Niezbadane wyroki GWIAZDY - Maciej Wągiel - ebook + książka

Niezbadane wyroki GWIAZDY ebook

Wągiel Maciej

1,0

Opis

"Niezbadane wyroki" to powieść fantasy, której akcja toczy się w kilku równoległych światach - ludzi, aniołów, demonów, nieumarłych, krasnoludów, elfów, orków. Mroczna, pełna zwrotów akcji historia niesie ze sobą również wiele ponadczasowych prawd.
Toczący swe boje bohaterowie przekonują się bowiem, że dobro zawsze zwycięża, prawdziwa przyjaźń i miłość są w stanie pokonać wszystko, a nawet największy złoczyńca może się zmienić i zasługuje, by dać mu szansę na poprawę. Dwie gwiazdy, które spadły z nieba w tym samym czasie, oznaczać mogą tylko jedno - nadchodzącą zagładę. Jej początki widać już zarówno w królestwie ludzi, jak i w światach należących do innych stworzeń. Ludzie giną w tajemniczych okolicznościach, nieumarli wstają z grobów, mityczne plemiona toczą ze sobą walki. Odważny rycerz sir Kondrat Sprawiedliwy wraz ze swym giermkiem Edwardem wyrusza w podróż mającą wyjaśnić przyczynę tych dziwnych zdarzeń. Napotyka na swej drodze parę aniołów - Sariela i Aduratę, oraz demona Ythrena i elfa Eldisa, którzy dołączają do jego wyprawy. Zanim rozwiążą zagadkę tragicznych wydarzeń, czeka ich wiele niesamowitych przygód. Tego, czego ta podróż nas nauczyła, nie da się ubrać w słowa. Nie można opisać, jak ktoś, kogo ledwo co znasz, przyjmuje za ciebie śmiertelny cios, a później ktoś inny postanawia zaryzykować swym życiem, byś znowu kroczył wśród nas.
(...) Nie da się opisać zaufania, którym można darzyć przyjaciół podczas chwil próby. (...) Widzieliśmy, co mogą sprawić lojalność, oddanie, przyjaźń i miłość.
Maciej Wągiel, urodzony 3 kwietnia 1998 roku we Wrocławiu, z wykształcenia analityk chemiczny. Interesuje się chemią i historią. Fantastyką zainteresował się głównie za sprawą kina i japońskich gier komputerowych. Zainspirowany filmami i grami zdecydował się przelać na papier własną wizję fantastycznego świata i w ten sposób narodziły się "Niezbadane wyroki". Powieść - debiut literacki - jest pierwszą częścią planowanej trylogii zatytułowanej "Gwiazdy".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (2 oceny)
0
0
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Beata Dobrzyniecka

Korekta

Monika Bronowicz-Hossain,Jolanta Miedzińska,Słowa na warsztat

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Maciej Wągiel 2020© Copyright by Borgis 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2020

ISBN: 978-83-66616-01-1

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

SPIS  TREŚCI

Prolog 7

Rozdział 1. Nowa Nadzieja 9

Rozdział 2. Zakon 23

Rozdział 3. Biały Kieł 39

Rozdział 4. Uśpiona bestia 57

Rozdział 5. Pielgrzymka 77

Rozdział 6. Lodowe Pustkowie 97

Rozdział 7. W niewoli 117

Rozdział 8. Dalej niż bliżej 129

Rozdział 9. Rytuał jednej krwi 139

Rozdział 10. Remedium 151

Rozdział 11. Bolesna Prawda 167

Rozdział 12. Panowie swojego losu 179

Rozdział 13. Prośba Starszyzny 207

Rozdział 14. Tarcza i miecz 215

Rozdział 15. Zwycięstwo bez miecza 227

Rozdział 16. Brzemię prawdy 239

Rozdział 17. Cel jednoczy 257

Rozdział 18. Poszukiwania 267

Rozdział 19. Krajobraz po bitwie 283

Rozdział 20. Zbawienie 301

Rozdział 21. Ostatnia prosta 309

Rozdział 22. Niebiosa 331

Rozdział 23. Audiencja 349

PROLOG

Miasta zniszczone przez wojny. Dawne sojusze pomiędzy mocarstwami dekady temu straciły wartość. Wojenne czyny odbiły się echem nie tylko w świecie ludzi, lecz także w krainach mitycznych stworzeń. Świat Rivdale legł w ruinie, a zmarli chodzili pośród żywych. Królestwo ludzi podnosiło się z kolan, a spadające gwiazdy rozświetlały nocne niebo i kreśliły losy świata.

Elfy pamiętały dawne proroctwa przekazywane z ojca na syna. Jedno z nich mówiło, że z nocy stanie się dzień, a z nieba na nasz świat spadnie destrukcja.

Tylko jednemu stworzeniu zależało, aby „gwiazda” żyła chwilę dłużej, a był to Zeroth zwany Skazańcem. Zawstydzony, zniewolony i zgorzkniały, przez tysiąclecia widział szansę na uwolnienie się z kajdan.

Król Meridion wysłał Gwardię Królewską w celu sprawdzenia, czy to był znak od Wiedzącego. Jej dowódcą był sir Kondrat Sprawiedliwy herbu Biały Smok. Wraz ze swoim giermkiem wyruszyli z samego rana.

Lecz nikt nie spodziewał się, co ich spotka...

ROZDZIAŁ1NOWANADZIEJA

Gdy sir Kondrat dotarł w okolice gwiazdy, zatrzymał się w forcie na Kruczym Wzgórzu.

– Edwardzie – zwrócił się z powagą do swego giermka i zsiadł z wierzchowca. – Zapytaj miejscowych, w którą stronę spadła gwiazda, a ja w międzyczasie poszukam zarządcy tego bastionu.

– W porządku, sir, będę pytać każdego – odpowiedział giermek.

Siwy, ubrany w skórzaną zbroję i pelerynę rycerz trzymał w jednej ręce lejce, drugą zaś opierał o głowicę miecza przypiętego do boku konia.

Gdy kroczył po korytarzach warowni, wszyscy, którzy go zobaczyli, byli zaskoczeni, że król o nich nie zapomniał, i kłaniali się. Pokłony nie były dlatego, że to rycerz i tak trzeba. Biła od niego aura szacunku, honoru, męstwa oraz – ze względu na jego sylwetkę – również bezpieczeństwa, co w tych czasach stanowiło rzadki zestaw cech, nawet wśród szlachetnie urodzonych.

– Kto zarządza tym zamkiem? – zapytał sir Kondrat wszystkich zebranych.

Po chwili ciszy zza jego pleców dało się słyszeć ciche kroki i odgłos obijanych o siebie ampułek w torbie.

– Chciałeś się ze mną widzieć. Jak mogę pomóc, panie? – odpowiedział czarodziej z kosturem emanującym chłodem.

– Zostałem do was wysłany w sprawie gwiazdy, która spadła nieopodal waszego posterunku – powiedział rycerz.

– Spadły dwie. Pierwsza na północny zachód od nas, w plemieniu orków. Druga na południowy zachód, w obozie rzezimieszków. Tylko uważajcie na siebie, rycerzu! Takie rzeczy rzadko się zdarzają, tylko raz na wiek, a jeszcze rzadziej jest to dobry znak – przestrzegał mag, gdy odprowadzał go do bramy.

– Dziękuję ci, uczony, zobaczę, co zostało z popiołów – rzekł sir Kondrat.

Po rekonesansie okolic zwrócił się do czarodzieja:

– Zobaczywszy, co się dzieje wokół waszych gospodarstw, oraz spojrzawszy na waszych ludzi i wyposażenie, zdałem sobie sprawę, że nie jesteście na tyle silni, by się obronić – podsumował.

– Chciałbym, by było inaczej, lecz przyznaję ci rację, panie – powiedział czarodziej ze spuszczoną głową.

– Ciężko jest posiadać zorganizowaną milicję z gromadki ochotników. Weź naszych ludzi, pomogą ci w misji.

Przed wyjściem czekał już giermek z raportem i prowiantem na kilka tygodni podróży.

– Już jestem z wieściami na temat gwiazdy oraz problemów, jakie trawią wioski w okolicach.

– O naszym celu już wiem od czarodzieja. Dostaniemy też kilku ludzi, którzy pomogą nam w dotarciu na miejsce. Czego się dowiedziałeś na temat zagrożeń? – zapytał rycerz.

– Na pobliskim cmentarzu martwi chodzą pośród żywych, a okoliczni bandyci porwali kleryka – powiedział giermek, po czym spojrzał na ludzi, którzy zgłosili się do pomocy. – Jest jeszcze jedna sprawa: porwano rodzinę rolników i zawleczono ich do większego obozu na południu. Ktoś wykorzystał gwiazdę do zmylenia uwagi.

Sir Kondrat nie należał do szlachciców, którym duma stawiała warunki i wymagania w kwestii etykiety. Podczas swoich wypraw nauczył się szanować każdego za czyny, a nie za słowa, jakie wypowiedział, czy też za stan, z którego się wywodził, przez co chłopi i żołnierze go kochali i zawsze służyli pomocą, zaś szlachta i duchowni Zakonu patrzyli na niego z podejrzeniem i zazdrością.

– Na honor! Tak się nie godzi – powiedział stanowczo. – Panowie, jutro o wschodzie chcę was tu widzieć gotowych do drogi.

Następnego dnia siedmioosobowa drużyna wyruszyła rozwiązać kwestię napadu na kleryka, z jednej strony żeby zobaczyć, czy umieją posługiwać się czymś większym i cięższym od noża, z drugiej zaś, by podnieść swoje morale.

