Noa - Marc Levy - ebook + książka
NOWOŚĆ

Noa ebook

Marc Levy

4,5

Opis

Grupa 9. Zajmują się tropieniem przekrętów i bezprawnych działań bogaczy i elit rządzących. Mistrzowsko łącząc swoje niezwykłe umiejętności, włamują się na urządzenia i podsłuchują ich właścicieli. Kiedy sami popełniają przestępstwa, działają w imię dobra. Z narażeniem życia walczą o sprawiedliwość. Po udostępnieniu dokumentów obciążających drapieżców Grupa 9 jest w niebezpieczeństwie. Skorumpowana władza jednego z państw reżimowych ludzi, którzy wiedzą i ujawniają zbyt wiele, skazuje na śmierć lub więzienie. Świat musi poznać prawdę, trzeba zadośćuczynić sprawiedliwości, a ofiary pomścić. Członkowie grupy mimo zagrożenia nie wahają się podjąć ryzyka. Niespodziewanie do więzienia trafia jeden z nich… Czy hakerski atak na infrastrukturę państwa totalitarnego i próba uwolnienia opozycjonisty więzionego przez reżim powiodą się? Co, jeśli konieczne będzie poniesienie największej ofiary? Kim jest ostatni członek Grupy, który zdaje się być zawsze nieobecny? Doskonała i pełna akcji sensacja, która szokuje i zachwyca. Emocjonujące zakończenie trylogii o Grupie 9.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle optymistyczna historia. Chciałoby się widzieć takie zakończenia w rzeczywistości.
00

Popularność




Noa

© Marc Levy/Versilio, 2022

www.marclevy.info

International Rights Management: Susanna Lea Associates

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2024 for the Polish translation by Krystyna

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Gérard Harten

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Iwona Wyrwisz, Aneta Iwan, Magdalena Mierzejewska

ISBN: 978-83-8230-741-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024

1

Piątek rano, więzienie Akreścina w Mińsku, Białoruś

Daria czekała od trzech godzin w sali sąsiadującej z rozmównicą. Do pomieszczenia o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych światło dzienne ledwie docierało przez małe zakratowane okno. Metalowa ławka mogła pomieścić trzy osoby. Właściwie słowo „ławka” to komplement dla jednego kawałka blachy do siedzenia, a drugiego pełniącego funkcję oparcia. Daria była sama, prawo do odwiedzin stanowiło wyjątek, władze niemal nikomu go nie przyznawały. Jednak dziś stało się inaczej – Daria przyszła zobaczyć się z Mikałajem, by potwierdzić jego najbliższym, że uwięziony żyje i jest zdrowy. Takie spotkania odbywały się raz na kwartał i trwały zaledwie pięć minut. Były skutkiem niesłychanego wydarzenia, do którego doszło przed dwoma laty.

A doszło do niego z powodu Mikałaja.

*

Wiosną roku 2020, w tym kraju rządzonym twardą ręką przez człowieka sprawującego władzę od dwudziestu siedmiu lat, młoda matka bez doświadczenia politycznego i niemająca ambicji politycznych wygrała wybory prezydenckie. Kiedy z pierwszych lokali wyborczych spływały informacje, z których wynikało, że większość przeliczonych głosów oddano właśnie na nią, wysłano do jej domu oddział milicji.

Umundurowani ludzie wyłamali drzwi mieszkania i wtargnęli do środka z bronią w ręku. Swiatłana osłoniła dwójkę dzieci własnym ciałem. Towarzyszący milicji wysłannik rządu wyróżniał się w grupie intruzów – ubrany był w czarny garnitur, na głowie miał filcowy kapelusz. Wypukłe szkła okrągłych okularów w cienkich złoconych oprawkach powiększały źrenice jego błękitnych jak czyste niebo oczu. Przeszedł przez salon dwupokojowego mieszkania, które zajmowała Swiatłana z rodziną, i przystanął, uważnie przyglądając się fotografiom ustawionym w biblioteczce z Ikei. Te zdjęcia były ważne dla Swiatłany i Mikałaja, jednak dla urzędasa tylko nudne i banalne. Na jednym widniał ich pięcioletni syn, na drugim córka, na kolejnym cała czwórka podczas wakacji letnich – nawet nie dało się ustalić, gdzie je zrobiono. Zniechęcony odwrócił od nich wzrok i zaczął kartkować niektóre stojące na półce książki. Po chwili odstawił je na miejsce, nie mogąc przypisać wywrotowego charakteru tej romantycznej literaturze. Potem z uśmiechem przyprawiającym o dreszcz poprosił Swiatłanę, by usiadła na kanapie, na wprost miękkiego welurowego fotela, który zajął, nie czekając na zaproszenie. Kobieta spojrzała porozumiewawczo na męża. Mikałaj od razu wziął pod swoje skrzydła dzieci, tuląc je do siebie. Milicjanci nie zwrócili na niego uwagi, a Swiatłana posłusznie usiadła.

– Tak traktujecie nową prezydent kraju? – odważyła się rzucić prowokującym tonem.

Uśmiech mężczyzny zamienił się w grymas. Zerknął na dwójkę dzieci.

– Jakże lud mógłby powierzyć swe losy młodej gospodyni domowej bez żadnego doświadczenia, zwłaszcza dziś, kiedy świat stoi wobec tak trudnych wyzwań, kiedy ogarnięty jest kryzysem, za który odpowiada Zachód, a nasi sąsiedzi chcą doprowadzić nas do zguby, by zagarnąć nasze bogactwa?

– Jakie bogactwa? Ten lud, na który tak chętnie się powołujecie, tyra bez wytchnienia, a ledwie zarabia na jedzenie i ubranie – odparowała Swiatłana.

– Niech mi pani nie przerywa! Mamy mało czasu. Sytuacja może ulec fatalnej zmianie, a moi ludzie nie grzeszą cierpliwością. O czym to ja mówiłem…? Już wiem, o tym, że najwyraźniej przegrała pani wybory.

– Pańska obecność tutaj świadczy o czymś wręcz przeciwnym – wtrącił Mikałaj.

Wysłannik rządu zignorował tę uwagę.

