Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami - Piotr M. Majewski - ebook

Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami ebook

Piotr M. Majewski

4,5

Opis

Choć użyte w tytule zdanie przypisywane premierowi utworzonego przez Hitlera Protektoratu Czech i Moraw prawdopodobnie nigdy nie padło, to znakomicie oddaje dylematy, przed którymi stanęli Czesi pod niemieckim protektoratem, lawirujący między współpracą z III Rzeszą a patriotyzmem. Ujmując rzecz w największym skrócie, to historia ludzi, którzy zdecydowali się dać przeciwnikowi palec, a później przydarzyło im się to, przed czym przestrzega popularne porzekadło.

Kontynuacja wielokrotnie nagradzanej książki Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu (Finał Nike 2020, Nagroda im. Jerzego Giedroycia, Nagroda Klio 2019, finałowa 10 Nagrody im. Kazimierza Moczarskiego w 2020 roku).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 723

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (18 ocen)
13
3
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
keraj_c

Nie oderwiesz się od lektury

Historia Protektoratu Czech i Moraw to rzecz, o której praktycznie nic nie wiemy. Nigdy wcześniej nie dane mi było przeczytać tak wyczerpującej, a zarazem przyjaznej w formie publikacji na ten temat. Polecam wszystkim, którzy lubią rozważać społeczno-polityczne dylematy i meandry ludzkich zachowań oraz ich wpływu na historię i świat, w którym żyjemy.
20
TomaszRedaktor

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00

Popularność




Pamięci Włodka

INWAZJA

Muszę powiedzieć, że zrobiłem to elegancko

Fotografia wykonana przed południem 15 marca 1939 roku w Pradze należy do najbardziej ikonicznych obrazów pierwszej połowy XX wieku. Niemiecki samochód rozpoznawczy jedzie ulicą miasta, które jeszcze kilkanaście godzin wcześniej było stolicą państwa zwanego Czechosłowacją. Prawdopodobnie poprzedza główne siły jednej z dywizji Wehrmachtu uczestniczących w zajmowaniu Czech i Moraw. W odkrytej kabinie siedzą dwaj żołnierze w hełmach, skórzanych płaszczach i rękawicach; spoglądają gdzieś daleko przed siebie, zapewne marzą, aby wreszcie dotrzeć do wyznaczonego celu i się ogrzać. Tego dnia w kraju szalała zamieć, więc po kilku godzinach jazdy bagażnik i błotniki pojazdu oblepia mokry śnieg.

Żołnierze sprawiają wrażenie, jakby woleli nie dostrzegać wrogiego tłumu, choć on stoi tuż obok nich na chodniku, wygraża im, krzyczy, wznosi w górę zaciśnięte pięści, płacze, spogląda na nich z pogardą albo niemym wyrzutem. Chyba nie do końca wiedzą, jak powinni się w takiej sytuacji zachować. Przybywają jako forpoczta sił okupacyjnych, ale kraj, do którego wkroczyli, nie został przez nich podbity orężem; Niemcy nie wypowiedziały mu nawet wojny. Jego prezydent, o czym z pewnością poinformowano ich na odprawie przed akcją, minionej nocy powierzył swój naród pod opiekę Führera i kanclerza Rzeszy. Jeśli któryś z niemieckich żołnierzy był na tyle naiwny, aby uwierzyć, że ów hołd został złożony dobrowolnie, twarze większości mijanych Czechów natychmiast rozwiały złudzenie.

Wojska niemieckie wkraczają do Pragi, 15 marca 1939

Wzburzonych mieszkańców Pragi oddziela od przejeżdżających ulicą pojazdów Wehrmachtu kordon czeskich policjantów. Funkcjonariusze w wysokich czakach mają ponure twarze, wbijają spojrzenia w jezdnię albo patrzą w dal. Wykonują rozkazy władz państwowych, ale są przecież częścią narodu najechanego właśnie przez potężnego sąsiada, krwią z jego krwi, kością z kości. Możemy jedynie się domyślać, że większość z nich przeżywa podobne rozterki jak reszta Czechów. Nawet jeżeli nie wolno im tego okazywać, czują się zaskoczeni, upokorzeni, zrozpaczeni, oszukani, zagrożeni lub po prostu zdezorientowani. Za parę godzin kraj znajdzie się niepodzielnie w rękach Niemców, a oni staną się trybikami w wielkiej maszynerii systemu okupacyjnego.

Autorowi zdjęcia udało się uchwycić nie tylko dramatyczny moment początku niemieckiej okupacji, ale również efektownie sportretować jej głównych aktorów społecznych: Niemców narzucających siłą własny porządek, podbitych, lecz bynajmniej niepogodzonych z nową sytuacją Czechów oraz stojące pośrodku czeskie władze i instytucje – rozdarte między patriotycznym odruchem a wymuszoną współpracą z wrogiem w imię ratowania tego, co jeszcze da się uratować. Przez kolejnych sześć lat i blisko dwa miesiące owe trzy podmioty toczyć będą ze sobą nawzajem skomplikowaną, niewolną od zaskakujących zwrotów akcji grę o najwyższą stawkę.

*

Pierwsze jednostki Wehrmachtu przekroczyły granicę czechosłowacką 14 marca o godzinie osiemnastej. Bez jednego strzału zajęły z zaskoczenia przemysłowy okręg Morawskiej Ostrawy, by uprzedzić ewentualne zakusy ze strony Polaków[1]. Następnie Niemcy ruszyli w stronę pogranicza ze Słowacją, gdzie kilka godzin wcześniej tamtejsi separatyści ogłosili z ich podpuszczenia secesję. We Frydku, w zawiewającym szosę śniegu, jedna ze zmotoryzowanych kolumn o mało nie staranowała dwóch samochodów, którymi w ostatniej chwili usiłowała opuścić kraj rodzina czeskiego multimilionera Jana Antonína Baťy, ostrzeżona przez kogoś o planowanej inwazji. Najeźdźcy nie mieli zamiaru stosować się do obowiązującego w Czechosłowacji lewostronnego ruchu drogowego. Rechts fahren! (Jechać prawą stroną!) – usłyszeli zdumieni czescy kierowcy, kiedy nagle ze śnieżnej zadymki wynurzył się przed nimi niemiecki motocykl z przyczepą; groźnie mierzył z niej w ich stronę karabin maszynowy. Uciekinierzy próbowali jeszcze kontynuować jazdę, ale po paru kilometrach zatrzymał ich oficer Wehrmachtu. „Dalej nie wolno jechać, bo otworzymy ogień” – zakomunikował. Najbliżsi krewni właściciela największego czechosłowackiego koncernu, a zarazem najbogatszego obywatela Republiki, musieli wrócić do rodzinnego Zlína[2].

Około godziny 18.30 Niemcy dotarli do sąsiadującego z Frydkiem Mistka. Gdy podjechali pod bramę tamtejszych koszar, żołnierze czechosłowackiego 8 pułku piechoty, zaskoczeni pojawieniem się nieprzyjaciela, otworzyli do nich ogień. Zanim dowódcy garnizonu udało się skontaktować z przełożonymi, ci zaś nakazali zaprzestać walki, w półgodzinnej, chaotycznej potyczce zginęło prawdopodobnie kilku napastników. (Dokładną liczbę poległych skutecznie utajniono). Po stronie czechosłowackiej było jedynie paru rannych[3].

Główne siły Wehrmachtu ruszyły 15 marca o szóstej rano. Do dalszych incydentów nie doszło głównie dlatego, że półtorej godziny wcześniej czechosłowackie radio zaczęło nadawać odezwę rządu. Apelowano w niej do obywateli o zachowanie spokoju; po niej można było usłyszeć kategoryczny rozkaz ministra obrony narodowej generała Jana Syrovego: armia ma nie stawiać oporu najeźdźcom. Decyzja zapadła na żądanie przebywającego w Berlinie prezydenta Emila Háchy. Hitler postawił go wobec wyboru: kapitulacja i obietnica dobrego potraktowania albo krwawy najazd i brutalna pacyfikacja kraju.

Co bardziej krewcy wojskowi mieli oczywiście wielką ochotę wbrew rozkazowi podjąć walkę albo przynajmniej zniszczyć broń i wyposażenie swoich jednostek. W koszarach 1 pułku artylerii na praskim przedmieściu Ruzyně zapalczywy podpułkownik Josef Mašín zamierzał wysadzić w powietrze magazyny amunicji. Powstrzymali go przed tym siłą inni oficerowie; zanim przełożeni zawiesili go w obowiązkach zastępcy dowódcy jednostki i zdegradowali, własnoręcznie zerwał sobie dystynkcje, aby pokazać, co myśli o ich postawie[4]. Armia aż za dobrze zdawała sobie sprawę z beznadziejności położenia, w jakim Czechosłowacja znajdowała się od przyjęcia postanowień układu monachijskiego. Wszelki opór i tak miałby wymiar co najwyżej symboliczny; Wehrmacht zdławiłby go w ciągu kilkudziesięciu godzin. Na pytanie, czy taka demonstracja byłaby warta swojej ceny, czechosłowackie władze, siły zbrojne oraz przytłaczająca większość społeczeństwa odpowiedziały przecząco. Niemcom taka postawa była oczywiście na rękę, i to nie tylko z przyczyn pragmatycznych. Bierność Czechów wzmacniała tezę o ułomności ich państwa i uzasadniała jego ostateczną likwidację. Właśnie z tego względu najeźdźcy woleli zatuszować incydent w Mistku.

Wehrmacht zajmuje Brno. Miejscowi Niemcy pozdrawiają żołnierzy wyciągniętymi prawicami, 15 marca 1939

Wehrmacht nie napotkał oporu ze strony czechosłowackich sił zbrojnych, sprawnie zajmował więc kolejne miejscowości. Ci z Czechów, którzy wcześniej występowali publicznie przeciwko nazizmowi, nie mieli na ogół wątpliwości, że nie czeka ich nic dobrego. Do aktorki Olgi Scheinpflugovej, wdowy po światowej sławy pisarzu Karelu Čapku, już o czwartej rano zatelefonowała lewicowa dziennikarka Milena Jesenská. „Zrób sobie, dziewczyno, porządek” – poradziła życzliwie. „Robię, palimy” – odpowiedziała krótko Scheinpflugová. Przez całą noc z pomocą siostry niszczyła obszerną korespondencję niedawno zmarłego męża. Dzięki temu uratowała przed represjami setki osób, które w czasie kryzysu monachijskiego w listach do Čapka wyrażały solidarność z Republiką Czechosłowacką[5].

Na początku jednak podążające za wojskiem komanda Gestapo i Służby Bezpieczeństwa reichsführera SS skupiły się na komunistach oraz niemieckich emigrantach; prawo azylu, z którego ludzie ci korzystali w Czechosłowacji, stało się dla nich nagle śmiertelną pułapką. W operacji o złowieszczym kryptonimie „Gitter” (Kraty) w ciągu pierwszego tygodnia okupacji aresztowano około 1,6 tysiąca osób. Na pozostałych wrogów Rzeszy przyszła kolej niedługo potem, kiedy na podstawie czechosłowackich kartotek policyjnych Niemcy zatrzymali kolejnych kilka tysięcy osób, tym razem głównie Czechów. Większość z nich została wkrótce zwolniona i trafiła pod nadzór Gestapo, ale piętnaście setek działaczy, którzy zaleźli kiedyś Rzeszy mocniej za skórę, powędrowało na kilka lat do obozów koncentracyjnych[6].

