Diaboliczna miłość - P.K. Farion - ebook + książka

Diaboliczna miłość ebook

Farion P.K.

4,7
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Sara, w pięknej białej sukni, przekracza próg kościoła, w którym czeka na nią jej przyszły mąż. Jednak sielanka nie trwa zbyt długo… Oboje wciąż czują na plecach oddech śmierci.

Podczas gdy Błażej przebywa w Hiszpanii, docierają do niego tragiczne informacje. W trakcie telefonicznej rozmowy mężczyzna dowiaduje się o wypadku Sary. Samochód, którym kobieta jechała zjechał z drogi i uderzył w barierę na Moście Milenijnym, po czym wpadł do wody. Prognozy lekarzy nie pozostawiają złudzeń...

Zdruzgotany mężczyzna rzuca wszystko i jedzie do szpitala, nie wiedząc, co zastanie na miejscu. Wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, ale czy na pewno tak było?

Ile zła jest w stanie wyrządzić człowiek, który za wszelką cenę pragnie ocalić życie drugiej osoby? Co tak naprawdę wydarzyło się na moście? I czy aby na pewno ludzie Mendozy nie maczali w tym palców? Jakie tajemnice są jeszcze do odkrycia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 317

Data ważności licencji: 7/17/2026

Oceny
4,7 (121 ocen)
103
9
3
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madziula94

Nie oderwiesz się od lektury

Seria cudowna ❤️❤️
60
ewelinalemanska

Nie oderwiesz się od lektury

Mega ♥️
50
Alishia22

Nie oderwiesz się od lektury

Zaje.... Ista polecam wszystkie 3 czesci
40
AkeksandraGinda

Nie oderwiesz się od lektury

Wow wow wow To były piękne dwa dni. Co tu się wydarzyło, PRZEPADŁAM, zatraciła się, oddałam się tej serii bez reszty.... Jak na początku nie mogłam wejść w historię to w połowie nie umiałam odłożyć książki. Nie, nie tylko książki, ale książek. Jestem przekonana, że gdyby ktoś zrobił mi zdjęcie podczas czytania na mojej twarzy byłyby wypisane wszystkie emocje. To był prawdziwy diabelski układ, diabelna prawda i diaboliczna miłość. Po lekturze wszystkich trzech części jestem w pełni usatysfakcjonowana, po prostu długo rogal nie opuszczał mojej twarz, a ściśnięty żołądek tylko potwierdza, że to była świetna lektura. Przymiotnik "piękna" przejdzie dla mnie do historii i choć uważam, że było go za dużo to teraz jest mi to obojętne. On pasował w każdym dialogu, w każdym zdaniu!!! Walka Błażeja o tę miłość jest uskrzydlająca. Jeśli ktoś po przeczytaniu moich odczuć uzna że przesadzam trudno. Dla mnie to świetna opowieść. "Nic nie daje takiego szczęścia, jak umieć kochać i cieszyć się z...
30
Agusia1969

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała seria ♥️♥️ polecam
30



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Irma Iwaszko

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Dorota Piekarska

Zdjęcie na okładce

© AS Inc/Shutterstock

© by P.K. Farion

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1844-9

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

„Można odejść od swoich miłości, lecz nie podobna zapomnieć, że się kochało”.

Jerzy Andrzejewski

Tym, którzy pokochali historię Sary i Błażeja.

Tym, którzy chcieli mnie zamordować, oby tylko…

Tym, którzy powiedzieli: „aha!”.

Tym, którzy przewracali oczami na przydomek: „piękna”.

Tym, którzy zmienili front.

Tym, którzy chcą wiedzieć, jaką siłę ma diaboliczna miłość…

I całemu #teamBłażej!

Prolog

Sara

…Tak mało jest pomiędzy nami spraw.

Znudzona ja mówi: umyj, sprzątnij, zgaś…

Kolejny rok udało się przespać nas

Bez wielkich łez i bez wielkich strat…

Bo przecież nie jest aż tak

Byle jak, wczoraj świat był nasz,

A teraz byle być, byle trwać.

Byle jak odliczam końca dnia

Do nocy, by doczekać gwiazd…

Margaret, Byle jak

Przymykam oczy, biorę głęboki wdech. To już dzisiaj. To jest ten dzień. Dziś zmienię nazwisko i stan cywilny. Czy jestem szczęśliwa? Oczywiście, że jest mi dobrze. Podjęłam decyzję najwłaściwszą z możliwych.

Rozdział 1

Sara

Dzisiejszy ranek jest dość przyjemny. Mimo że to dwunasty stycznia, nie jest wcale tak zimno. Śnieg leżący na podwórzu dodaje uroku dzisiejszemu wydarzeniu.

Siedzę przed toaletką i rozczesuję włosy, przyglądając się sobie w lustrze. Za godzinę ma być u mnie kuzynka, która kieruje całą dzisiejszą akcją. Zaraz po niej pojawią się jej znajome, które będą mnie czesały i malowały. Czuję się trochę jak gwiazda filmowa. Jest dziś wokół mnie tyle zamieszania, że chwilami aż mi głupio.

Odkładam szczotkę na blat i unoszę prawą dłoń. Pierścionek jest taki… Bo ja wiem? Taki wielki? A może tylko tak mi jakoś dziwnie ciąży? Kurczę, nic już nie wiem. Patrzę w to czerwone oczko i przypominam sobie zaręczyny.

To był Nowy Rok, a ja czuję, jakby to było wczoraj. Śnieg sypał niemiłosiernie. Stałam na chodniku, a on klęknął przede mną. Zaskoczył mnie tak bardzo, że w pierwszej chwili nie uwierzyłam w to, co widzę. Miałam wrażenie, że śnię. Ale kiedy usłyszałam słowa oświadczyn, tama pękła. Zaczęłam płakać. Kłębiło się we mnie tyle emocji… Zupełnie się tego nie spodziewałam. Pierścionek wjechał na mój palec, a ja pomyślałam wtedy, że to ma już znaczenie. Wreszcie usłyszałam tak ważne dla mnie słowa: „Kocham cię”. Czy mogłam się nie zgodzić? Pewnie tak, ale chciałam zrobić ten kolejny krok. Pierwszy stycznia. Tak wiele wiąże się z tą datą. Koniec i początek.

Błażej miał rację, mówiąc, że musimy zamknąć jeden rozdział, aby móc otworzyć kolejny. I to rzeczywiście była dobra decyzja. Dobre posunięcie.

Aż podskakuję na krześle, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wchodzi moja kuzynka. To piękna dziewczyna, młodsza ode mnie o dwa lata. Ma długie blond włosy i niebieskie oczy, jest w ślicznej łososiowej sukience. Nasze matki to siostry, bardzo do siebie podobne. My też niewiele się różnimy, głównie wzrostem – Magda mierzy o kilka centymetrów więcej. Od kilku lat jest mężatką. Chyba od czterech. Nie byłam na jej ślubie, w kameralnej uroczystości uczestniczyli tylko rodzice i świadkowie. Jej męża poznałam dopiero niedawno. Ona była wtedy w pierwszej ciąży, a wszystko działo się w czasie dla mnie najstraszniejszym.

