewanie napotkałam opórz ich strony. Nie ruszyły się anio milimetr. Przesiadłam się na siedzenie pasażerai spotkało mnie to samo. Po kilku minutach wiedziałam, że wszystkie są zablokowane.

Musiałam jakoś wydostać sięz auta. Byłow nim ciemnoi zimno, słyszałam wycie wiatru, trzask łamanych od czasu do czasu gałęzi, widziałam sypiący wciąż śnieg. Byłam przemarzniętai skostniała,z trudem się ruszałam. Miałam ochotę zwinąć sięi zasnąć. Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie: nie mogłam tego zrobić!

Spróbowałam uruchomić silnik, ale przychodziło mi toz trudem. Nie mogłam utrzymać kartyw dłonii włożyć jej do czytnika,a gdy mi się wreszcie udało, silnik milczał jak zaklęty. Zaklęłam pod nosem! Sięgnęłam po telefon,a gdy zauważyłam, że się rozładował, wpadłamw panikę. Zrozumiałam, że jeśli szybko nie znajdę wyjściaz tej sytuacji, źle to się dla mnie skończy.

Byłamw pułapce.

Zaczęłam krzyczeć. Tliła się we mnie nikła nadzieja, że jednak ktoś mnie usłyszy. Jakiś czas później straciłam głosi nie byłamw stanie wydobyćz siebie żadnego dźwięku. Ostatkiem sił spróbowałam wybić szybę, ale szybko zrozumiałam, że jestem zbyt słaba. Zdałam sobie sprawę, że mój czas się kończył.

Przymknęłam oczy, zapominając, żew tej sytuacji nie powinnam tego robić.

 

 

ANIA – KIEDYŚ

 

Otworzyłam oczy przekonana, że dzieje się coś dziwnego. Pamiętałam śnieżycę, sarnęi zjazdw dół. Spodziewałam się zobaczyć białe zaspy dookołai poczuć wcinający się pas,a tymczasem leżałam wygodniew łóżku.

Rozejrzałam się wokół. Miejsce wydawało mi się znajome. Przetarłam zaspane oczy,a potem jeszcze razi jeszcze. Byłamw swoim pokoju.Z dołu dochodził hałas, ktoś rozmawiał zbyt głośno jak na tę porę, kiedy słońce jeszcze nie wstałoi wszystko powinno być pogrążonew niczym niezmąconej ciszy.

– O Boże, ja umarłam? – Ni to zapytałam, ni stwierdzałam. Jakim cudem znalazłam sięw swoim pokoju?I dlaczego słyszę rozmowę? –Umarłam, jak nic – jęknęłam, bo obecnośćw domu stawała się dla mnie coraz bardziej zagadkowa. –Utknęłamw tej cholernej śnieżycy, zjechałamw dółi umarłam! Boże, babcia na mnie czeka, co ja jej powiem?A mówiła, żebym się wstrzymała… to ja nie,w drogę… Babuniu kochana, wybacz swojej głupiej wnuczcei mi pomóż! Nie chcę umierać, nie dzisiaj, nie tak!

Byłam zrozpaczona. Otworzyłam zaspane oczy gotowa rzucić kwiecistą wiązankęw stronę dziwnych odgłosów, ale po chwili zrozumiałam, że to, co słyszałam, już się wydarzyło. To były odgłosy rozmowy rodziców, którą, byłam pewna, przeprowadzili wiele lat temu.

Zaczęłam nasłuchiwać. Nawet gdybym nie miała takiego zamiaru, nie było innego wyjścia, słyszałam każde słowo. Zadrżałam.

– Jak mogłeś nas tyle czasu oszukiwać? – To mama. Mówiła drżącym głosemi w pierwszej chwili uznałam, że płakała, ale zaraz dotarło do mnie, że to było kompletnie bez sensu. Rodzice sprzeczali się czasem, co wydawało się normalnei naturalne po wielu latach spędzonych razem,w końcu za kilka dni,w pierwszy dzień świąt mieli obchodzić dwudziestą rocznicę ślubu, ale mama nigdy nie płakała przez ojca. –I dlaczego, na Boga, przychodziszz tym teraz? Czego oczekujesz? – Mama uniosła głos, co było do niej niepodobne.