– Jeśli naprawdę kocha pani ojczyznę, z pewnością nie chciałaby pani wziąć na siebie winy za ciężkie naruszenie porządku publicznego – ciągnął cynicznym tonem. – Choć i tak już jest pani winna, co muszę z żalem stwierdzić. Na pani szczęście nasz prezydent to szlachetny człowiek. Nie pozwoliłbym sobie mówić w jego imieniu, przypuszczam jednak, że darzy panią pewnym szacunkiem. Jak na osobę pani pokroju, no i jak na kobietę, przeprowadziła pani dobrą kampanię. Zabawiła się pani, to świetnie – dodał, cmokając. – Ważne, żeby od czasu do czasu się zabawić, bez tego życie byłoby smutne. Ale pora z tym skończyć. W ogromie szlachetności, którą należy docenić, nasz prezydent zobowiązał mnie, abym przekazał pani propozycję tak korzystną, że po prostu nie może jej pani odrzucić. Chyba że jest pani głupia, w co trudno mi uwierzyć. Publicznie uzna pani swoją porażkę i spakuje manatki. Może pani zabrać wszystko, czego potrzebują pani aniołki. I nawet kilka książek, jeśli pani chce. Jeszcze dzisiejszej nocy odwieziemy panią na granicę z Litwą. Już nigdy tu pani nie wróci. Tak się pani domagała wolności… absurd, jakbyśmy jej nie mieli… i w sumie będzie pani najszczęśliwszą kobietą na świecie, bo dostaje szansę na opuszczenie naszego narodu, który nieustannie pani krytykowała.

– Pańska szlachetna oferta równa się zmuszeniu nas do ucieczki, tak?

– Oferta dotyczy tylko pani i dzieci. Mąż tu zostanie, prezydent musi zapewnić sobie pani lojalność poza granicami kraju.

Układ był jasny – Swiatłana z dziećmi uda się na wygnanie, a Mikałaj trafi do więzienia jako gwarancja jej postawy.

– Dopóki będzie pani siedziała cicho, mąż będzie dobrze traktowany. Nie dramatyzujmy, to przejściowa sytuacja. Potrwa rok, góra dwa. Kiedy ten dzień stanie się już tylko starym wspomnieniem, a to zależy wyłącznie od pani rozsądku, Mikałaj będzie mógł do pani dołączyć.

– A jeśli odmówię?

– Moi ludzie zabiorą panią i męża. Dzieci trafią do sierocińca, nie jesteśmy dzikusami. Jeśli jednak w Akreścinie strażnicy nie dostaną szczegółowych zaleceń, nie odpowiadam za wasz los. Decyzja należy do pani.

Wysłannik już się nie uśmiechał. Kiedy nie patrzył Swiatłanie w oczy, skupiał wzrok na czubkach idealnie wypolerowanych butów.

Mikałaj błagał żonę, żeby usłuchała. Dwa lata więzienia w zamian za ocalenie życia rodziny to nie takie straszne. Potem przytulił dzieci, przyrzekając, że wkrótce znowu się zobaczą. Kazał im obiecać, że będą dzielne i zaopiekują się mamą. Zapłakane, dały mu słowo. Córce, która była starsza i niedługo miała skończyć dziesięć lat, szepnął na ucho: „Kochanie, przyjdzie taki dzień, kiedy my będziemy wolni, a oni trafią do więzienia. Przysięgam ci to”.

Swiatłanę odwieziono pod eskortą na granicę z Litwą. Tej nocy mężczyźni i kobiety, którzy prowadzili jej kampanię wyborczą, zostali wydaleni z kraju. W tej grupie znaleźli się Raman i Sofia – dwie młode, ważne postacie opozycji. Wszyscy mieli się spotkać w Wilnie. Wszyscy z wyjątkiem Mikałaja.

*

Drzwi rozmównicy w końcu się otworzyły. Strażnik dał Darii znak, że może już wejść. Mikałaj siedział na krześle w kajdankach, które przymocowano do pierścienia przyspawanego do metalowego stołu. Ten stół dzielił go od odwiedzających. Strażnik stał tuż obok nich, pilnując, żeby niczego sobie nie podali, i słuchając każdego słowa.

– Nawet nie tak źle wyglądasz – powiedziała Daria.

– Lepiej niż zwykle i wiesz dlaczego.

Daria wiedziała. Dwa tygodnie przed każdą jej wizytą Mikałajowi zwiększano racje żywnościowe, przestawano też go szykanować, by mogła potwierdzić, że więzień jest w dobrym stanie.

– Tęskni za tobą, co wieczór rozmawia o tobie z dziećmi, obiecuje im, że niedługo do nich przyjedziesz. Czują się dobrze, ale one też bardzo za tobą tęsknią. W Wilnie są szczęśliwe, a wkrótce będą jeszcze szczęśliwsze – ciągnęła Daria.

– To najważniejsze.

Podczas gdy wpatrzony w ekran telefonu strażnik skupił się na przebijaniu kolorowych baloników w grze wideo, Daria dyskretnie pochyliła się nad stołem.

– Zrozumiałeś, co Swiatłana kazała mi powiedzieć?

– Przedłużą mi wyrok – oznajmił drżącym głosem Mikałaj.

– Pod jakim pozorem? – zaniepokoiła się Daria.

– Znasz ten system. W przypadku ludzi, którzy odważyli się przeciwstawić władzy, wyrok przechodzi w kolejny wyrok, zarzuty się mnożą i kumulują. Podżeganie, działalność terrorystyczna albo szpiegowska na rzecz obcego państwa… Nie brakuje im wyobraźni.

Strażnik uniósł głowę, dając Darii do zrozumienia, że widzenie dobiegło końca. Nie dyskutowała. Ale kiedy zbierała się do wyjścia, Mikałaj złamał zasady – wstał i pocałował ją w policzek.

– Uprzedź Ramana, że grozi mu niebezpieczeństwo – szepnął jej na ucho.

– Trzymaj się – powiedziała po cichu.

Strażnik brutalnie ich rozdzielił. Końcem pałki odepchnął Mikałaja, który spuścił oczy i wtulił głowę w ramiona, jakby pogodził się z losem. Przez najbliższe tygodnie będzie dostawał mniej jedzenia, a to, ile razy oberwie pałką, będzie zależało od humoru klawiszy.

Daria szła obskurnym korytarzem. Kraty otwierały się przed nią i zaraz zamykały. Zatrzymała się przed okienkiem przy wyjściu z więzienia, żeby odebrać swoje rzeczy – torebkę, a w niej dokumenty, klucze i telefon, w którym nie było ani wiadomości, ani listy kontaktów.

Przed bramą otuliła szyję szalikiem, bo w Mińsku wiał mroźny wiatr. Zrobiła kilka kroków i odwróciła się, żeby spojrzeć na szary betonowy mur otaczający dwa budynki biurowe zaadaptowane na więzienie – posępną fortecę w centrum miasta. Pomyślała o Mikałaju, który szedł w kajdankach na rękach do swojej celi. Zauważyła, że schudł, jest blady i bliski załamania. Przełknęła łzy i wsiadła do samochodu.