Patrzę na jej figurę i aż mnie skręca. Wygląda wspaniale, a urodziła dwójkę dzieci. Ma niespełna czteroletnią córeczkę i dwuletniego synka. I jak mówią, mała jest kopią swojego taty, a chłopczyk mamy.

Magda podchodzi i wita się ze mną buziakiem.

– Cześć, kochana, co masz taką minę? – Głaszcze mnie delikatnie po policzku.

– Hej – odpowiadam z niewyraźnym uśmiechem. – Dziwnie się czuję.

– Tak, wiem. Nie lubisz być w centrum zainteresowania. Ale muszę cię zmartwić – dziś wszyscy będą patrzeć tylko na ciebie.

– No właśnie – wzdycham. – Dobra, zaczynajmy.

– Okej, dziewczyny już dotarły. Za chwilę tu będą.

I rzeczywiście, koleżanki Magdy wchodzą i zabierają się do pracy. Najpierw postanawiają zająć się moimi włosami. Rozczesują, układają i po jakichś czterdziestu minutach mam upięty elegancki kok, a kilka samotnych kosmyków otula moją twarz. Przyglądam się sobie w lustrze. Podoba mi się, dziękuję im uśmiechem. Teraz makijaż. O ile we fryzurę się nie wtrącam, o tyle przy makijażu stawiam warunki. Ma być delikatny i naturalny. Nigdy się przesadnie nie malowałam, więc w dniu ślubu tym bardziej nie chcę. Wreszcie wszystko gotowe.

– Pięknie, dziękuję wam – mówię z uznaniem.

– Daj spokój – odpowiada jedna z nich, Ania.

– Właśnie – potwierdza druga, Iza. – Magda stara się jak może – dodaje z uśmiechem.

I to jest prawda. Zaraz po zaręczynach poprosiłam ją, by została moją świadkową. Zgodziła się bez wahania. Mało tego, pomogła mi we wszystkich przygotowaniach. Czasu nie było wcale zbyt wiele. Mój narzeczony gotów był wziąć ślub nawet tego samego dnia, w którym włożył mi pierścionek na palec. Z trudem udało mi się go przekonać, by dał mi troszkę czasu. Nie chciałam, żeby wszystko odbywało się w pośpiechu, byle jak.

– Wiem – szepczę, chwytając kuzynkę za rękę. – To cudownie, że przy mnie jesteś.

– Kochana, jestem tu, bo tego chcę! – Uśmiecha się do mnie promiennie. – Dobra, koniec tego gadania. Czas na kieckę! – piszczy, klaszcząc w dłonie.

Dziewczyny żegnają się i wychodzą, a Magda pomaga mi włożyć sukienkę. Jestem prawie gotowa, kiedy drzwi znowu się otwierają.

– Czas jechać, córeczko.

Mama jest ze mną i mnie wspiera. To chyba najważniejsze. Wyjaśniłyśmy sobie mnóstwo spraw i dzisiaj nie ma między nami niedopowiedzeń. Co prawda nie powiedziała mi, dlaczego wydała ojca, ale trudno. Co było, to było. Nie będę tego roztrząsać, bo nie ma to już żadnego znaczenia. Ta wiedza nie zmieniłaby niczego w moim życiu. A czy jej wybaczyłam? Cóż… Pogodziłam się z sytuacją. Odpuściłam i żyjemy w zgodzie, udając, że nic się nie wydarzyło.

– Tak, ciociu – odzywa się Magda. – Już wszystko gotowe. Piękna, prawda?

Piękna.

– Tak, ślicznie wyglądasz – zwraca się do mnie moja rodzicielka. – Chodźcie, dziewczynki.

Ruszamy do wyjścia. Magda bierze wszystkie potrzebne rzeczy, a ja unoszę dół sukni i idę za nimi. Ostro świecące słońce pada na moją kreację. Delikatny biały materiał mieni się, a ja mam wrażenie, że błyszczę jak latarnia.

Siedzimy w samochodzie we trzy, prowadzi mąż Magdy. Uważałam początkowo, że nie nadaje się na męża i ojca. Dziś jednak widzę, że się myliłam. Nie znam drugiej tak dobranej pary. Tak zgodnej i zakochanej. A ojcem jest wyśmienitym. To napawa mnie ufnością, że moje małżeństwo również będzie udane. Mimo tego wszystkiego, co mnie spotkało. Mam nadzieję na szczęście u boku swojego przyszłego męża.

Podjeżdżamy pod kościół, Magda wyskakuje pierwsza. Pomaga mi wysiąść, poprawia suknię. Otulam się ciaśniej białym puchatym bolerkiem, bo tu wydaje się zimniej niż pod domem. A może po prostu trzęsę się z emocji? Magda z mężem idą do środka, a ja zatrzymuję się przed wejściem i spoglądam w górę na wieżę kościelną. Obok mnie staje mama. To ona będzie wprowadzać mnie do kościoła. To ona oddaje mnie narzeczonemu.

– Jesteś pewna? – pyta nagle.

Patrzę na nią zaskoczona. To do niej niepodobne, żeby aż tak się mną przejmowała.

– Tak – odpowiadam bez namysłu. – Dlaczego pytasz?

– Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Mam wrażenie, jakby coś było nie tak.

– Wszystko jest w porządku – uspokajam ją.

Po chwili słychać muzykę. To organy wygrywają melodię Ave Maria. Chwytam się więc ramienia mamy i ruszamy. Przechodzę przez próg. Widzę wnętrze kościoła i piękną dekorację. Widzę ludzi siedzących w ławkach. Na samym końcu, pod ołtarzem, zauważam swojego narzeczonego. I nagle zaczynam czuć się jakoś dziwnie, w oczach mi ciemnieje. Goście weselni się rozmywają, a cała piękna aranżacja znika. Jakbym wchodziła do ciemnego tunelu, który zwęża się z każdym moim krokiem. Jakbym spadała do studni, do głębokiej otchłani, z której nie ma już wyjścia. Łykam łapczywie powietrze.

Spokojnie, bez paniki. Muszę się opanować. Mrugam szybko powiekami, oddycham głęboko. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Lepiej. Okej, idę dalej.

Wyobrażam sobie, jaką mam minę. Jeśli ktoś zauważył, co się ze mną dzieje, pewnie zastanawia się, czy za chwilę nie ucieknę sprzed ołtarza. I szczerze? Najchętniej właśnie to bym zrobiła – uniosła brzeg ślubnej sukni, obróciła się na pięcie i pognała przed siebie. Nic z tego – oto stoję już przed swoim przystojnym narzeczonym.

Mama odchodzi, a ja skupiam się na tym, co dzieje się wokół mnie. Po chwili wahania podnoszę głowę i zamieram.

Błażej patrzy na mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Jego spojrzenie jest tak intensywne, że na chwilę zapominam, po co właściwie tu jestem.

Rozdział 2

Błażej

Tydzień wcześniej

Otwieram oczy. Za oknem mojego apartamentu maluje się piękny widok. Jest zima, ale Barcelona i tak wydaje mi się wspaniała. Morze jest dzisiaj nieco bardziej wzburzone niż zazwyczaj. Mam wrażenie, że dostosowuje się do mojego samopoczucia.

