Nieskończoność - Radosław Kuropatwa - ebook

Nieskończoność ebook

Radosław Kuropatwa

1,0

Opis

Przełomowa, rewolucyjna pozycja dla ludzi, którzy pragną poznać coś ponad szarą codziennością. Niesłychanie i niespotykane światy, zdarzenia i osoby składają się na cudowną epopeję science fiction i fantasy.

 

Srebrne strumyki obok czerwonych gwiazd tworzą wszechświat pełen nadzwyczajnych ludzi, syren, elfów, smoków, a także pilotów, uczonych i wojowników. Wszystko w otoczeniu wielkiego kosmosu, który, na szczęście okazuje się dużo bardziej przyjazny i pełen dobra oraz miłości, niezwykłość.

 

Autor przenosi nas w świat cienką jedynie linią wyobraźni ogrodzony od fantazyjnych realiów, gdzie wszystko jest możliwe, a na każdym kroku czuwa nadnaturalne. Nietuzinkowi bohaterowie, kosmiczna sceneria i przygody prowadzą do poznania tajemniczej Nieskończoności. Będące głównym tematem zjawisko owo jest na łamach książki opisywane, wyjaśnianie i przedstawiane czytelnikowi w skondensowanej, przystępnej formie. Nie traci jednak ono na znaczeniu, otwarcie nazwane jest potęgą najwyższą. Towarzyszą mu sytuacje, fenomeny i piękno, jakiego nie widział świat. W jego obecności wszystko nabiera sensu, barw i niespotykanej wartości. Nadaje ono znaczenia ludzkim życiom, powoduje, że wszystko staje się lepsze, głębsze. Sama znajomość nieskończoności pozwala szerszym okiem spojrzeć na świat, poczynić trafne założenia, odsłonić wiele tajemnic i innych aspektów rzeczywistości. Daje władzę i moc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Radosław Kuropatwa
Nieskończoność

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Radosław Kuropatwa „Nieskończoność”

Copyright © by Radosław Kuropatwa, 2021

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. 

Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana 

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Projekt okładki: Robert Rumak 

Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-768-7

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

BIOGRAM

Urodziłem się 26.03.1981 roku w domu rodzinnym w Ząbkach k. Warszawy we własnym pokoju. Matka opowiadała mi, że była wtedy pokłócona z ojcem i spała tam, gdzie ja później mieszkałem. Od wczesnego dzieciństwa wyobrażałem sobie, że kiedy nauczę się pisać i czytać otworzą się przede mną wspaniałe możliwości. Czytać nauczyłem się w wieku około 5 lat. Matka wytłumaczyła mi, jak posługiwać się zegarkiem, a ja, przejrzawszy później program telewizyjny, odnalazłem pozycję „Wieczorynka” o 19:00. Dopasowałem sobie litery do zasłyszanej wcześniej nazwy, wstawiłem w kilka innych słów z gazety i już umiałem czytać.

Kiedy poszedłem do szkoły, nauka nie cieszyła mnie, otrzymywałem marne stopnie (3, podczas gdy skala ocen była wtedy od 2 do 5) aż do czasu, gdy przeczytałem pierwszą w swym życiu książkę. Było to w drugiej klasie. Pamiętam. jak weszliśmy wszyscy do biblioteki na pierwszej obowiązkowej wizycie. Dojrzawszy na półce „W pustyni i w puszczy”, o którym coś wcześniej słyszałem, spytałem stojącego obok mojego późniejszego nieocenionego przyjaciela (o którym wiedziałem, że już od dawna czyta):

– Dobre to jest ?

Uczyniłem to spragniony poznania tego legendarnego dobra, o którym wszyscy wkoło mówili (zło już dobrze znałem).

– Fenomenalne! – odpowiedział.

Wziąłem książkę i, później w domu, przeczytałem. „Dobra” – pomyślałem. „Książki są dobre”.