– Pielgrzymka do nas przyszła, panowie! – krzyknął zwiadowca łotrzyków.

Po chwili na spotkanie rycerzowi wyszło sześciu ludzi, w tym łucznik ze strzałą na cięciwie.

– Jeśli chcecie go wykupić, to dobrze trafiliście. Jeśli chcecie spróbować perswazji, to tam macie łopatę, tylko odłóżcie błyskotki tam na stół – powiedział szantażujący ich watażka.

– Jesteś bezczelnym w swoich żądaniach, pozbawionym zasad moralnych bandytą, jeśli sądzisz, że Królestwo ulegnie osobie, która…

Nim Kondrat zdążył dokończyć ostatnie słowa, obok jego twarzy przeleciała biała lotka i trafiła łucznika w czoło. Rycerz bez zwłoki nakazał szarżę i stanął na jej czele. Niedoszły dyplomata z miejsca został stratowany i zmiażdżony przez konia, podczas gdy pozostali członkowie drużyny już zdążyli skrzyżować miecze z resztą bandy.

Nie można było dłużej czekać. Edward wiedział, że zakładnik jest zagrożony, więc wziął dwóch ludzi, przebił się z nimi do klatki i stamtąd nacierał na bandytów. Ujrzawszy łachudrę bioracego łuk w ręce, stanął na nim i kopnął go w twarz, czym pozbawił przytomności.

Po piętnastu minutach z obozu został popiół, a uwolnionego kleryka odprowadzono do grodu, lecz w głowie szlachcica nadal rozbrzmiewało pytanie: „Kto puścił ostrze? Nie należało ono do standardowych strzał używanych przez ludzi. Mogła to być strzała elfa albo demona, lecz ci drudzy prędzej by skoczyli na nas dopiero PO starciu. Więc kto to był?”.

Z transu wybił go zadowolony uczeń:

– Kleryk jest cały i zdrowy. Czekamy na sygnał odzyskania cmentarza!

Edward od początku służby u sir Kondrata wykazywał się inicjatywą i zapałem. Ilekroć walczyli ramię w ramię, uczeń wiedział, jaki jest jego cel, i jeśli już z niego zbaczał, to tylko po to, by pomóc rycerzowi i powrócić na poprzedni tor.

– Zaraz ruszamy, tylko nim wydam sygnał, odpowiedz na pytanie: jak to jest, że nieważne, co się dzieje, ty zawsze jesteś tam, gdzie mam ZAMIAR wysłać cię przed wydaniem polecenia? – zapytał z ciekawością sir Kondrat. – Tak jest od pierwszego wypadu, na jaki razem wyruszyliśmy.

– Tak mnie nauczyłeś, sir – odpowiedział Edward. – Być dwa kroki przed przeciwnikiem i krok przed braćmi, by poprowadzić marsz.

– Jak nastroje wśród kompanów?

– Chcą więcej i są gotowi do drogi.

– Wyślijmy zmarłych na wieczny odpoczynek. Znowu.

Po tych słowach zadął w róg i ruszyli na cmentarz.

Po wejściu na teren zmarłych było czuć fetor rozkładającego się mięsa i magii Śmierci. W tle dawały się słyszeć odgłosy stukotu kości i zardzewiałego metalu. W ich stronę zmierzały zombie i szkielety trzymające zardzewiałą broń. Przewodził im nekromanta, na ich szczęście początkujący.

– Znasz konsekwencje swoich czynów? Zdajesz sobie sprawę, że podpisałeś na siebie karę śmierci za nekromancję? – zapytał Kondrat.

– Koniec świata już następuje. Spadające gwiazdy, chaos. Śmierć czeka nas prędzej czy później. Czemu więc się nie przygotować na jej nadejście? – odpowiedział okultysta.

– Za swoje zbrodnie zostaniesz zabrany do grodu, skazany i stracony.

– To się okaże za chwilę, bo króliki doświadczalne przyszły.

Martwe sługi ruszyły do ataku swoim tempem, podczas gdy drużyna sir Kondrata rzuciła się szarżą pełną parą. Podczas gdy z grobów lekko przysypanych ziemią wstawały kolejne trupy, nekromanta zaczął wymawiać zaklęcie. Nikt nie wiedział, co się stanie, lecz wszyscy mieli pewność, że nie może tego dokończyć.

Edward zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i nie mógł pozwolić, by drużynie coś się stało. Odepchnął szkielet i w te pędy pobiegł do czarownika, staranował pozostałych nieumarłych i zabił maga. Zmarli po chwili bezwładnie opadli na ziemię, podczas gdy ze zwłok unosiły się dusze więzionych, zanikające po chwili w powietrzu. Kondrat, ujrzawszy szok doznany przez żołnierzy wynikający z walki z czymś dla nich wcześniej nieznanym, postanowił ich uspokoić.

– Jestem z was dumny. Również z tych, którzy się bali, bowiem tylko głupiec niczego się nie lęka. Jesteśmy gotowi na konfrontację z gwiazdą.

– Najpierw zobaczymy, co zostało z obozowiska bandytów na południu.

Gdy przez dziurę w ostrokole weszli na teren obozu, zastali pogorzelisko, wszędzie były ciała uzbrojonych niegdyś ludzi, tlące się jeszcze namioty i biało-czarne sztylety bez rękojeści wbite w zwłoki. Nagle nad całym koczowiskiem rozległ się rozpaczliwy krzyk o pomoc, który dobiegał z kamiennego domu. Po przekroczeniu progu budynku zauważyli kapitana obozu, który z przerażeniem spoglądał przez okno budowli. Nie mógł zbytnio się ruszać, nawet sięgnąć po miecz, by się obronić, gdyż miał dwa sztylety w klatce piersiowej i po jednym w barku i udzie.

– Co tu się stało? Kto tego dokonał? Mów szczerze! – zdeterminowanym głosem rozkazał sir Kondrat.

– Powiem wszystko, tylko mi pomóżcie! – błagał zbir drżący ze strachu, po czym zaczął opowiadać. – Kiedy spadła druga gwiazda, ta ciemniejsza, nadarzyła się idealna okazja do porwania rodziny. Udało nam się bez przeszkód, bo wszyscy wokół bali się wyjść mimo wrzasków, jakie wydawała dziewczyna. Gdy dotarliśmy do bazy, przyszedłem tutaj i zacząłem pisać list z rozkazem okupu, lecz pisanie przerwał mi krzyk jednego z moich ludzi. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem sylwetkę… anioła.

– Jak to anioła? Jeszcze raz skłam, to… – postraszył go Edward zdenerwowanym głosem.

– NIE, to naprawdę był anioł! – zapewnił spanikowany zbir. – Moi ludzie nie byli dla niego wyzwaniem, nie musiał nawet wyciągać miecza, by się z nimi rozprawić. Jedyne, czego używał, to skrzydła. Jedno z nich było białe, a drugie czarne. Był zwinny na tyle, by ominąć strzały, i na tyle bystry, by trafić łucznika na wieży kilkoma z… tego czegoś, co mam w sobie.

Obaj zerknęli na sztylety wbite w ocalałego. To nie były jednak sztylety, lecz ostro zakończone pióra. Jeden z rekrutów zobaczył, że w cegle jest wbite jedno z nich. Po wyciągnięciu okazało się długie na siedem centymetrów, zaskakująco lekkie, lecz nadal ostre.

– Czemu cię zostawił żywego? Mów! – kontynuował przesłuchanie Kondrat. – Te „sztylety” nie znajdują się w śmiertelnych miejscach, można je wyjąć, to tylko kwestia opatrzenia.

– Kiedy wszelkie krzyki umilkły, słyszałem tylko kroki i otwieranie drzwi. Był ubrany na czarno, na głowie miał kaptur i przeszył mnie swoimi oczami... Dwa płomienie w jego oczach i…

Bandyta dostał ataku paniki, nic więcej nie był w stanie powiedzieć.

Edward czystym cięciem pozbawił kapitana głowy. I tak czekała go kara, więc po opuszczeniu budynku nic już się z kwatery nie wydobywało.

– Panowie, rozglądajcie się za rolnikami, oni muszą coś wiedzieć – nakazał giermek żołnierzom.

Lecz nic nie znaleźli. Klatki były otwarte, a wszelkie raporty, które mogłyby wskazać tajemniczego anioła, były nieczytelne lub dawno pochłonął je ogień.

– Nic tu więcej nie znajdziemy, a ten kapitan mógł być trzymany przy życiu jako nauczka.

Nadszedł czas sprawdzić, co się kryło w drugim kraterze. Gdy dotarli do jego krawędzi, zauważyli w samym środku dziewczynę okrążoną przez cyklopy i ogry.

– Nieba będą nasze! – krzyknął z entuzjazmem szaman.

Na te słowa niebo się rozgniewało i zaczęło ciskać piorunami w zielonoskóre kreatury, osłoniwszy dziewczynę znajdującą się w centrum burzy. Po chwili jedynie ona tam była. Kondrat wykorzystał okazję, aby podjechać konno do niewiasty, przedstawić się i zabrać ją.

Jej krótkie włosy były białe jak śnieg, miała błękitne oczy, jej uroda potrafiła zahipnotyzować, zaś z jej spojrzenia biło jakieś tajemnicze dobro.

Miała na sobie pelerynę zdobioną we wzory z innego świata, która zakrywała lnianą sukienkę z krótkimi rękawami.

– Nie bój się, moje dziecko. Nikt cię nie zrani, gdy jesteś po mojej stronie. Jestem sir Kondrat Sprawiedliwy herbu Biały Smok, książę Paranteli, kapitan Królewskiej Gwardii. Czy mogę poznać twoje imię?

