Diabelski układ - Farion P.K. - ebook + książka

Diabelski układ ebook

Farion P.K.

4,1
31,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Sara jest ambitną dziewczyną, która dąży do rozwoju swojej kariery w bankowości. Błażej jest osobistym ochroniarzem, który ma co nieco za uszami. Początkowo łączą ich tylko sprawy zawodowe, ale szybko nawiązuje się między nimi przyjaźń, a potem coś znacznie więcej. On szybko uzależnia ją od siebie. Ona nie widzi świata poza nim. Kiedy Błażejznika, wydaje się, że Sara ma szansę na budowę nowego życia, ale on niespodziewanie wraca po latach i burzy cały jej spokój. Stawia ją pod ścianą. Sara musi poważnie zastanowić się nad tym, jaką decyzję powinna podjąć, choć z góry wiadomo, że znajduje się na przegranej pozycji. Czy Błażejowi uda się wciągnąć Sarę w swój kryminalny świat?

Czy Sara podda się szantażowi i odda się w ręce szefa mafii? Ta historia pokazuje, że przyjaciel nie zawsze jest przyjacielem a wróg nie zawsze jest wrogiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Data ważności licencji: 2/18/2027

Oceny
4,1 (708 ocen)
379
149
109
49
22
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja;
40
EdytaCiach33

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytane mega wciągające. Trzyma w napięciu do samego końca czuje niedosyt..
40
josephine_B

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna!!!
40
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Diabelski układ Diabelski układ czyli przyjaciół trzymaj blisko. Wrogów jeszcze bliżej. Książka, która mną wstrząsnęła. Zaskoczenie, tajemnica i jedno wielkie kłamstwo. Kłamstwo, który może okazać się prawdą. Kto jest wrogiem a kto przyjacielem? Czy tajemnicza śmierć z przeszłości jest w stanie wywrócić spokojne życie szarej myszki? Czy tajemniczy przystojniak rozkocha szarą myszkę? Czy dla miłości i ochrony rodziny dziewczyna jest w stanie zrobić wszystko? Powiem tak, dawno o nie czytałam tak świetnej książki. Niby romansidło ale jakie! Romans z wątkiem szpiegowskim, sensacyjnym z mafią w tle. Niesamowita fabuła, idealnie wykreowani bohaterowie. I ta akcja!!! Czytając , nie wiecie co wydarzy się na kolejnych stroanach książki. O co w tym wszystkim chodzi? Tego dowiecie się z książki. Gorąco polecam. Brawo!!! PS. Kiedy kontynuacja?
40
89185de1db5fb4f172c451f2040b03d8

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Nie mogłam się odwrócić i szczerze polecam! Grzyby nie fakt, że trzeba iść do pracy, zaczęłabym drugi tom już teraz 😁
30



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Irma Iwaszko

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Renata Jaśtak, Dorota Piekarska

Zdjęcie na okładce

© AS Inc/Shutterstock

© by P.K. Farion

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1635-3

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

Tym, którzy mnie kochają.

Tym, którzy we mnie wierzą i trwają przy mnie.

Tym, którzy przekonali mnie, by spróbować.

Tym, co mówią: „pisz, pisz, my będziemy czytać”.

I sobie samej, za odwagę…

Prolog

Dziękuję, Piękna. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Nie wiesz, ile Ty dla mnie znaczysz. Kiedyś wszystko Ci wyjaśnię. Myślę, że wtedy mnie znienawidzisz, ale przynajmniej zrozumiesz. Muszę wyjechać. Będę tęsknił. B.

Wtedy nie sądziłam, że jego wyjaśnienia okażą się aż tak pogmatwane. Nie spodziewałam się, że będę mogła go znienawidzić. Przecież ufałam mu, był moim przyjacielem. A on wbił mi nóż w sam środek mojego zniszczonego serca…

Prawda jednak docierała do mnie falami. Coraz lepiej go rozumiałam i jednocześnie coraz bardziej nienawidziłam. Stałam się przez niego kompletnie inną osobą. Zabił mnie…

Sposób, w jaki to wszystko się skończyło, przerósł mnie totalnie. I pomyśleć, że początek był jeszcze przed samym początkiem…

Rozdział 1

Kiedyś – sześć lat temu

Wchodzę do gabinetu dyrektora z naręczem dokumentów. Omiatam spojrzeniem pomieszczenie. Według mnie jest ono zbyt duże jak na biuro w banku. Pełno tu regałów z dokumentami upchanymi w masie kolorowych segregatorów. Na środku stoi wielkie drewniane biurko, a na nim cała sterta papierzysk. Jak zwykle jest tu bałagan nie do opanowania. No przecież od czego ma się asystentkę? – mruczę pod nosem i od razu zabieram się do porządkowania tego stosu papierów. Oczywiście oczami wyobraźni widzę, jak to ja zasiadam na tym fotelu i to ja rządzę tym potężnym bankiem. Chciałabym. Kiedyś. Moje wykształcenie wystarczyłoby, żebym mogła nawet być jego zastępczynią. A ja jestem tylko jego asystentką. Jednak nie powiem, dyrektor Warden wiele mnie już nauczył i jest dla mnie niczym guru. Niemal jak mój tata, świętej pamięci. Nie wiem tylko, co konkretnie takiego robi jeszcze dyrektor Warden, że potrzebuje ochrony osobistej. Czy ma tyle kasy? Czy może aż takie problemy? Ciekawe.