Coś mnie jednak tknęłoi bardziej się skupiłam. Zaintrygowało mnie zachowanie matki. Coś było nie taki koniecznie musiałam się dowiedzieć, co. Może powinnam zejśći powiedzieć im, żei tak się rozwiodą, wyjaśnić, jak się skończy ta rozmowa, jak potoczy się ich życie. Pokazać, że nie ma sensu tkwićw związku bez miłościi że wszystko się ułoży. Że wcale nie będą dla siebie wrogami. Zamiast tego jednak siedziałam jak skamieniałai mimo że znałam dalszy ciąg, przyjmowałam wszystko, jakbym widziałai słyszała po raz pierwszy.

– Zuza…

– Tylko nie „Zuza”, proszę cię!

– Chciałem być wobec ciebiew porządku. Wolałabyś, abym odszedł, nic nie mówiąc?

Zamarłam jak wówczas, kiedy wydarzyło się to po raz pierwszy. Tak samo bolało. Dlaczego więc zachowywałam się, jakby to się nigdy wcześniej nie stało? Co się działo?

Miałamw głowie gonitwę myśli. Próbowałam nadążyć za tym, co słyszęi zrozumieć, czego dotyczy ta rozmowa. Za wszelką cenę broniłam się przed myślą, że rodzice rozmawiająo rozstaniu. Jakim rozstaniu? Do tej pory byli udanym, całkiem normalnym małżeństwem. Tak przynajmniej to widziałam. Nie kłócili się zbyt często, ot czasem głośniej wymienili zdania, ale zawsze po tym tak słodko się godzili. Nic nie wskazywało, że coś się między nimi zmieniło.

Nagle poczułam przenikliwe zimno. Czyżbym trafiła na tę właśnie noc sprzed piętnastu lat, kiedy ojciec poinformował mamę, że odchodzi? Nie rozumiałam, co się dzieje. Byłam święcie przekonana, że już to przeżyłam,a jednocześnie wszystko było nowe, nieoczekiwane.

– Wolałabym, abyś nigdy jej nie poznał!

– Zuza!

„Jej”? Była jakaś „ona”? Wstrzymałam oddech. Uszczypnęłam się,a gdy poczułam ból, skrzywiłam się, starając nie wydaćz siebie żadnego dźwięku. To działo się naprawdę. Nie śniłam, choć miałam taką nadzieję. Po raz kolejny słuchałam tej samej rozmowy, nie mogąc zrozumieć, dlaczego?

– Co ona maw sobie takiego, czego ja nie mam? Co takiego ci daje? Tutaj masz dom, rodzinę, córkę, którą podobno kochasz nad życie! – Teraz byłam pewna, że matka płacze.

– Oczywiście, że ją kocham! – krzyknął ojciec. –Kocham ją, jest moim dzieckiem!

– A ja? Jestem twoją żoną!

– Przepraszam cię, Zuza. Nie potrafię żyćw kłamstwie. Zakochałem sięi nie chcę… nie mogę jużz tobą być. Podjąłem decyzję, choć było mi cholernie trudno,i odchodzę! Proszę cię… – Wydawało się, że ojciec chciałby coś jeszcze dodać.

– Zakochałeś się? Ha! Aż do tej pory pozwalałeś mi wierzyć, że wszystko jestw porządku. Planowałeś ze mną świąteczny obiad, wspólnie robiliśmy listę gości, ustalaliśmy menu, doskonale się przy tym bawiąc.I nagle przychodziszi informujesz, że to koniec… Wiesz, jak ja się czuję?

– Naprawdę mi przykro, Zuza.

– Przestań! Nie wierzę ci!

Nie mogłam dłużej leżeć. Wstałami po chwili stanęłamu szczytu schodów. Rodzice rozmawialiw kuchni, skąd sączyło się delikatne światło. Pewnie świeciła się tylko lampka nad blatem. Mama prawdopodobnie siedziała przy stole. Wyobrażałam ją sobie. Miała łokcie oparteo blat, opuszczoną głowę, wokół której opadały jej długie, jasne włosy. Mama była piękna. Cieszyłam się, że choć nie jestem do niej podobna, przynajmniej włosy po niej odziedziczyłam.