– Wolniej. Spójrz na nią. Jest zmieszana, osłabiona i przerażona – przerwał spokojnym, lecz stanowczym głosem Edward.

– Popatrz na mnie, tutaj. Jesteś w dobrych rękach.

– Miałam dziwny sen. Pamiętam pożar, spaloną ziemię. Jestem Adurata i uwierzcie mi, muszę…

– Po pierwsze to musisz się uspokoić i odpocząć, moje dziecko. Nieopodal grodu znajduje się rezydencja Gruszy. To bardzo gościnni ludzie, którzy mogą nam pomóc – oznajmił sir Kondrat.

– Zdaję się na waszą intuicję – powiedziała Adurata.

Kiedy opuszczali krater, za ich plecami rozgromiło się jakoby trzęsienie ziemi. Nie wiedzieli, co to było, lecz wszyscy czym prędzej ruszyli do rezydencji.

Gdy przekroczyli most prowadzący do posiadłości, na drugim końcu zabrzmiał znajomy Kondratowi głos.

– Przyjemny spacer po lesie, nieprawdaż, Kondracie? Już wracasz do króla? Już wykonałeś swoje zadanie? Kim jest twoja młoda towarzyszka? Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz na mój widok, na widok kogoś z naszych sfer. Przepraszam, że się pani nie przedstawiłem. Jestem hrabia Michel Buron de Fayer.

– Mam na imię Adurata, miło mi pana poznać. Właśnie spadłam z nieba i ci szlachetni rycerze odprowadzają mnie do stolicy.

– Adurato, nic nie mów, ten człowiek jest bardziej niebezpieczny niż demon – powiedział szybko w jej kierunku Edward.

– Milcz, śmieciu! Życie jest niebezpieczne. A jej szczerość jest… intrygująca. Po takiej spowiedzi pójdziesz z Zakonem, najpierw na próby, które pokażą, czy jesteś naszym zbawieniem, czy też kolejnym heretykiem. Jako że anioły nie czują bólu, powinnaś dać radę z łatwością. Więc, Kondracie, przekaż nam ją.

– Obawiam się, że będziesz musiał odstąpić od niej. Dostaliśmy rozkaz od króla, że to my mamy ją odprowadzić do stolicy, a nie Zakon. W jednym kawałku. I nie widzę powodu, by przekazywać ją takiemu ścierwu jak ty. Nie masz nawet tak podstawowej cechy jak honor. Nie posiadasz jej, bo jedyne, co potrafisz zrobić, to wbić nóż w plecy i stosować tanie chwyty. Nie masz nawet odwagi, by wyzwać mnie na uczciwą walkę.

– Najpierw obrażasz Zakon, teraz mnie. Nie zostawiasz mi innego wyboru, jak rzucić ci wyzwanie i zmusić do odszczekania twoich słów. Rzucam ci więc wyzwanie, tu i teraz. Żądam satysfakcji.

– Edwardzie, chroń Aduratę za wszelką cenę. To nie będzie uczciwa walka.

Obaj zaczęli krążyć na ubitej ziemi i czekać na pierwszy ruch.

Fayer korzystał z dwóch mieczy pokrytych inskrypcjami na rękojeściach, podczas gdy Kondrat posługiwał się jednym mieczem.

Kondrat zdawał sobie sprawę z faktu, że Fayer nie jest mocny w starciu twarzą w twarz, więc wykonał pierwszy ruch i pozbawił go jednego z mieczy. Gdy ten ruszył w jego stronę, rycerz pchnął go ręką na ziemię i skierował czubek swojego miecza w stronę przywódcy Zakonu.

– Jeszcze się spotkamy, wiedz jednak, że to nie będzie przyjemne spotkanie. Do tego czasu trzymaj ją nieskazitelną. Życzę wam szczęścia… i zdrowia – powiedział Fayer, po czym cisnął w twarz Kondrata pyłem i uciekł.

– Kondracie, wszystko w porządku? – zapytała Adurata, patrząc na bladego rycerza.

– Wszystko w porządku, tylko potrzebuję nowego konia. Dajcie mi chwilę, bo w głowie mi się kręci. Drań mnie zatruł.

Adurata chwyciła rycerza za ramię i po chwili z jej dłoni zaczęło wydobywać się białe światło, a mężczyzna odzyskał zdrowy kolor skóry.

– To cud! – krzyknął. – Czułem się, jakbym był w objęciach anioła. Wiedz, że stanę w twojej obronie, jeśli ktoś zwątpi, kim jesteś.

– Zasklepianie ran to żaden cud – odparła. – Swoją drogą... W jego słowach było czuć jad i nienawiść. Czemu był taki zły na nas? Czy coś się zdarzyło między wami?

– Nic z tych rzeczy – powiedział Edward. – On jest zły na cały świat.

– Fayer jest tylko kolejnym psem Zakonu, a jako że czasy są ciężkie i wielu jest ludzi głęboko wierzących, zakonnicy nazywają siebie zbawicielami, przez co osłabiają wiarę – wyjaśnił Edward Aduracie.

– Jako że nasza misja jest tu skończona i ludzie bezpieczni, możemy wyruszać do stolicy, lecz zrobimy to od zachodniej granicy. Zakon z pewnością będzie nam utrudniał sprawę, a czas dla nas to coś, czego nie odzyskamy. Z pomocą króla i Wiedzącego damy radę przebić się przez wszystko. Ruszajmy! – ogłosił sir Kondrat, po czym ruszyli do króla.

ROZDZIAŁ2ZAKON

Gdy dotarli na dwór królewski, na twarz Meridiona zawitał uśmiech, podczas gdy reszta dworu patrzyła na Aduratę z pogardą i wstrętem, gdy zobaczono, że była bosa i w sukni pasującej chłopskim kobietom.

Sama reakcja króla na Emisariuszkę zwróciła uwagę Zakonu, któremu nie podobało się, że ktoś podważa jego fundamenty. Nic dobrego z tego nie wychodzi, gdy bogaci i żądni coraz większej władzy urzędnicy zaczynają maczać palce w polityce.

Wielki Inkwizytor Winfrid II widział w niej nie tylko zagrożenie, lecz także szansę, by zyskać większe zaufanie wśród wiernych.

Król kazał wszystkim prócz Aduraty opuścić salę. Po godzinie konwersacji Kondrat został zaproszony na salę i dostał rozkaz, by chronić „boską wysłanniczkę” podczas jej misji, nawet za cenę życia.

Gdy po tygodniach dotarli pod zamek Szkarłatnych Wron, przed oblicze sir Kondrata stawił się kurier z listem od króla.

– Nie tak dawno byliśmy na dworze Meridiona. Był uradowany naszym sukcesem, a tutaj napisał, że boi się o swoje życie.

– Przysięga nakazuje nam wracać i chronić króla, z drugiej strony sam Meridion kazał nam zaopiekować się tobą.

– Zdajmy się na królewską mądrość. Skoro nakazał nam zadbać o naszą towarzyszkę, to znaczy, że nam ufa. Jeśli teraz zawrócimy, to Zakon przejmie Aduratę, a nas ukarzą za brak dyscypliny wobec rozkazów WŁADCY – podkreślił Edward.

– Jeszcze na zamku pytałeś mnie, gdzie mnie zew woła. Droga wiedzie na wschód, przez górskie szczyty krasnoludów, więc cieszę się, że nie odbędę tej wędrówki samotnie – powiedziała Adurata. – Moje uszy wciąż słyszą zew z gór, a moje serce jest nadal niespokojne i ciekawe tego świata. Pora się przygotować, bo czas nas goni.

Gdy opuszczali bramę, zwrócił się do nich wysłannik Zakonu, który rozpoznał rycerza po smoku na pelerynie, i podał mu list z żądaniem spotkania się z Wielkim Inkwizytorem Winfridem II w mieście Baszton.

– Weźcie ten dokument. Nie każcie na siebie długo czekać.

– No cóż. Nie ufam Zakonowi ani trochę, lecz zobaczymy, czy coś się zmieniło przez te lata.

Gdy zmierzał do miasta przez zgliszcza, Kondrat usłyszał znajomy głos, który pamiętał z czasów, gdy jeszcze sam był giermkiem na służbie.

W ruinach jednego z domów znajdowała się kobieta, cała i zdrowa, a obok niej mag, który miał na sobie szatę i wyjątkowy kapelusz.

– Kondrat? – zapytała niewiasta. – Tyle lat! Cieszę się, że cię widzę.

– Colette? Talmur? – upewniał się z niedowierzaniem sir Kondrat. – Miło was widzieć po latach. Opowiedzcie, co tu się wydarzyło?

– Zakon się wydarzył. Colette oskarżyli o herezję i w ramach pokazu siły wysłali grupę ludzi, by spalić jej przyczółek – wyjaśniał Talmur.

– Gdy wybuchła wojna, zabieraliśmy rannych w to miejsce i odciągaliśmy ich od grodu, opiekowaliśmy się tymi, których nikt nie chciał, a teraz musimy się kryć jak jakaś sekta. Możesz nam pomóc? Tylko twoje imię i tytuł mają tutaj równie wielką moc.

– Oczywiście, że tak. Nie można pozwolić, by dobro mogli czynić tylko uprzywilejowani – rzekł Kondrat, po czym wraz z Edwardem i Aduratą pojechali w stronę Basztonu.

– Z rozkazu Jej Ekscelencji nikt nie ma prawa przejść – powiedział chłodno wartownik.

– Jestem sir Kondrat Sprawiedliwy herbu Biały Smok, książę Paranteli, kapitan Gwardii Królewskiej, a tu jest przepustka na spotkanie z Jej Ekscelencją.