Siadam, opierając się o wezgłowie łóżka. Kobieta leżąca obok uśmiecha się leciutko i już ma się odezwać, ale rozdzwania się mój telefon. Wzdycha więc tylko, a ja spoglądam na wyświetlacz: Przemo. Zerkam na nią przepraszająco. Ona rzuca bezgłośne „Idę do toalety” i wstaje. Patrzę na idealną figurę kobiety wychodzącej z sypialni. Jej kształtne nagie pośladki kuszą mnie znowu. Odrzucam jednak te zbereźne myśli i klikam w zieloną słuchawkę.

– Siema, stary – odzywam się pierwszy.

Mam dzisiaj dobry humor i zastanawiam się, czy Przemo dzwoni po to, by mi go popsuć.

– Siema, stary – odpowiada.

– Co tam? – pytam.

– No… Dzwonię, żeby powiedzieć…

– No, dawaj – niecierpliwię się delikatnie.

– Chciałem powiedzieć, że będę na ślubie… – mówi wreszcie.

– A…

– Uznałem, że powinienem cię o tym poinformować.

– Ta – rzucam. – A jednak.

– Właśnie – potwierdza. – Dobra. To tyle. Muszę lecieć, bo mała rozrabia. Na razie – żegna się i rozłącza.

Odkładam telefon na szafkę nocną i patrzę na niego jeszcze przez chwilę. Wzdycham głośno, przecieram twarz dłońmi. Zdecydowanie potrzebuję prysznica. Kiedy słyszę szum wody, wstaję z łóżka. Bez zastanowienia wchodzę do łazienki. Za szklaną ścianką kabiny prysznicowej widzę seksowne ciało kobiety. To kobieta, która trwa przy mnie, mimo że bywałem wobec niej nie w porządku. Kobieta, która wiele mi wybaczyła i bierze mnie takim, jaki jestem.

Kiedy schyla się, żeby umyć stopy, już się nie zastanawiam. Odsuwam drzwi i wchodzę do środka. Ona próbuje się wyprostować, ale ją powstrzymuję. Jedną ręką chwytam jej kark, a drugą kładę na biodrze. Niemal siłą zmuszam, by nie zmieniała pozycji. Ona doskonale rozumie, czego chcę, i opiera się dłońmi o ścianę. Jest pochylona, głowę ma na wysokości pasa, a tyłek idealnie wypięty. To nim mnie kusi, od kiedy wstała. Jestem już gotowy. Ścis­kam mocniej jej biodro i wchodzę w nią jednym szybkim pchnięciem. Z jej ust wyrywa się krótki okrzyk, ale po chwili zaczyna jęczeć z rozkoszy. Moje ruchy są mocne i szybkie. Lubię brać ją w ten sposób. Ona również to lubi. Najzwyczajniej w świecie uwielbiamy rżnąć się jak króliki.

Dużo jej nie potrzeba. Jedną rękę zsuwa na swoją kobiecość i zaczyna pocierać łechtaczkę, stymulując się dodatkowo. Dochodzi głośno i mocno, a ja posuwam ją dalej. Nakręca mnie to jeszcze bardziej. Czuję drżenie. Puszczam jej kark, wysuwając się z niej. Chwytam kutasa i dochodzę, strzelając spermą na jej nogi. Zaciskam rękę na jej biodrze, a ona prostuje się lekko. Po chwili nasze oddechy się uspokajają. Wspólny prysznic sprawia nam prawdziwą przyjemność.

Czas na śniadanie. Robimy sobie tosty i herbatę. Okej, zima w Barcelonie nie jest mroźna, ale herbata się przyda. Chwilami mam wrażenie, że trochę zdziadziałem. No tak, przecież nie jestem już młokosem. Po posiłku wychodzimy. Pora załatwić jeszcze kilka spraw przed wyjazdem.

Jadę do biura. Potrzebuję jeszcze kilku dni wolnego. Wchodzę do gabinetu szefa i siadam na krześle. Jak zwykle się spóźnia. Ale to nic. Dzisiaj mam czas. Zakładam nogę na nogę i czekam. Mija dwadzieścia minut, zanim wreszcie pojawia się na horyzoncie. Wchodzi, zamykając za sobą drzwi, i siada za biurkiem. Patrzę w jego wściekle niebieskie oczy i uświadamiam sobie, że już go nie lubię. Kiedyś byliśmy sobie bardzo bliscy. To on był przy mnie po śmierci moich rodziców i to on trzymał mnie w ryzach. Wszystko zmieniło się jednak po tym, co działo się tego feralnego lata. Sprawa z Mendozą zepsuła nasze stosunki. Dziś nie jesteśmy już przyjaciółmi. Kumplami też raczej nie. Teraz to czysta relacja szef–podwładny. Patrzę na jego dumną minę. Po „operacji Mendoza” dostał awans, ja zresztą też. Teraz jestem podinspektorem i wyrwałem się z korpusu oficerów młodszych policji. Adam został inspektorem. Te dwa stopnie służbowe, które nas dzielą, trzymają moje nerwy na wodzy. Zbyt wiele już dla tej sprawy poświęciłem. Teraz, kiedy jest już po wszystkim, nie ma sensu pogrążać się na nowo.

– Urlop? – pyta prosto z mostu.

– Ta – potwierdzam.

– Będziesz w Polsce? – zadaje kolejne pytanie.

– To chyba nie jest twoja sprawa, gdzie i co będę robił – odgryzam się.

– Niby nie – rzuca, podpisując mój wniosek.

Kiedy oddaje mi ten kawałek papieru, wstaję i wychodzę bez słowa pożegnania.

– Stary! – słyszę za sobą. Zatrzymuję się. – Daj już spokój z tą urazą.

– Nie chce mi się o tym gadać. Nara – odpowiadam mu najbardziej chłodnym głosem, na jaki mnie stać, i odchodzę.

Do mieszkania wracam nieco spokojniejszy. Jestem sam i mam chwilę dla siebie. Muszę trochę odsapnąć, bo czeka mnie dziś wiele godzin za kierownicą. Tak.

Droga do Polski dłuży się niemiłosiernie. Wreszcie zatrzymuję auto pod domem na obrzeżach Wrocławia. Muszę odpocząć. Do ślubu zostały cztery dni, a ja nie wiem, jak wytrzymam tyle czasu.

Sobotni poranek jest dość zimny. Jakby pogoda chciała mi powiedzieć: zamrożę WSZYSTKO. Kurwa, coś czuję, że tak właśnie będzie.

Spałem niespokojnie. Nie przestają męczyć mnie koszmary. To jest tak chujowe, że czasami mam ochotę wyć jak wilk do księżyca. Kiedy nadchodzi pora, ubieram się do wyjścia. Wkładam czarną koszulę i czarny garnitur. To mój kolor, towarzyszy mi w ważnych momentach. Moje serce zatrzymuje się na ułamek sekundy, a potem znów rusza w swój bieg. Czuję się dzisiaj źle. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie zwracam na to uwagi. Wkładam płaszcz kolorem pasujący do reszty. Gotowy wsiadam do samochodu i ruszam spod domu.