Jadąc do pracy, zadzwoni do Swiatłany i przedstawi jej zupełnie inną wersję, żeby ją uspokoić. Udało jej się przekazać wiadomość, ale modliła się w duchu, by Mikałaj dobrze ją zrozumiał. Wieczorem, po powrocie do domu, Daria wyśle też wiadomość do Ramana z zabezpieczonego telefonu, który ukryła w mieszkaniu.

*

Tego wieczoru, biuro Centrum Obrony Praw Człowieka w Mińsku

Daria słyszała buczenie odkurzacza połykającego kurz w pokoju obok. Wyłączyła monitor – w biurze nikogo już nie było. Nie musiała patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, która godzina – sprzątaczka wskazywała ją precyzyjniej niż zegar na dworcu Mińsk Osobowy. Ta refleksja sprawiła, że Daria pomyślała o matce. Już od ponad miesiąca nie wsiadła do pociągu, żeby ją odwiedzić. Pod nawałem pracy – rano w redakcji gazety „Nasza Niwa”, popołudniami w biurze ostatniego wolnego ośrodka informacyjnego, a wieczorami w Centrum Obrony Praw Człowieka, gdzie pomagała, jak mogła – nie miała wolnej chwili. Rząd wykonywał tytaniczną pracę, żeby uniemożliwić działanie organizacji pozarządowych: cofanie z dnia na dzień pożyczek bankowych, kontrole podatkowe, naloty policyjne, konfiskata sprzętu…

Pragnąc ograniczyć straty, zespół zrobił zrzutkę. Od pewnego czasu młody diler był opłacany za stanie na czatach na ulicy. W ten sposób dorabiał sobie, nie mając na sprzedaż niczego poza bystrym spojrzeniem i wprawą w rozpoznawaniu nieoznakowanych samochodów służb milicyjnych. Obie strony dobrze na tym wychodziły. Kiedy zagwizdał dwukrotnie, w biurze zaczynał się doskonale opracowany ruch. Po trzecim gwizdnięciu przesuwano dystrybutor napojów i podnoszono część podłogi, żeby ukryć komputery, raporty ze śledztw, dokumenty wrażliwe, telefony komórkowe w futerałach, z anonimowymi kartami SIM. Kiedy już wszystko znalazło się w schowku pod deskami, dystrybutor wracał na stałe miejsce. Potem każdy biegł na swoje stanowisko pracy, chwytał notatnik i długopis i zachowywał się jakby nigdy nic. Milicja zabierała notesy, nie interesując się długopisami, pod warunkiem że były plastikowe. Gliniarze robili potworny bałagan, żeby ich zastraszyć, pokazać, że wszystko im wolno, ale i dla przyjemności. Rozrzucali papiery po podłodze, kopali fotokopiarkę, starą konikę nie do zdarcia. Współpracownicy Centrum Obrony Praw Człowieka nazwali ją Samizdat – tak jak podziemny obieg dysydenckich pism w ZSRR.

Daria stała przy oknie, drobniutkie płatki wirowały w powietrzu. Jeżeli znów zacznie sypać śnieg, czyli temperatura wzrośnie, zamek jej samochodu nie będzie zamarznięty. To był istny horror jej zimowych poranków i wieczorów. Mężczyźni mogą sikać na zamek. Kobiety ogrzewają go zapalniczką. Wodząc oczyma po parkingu przed budynkiem, wybrała numer telefonu. Była pewna, że mąż odbierze przed czwartym sygnałem.

Daria przeprosi, że znów się spóźni. Czy ich córka odrobiła lekcje? Czy zjadła kolację? Czy w szkole wszystko w porządku? Znała odpowiedzi na te pytania. Michaił był wzorowym ojcem. On też miał dużo pracy, jednak zawsze zdążał na czas. Punktualnie pojawiał się przed szkołą, żeby odebrać córkę, odrobić z nią lekcje, pobawić się, iść na zakupy, wykąpać małą… Jak on to ogarniał? To było dla Darii zagadką. Mimo wszystko zadawała te pytania, żeby dać wyraz miłości. Poświęcając czas innym, zaniedbywała najbliższych. Michaił nie czynił jej z tego powodu wyrzutów i właśnie dlatego miała jeszcze większe poczucie winy.

Kiedy już przebije się przez zatłoczone miasto, mierząc się z zimnem panującym w starej skodzie (bo w drodze powrotnej pozwoli sobie na papierosa albo dwa, jeśli korki będą naprawdę piekielne, i otworzy okno, żeby w kabinie nie pozostała woń tytoniu), kiedy znajdzie miejsce na jednym z parkingów wielkiego osiedla na przedmieściu, gdzie mieszka z rodziną, kiedy wdrapie się na szóste piętro, ponieważ winda ciągle jest zepsuta, Michaił powita ją, mocno tuląc, z tą czułością, która zawsze jest szczera. Postawi na stole nakrycie, a na elektrycznej kuchence będzie się już grzało jedzenie. Daria zdejmie palto, pójdzie do pokoju córki, ucałuje ją i usiądzie w nogach łóżka. Będzie czytała jej bajkę, dopóki oczka dziewczynki się nie zamkną. Jeszcze całus w czoło i kilka czułych słów szepniętych do ucha, a potem drzwi zamkną się cichutko.

Michaił odebrał po czwartym sygnale.

– Wrócę najszybciej, jak się da – powiedziała.

– Nie martw się, dzisiaj mieliśmy dużo lekcji do odrobienia. U ciebie wszystko w porządku?

To „mieliśmy” przeszyło jej serce.

– Będzie w jeszcze lepszym porządku, kiedy wrócę i usiądę przy tobie.

– Jedź ostrożnie, na drogach jest szklanka.

– Obawiam się, że utrzyma się jeszcze przez pół roku – powiedziała, uśmiechając się.

– Ale jedź ostrożnie. Czekamy na ciebie.

Znowu „my” i znowu ukłucie w sercu. Daria zgasiła światło, spakowała dokumenty do torby. Zrobiona z nakrapianej skóry mysiego koloru, była jej ulubioną – dostała ją od Michaiła z okazji szóstej rocznicy ślubu.

W bladym świetle neonów w holu Daria po raz ostatni tego dnia zawiązała szalik. Michaił często jej powtarzał, że ma najseksowniejszą szyję na świecie. Większość mężczyzn porusza widok piersi, linii bioder, kształtnych pośladków, ale nie jego. Właściwie on też powtarzał, że uwielbia jej piersi i pupę, kiedy jednak całował ją długo w szyję, wiedziała, że jej pragnie. Nie miała nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie, lubiła się z nim kochać, lubiła sposób, w jaki to robili – seks był dla nich jak odrębny fragment życia, jak czas, który należał tylko do nich; był chwilą, gdy znikały wszystkie plagi życia, korupcja, ludzka podłość, niesprawiedliwość, którą Daria tropiła bez wytchnienia. To było samo dobro, kochała go, nawet jeśli jego spokój czasami doprowadzał ją do szału.