– W takim razie zaprowadzę was do kwater. Towarzyszka i giermek zostają, gdyż to spotkanie ma się odbyć w cztery oczy.

– Pilnuj jej jak oka w głowie, Edwardzie. Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stanie.

Po tych słowach udał się na spotkanie. W drzwiach powitał go Winfrid II. Miał na sobie płaszcz z grubej tkaniny, a w ręce trzymał buławę.

– Jestem zaszczycony twoją obecnością, sir Kondracie. Widzę, że ogień, który w tobie płonął, gdy opuszczałeś te strony po raz pierwszy, nadal nie zgasł. Widziałem twoją towarzyszkę, tak zwaną Aduratę. Mogę rozwiązać problem „herezji” twojej przyjaciółki z młodości. Straszne są te oskarżenia.

– Wolniej, bo nie mogę pojąć. Ten sam Wielki Inkwizytor, który powinien być opoką i autorytetem, szantażuje i skazuje ludzi za niewinność? – zapytał gniewnie Kondrat. – Wiedz, że ten chłopiec, którego pamiętasz, zmężniał, zmienił się i nie pozwoli sobą pomiatać komuś, kto łamie prawo.

– Ty już swoją rolę odegrałeś. Przyprowadzając dziewczynę, znacznie nam pomogłeś. Ta „Adurata” to heretyczka i fałszywa prorokini. I na razie nie zmienię zdania. To sprawa duchowa, nie polityczna. Król…

– Król kazał nam ją zaprowadzić do celu, za górami. Ciekawe, jak zareaguje na wieść o nieposłuszeństwie i hipokryzji, jaka panuje w Zakonie? Czy tego uczy nas wiara w Wiedzącego? Adurata jest niewinną osobą, którą mam chronić – wtrącił Kondrat, z trudem zachowując cierpliwość.

– Niewidzące dziecko! Nie wiesz, że zaraz po opuszczeniu przez ciebie zamku król zachorował i nie wstaje z łóżka? Nawet najlepsi uzdrowiciele nie są w stanie mu pomóc i mamy swoje powody, by oskarżyć Aduratę o herezję. Jeśli nasze próby wskażą, że była…

– To pochowacie ją z honorami. Owszem, smutek ścisnął mi serce, gdy się o tym dowiedziałem, lecz wiem też, że na dworze obok uśmiechu na twarzy znajduje się również zatrute ostrze, a bitwa na dworze króla jest groźniejsza niż ta na polu walki. Żądam, byś oczyścił Colette z zarzutów i odczepił się od Aduraty. Wiedz też, że to, co tu się dzieje, nie zostanie zamiecione pod dywan, lecz przekazane królowi. Tracę tu tylko czas. Żegnaj, Winfridzie, i nie próbuj nawet podkładać nam kłód pod nogi.

– Zawsze byłeś uparty jak osioł. Czy może zamiast uporu przemawia przez ciebie pycha? Pycha to grzech, za który spotka cię kara. Na górze, na dole, tego nawet ja nie wiem, lecz wiedz, że kara cię nie ominie. W porządku, jeśli chodzi o Colette, to przekaż jej, że jest oczyszczona z zarzutów, przynajmniej na razie. Mało mnie obchodzi, czy już jest spalona na stosie, czy nie. W sprawie Aduraty postępowanie zawieszam. Żegnaj, lecz na przeprosiny nie licz.

Podczas gdy Kondrat walczył ze swym wstrętem do Zakonu, pod kwaterę Aduraty i Edwarda przybyła kobieta szukająca pomocy.

– Witam was, pielgrzymi! Potrzebuję pomocy w delikatnej kwestii, w „kobiecych” sprawach.

– Idź z nią, tylko nie oddalaj się zbytnio. Te ziemie i warownia są siedzibą Zakonu, a między nami są dość napięte stosunki – oznajmił Edward i wrócił do swojego pokoju.

– Prowadź zatem, pomogę, jeśli tylko będę mogła – odrzekła Adurata, po czym obie odeszły.

Po dłuższej chwili Edward zobaczył wracającego sir Kondrata. Dojrzał na jego twarzy resztki cierpliwości połączone z ulgą.

– Gdzie jest Adurata? Miała tu być – zaniepokoił się rycerz.

– Poszła pomóc w delikatnej sprawie, w dolegliwości damskiej natury.

– I TY JĄ PUŚCIŁEŚ SAMĄ? MUSIMY JĄ ODZYSKAĆ! Jak mogłeś do tego dopuścić?! – wydarł się na niego Kondrat. – Winfrid! To wszystko jego intryga, by nas tu sprowadzić i podać mu Emisariuszkę na srebrnej tacy. Szykuj się, składamy mu audiencję bez zapowiedzi.

– Panie, widzieliśmy grupę żołnierzy z wielkim workiem na grzbiecie jednego z nich – powiedział jeden ze strażników bram, który podsłuchał rozmowę.

– To musi być ona! Tempo!

Gdy opuszczali bramę, zostali zatrzymani przez legionistów.

– To demony, o których powiedział nam zakonnik. Na nich! Oni nie mają prawa żyć! – krzyknął dowódca, po czym jeden z nich wystrzelił strzałę w kierunku Edwarda i trafił go w odsłonięty bark.

– Stop! Stop! – krzyknął kapitan, padając na kolana.

– Lepiej, żebyś miał dobry argument do napaści na żołnierzy króla. Na Gwardię Królewską, mówiąc precyzyjniej.

– Przybył do nas paladyn albo ktoś podający się za niego i powiedział nam, że w mieście pod osłoną rycerzy znajdują się demony, po czym dał nam spory mieszek ze złotem. Teraz widzę, że zostaliśmy oszukani. Błagamy o wybaczenie.

– Masz szczęście, że najpierw zbieramy fakty, a później osądzamy. Wracajcie do swoich obowiązków. My musimy odwiedzić pewne miejsce.

Z drzwi katedry Ekscelencji zostały drzazgi, a sam Winfrid, zdenerwowany, zwrócił buławę w ich stronę.

– Jak śmiecie napadać na Dom Boży? Nikt was nie nauczył obrzędów?

– Jak śmiałeś ją porwać? Znałeś rozkazy króla, a mimo to sprzeciwiłeś się jego woli. Gdzie ona jest?

– Ja jej nie porwałem. Oprócz mnie jest jeszcze fanatycznie oddany ojciec Damian i madame Aria. Podczas gdy Aria przyjęła wyrok z ulgą i nadzieją, Damian nie mógł się z nim pogodzić. On jest znany ze swojego temperamentu i głębokiej wiary. Jeśli faktycznie się do tego posunął, szukaj jej w opuszczonym więzieniu na północ stąd.

– Jeszcze tu wrócimy. Zacznij modlić się do wszystkich aniołów, jeśli powrócimy tu bez niej.

I wyruszyli w stronę więzienia.

W międzyczasie w opuszczonym więzieniu...

– Nie bój się, moje dziecko. Głosy mówiące, że jesteś Namiestnikiem Niebios, to nic innego jak głosy demona. Uwolnię cię z jego wpływu.

– Sam Wiedzący każe nam kochać bliźniego. Czemu nie jesteś w stanie mi uwierzyć? Nie potrafię skrzywdzić niewinnej osoby.

– To, co robię, robię dla większego dobra. Wiedz, że jak wrócisz po przesłuchaniach, będziesz bardziej rozmowna niż teraz. Jeśli się spotkamy.

– Boję się, pomocy. Błagam, niech ktoś mi pomoże.

– Powiem to tylko raz, później przemówi już tylko mój miecz. Puśćcie ją! – stanowczym tonem dała do zrozumienia tajemnicza postać w przejściu.

– Za kogo się uważasz, by stawiać żądania Zakonowi? – zapytał arogancko ojciec Damian.

– Ty mi powiedz, byle szybko, bo za trzy sekundy nie będziesz miał już czym tego zrobić, fanatyku.

– Bracia, zabić tego demona, wiara wzywa! – rozkazał zakonnik, a jego podwładni ruszyli do natarcia.

– Raz!

Wyjął płonący miecz, a w jego oczach zaczęła się układać strategia.

– Dwa! Ostatnia szansa – powiedział, przyjmując odpowiednią postawę. – Wy się nigdy nie nauczycie. PROSZĘ ZAMNKĄĆ OCZY, TO NIE BĘDZIE PRZYJEMNY WIDOK! – krzyknął w stronę nieznanej mu kobiety, po czym zaczął działać.

Anioł mocno machnął swymi skrzydłami i zatrzymał atak. Następnie chwycił swój miecz, rozpoczął szarżę i potężnym ciosem z dołu odciął jednemu z powalonych wojowników rękę trzymającą topór. Krew poszła po ścianie i po innych żołnierzach, siejąc wśród nich strach.

Następnie swoim czarnym skrzydłem wystrzelił pióro, które trafiło w ramę łuku i przebiło serce łucznika stojącego na końcu korytarza.

Widząc to, pozostali rycerze zatrzymali się, a anioł, spostrzegłszy zwątpienie w ich oczach, wbił swój miecz w kamienną posadzkę. Żołnierze nie wiedzieli, co począć, gdyż z wnętrza jego napierśnika magia przechodziła do jego rąk i zaczęła formować się w kulę.

Gdy zobaczyli, co zrobił wcześniej, zaczęli uciekać drugim wyjściem. Po wszystkim anioł wypuścił w stronę stropu kulę ognia i zawalił drogę ucieczki, zostawiając ojca Damiana samego.

– To więzienie będzie twoją mogiłą – powiedział paladyn, po czym zaczął od pchnięć mieczem.