Dojeżdżam do kościoła. Przed nim kłębi się tłum. Nie mam siły na to wszystko. Dlaczego to robię? Parkuję najdalej, jak się da. W samochodzie czekam, aż wszyscy wejdą do środka. Nie chcę się z nikim spotkać. Jeszcze nie. W końcu wysiadam z auta i idę w stronę pięknego kościoła.

Wchodzę, mijam przedsionek i już jestem w nawie głównej. Wszyscy obserwują mnie uważnie. Idę dalej. Zatrzymuję się niedaleko ołtarza. Pojawia się Przemo z żoną. Łapię z nim kontakt wzrokowy. Nie widzę w jego oczach niczego, co spodziewałem się zobaczyć. Sam również jestem spokojny i opanowany. Przecież nie będę obgryzał paznokci ze stresu. Mijają kolejne minuty, aż wreszcie rozbrzmiewają organy umieszczone na kościelnym chórze. Prostuję się jak struna, nabierając w płuca zdrowy haust powietrza. I wreszcie nadchodzi ten moment. W końcu ją widzę. Wchodzi.

Serce kołacze mi tak mocno, jakby zaraz miało wybić mi dziurę w klatce piersiowej, wyskoczyć i wybiec na zewnątrz. Przełykam ślinę. Sara kroczy w towarzystwie swojej matki. Nadal zastanawiam się, jak to jest możliwe, że się dogadały. Ale cóż. Zauważam na jej twarzy powagę, ale nie tylko. Czy inni też to widzą? Sara jest przerażona. Jej klatka piersiowa unosi się i opada z zawrotną prędkością. Nawet z tej odległości dostrzegam, że nie czuje się dobrze. Chyba zupełnie tak jak ja. Wygląda na to, że obojgu nam nie leży ten kościół. Najchętniej wziąłbym ją teraz za rękę, wyciągnął z tych murów, wpakował do samochodu i wywiózł daleko. Najlepiej z powrotem do Hiszpanii. Jednakże pamiętny sylwester określił, jak ma wyglądać nasze życie. Był końcem i początkiem. I teraz nie ma już odwrotu.

Wreszcie Sara dociera na miejsce. Moje serce już przebiło płuca, teraz jeszcze szarpie się z materiałem garnituru. Zaciskam szczękę i wpatruję się intensywnie w Sarę, czekając aż uniesie swoje piękne błękitne oczyska. Wreszcie to robi. Spojrzeniem trafia prosto w moje oczy.

A moje serce właśnie przestaje bić.

Rozdział 3

Sara

Wszystko przestaje dla mnie istnieć. Czas jakby stanął w miejscu. A on tu stoi. Jest. Błażej Pasura. Ten sam, którego poznałam, kiedy miałam dwadzieścia cztery lata. Stoi i patrzy na mnie tak, jakby szukał w moich oczach odpowiedzi na wszystkie pytania. Tyle tylko, że ja nie znam ani jednej z nich.

Omiatam spojrzeniem jego przystojną twarz. Idealne rysy człowieka, który już wiele w życiu przeszedł, ale też ma w sobie dużo z małego, bezbronnego chłopca. To zawsze mi się w nim podobało. Taki przystojny i wyniosły, a jego buźka jest taka okrągła, z małym noskiem, co czyni ją nieco dziecinną. Krótko wystrzyżone włosy, za które nie sposób złapać. No i ten lekko cyniczny, zarazem drapieżny, ale i uroczy uśmiech. Wszystko w nim jest idealne. Totalnie wszystko.

Dociera do mnie, że wiem. Rozumiem. Rozumiem, dlaczego jest tutaj. W kościele. Stoi przede mną i patrzy w moje oczy. Odkąd go poznałam, starał się mnie chronić. Zawsze. I dlatego właśnie jest teraz tu ze mną. Najchętniej olałabym wszystkich i uciekła. Z nim. Zostawiła gości, rodzinę i znajomych. Uciekła z nim. Tylko z nim. I tylko z nim spędzała czas.

Uśmiecham się w duchu na tę myśl. Robi mi się błogo na duszy. To jest Błażej. Człowiek, który starał się robić wszystko, abym była bezpieczna. To on od początku chronił mnie przed, o zgrozo, policją. To on chronił mnie później przed mafią. I to on chronił mnie też przed mamą, która nie była dla mnie taka, jaka być powinna.

Patrzę w jego brązowe oczy i zatracam się w nich całkowicie. Jak to jest możliwe, że dopiero teraz, dopiero tu, w kościele, nagle zaczynam rozumieć, że on naprawdę mnie kocha? Że faktycznie jestem dla niego całym światem i życiem? Jak to się mogło stać, że wcześniej tego nie pojmowałam? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś, kto poświęcał się dla mnie przez tyle lat, jest rzeczywiście we mnie zakochany? Czy byłam idiotką? Tak, absolutną.

Nagle zaczynam analizować każdą naszą rozmowę. Każdy gest, każde zbliżenie. Nigdy tego nie robiłam. Ani razu nie rozpatrywałam tego wszystkiego, co wydarzyło się między nami. Całą swoją tragedię, owszem. Ale nigdy w swoich rozmyślaniach nie brałam pod uwagę udziału Błażeja w całym tym bałaganie. Bałaganie, który narobił mój tata. Zdecydowanie to on był winien wszystkiemu, co się stało. Winien, bo zadał się z mafią, bo dla niej pracował. Bo dał się zwerbować do służb specjalnych, narażając tym mnie. Mama go wydała, nadal nie wiem dlaczego. Powiedziała mi tylko tyle, że miała swoje powody. I to wszystko. Kiedy zabrakło ojca, to mama była ze mną. To ona mnie wspierała, a ja ją. Do czasu, oczywiście. Później wszystko zaczęło się walić. Najpierw bank, ochrona osobista mojego szefa. Błażej. Później nasze zbliżenia. To przesłuchanie. Boże, co to się wtedy działo… I potem znowu Błażej. I porwanie. Cała ta szopka z malwersacją, listem gończym i groźbami. Dalej ten okropny Mendoza i jego sposoby zdobywania kobiety. Jakby się nad tym wszystkim zastanowić, to w Barcelonie przeżyłam największą miłość swojego życia. Moje serce otworzyło się dla kogoś, kogo już wcześniej do niego wpuściło. To tam zrozumiałam, że kocham tego mężczyznę. Niestety nic nie może wiecznie trwać, więc doszło do kolejnych strasznych wydarzeń. Zostałam ranna i odkryłam, że jestem w ciąży. Czułam się bardzo samotna, myślałam, że Błażej mnie porzucił. Na koniec to najgorsze – poronienie. Nic nie było równie okropne jak utrata naszego dziecka. Nawet niewola u Mendozy, groźba śmierci, pobicie i próba gwałtu to nic w porównaniu z tym, że życie, które tliło się we mnie, umarło. Tak po prostu przestało istnieć.