Usiadłam na stopniui oparłam sięo balustradę.

– Zuza, wiem, że cię zawiodłem. Ale wierz mi, zawiodłem też siebie. Obiecałem cię kochać, byćz tobą…

– Przestań!

– Przepraszam.

– Nie rozumiem, dlaczego jeszczez tobą rozmawiam! Powinnam cię wyrzucić na zbity pysk!

Aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Mama nigdy nie używała takich słów.

– Odejdę. Wierz mi, nie zamierzam sięz tobą kłócić. Szanuję cięi nie chcę przekreślać lat, które razem spędziliśmy. Jestem ci wdzięczny za to, jaki stworzyłaś mi dom, za to, jaką jesteś matką dla naszej córki. Ale to koniec, Zuza. Nie mogę już tak dłużej żyć. Będzie lepiej, jeśli się rozstaniemy. Uczciwiej.

– Jak możesz tak mówić? – mama mówiła teraz bardzo cicho. Musiałam maksymalnie się skupić, by usłyszeć. –Uczciwiej? Czy ty wiesz, co to znaczy? Gdzie była twoja uczciwość, kiedy tydzień temu kochałeś się ze mną?W żaden sposób nie dałeś mi odczuć, że to dla ciebie przykry, małżeński obowiązek! To jest ta twoja uczciwość?

Zakryłam usta. Nie chciałam tego słuchać. Nie interesowało mnie życie intymne moich rodziców, choć czasem dochodziły do mnie odgłosyz ich sypialni. Udawałam jednak, że ta sfera ich życia nie istnieje.O seksie rozmawiałamz Adą, ale niez rodzicami. Brr… to jakieś dziwne! Nawet po tylu latach niezręcznie mi było słuchać.

– Wybacz mi, jeśli potrafisz – powiedział ojciec.

Matka zaniosła się płaczem. Chwilę później odezwała się, już spokojniejsza.

– Nie wiem dlaczego, ale nawetw takiej chwili nie potrafię cię znienawidzić, Paweł. Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała…

– Domyślam się.

– Porozmawiajz Anią.O wszystkim powinna dowiedzieć się od ciebie. Powiedz jejo swoim odejściu. Ja tego nie zrobię.

– Porozmawiamz nią, jak tylko zejdzie na dół,a teraz pójdę się spakować.

Nie wiem,w którym momencie dotarło do mnie, że rodzice naprawdę się rozstają, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Myślałamo tylu rzeczach, wciąż jednak jak bumerang wracało pytanie: dlaczego ojciec to robi? Nie umiałam na nie odpowiedzieć. Byłam przerażona. Nie potrafiłam sobie wyobrazić rzeczywistości bez ojca. Ojca, który jest dla mnie ideałem faceta, którego kocham jak szalonai uwielbiamz nim rozmawiać. Odchodzi? To znaczy, że nie będzie już wspólnych rozmów na różne tematy, nie będzie mi pomagałw fizyce, którą rozumiał jak mało kto,a która dla mnie była piętą Achillesową. Jak to dalej będzie?

Nie usłyszałam, jak wchodzi po schodach, uniosłam zapłakane oczy dopiero gdy się odezwał.

– Ania?

Chciałam być małym dzieckiem. Chciałam, by tata wziął mnie na ręcei przytulił najmocniej, jak potrafił, dając mi poczucie bezpieczeństwa. By wytarł łzyi powiedział, że nie ma powodu do płaczu. Chciałam się obudzići zobaczyć, że nic się nie zmieniło.I chciałam wreszcie na powrót znaleźć sięw tym cholernym samochodziei nie przeżywać znów odejścia ojca.

Zamiast tego tata stał przede mną, maskując zaskoczenie. Zapewne nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Patrzyłam na niego, chcąc zrozumieć, alew głowie miałam przerażającą pustkę.