Od tego czasu czytałem codziennie, zaniedbując kolegów którzy grali w piłkę na dworze. Zacząłem dostawać dobre stopnie w szkole. Od drugiej do siódmej klasy miałem wzorowe świadectwo. Dostawałem nagrody i stypendia za wyniki w nauce. Po lekcjach cały czas poświęcałem na czytanie. Przeszedłem przez Verne’a, May’a, Szklarskiego i pewnego dnia dostałem od kolegi (tego samego nieocenionego przyjaciela, który polecił mi pierwszą lekturę) powieść science fiction. Od tego czasu nie czytałem nic innego. Może z wyjątkiem fantasy, gdyż interesowało mnie RPG i wszystko z nim związane. Zaczytywałem się w Lemie, Zajdlu, Harrisonie, Asimovie, Kołodziejczaku, Sapkowskim. Poszedłem do renomowanego liceum.

I tu zaczęły się kłopoty. Zmarła moja kochana matka, a ja wpadłem w złe towarzystwo i zacząłem brać narkotyki. Zawaliłem szkołę, tak, że byłem w niej najgorszym uczniem, a moje osobiste problemy pogłębiały się. W tym czasie poczyniłem pierwsze nieśmiałe próby literackie. Dziś przedstawiam państwu kompletny zbiór opowiadań pt. „Nieskończoność”.

Adres kontaktowy: 

Radosław Kuropatwa 

09-541 Pacyna

Czarnów 5

tel. 667 931 894

WSTĘP

Napisałem niniejszy zbiór opowiadań s.f. i fantasy z prawdziwą wiarą, że istnieją na świecie rzeczy, które nie mieszczą się w suchym, wypranym z emocji, politycznie poprawnym, powszechnie akceptowanym świecie nas otaczającym. Codzienność, która stała się naszym w tym świecie udziałem jest bowiem dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego wszcząłem bunt ze sztywniackim, pozbawionym polotu światopoglądem i głęboko ubolewam, że uczone głowy i inne uznawane autorytety nie wspierają mnie w tej walce. Jeśliby to jednak kogoś interesowało, muszę nadmienić, że niejednokrotnie byłem świadkiem naocznym owych „nadprzyrodzonych” zjawisk, o których mówię. Dla mnie fantasy to otaczający mnie świat a science fiction to samo science. Dlatego z radością zobaczyłem w telewizji reklamę publikacji naukowej pt. „Nieskończony Wszechświat”. Dla wyjaśnienia powiem, że uczeni twierdzą, iż kosmos mierzy 15000000000 lat świetlnych (to odległość, którą przebyło światło od momentu wielkiego wybuchu) jest więc skończony.

Walka, którą toczę, nie jest lekka. Nawet matematycy twierdzą, że nieskończoność to tylko abstrakcyjna wartość, która oczywiście nie istnieje, a fantasy jest powszechnie traktowane jako naiwna bajka dla dzieci (mój własny ojciec, zobaczywszy pewnego razu, co czytam, powiedział, że to „kompletne bzdury”). Tymczasem dla mnie stanowią cały świat i zamierzam zabrać do niego wszystkich, którzy pragną czegoś więcej niż oferuje im współczesna „racjonalna” kultura.

Chcę także nadmienić, że (nawet mimo iż jedno z moich opowiadań zdaje się temu przeczyć) fantasy nie jest gatunkiem opisującym fantazje seksualne, bo i z takim podejściem się spotkałem. 

WSZYSTKO JEST MOŻLIWE

Wielki międzygalaktyczny statek kosmiczny mknął przez rozgwieżdżone niebo. W kształcie był dyskiem o średnicy wielu kilometrów. Na białej burcie widniało wypisane czerwonymi literami słowo „Legend”. Burtę rozświetlały liczne światełka okien. Przez jedno z nich z wnętrza statku wyglądał Sonny. Był to wysoki mężczyzna, solidnej budowy. Ubrany był w biały kombinezon ze złotymi skrzydłami na piersi. Zamyślone ciemnozielone oczy patrzyły w przestrzeń kosmiczną. Nie rozmawiał z nikim, stał sam przed oknem. Po pewnym czasie odwrócił się i wolnym krokiem ruszył przez ogromny salon części rekreacyjnej statku. Zatrzymał się przy barze, gdzie zamówił wysokoprocentowy alkohol. Wypił powoli i spojrzał smutno na barmana. 

– Coś cię trapi? – padło zza lady życzliwe pytanie.

– Właściwie tak – odpowiedział Sonny.