Drzwi otworzyły się po cichu. Silnik mruczał, skrzynia biegów zgrzytnęła. Daria cofnęła, a potem skręciła w ulicę Nowosuszczewską. Otworzyła okno, żeby zapalić. Mróz się wzmógł wraz z pierwszymi cieniami nocy. Miasto zdawało się nigdy nie zasypiać, nie pogrążało się w niezmąconej ciszy nawet w mrocznych ulicach, gdzie włóczące się koty mijały samotnych przechodniów. Wjechała na trasę szybkiego ruchu. W dali sznur samochodów zwalniał, tak działo się na wjeździe na most, odkąd trwały roboty na lewym pasie. Skoda się wlokła, Daria wypuściła kłąb dymu. Tytoń miał smak karmelu. W ten weekend zabierze córeczkę do babci. Dom, w którym Daria dorastała, był skromnym wiejskim domkiem, ale zapewniał wygodę. Michaił nareszcie będzie mógł popracować, one wtedy pójdą we trzy na spacer do lasu, stoczą bitwę na śnieżki, a kiedy nastanie wieczór, będą śpiewać na cały głos przy kominku. Daria odwróciła głowę, żeby wyrzucić niedopałek przez okno. Kierowca jadącego obok samochodu miło się do niej uśmiechnął. Jemu też na pewno spieszyło się do domu, jak wszystkim wracającym po ciężkim dniu pracy.

W końcu samochody ruszyły, więc Daria chciała wrzucić jedynkę, ale jej ręka nie słuchała poleceń. Poczuła jakby ukłucie pod lewą piersią, nic gwałtownego, tylko dziwne pieczenie. A zaraz potem jej oddech nagle stał się płytki. Może to z zimna? Kaszlnęła i poczuła w ustach metaliczny smak. Znów zakasłała – na tablicy rozdzielczej pojawiły się drobne czerwone krople. Darii mąciło się przed oczyma, ogarnęła ją panika. Strach był jak zastrzyk energii, toteż kosztem wielkiego wysiłku dotknęła ręką miejsca, w którym ukłucie było teraz jak ugryzienie. Zobaczyła, że cała jej dłoń jest we krwi. Za nią rozszalały się klaksony – kierowcy czekali, aż ruszy. Spojrzała na leżącą na miejscu pasażera torebkę. Wyjąć telefon, by zadzwonić do Michaiła, wołać o pomoc. Ale nie miała na to siły. Kula, która przebiła drzwi i jej klatkę piersiową, gdy morderca się do niej uśmiechał, rozerwała żyłę główną. Daria się wykrwawiała, przed oczyma miała mgłę, myślała o córce, musiała przecież przeczytać jej bajkę na dobranoc…

Serce Darii stanęło. Biło przez trzydzieści siedem lat.

2

Sala wideokonferencyjna.

Ekran migocze, głośnik trzeszczy.

Połączenie nawiązano zgodnie z protokołem szyfrowania.

Początek zapisu.

– Dobry wieczór, czy to bezpieczne połączenie i miejsce?

– Tak, proszę się nie obawiać. Mam wrażenie, że to było pilne wezwanie.

– Czy możemy pomówić o Darii?

– Pani też jej śmierć ciąży na sumieniu? Dziwne pytanie, bo przecież nie wiem nawet, do kogo właściwie się zwracam… Do kogo czy do czego.

– Takie docinki są niepotrzebne.

– W takim razie proszę powiedzieć, czy rozmawiam z Noą, czy ze sztuczną inteligencją.

– Już powiedziałam, że ona jest mną, a ja nią, jesteśmy Dziewiątką.

– Daria pracowała nad aktami Andory. Otrzymała ode mnie, podobnie jak część naszych kolegów po fachu, dowody korupcji rządu i biznesmenów w jej kraju. W ciągu ostatniego półrocza wielokrotnie kontaktowaliśmy się w tej sprawie. Dlatego przytłacza mnie poczucie winy za to, co ją spotkało.

– Jednak to ktoś inny zlecił jej zabójstwo, kazał komuś ją zastrzelić. Daria jest dziewięćset trzydziesta dziewiąta na liście dziennikarzy zamordowanych w ciągu minionej dekady. A trzydziesta piąta w tym roku. Wszyscy zabici zajmowali się przypadkami korupcji, sprzeniewierzenia pieniędzy publicznych albo mafiami.

– Najbardziej szokujące jest dla mnie, jak wielu ludzi uważa to za ryzyko zawodowe. Za ryzyko mojego zawodu.

– Teraz to ryzyko znacznie wzrosło. Drapieżcy nie poprzestaną już na dezinformacji jako metodzie na ukrycie swojej działalności. Mimo że akta Andory skompromitowały część z nich, są pewni bezkarności i nie cofną się przed przelaniem krwi, jeśli okaże się to konieczne, by zrealizować projekt.

– Nie zdołają wszystkich nas wyeliminować.

– Ale mogą was zastraszyć i zmusić do milczenia. Janice jest tego najlepszym przykładem, grozi jej niebezpieczeństwo.

– Jakie niebezpieczeństwo?

– Wczoraj udało mi się zapobiec wypadkowi.

– Wypadkowi?

– Powiedzmy, że dwa sygnalizatory na skrzyżowaniach w odpowiednim momencie pokazały zielone światło, co spowodowało potężny korek, a ciężarówka, która miała ją staranować, utknęła w sznurze samochodów. Janice niczego nie zauważyła.

– A ja mam ją o tym poinformować?

– Nie, szukam raczej sposobu, żeby skłonić ją do wycofania się, i w tym być może przydałaby mi się pomoc.

– Do wycofania się z czego?

– Z podróży do Mińska.

– A co zamierza robić w Mińsku?

– Zebrać cenne informacje i przekazać je ludziom walczącym z Łuczynem. W pewnym sensie także po to, żeby pomścić Darię.

– Dlaczego Dziewiątka interesuje się Łuczynem?