Czuję, że znowu zaczyna brakować mi tchu. Znowu robi mi się ciemno przed oczami. Mrugam szybko powiekami. Widzę intensywne spojrzenie Błażeja, które mówi mi: „Kocham cię”. Teraz to wiem. Teraz to widzę. Ale mimo to opanowuje mnie panika. Odrywam wzrok od jego twarzy i zwieszam głowę. Robię dwa wdechy, ale to nie pomaga.

Nagle czuję dotyk na ramieniu. Wzdrygam się lekko, bo przez chwilę mnie tu nie było. Łapię kontakt z rzeczywistością i otwieram oczy. Patrzę na swoją suknię ślubną. Unoszę lekko prawą dłoń, na której mam pierścionek zaręczynowy. Boże, jak te zaręczyny mnie rozwaliły. Teraz czuję się podobnie. Tylko że teraz nie chcę się rozpłakać. A wtedy płakałam. Ryczałam jak bóbr. Ktoś by powiedział, że ze wzruszenia.

– Kochanie, wszystko w porządku? – słyszę głos narzeczonego.

Dopiero teraz dociera do mnie, że wszyscy siedzą albo stoją i patrzą. Przyglądają mi się i pewnie myślą sobie Bóg wie co. Znowu zamykam oczy. Dlaczego tak ciągle przejmuję się innymi? Dlaczego przejmuję się tym, co ktoś sobie o mnie pomyśli? Co zrobi i co powie? Przecież to niedorzeczne.

Postanawiam wziąć się w garść. Nie ma co robić przedstawienia. To znaczy jedno należy zrobić, bo po to tu wszyscy przyszli. Ale tylko tyle. Więcej biletów nie będzie. Wystarczy. Wypuszczam głośno powietrze z płuc i podnoszę głowę.

Spoglądam na swojego narzeczonego. Zagłębiam się w jego spojrzeniu. W jego niebieskich tęczówkach…

Rozdział 4

Błażej

Stoję oniemiały. Sarę zaskoczył mój widok, nie na tyle jednak, by pokazała to po sobie. Jest zmieszana, owszem, ale nie zszokowana. Widzę jej konsternację i mam wrażenie, że nie pierwszy raz tak się dzieje. Po tych wszystkich wydarzeniach w Barcelonie ona nie jest już tą samą Sarą, którą poznałem niemal dziesięć lat temu.

Jest taka piękna. Czas się jej nie ima. Jedynym mankamentem na jej ślicznej twarzy jest blizna na lewym policzku. Teraz ma dobry makijaż, więc nawet jej stąd nie dostrzegam. Ale ja wiem. Wiem, że szrama szpeci jej twarz. I ja teraz utożsamiam się z tym znamieniem. Jestem jak zadra w jej sercu.

Ogarniam spojrzeniem jej cudowną buzię, tak bardzo lubiłem na nią patrzeć. Kochałem to. Ona cała jest piękna. Biała suknia leży na niej idealnie. Wygląda jak anioł, a swoim urokiem gasi wszystko wokół. Tylko dlaczego to nie do mnie podchodzi, a do kogoś innego?

Wydaje się, że wreszcie dociera do niej to, że jestem tutaj. W kościele. Na jej ślubie. Przysiągłbym nawet, że kącik jej ust drgnął lekko, jak tylko nasze spojrzenia się spotkały. Patrzy na mnie tak dziwnie. Tak inaczej. Jakby dokonała jakiegoś odkrycia. Dopiero co zarejestrowała moją obecność, ale wcale nie jest zdziwiona tym, że tu jestem. A ja? Stoję sobie w bocznej nawie, pod ścianą. Jednak na tyle blisko, żeby mogła mnie od razu zauważyć.

Dostrzegam w jej oczach cień zwątpienia. Widzę, jak ciężko oddycha. Dzieli mnie od niej kilka dobrych metrów, ale nawet stąd widzę, że coś jest nie tak. Sara ma taką minę, jakby zaraz miała zemdleć. Najchętniej zerwałbym się z miejsca i pobiegł do niej. Złapał ją w ramiona i już nigdy nie puścił. Ale nie mogę. Ona podjęła już decyzję. Trzy lata temu.

Patrzę tak na nią i przypomina mi się dzień, gdy mój świat ponownie się zawalił. Niespełna rok temu zadzwonił do mnie Przemo. Akurat wtedy odebrałem. Nigdy nie potrafił owijać w bawełnę, więc od razu powiedział mi, o co chodzi. Okazało się, że jego żona ma kuzynkę i ta kuzynka wychodzi za mąż. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że tą kuzynką jest Sara. Sara Nowakowska. Moja piękna. Pamiętam, jak mówił, że podejrzewał zbieżność nazwisk. Gdy jednak ją spotkał, był w totalnym szoku. Nie wiedział, jaki skutek przyniosły moje starania o odzyskanie Sary, bo nie rozmawiałem z nim od czasu, kiedy udostępnił nam domek swoich rodziców. Dzwonił do mnie kilka razy, ale ja najpierw odrzucałem połączenia, a później już je po prostu ignorowałem. Po tym, jak Sara mnie porzuciła, unikałem wszelkich kontaktów.

Myślałem, że to żart. Nieśmieszny, bo nieśmieszny, ale żart. Ale nie. On nie ściemniał, bo nie miał powodu tego robić. Podał mi datę ślubu i na tym zakończyliśmy naszą rozmowę.

Nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Siedziałem z telefonem w ręku dobrych kilka godzin, zanim się ocknąłem. Próbowałem nie brać tego do serca aż tak bardzo. Bo niby dlaczego? Nie widziałem jej już tyle czasu. Mijało właśnie dwa i pół roku, odkąd odeszła bez słowa. Nie powiedziała nic. Nie napisała nawet głupiej kartki. Żadnego SMS-a, mejla czy telefonu. Przez cały ten czas nic.

Wtedy się załamałem. Nie potrafiłem otrząsnąć się z tego, co mi zrobiła. Jeśli to miała być kara za moje grzechy, to wymierzyła mi najgorszą z możliwych.

Jeszcze tego samego dnia, gdy mnie zostawiła, udałem się pod dom jej matki. Nie wjechałem jednak na posesję. Zatrzymałem się po drugiej stronie ulicy. Nie wiem, po co tam pojechałem. Może chciałem się upewnić, że nic jej się nie stało? Że jest cała i zdrowa? Że nikt jej nie porwał? Nie wiem. Już miałem wysiąść, ale drzwi domu akurat się otworzyły. To była ona, Sara. Wyszła na zewnątrz, rozejrzała się wokół, postała chwilę, aż w końcu schowała się w domu. To wszystko mi wyjaśniło. Ona mnie nie chciała.

Nie chciała mnie wtedy i nie chce mnie dzisiaj. Więc dlaczego jestem teraz tu, w kościele? Dlaczego stoję i patrzę, jak kobieta mojego życia oddaje rękę innemu mężczyźnie? Czy mało mi masochistycznych gestów?