– Może będę mógł pomóc.

– Wątpię. Potrzebuję pomocy naukowej na poziomie niedostępnym na tym statku i w cywilizacji ludzkiej w ogóle.

– To rzeczywiście byłby problem, ale znam wielu naukowców, mogę cię z nimi skontaktować. Jaka właściwie dziedzina nauki cię interesuje?

– Matematyka, chyba... konkretnie nieskończoność, ale nie przyprowadzaj mi frajerów, którzy powiedzą tylko, że nieskończoność to abstrakcja i w ogóle nie istnieje, potrzebuję specjalisty-wizjonera.

– Popytam.

– Dzięki, zajrzę tu jeszcze.

Pilot wstał i ruszył w stronę wyjścia. Rzeczywiście miał problem. Wierzył, że nieskończoność istnieje, ale w otaczającym go świecie nikt nie mógł przyznać mu racji. Nauczyciele matematyki twierdzili stanowczo, że nie ma czegoś takiego, a wszelkie dyskusje na ten temat szybko ucinali. W końcu Sonny nauczył się nie zwierzać nikomu ze swoich przekonań. Wykształcił się na doskonałego pilota, wykonywał swoje obowiązki, marzył i milczał.

Wyszedł z salonu i skierował się w stronę części mieszkalnej statku. Jako że statek był ogromny, droga do wind zajęła mu sporo czasu. Białe korytarze w pobliżu jego mieszkania nastroiły go nieco optymistyczniej. Zawsze wędrując nimi miał wrażenie, że płynie przez niezmierzony ocean światła. Uspokajał go on i relaksował. Kiedy dotarł do domu, drzwi otworzyły się przed nim bezszelestnie. To było jego miejsce na świecie. Zapalił żółtą lampkę przy łóżku i usiadł. Pomyślał o swojej rozmowie z barmanem. Nie widział wielkich szans na rozwiązanie swoich problemów, ale miał nadzieję, że może coś się w końcu ruszy. Ukojony przez ciepłe żółte światło usnął.

Obudził go ustawiony na siódmą rano brzęczyk. Włożył swój wojskowy biały kombinezon, szybko zjadł i wyszedł. Tego dnia nie miał służby, ale miał kilka godzin do wylatania na myśliwcu, poszedł więc prosto do hangaru. Przywitał się z dyżurnym, podpisał formularz i odebrał maszynę. Latał na najlepszym sprzęcie. To co oddano mu do użytku, to było prawdziwe cacko. Jednoosobowy, superszybki, zwrotny, nowoczesny myśliwiec o eleganckim wyglądzie. Nie zwlekając, wsiadł i otrzymawszy zezwolenie, wystartował. Mała maszyna wystrzeliła z ogromnego statku bazy z niesamowitą szybkością i już po chwili oddalała się w przestrzeń. To było to, co Sonny kochał najbardziej. Lot był jak zwykle bardzo przyjemny. Tylko on i nieprzebyta, przejrzysta, srebrzysta noc. Odległe gwiazdy świeciły, a Sonny mógłby przysiąc, że robiły to przyjaźnie, jakby zapraszały go do siebie. Samolot rozwijał bardzo dużą prędkość i z łatwością wykonywał ćwiczebne manewry. Trwało to ładną godzinę, a po tym czasie, ze smutkiem żegnając niebo i gwiazdy, które zawsze sprowadzały na niego niebiański spokój, powrócił do bazy. 

Oddał samolot i udał się do jednego z salonów. Kiedy szedł w stronę okna, usłyszał znajomy głos wołający:

– Sonny!

Rozejrzał się i spostrzegł swojego przyjaciela, lekarza wojskowego, Seven’a. Był to wysoki, chudy, przystojny blondyn. Siedział na jednym z foteli ustawionych dookoła stolika, nieopodal okna. Towarzyszyły mu dwie osoby. Pierwszą z nich była ładna, dwudziestokilkuletnia szatynka – jego żona Marien, a drugą nastoletnia, urocza, chuda, ale dość wysoka blondynka – Jenny, córka lekarza, którą Sonny widział pierwszy raz. Jenny patrzyła w inną stronę, zupełnie nie zainteresowana przyjacielem ojca. Kiedy pilot podszedł do stolika, spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na nim na krótką chwilę. Jej oczy zabłysły, rozszerzyły się lekko, po czym nastolatka odwróciła szybko wzrok.