Mroczna postać dzięki swojej drobnej sylwetce ominęła pchnięcie pierwsze, drugie, trzecie. Gdy Damian wykonał obrót mieczem, anioł skierował cały impet uderzenia i wbił ostrze Damiana w ziemię.

– Masz szansę przeżyć, tylko przestań walczyć.

– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

Rycerz wykonał trzy uderzenia mieczem, które anioł zablokował swoim. Nie chcąc zabijać, wykorzystał chwilową lukę, uderzył paladyna pięścią w nos i oszołomionego przyparł do muru.

– Nie pisz na siebie wyroku śmierci.

– Dziś napiszę tylko jeden.

Anioł wydał z siebie stłumiony krzyk bólu. Po chwili zobaczył w swej nodze wbity sztylet. Gdy zwalniał rękę, żeby go wyjąć, Damian odepchnął go i zaczął atakować. Kiedy mroczna postać oprzytomniała, chwyciła go za rękę bez broni, próbując ją odciąć, lecz ten mu ją zabrał.

Anioł zaczął atakować spoiwa zbroi i wbił ostrze między naramiennik a napierśnik. Jeszcze raz spojrzał na zakonnika, cały czas pragnąc go oszczędzić.

– Nie zmuszaj mnie do tego, zbyt wielu już zabiłem. Nikt więcej nie zginie, tylko pozwól mi ją zabrać.

– Nie wdam się w pakt ze sługą Skazańca.

Damian wyciągnął z jego nogi sztylet i wbił go w rękę trzymającą miecz, rozbroił go i przewrócił na plecy. Anioł bez chwili zwłoki zaczął wstawać, chroniąc się przed furią paladyna skrzydłami, lecz jego „tarcza” została rozbita.

– Ostatnie słowa, demonie?

– W sumie tak. SAVO! Antauen! Tornado! (Naprzód! Obrót!)

Jego miecz wstał z ziemi i zaczął się kręcić, po czym jednym cięciem odciął Damianowi głowę. Miecz powalił go, a następnie zatrzymał się w ręce demona.

– A można było tego wszystkiego uniknąć…

Gdy anioł wstał i wyjął sztylet ze swej ręki, z rany wydobywał się dym, lecz nie uciekał, tylko zawisnął w jego pobliżu i po chwili wleciał z powrotem, nie zostawiając nawet dziury w pancerzu.

– Savo, paco! (Spokój!) – Miecz niedoszłego demona schował się do pochwy przy pasie, a on zaczął szukać zakładniczki.

Gdy wszedł do sali tortur, zobaczył klęczącą Aduratę opartą o ścianę i przypiętą kajdankami.

– Już jestem. Petalo de la ĉielo? (Płatek nieba?) – spytał lekko zmieszany, po czym uwolnił ją. – Nie zrobię ci krzywdy, chcę ci pomóc stąd wyjść. Proszę, zamknij jeszcze na chwilę oczy, gdyż nie jest to widok dla ciebie. Dla nikogo – dodał uspokajająco.

Widząc ją boso, wziął na ręce i wyniósł na świeże powietrze.

Gdy Adurata znalazła się na dworze, poczuła ulgę.

– Już po wszystkim, możesz otworzyć oczy.

Przed jej obliczem stała postać w czarnym odzieniu, ze skrzydłami wyrastającymi z płaszcza, jedno było czarne, drugie białe. Miała kaptur z czarnej tkaniny, metalowy napierśnik, naramienniki, rękawice i spodnie ze skóry oraz metalowe buty, które były zdobione srebrnymi piórami po bokach, a także miecz długi na czterdzieści cali. Za rękojeścią miecza znajdowały się czaszki położone wzdłuż ostrza, jelec był zdobiony w srebrne skrzydła.

Jedyne, co ów osobnik miał odkryte, to kawałek twarzy – była biała, okolona czarnymi włosami, z oczu zaś wydobywały się płomienie. Na zasłoniętych policzkach było widać płonące blizny, lecz nie był to ogień gniewu, lecz skruchy i pokuty.

– Dziękuję ci. Mogę poznać imię anioła, który mnie uratował?

– Różnie mnie zwą, w zależności gdzie i kiedy się pojawię. Mówili na mnie Upadły, Demon, Wędrowiec, Pokutnik, Anioł, lecz niewielu po imieniu... Sariel – powiedział, z szacunkiem chyląc głowę.

– Dziękuję ci za pomoc. Nazywam się Adurata i jestem pod ochroną sir Kondrata i jego giermka Edwarda. Gdzieś już słyszałam o tobie… – zastanawiało się dziewczę.

– Jestem w Rivdale od dawna, więc to normalne, że gdzieś o mnie słyszałaś. Zapewne w księgach czy też od kogoś, kto zna historię tego świata. Wracając do twoich ochroniarzy, możemy tu na nich poczekać, jeśli chcesz. Tak będzie najlepiej, gdyż nie wiadomo, co się kryje za rogiem, a Zakon od razu się rzuci na naszą dwójkę, jak nas zobaczą.

– Ciężko odmówić ci racji, Sarielu.

Zobaczył, że się trzęsie, więc rozpalił ognisko.

– Jeśli jesteś głodna czy spragniona, powiedz tylko słowo. Mam skromny zapas na kilka dni, ale podzielę się z chęcią.

– Dziękuję ci. Nic nie jadłam, a przez Zakon nie byłam w stanie nic przełknąć. Jedzenie mogło być zatrute, a teraz to porwanie…

– Nie smuć się. Najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. To już przeszłość. Rozchmurz się, świat to nie tylko cierpienie i strach.

Czas spędzili na opowiadaniu o tym, jak tu trafili.

– Jak się tu znalazłeś? To ty byłeś tą drugą gwiazdą, o której wspominali moi opiekunowie?

Anioł już miał zacząć opowiadać, gdy usłyszeli grupę żołnierzy jadących konno.

– Czekaj i schowaj się za mną. Tylko Wiedzący wie, kto to może być.

Adurata stanęła za Sarielem. Zasłonił ją skrzydłem na tyle, aby miała odsłonięte tylko oczy, by móc widzieć, kto do nich zmierza.

– Jeśli szukacie jej, to łatwo jej nie porwiecie. Znowu.

– Kondrat, to ty!? – Ucieszona Adurata wybiegła w ich stronę.

– Już obawiałem się najgorszego, że więcej cię nie zobaczę – powiedział uradowany Kondrat.

– Skoro tak do was wybiegła, to znaczy, że to ty jesteś sir Kondrat, a to twój uczeń Edward – stwierdził Sariel i obniżył miecz.

– Wędrowiec? Tutaj? Co mu powiedziałaś? – wypytywał nerwowo Edward.

– Nazywa się Sariel. Uratował mnie z tego więzienia i zaopiekował się mną. Jedyne, co mu opowiedziałam, to o was i o tym, co się z nami działo.

– Sariel… Nie, to nie może być prawda. – Edward sięgnął po miecz.

Anioł kilkoma szybkimi ruchami obezwładnił giermka, a jego broń znalazła się na ziemi.

– To prawda, tak samo jak fakt, że to daleka przeszłość. Zmieniłem tor mojego losu dawno temu – powiedział Sariel i podał mu rękę. – Gdy tylko się ocknąłem, usłyszałem krzyki kobiety i dziecka. Śledziłem ich do obozu i ich tam uwolniłem, zostawiwszy przy życiu tylko kapitana, by nikt nie odważył się powtórzyć tego czynu. Rodzinę rolników odprowadziłem do domu. Od nich dostałem prowiant, mimo że o nic nie prosiłem. Ale wy już to wiecie – dodał, wskazując ręką na juki Edwarda, z których wystawało kilka czarno-białych piór. – Z opowieści Aduraty słyszałem o twoich dokonaniach, Kondracie, i zastanawiam się, jak to wszystko jest możliwe dla jednej osoby.

– Nie dokonałem tego sam. Zawsze był przy mnie mój giermek Edward. A tak przy okazji, jak udało ci się go rozbroić... tak szybko? – zapytał sir Kondrat.

– Dekady treningów, kolejne praktyki, a poza tym twój protegowany jest strasznie zapalczywy.

– A gdybyś poszedł z nami? W Niebiosach słyszałam wiele o tym świecie, a w czwórkę raźniej niż w trójkę – zaproponowało dziewczę.

– Adurato! – pohamował dziewczynę Edward. – Ta decyzja nie do końca zależy od ciebie, pani. – Spojrzał w stronę sir Kondrata. – Sir, to może być zły pomysł. Wystarczy popatrzeć na jego ciemne skrzydło.

– Ty patrzysz na przeszłość, a ja w jego oczach widzę prawdę i skruchę. On szuka celu w życiu, jak wielu innych. Każdy poszukuje swojego „ja”, nie tylko ludzie – powiedział sir Kondrat w stronę Sariela.

– Dziękuję ci, rycerzu, za danie mi szansy – wyszeptał anioł i uścisnął mu dłoń.

– Co się stało, że tu w ogóle trafiłaś? Edward powiedział, że pewna kobieta poprosiła cię o „delikatną” pomoc.

– Owszem, tak było, lecz gdy tylko opuściłyśmy mury, zostałyśmy rozdzielone. Zakon ją zabrał i jedyne, co słyszałam, to krzyki i łamane kości, a ja wylądowałam tutaj.

Na ich szczęście już było po wszystkim i mogli kontynuować wędrówkę w stronę gór.

ROZDZIAŁ3BIAŁYKIEŁ

Po śmierci Damiana Zakon wpadł w gniew i drużyna musiała uciekać z rąk Osądu. Stare mapy wskazywały na ołtarz, przez który krótsza droga prowadziła przez ziemie elfów, lecz dzieci Esnillena nie tolerowały obecności ludzi, nieważne, jak istotny byłby ich cel.