Kiedy nie mogłem być z nią, bo miałem zadanie do wykonania, męczyłem się. Nie mogłem wziąć jej w ramiona, spotykać się z nią. Jeździłem więc do jej mieszkania. Przesiadywałem tam godzinami. Ona była w pracy, a ja katowałem się jej zapachem i wyczuwalną obecnością. Następnie patrzyłem, jak migdaliła się z tym żonatym fagasem. Na myśl o niej w ramionach innego nóż mi się w kieszeni otwierał. Później już mnie nienawidziła, ale ja przebiłem mur, którym się otoczyła. Posiadłem ją, jednocześnie skazując na Mendozę. Kurwa, jak mnie wtedy rozpierdalało od środka. A potem znowu mnie nienawidziła, a ja łaziłem za nią jak pies. Łkałem o najmniejszą uwagę z jej strony. O cokolwiek. Aż w końcu oddała mi siebie znowu. Ale zrobiła to, by potem zniknąć z mojego życia razem z moim sercem.

Dzisiaj znowu się katuję. Znowu sprawiam sobie ból. Jestem kretynem? Bez wątpienia. Ale musiałem to zrobić. Musiałem przyjechać tu i przekonać się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Musiałem dać jej ostatnią szansę na to, by… Nie wiem. Zrezygnowała ze ślubu? Może. Czy chciałem wpłynąć na jej decyzję opuszczenia narzeczonego przed ołtarzem? Nie. Nie mam pojęcia, co miałem w głowie, kiedy postanowiłem, że się tu zjawię. A postanowiłem tak, bo Przemo nie omieszkał mi o tym przypomnieć. Bardzo możliwe, że gdyby nie zadzwonił, nie przyjechałbym.

Dzisiejszy dzień zdecydowanie przebija Wigilię sprzed trzech lat. Jeśli wtedy myślałem, że bardziej nieszczęśliwy już być nie mogę, to byłem w błędzie. Szkoda, że musi się wydarzyć coś tak dla mnie strasznego, żebym pojął, że mężczyzna zakochuje się przez oczy, a kobieta przez uszy. Jaki ja byłem głupi…

Uroczystość trwa już w najlepsze, a Sara stoi teraz do mnie bokiem. Gdy ksiądz przechodzi do przysięgi, nie wytrzymuję. Zrywam się z miejsca. Jestem już w przedsionku, kiedy słowa księdza uderzają we mnie jak kula z najcięższego działa.

– Ja, Adam, biorę ciebie…

Rozdział 5

Sara

Ksiądz zaczyna regułkę przysięgi małżeńskiej, kiedy słyszę skrzypnięcie drzwi kościoła. Mimowolnie spoglądam w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu widziałam Błażeja. Nie ma go tam. Wyszedł. Dreszcz przebiega przez moje ciało. Oglądam się za siebie, ale już go nie widać. Wracam spojrzeniem do Adama, po drodze zahaczając wzrokiem o Przema, który wpatruje się we mnie z nieodgadnioną miną. Jakby był zaskoczony i zły zarazem. To on musiał powiedzieć Błażejowi o moim ślubie. Nikt inny.

– Teraz panna młoda – zwraca się do mnie ksiądz, a ja wyrywam się z letargu.

– Tak? – wypalam, na co mój już prawie mąż marszczy brwi.

On swoją kwestię już powiedział? Kiedy?

– Teraz twoja kolej – szepcze, a ja zdezorientowana kiwam głową. – Ja, Sara, biorę ciebie, Adamie, za męża…

– Ja, Sara, biorę ciebie… – zacinam się.

Brakuje mi tchu i nie potrafię wypowiedzieć ani słowa więcej. Nie potrafię powiedzieć tego imienia. Adam patrzy na mnie przerażony, ale już się nie odzywa. Wreszcie odchrząkuję.

– Biorę ciebie, Adamie, za męża…

– I ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską – ciągnie ksiądz.

– I ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską – powtarzam, a gula w moim gardle rośnie w zastraszającym tempie.

Bo ja już wiem, że to krzywoprzysięstwo.

– Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci – recytuje dalej duchowny, czym ostatecznie mnie dobija.

Patrzę na swojego narzeczonego. Na jego przystojną twarz. Na ten piękny mundur zdobiący jego ciało. Odznaczenia honorowe. Belki na ramieniu.

– Oraz, że cię nie opuszczę aż… – urywam, przełykając żal i gorycz – do śmierci.

– Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

– Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci – szepczę ostatnie słowa.

Czuję, jakby na moje serce spadał ogromny głaz. Co najmniej wielkości Giewontu. Mój już prawie mąż zapewne nie rozumie mojego zachowania. Nie widział Błażeja. Nie ma pojęcia, że on tu był. Nie wie, że moje serce należy do niego. Od zawsze.

Tak właśnie podczas własnego ślubu uświadamiam sobie, że fałszywa miłość jest gorsza niż prawdziwa nienawiść. Myślałam, że nienawidzę Błażeja. Myślałam, że już go nie kocham. A przede wszystkim myślałam, że on nie kocha mnie. Myliłam się. Jak bardzo się myliłam! Czy gdyby nic do mnie nie czuł, przyjechałby tu? Przyszedłby na mój ślub? Nie sądzę.

Chce mi się płakać. Nakładamy sobie obrączki, a ksiądz ogłasza nas mężem i żoną. Wtedy spod moich powiek wydostają się pierwsze łzy. Nie wytrzymuję. Mój mąż reaguje lekkim uśmiechem i pochyla się nade mną. Całuje mnie delikatnie w usta i zaciąga się moim zapachem. Czy on znowu myśli, że to ze wzruszenia?

Nie pamiętam drogi do restauracji. Kompletnie nic nie widziałam. Efekt tego jest taki, że Magda musi mnie jakoś ogarnąć. W związku z tym zaraz po przybyciu na miejsce idziemy do pokoju hotelowego. Siadam na łóżku, a moja kuzynka kuca przede mną.

– Wszystko w porządku, kochana? – odzywa się zatroskana.

Nie.

– Tak – jęczę ledwie słyszalnie.

– Saro, zaraz wszyscy pomyślą sobie, że ktoś zmusił cię do tego ślubu – mówi bardzo łagodnie. – A przecież tak nie jest, prawda?

– Nie – szepczę.

Bo nie jest. Prawda jest taka, że zgodziłam się wyjść za Adama. Oświadczył mi się w zeszły Nowy Rok. Wcześniej byliśmy razem już z jedenaście miesięcy. Koniec i początek. Tym dla mnie jest sylwester i Nowy Rok. To taka specyficzna data. A on musiał mi się oświadczyć akurat wtedy. Jakby wiedział, że ta data mnie zabije. No i płakałam. Ale nie ze szczęścia, a z bezradności. Ale wiedziałam, że u Błażeja nie mam już czego szukać. Zresztą sama odeszłam od niego dwa lata wcześniej. Nie wierzyłam, że mnie kocha. Nie chciał wyznać mi tej miłości słowami, a to było wtedy dla mnie ważne. Adam to robi. Robi to od… W sumie od początku.

Potrzebowałam czasu, aby dojść do siebie po wydarzeniach, które rozegrały się tamtego lata. To nie było łatwe. Wróciłam do mamy, która, o dziwo, przyjęła mnie z powrotem. Nie obyło się bez awantury. Ale kiedy powiedziałam jej, że z Błażejem wszystko skończone, odpuściła. Parę miesięcy trwało, zanim zaczęłyśmy się dogadywać. Tak minęło pierwsze lato bez Błażeja, a jesienią pojawił się Adam.