– Dzień dobry paniom. Cześć, Seven. Co słychać?

– Dzień dobry – odpowiedziała Marien.

– Cześć – rzucił Seven. – Sonny, poznaj moją córkę, Jenny

– Bardzo mi miło – powiedział pilot.

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko siedziała, wpatrując się we fryzurę Sonny’ego. Jego włosy istotnie były ciekawym przypadkiem. Krótko obcięte, czarne, miały po prawej stronie ciemienia srebrną plamę. Przypominało to nieco nocne niebo z pojedynczą gwiazdą.

– Udowodniłeś już istnienie nieskończoności? – zapytał Seven. 

Był to ich stały żart. Znajomi pilota drwili sobie z niego, jednak nikt nie traktował tych dowcipów serio.

– A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem Sonny.

– Moim zdaniem opinia matematyków na ten temat przesądza sprawę – wtrąciła Marien poważnie. – Lepiej znajdź sobie jakąś dziewczynę, zamiast ganiać za nierealnymi marzeniami – Dorzuciła z uśmiechem.

W tym momencie Jenny poczerwieniała, wyciągnęła chustkę i, udając, że wyciera nos, zasłoniła nią twarz. Sonny zauważył ten gest. Pomyślał, że dziewczyna jest bardzo ładna. Może tylko trochę za młoda.

– Ile masz lat, Jenny ? – spytał, patrząc jej prosto w oczy.

– Dziesiętnaście – odpowiedziała.

Pilot skinął powoli głową, a po chwili, kiedy dotarło do niego, co powiedziała, otworzył ze zdumieniem oczy i wykrztusił:  

– Co?!

– Szesnaście – odpowiedziała za nią Marien.

– Panna na wydaniu? – spytał żartem, odzyskując panowanie nad sobą.

– Zależy za kogo – odparła dziewczyna hardo, a dumnie wysunięty podbródek dodawał jej jeszcze więcej uroku.

– Zamówię coś do picia – powiedział Seven.

Wieczór upłynął im we wspaniałej atmosferze, lecz w końcu nadszedł czas rozstania. Pożegnali się przy wyjściu z salonu.

– Zostawiłam coś na fotelu, dogonię was – powiedziała Jenny do rodziców tuż po rozstaniu z Sonnym., po czym, nie czekając na odpowiedź, pobiegła korytarzem. Jednak nie poszła do salonu, lecz ruszyła za pilotem. Śledziła go aż do jego domu, a gdy zobaczyła, gdzie mieszka, zapamiętała numery na ścianie i wróciła do rodziców. Było już bardzo późno i wszyscy spali, kiedy wślizgnęła się do swojego pokoju. Tej nocy długo nie mogła zasnąć.

Następnego dnia Sonny miał dyżur na mostku. Zajmował stanowisko drugiego pilota. Jego głównym narzędziem pracy był hełm, dzięki któremu otrzymywał dane odnośnie lotu „Legend”. Przed oczami noszącego hełm pojawiały się wskaźniki, wykresy, otoczenie statku, trasa oraz wszystkie informacje potrzebne do kierowania lotem. Pod palcami miał klawiaturę do wydawania poleceń. Z pozostałymi osobami kierującymi statkiem łączyło go radio. Dyżur przebiegał spokojnie. Statek zbliżał się do jednej z wybranych planet. Wiadomym było, że planeta nie nadaje się do zamieszkania, bo nie ma na niej tlenu, jednak przewidywano lądowanie w celu uzupełnienia zapasów. Do lądowania pozostało kilka tygodni. Sonny bardzo chciał być wybrany do zespołu, który poleci na planetę. Był świetnym pilotem i wiedział, że jego nazwisko padło podczas narady, kiedy o tym decydowano. Dyżur Sonny’ego skończył się po południu. Wstąpił do stołówki, po czym poszedł do części rekreacyjnej statku. Znajomy, stumetrowej długości i niemal takiej samej szerokości, salon wywołał u niego uczucie rozluźnienia. Zajął pojedynczy fotel niedaleko wielkiego panoramicznego okna, przy którym często spędzał wieczory, popijając piwo i wpatrując się w przestrzeń. Uwielbiał tak spędzać czas. Niekiedy spotykał kogoś znajomego i nawiązywał rozmowę. Później opuścił salon i udał się w drogę do domu. Kiedy był już bliżej swojego mieszkania, twarze mijanych osób stały się bardziej znajome. Ludzie chodzili korytarzami, nierzadko wystawali w otwartych drzwiach. Tych ostatnich Sonny zaczepiał, wymieniali pozdrowienia, żarty. Korytarz zalewało silne białe światło dobywające się spod sufitu.