Zanim jeszcze wojska niemieckie zajęły Pragę, w stolicy doszło do znamiennego wydarzenia. Czescy faszyści różnej maści uznali, że właśnie nastał ich czas, i opanowali budynek czechosłowackiego parlamentu. Szykowali się do utworzenia czegoś na kształt rządu rewolucyjnego, dlatego oddali się do dyspozycji wkraczającym Niemcom. Rebeliantów wspierali obecni w gmachu pracownicy poselstwa Rzeszy, wśród nich – jak się później okazało – agenci nazistowskiej Służby Bezpieczeństwa. Z intrygi tej narodził się Czeski Komitet Narodowy (Český národní výbor). Skupiał głównie działaczy kilku odłamów skrajnej prawicy; na jego czele stanął Radola Gajda, przywódca partii faszystowskiej, były generał i bohater czechosłowackich legionów, które podczas I wojny światowej walczyły w ogarniętej rewolucją i wojną domową Rosji. (Czyniło to inicjatywę mimowolnie tragikomiczną: czescy faszyści słynęli dotychczas ze skrajnej nienawiści do Niemców, a ich szef, urodzony jako Rudolf Geidl, zmienił nawet imię i nazwisko, bo prawdziwe brzmiały mu zbyt germańsko). Do Komitetu weszli też przedstawiciele tradycyjnych partii politycznych. Kilku z nich postąpiło tak zapewne z konformizmu, aby być blisko centrum zdarzeń; inni tłumaczyli się później, że chcieli wyłącznie storpedować najbardziej proniemieckie pomysły faszystów i spowalniać ich działania do czasu, aż z Berlina wróci prezydent Hácha[7].

Dywersja, o ile rzeczywiście o nią chodziło, powiodła się tylko częściowo: umiarkowanym politykom udało się wprawdzie złagodzić treść odezwy szykowanej przez faszystów, ale Komitet Narodowy, przy wsparciu okupantów, i tak zdążył zaapelować do rodaków, by porzucili dotychczasową nienawiść do Niemców i podjęli z nimi współpracę – oczywiście pod własnym przywództwem. Nadane w radiu wystąpienie spotęgowało wszechobecny zamęt wywołany inwazją. Wiele organizacji społecznych i politycznych, czy to z dezorientacji, czy z nadgorliwości, w pośpiechu deklarowało akces do inicjatywy faszystów[8].

O doborze wpółpracowników i zasadach współpracy z Niemcami decydował jednak niepodzielnie Führer, on zaś chwilowo pragnął przede wszystkim nacieszyć się nową zdobyczą. O 8.02 wyruszył specjalnym pociągiem z Dworca Anhaltskiego w Berlinie; przez Jüterbog, Drezno i Rumburk dotarł o 14.58 do Czeskiej Lipy. Po dokonanym pół roku wcześniej w Monachium rozbiorze Czechosłowacji miasto to znajdowało się już w granicach Rzeszy. Oficjalnym celem podróży była inspekcja oddziałów uczestniczących w inwazji, lecz na miejscu dyktator postanowił niespodziewanie, że pojedzie dalej, aż do Pragi. Przesiadł się do limuzyny i w kolumnie innych aut, poprzedzanej przez szpicę samochodów pancernych i kilka plutonów motocyklistów, we wczesnych godzinach wieczornych niepostrzeżenie wjechał na praski zamek. Towarzyszyła mu niewielka grupa nazistowskich dygnitarzy: reichsführer SS Heinrich Himmler, minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop, szef Kancelarii Rzeszy Hans Lammers, generał Wilhelm Keitel oraz zausznik Hitlera Martin Bormann. W Czeskiej Lipie dołączyli do nich gauleiter Kraju Sudeckiego Konrad Henlein i jego zastępca Karl Hermann Frank, obaj zasłużeni w niedawnym rozbiciu Czechosłowacji. Do orszaku wodza dokooptowano ich bez wątpienia głównie po to, by dodatkowo pognębić Czechów. Dyktator nie zamierzał odmówić sobie przyjemności dokopania leżącemu[9].

Zaimprowizowany naprędce wypad pozwolił Hitlerowi przybyć do Pragi przed wracającym z Berlina prezydentem Háchą. Niemcy specjalnie co chwila wstrzymywali pociąg Czechów. Towarzyszących głowie państwa urzędników nurtował nawet przez dłuższy czas niepokój, czy zamiast powrócić do kraju nie zostaną deportowani do obozu koncentracyjnego. Obawy te okazały się bezzasadne. Na dworcu w miasteczku Roudnice nad Łabą czekał już na nich za to szef kancelarii prezydenta Jiří Havelka z informacją, że na praskim zamku urzęduje Hitler. Hácha nie chciał uwierzyć. „Przecież by mi to powiedział, jestem tu w końcu gospodarzem, tak się przecież nie robi” – powtarzał bezradnie[10].

Prascy Niemcy pozdrawiają Hitlera, 16 marca 1939

Führer rozumiał jednak kurtuazję po swojemu. Gdy czeski przywódca dotarł do Pragi, na dworcu kolejowym powitał go batalion reprezentacyjny Wehrmachtu i szef protokołu dyplomatycznego niemieckiego Urzędu Spraw Zagranicznych, ponadwumetrowy olbrzym, hrabia Alexander von Dörnberg. Niewysoki Hácha wyglądał przy nim jak karzełek. Orkiestra grała skoczne wojskowe marsze, nie zabrzmiał natomiast czeski hymn narodowy. Niemcy chcieli w ten sposób najwyraźniej podkreślić, że Czechosłowacja przestała istnieć, a Hácha nie powrócił do własnej stolicy, lecz nadal przebywa na terytorium Rzeszy. Chwilę później czekało go kolejne upokorzenie: w zamku na Hradczanach, wspaniałej rezydencji królów czeskich, a obecnie siedzibie czechosłowackich prezydentów, istotnie rozgościł się już niemiecki dyktator. Zakwaterował się tam wraz ze swoją świtą, niczym prawowity gospodarz historycznej budowli. Niemcy nie raczyli nawet poinformować Háchy o swoim przybyciu[11].

Pojawienie się Hitlera na Zamku, choć wcześniej nieplanowane, trudno było odczytywać inaczej niż jako manifestację powrotu ziem czeskich do ich niemieckiej macierzy, wielkiej Rzeszy; jej cesarze także rezydowali niegdyś na hradczańskim wzgórzu. Następnego dnia rano Heinrich Hoffmann, nadworny fotograf dyktatora, uwiecznił go, jak spogląda z zamkowego okna na położone poniżej, rozświetlone marcowym słońcem miasto z jego stoma wieżami i niepowtarzalną barokową kopułą kościoła Świętego Mikołaja na Małej Stranie. Obrazek, który trafił później nawet na znaczki pocztowe, głosił wszem i wobec, że oto spełnił się wielki sen niemieckich nacjonalistów: Czechy i Morawy znalazły się znowu heim im Reich, w granicach Rzeszy.

Hitler był przeszczęśliwy, że wszystko poszło mu tak gładko[12]. „Nie przechwalam się, ale tu rzeczywiście muszę powiedzieć, że zrobiłem to elegancko” – oświadczył z dumą Himmlerowi. Uczcił zajęcie Czech małym pilsnerem i kilkoma plastrami praskiej szynki, chociaż na co dzień nie pił alkoholu ani nie jadał mięsa. Brak jakiegokolwiek oporu najwyraźniej go zaskoczył. Może wierzył w nazistowską propagandę i naprawdę wcześniej widział w Czechach podstępnych, żądnych krwi husyckich fanatyków, gotowych strzelać zza węgła do niemieckich żołnierzy. W każdym razie, inaczej niż po zajęciu Austrii oraz Sudetów, wyraźnie unikał ostentacyjnego triumfalizmu. Przenocował na Zamku. Jego podwładni pracowali w tym czasie nad dekretem o utworzeniu Protektoratu Czech i Moraw[13].

[1] K. Jiřík, Předčasná okupace Moravské Ostravy už 14. března 1939, „Slezský sborník” 2003, nr 3, s. 298–300.

[2] V. Krejčí, Poznamenaný. Deset měsíců s Janem A. Baťou, oprac. M. Jemelka, Praha 2019, s. 92–93.

[3] S. Kokoška, Unternehmen Südost: Okupace českých zemí v březnu 1939, „Historie a vojenství” 1997, nr 6, s. 135–137. Por.: L. Habrnálová, 14. březen 1939 ve Frýdku-Místku a jeho paměť v československých a českých dějinách, praca dyplomowa, Masarykova univerzita, Brno 2009.

[4] J. Procházka, Sestupme ke kořenům…! Příspěvek ke kronice rodu Mašínů, Lošany u Kolína 1947, s. 91.

[5] O. Scheinpflugová, Byla jsem na světě, Praha 1988, s. 268–269.

[6] V. Černý, Brněnské Gestapo 1939–1945 a poválečné soudní procesy s jeho příslušníky, Brno 2018, s. 43; J. Gebhart, J. Kuklík, Velké dějiny zemí Koruny české, t. XV.a: 1938–1945, Praha–Litomyšl 2006, s. 176–177.

[7]Dokumenty z historie československé politiky, red. L. Otáhalová, M. Červinková, t. 1: Vztahy mezinárodní diplomacie k politice československé emigrace na západě, Praha 1966 (dalej: DHČP/I), dok. 123, sprawozdanie J. Nečasa z 17.12.1940, s. 153–156; I. Pejčoch, Fašismus v českých zemích. Fašistické a nacionálněsocialistické strany a hnutí v Čechách a na Moravě 1922–1945, Praha 2011, s. 203–205.

[8] Archiv bezpečnostních složek České republiky (dalej: ABS), S-507-1, k. 79, relacja J. Klimenta, 1958–1959.

[9] Bundesarchiv-Militärarchiv (dalej: BA-MA), RW 8/1, fol. 1, k. 84–86, notatka „Führerzug”, b.d.; Zpověď K.H. Franka podle vlastních výpovědí v době vazby u krajského soudu trestního na Pankráci, wstęp i oprac. K. Vykusa, Praha 1946, s. 50.

[10] ABS, S-507-1, k. 90–91, relacja J. Klimenta; tamże, 300-12-3, k. 266, zeznania J. Krejčíego z 26.01.1946.

[11] ABS, 300-12-3, k. 264, zeznania J. Krejčíego z 26.01.1946; Dokumenty z historie československé politiky, red. L. Otáhalová, M. Červinková, t. 2: Spolupráce československé emigrace na západě s domácím odbojem, její vztah k tzv. protektorátní vládě a germanizační politika okupantů, Praha 1966 (dalej: DHČP/II), dok. 344, sprawozdanie E. Háchy z 20.03.1939, s. 422; A. Hencke, Augenzeuge einer Tragödie. Diplomatenjahre in Prag 1936–1939, München 1977, s. 300–309.

[12] J. Goebbels, Dzienniki, t. 1: 1923–1939, przeł. i oprac. E.C. Król, Warszawa 2013, wpisy z 15 i 16.03.1939, s. 548.

[13] P. Zeman, 15. března a obsazení Pražského hradu, „Paměť a dějiny” 2014, nr 2, dok. 1, relacja K. Strnada z 10.05.1939, s. 63–67; dok. 3, list L. von Alvenslebena do G. Himmler z 04.04.1939, s. 68–69; V. Mastny, The Czechs under Nazi Rule. The Failure of National Resistance, 1939–1942, New York–London 1971, s. 48–49.

W CIENIU MONACHIUM

Co z tobą, na Boga, uczynili?

Twe ciało strasznie, strasznie rwali

Tego październikowego rana.