Znaliśmy się już wcześniej. Wiedziałam, kim jest, i nie potrzebowałam czasu na odkrywanie go jak każdego nowo poznanego człowieka. Adam bardzo szybko wyznał mi, że od dawna jest mną zauroczony. Zabiegał o mnie. Chodziliśmy na prawdziwe randki. Nie miał żony ani żadnych tajemnic. Pochłonął mnie. Przy nim wreszcie poczułam się pewniej. Nie mówię tu o samym poczuciu bezpieczeństwa, bo tego mi przy Błażeju nie brakowało. Mówię o wolności. Wolności od intryg i pokrętnych działań. Mówię o braku tajemnych układów i ciągnącej się za nami paskudnej przeszłości. Tego już dla siebie nie chciałam.

Czy kocham swojego męża? Myślę, że uczucie, jakie do niego żywię, jest prawdziwe i piękne. Tak, kocham go. Moje serce znalazło mały kawałek siebie, aby oddać się właśnie jemu. Z czasem zakochałam się w nim i naprawdę myślałam, że to będzie już moja jedyna miłość. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Błażej nie pojawił się nagle w moim życiu na nowo. Gdybym nie zobaczyła go w kościele, może nie przypomniałabym sobie, że moje serce bez niego krwawi. Nie uświadomiłabym sobie, że on naprawdę mnie kocha. Nie płakałabym na własnym ślubie. I nie czułabym się tak, jakbym popełniła największy błąd w swoim życiu.

– Więc chodź, proszę – mówi Magda, a ja podnoszę na nią wzrok i mam wrażenie, jakbyśmy siedziały tu już ze dwie godziny. – Już jest troszkę lepiej – dodaje, pudrując mi jeszcze twarz, a ja kiwam tylko głową.

W końcu wracamy na salę. Mam już poprawiony makijaż i nieco lepszy nastrój. Adam od razu podchodzi do mnie i prosi do tańca. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo to wybawia mnie od spotkania z gośćmi, którzy zapewne będą pytać. I pytać. I pytać.

– Powiedziałem gościom, że rozdarłaś sukienkę i to wyprowadziło cię z równowagi – szepcze mi do ucha.

– Dzi-dziękuję… – dukam totalnie zaskoczona.

– Czy powinienem się czegoś obawiać? – pyta bardzo poważnie, patrząc na mnie tymi swoimi rozbrajająco niebieskimi oczami.

Oddech grzęźnie mi w gardle, a język niemal zaplątuje się w supeł. Gdy milczę już jakąś chwilę, czuję na swoim ramieniu mocniejszy uścisk.

– Nie – odpowiadam, uśmiechając się wreszcie do niego.

– Kocham cię, kotku – mruczy w moje usta.

– Ja ciebie też…

Kłamczucha.

Rozdział 6

Błażej

Miłość rodzi się wtedy, gdy bratasz się z cierpieniem, nie tylko umiesz je znosić, lecz go nie unikasz. Tak. Teraz mogę powiedzieć, że moje cierpienia są związane z miłością, a ja ich nie unikałem. Do wczoraj. Ale koniec z tym.

Jest już dziesiąta rano. Ogarniam dom i pakuję resztę rzeczy do bagażnika. Nie planuję przyjeżdżać tu aż do października. Trzydziestego zapalę światełko na grobie rodziców i córki. Odwiedzam ich za każdym razem, kiedy jestem w Polsce. U Antosi byłem każdego dnia, od kiedy przyjechałem. Dzisiaj też zamierzam wstąpić na cmentarz, zanim wyruszę w drogę. Zamykam wszystko dokładnie i jadę.

Podjeżdżam na cmentarz Grabiszyński i parkuję przed nim. Zabieram znicze i kwiaty dla córki. W pierwszej kolejności idę do rodziców. Tutaj zostawiam tylko lampkę, zmawiam krótką modlitwę i idę dalej. Zatrzymuję się przy grobie swojego nieżyjącego niedoszłego teścia i mojej malutkiej nienarodzonej córeczki. Patrzę na nagrobną księgę i łza mi się kręci w oku.

To coś, co postanowiłem zrobić, zanim wyjechałem trzy lata temu. Zamówiłem u kamieniarza tablicę nagrobną dla swojego dziecka. Jest w kształcie otwartej księgi. Kolorystycznie dobrana do całego pomnika. Ustawiono ją w nogach, po prawej stronie. Widnieje na niej napis:

Zgasłaś nam córeczko jak świecy płomyk,

bez buntu, bez słowa skargi, bezbronna…

Samotna w ostatniej drodze.

I tylko smutek bolesny i pamięć żywa o Tobie w nas pozostanie,

bo zawsze myślami będziemy przy Tobie.

Czytam po raz kolejny te słowa, a z moich oczu płyną niekontrolowane łzy. Straciłem wszystko. Tak jak Sara straciła wszystko ponad trzy lata temu. Nie ma w moim życiu już ani jednej, ani drugiej. Obie odeszły.

Odpalam znicz i ustawiam go przy nagrobku. Prostuję się, ocierając policzki wierzchem dłoni. Wzdycham bezradnie. Nagle słyszę za sobą czyjś głos.

– Przegrałeś – warczy do mnie, jakżeby inaczej, matka Sary.

Odwracam się i patrzę na nią surowo.

– Czego pani jeszcze chce? – pytam, a mój głos ocieka jadem.

– Jesteś żałosny – prycha. – Przyszedłeś, żeby zepsuć jej ślub? Myślałeś, że co? Że dla ciebie zostawi tego wspaniałego człowieka? – drwi ze mnie.

Tak, wspaniałego człowieka.

– Nie pani interes – odszczekuję, odwracając się do niej plecami.

– A jednak – mówi, podchodząc i stając obok mnie. – Nie życzę sobie tutaj twoich wizyt!

– Teraz to pani jest żałosna – syczę do niej przez zaciśnięte zęby.

– Nie masz prawa tu być – wrzeszczy niemal.

– Ja? – Unoszę pytająco brwi, a w środku aż się gotuję. – Przepraszam bardzo, ale proszę mnie oświecić – zaczynam. – Kto jest bardziej związany z tym miejscem? Z tą mogiłą? – Wskazuję ręką na grób, a jej spojrzenie wędruje za moją dłonią. – Ja? Czyli ojciec dziecka tu spoczywającego? Krew z mojej krwi! – Czuję coraz silniejsze kołatanie w piersi. – Czy pani? – Mrużę oczy, nie zaprzestając ataku. – Babcia, która cieszyła się ze śmierci własnej wnuczki…

– Zamknij się – przerywa mi, ale ja się nie daję.

– I zabiła własnego męża?! – krzyczę, na co ona od razu milknie, blednąc. – Więc kto z nas jest tu bardziej nie na miejscu? – Urywam, wzdychając. – Ja czy pani?