– Od lat obserwujemy umacnianie się nurtów autorytarnych, które zmierzają do wspólnego celu: do unicestwienia demokracji na świecie. Dziś te nurty to już nie tylko ideologie, ale faktyczne działania garści autokratów dążących do zniewolenia społeczeństw. Ich żądza władzy i bogactwa jest nienasycona. Jeżeli się im nie przeciwstawimy, powstaną nowe imperia pod rządami takich władców. To ludzie pozbawieni moralności, nie obawiają się ani potępienia, ani wyroków, ani sankcji ekonomicznych, bo nic z tego nie zakłóci ich życia, nie dosięgnie ich pałaców. Drapieżcy boją się tylko jednego: że społeczeństwo się zbuntuje i zrzuci ich z tronu. Grupa Dziewięciorga uznała za swą misję udzielenie pomocy ludowi usiłującemu uwolnić się od dyktatora, który go gnębi.

– O jakich cennych informacjach mówimy?

– O takich, które pozwolą doprowadzić do uwolnienia więzionej kluczowej postaci z opozycji. Odzyskanie wolności przez tę osobę mogłoby doprowadzić do upadku dyktatora, o którym mowa… Dlatego osoba ta odbywa przedłużoną karę za przestępstwa, do których nigdy nie doszło. Ale Janice nic nie wskóra. Daję słowo, że po oszacowaniu szans powodzenia jej projektu mam pewność, że to niemal nierealne.

– Czy w tej sytuacji nie byłoby najlepiej zwrócić się do jej przyjaciół hakerów, by to oni nakłonili ją do rezygnacji? Do Matea, Ekateriny, że nie wspomnę o innych. Pracowali ramię w ramię.

– Mam swoje powody, żeby tego nie robić.

– Na czym dokładnie miałaby polegać moja rola?

– Zgodziłaby się pani chronić Janice przed niebezpieczeństwem, jakie nad nią zawisło? Jest dziennikarką, jak pani.

– No właśnie, jak mogłabym ją chronić?

– Pomówimy o tym, kiedy przyjdzie czas.

Oslo

Pasja, z jaką Ekaterina wykonywała swoją pracę, jeszcze wzrosła po rozpoczęciu roku akademickiego i po tym, jak wraz z Mateem zdołali zapobiec zamachowi, który planowano na terenie uniwersytetu, gdzie wykładała prawo. Co rano budziła się w mieszkaniu na ostatnim piętrze wieżowca z poczuciem, że dano jej nowe życie. Tuż po wstaniu z łóżka z przyjemnością patrzyła przez okno na miasto, zachwycając się dachami opadającymi w stronę portu. Potem brała prysznic i przeglądała mejle, siedząc z filiżanką kawy w ręce. Przygotowywała materiały na zajęcia i biegła do samochodu. Dojazd na uniwersytet zajmował jej piętnaście minut. Parkowała ładę na terenie uczelni, przez chwilę przypatrywała się strumieniowi studentów zmierzających do budynków – lubiła to gorące życie, które budziło się w tym miejscu. Ścięła włosy, wymieniła garderobę, jeszcze bardziej zdecydowana kontynuować walkę, która uczyniła z niej kobietę skrytą i nietuzinkową.

Pod koniec dnia, kiedy studenci rozpraszali się po parku albo siedzieli w bibliotece, szła do sklepu i snuła się po alejkach, szukając gotowego dania, żeby podgrzać je w domu i zjeść przy komputerze, przygotowując zajęcia na jutro. Wieczorami łączyła się ze światem przez Internet. Sporadycznie między północą a pierwszą trzydzieści nad ranem zamieniała kilka słów z Mateem. Dni i godziny ich potajemnych spotkań poznawała z szyfrowanych wiadomości. Mateo był w Rzymie, ale ich rozmowy przechodziły przez wiele serwerów rozrzuconych po całym świecie, za każdym razem innych. Choć zachowywali tak dużą ostrożność, naruszali zasady bezpieczeństwa.

Od ujawnienia raportu Andory członkowie Grupy 9 starali się ograniczyć wzajemne kontakty do niezbędnego minimum. Wszystkie cyberpolicje działające w państwach kontrolowanych przez drapieżców poszukiwały osób, które udostępniły prasie miliony obciążających ich dokumentów. Jakby tego nie było dość, zaczęło się polowanie na człowieka, a myśliwymi byli współpracownicy prywatnych agencji cyberbezpieczeństwa. Sześciocyfrową nagrodę obiecano temu, kto wskaże hakerów, którym udało się w jedną noc ukraść dwieście dziewięćdziesiąt osiem milionów dolarów. Sam rabunek nie zmniejszył nierówności majątkowych, jednak ofiarą tego sławnego „skoku” padli kierujący wielkimi firmami farmaceutycznymi. Gdyby ci, którzy ośmielili się wyczyścić im konta, pozostali bezkarni, doszłoby do naruszenia istniejącej relacji sił, a do tego drapieżcy nie mogli dopuścić. Kary, jakie spotkają winnych po zatrzymaniu, muszą zniechęcić wszystkich potencjalnych zuchwalców do podobnych ataków. Żeby drapieżcy mogli stać się nowymi panami świata, musieli przejąć na wyłączność rolę siewców strachu.

Istniał jednak drobny problem: nic – żadna cyberpolicja, żaden grey hat – nie mogło przeszkodzić Ekaterinie i Mateowi w utrzymywaniu kontaktu. Nic bowiem nie może powstrzymać miłości, która chce żyć, nawet jeśli łączy dwa samotne wilki niewiedzące, jak się kochać.

*

Niedziela, Tel Awiw

Janice wpadła do gabinetu Efrona. Redaktor naczelny dziennika „Haaretz” zamierzał jej przypomnieć, że elementarna kultura wymaga, by zapukać przed wejściem, ale gniewny wyraz twarzy dziennikarki powstrzymał go od uwag.

– To ludzie Łuczyna – wycedziła przez zęby, siadając na rogu biurka.

Efron wrócił do lektury.

– Masz na to dowody?

– Dobrze o tym wiesz, wszyscy wiedzą. Nakłada kaganiec prasie, konfiskuje dziennikarzom sprzęt. Tych, których nie wsadził za kraty, gnębi milicja. A teraz zaczął ich mordować w środku miasta.

– Wszystko się zgadza, tylko że w sprawie Darii nie mamy żadnych konkretów. Naszą rolą nie jest przedstawianie domysłów. Daria swoją działalnością napsuła krwi niejednemu. Nie tylko Łuczynowi, ale także oligarchom popierającym rząd.

– No jasne, przecież dzięki niemu się bogacą. Śledztwo skończy się na niczym, ale tego też nie muszę ci mówić – warknęła, wyjmując paczkę papierosów.

– Bądź tak miła i nie pal w moim gabinecie. Przypominam ci, że w budynku nie wolno palić. Tak stanowi prawo.