Tymczasem w mieszkaniu Sevena, mała Jenny nie mogła znaleźć spokoju. Dwa dni po wieczorze spędzonym z Sonnym obmyśliła plan. Poczekała, aż Marien wyjdzie z domu, po czym podeszła do ojca i powiedziała:

– Mama chce zaprosić twojego kolegę pilota na kolację. Pytała, czy nie masz nic przeciwko temu.

– Oczywiście, może przyjść. Kiedy?

– Pojutrze.

Następnie Jenny odczekała, kiedy Seven wyjdzie, a pozostanie Marien i rzekła:

– Mamo, tata chce zaprosić Sonny’ego na kolację, pojutrze. Zgadzasz się?

– Pewnie.

Wieczorem dziewczynka wyszła z domu i popędziła korytarzami w kierunku mieszkania pilota. W jego pobliżu odczekała, aż uspokoi jej się oddech i zadzwoniła do drzwi. Na ekranie wideofonu ukazała się twarz Sonny’ego. Jenny milczała przez chwilę wpatrzona w kosmiczne, gwiezdne włosy pilota, po czym powiedziała, jąkając się:

– Mama i tata zapraszają cię na kolację, pojutrze, o 20:00. Przyjdziesz ?

– Tak, chętnie.

– Znasz adres?

– Jasne.

– No to jesteśmy umówieni. Tylko nie zapomnij! Cześć!

– Cześć – powiedział Sonny i dorzucił: – Mała…

Dwa dni później pilot nie poszedł do salonu, lecz umył się, założył swój biały kombinezon i ruszył do mieszkania Sevena i Marien. Zadzwonił do drzwi. Otworzył mu lekarz.

– A oto i on, Sonny nieskończony! – zawołał.

– Dobry wieczór paniom! – krzyknął Sonny w stronę siedzących już przy stole kobiet. – Cześć Seven.

– Witaj – powiedziała Marien

– Cześć – rzuciła Jenny

– Zapraszamy do stołu. Marien bardzo się postarała – rzekł Seven. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.

Jenny zaczęła trajkotać wesoło z mamą o tym, co było w szkole. Używała bardzo zabawnych słów, jakimi mówiły dzieciaki, ale miała też bystre spostrzeżenia i głębokie myśli. W kilka minut Sonny miał już o niej wyrobione zdanie. W myślach nazywał ją na przemian „pierdolniętą Jenny”, albo „głupim dzieckiem”, w końcu zdecydował się na „pierdolnięte dziecko” ale nie bez dozy podziwu dla jej żywej inteligencji. Złapał się na tym, że dziewczyna zaczyna mu się coraz bardziej podobać. Po pewnym czasie zauważył, że zamilkła, spojrzał więc na nią. Tymczasem Jenny znowu wpatrywała się w jego włosy. Patrząc na nie, miało się czasem wrażenie, że oświetla je promień światła, ale pod jakimś dziwnym, niemożliwym kątem, dlatego ludzie niezaznajomieni z ich wyjątkowością mrużyli oczy w daremnej próbie ogarnięcia tego niezrozumiałego wrażenia. Tak mrużyła teraz oczy Jenny. Zadowolony, że zwrócił jej uwagę, Sonny już miał się odezwać, gdy dziewczyna spytała śmiało, patrząc mu prosto w oczy:

– A co to jest właściwie ta twoja nieskończoność? Brzmi to bardzo poważnie.

– To rzecz tak wielka, że nie ma końca – odparł pilot.

Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co powiedział.

– To rzeczywiście spora rzecz, ale co z tego? Czy uważasz, że rzeczy większe są bardziej interesujące od mniejszych?