– Coś ty…

– Wiem, co pani zrobiła – mówię najtwardszym głosem, na jaki mnie stać. – Wiem, co zrobił pani mąż. Dzisiaj znam już każdy szczegół dotyczący jego śmierci – kończę z wyższością.

– J-jak…

– Jestem oficerem policji – prycham. – Mam swoje sposoby. Rozgryzłem panią – szepczę, pochylając się nad nią nieznacznie. – I jeszcze coś pani powiem – dodaję, patrząc w jej wystraszone oczy. – Jeśli nie da mi pani świętego spokoju, to Sara dowie się… – Urywam, uśmiechając się do niej szyderczo. – Jaką tajemnicę zdołałem odkryć w ostatnim czasie.

Szach i mat.

Zamurowało ją i już nic nie odpowiada. Ja za to prostuję się dumnie i odwracam na pięcie. Odchodzę bez słowa pożegnania czy jakiegokolwiek wyjaśnienia. Niech ma teraz za swoje. Niech się zastanawia, czy naprawdę wiem o wszystkim. Sara nie byłaby taka skłonna do wybaczenia jej tego, co rzeczywiście się stało. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej. Ale cóż, trudno się mówi. Poza tym takie sprawy nie powinny być fundamentem naszego związku. A jestem przekonany, że wyjechałaby wtedy ze mną do Barcelony. Na bank.

Wsiadam do auta i odpalam silnik. Po chwili mój telefon zaczyna dzwonić. Wzdycham i wyciągam go z kieszeni spodni. Przemo. Nie, nie odbiorę. Nie chce mi się gadać o tym, co się wczoraj wydarzyło. Nie chcę słyszeć, jak Sara powiedziała innemu mężczyźnie sakramentalne „Tak”. Nie chcę już nic. Ignoruję więc połączenie i rzucam aparat na deskę rozdzielczą. Po drugiej nieudanej próbie dodzwonienia się do mnie Przemo wysyła mi wiadomość tekstową. Otwieram ją, czytam. Jedno krótkie pytanie. Chce wiedzieć, czy wszystko u mnie w porządku. Nie odpisuję. Wiadomość również postanawiam zignorować. Blokuję telefon. Wrzucam bieg i ruszam.

Co za ironia losu. Przemo był moim najlepszym przyjacielem. Znam go od dziecka. A teraz co? Teraz należy do rodziny Sary. Kobiety, która nadal jest dla mnie całym światem i która wybrała życie beze mnie. Jak to jest, że z jej powodu tracę przyjaciół? Najpierw Adam, a teraz Przemo…

Rozdział 7

Sara

Mój ślub był dla mnie strasznym przeżyciem. A wesele to wręcz tragedia. Chyba nigdy nie męczyłam się tak bardzo jak wtedy. Ciągnęło się to wszystko w nieskończoność. Przyjęcie trwało i trwało, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwariuję. W towarzystwie tych wszystkich ludzi cieszących się moim… szczęściem odechciało mi się wszystkiego. Niestety, powiedziałam „A”, więc czas na „B” i „C”, a potem na resztę alfabetu.

Teraz siedzę na tylnej kanapie samochodu Przema, a obok mnie jest mój mąż. Schlał się do nieprzytomności, jego ciało zwiotczało, a głowa leży bezwładnie na moich kolanach. Mam nieodpartą ochotę ją zrzucić, ale przecież jestem już żoną, powinnam się nim zająć.

Podnoszę spojrzenie i we wstecznym lusterku natrafiam na wbity we mnie wzrok Przema. Patrzy na mnie przenikliwie, ale jakoś inaczej. Jakby chciał wyczytać z moich oczu to, co siedzi mi w duszy. Nie odzywa się, zapewne tylko dlatego, że obok siedzi podpita Magda, ale ja widzę w nim to, co chyba mam zobaczyć. I choć na początku naszej znajomości pił na umór, nie stronił też od innych używek, dziś przypomina mi Błażeja. On również nie unikał alkoholu i zawsze miał kontrolę nad wszystkim, nawet jeśli uważałam, że jest inaczej.

Spuszczam głowę i spoglądam na Adama. Myślę jednak o Błażeju. Czy to jest normalne kilka godzin po ślubie? Czy to jest normalne, że moje myśli nie są skupione na własnym mężu?

Błażej próbował mnie chyba dziś ukarać. Wiedział o ceremonii, więc wiedział też, że ułożyłam sobie życie. Musiał mieć świadomość, że jeśli zobaczę go właśnie tego dnia, całkowicie mnie to rozwali. Zrobił to celowo. Chciał, żebym cierpiała. A może się mylę? Może przyjechał, bo naprawdę mnie kochał? Albo nawet nadal kocha? Wiele można by o nim powiedzieć, ale nie to, że gotów byłby mnie skrzywdzić. Przynajmniej celowo.

Gdy docieramy pod nasz dom, Przemo pomaga mi wywlec Adama z samochodu. Razem targamy go do środka. Moja suknia ciągnie się po brudnym śniegu, podarta przez niesfornego męża, który ledwie się toczy. Nie wiem, czy to normalna reakcja, raczej nie, ale odczuwam ulgę, że jest w takim stanie. To oznacza, że będzie spał, a ja odpocznę po tym najbardziej męczącym dniu w życiu.

Przemo rzucił Adama na łóżko, a teraz wkłada buty.

– Dasz sobie radę? – pyta.

– Tak, dziękuję za pomoc – odpowiadam.

– Jesteś tego wszystkiego pewna? – dodaje, chwytając już za klamkę. – Wiesz, że…

– Wiem. Za późno na takie rozmyślania.

Mleko się już rozlało, więc nie ma o czym rozmawiać.

– Dobrze – wzdycha, przechodząc przez próg, ale jeszcze zatrzymuje się na drugim stopniu. – W razie czego dzwoń śmiało – rzuca, zbiega ze schodów i wskakuje do auta.

Samochód znika mi z pola widzenia, a ja stoję w otwartych drzwiach, trzęsąc się z zimna. Patrzę na śnieg. Jest tak biały i kryształowy jak wtedy, gdy siedzieliśmy w tym góralskim domku, obejmując się, rozmawiając i kochając. Jest taki puszysty jak wtedy, gdy zbierałam z niego rozrzucone czerwone róże. Te same, które dostałam parę dni wcześniej. Jest tak samo miękki jak wtedy, gdy szłam zapłakana w ten pamiętny Nowy Rok trzy lata temu. Jest tak czysty, jak czysta była moja miłość do Błażeja. Była, bo teraz ta miłość nie jest czysta, zabrudziły ją nasze błędy i niedopowiedzenia. Jest stracona.

– Saro!

Aż podskakuję na to wołanie. Zamykam drzwi wejściowe i odwracam się szybko. Rzucam wystraszonym spojrzeniem w stronę sypialni. Sama nie wiem, dlaczego właśnie strach mną włada, ale jakoś dziwnie nie potrafię nad nim zapanować. Przełykam ślinę.

– Coś się stało? – pytam, widząc męża na wpół siedzącego na łóżku.

Jego mundur jest porozpinany, koszula wymięta, a krawat dawno gdzieś przepadł.