Góry, przez które prowadziła droga, były dłuższe i bardziej niebezpieczne, lecz lepiej było spotkać się z trollem czy też bandą orków niż z elficką strzałą.

Gdy dotarli na pogranicze, zaczęli szukać uczciwego i doświadczonego przewodnika, który poprowadziłby Aduratę do celu.

– Pokaż mi mapy, Edwardzie – poprosił sir Kondrat. – Tak jak przypuszczałem, jesteśmy w Sarhol, na pograniczu z krainą elfów.

Na spotkanie im wyszedł zadowolony zarządca zamku.

– Sir Kondrat Sprawiedliwy, książę Paranteli – przedstawił się rycerz.

– Wartownik z murów dał mi znać, że się zbliżacie. Przygotowałem dla waszej drużyny najlepsze komnaty, wino i salę biesiadną. Tak rzadko mamy tu szlachciców, że to dla nas prawdziwy zaszczyt.

– Dziękujemy za tak ciepłe powitanie, lecz nie możemy zostać na długo. Musimy uzupełnić zapasy i wysłać pancerze i miecze do naprawy przed dalszą wyprawą. Szukamy doświadczonego i szanowanego przewodnika, najlepiej jakby umiał dotrzymywać tajemnic. Wyruszenie w góry bez niego to samobójcza misja.

– Rozumiem. Jeśli chodzi o kowala, to już wysyłam posłańca, a co się tyczy przewodnika, najlepszy, jakiego znam, to Biały Kieł.

– Biały Kieł? – zapytał Kondrat. – Kto to?

– Najlepszy przewodnik w okolicy – powiedział z dumą zarządca. – Jest myśliwym, łowcą bandytów, a niektórzy mówią też, że jest duchem gór, mitem. Nie bierze pieniędzy za swe usługi, a objawia się i pomaga tylko niektórym.

– Dobrze wiedzieć, że są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie – powiedział Sariel. – Wiesz, panie, gdzie go znajdziemy czy też gdzie powinniśmy zacząć szukać?

– Najlepiej by było zacząć od pobliskiej wioski, lecz nie liczcie na dobre wieści – począł opowiadać urzędnik. – Ludzie zaczęli znikać. Nie mówię tu o wyjściu do lasu myśliwego, który już nie wrócił, bo go wilki czy też niedźwiedzie rozszarpały, to jest tu normalne. Lecz całe rodziny zaczęły znikać z domów, a zastawa i drzwi zostawały nietknięte. Jeszcze jakby tego było mało, to cyklopy i trolle poczęły zbliżać się coraz bliżej domostw.

– Możliwe, że to były elfy, sytuacja tutaj jest dość napięta ostatnimi czasy, a one są znane z tego, że najpierw strzelają, potem zadają pytania.

– Poszukajmy śladów w tawernie na pograniczu, tam zawsze coś się dzieje – zasugerował Edward.

– Uważajcie, te strony to pogranicze, a takie miejsca rządzą się prawem silniejszego – ostrzegł Kondrat. – Adurato, zapnij ciaśniej płaszcz, wiatr się wzmaga, a kusić losu nie zamierzamy – poprosił rycerz.

Po drodze byli nieraz zaczepiani przez istoty chcące się szybciej wzbogacić, lecz nie miały one doświadczenia w walce z doborowym oddziałem Gwardii i aniołem, nie były więc żadnym wyzwaniem, prędzej rozgrzewką.

Gdy dotarli do tawerny, od razu zapytali karczmarza o przewodnika.

– Przyjeżdżacie tu konno, uzbrojeni po zęby i pytacie o naszego bohatera, by na niego zapolować jak na dzikie zwierzę? Żyjemy między młotem a kowadłem. Jeśli sądzicie, że go wam wydamy tylko dlatego, że opuściliście cieplutkie koszary, to grubo się mylicie. To nie jest Królestwo, to pogranicze i prędzej was na widły weźmiemy, niż coś o nim powiemy. I żadne wasze tytuły wam nie pomogą.

– Nim jeszcze raz rzucisz oszczerstwa w naszą stronę, upewnij się, do kogo je adresujesz. To sir Kondrat, kapitan Gwardii Królewskiej – uświadomił karczmarza Edward. – I nie szukamy go po to, by go zabić, tylko by nam pomógł w przejściu przez góry, bo ponoć jest w tym najlepszy.

– Więc to tak sprawy wyglądają… Wybaczcie mi zatem. Jeśli chodzi o Białego Kła, to bardziej legenda niż osoba. Nieraz szukały go armie, w tym te elfickie, lecz on rozwiewał się jak duch.

– Jak już ruszyłeś temat duchów, słyszeliśmy o znikających rodzinach. Wiesz coś na ich temat? – zapytał Edward.

– Wiem i mogę wskazać trop. Nieopodal jest tawerna Ciętej Emilii. Odkąd właścicielka zniknęła, nikt tam nie zagląda, by nie podzielić jej losu.

– Dobrze myślisz, karczmarzu, zerkniemy do niej i sprawdzimy, co się stało – rzekł sir Kondrat, po czym wyruszyli na miejsce porwania.

Tak jak usłyszeli od zarządcy, nic nie zginęło, wszystko było na swoim miejscu, a śladów włamania nie było.

– To pogranicze roi się od zbirów, dezerterów i wszelkiej maści stworzeń. A gdyby tak wziąć jednego z nich na przesłuchanie? Może nam od razu powiedzieć o Białym Kle – zaproponował Edward.

– Na rozdrożach zawsze się jakiś znajdzie.

Gdy szli, usłyszeli głosy pątniczki i orka szantażującego ją łamanym językiem.

– Proszę, weź te świecidełka, tylko pozwól mi żyć.

– Na to nie licz, ale błyskotki wezmę – szyderczym tonem powiedział ork.

– Wiedzący, pomóż mi, proszę, twoja kapłanka prosi o pomoc!

– Już nadciągamy z pomocą. Chodź i zmierz się z nami, jeśli nazywasz siebie wojownikiem!

Po skończonej potyczce Adurata zapytała kobietę o powód samotnej podróży po tak niebezpiecznych rejonach.

– Wiara mnie skłoniła do pielgrzymki, przyjaciele. Ciało może i słabe, lecz odważne serce i hart ducha dają mi siłę do niesienia pomocy i nadziei w tych mrocznych czasach. Tak jak uczy nas Wiedzący.

– Odważne dziewczę, zechciałabyś nam towarzyszyć w misji? Byłabyś pod naszą opieką, a swoje nauki zabrałabyś tam, gdzie dobro zniknęło lata temu – zaproponował sir Kondrat.

– Wspaniała propozycja, choć muszę odmówić, by chronić ludzi w Sarhol. Jeśli chcecie pomóc, to na południowym zachodzie, po drugiej stronie kanionu, jest obóz orków. Moglibyście zabezpieczyć go?

– Tak się stanie, nauczycielko – odrzekł sir Kondrat.

Gdy dotarli do kanionu, zostali otoczeni przez zielonoskórych, którzy wnet ruszyli do ataku. Kiedy zostali rozbici, niebo poczerniało od chmur, a wokół drużyny powstała kopuła, która chroniła ich przed zbliżającą się burzą.

Pioruny zaczęły uderzać w napastników, zostawiając ich bez życia.

– Na mnie nie patrz, to nie moja sztuczka – powiedział równie zaskoczony Sariel. – Ja mam inne w zanadrzu.

– To ty, Adurato? – zapytał Edward.

Jej oczy powoli odzyskiwały swą błękitną barwę i zaczęła na nowo komunikować się z resztą drużyny.

– Nie mogłam pozwolić, by któremuś z was stała się krzywda.

– Dziękujemy ci – odrzekli ocaleni i pokłonili się w jej stronę.

– Obawiam się jednak, że to nie koniec. Przez nasz czyn orkowie nie będą mieli wystarczająco jedzenia dla trolli i będą zapuszczać się coraz bliżej domostw. Nie muszę kończyć, prawda? – zapytał retorycznie Edward.

– Czemu? – spytała zasmuconym głosem Adurata. – Czemu, dokonując szlachetnego czynu, pogorszyliśmy sytuację? Musimy się śpieszyć, bez przewodnika mój cel pójdzie na marne, chociaż może to lepiej. Każde życie czyniące dobro jest bezcenne.

Anioł, ujrzawszy dziewczynę zasmuconą, postanowił znaleźć sposób, by ją pocieszyć.

– Adurato, spójrz na mnie – powiedział uspokajającym tonem. – Każdy świat jest jak ten kwiat.

Sariel patrzył na krzew róży. Na oczach drużyny z jego napierśnika do rąk przechodziły płomienie i jasne światło, formując kulę, w której kształtowała się róża.

– Życzysz sobie niebieską, białą czy też czerwoną?

– Niebieską.

– Blua.

Na oczach wszystkich powstała niebieska róża, która bezwiednie ułożyła się na jego ręce.

– Ten świat jest piękny, tylko że jak widzisz... Weź ją ode mnie.

– Ała! Coś wbiło mi się w palec.

– No właśnie. Ten świat potrafi być piękny i czarujący, tylko że jak każdy inny nie jest on bez skazy, ma kolce. Zawsze znajdzie się ktoś, kto spróbuje go nam obrzydzić, popsuć. Nie można pozwolić, by złe wydarzenia zmieniły twój punkt widzenia tylko dlatego, że się zdarzyły. Zawsze masz jakiś wybór. Spróbuj ją chwycić z tej strony, tu jest bezpiecznie.