Co z tobą, na Boga, uczynili,

Ziemio ma, umiłowana?

A broń, co w gotowości stała,

W milczeniu strasznym się cofała.

Kto zdradził, tego zdrada czeka,

Wie to nasz urażony zmysł.

Kto zdradził, tego zdrada czeka,

Zdradzony – we czci będzie żyć.

A broń, co w gotowości stała,

W milczeniu strasznym pogardzała.[14]

Gorzki wiersz, który poeta Jan Vojtěch Sedlák napisał wkrótce po dokonanym w Monachium rozbiorze Czechosłowacji, był patetyczny i niezbyt wyrafinowany pod względem formalnym, doskonale wyrażał za to uczucia towarzyszące jesienią 1938 roku milionom Czechów. Zbolali, osamotnieni i upokorzeni, chcieli wierzyć, że ludzie współodpowiedzialni za katastrofę ich państwa poniosą za swoją wiarołomność zasłużoną karę. Anonimowy artysta wykorzystał później ów wiersz w kolażu przedstawiającym mapę okrojonej Republiki wkomponowaną w fotografie gotowych do walki czechosłowackich żołnierzy, armat, czołgów i samolotów. Grafika do złudzenia przypominała słynny polski plakat z podobizną marszałka Śmigłego-Rydza i jego buńczuczną zapowiedzią „Gwałt zadawany siłą, musi być siłą odparty”, miała jednak zupełnie inną wymowę. Była krzykiem protestu przeciwko kapitulacji bez walki. Czesi musieli bowiem nie tylko – podobnie jak wszyscy przegrani – unieść ciężar porażki; przyszło im także żyć z deprymującym przekonaniem, że ich państwo zawiodło. Pod tym brzemieniem załamywały się demokratyczne instytucje i ludzkie charaktery.

Hitler spogląda na Pragę z okna praskiego zamku, 16 marca 1939

Czescy Niemcy obalają czechosłowacki słup graniczny, 30 września 1938

Podporządkowując się 30 września 1938 roku dyktatowi mocarstw, Czechosłowacja musiała odstąpić Rzeszy prawie 29 tysięcy kilometrów kwadratowych swojego pogranicza. Wraz z ziemią utraciła ponad 3,4 miliona dotychczasowych obywateli, w tym 727 tysięcy Czechów, którzy mieli pecha zamieszkiwać te same tereny, co choćby minimalna większość niemiecka. Wkrótce potem Polska wymusiła cesję 900 kilometrów kwadratowych na Śląsku Cieszyńskim, a 2 listopada 1938 roku, na mocy niemiecko-włoskiego arbitrażu w Wiedniu, Węgry zagarnęły południową część Słowacji i Rusi Zakarpackiej, o łącznej powierzchni blisko 12 tysięcy kilometrów kwadratowych. W sumie dokonany przez sąsiadów rozbiór kosztował Republikę Czechosłowacką 30 procent jej dawnego terytorium i niemal równo jedną trzecią ludności.

Czechosłowackie państwo stało się po tych amputacjach kaleką. Jego stolicę dzieliło teraz od granicy Rzeszy zaledwie czterdzieści kilometrów. Większość pozostałych ośrodków miejskich – Brno, Pilzno, Czeskie Budziejowice, Ołomuniec i Morawska Ostrawa, na Słowacji zaś Bratysława – znalazła się bezpośrednio w strefie nadgranicznej. W efekcie rozbioru Republika utraciła na domiar złego dużą część dotychczasowego potencjału gospodarczego: jej sąsiedzi zagarnęli 40 procent czechosłowackich fabryk i 43 procent siły roboczej zatrudnionej w przemyśle[15].

Hitler wjeżdża na tereny odebrane Czechosłowacji, 3 października 1938

Korpus państwa czechosłowackiego, już wcześniej nadmiernie rozciągnięty, a przez to trudny do obrony, uległ obecnie karykaturalnemu zwężeniu. W okolicach Brna osiągał szerokość zaledwie sześćdziesięciu kilometrów. Gdyby Niemcy mieli taką zachciankę, ich ciężka artyleria mogłaby zbombardować dowolny punkt w tej części Moraw bez przekraczania granicy. Podobny problem dotyczył większości obszaru Słowacji i całej Rusi Zakarpackiej, choć tam Czechosłowacja przynajmniej nie sąsiadowała z Rzeszą. Czesi żartowali gorzko, że teraz mieszkają w drugim po Chile najwęższym państwie świata. Na swoje nieszczęście nie mieli z jednej strony oceanu, a z drugiej łańcucha Andów; ich pomonachijskie granice były w większości pozbawione jakichkolwiek przeszkód naturalnych[16].

Niemcy zadbali o to, aby przy wytyczaniu linii podziału przejąć większość fortyfikacji, które Czechosłowacja ogromnym nakładem środków wybudowała w latach 30. Granica poszatkowała główne arterie komunikacyjne kraju. Strategiczna linia kolejowa wschód–zachód przebiegała po Monachium w pięciu miejscach przez terytoria państw ościennych: aby dojechać z Pragi na Ruś Zakarpacką, trzeba było trzykrotnie przekraczać granicę Niemiec, raz Polski i raz Węgier. Armia czechosłowacka straciła w ten sposób nie tylko lwią część dotychczasowej infrastruktury militarnej, ale również możliwość swobodnej koncentracji sił i manewru. Rzesza z trzech stron otoczyła ciasnym pierścieniem całą zachodnią część Republiki. W razie niemieckiej agresji skuteczna obrona stała się w praktyce niemożliwa.

Strategiczna degradacja państwa nie była dla nikogo zaskoczeniem. W tygodniach poprzedzających konferencję w Monachium władze Czechosłowacji wielokrotnie ostrzegały zachodnie mocarstwa, że utrata obszarów pogranicznych wraz ze zlokalizowanymi tam umocnieniami uczyni Republikę bezbronną i całkowicie zdaną na łaskę Rzeszy. Francja i Wielka Brytania pozostały głuche na te argumenty. Zobowiązały się jedynie, że udzielą gwarancji nowym granicom Czechosłowacji. (Niemcy i Włochy obiecały to uczynić po uregulowaniu kwestii mniejszości polskiej i węgierskiej). Równocześnie Republikę zmuszono do faktycznego wypowiedzenia sojuszy z państwami trzecimi, miała więc uzyskać coś w rodzaju międzynarodowo uznanej neutralności[17].

Zachodnie zobowiązania pozostały wyłącznie na papierze. Francja i Wielka Brytania nie udzieliły Czechosłowacji gwarancji ani nawet nie wysłały swoich przedstawicieli do międzynarodowej komisji, która miała się zająć wytyczaniem nowej granicy z Niemcami. Nie wzięły również udziału w arbitrażu dotyczącym granicy czechosłowacko-węgierskiej, mimo że zobowiązywał je do tego jeden z aneksów układu monachijskiego. Zachód przyłożył rękę do rozbioru Republiki, po czym pozostawił jej resztki na łasce Hitlera. Wszelkie wątpliwości w tej kwestii rozwiało odwołanie z Pragi w listopadzie 1938 roku Francuskiej Misji Wojskowej i wyzbycie się przez Francuzów miesiąc później udziałów w wielkim koncernie zbrojeniowym Škody w Pilźnie[18].

Oczywiście postawa Zachodu najbardziej cieszyła Rzeszę. Najeźdźca ostentacyjnie traktował teraz okrojoną terytorialnie Czechosłowację jak swoją wyłączną strefę wpływów. Od pierwszych dni po Monachium Niemcy bezceremonialnie ingerowali w wewnętrzne sprawy Republiki. Już na wstępie zagrozili Pradze niekorzystnym wytyczeniem nowych granic; tym sposobem wymusili ustąpienie prezydenta Edvarda Beneša z urzędu. Nie zadowolili się dymisją, którą złożył 5 października, lecz doprowadzili do jego emigracji z kraju. Czechosłowaccy politycy i wojskowi ochoczo im w tym pomogli[19].

Nienawiść wrogów i niewdzięczność rodaków uratowały zapewne wówczas Benešowi życie. Gdyby niemiecka inwazja zaskoczyła go pięć miesięcy później w ojczyźnie, a nie na uniwersytecie w Chicago, gdzie gościnnie wykładał socjologię, w najlepszym razie trafiłby do obozu koncentracyjnego. Inaczej potoczyłyby się wtedy także losy Czechosłowacji. Nie oznacza to oczywiście, że władze Republiki choć trochę przejmowały się bezpieczeństwem byłego prezydenta; po prostu miał szczęście w nieszczęściu.

František Chvalkovský, pomonachijski minister spraw zagranicznych Czechosłowacji, admirator Mussoliniego i Hitlera

Tymczasem Niemcy dobitnie dawali do zrozumienia, że nie będą tolerować jakiejkolwiek niesubordynacji ze strony słabszego sąsiada. Hitler i von Ribbentrop zakomunikowali to zupełnie otwarcie nowemu szefowi czechosłowackiej dyplomacji Františkowi Chvalkovskiemu podczas jego wizyt w Niemczech w październiku 1938 i styczniu 1939 roku. Łajali go, że Czesi nie dość gorliwie podporządkowują się niemieckiej kurateli. W berlińskim Urzędzie Spraw Zagranicznych tworzono wówczas plan przekształcenia Czechosłowacji w satelickie państewko, dysponujące szczątkową armią, formalnie neutralne, a w praktyce całkowicie uzależnione politycznie, wojskowo i gospodarczo od Rzeszy. Jak wkrótce się okazało, wyobrażenia dyplomatów nie nadążały za pomysłami Führera[20].

Niemcy bombardowali Chvalkovskiego pretensjami wyssanymi z palca. Zarówno on, jak i inni czechosłowaccy politycy, którzy doszli do władzy po Monachium, pokornie godzili się na zależność od Rzeszy i zamierzali z nią lojalnie współpracować. Próbowali od czasu do czasu nieśmiało bronić interesów własnego kraju, ale nigdy nie odważyli się zakwestionować narzuconego przez Niemcy porządku. Nowe czechosłowackie władze pogodziły się z rolą wasala Rzeszy, ta zaś dysponowała wystarczającym repertuarem środków nacisku, aby wyegzekwować od nich pożądany stopień uległości. Jeśli więc Hitler i von Ribbentrop zadręczali Chvalkovskiego wyrzutami, że Czechosłowacja nie jest wystarczająco służalcza, mieli na celu wyłącznie jedno: przygotowywali grunt pod całkowite unicestwienie Republiki.

Nad planem takiej operacji Niemcy pracowali w ścisłej tajemnicy od 21 października 1938 roku. Zgodnie z wydaną wtedy przez Führera dyrektywą Wehrmacht miał utrzymywać gotowość, aby w dowolnej chwili zająć ziemie czeskie z zaskoczenia. Scenariusz ten został ostatecznie zrealizowany 15 marca 1939 roku[21]. Wbrew pozorom nie jest oczywiste, dlaczego Hitler zdecydował się na tak radykalne rozwiązanie. Zysk z likwidacji pomonachijskiej Republiki, i tak całkowicie wówczas zależnej od Rzeszy, w chłodnych kalkulacjach wydawał się niewielki, potencjalne koszty takiej operacji mogły zaś okazać się nadspodziewanie wysokie. Czy Niemcom bardziej nie opłaciłoby się zachować rzekomo niepodległej, kadłubowej Czechosłowacji, skoro i tak znalazła się w ich strefie wpływów? Utrzymywali przecież później szereg mniej lub bardziej zależnych od siebie państw sojuszniczych, niekiedy zupełnie marionetkowych, jak Słowacja czy Chorwacja.

O aneksji ziem czeskich zadecydowały nie tyle chłodne kalkulacje, ile gorące emocje. Hitler marzył o tej zdobyczy już przed konferencją w Monachium i nigdy nie zamierzał zadowolić się wyłącznie zaborem Sudetów. Wbrew rozlicznym zapewnieniom, które składał w 1938 roku, dążył wtedy w istocie do rozpętania wojny i militarnego unicestwienia Czechosłowacji. Rozwiązanie dyplomatyczne w postaci niesławnej konferencji mocarstw przyjął tylko dlatego, że wplątał się w skomplikowane negocjacje z Brytyjczykami i w pewnym momencie ich zerwanie przestało mu się opłacać. Później parokrotnie pomstował, że premier Neville Chamberlain pozbawił go przyjemności pokonania przeciwnika siłą, a co za tym idzie – podboju całych Czech i Moraw[22].

Czechosłowacja od dawna działała na Hitlera jak płachta na byka. Nienawidziłby jej z pewnością nawet wówczas, gdyby w jej granicach nie mieszkały przed Monachium ponad trzy miliony Niemców. Posłużyli mu za pretekst do wywołania międzynarodowego kryzysu, lecz miał z nią jeszcze inne porachunki. Republika z jej wersalskim rodowodem, demokratycznym ustrojem oraz sojuszami z Francją i Związkiem Radzieckim była dla dyktatora solą w oku, a także barierą utrudniającą realizację jego zaborczych planów. Podobnie myślało zresztą wielu Niemców. Nawet przeciwnicy reżimu nazistowskiego, którzy w 1938 roku chcieli obalić Hitlera, postrzegali państwo czechosłowackie jako przeszkodę na drodze ku odbudowie mocarstwowej pozycji Rzeszy. Po Monachium Republika szybko zmierzała wprawdzie ku prawicowemu autorytaryzmowi, a jej związki z Zachodem i ze Wschodem zostały zerwane, ale w oczach Führera po wsze czasy była naznaczona pierworodnym grzechem swoich narodzin na gruzach Austro-Węgier, w chwili upokarzającej klęski wilhelmińskich Niemiec.

Dochodziły do tego antyczeskie uprzedzenia niemieckiego dyktatora i jego przekonanie, że Czechy i Morawy to stare, historyczne prowincje dawnej Rzeszy. Podczas kryzysu sudeckiego zapewniał wprawdzie, że nie chce u siebie ani jednego Czecha, deklaracje takie służyły jednak wyłącznie uspokojeniu światowej opinii publicznej[23]. Hitler z pewnością wolałby zdobyć te ziemie bez ich słowiańskich mieszkańców, lecz na razie był gotów zająć je z dobrodziejstwem inwentarza, aby spełnić wielki sen niemieckich nacjonalistów, marzących od czasów Wiosny Ludów o zjednoczeniu wszystkich ziem „od Mozy aż po Niemen, od Adygi aż po Bełt”. Właśnie dlatego nie zamierzał zadowolić się półśrodkiem w postaci zachowania satelickiej Czechosłowacji.

Czech jest jak rowerzysta

„Osobiście znam Czechów bardzo dobrze” – przechwalał się Hitler przy okazji wspomnień o latach spędzonych w Wiedniu. Mieszkał tam na krótko przed wybuchem Wielkiej Wojny[24]. W ustach dyktatorów takie stwierdzenia nie zapowiadają zazwyczaj nic dobrego; podobnie było i w tym przypadku. Przyszły wódz Rzeszy, biedując w naddunajskiej metropolii na marginesie życia społecznego jako sfrustrowany, niespełniony artysta, nasiąkł agresywnym wszechniemieckim nacjonalizmem, obskuranckimi teoriami spiskowymi i najróżniejszymi uprzedzeniami. Poczesne miejsce pośród przekonań wyniesionych przez niego ze stolicy chylącego się ku upadkowi imperium Habsburgów zajmowała nienawiść do Słowian, a jej ostrze w austriackim wydaniu zwracało się w pierwszej kolejności właśnie przeciwko Czechom. Byli najliczniejszym z narodów słowiańskich zamieszkujących Austro-Węgry, a od końca lat 60. XIX wieku przysparzali jej na dodatek uciążliwych problemów politycznych. Kłopoty te miały z kolei ścisły związek z długotrwałą, konfliktową rywalizacją z ludnością niemiecką żyjącą na ziemiach Korony Świętego Wacława. Na domiar złego w stolicy cesarstwa mieszkało około dwustu tysięcy mniej lub bardziej powierzchownie zgermanizowanych Czechów. Drażnili uszy i oczy niemieckich nacjonalistów słowiańskim akcentem i obco brzmiącymi nazwiskami. Hitler i jemu podobni widzieli w nich skazę na germańskim obliczu państwa Habsburgów, a także – co równie istotne – niepożądane przybłędy, zabierające porządnym Niemcom miejsca pracy w fabrykach, posady w administracji państwowej czy możliwość zarobkowania w usługach[25].

Wiele lat później, już podczas kolejnej wojny światowej, Führer chętnie wracał wspomnieniami do swoich wiedeńskich doświadczeń. Opisywał wtedy Czechów jako niebezpiecznych intruzów; do perfekcji doprowadzili według niego umiejętność odgrywania przed Niemcami wiernych poddanych, choć w rzeczywistości pozostali ich nieprzejednanymi wrogami. Dzięki temu, jak twierdził, udało im się przed 1914 rokiem podstępnie przeniknąć na szczyty austriackiego aparatu państwowego i przemysłu. „Czech jest jak rowerzysta, który na górze się schyla, ale na dole pedałuje” – oznajmił kiedyś swoim rozmówcom. Znaczyło to, że Czesi robią swoje, nawet kiedy na pozór uginają grzbiet przed Niemcami[26].

W tej przenośni kryła się przewrotna forma uznania. Wódz nazistowskiej Rzeszy niewątpliwie uważał Czechów za przedsiębiorczych i zaradnych. „Czeszki słyną ze sztuki kucharskiej” – zapewniał na przykład tonem znawcy w trakcie swoich niekończących się monologów, chociaż podczas lat spędzonych w Wiedniu żywił się głównie w garkuchniach. Wszystkie te pozytywne cechy przypisywał wyłącznie wielowiekowym związkom Czechów ze światem niemieckim, a swoje wyobrażenia opierał na stereotypach narodowych. W jego wypowiedziach urastały one do rangi niepodważalnych praw przyrody.

Mimo generalnej pogardy dla Słowian Hitler z pewnością nie uważał Czechów za naród prymitywny i dziki, a często wypowiadał się tak chociażby o Polakach czy Rosjanach[27]. Przypisywał Czechom brak fantazji i przyziemny realizm, ale nie lenistwo ani niesumienność. Po zakończeniu wojny zamierzał nawet uczynić ich kimś w rodzajów kapo w wielkim obozie koncentracyjnym, jakim w jego zamyśle miał się stać podbity przez Niemców wschód Europy. „Pojedynczy Czech jest pilny, więc gdy rozproszy się ich na okupowanych obszarach wschodnich, okażą się może niezłymi nadzorcami” – rozważał[28].

Rozstrzygającym kryterium pozostawała jednak dla Hitlera krew. Przeświadczony, że Czesi nigdy w pełni nie utożsamią się z Rzeszą, gdyż są żywiołem obcym rasowo, kategorycznie wykluczał ich ze służby wojskowej w Wehrmachcie. Zgoda byłaby równoznaczna z uznaniem ich za naród dojrzały – perorował przy różnych okazjach – a ponadto zapewniłaby im wyszkolenie, które później mogliby podstępnie wykorzystać przeciwko Niemcom, tak jak Germanie uczynili niegdyś względem starożytnych Rzymian[29].

Nie przeszkadzało to Hitlerowi szydzić z Czechów, że 15 marca 1939 roku nie bronili swojego państwa. Wyśmiewał płacz, jakim zwykli ludzie reagowali na wkroczenie Wehrmachtu, hołdy Háchy i jego zapewnienia o sumiennej rzetelności swojego narodu, nierozerwalnie związanego jakoby z Rzeszą. Zamiast walczyć, czechosłowaccy oficerowie pytali o możliwość podjęcia służby w Wehrmachcie – kpił dyktator[30]. Mimo pobrzmiewającej w takich wypowiedziach pogardy uważał racjonalną bierność Czechów za korzystną dla Rzeszy, gotów był więc doraźnie ją nagradzać, tak samo jak później prześladował Polaków za stawiany przez nich opór. Gdyby Czesi zaczęli się buntować, Führer nie miałby z pewnością żadnych zahamowań, aby potraktować ich równie brutalnie jak innych, bardziej krnąbrnych Słowian.

[14]Hraničáři pod Luží ’38. Horní Světlá 22. září 1938. Sborník příspěvků, Dvůr Králové nad Labem 2003, obraz nr 63, kolaż z 1938. W oryginale: „Tvé tělo hrozně, hrozně drali / Toho říjnového rána. / Co z tebe, probůh, udělali, / Má země milovaná? / A zbraň, jež pohotově stála, / V mlčení strašném uhýbala. / Kdo zradil, toho zrada čeká, / To ví náš uražený cit, / Kdo zradil, toho zrada čeká, / Kdo zrazen – ve cti bude žít. / A zbraň, jež pohotově stála, / V mlčení strašném pohrdala”.

[15] T. Procházka, The Second Republic: The Disintegration of Post-Munich Czechoslovakia (October 1938 – March 1939), New York 1981, s. 28, 41, 53; J. Gebhart, J. Kuklík, Velké dějiny..., dz. cyt., s. 19–20.

[16] J. Rataj, O autoritativní národní stát. Ideologické proměny české politiky v druhé republice 1938–1939, Praha 1997, s. 12.

[17]Documents on British Foreign Policy 1919–1939, III series, t. 2: 1938, red. E.L. Woodward, R. Butler, London 1949, dok. 1224, depesza delegacji na konferencję monachijską z 30.09.1938, s. 628–629.

[18] T. Procházka, The Second Republic..., dz. cyt., s. 75–83.

[19] ABS, S-180-2, k. 73, zeznania A. Heidricha z 03.01.1946; F. Ježek, Mnichovská krize. Memoárové poznámky na okraj tragických dnů utrpení a hanby, Praha 2016, s. 222; P. Drtina, Československo můj osud. Kniha života českého demokrata 20. století, t. I, ks. 1: Přes Mnichov do emigrace, Praha 1991, s. 275–278.

[20] T. Procházka, The Second Republic…, dz. cyt., s. 72–73, 91–98.

[21] Tamże, s. 90. Por.: BA-MA, RW 8/1, k. 5, rozkaz A. Hitlera z 13.11.1938.

[22] P.M. Majewski, Kiedy wybuchnie wojna? Studium kryzysu, Warszawa 2019, s. 405–410, 455–457.

[23] P. Schmidt, Statist auf diplomatischer Bühne 1923–45. Erlebnisse des Chefdolmetschers im Auswärtigen Amt mit den Staatsmännern Europas, Bonn 1952, s. 429.

[24]Protektorátní politika Reinharda Heydricha (dalej: PPRH), red. M. Kárný, J. Milotová, Praha 1991, dok. 8, notatka W. Koeppena z 06.10.1941, s. 98.

[25] B. Hamann, Wiedeń Hitlera. Lata nauki pewnego dyktatora, przeł. J. Dworczak, Warszawa 1999, s. 297–300. Szczegółowo na temat stosunku Hitlera do Słowian i jego niekonsekwencji w: J. Connelly, Nazis and Slavs. From Racial Theory to Racist Practice, „Central European History” 1999, nr 1, s. 2 i nast.

[26] PPRH, dok. 8, notatka W. Koeppena z 06.10.1941, s. 97–98.

[27] J. W. Borejsza, Śmieszne sto milionów Słowian. Wokół światopoglądu Adolfa Hitlera, Gdańsk 2016, s. 37–40.

[28] PPRH, dok. 8, notatka W. Koeppena z 06.10.1941, s. 97–98.

[29] H. Picker, Hitlers Tischgespräche im Führerhauptquartier, Wiesbaden 1951, wpisy z 05.04 i 16.05.1942, s. 197–198, 306–307.

[30] Tamże, wpisy z 09.04 i 20.05.1942, s. 209, 322.

Autorytarna demokracja

Katastrofa monachijska wywołała w Czechosłowacji polityczne i ustrojowe trzęsienie ziemi. Jego pierwszą ofiarą padł prezydent Edvard Beneš. Mimo wielkiego doświadczenia dyplomatycznego nie udało mu się przeprowadzić Republiki przez zdradliwe rafy kryzysu sudeckiego. Gdy tylko ustąpił z urzędu, na jego głowę posypały się gromy; odsądzano go od czci i wiary, żądano postawienia przed narodowym trybunałem, wyśmiewano za nieudolność i naiwność. Nawet jeśli Beneš nie był jedynym winowajcą katastrofy, takich reakcji nie dało się zapewne uniknąć. Monachium przyniosło druzgocącą klęskę prozachodniej polityki zagranicznej, a to on prowadził ją przez dwadzieścia lat czechosłowackiej niepodległości, trudno było więc o lepszego kandydata na kozła ofiarnego.

Dla niektórych krytyka Beneša i jego polityki oznaczała zaledwie preludium do frontalnego ataku na całą przedmonachijską Republikę. Wraz z prozachodnią orientacją, uosabianą przez byłego prezydenta, potępiano mnogość partii, demokrację parlamentarną, liberalizm, egalitaryzm i humanistyczne ideały. Prym w tej nagonce wiodła czeska prawica – i to zarówno skrajna, jak i ta współrządząca wcześniej krajem. Pierwsze skrzypce w kampanii nienawiści grał przewodniczący partii agrarnej Rudolf Beran, sprytny prowincjonalny politykier; od dawna wyczekiwał dogodnego momentu, aby sięgnąć po władzę. Już trzeciego dnia po konferencji w Monachium zapowiedział konieczność gruntownej przebudowy czechosłowackiej sceny politycznej tak, by pozostały na niej tylko dwie duże partie: prawicowa i lewicowa. Miało to rzekomo służyć zjednoczeniu podzielonego narodu i ratowaniu zagrożonego państwa, w praktyce zapewniało zaś agrariuszom i ich przywódcy prawie nieograniczoną władzę[31]. Dla lewicowej opozycji Beran przewidywał co najwyżej rolę listka figowego, maskującego autorytarny charakter państwa.

Plan przewodniczącego Berana został wcielony w życie w ciągu niecałych trzech miesięcy. Narodowa Partia Jedności (Strana národní jednoty) oraz Narodowa Partia Pracy (Národní strana prace), które wyłoniły się w efekcie zarządzonych przez niego przetasowań, wchłonęły większość istniejących wcześniej stronnictw czeskich. Poza nawiasem pozostali jedynie komuniści (lecz zakazano im działalności) oraz zazdrośnie broniąca się przed zjednoczeniem radykalna prawica. (Odrębność zachowali także słowaccy nacjonaliści, nie przejawiali jednak większego zainteresowania rozwojem wydarzeń na ziemiach czeskich). Proces zjednoczeniowy miał charakter odgórny i w dużej mierze wymuszony, odbywał się bez konsultacji ze strukturami partyjnymi i wyborcami. Mimo to przeszedł bez większych protestów. Czeskie społeczeństwo było zbyt zszokowane klęską i zbyt rozczarowane słabością demokracji, aby płakać po starych partiach politycznych, powszechnie oskarżanych o egoizm, różnego rodzaju afery i, może przede wszystkim, nieudolność[32].

Potępianie w czambuł całego dotychczasowego systemu politycznego nosiło wszelkie znamiona wylewania dziecka z kąpielą. Jakiekolwiek grzechy obciążały bowiem sumienie czechosłowackich partii, ich arbitralna glajszachtacja równała się w praktyce demontażowi demokracji. Nie wadziło to Rudolfowi Beranowi, który 1 grudnia stanął na czele nowego rządu, ani urzędującemu od początku października nowemu szefowi czechosłowackiej dyplomacji Františkowi Chvalkovskiemu, znanemu ze swoich sympatii dla faszyzmu i czołobitnego respektu wobec Hitlera. Nawet jeśli celem pomonachijskich przywódców nie było zaprowadzenie w kraju otwartej dyktatury, Republika coraz wyraźniej naśladowała państwa autorytarne. Zwolennicy nowego porządku nazywali ją zresztą nie bez dumy „autorytarną demokracją” i przeszli do porządku dziennego nad zawierającą się w tym określeniu oczywistą sprzecznością wewnętrzną.

Definitywny kres czechosłowackiej demokracji położyła ustawa o pełnomocnictwach, przyjęta w parlamencie 15 grudnia 1938 roku. Pozwalała rządowi i prezydentowi wydawać przez dwa lata dekrety z mocą ustaw, nawet gdyby w grę wchodziła zmiana konstytucji. Poparła ją zdecydowana większość posłów i senatorów, co wiele mówiło o nastrojach panujących wśród czeskich elit politycznych i głębokim kryzysie czechosłowackiego parlamentaryzmu. W imię narodowej solidarności, której hasłami szermowali zwolennicy przemian ustrojowych, Republika, dla odróżnienia od przedmonachijskiej nazywana drugą, dobrowolnie wyrzekła się podstawowego elementu demokracji – rozdziału władzy ustawodawczej i wykonawczej. Zbędnego parlamentu od tamtej pory nie zwoływano[33].

Rudolf Beran, główny architekt autorytarnej II Republiki i jej premier od 1 grudnia 1938 roku

Ustawa o pełnomocnictwach była ostatecznym, lecz bynajmniej niejedynym przypadkiem pogwałcenia zasad demokracji. Już przed jej przyjęciem doszło w Czechosłowacji do serii naruszeń konstytucji. Niekonstytucyjny charakter miały przyjęcie przez rząd dyktatu monachijskiego bez zgody parlamentu i wszystkie późniejsze zmiany granic państwa, pozbawienie mandatów tych posłów i senatorów, którzy w efekcie rozbioru stali się obywatelami innych państw, a także ustawy nadające szeroką autonomię Słowacji i Rusi Zakarpackiej (na ich mocy nazwę państwa zmieniono przy okazji na Czecho-Słowację). I znów: nawet jeżeli konstytucję łamano nie po to, by ustanowić dyktaturę, lecz z braku lepszego sposobu na rozwiązanie piętrzących się problemów, każdy taki krok podkopywał w Republice rządy prawa[34].

Było w tych okolicznościach gorzkim paradoksem, że w człowieku, którego 30 listopada parlament wybrał głową państwa, chciano powszechnie widzieć gwaranta praworządności. Renomowany prawnik Emil Hácha, prezes Najwyższego Sądu Administracyjnego, nadawał się do tej roli na pozór lepiej niż ktokolwiek inny. Brakowało mu wprawdzie jakiegokolwiek doświadczenia politycznego, ale to akurat w oczach wielu jego rodaków uchodziło za zaletę – w przeciwieństwie do zawodowych polityków zachował czyste konto.

Nowy prezydent Czechosłowacji miał w chwili objęcia urzędu sześćdziesiąt sześć lat, był więc nie najmłodszy jak na debiutującego polityka. Poprzednie dwa lata poważnie podłamały jego zdrowie i kondycję psychiczną. Najpierw w lutym 1937 roku ciężko odchorował rozwód córki Milady, rok później zmarła jego ukochana żona. Od tamtego czasu zmagał się z silną depresją. Dokuczały mu też arterioskleroza i bezsenność. Miewał kłopoty z koncentracją, czuł się permanentnie przemęczony. Córce, która musiała pełnić honory pierwszej damy pomonachijskiej Republiki, wyjawił w zaufaniu, że zamierza sprawować urząd najwyżej przez dwa lata[35].

Gdyby w polityce liczyły się wyłącznie szlachetne intencje i dobroć, pomniki Háchy stałyby dziś zapewne w każdym czeskim miasteczku. Nowy prezydent był wrażliwy, skromny i uprzejmy. Nie kierowała nim żądza władzy, najwyższy urząd w państwie przyjął w przekonaniu, że poświęca się dla dobra narodu. (Nie bez racji przewidywał, że przyniesie mu to osobiście wyłącznie kłopoty). Nie wywyższał się, nie uważał się za niezastąpionego, miał poczucie humoru i dystans do siebie. Lubił dzieci i zwierzęta. Po śmierci żony wydał tomik wzruszających wierszy poświęconych jej pamięci. Wcześniej dla rozrywki przełożył z angielskiego na czeski nieco poezji Kiplinga i humorystyczną powieść Jerome’a K. Jerome’a Trzech panów w łódce nie licząc psa. Miał szerokie horyzonty intelektualne: interesował się sztuką, kolekcjonował dawną i współczesną grafikę, dużo czytał. W młodości chętnie wędrował po Karkonoszach i Alpach, a także uprawiał narciarstwo. Później jedynymi ekstrawagancjami, na jakie sobie pozwalał, były piwo, cygara oraz szybka jazda samochodem. „Jak mam się zabić, to wolę przy setce niż przy sześćdziesiątce” – mawiał. O włos uniknął zresztą śmierci, gdy zimą 1936 roku jego limuzyna zderzyła się z rowerzystą[36].

Nowemu prezydentowi rozpaczliwie brakowało natomiast przymiotów męża stanu. Już od dzieciństwa wyróżniał się pokorą i posłuszeństwem; cechy te sprawdziłyby się może, gdyby wstąpił do zakonu, ale nie wróżyły nic dobrego w wielkiej polityce[37]. Na dodatek Hácha, podobnie jak wielu łagodnych z natury ludzi, nie umiał być stanowczy, a ryzyka wystrzegał się jak diabeł święconej wody. Zapewne z tego powodu, jeśli tylko mógł, unikał podejmowania decyzji. Był tak niezdecydowany, że nie potrafił wskazać swoim współpracownikom, gdzie mają odłożyć książki, które otrzymywał przy różnych okazjach w prezencie[38]. Takiego właśnie prezydenta potrzebował główny architekt II Republiki, Rudolf Beran. Kiedy lekarz głowy państwa poinformował go, że Hácha może mieć problemy z podejmowaniem decyzji, premier oświadczył z rozbrajającym uśmiechem: „Pan prezydent nie znajdzie się w sytuacji, aby musiał o czymkolwiek decydować”[39]. Stary człowiek zapewne nawet nie zauważył, że stał się marionetką w rękach żądnego władzy rozgrywacza.

Z wyboru Háchy ucieszyli się również Niemcy. „Praga chce wybrać teraz na prezydenta Háchę. Prawdziwego jezuitę” – z przekąsem zanotował w swoim dzienniku Josef Goebbels; może miał na myśli prawnicze wykształcenie kandydata, a może religijność. „Tego będziemy mieć chętnie za przeciwnika”[40]. Istotnie, Rzesza nie mogła sobie wymarzyć lepszego czechosłowackiego prezydenta niż miękki, niedoświadczony i posłuszny emerytowany prezes Najwyższego Sądu Administracyjnego.

Niemcy nie wiedzieli jeszcze, że Hácha ma też inną, niezwykle ważną z ich punktu widzenia zaletę: był pogodzony z tym, co spotkało Czechosłowację w Monachium, a może wręcz uważał katastrofę demokratycznej Republiki za dziejową konieczność. Jak wielu starszych ludzi, nowy prezydent na współczesny sobie świat patrzył oczami przeszłości; w jego pamięci nosiła czarno-żółte barwy państwa Habsburgów. Pod wieloma względami był typowym przedstawicielem kasty wyższych urzędników, odziedziczonej przez Czechosłowację po nieboszczce C.K. monarchii. Podobnych mu dystyngowanych, konserwatywnych starszych panów spotykało się wówczas w Wiedniu, Krakowie czy Budapeszcie. Przed 1918 rokiem mówiono o nich z pewnym przekąsem Hofratsnation, naród radców dworskich. Chociaż nie odcinali się od własnych korzeni, czuli się przede wszystkim wiernymi poddanymi cesarza. Emil Hácha mógłby uchodzić za typowy produkt tamtej epoki. Przeżył pod berłem Habsburgów pierwszych czterdzieści sześć lat swojego życia i dochrapał się fotela sędziego Najwyższego Sądu Administracyjnego w Wiedniu wraz z tytułem radcy dworu. Był z pewnością szczerym czeskim patriotą, ale nie życzył sobie rozpadu Austro-Węgier ani niepodległości. Buntowanie się przeciwko władzy nie mieściło mu się w głowie. Nie wierzył zresztą, aby Czechy zdołały samodzielnie przetrwać pośród otaczającego ich niemal zewsząd groźnego, germańskiego morza. Powstanie Czechosłowacji przyjął – jak sam później wspominał – z mieszanymi uczuciami[41].

Przekonanie, że dla Czechów nie ma innej drogi niż ugoda z Niemcami, odżyło u Háchy w apogeum kryzysu sudeckiego we wrześniu 1938 roku. Mimo że trzymał się wcześniej z dala od polityki, z własnej inicjatywy zatelefonował wtedy do prezydenta Beneša z radą, aby niezwłocznie podjąć bezpośrednie rokowania z Hitlerem; miałby je prowadzić w Berlinie premier Milan Hodža. „Naśladowałby zwyczajną drogę starych królów czeskich” – przekonywał Hácha. Najwidoczniej, chociaż przez dwadzieścia lat lojalnie służył Republice, gdzieś w głębi duszy nie przestał uważać, że ziemie czeskie wciąż były nieodłączną częścią niemieckiego uniwersum. Podobnie myśleli wówczas jego dwaj najbliżsi współpracownicy, Jiří Havelka i Josef Kliment, nazywani z przekąsem „docencką kliką”. Po objęciu urzędu prezydenta Hácha ściągnął ich z Najwyższego Sądu Administracyjnego do wielkiej polityki[42].

Zwłaszcza drugi z nich, o pokolenie młodszy niż Hácha, już przed Monachium chętnie oddawał się fantazjom na temat odrodzenia uniwersalistycznego Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Z mrzonek tych nie wyleczyła go nawet niemiecka inwazja w marcu 1939 roku. Kilka dni po wkroczeniu do Pragi Wehrmachtu entuzjastycznie powitał na łamach jednej z gazet przyłączenie Czech i Moraw do Rzeszy. Demokracja stała się pustym hasłem, argumentował. Kliment tłumaczył się później, że zupełnie inaczej wyobrażał sobie czesko-niemiecką współpracę. Nawet jeśli nie mijał się z prawdą, jego artykuł i tak odczytano nad Wełtawą jako pochwałę powrotu kraju na łono Niemiec. Autora potępiło za to wielu rodaków, ale nie Hácha, mimo że z pewnością znał treść jego publikacji. Najwyraźniej ją akceptował[43].

Háchę ze zwolennikami ugody z Rzeszą łączyło głębokie duchowe porozumienie. Jak wielu czeskich prawników byli zatwardziałymi konserwatystami i katolikami, niechętnie przyjmowali więc liberalno-demokratyczną Republikę z jej egalitaryzmem, husyckimi ciągotami, głośnymi konfliktami z Kościołem katolickim i prozachodnią polityką zagraniczną. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Monachium przyniosło w ich oczach zasłużoną karę za te grzechy. Zamierzali podjąć współpracę z Niemcami w naiwnym przekonaniu, że ukorzenie się przed Hitlerem będzie oznaczać powrót do dobrze znanego im świata, który istniał przed 1918 rokiem. Kiedy się zorientowali, że włożyli głowę w paszczę wściekłego drapieżnika, było za późno, by się cofnąć.

[31] F. Ježek, Mnichovská krize..., dz. cyt., s. 267–268.

[32] Szczegółowo na ten temat: J. Gebhart, J. Kuklík, Velké dějiny..., dz. cyt., s. 50–69. W polskiej literaturze przedmiotu kwestię tę omawia Andrzej Małkiewicz, autor jedynej jak dotąd w naszym języku obszernej monografii II Republiki. A. Małkiewicz, Samobójstwo demokracji. Czechosłowacja w okresie II Republiki 1938–1939, Wrocław–Zielona Góra 2013, s. 241–262.

[33] A. Małkiewicz, Samobójstwo demokracji..., dz. cyt., s. 279–288.

[34] Tamże, s. 275–287. Por.: J. Gebhart, J. Kuklík, Velké dějiny..., dz. cyt., s. 76–88.

[35] ABS, 300-12-3, k. 383–384, 386, zeznania M. Rádlovej z 25–26.10.1945; V. Machálek, Prezident lidskosti. Životní příběh Emila Háchy, Praha 2020, s. 136–139.

[36] P. Drtina, Československo můj osud…, dz. cyt., s. 303–305; T. Pasák, JUDr. Emil Hácha (1938–1945), Praha 1997, s. 16–18; V. Machálek, Prezident lidskosti..., dz. cyt., s. 62–70, 135, 211–213.

[37] V. Machálek, Prezident lidskosti..., dz. cyt., s. 31.

[38] ABS, S-180-2, k. 88, zeznania F. Škarvana z 22.06.1945.

[39] ABS, S-180-2, k. 80–82, odpis zeznań J. Čihařa z 18.06.1945; tamże, k. 87, odpis zeznań A. Maixnera z 14.06.1945; V. Machálek, Prezident lidskosti..., dz. cyt., s. 168–170.

[40] J. Goebbels, Tagebücher 1924–1945, t. 3, oprac. R.G. Reuth, München 2003, wpis z 24.11.1938, s. 1289.

[41] ABS, S-507-1, k. 70–71, relacja J. Klimenta; J. Havelka, Dvojí život. Vzpomínky protektorátního ministra, oprac. R. Kvaček, J. Tomeš, Praha 2015, s. 19–20.

[42] ABS, S-122-1, fotokopia notatki J. Klimenta nt. rozmowy E. Háchy z E. Benešem 21.09.1938.

[43] ABS, S-507-1, k. 72–73, relacja J. Klimenta. Por.: J. Brabec, Protektorátní kultura pod tlakem kolaborantských projektů (1941–1945), „Soudobé dějiny” 2002, nr 3–4, s. 414–415.

Jesienna rewolucja

Na usprawiedliwienie pomonachijskiej Republiki można powiedzieć, że jej przywódcy nie odznaczali się szczególną krwiożerczością. Zdemontowali wprawdzie demokrację, lecz z autorytarnych instrumentów władzy korzystali w ograniczonym zakresie. Tolerowali, a zapewne nawet inspirowali nikczemną nagonkę na swoich przeciwników politycznych, ale nie dopuścili do ich prześladowań. Nawet komunistom pozwolili zlikwidować działalność i bezpiecznie opuścić kraj. Wieszali psy na lewicy i demokracji parlamentarnej, po cichu pozostawali jednak w stałym i, o dziwo, przyjaznym kontakcie z działaczami opozycji. W tej poniekąd schizofrenicznej postawie wyrażała się z pewnością konsensualna kultura polityczna czeskich elit. Werbalna agresja wymierzona w demokrację była z kolei rozpaczliwą próbą przypodobania się hitlerowskim Niemcom w złudnej nadziei, że zadowolą się tym kąskiem i nie zażądają innych dowodów lojalności. „Był to rząd nieszczęśników, rząd pogromu i hańby, ale nie zaprzedańców” – rozgrzeszał z najgorszego władze II Republiki jeden z ówczesnych pisarzy[44].

Zapewne miał trochę racji, ale „jesienna rewolucja” doprowadziła przy okazji do erupcji niebezpiecznych zjawisk, wcześniej nieobecnych albo marginalnych w czechosłowackim życiu politycznym. Najbardziej spośród nich rzucała się w oczy bezprecedensowa aktywizacja skrajnej prawicy. Ugrupowania faszystowskie działały wprawdzie w Republice od połowy lat 20., lecz cieszyły się znikomym poparciem i były solidarnie bojkotowane przez główne siły polityczne. Po Monachium faszyści uznali, że nadszedł ich czas, i rozpoczęli wielką ofensywę z dalekosiężnym celem: przejęciem pełni władzy w państwie.

„Jak przyszli z węzełkiem, tak i odejdą”. Antysemicka ulotka wyborcza Narodowej Gminy Faszystowskiej

Największym, najstarszym i najlepiej rozpoznawalnym ugrupowaniem skrajnej prawicy była Narodowa Gmina Faszystowska (Národní obec fašistická, NOF). Na jej czele stał generał Radola Gajda, bohater z lat poprzedniej wojny światowej; zasłynął jako dowódca czechosłowackich legionów w ogarniętej rewolucją Rosji. Od kiedy w wieku dwudziestu sześciu lat opanował wraz ze swoimi żołnierzami magistralę transsyberyjską i przez kilka miesięcy władał obszarem od Wołgi aż po Władywostok, uważał się bez mała za nowego Aleksandra Macedońskiego. W niepodległej Republice wiodło mu się zdecydowanie gorzej. W 1926 roku chimeryczny i zadufany w sobie wojskowy został zdymisjonowany ze stanowiska szefa sztabu generalnego i wyrzucony z armii pod zarzutem przygotowywania prawicowego zamachu stanu. Oskarżenia te nie znalazły potwierdzenia w procesie sądowym, ale urażony generał natychmiast stanął na czele skrajnie populistycznej partii o jawnie wywrotowym charakterze. W połowie lat 30. miała około czterdziestu tysięcy członków; cztery razy więcej obywateli głosowało na nią w 1935 roku w ostatnich wyborach parlamentarnych przed monachijską katastrofą. Zwolennicy Gajdy, podobnie zresztą jak inne odłamy czechosłowackiej skrajnej prawicy, zawzięcie zwalczali demokrację parlamentarną i żądali wprowadzenia w kraju rządów silnej ręki. Piętnowali też kapitalizm, a jednocześnie domagali się różnych przywilejów socjalnych dla robotników, rzemieślników i zdeklasowanych inteligentów, bo w tych grupach społecznych gajdowcy cieszyli się największą popularnością. Będąc zdeklarowanymi nacjonalistami, czescy faszyści nienawidzili mniejszości narodowych, zwłaszcza Niemców i Żydów[45].

Przywódca faszystowskiej Flagi Jan Rys-Rozsévač (trzeci od lewej) najchętniej przesiadywał w gospodach

Po Monachium zauważalnie uaktywniła się też inna skrajnie prawicowa organizacja – Flaga (Vlajka). W przeciwieństwie do NOF nie była partią polityczną, lecz rodzajem klubu, skupiającego faszyzujących studentów i różnego autoramentu życiowych wykolejeńców, przesiadujących w kilku praskich piwiarniach. (Gospody i kawiarnie uchodziły zresztą za matecznik większości odłamów radykalnej czeskiej prawicy, a w niejednym przypadku były również wyłącznym forum ich działalności). Flaga z czasem przekształciła się w ruch polityczny. Nawet na tle innych ugrupowań faszystowskich wyróżniała się wyjątkowo zajadłym antysemityzmem oraz równie gwałtowną nienawiścią do masonerii. W oczach jej zwolenników Żydzi i wolnomularze uchodzili za dwie głowy jednego zbrodniczego potwora – żydomasonerii[46].

Legitymacja członkowska Flagi

W czasie kryzysu monachijskiego i później, za II Republiki, Flaga wyraźnie zdystansowała pod względem radykalizmu NOF. W krytycznych dniach 1938 roku, gdy Czechosłowacji groziła wojna z hitlerowską Rzeszą, Gajda zadeklarował pełną lojalność wobec prezydenta Beneša, a następnie posłusznie przystąpił wraz ze swoim stronnictwem do Partii Jedności Narodowej, natomiast Flaga zajęła pozycje skrajnie antypaństwowe. Jej najbardziej zdeterminowani działacze niedługo po Monachium zaczęli organizować się w tajne, paramilitarne struktury i wkrótce potem sięgnęli po przemoc. Parła do tego grupa radykałów na czele z Josefem Rozsévačem, występującym wśród swoich zwolenników pod pseudonimem Jan Rys. Samozwańczy wódz, o ile nie tropił właśnie Żydów i masonów, od dwóch dziesięcioleci studiował medycynę i nie mógł jej ukończyć, bo nie przystąpił do ani jednego egzaminu[47].

W nocy z 25 na 26 lutego 1939 roku działacze Flagi dokonali zamachów bombowych na lokal dawnej komunistycznej kooperatywy Včela oraz sklep firmy Singer w Pradze. Szczęśliwie w obu miejscach skończyło się na stratach finansowych. 7 marca dwaj inni zamachowcy próbowali podłożyć ładunek wybuchowy na cmentarzu żydowskim w Pilźnie, ale przypadkowo sami wysadzili się w powietrze, ponieważ wypili dla kurażu o kilka piw za dużo i ustawili złą godzinę na zmajstrowanym z budzika zapalniku czasowym. W odpowiedzi na akty terroru władze czechosłowackie aresztowały Rysa-Rozsévača i innych aktywistów ruchu. Zwolniono ich po paru dniach, jeszcze przed wkroczeniem Niemców, z braku dowodów na współudział w organizowaniu zamachów[48].

Chociaż w znalezionych u Rysa-Rozsévača dokumentach nie brakowało składu rządu, który faszyści zamierzali utworzyć po dokonaniu przewrotu, nawet w warunkach panującego po Monachium ideowego i politycznego zamętu piwiarniani frustraci i życiowi nieudacznicy nie mieli szans sięgnąć po władzę w państwie. Skutecznie narzucali natomiast własną narrację głównemu nurtowi czeskiej prawicy, a tym samym niebezpiecznie wpływali na ogólny kierunek „jesiennej rewolucji”. Faszystowskie hasła obficie przenikały na łamy mainstreamowej prasy, a także do programów prawicowych inicjatyw. Wyrastały one wówczas jak grzyby po deszczu; na przykład Akcja Odrodzenia Narodowego (Akce národní obrody) skupiała nacjonalistyczną profesurę, studentów, przemysłowców i wielkich właścicieli ziemskich. Ku faszyzmowi skłaniały się również niektóre kręgi czeskich katolików, snujących marzenia o przebudowie Republiki w autorytarne, zhierarchizowane państwo stanowe, podobne do Austrii za czasów kanclerza Dolfussa[49].

Z faszyzmem flirtowała także Młoda Jedność Narodowa (Mladá národní jednota), młodzieżowa przybudówka rządzącej II Republiką prawicy. Na jej czele stanął osobiście przewodniczący Beran, chociaż w grudniu 1938 roku stuknęło mu pięćdziesiąt jeden lat, był więc zdecydowanie nie pierwszej młodości. W ciągu czterech miesięcy istnienia tej organizacji w jej szeregi wstąpiło trzysta pięćdziesiąt tysięcy Czechów, co uczyniło ją poważną siłą polityczną, wielokrotnie potężniejszą niż połączone siły NOF, Flagi i innych ugrupowań faszystowskich.

Antysemicka ulotka czeskich faszystów

Młoda Jedność Narodowa demonstrowała swoje autorytarne sympatie na każdym kroku. Jej członkowie pozdrawiali się gromkim „Vlasti zdar!” (Czołem ojczyźnie!), wyraźnie wzorowanym na hitlerowskim „Sieg heil!”, i nosili uniformy składające się z ciemnoszarych bluz, granatowych spodni, czapki i oficerek. Godłem organizacji były wiązki tak zwanych rózeg Świętopełka, zaczerpnięte wprawdzie rzekomo ze starosłowiańskich legend, lecz do złudzenia przypominające liktorskie fasces. Ów ostatni symbol, jeden ze znaków rozpoznawczych ruchów faszystowskich na całym świecie (w Czechosłowacji posługiwały się nim zarówno NOF, jak i Flaga), wyrażał ducha antyindywidualizmu i subordynacji, które to cechy Młoda Jedność Narodowa zamierzała krzewić we własnych szeregach i w społeczeństwie. Plany wykorzystania członków organizacji w charakterze paramilitarnych sił porządkowych dowodziły, że jej działaczom nie chodziło wyłącznie o dawanie dobrego przykładu. Przewidywano chociażby, że będą zwalczać wrogów narodu, między innymi pomogą wyłapywać niepożądanych uchodźców politycznych albo „niearyjczyków”. Młoda Jedność Narodowa była bowiem programowo antysemicka. Obowiązywał w niej tak zwany paragraf aryjski, zakazujący przyjmowania w jej szeregi osób pochodzenia żydowskiego; Żydów definiowano zaś w kategoriach ściśle rasowych, tak samo jak w hitlerowskiej Rzeszy[50].

Antysemityzm panujący w Młodej Jedności Narodowej był odbiciem szerszych tendencji, które po Monachium dały o sobie znać w czechosłowackim życiu publicznym. Chociaż wydawało się, że w ciągu dwudziestu lat niepodległości liberalne elity praktycznie wypleniły to niechlubne zjawisko, jesienią 1938 roku odżyło z nowym wigorem, i to nie tylko na Słowacji i Rusi Zakarpackiej, gdzie znajdowały się największe skupiska Żydów, a tamtejsze tradycjonalistyczne, chłopskie społeczeństwa od wieków przesiąkały antyjudaistycznymi uprzedzeniami, ale również na dobrze rozwiniętych i na pozór postępowych ziemiach czeskich.

Osób pochodzenia żydowskiego nie chciano przyjmować do Partii Jedności Narodowej (chociaż jej członkowie spierali się, kogo właściwie należy uważać za Żyda); korporacje zawodowe adwokatów, lekarzy, prawników, notariuszy i inżynierów niemal natychmiast po Monachium zaczęły domagać się wprowadzenia numerus clausus oraz zakazu świadczenia przez Żydów usług nieżydowskim klientom. Wkrótce potem czechosłowacki rząd powołał międzyresortowe komisje, które miały przygotować stosowne akty prawne, wzorowane na obowiązujących w Rzeszy ustawach norymberskich, a 27 stycznia 1939 roku wydał rozporządzenie nakazujące zwolnienie z pracy wszystkich urzędników pochodzenia żydowskiego zatrudnionych w instytucjach i urzędach państwowych. Tego samego dnia, na mocy innego rozporządzenia, nakazano wydalenie z kraju osób nieposiadających czechosłowackiego obywatelstwa oraz wprowadzono możliwość odebrania go mieszkańcom obszarów przejętych po Monachium przez Rzeszę, Polskę i Węgry; poufna dyrektywa precyzowała, żeby stosować ten środek przede wszystkim wobec Żydów[51].

Dochodziły do tego codzienne, oddolne szykany: wysyp antysemickich ulotek, oklejanie żydowskich sklepów i zakładów usługowych denuncjacjami „Uwaga Żyd!”, ostentacyjne fotografowanie ich klientów. Nawet jeśli czynów takich dopuszczali się wyłącznie faszystowscy fanatycy, antysemityzm niespodziewanie rozplenił się również wśród zwykłych Czechów. „Jest nie do pomyślenia, żeby Żydom zostało zaoferowane schronienie za ich dotychczasową antypaństwową i germanizacyjną działalność. Tym mniej dopuszczalne jest, aby umożliwiono tym pasożytom wysysać różnymi geszeftami nie tylko krew ludu, ale i Republiki” – domagała się tydzień po Monachium jedna z grup czeskiego Sokoła. Jawnie antysemickie stanowisko zajęły także ogólnokrajowe władze tej zasłużonej, propaństwowej i demokratycznej organizacji gimnastycznej, zrzeszającej w ziemiach czeskich prawie sześćset czterdzieści tysięcy osób[52].

Nie były to jeszcze prześladowania, ale rasowo motywowana dyskryminacja stała się w Republice faktem. Recydywa antysemityzmu wydawała się tym bardziej zaskakująca, że Żydzi czescy i morawscy – w przeciwieństwie do słowackich czy polskich – należeli do najlepiej zasymilowanych w całej Europie Środkowej i w ogromnej większości nie wyróżniali się spośród reszty obywateli niczym poza pochodzeniem. W Czechach niemal co drugi z tamtejszych siedemdziesięciu sześciu tysięcy Żydów mówił po czesku i uważał się za Czecha; większość z nich nie uczestniczyła w żadnych praktykach religijnych. Społeczności żydowskie na Morawach były na ogół bardziej konserwatywne, ale i tam praktycznie nie występowali rzucający się w oczy ortodoksi ani chasydzi. Ogółem odsetek Żydów nie przekraczał 1 procenta mieszkańców ziem czeskich (117,5 tysiąca osób w 1930 roku). W Pradze na początku lat 20. żyło trzydzieści tysięcy osób wyznania mojżeszowego, podczas gdy w Wiedniu zamieszkiwało ich dwieście tysięcy, a w Warszawie trzysta pięćdziesiąt tysięcy[53].

Nie da się zapewne wskazać jednego powodu, dla którego po Monachium, mimo braku racjonalnych przyczyn, odrodziły się czeskie uprzedzenia wobec Żydów; w grę wchodziło raczej kilka różnych czynników, mających źródło w sytuacji wewnętrznej kraju lub w tym, co działo się poza jego granicami. Najistotniejszą przyczyną zewnętrzną było z pewnością infekcyjne oddziaływanie antysemityzmu. Rozprzestrzeniał się w innych państwach, zwłaszcza w hitlerowskich Niemczech. Demokratyczne struktury Republiki długo tamowały jego napór, ale kiedy runęły po Monachium, Czechosłowację ogarnęła fala niechęci do Żydów. Największe spustoszenie uczyniła na Słowacji, gdzie postawy antysemickie znalazły najżyźniejsze podglebie (jesienią 1938 roku doszło tam nawet do kilku pogromów), ale nie ominęła również ziem czeskich. Mieli w tym udział zarówno Niemcy, domagający się od władz II Republiki całkowitego wyrugowania Żydów z życia publicznego, jak i czeska skrajna prawica, która nagle zwietrzyła korzystną dla siebie koniunkturę[54].