– Ja za tym nie głosowałam – odpowiedziała Janice, zapalając papierosa.

– Przeżywam to tak samo jak ty, całe środowisko dziennikarskie okryło się żałobą, jednak…

– Jeżeli powiesz teraz, że to ryzyko zawodowe, rzucę ci wypowiedzenie na biurko.

– Nareszcie!

Pogrążona w zadumie Janice zignorowała tę uwagę i podeszła do okna.

– Jej córeczka ma dopiero pięć lat, wyobrażasz to sobie?

– Otwórz okno! – rozgniewał się Efron.

– Chcę jechać na jej pogrzeb.

– Na własny koszt czy na mój?

– Nie martw się, zapłacę za pobyt.

– Skoro nie przyszłaś prosić o zaliczkę, to czego ode mnie oczekujesz?

– Potrzebuję wizy. Wymyśl jakiś wywiad z tamtejszym oficjelem, coś, co spodobałoby się Łuczynowi. Są takimi pyszałkami, że dadzą się na to nabrać.

– Mam się podlizywać reżimowi Łuczyna? I co jeszcze? Dobrze wiesz, że bardzo rzadko dają akredytacje zagranicznym dziennikarzom. Ale znasz kogoś, kto ma odpowiednią pozycję i kontakty w rządzie: Noa może załatwić ci tę wizę. A właśnie, rozmawiałaś z nią może ostatnio?

– Nie. A właściwie tak – bąknęła Janice. – Jest w tej chwili bardzo zajęta.

– Ale wszystko u niej w porządku?

– Dlaczego pytasz?

– Bo od kilku miesięcy każda wzmianka o niej powoduje, że robisz grobową minę.

– Pokłóciłyśmy się – skłamała Janice, która dotąd nie zdobyła się na odwagę, by powiedzieć Efronowi o zniknięciu przyjaciółki.

Pół roku temu z mieszkania Noi raptownie usunięto wszelkie ślady jej istnienia. Od tego czasu Noa nie dawała znaku życia. Kiedy Janice udała się do siedziby izraelskiego wywiadu z nadzieją, że dowie się, co się stało z jej najlepszą przyjaciółką, przełożony Noi przyjął ją bardzo chłodno i szybko zakończył spotkanie. Była już tylko jedną z gwiazd Dawida wyrytych na białej ścianie – każda oznaczała poległego na służbie agenta tajnych służb.

– Spróbuj wystąpić o wizę turystyczną – zasugerował Efron.

– Powiem, że chcę zwiedzać szary Mińsk w środku zimy? To niezbyt przekonujące. – Wzruszyła ramionami i dotknęła palcem ekranu smartfona. – Chyba że…

– Chyba że co?

– Muzeum Chagalla w Witebsku.

– Nie miałem pojęcia, że na Białorusi jest takie muzeum.

– Mogłabym o tym pogadać, żeby ci zaimponować, ale przyznam się, że sama przed chwilą znalazłam tę informację w Internecie. A skoro mowa o Internecie… To małe muzeum wystawia właśnie cykl kolorowych litografii Dwanaście plemion Izraela. Jak moglibyśmy zamknąć nasz wielki materiał poświęcony temu wspaniałemu artyście, nie odwiedzając jego domu rodzinnego?

– Jesteś naprawdę niemożliwa. Ale prawdę mówiąc – Efron westchnął jakby w zadumie – sześciostronicowa wkładka o Chagallu w weekendowym magazynie to niegłupi pomysł. Już bardzo dawno nic o nim nie czytałem.

– No i co z tą wizą? – nalegała Janice, udając, że się uśmiecha.

– Zgoda, zajmę się tym, ale czy teraz dasz mi już popracować?

Janice podeszła do drzwi. Stojąc w progu, odwróciła głowę.

– Mógłbyś przynajmniej życzyć mi powodzenia.

– Z wizą? Wydaje mi się, że jesteś już duża i jakoś sobie poradzisz.

– Mówię o procesie, który zaczyna się jutro w Londynie.

– To już jutro? Przepraszam, nie wiedziałem.

– Gdybyś mnie chociaż trochę wspierał, wiedziałbyś.

– Przyczyną twoich problemów są słowa, które padły z twoich ust podczas konferencji, a nie to, co pisałaś w artykułach. Jak zdołałbym uzasadnić pokrycie kosztów adwokata, zwłaszcza teraz, kiedy jedziemy na stracie?

– Dziennikarstwo to sport zespołowy, Efron. Odpowiedzialność ponoszą zarówno ci, którzy piszą, jak ci, którzy wydają i publikują. Tego, co powiedziałam na temat Casha, nie da się oddzielić od śledztw dziennikarskich, które prowadziłam dla ciebie, kiedy interesowała cię działalność tego nikczemnego miliardera.

Efron zmarszczył brwi i pochylił się nad papierami.

Janice poszła do sali redakcyjnej, zabrała swoje rzeczy i opuściła budynek. Wróciła do domu.

*

Chęć udziału w pogrzebie koleżanki, której odwagę podziwiała, zanim jeszcze połączyło je trudne śledztwo, nie była jedynym powodem podróży na Białoruś.

We wrześniu Daria relacjonowała kolejny dzień masowych protestów przeciwko Łuczynowi. Od dziewiątego sierpnia i od ogłoszenia, że wybory ponownie wygrał autokrata kurczowo trzymający się stołka, tłumy gromadziły się w każdą niedzielę na ulicach stolicy i innych dużych miast, by domagać się dymisji. I jak w każdą niedzielę Daria wmieszała się w ten tłum, aby dokumentować zdarzenia, które fotografował towarzyszący jej kolega z redakcji. Ścigani przez siły porządkowe, schronili się w sklepie. Po chwili do środka wtargnęli ludzie w kominiarkach, nieumundurowani. Krzycząc, kazali wszystkim położyć się na ziemi. Daria wyciągnęła legitymację prasową, jednak tym razem dokument nie dał jej ochrony, lecz sprawił, że wylądowała w więzieniu. Jej fotografowi połamano ręce, bijąc go pałką. Oboje spędzili w celi trzy dni bez pomocy medycznej, bez jedzenia. Co sześć godzin poddawano ich brutalnemu przesłuchaniu. Kolejny tydzień upłynął im na leczeniu obrażeń w szpitalu. Potem byli już w stanie wrócić do pracy. Daria należała do ludzi, którzy nigdy nie użalają się nad sobą. Kiedy wysyłała wiadomości do Janice, pisała po prostu, że u niej niebo nie jest tak błękitne jak w Tel Awiwie, za to w Mińsku przynajmniej stale coś się dzieje.