– Aniu, kochanie…

Wstałam energiczniei o mały włos nie wpadłamw ramiona ojca. Byłam jednak pewna, że tego nie chcę. Za nic. Ani teraz, ani… nigdy!

– Nie mów tak do mnie! Nienawidzę cię! – Odwróciłam sięi pobiegłam do swojego pokoju,a potem zamknęłam za sobą drzwi. Ojciec zdecydował. Skoro odchodzi, nie byłyśmyz mamą dla niego tak ważne, jak mówił. To było kłamstwo,a my żyłyśmyw nim nieświadome niczego.

Skrzywdził nasi to bolało najbardziej.

Owinęłam się kołdrą, widać mi było tylko oczyi nos.

Nie byłam gotowa na zderzeniez nową rzeczywistością ani na rozmowęz mamą.Z nikim. Słyszałam dostatecznie dużo, by wiedzieć, co się stało. Nie potrzebowałam żadnych więcej tłumaczeń. Wszystko było jasne. Nie reagowałam na pukanie do drzwi ani na głos mamy proszącej, bym wstałai porozmawiałaz nimi. Nie miałam takiego zamiaru. Zamiast tego leżałam, tuląc do siebie rosnący żali nienawiść. Znowu.

 

 

TERAZ

 

Nareszcie robiło mi się cieplej. Po zimnie przenikającym do szpiku kości, była to przyjemna odmiana. Nie zastanawiałam się, jaki był tego powód, cieszyłam się, że nareszcie coś się zmieniło. Poprawiłam się na siedzeniui nabrałam powietrza. To było przyjemne uczucie. Chciałam jak najszybciej zapomniećo zimniei śniegu. Miałam nadzieję, że samochód zbyt nie ucierpiałi że będę mogła bez problemu kontynuować podróż. Babcia zapewne zastanawiała się, dlaczego mnie jeszcze nie ma, może nawet się denerwowała, że mimo przestrogi, ruszyłamw drogę.

Uniosłam dłoń, by nieco podwinąć rękawy. Ciepło powoli rozchodziło się po moim ciele. Otworzyłam oczy, ale powieki były zbyt ciężkiei szybko opadłyz powrotem. Nie zamierzałamz tym walczyć. Poprawiłam sięi zapadłamw sen.

 

 

ANIA – KIEDYŚ

 

Kiedy obudziłam się po raz kolejny, byłamw swoim mieszkaniu. Czułam się zagubionai zdezorientowana.W jaki sposób do tego doszło? Jak mogłamw ciągu tak krótkiego czasu zmienić miejscei przenieść sięw czasieo kilka lat? Nie rozumiałam tego. Dopiero co po raz kolejny byłam świadkiem rozmowy rodziców, tuż przed odejściem ojca,a teraz leżałamw łóżkuw swojej sypialni,w mieszkaniu, które wynajęłam po studiach.

Ostrożnie odrzuciłam kołdręi wstałam. Sięgnęłam po szlafrok, który leżał tam, gdzie go zawsze kładłam,a następnie rzuciłam wzrokiem na stojące pod oknem biurko. Leżały na nim otwarte książki, sterty notatek, otwarty laptop, obok którego stała butelkaz wodąi kubekz niedopitą kawą.

Jęknęłam. Coś mi to przypomniało.

Myślałam, że po śmierci nie będę musiała kończyć doktoratu,a tymczasem wszystko wyglądało tak, jakbym zaraz miała wziąć się do pracy. Dlaczego? Przecież obroniłam doktorat, miałam go! Co ja tu robięi dlaczego nie jestemu babci.

Babcia!

Żałowałam, że jej nie posłuchałam. Gdybym to zrobiła, nie zamarzłabymw tym cholernym samochodziew środku lasu, pojechałabym na ich uroczystośći wszystko byłoby tak, jak powinno.

Musiałam napić się kawy. Dużej, mocnej, stawiającej na nogi. Kiedy podeszłam do ekspresui sięgnęłam po jedenz wiszących kubków, zamarłam. Na blacie leżała kartkaz kilkoma zdaniami napisanymi znajomym charakterem pisma. Przebiegłam po nich wzrokiem, po czym osunęłam się na podłogę.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej