Nie patrz #1 - Farion P.K. - ebook

Nie patrz #1 ebook

Farion P.K.

4,4

Opis

Odcinek 1 z cyklu odcinków.

 

Spotykają się przypadkiem. Ona o pięknym sercu, on o bestialskiej duszy.

 

Kompletnie nieświadoma swej wartości Blanka Bielska staje na drodze silnego i władczego Alberta Mandera. Z pozoru błahy przypadek jest początkiem pokręconej sytuacji, w której wszystko wydaje się totalnym wariactwem pomieszanym z obłędem. Jeden sprzeciw generuje lawinę irracjonalnych zachowań i zdarzeń, które zaplątują ich relację w coraz ciaśniejszy supeł. Z jednej strony brak przynależności i więzi rodzinnych, a z drugiej klątwa pogłębiająca rysę na sercu.

 

Kiedy duma obojga wygrywa ze zdrowym rozsądkiem, niehonorowy szantaż staje się ich podstawą egzystencjalną. Wpadają w patową sytuację, w której ona nie ma sił, by wygrać, a on nie jest w stanie przegrać. Ciągną nieczystą grę, mając świadomość, że aby odnieść zwycięstwo, oboje muszą ponieść klęskę.

 

Jak zachowa się Bestia Albert w stosunku do Pięknej Blanki?

Jak ona zawalczy o swoją wolność?

Jak on zawalczy o swoje “wszystko”?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 56

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
13
2
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CzytamBoKocham

Nie oderwiesz się od lektury

Coś innego. Przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego już koniec, ale kiedy przeczytałam opis, zorientowałam się, że to publikacje odcinkowe. Nowa forma, hmm... ciekawa. Na pewno będę czekać na kontynuację, gdyż to, co się tu podziało rzeczywiście jest dziwne i strasznie jestem ciekawa jaki będzie ciąg dalszy! polecam :D
30
Booknabalkonie

Nie oderwiesz się od lektury

Przyszłam tu po świeżej lekturze Diabelskiego Układu i nie żałuję. Czekam na więcej!
20
aniakulka23

Dobrze spędzony czas

Fajnie zapowiadajaca się książka, szkoda, że taka krótka. Mam nadzieję że będzie rozwinięcie, bo czuje niedosyt.
20
pracanadksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam dzisiaj wszystkie opowiadania wydawnictwa i jestem oczarowana. 🤩 ALE gdzie jest kontynuacja tej historii, pytam grzecznie?? Chcę więcej, bo zapowiada się interesująco 🤯🥰
10
Beata3719

Nie oderwiesz się od lektury

chce jeszcze
10

Popularność




Co­py­ri­ght © P.K. Fa­rion

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Re­Wi­zja

Wy­da­nie I

Wilk­szyn 2022

ISBN 978-83-67520-16-4

Wszel­kie prawa za­strze­żone. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­staci za­bro­nione bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgody au­tora oraz wy­dawcy. Do­ty­czy to także fo­to­ko­pii i mi­kro­fil­mów oraz roz­po­wszech­nia­nia za po­mocą no­śni­ków elek­tro­nicz­nych.

Pro­jekt okładki: Ka­ta­rzyna Mor­dal

Zdję­cie na okładce: stock.chroma.pl / ALE­XI­S84

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wy­daw­nic­two Re­Wi­zja

Prolog

Mam wra­że­nie, jak­bym śniła.

– Obie­cał pan… – szep­czę ze sły­szal­nym drże­niem w gło­sie. Nie wiem już, czy pro­szę go, aby do­trzy­mał obiet­nicy, że mnie nie tknie, czy tej dru­giej… że weź­mie mnie w po­sia­da­nie.

– Tak! – krzy­czy, na co aż się wzdry­gam, by po chwili zni­żyć głos. – Cho­lera ja­sna, obie­ca­łem – cią­gnie, ru­sza­jąc do przodu. Na­piera na mnie, zmu­sza­jąc moje nogi do co­fa­nia, aż wpa­dam na ścianę, dłońmi za­pie­ra­jąc się o nią. Man­der do­ci­ska mnie do niej, a jego ręce za­my­kają mnie w że­la­znej klatce. Jesz­cze cia­śniej­szej niż chwilę temu. – I do­trzy­mam słowa…

Tylko dla­czego ten sen zmie­nił się w kosz­mar, z któ­rego nie mogę się wy­bu­dzić?

I

Zły traf

1

Blanka

Po­goda tej wio­sny nas nie roz­piesz­cza. Z nieba leje jak z ce­bra, a i tem­pe­ra­tury nie są zbyt wy­so­kie. Jak na maj, mo­głoby być rze­czy­wi­ście cie­plej. Lu­bię, kiedy słońce świeci, grze­jąc mnie całą. Wtedy chęt­niej wy­cho­dzę z domu, cho­ciaż tak na­prawdę je­stem ty­pową do­ma­torką.

– To co dla Cie­bie? – py­tam Marka i sztur­cham go łok­ciem. – Ja chyba we­zmę z na­dzie­niem cze­ko­la­do­wym – in­for­muję dość obo­jęt­nie.

Wzru­szam ra­mio­nami, zer­ka­jąc do wnę­trza wi­tryny z pącz­kami. My­ślę, że je­den czy dwa zde­cy­do­wa­nie po­pra­wią moje sa­mo­po­czu­cie.

– Ja biorę dwa z bu­dy­niem, to moje ulu­bione – de­cy­duje wresz­cie Ma­rek.

Z Mar­kiem wiąże mnie dłu­go­let­nia przy­jaźń. Przy­jeż­dżam do So­bótki od lat. Wcze­śniej od­wie­dza­łam bab­cię, ale od kiedy zmarła, to przy­jeż­dżam tylko do niego. Znamy się od dziecka i to cał­kiem do­brze. Wiele ra­zem prze­ży­li­śmy, a ja za­wsze mo­głam na niego li­czyć. Te­raz, kiedy oboje nie mamy ni­kogo bli­skiego, tym bar­dziej sta­no­wimy dla sie­bie nie­od­zowne wspar­cie. My­ślę, że to dla­tego bez opo­rów zaj­mo­wa­łam się nim parę lat temu, kiedy stra­cił lewą dłoń. Co prawda nie całą, ale nie­peł­no­spraw­ność jest na tyle duża, że na­wet nie pod­nie­sie kubka z her­batą. Rzu­ci­łam wszystko i przy­je­cha­łam, by za­miesz­kać z nim przez dwa mie­siące. Nie wiem do­kład­nie, co się wtedy wy­da­rzyło. Nie chciał zdra­dzić, kto i co to spo­wo­do­wało. Po­wie­dział tylko, że zro­bił coś bar­dzo głu­piego i to po­cią­gnęło za sobą wiele złego, do­pro­wa­dza­jąc go do sy­tu­acji, w któ­rej się zna­lazł. Prawda jest taka, że od tam­tego mo­mentu jego ży­cie znacz­nie się uspo­ko­iło, a on to­tal­nie zmie­nił swój styl, swoje za­ję­cia czy pracę. Wszystko.

Na­gle sły­chać od­głos od­su­wa­nego po po­sadzce krze­sła, przez co oboje spo­glą­damy za sie­bie.

– Lu­dzie, Man­dera tu idą! – woła chło­pak, wsta­jąc od sto­lika.

Wszy­scy wpa­dają w po­płoch, czego ja kom­plet­nie nie ro­zu­miem. Zer­kam na swo­jego przy­ja­ciela, który tylko za­ci­ska ner­wowo szczękę. Na­wet na mnie nie pa­trząc, chwyta mnie zdrową ręką za ra­mię i szar­pie w swoją stronę, na co ro­bię wiel­kie oczy.

– Co jest? – dzi­wię się, sztyw­nie­jąc. – Co ty ro­bisz?

– Stań za mną i się nie wy­chy­laj – na­ka­zuje, igno­ru­jąc moje py­ta­nia. – Pro­szę.

– O co ci cho­dzi?

Za­pla­tam ręce na piersi i pa­trzę na niego jak na wa­riata.

– O tych, któ­rzy tu idą.

– Skąd wiesz, kto to jest? – do­py­tuję wy­raź­nie za­cie­ka­wiona, ale też nieco za­nie­po­ko­jona. – Kim oni są? O co cho­dzi?

Ma­rek nie na­leży do lu­dzi, któ­rzy pa­ni­kują, więc to, jak za­cho­wuje się w tym mo­men­cie, zde­cy­do­wa­nie nie wróży nic do­brego. Za sobą sły­szę gwar.

– Oj, Blanka – za­czyna nie­chęt­nie. – Ja z nimi pra­co­wa­łem – od­po­wiada, prze­krę­ca­jąc nieco głowę w bok. – Ale bar­dzo krótko.

– No to ich znasz, więc dla­czego się bo­imy? – dzi­wię się.

– No wła­śnie dla­tego, że ich znam.

Marsz­czę brwi na to stwier­dze­nie, ale nie od­pusz­czam prze­słu­cha­nia.

– Po co tu idą?

Mój przy­ja­ciel wzdy­cha głę­boko, po czym wy­daje z sie­bie po­mruk znie­cier­pli­wie­nia.

– Pew­nie ktoś, kto tu jest, ma wo­bec Man­dera ja­kiś dług – wy­ja­śnia od nie­chce­nia, ma­cha­jąc ręką. – Dla­tego jego lu­dzie tu idą – wy­kłada, zni­ża­jąc swój głos do szeptu i po­chyla się nade mną.

– Man­der też idzie! – woła ktoś sto­jący z boku, na co oboje zer­kamy w stronę okna. Za nim rze­czy­wi­ście wi­dać kilku męż­czyzn zmie­rza­ją­cych ewi­dent­nie do ka­wiarni, w któ­rej się znaj­du­jemy.

– To co, ucie­kać? – rzu­cam, zry­wa­jąc się z miej­sca, ale Ma­rek nie po­zwala mi na po­sta­wie­nie na­wet jed­nego kroku. Jego palce bo­le­śnie wbi­jają się w moje ciało, zmu­sza­jąc mnie do po­słu­szeń­stwa.

– Scho­waj się za mną. Nic nie mów. Nie zwra­caj na sie­bie uwagi – in­stru­uje sta­now­czo.

Wtem ja­kiś młody chło­pak wy­biega na ze­wnątrz, a moja cie­ka­wość jest na tyle duża, że wy­chy­lam się nieco zza ra­mie­nia przy­ja­ciela, by doj­rzeć, co się da­lej bę­dzie działo. Chło­pak wska­kuje na mo­to­cykl za­par­ko­wany przed wej­ściem i ru­sza, za­rzu­ca­jąc tyl­nym ko­łem po ko­stce bru­ko­wej. Mam ochotę wy­biec za nim i rów­nież pójść w swoją stronę. To, co się tu dzieje, wy­daje się być tak ir­ra­cjo­na­lne, że aż śmieszne. Mam wra­że­nie, jakby ci wszy­scy lu­dzie po­wa­rio­wali, cho­wa­jąc się przed go­ściem, który łazi so­bie po dro­dze. Sorry, ale dla mnie to dość na­cią­gana sy­tu­acja… Mam ochotę wyjść stąd z pod­nie­sioną głową i za­po­mnieć o tym, co tu się za­czyna dziać.

– Dla­czego? – py­tam Marka, na­dal nie ro­zu­mie­jąc sy­tu­acji, w ja­kiej się znaj­duję. – Dla­czego te­raz ja mam się cho­wać? Prze­cież na­wet go nie znam.

– To nie dług – rzuca krótko, znów za­ci­ska­jąc dłoń na moim ra­mie­niu.

– Co? – do­py­tuję, już kom­plet­nie gu­biąc re­zon.

– Je­śli Man­der idzie tu oso­bi­ście, idzie po ko­bietę.

Krew za­styga mi w ży­łach, mro­żąc moje ciało na wskroś. Po ko­bietę? Co to zna­czy? Czyżby ja­kaś mu ucie­kła czy jak? Nie wiem, czego się spo­dzie­wać. O czym on w ogóle mówi?

– Jak to? – nie­mal krzy­czę, na co dziew­czyna obok pa­trzy na mnie ze stra­chem w oczach. – Jak to? Co to zna­czy? – do­py­tuję.

– Man­der nie ma żony, jest sam. To zbo­cze­niec – wzdy­cha, krę­cąc głową. – Wy­biera so­bie ko­biety, za­biera do ho­telu. – Kiwa głową na boki. – Tam robi z nimi, co chce, a po wszyst­kim… No ona już go nie in­te­re­suje, de­li­kat­nie mó­wiąc – wy­rzuca z sie­bie na wy­de­chu.

Strach prze­szywa mnie na wy­lot. Nie mam po­ję­cia, co o tym my­śleć. Pa­trzę na niego sze­roko otwar­tymi oczami, ma­jąc na­dzieję, że on jed­nak żar­tuje.

– To gwałty zbio­rowe? – py­tam, choć wcale nie po­winno mnie to in­te­re­so­wać.

– Nie. Tej, którą on so­bie weź­mie, nikt nie może ru­szyć, ale tylko do­póki jest z nim – szep­cze Ma­rek, a ja wi­dzę, że zmie­rza­jący tu męż­czyźni stają już przed drzwiami lo­kalu. – On jest nie­obli­czalny. Naj­mniej za­wsze cier­piały te, które były mu po­słuszne.

Pró­buję po­ukła­dać so­bie w gło­wie wszystko, o czym mówi mój przy­ja­ciel. Mam wra­że­nie, jak­bym śniła ja­kiś dziwny, po­krę­cony sen. Albo ina­czej, jak­bym sie­działa w ki­nie na gang­ster­skim fil­mie, bo rze­czy­wi­sto­ścią tego na­zwać się nie da. Nie ru­szam się i stoję za Mar­kiem, tuż przy drzwiach, już się nie wy­chy­la­jąc. Wszy­scy prze­su­wają się jak naj­da­lej wej­ścia, a dziew­czyna obok mnie za­gląda na ze­wnątrz za­lana łzami.

– Uciek­nijmy! – rzu­cam eu­fo­rycz­nie.