– Tak uważam. Są ważniejsze i lepsze, a sama nieskończoność jest najważniejszą i najlepszą spośród nich. Przynajmniej takie jest moje zdanie, choć chyba niewielu się z nim zgadza.

– A nie sądzisz, że gdyby to była prawda, to wszyscy by wciąż o niej mówili i nie miałbyś swojego problemu?

– Właśnie teraz o niej rozmawiamy.

Znów zamilkła na chwilę.

– Coś w tym chyba jest… A jak ona właściwie wygląda?

– Przypuszczam, że jest wielka, kolorowa, piękna, dobra i najważniejsza ze wszystkiego, co tylko możesz sobie wyobrazić, ale tu mam problem, bo nigdy tak naprawdę jej nie widziałem, zresztą niewiele o niej wiem i tak to ze mną jest.

– A jaką opinię o niej mają ci matematycy, o których wspomniała mama?

– Twierdzą, że to pojęcie czysto teoretyczne, że tak naprawdę wcale jej nie ma i są tego całkiem pewni. Taka jest zresztą opinia ogółu.

– A ty sądzisz, że jest inaczej?

– Tak

Tymczasem zrobiło się późno i kolacja powoli dobiegała końca. Jenny siedziała zamyślona nad tym, co powiedział jej Sonny. Ciężar prowadzenia rozmowy przejęli rodzice dziewczynki. W końcu pilot wstał, podziękował za przecudowny wieczór, pożegnał się i wyszedł. „Pierdolnięte dziecko” odprowadziło go do drzwi skupionym, poważnym spojrzeniem. Potem długo miało przed oczami obraz wysokiego mężczyzny, w białym, eleganckim, wojskowym kombinezonie z mnóstwem kieszeni i o przypominającej rozgwieżdżone niebo fryzurze.

W ciągu następnych dni pilot był bardzo zajęty i nie myślał wiele o dziewczynie. Zbliżała się pora lądowania na pierwszej planecie od czasu wylotu z ziemi. Sonny został wybrany na pilota wyprawy. Wiele czasu spędzał teraz na przygotowaniach i ćwiczeniach. Zrobił przegląd lądownika „Dragon” i, zadowolony z rezultatu, przeprowadził kilka różnych symulacji lotu.

Planetolodzy przygotowali zestaw danych o celu. F1 – bo tak roboczo nazwano planetę – była mała, o temperaturze i składzie mineralnym zbliżonym do ziemskiego, nie była zamieszkana, posiadała atmosferę, lecz beztlenową. Na ziemi wyznaczono ją na pierwszy cel podróży dla dwóch pierwszych cech oraz dlatego, że podejrzewano istnienie na niej życia, a to z powodu pozytywnego wyniku badania światła odbitego. Jak się okazało, eksperymentalne badania okazały się nic niewarte, co zdziwiło zresztą specjalistów, gdyż uważali je za precyzyjne.

Wyznaczona do badań i prac na F1 ekipa składała się z geologów (wraz z brygadą do prac fizycznych), planetologów, geografów, pilota (którym miał być Sonny) oraz zastępcy dowódcy statku. „Legend” miał wejść na orbitę stacjonarną za trzy dni, lądowanie wyznaczono za tydzień. Przez ten czas pilot ciężko pracował, a wieczorami odpoczywał w salonie przy butelce piwa. Rozluźniony przez alkohol, długimi godzinami wpatrywał się w przejrzysty kosmos. Jak zwykle napełniał go on spokojem, dawał ukojenie, poczucie spełnienia.

Nadszedł dzień lądowania. Od samego rana pilot był pobudzony, zdenerwowany. Nie miał apetytu, ale i tak był pełen energii. O godzinie dziewiątej stawił się na odprawie na mostku, po czym wraz z zespołem udał się do doków. Załoga zajęła miejsca w lądowniku, który był trochę za duży na tak małą liczbę ludzi. Sonny uzyskał pozwolenie na start, hangar otworzył się i wystartowali. Lot trwał kilkadziesiąt minut i przebiegał spokojnie. Lądowanie odbyło się bez problemów. Ekipa specjalistów, już odziana w nieco obcisłe skafandry, opuściła statek. Po chwili na F1 rozpoczęły się przygotowania do prac i badań. Planetolodzy prowadzili ożywioną dyskusję na temat stężeń gazów w atmosferze. Geologowie montowali sondy. Niedługo później w radiu dały się słyszeć ich podniesione głosy:

– Niemożliwe! Sto metrów pod powierzchnią coś się rusza!