*

Zaniepokojony hałasem David wszedł do pokoju Janice. Drzwi szafy były otwarte, ubrania leżały na łóżku, z kosmetyczki prawie wysypywały się różne drobiazgi.

– Znowu mnie zostawiasz? – powiedział z rozżaleniem do współlokatorki.

– Nie na długo. Tydzień, góra dwa.

– Dwa tygodnie?! I twierdzisz, że to niedługo? Dokąd jedziesz?

– Muszę zadbać o swoją obronę. Może zapomniałeś, ale pierwsza rozprawa w moim procesie odbędzie się w Londynie jutro po południu.

– Nie, nie zapomniałem, uznałem tylko, że lepiej nie poruszać tego tematu. Jesteś przygotowana?

– O to należałoby zapytać mojego adwokata.

David wyjął rzeczy Janice z torby podróżnej, porządnie złożył te, które przypadły mu do gustu, pozostałe natomiast rzucił na podłogę.

Wywróciła oczyma.

– Pójdziesz w tej spódnicy i tej bluzce. Tak będzie elegancko i bezpretensjonalnie.

– Przecież nie za strój będą mnie sądzili – odparła Janice, wyrywając mu spódnicę z rąk.

David natychmiast ją odebrał, złożył i umieścił na stosiku ubrań do spakowania.

– Przekazując prawdę o machlojkach tego angielskiego magnata, wykonywałaś tylko swoją pracę.

– Owszem, ale on oskarżył mnie o zniesławienie. Jeżeli przegram, będę zrujnowana.

– Już jesteś. A jemu zależy wyłącznie na zniszczeniu twojej reputacji. Ayrton Cash cię atakuje, ponieważ się ciebie boi, i kropka! Ale to on traci reputację! Nikt się nie odważy skazać cię, Anglia nie może stanąć w jednym szeregu z państwami, w których zamyka się usta prasie, a już na pewno nie da carte blanche nieuczciwemu miliarderowi.

– Obawiam się, że nieuczciwy miliarder już ma carte blanche. Premier i jego otoczenie są umoczeni w tej sprawie po szyję, przymykali oczy na poczynania Casha, ponieważ były dla nich korzystne. Ale w jednym muszę przyznać ci rację: chcą mnie zniszczyć – rzuciła, uśmiechając się blado.

– Zabraniam ci wchodzić w skórę ofiary. Sędziowie muszą ujrzeć w twoich oczach determinację odważnej dziennikarki, z której jestem dumny. Rozumiesz?

– Davidzie, czegoś ode mnie chciałeś?

– Przyszedłem ci powiedzieć, że wieczorem wychodzimy, musisz się od tego oderwać. To nie podlega dyskusji – oznajmił, zapinając jej torbę.

*

David i Janice dzielili urokliwy dom w dzielnicy Florentin. Malarz, którego zdolności umysłowe górowały nad talentem malarskim, gderał, ale i promieniał radością; z uwielbieniem podchodził do pracy Janice, lecz nie szczędził jej krytyki; była jego muzą, a on jej powiernikiem; znosiła do domu rzeczy, które zagracały wspólny salon, on gotował i sprzątał po niej; on był ładem, ona chaosem; łączyło ich jedno: on lubił mężczyzn i ona też. Dom rozbrzmiewał ich kłótniami i gromkim śmiechem, a wieczorami spotykali się, by świętować albo po prostu usiąść przy kuchennym stole i naprawiać świat.

*

Primrose Hill, Londyn

Cordelia nie mieszkała już w Camden. Lubiła tę kipiącą życiem dzielnicę, gdzie udało jej się zapomnieć, że jest cudzoziemką. Jednak po tym, jak w jej lofcie zamordowano Penny Rose, nie była w stanie przestąpić progu domu. Śledztwo niczego nie wyjaśniło. Cordelię błyskawicznie skreślono z listy podejrzanych, bo w chwili zbrodni przebywała w Madrycie. Młode kobiety się przyjaźniły, a jeden z sąsiadów zeznał, że kiedy Cordelia wyjeżdżała, Penny Rose mieszkała u niej. Policja uznała, że doszło do włamania i Penny Rose stała się przypadkową ofiarą złodziei.

Cordelia przeprowadziła się na wzgórze Primrose. Komorne było koszmarnie wysokie, ponieważ jednak dziewięć lat temu wymieniła oszczędności na bitcoiny, inwestując w to dziesięć tysięcy funtów, które niespodziewanie się pomnożyły, dziś dysponowała prawdziwym majątkiem. Mimo to nie zmieniła stylu życia. Nadal pracowała w agencji bezpieczeństwa cybernetycznego, najczęściej poruszała się rowerem, a w deszczowe dni wybierała metro albo autobus, a nie taksówkę. Pozwoliła sobie tylko na jeden luksus: na przestrzeń, czyli na to, co najdroższe w mieście, bo cena jednego metra kwadratowego w Londynie należy do najwyższych na świecie. Wprowadziła się do czarującego domu w stylu minimalistycznym na Regent’s Park Road. Minęło pół roku, a wciąż mniej było tam mebli niż kartonowych pudeł, których jeszcze nie otworzyła.

W jej życiu dominowała rutyna. Co rano jadła śniadanie w Sam’s – dwie kawy i rogalika z szynką. Potem wyruszała do pracy – jazda rowerem zajmowała jej kwadrans. W porze obiadowej zamawiała posiłek przez aplikację szybkiej dostawy, a posłańcowi zostawiała zawsze hojny napiwek. Jadła w samotności przed komputerami. Awansowała po tym, jak poradziła sobie z atakiem hakerskim na duży angielski dziennik – z atakiem, za którym stali ona i jej przyjaciele. Szklane ścianki jej biura matowiały po prostym wciśnięciu guzika. Ta odrobina nowoczesności okazywała się bardzo przydatna, kiedy informatyczka zamiast weryfikować jakość zabezpieczenia systemów klientów, wykorzystywała potężne komputery agencji do celów szlachetnych, ale przestępczych. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zabiegało o nią wielu łowców głów, proponując lepiej płatne stanowiska u konkurencji. Nigdy nie odpowiedziała na te oferty. Cieszyła się ślepym zaufaniem pracodawcy, co ze względu na jej potajemną działalność warte było więcej niż podwyżka, choćby nawet znacząca. Gdyby któreś jej hakowanie zostało wykryte – co nigdy dotąd się nie zdarzyło – po prostu zasłoniłaby się testem systemu. Jak się przekonać, czy zapora jest skuteczna, nie testując jej ani nie próbując złamać?