Adurata wzięła różę i nie wiedząc, co począć, poprosiła o pomoc Sariela.

– Mógłbyś ją w jakiś sposób przypiąć do mojego płaszcza lub sukienki?

– Już służę. Zważywszy na długość naszej wędrówki i to, co nas może czekać, będzie bezpieczniejsza, jeśli będzie przypięta do sukienki.

Wziął kawałek tkaniny z kaptura, z którego zwisała luźna nitka, i zerwał ją. Szepcząc coś pod nosem, zszył różę z sukienką. Reszta drużyny bacznie przyglądała się, jak jego skrzydło, ciemne przy barku, rozjaśnia się na końcówkach i przybiera białą barwę.

– Jak to możliwe? Twoje skrzydło… rozjaśniało. Kim byłeś wcześniej? Jak to zrobiłeś? Krążysz z nami już kilka tygodni i wiemy o tobie tyle co nic – naskoczył na niego Edward.

– Edwardzie! – pohamował go sir Kondrat.

– On ma rację, należą wam się wyjaśnienia – zgodził się Sariel. – Podczas gdy wy możecie chować swoje emocje, moje są pokazywane przez skrzydła. Zmieniają barwę w zależności od emocji. Kiedyś miałem białe jak wszyscy aniołowie, obecnie mam biało-czarne, gdyż w przeszłości zostałem oszukany, ale próbowałem wrócić na dobrą drogę, a nie było to łatwe ze względu na dawne czyny. Lecz gdy zobaczyłem was, dostrzegłem szansę, że to, czego się tu nauczyłem, nie pójdzie na marne. I dzięki wam już są pierwsze efekty. Opowiem wam więcej, ale później. Na wszystko przyjdzie czas.

Nieopodal miejsca walki z orkami zauważyli obóz trolli. Wiedzieli, jak niebezpieczne i silne są trolle, postanowili więc je wykluczyć przez zwabienie do kanionu, zamknięcie przejścia i odcięcie ich od wioski.

Jak ustalili, tak zrobili. Narobili hałasu, a trolle ruszyły dziką szarżą. Co prawda były szybkie, lecz na zakrętach co chwila się przewracały. Tam osuwali kamienie, blokując tym samym przejście i zabezpieczając wioskę.

– Wiem, że nie tak powinien walczyć rycerz, lecz dzięki nam cała wioska, a może i nawet granica, jest bezpieczna. Żadnemu z nas nic się nie stało – powiedział sir Kondrat do towarzyszy.

Gdy dotarli na rozdroża, okazało się, że nie pomylili się. Na spotkanie wyszedł im pojedynczy zbir. Od razu się poddał, gdyż wiedział, z kim się mierzy, i nawet w jego oczach nie było ochoty do walki.

– Ojciec ostrzegał, a ja, głupi, nie słuchałem: „Dołączysz do bandytów, to zaraz stryczek za tobą podąży”. Ale nie zrobiliśmy nic złego. Po spotkaniu grupy od razu nas miejscowi wyrzucili. „Krowy doić, a nie porządnych ludzi zaczepiać” – spowiadał się zbir. – Na co czekacie? Czyż nie tego chcecie?

– Szkoda liny na ciebie, lepiej nam powiedz, gdzie znajdziemy Emilię. Wiemy, że ją porwaliście – powiedział Kondrat.

– W tym mogę wam pomóc. Otóż przebywała na terenie naszego dawnego obozu. Podążajcie dalej tą drogą i skręćcie za głazem w prawo, tylko ostrożnie. Teraz są tam elfy i dwóch naszych zwiadowców. Trzeci ledwo uszedł z życiem i przekazał nam wieści o nich i o żeńskim głosie w oddali.

– Skąd wiesz, że to była ona?

– Powiedzmy, że jej przydomek nie wziął się znikąd. Zawsze miała ognisty temperament, o czym niejeden miał okazję się przekonać. Już bezpieczniej jest odwiedzić smoka niż tę dziewczynę.

Zbir mówił prawdę. Gdy zbliżali się do obozu, słychać było arię wyzwisk skrępowanej kobiety i elfa, w którego były rzucane wszelkie obelgi.

– Podejdź bliżej! Bliżej! Mam związane ręce i nogi, a ty nadal się boisz, wiewiórczy bękarcie? Bliżej! Żebym mogła na ciebie splunąć! Na twoim miejscu rzuciłabym w moją stronę nóż i zmykała do nory, z której wylazłeś! Moje dzieci ci zwiały, a znają te lasy gorzej niż ty! Co z ciebie za myśliwy, co mu zwierzyna z sideł ucieka?! – Kobieta krzyczała siarczyście na elfa.

– Cisza, niewiasto. Wszystko ma swoje granice, moja cierpliwość także, wsadzę cię do rzeki z kamiennymi ciężarkami. A szefowi Othonowi powiem, że próbowałaś uciec.

– Najpierw będziesz musiał przebić się przez nas. Puść ją, nim rozpętasz wojnę – postraszył go Edward.

Po chwili elfi łuk zaczął pruć strzałami jedna po drugiej z niesamowitą celnością, trafiając niemal dwa razy w to samo miejsce.

Gdy zobaczyli tę sytuację, zaczęli szarżować z podniesioną tarczą. W odpowiedzi elf zwrócił łuk ku kobiecie. Ta podciągnęła nogi i pewnym, silnym ruchem uderzyła go w kolano i powaliła.

Z chwilą, gdy jego serce przebił miecz, Emilia wreszcie odetchnęła.

– Niebiosa mi was zesłały. Jak mogę się wam odwdzięczyć?

– Szukamy Białego Kła. Potrzebujemy przewodnika, a ty wiesz ponoć, gdzie go szukać.

– Chodzi wam o mojego męża, Guilberta. Uratowaliście mnie, więc z chęcią wam pomogę. Wdał się w układy z elfami i teraz mu się ode mnie dostanie… Jak go znajdę. Poszukajcie śladów w leśniczówce na południe od młyna wodnego przy Sarhol.

– Dziękujemy ci. Odprowadzimy cię do wioski, a potem go poszukamy – oznajmił sir Kondrat.

– Nie ma potrzeby. Znam ten las jak własny dom. Lepiej od razu szukajcie mojego męża. Grozi mu niebezpieczeństwo, a wasza pomoc będzie nieoceniona.

Gdy dotarli pod młyn wodny i zbliżali się do leśniczówki, zauważyli płytkie ślady prowadzące dalej na południe.

– Nie podoba mi się ten odór, uważajcie na siebie – ostrzegł Edward.

– Chwyćcie za broń, żywe trupy wychodzą! – krzyknął Sariel.

Ich oczom ukazała się drobna banda z wbitymi w swe ciała elfimi strzałami. Po odesłaniu ich z powrotem do grobu zaczęli małe śledztwo.

– Elfy chciały tu rozbić obóz, lecz nie przewidziały sług Śmierci. Pora uciąć sobie z nimi pogawędkę – oznajmił sir Kondrat.

Wsiedli na konie i ile tchu ruszyli na spotkanie ze strażnikiem.

– Stać! Nikt nie może przejść tędy bez prawa przemarszu.

– W takim razie co ta strzała robiła na naszej ziemi, w ruinach naszego zamku, z dala od waszej granicy? Czy wy naprawdę chcecie wojny?

– Nie ma co się dłużej kryć. Musimy im powiedzieć – rzekł jeden ze strażników do drugiego. – Nie można pozwolić, aby grupka renegatów doprowadziła do wojny. Guilbert, którego zwiecie Białym Kłem, lata temu powstrzymał Othona przed grabieżą grobów. Wtedy Othon poprzysiągł na nim zemstę. Jeśli chcecie go powstrzymać, to jego kryjówka jest na północ stąd.

Jak powiedział strażnik, tak wyruszyli. Na miejscu ujrzeli człowieka kryjącego się za murem.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia, ten drań ma moje dzieci i zagroził, że z ich palców zrobi naszyjnik. Na szczęście o mnie jeszcze nie wie – powiedział Guilbert. – Za tymi drzewami znajduje się obóz, a w tamtej górce jest jaskinia z więźniami. Możemy wykorzystać element zaskoczenia i wybić ich co do nogi, póki jeszcze nas nie zauważyli. Wystarczy, że go czymś zajmiecie, a ja wpakuję mu strzałę między oczy – zaproponował Guilbert, a drużyna się zgodziła.

Podczas gdy Biały Kieł ustawiał się do strzału, Kondrat z resztą wzywali Othona do wyjścia ze swojego namiotu.

– W imieniu Królestwa rozkazuję ci się poddać i wypuścić zakładników.

– Żałosny zabawkowy żołnierz, myślący, że jest kimś godnym, by wyjść naprzeciw starożytnej rasie. Jestem starszy od twojego ojca, dziada i pradziada. Jak to się stało, że nasz Lord tak bardzo cię ceni? Może jesteś dobrym zwierz…

– Savo! Antauen! Tranĉo! – rzekł anioł, po czym głowa Othona, odcięta przez miecz Sariela, znalazła się na posadce.

– On wrócił! Zostawcie dzieci! Pokutnik wciąż żyje!

Reszta elfów uciekła, zostawiając dzieci bez ochrony.

– Al mi! – powiedział anioł, przyciągając wzrok wszystkich zebranych. – Coś nie tak? Wybaczcie, ale nie pozwolę, by jakiś śmieć nas obrażał.

– Ty mi powiedz. Elfy są znane ze swojej arogancji i wiary w swoje umiejętności. A ty jednym gestem zamieniłeś ich w tchórzliwe prostactwo. Kim jesteś i o co chodzi z twym mieczem? Jak to się dzieje, że wykonuje twoje polecenia? – wypytywał sir Kondrat.