Istnienie ugrupowań gotowych w każdej chwili rozpocząć zajadłą nagonkę na Żydów nie było oczywiście w ówczesnej Europie niczym wyjątkowym ani tym bardziej nie oznaczało, że ich poglądy podzielała większość czeskiego społeczeństwa. Nieprzypadkowa wydaje się mimo to łatwość, z jaką radykałom udało się wskrzesić demona antysemityzmu. Może zresztą wcale nie był on martwy, tylko przyczaił się w zakamarkach zbiorowej świadomości, cierpliwie przeczekał panowanie liberalnych elit i wypoczęty wyszedł na powierzchnię, gdy nadarzyła się okazja. Jeszcze w pierwszych latach niepodległości na ziemiach czeskich dochodziło wszak sporadycznie do pogromów, a Żydów piętnowano za sprzyjanie Niemcom[55].

Możliwe więc, że w przedmonachijskiej Republice nie tyle wypleniono antysemityzm, ile wyproszono go z politycznych salonów; szerzył się jednak w zaciszu domostw, w gospodach i kruchtach. Do jesieni 1938 roku poprawność polityczna nie pozwalała źle mówić o Żydach publicznie, ale zwykli ludzie zapewne nadal myśleli o nich swoje. Jeden z czołowych polityków czeskiej prawicy nie puszczałby inaczej oka do swoich wyborców, mówiąc o Edvardzie Benešu „ten mały pajac Ben Ešeda”. Chociaż anagram ukuty od nazwiska i zdrobniałej formy imienia prezydenta był absurdalny (powszechnie wiedziano o jego plebejskim, czeskim pochodzeniu), słuchacze natychmiast podchwycili insynuację i zareagowali gromkim „Precz z Żydem Benešem”[56]. Jak to zwykle bywa, antysemici uważali, że najlepiej wiedzą, kto jest, a kto nie jest Żydem.

Antysemityzm kanalizował też negatywne emocje społeczne, które nie mogły znaleźć innego ujścia. Był on, jak trafnie ujął to polski historyk, „jedyną dostępną formą rozładowania narodowej frustracji”[57]. Od przeszło stu lat czeski nacjonalizm widział swojego śmiertelnego wroga w Niemcach; kryzys z 1938 roku rozgrzał antyniemieckie nastroje do białości. Tymczasem w pomonachijskiej Czechosłowacji, usiłującej na nowo ułożyć sobie stosunki z potężnym sąsiadem, o Niemcach wolno było mówić wyłącznie dobrze albo wcale. Z pewnością nienawidzono ich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, ale publiczne dawanie wyrazu temu uczuciu stało się niebezpieczne i spotykało się ze zdecydowanym przeciwdziałaniem władz państwowych. Nikt nikomu nie bronił natomiast opluwać Żydów. W oczach wielu Czechów od dawna uchodzili za część żywiołu niemieckiego, wymierzona w nich nagonka trafiała więc na podatny grunt. Antysemityzm niczym piorunochron przekierowywał w bezpieczną stronę gwałtowne wyładowania czeskiego nacjonalizmu[58].

Na skrajnej prawicy oszalały antysemityzm służył nie tylko rozładowaniu frustracji, ale przede wszystkim miał zepchnąć w niepamięć furię, z jaką dotychczas występowała ona przeciwko wszystkiemu, co niemieckie. Po Monachium czescy faszyści, zwłaszcza ci spod znaku Flagi, przechodzili przyspieszoną ewolucję światopoglądową: zarzucili postrzeganie hitlerowskich Niemiec jako śmiertelnego wroga; widzieli w nich teraz pożądanego sojusznika. Wzmożoną wrogością do Żydów najbardziej radykalny nurt czeskiego nacjonalizmu próbował odkupić pierworodny grzech swojej antyniemieckości i zaprezentować się nazistom jako wiarygodny, chętny do bezwarunkowej współpracy partner. Niemcom przypochlebiały się, a także niezdrowo fascynowały ich potęgą znacznie szersze kręgi czeskiej prawicy, łącznie z najwyżej postawionymi osobami. Absolutnej lojalności wobec potężnego sąsiada domagali się od obywateli chociażby Hácha i Beran, wspierani przez zmasowaną propagandę Partii Jedności Narodowej[59].

Rozkwit antysemityzmu szedł ręka w rękę z zajadłą nagonką prawicy na liberalne elity, utożsamiane przede wszystkim z obydwoma przedmonachijskimi prezydentami – Tomášem Garrigue Masarykiem i Edvardem Benešem. W ich otoczeniu znajdowały się wprawdzie pojedyncze osoby pochodzenia żydowskiego, chodziło jednak, jak zwykle w takich przypadkach, nie o fakty, lecz o wulgarny stereotyp. Wystarczyło, że na początku XX wieku, jeszcze za czasów Austro-Węgier, Masaryk aktywnie angażował się w zwalczanie antysemickich przesądów, a Beneš należał później do jednej z lóż wolnomularskich, aby obu prezydentów, a także sympatyzujących z nimi intelektualistów, piętnować teraz jako kosmopolitów wrogich narodowej kulturze i tradycji, wysługujących się Żydom czy – jak z lubością powtarzali czescy faszyści – światowej żydomasonerii[60].

Edvard Beneš podczas manewrów, sierpień 1936. Po Monachium czeska prawica rozpętała nagonkę na byłego prezydenta i liberalne elity kraju

Również ta kampania uderzała rykoszetem w osoby pochodzenia żydowskiego. W jej efekcie stawały się uosobieniem wszystkich grzechów, jakie prawica przypisywała intelektualnym elitom przedmonachijskiej Republiki: liberalizmu, demokratyzmu, humanizmu, egalitaryzmu, europejskości, tolerancji, sprzeciwu wobec nacjonalizmów, totalitaryzmów oraz fundamentalistycznego katolicyzmu, sojuszu z Zachodem i Bóg jeden wie, czego jeszcze. Zanim na ziemie czeskie 15 marca 1939 roku wkroczyli Niemcy, tamtejsi Żydzi zostali obsadzeni przez rodzimych nacjonalistów w roli kozła ofiarnego, mającego zdjąć z reszty społeczeństwa winę za całe domniemane zło niepodległej państwowości czechosłowackiej.

Wiele wskazuje na to, że gdyby nie hitlerowska inwazja, Czechosłowacja przekształciłaby się w regularne państwo faszystowskie z całym jego haniebnym dobrodziejstwem inwentarza. „Atmosfera życia narodowego błyskawicznie zgęstniała i przemieniła się w chmurę trujących oparów, którymi wkrótce nie dało się oddychać” – scharakteryzował pomonachijskie intermezzo jeden z ówczesnych pisarzy. „Straszliwe rozwiązanie 15 marca przyniosło bez mała ulgę i wyswobodzenie (w końcu znów wszystko było jasne)”[61]. W polityce i życiu społecznym, podobnie jak w przyrodzie, żadne zjawisko nie pozostaje wszak bez następstw. Gorzkie owoce „jesiennej rewolucji”, przesiąknięte autorytaryzmem, antyindywidualizmem, antysemityzmem i fanatyzmem skrajnej prawicy, przyjdzie Czechom zbierać pod niemiecką okupacją jeszcze długo po upadku II Republiki.

[44] V. Černý, Křik koruny české. Paměti II (1939–1945), Brno 1992, s. 67.

[45] I. Pejčoch, Fašismus v českých..., dz. cyt., s. 41 i nast.

[46] Tamże, s. 126–137.

[47] Archiv Ústavu T.G. Masaryka (dalej: AÚTGM), J. Smutný, kart. 2, t. 37/7, k. 196, informacja z kraju z 17.03.1940. Na temat postawy R. Gajdy w czasie kryzysu monachijskiego: Archiv Kanceláře presidenta republiky (dalej: AKPR), mf. 47, T. 1858/38, notatka z 31.08.1938. Por.: I. Pejčoch, Fašismus v českých..., dz. cyt., s. 138–141.

[48] Národní archiv (dalej: NA), Presidium Zemského Úřadu (dalej: PZÚ), kart. 915, t. 43, k. 9–39, pismo prezydenta Urzędu Krajowego ws. aktu oskarżenia wobec działaczy Flagi z 02.03.1939; tamże, kart. 1404, t. 2, k. 34–49, telefonogramy Dyrekcji Policji w Pilźnie z 07.03.1939 oraz jej raport z 13.03.1939.

[49] J. Rataj, O autoritativní národní..., dz. cyt., s. 67–76.

[50] Tamże, s. 89–91, 103.

[51] NA, Krejčí Jaroslav, kart., 4, k. 1, pismo Ministerstwa Sprawiedliwości z 02.03.1939; NA, PZÚ, kart. 1405, t. 6, k. 21, rezolucja związku prawników czechosłowackich „Všehrd” z 08.03.1939; A. Małkiewicz, Samobójstwo demokracji..., dz. cyt., s. 452–455; L. Rothkirchnerová, Osud Židů v Čechách a na Moravě v letech 1938–1945, [w:] Osud Židů v Protektorátu 1939–1945. Sborník studií Livie Rothkirchnerové, Evy Schmidtové-Hartmannové, Avigdora Dagana s úvodem Milana Šimečky, Praha 1991, s. 25–27.

[52] NA, PZÚ, kart. 1371, t. 7, k. 103, rezolucja okręgowej organizacji Sokoła w Lounach z 07.10.1938; tamże, k. 115, raport policji z 03.11.1938; J. Rataj, O autoritativní národní..., dz. cyt., s. 107.

[53] K. Čapková, Češi, Němci, Židé? Národní identita Židů v Čechách 1918–1938, Praha–Litomyšl 2005, s. 19–25, 50–53. Nieco inne dane przedstawia w jednym ze swoich raportów George F. Kennan i podkreśla rasistowski charakter ówczesnego antysemityzmu. G.F. Kennan, From Prague after Munich. Diplomatic Papers, 1938–1940, Princeton (NJ) 1968, depesza z 17.02.1939, s. 42–43.

[54] A. Małkiewicz, Samobójstwo demokracji..., dz. cyt., s. 446–452.

[55] K. Čapková, Češi, Němci, Židé?..., dz. cyt., s. 111–115; B. Soukupová, Modern Anti-Semitism in the Czech Lands between the years 1895–1989: a comparison of the mains stages of the most influential parts of Czech nationalism, „Urban People – Lidé města” 2011, nr 2, s. 238–247; J. Šebek, Katolicismus a antijudaismus na konci 30. let a za druhé republiky v českých zemích, [w:] Rozpad židovského života. 167 dní druhé republiky, red. M. Zoufalá, J. Holý, Praha 2016, s. 56–72; J. Med, Antisemitismus v české kultuře druhé republiky, „Soudobé dějiny” 2008, nr 1, s. 10–12.

[56] A. Klimek, Boj o Hrad, t. 2: Kdo po Masarykovi? Vnitropolitický vývoj Československa 1926–1935 na půdorysu zápasu o prezidentské nástupnictví, Praha 1998, s. 279.

[57] A. Małkiewicz, Samobójstwo demokracji..., dz. cyt., s. 452.

[58] M. Kárný, „Konečné řešení”. Genocida českých židů v německé protektorátní politice, Praha 1991, s. 11–12.

[59] J. Rataj, O autoritativní..., dz. cyt., s. 176–181.

[60] Tamże, s. 51, 58–64.

[61] V. Černý, Křik koruny..., dz. cyt., s. 72.