Cordelia zawsze opuszczała biuro o osiemnastej trzydzieści. Już od dawna nocne dyżury pełnili jej podwładni. Kiedy dochodziło do nocnego ataku, musiała czasem błyskawicznie przyjechać do Mayfair, żeby kierować zespołem, jednak nie zdarzało się to często.

Tego wieczoru, wychodząc z hali sportowej, miała niemiłe wrażenie, że ktoś ją śledzi. Od czasu kradzieży teczki z kompromitującymi dokumentami i zagarnięcia niemal trzystu milionów dolarów podczas ataku hakerskiego Grupy 9 na konta bankowe, a także od udziału w przekazaniu mediom akt Andory Cordelia zachowywała pozorny spokój, w rzeczywistości jednak nigdy nie była naprawdę spokojna. Wyostrzyła w sobie coś w rodzaju szóstego zmysłu – na jej gust nieco za mocno wyostrzyła. Medytacja zalecona przez Witala, człowieka wielkich zalet i jej aktualnego partnera, którego pokochała do szaleństwa, mimo że miał wielką wadę – mieszkał w Kijowie, nie uwolniła jej od fatalnego samopoczucia.

Tym razem miała pewność, że to nie urojenie. Kiedy zdejmowała kłódkę roweru, poczuła, że ktoś ją obserwuje, i odwróciła się raptownie zaintrygowana sylwetką kobiety za zaparowaną szybą pubu.

Serce waliło jej jak młot. Ogarnęła spojrzeniem horyzont, przyglądała się pieszym, potem zaparkowanym samochodom, żeby sprawdzić, czy nikt nie przyczaił się w aucie. Nie zauważyła niczego nienormalnego, pozostało tylko to uporczywe wrażenie, że szykuje się coś złego. Wahała się, skłonna już wrócić do hali sportowej, gdzie byłaby bezpieczna. W końcu przekonała samą siebie, że to wyobraźnia płata jej figle, i wsiadła na rower.

Jadąc, wielokrotnie się odwracała, ale widziała za sobą tylko długi sznur samochodów, jakie zwykle wloką się zatłoczonymi ulicami miasta w wieczornym szczycie. Jej uwagę zwrócił jednak czarny austin mini, który na każdym świetle stawał o trzy, cztery samochody za nią.

– Dobra, zobaczymy – mruknęła na piątym świetle.

Zawróciła i ruszyła w przeciwnym kierunku. Skręciła w St Mark’s Square, rozpędziła się na Princess Road i zakończyła tę szaleńczą gonitwę, zwalniając dopiero na swojej ulicy, żeby nie psuć sobie reputacji, bo o tej porze sąsiedzi właśnie wyprowadzali psy. Zatrzymała się niemal w miejscu na widok czarnego mini zaparkowanego przed swoim domem. Ile austinów mini jeździ po Londynie? Na pewno setki, może nawet tysiące, w dodatku sylwetka, którą dostrzegła za kierownicą, była stanowczo za drobna, żeby to mógł być Mulvaney, zbir usiłujący ją zabić pół roku temu. Oparła rower o latarnię i pochyliła się, żeby zniknąć za murem utworzonym przez karoserie. Po cichu zaczęła przemykać w stronę swoich drzwi. Pan Gilford, który mieszkał cztery domy od niej, uprzejmie się jej ukłonił, niezbyt zdziwiony zachowaniem sąsiadki. W końcu nawet młodym ludziom zdarzają się dolegliwości takie jak lumbago, a poza tym wszystko działo się w Anglii, gdzie nikogo nic nie dziwi.

W takiej pozycji Cordelia dotarła do mini, chcąc zerknąć na twarz kierowcy w lusterku samochodowym. Wtedy drzwi nieoczekiwanie się uchyliły.

– Skończysz wreszcie te wygłupy?

Poznała głos Mai i natychmiast się wyprostowała, usiłując zachować odrobinę godności.

– Możesz wsiąść? – spytała Maya.

Gdy Cordelia to zrobiła, austin natychmiast ruszył. Maya miała sportowy styl jazdy, toteż Cordelia szybko zapięła pasy bezpieczeństwa.

– Dziękuję za zaufanie. – Maya westchnęła.

– Możesz mi wyjaśnić, w co ty grasz?

– Jeżdżę za tobą od dwóch dni, a ty aż do teraz tego nie zauważyłaś?

– Pytanie brzmi: dlaczego mnie śledzisz?

– Żeby sprawdzić, czy nikt cię nie śledzi.

– Przypomnij mi: czym się zajmujesz poza hakerstwem? – rzuciła Cordelia.

– Organizuję podróże.

– Po co przyjechałaś do Londynu?

– A jak sądzisz? Jestem tu z klientami.

– Mieliśmy się nie spotykać przez pół roku. To zasada.

– Zasady są po to, żeby je łamać, zwłaszcza w uzasadnionej sytuacji.

– Zwolnij trochę.

Maya zdjęła nogę z gazu. Przelotnie zerknęła w lusterko wsteczne, a potem wyjęła z kieszeni pendrive’a i położyła go na kolanach Cordelii.

– Tu masz instrukcje. Dane firm autokarowych, lokalizacje szkół i domów starców, które posłużą nam jako punkty kontaktowe, spis sprzętu do zamówienia. Wszystko zostanie opłacone w kryptowalutach. Są też adresy dostawy. Nie patrz tak na mnie, nieostrożnie byłoby zastosować inną procedurę, nawet sobie nie wyobrażasz, ilu hakerów na nas poluje.

– Wiem – odparła Cordelia. – Ale nadal nie mają pojęcia, kim jesteśmy.

– Jeszcze nie mają pojęcia. Dlatego wolałam przekazać ci to do rąk własnych.

Maya objechała całe Primrose Hill i zaparkowała kilka metrów od domu Cordelii, która zaproponowała:

– Może pójdziemy się czegoś napić?

– Nie, nie mam czasu – odparła Maya.

– Nie wiem, co ci zrobiłam, ale mam wrażenie, że za mną nie przepadasz. Kiedy byliśmy we dworze, wydawało mi się, że celowo mnie unikasz.

Maya spojrzała jej prosto w oczy.

– Mylisz się. Po prostu jestem zbyt łakoma, żeby zadowolić się koleżeńską więzią z kobietą tak ładną jak ty. A ponieważ nie należy łączyć pracy z przyjemnością, wolę zachować dystans.

– Rozumiem.

– Nic nie rozumiesz. Byłaś wpatrzona w Witala, nie zwracałaś uwagi na nikogo innego. Zresztą zgrabnie turlacie wspólny wózek, co?

– A ty celujesz w subtelnym doborze słów.

– Przepraszam, tak