– Od początków krążyłem po Rivdale, a czas robił swoje. Gdybyś widział i robił to co ja, nie wiem nawet, czy byś to wytrzymał psychicznie przez połowę czasu, nie mówiąc już o ciągłych przydomkach, które się wloką za mną. O mieczu powiem, gdy będzie nieco spokojniej. Chodźcie, trzeba poszukać dzieci – powiedział Sariel, po czym szybko zmienił temat.

Dzieci były w jaskini przerobionej na klatkę. Gdy ją otworzyli, zza obozu usłyszeli elfi głos.

– Widzę, że podołaliście. Weźcie jego głowę jako dowód, że możecie przejść. Ty też, lecz pamiętaj, że wiemy, kim byłeś – usłyszeli zza krzaków głos jednego ze strażników z posterunku, a Sariel zniżył głowę.

– Rok 1078! Bitwa o Oschły Dąb na pograniczu! Byłaś tam z połamaną ręką i nogą! – krzyknął Sariel, wyrzucając miecz w krzaki. Po chwili z gęstwiny wyszła pchana płazem miecza elfka.

– Skąd wiesz, że tam byłam? Tam nie było aniołów, a same demony, w tym TY!

– BYŁY! I to ja wtedy uratowałem ci życie! Tak jak reszcie, która jeszcze żyła! Kto powalił Upadłego? Kto po wszystkim wbił w niego miecz z czaszkami? Milczysz, Kario…

– Ale… Wtedy… To był…

– TO BYŁEM JA! ZAŁOŻYŁEM CI USZTYWNIENIA NA KOŃCZYNY, A WY PO WSZYSTKIM RZUCILIŚCIE SIĘ NA MNIE!

Reszta drużyny w milczeniu przypatrywała się, jak blady strach pada na elfkę.

– Ja… Przepraszam cię – powiedziała z opuszczoną głową.

– Zejdź mi z oczu!

W chwili, gdy elfka odchodziła, Sariel, jeszcze podenerwowany, mówił coś w niezrozumiałym dla nich języku.

– Ech, elfy, wiecznie ta ich podejrzliwość. Nie lubię, jak patrzy mi się na ręce. Co się tam działo? – zapytał Edward.

– Opowiem wam później. Jeszcze mnie nosi, a było nawet blisko, bym… Zresztą, to mało istotne.

Zza muru wybiegł im na spotkanie Guilbert.

– Dziękuję wam, bohaterowie. Jak się wam odwdzięczę?

– Wystarczy, że nas przeprowadzisz. Do tego miejsca – powiedział sir Kondrat i wskazał na mapę.

– Tylko tyle za taką pomoc? Możemy ruszać od razu, jeśli chcecie. Nie uważacie jednak, że przejście przez terytorium elfów będzie lepsze?

Podczas jednego z wieczornych zebrań na terenach elfów Kondrat zainteresował się mieczem Sariela oraz tym, co działo się pod Oschłym Dębem.

– O co chodzi z twym mieczem? Ilekroć go bierzesz do rąk, on płonie, lecz się nie spala. Jest nasączony magią ognia, lecz nie czuję od niej władzy Skazańca. On jest z tobą związany? I co oznacza „Savo”?

– Możesz spróbować go dobyć. Jeśli rozczytasz inskrypcję na pochwie oraz na klindze, zrozumiesz, czemu jestem tu, a nie na Górze.

Wszyscy po kolei próbowali dobyć miecza, lecz ten nawet nie chciał wyjść z pochwy.

– Możesz nam chociaż powiedzieć, co jest na nim napisane?

– Na pochwie jest napisane: „Por angelo” („Dla anioła”). A na klindze jest kara za moje nadmierne zaufanie. Płonie, gdyż czerpie moc z serca, często jest czerwony, lecz ostatnio staje się niebieski, jak zresztą widzieliście. Tylko ktoś, kto spełnia oba warunki, może go dobyć i miecz się go słucha. „Savo” oznacza „zbawienie”. Nazwałem go tak, by przypominał mi, dlaczego tu jestem. Pod Oschłym Dębem był Namiestnik Zerotha. Wyglądał jak ja i przez to zaprzepaścił wszystkie moje czyny. Przez tę sztuczkę nawet teraz jedni mnie unikają, inni się boją albo chcą mnie zabić. Najbardziej boli jednak to, że mało kto mi ufa.

ROZDZIAŁ4UŚPIONABESTIA

Gdy przechodzili przez terytorium elfów, nikt z drużyny nie mógł pojąć, jak to się stało, że Guilbert, choć był człowiekiem, traktowany był na równi z innymi elfami. W trakcie przemierzania terenów dzieci lasu Kondrat próbował się o to dopytać, lecz i tak nie był w stanie tego zrozumieć.

Droga do ołtarza Aduraty prowadziła przez wspaniałe miasto Rathel. Dzięki sojuszom i wsparciu gildii elfy i demony nie przejęły tego grodu, mimo że Królestwo nie miało z nim bezpośredniego kontaktu ze względu na górskie położenie na mapie.

Lecz teraz okolice Rathelu były skażone klątwą, a śmierć była wszechobecna. Ci, którzy mogli uciec, zbiegli z karawanami. Tych, którzy zostali, związano strachem, a w ich oczach była widoczna desperacka nadzieja.

Ale źródło klątwy było cały czas schowane i czekało na odpowiedni moment.

– Tyle już krążymy za granicami Królestwa, a nawet teraz widzę nasze sztandary w tak odległym miejscu – rzekł zdumiony Kondrat. – Podaj mi mapę, muszę ustalić, jak dotrzemy do Rathelu.

– Oczywiście, sir. – Edward wykonał polecenie.

Cała drużyna zebrała się nad mapą, by obmyślić plan podróży.

– A co to za osada przed Rathelem? Lakrous? Możemy odwiedzić to miejsce choćby po to, by pogonić za złotem. Nasze sakiewki nie są tak ciężkie, jak mogłyby być, a ostatni „drobny wypad” do karczmy trochę nam je opróżnił – oznajmił Edward i podrapał się niezręcznie po głowie.

– Cóż, kto opróżnił, ten opróżnił. Pieniędzy nigdy mało, a procentów nigdy za dużo. Następnym razem awanturników wyrzuć przez drzwi, a nie okna – dodał Sariel.

– Wróćmy do mapy, panowie – zarządził Kondrat.

– Guilbert miał rację z tą drogą przez przesmyk górski, ten tutaj. Dalej przejdziemy na wschód do wioski i już będziemy w Rathelu – wytłumaczyła Adurata. – Głos kieruje mnie na wschód, lecz ostrzega też przed wielkim zagrożeniem.

– Nie martw się, pani. Ochronimy cię przed każdym zbirem, wilkołakiem i wampirem. Już my o to zadbamy, że nie stanie ci się żadna krzywda – uspokajał ją Edward, a reszta się z nim zgodziła.

Po złożeniu obozu wyruszyli obraną trasą. Drobne pogaduchy przerwały okrzyki po drugiej stronie mostu. Nikt nic nie mówił, wszyscy ruszyli zobaczyć, co się dzieje.

Gdy dotarli na miejsce krzyków, ujrzeli królewskiego wysłannika resztką sił opierającego się o ścianę, otoczonego przez zarażone wilki.

– Savo! Protekti! – powiedział wyraźnie Sariel, wskazując na biedaka.

Miecz poleciał między nieszczęśnika a bestie. Gdy wilki jeden po drugim skakały na emisariusza, odcinał im łby, za każdym razem wracając do pozycji wyjściowej. Gdy padł ostatni, Savo za pomocą komendy znowu wrócił do pochwy anioła.

– Chwała Wiedzącemu za twoją pomoc, szlachetna istoto – powiedział z ulgą wysłannik.

– W końcu ktoś, kto nie ucieka ode mnie. Lepiej powiedz, jak to się stało, że tu trafiłeś? – zapytał Sariel.

– Cóż, w porządku – zgodził się lekko zszokowany kurier. – Mam przekazać ten hełm z listem od samego króla do rąk sir Kondrata.

Gdy posłaniec odjechał, wszyscy patrzyli na rycerza z lekkim oburzeniem w oczach i tylko Adurata spoglądała na niego z ciepłym uśmiechem.

– Wybaczcie, że nie dałem wam szansy na pomachanie mieczem, lecz nie chciałem, byście coś złapali, te skubańce mogą was zarazić wszystkim, likantropią także.

– Jasne, nic się nie stało. Dzięki.

Sir Kondrat zaczął czytać list, a gdy skończył, spojrzał na hełm i zaczął go przymierzać.

– Co król napisał w liście? Coś poważnego?

– Nadal jest na granicy życia i śmierci, mimo pomocy najlepszych czarodziejów, uzdrowicieli, w tym nawet druida, którzy są zaskoczeni jego wolą życia. A jeśli chodzi o hełm, to napisał: „Miał być dla syna, którego nie mam, lecz mój przyjaciel potrzebuje go bardziej”.

Po wysłuchaniu tych słów na twarzy Sariela pojawiło się coś, czego dawno nie czuł, a jego skrzydła zaczęły się palić, lecz nie spalać. Ci, którzy ich dotykali, szybko zabrali od nich ręce i tkaniny, o dziwo, nie płonęły, mimo że miały mnóstwo czasu, by się zapalić.

– Wszystko w porządku? – zapytała zaciekawiona Adurata.

– Jak najbardziej, tylko nie umiem nazwać tego, co czuję. To coś przyjemnego, ale nie wiem co.