Natychmiast odpowiedział im spanikowany krzyk jednego z planetologów:

– Wszyscy z powrotem na pokład! To musi być życie!

Ekipa błyskawicznie zwinęła sprzęt i chwilę później była już na statku. Pilot, który już rozgrzewał silniki, wystartował. Na pokładzie zdejmujący skafandry naukowcy przekrzykiwali się wzajemnie, dyskutując podniesionymi głosami wydarzenie. Nawiązano kontakt z „Legend” i złożono pospieszny raport. Odpowiedź brzmiała: 

– Wracajcie na górę. 

Niecałą godzinę później „Dragon” osiągnął cel – statek bazę. Sonny wprowadził maszynę przez śluzę na lądowisko. Załoga wysypała się ze środka. Czekano na nich. Zespół odpowiedzialny za całą operację szybko wziął ich pod swoje skrzydła. Uspokojono zdenerwowanych członków wyprawy, przesłuchano ich i sprawdzono zapis z sondy. Po półgodzinie zbadani przez lekarzy i odkażeni pasażerowie i załoga „Dragona” zostali odesłani do swoich mieszkań, a sprawę przejął zespół kryzysowy. Pilot ruszył w stronę niezbyt odległych wind z zamiarem udania się na spoczynek. Przeszedł przez kilka pomieszczeń i gdy jedne z drzwi zamykały się za nim, usłyszał wysoki pisk przypominający krzyk przerażenia. Odwrócił się i pobiegł w stronę, z której dochodził dźwięk. Kiedy wypadł zza drzwi, jego oczom ukazał się straszny widok: krzyczała Jenny, zasłaniając się rękoma przed pochylającą się nad nią istotą. Stworzenie to podobne było do czteroramiennej rozgwiazdy, rozmiarów kilkakrotnie przewyższających ludzkie, najeżonej kolcami. Paszcza potwora kłapała, oblewając się jakimś sokiem, nie pozostawiając wątpliwości, co do jego zamiarów. Sonny porwał jeden z wiszących na ścianie toporów strażackich i z zamachem wbił ostrze w ciało rozgwiazdy. Ta zaczęła obracać się w jego stronę, ale spadły na nią kolejne ciosy siekiery. Zielona posoka zaczęła pokrywać dłonie pilota. Niedługo później wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami potwór dogorywał na podłodze. Jenny z drżącymi wargami dała się podnieść na ręce. Jej obrońca skontaktował się z odpowiednimi służbami (tzw. Gwardią) i przekazał komunikat o kolejnej sytuacji kryzysowej. Już za kilka minut służby zajęły się Jenny, Sonnym. oraz potworem. Pilot odbył kilka rozmów, przeszedł kolejne badanie i został zwolniony do domu. Nie pozwolono mu zobaczyć się z dziewczyną ze względu na jej stan. Dowiedział się tylko, że nic jej się nie stało. Na ID (przenośnym wideofonie, jednocześnie dokumencie tożsamości i spełniającym kilka innych funkcji małym urządzeniu) otrzymał wiadomość od rodziców małej, że chcą się z nim koniecznie zobaczyć. Zastał ich w mieszkaniu.

– Dobrze, że jesteś – przywitał go Seven. – Chcieliśmy ci z Marien coś powiedzieć.

– Nawet nie wiesz, jak jesteśmy ci wdzięczni za uratowanie naszej córki – powiedziała z powagą Marien.

– Właśnie – potwierdził lekarz. – Naprawdę to doceniamy.

– Mamy też dla ciebie inną, równie wesołą wiadomość – zaczęła, mrużąc oczy Marien. – Wiemy, że Jenny poszła na lądowisko ze względu na ciebie. – Przerwała na chwilę, po czym dodała z zakłopotaniem: – Zależy jej na tobie.

Koniec Wersji Demonstracyjnej