Wreszcie kończę pracę i idę do domu. Jak zwykle wychodzę ostatnia. Mowa oczywiście o biurach banku, gdzie nie ma dostępu do gotówki czy sejfu. Tamta część budynku jest już dawno zamknięta.

Nie boję się chodzić ciemnymi ulicami Wrocławia, choć jestem młodą, dwudziestoczteroletnią kobietą. To moje miasto. Niczego się tu nie obawiam. Mama za to znów by lamentowała, gdyby wiedziała, że nie biorę taksówki. Ale ja lubię spacerować. Chodzić po ulicach tego pięknego miasta i obserwować nocne życie ludzi, którzy nie muszą rano wstawać do pracy albo nic ich ogólnie nie interesuje. Czuję się wtedy tak, jakbym żyła w jakimś innym świecie. W innej galaktyce.

Mimo że już kwiecień, wieczory nie są jeszcze zbyt długie. Gdy wracam do swojego mieszkania, jest już ciemno. Powinnam coś zjeść, ale nie mam najmniejszej ochoty zajmować się gotowaniem. Jestem zbyt zmęczona. Piję więc tylko mleko prosto z kartonu i idę pod prysznic. Jutro kolejny ciężki dzień. Kładę się wreszcie do łóżka i nie ma jeszcze nawet dwudziestej trzeciej, a ja już śpię.

Następny dzień zaczynam podobnie jak każdy inny, zgodnie z utartą rutyną. Czeszę w kok swoje długie do pasa blond włosy. Lubię je, ale nie cierpię, kiedy wpadają mi do oczu. Robię staranny makijaż, nie przesadzam jednak z podkreślaniem niebieskich oczu. Ostrzejszy make-up zostawiam sobie na sobotnie wyjścia, których w praktyce nie mam. Wkładam białą bluzkę, ołówkową granatową spódnicę i żakiet do kompletu. Typowa baba z biura. Obciągam jeszcze delikatnie ubranie i stwierdzam, że czas na podbój kolejnego dnia.

Pcham się do centrum tramwajem i punktualnie o dziewiątej jestem na stanowisku gotowa do działania.

– Saro, to mój osobisty ochroniarz. – Dyrektor Warden wskazuje na mężczyznę znajdującego się w jego gabinecie, kiedy wchodzę z umowami do podpisania. – Poznajcie się – dodaje.

Podnoszę wzrok i aż mi dech zapiera. Wysoki, megawysoki facet. Ma chyba z metr dziewięćdziesiąt, jeśli nie więcej. Brunet wystrzyżony na jeża. Brązowe oczy i mały nos. Twarz ma okrągłą, trochę chłopięcą, ale niebywale przystojną. Oczywiście jest dokładnie ogolony. Moje oczy wędrują niżej i widzę garnitur. Nie wiem, co to za rozmiar, ale klatka piersiowa mężczyzny wydaje się tak potężna, że dyrektor Warden mógłby owinąć się jego marynarką ze dwa albo i trzy razy. Wracam spojrzeniem do twarzy mężczyzny i widzę, jak on się do mnie uśmiecha. Ładny ma ten uśmiech.

– Cześć, jestem Błażej Pasura. – Wyciąga do mnie rękę.

Otrząsam się z amoku i podaję mu dłoń. Delikatnie ją ściska i potrząsa, patrząc mi w oczy. Potrafi podawać dłoń kobiecie.

– Witaj, nazywam się Sara Nowakowska i jestem asystentką pana Wardena – odpowiadam z lekkim uśmiechem, którego nie potrafię opanować.

– Tak, wiem. – Kiwa głową. – Dyrektor już mi o tobie opowiedział. Będziemy razem spędzać dużo czasu. – Mówiąc to, puszcza do mnie oczko.

– Właśnie – odzywa się dyrektor, a ja przenoszę na niego wzrok. – Błażej będzie towarzyszył mi zawsze w ciągu dnia. Będzie mnie odbierał z domu i do niego odwoził – tłumaczy. – Jest w stu procentach zaufaną osobą.

– Rozumiem.

– Błażeju, Sara będzie cię informować o moim planie zajęć – zwraca się teraz do ochroniarza. – O wszystkich spotkaniach i tym podobnych. Proszę, żebyście byli w stałym kontakcie.

– Tak jest – mówimy niemal chórem.

– Okej, a teraz zostawcie mnie samego.

Układam przyniesione papiery na biurku dyrektora i wychodzę z gabinetu. Błażej rusza za mną.

– Spoko gość – odzywa się, robiąc lekki ruch głową w stronę drzwi gabinetu.

– Tak, dyrektor Warden jest w porządku – odpowiadam. – Masz ochotę na kawę? Idę zrobić szefowi.

– Pewnie. Pójdę z tobą.

Udajemy się do kantyny, gdzie parzymy wspólnie kawę. Okazuje się, że lubimy tę samą latte. To zadziwiające, że taki silny mężczyzna pije tak delikatną kawę. A może to tylko stereotyp, że silni mężczyźni powinni gustować w ostrzejszych napojach.

Dobrze mi się z nim rozmawia. Od razu widać, że z tym mężczyzną można dyskutować na różne tematy. Wydaje się doskonale obeznany w rodzajach zabezpieczeń, a także w ich wykorzystywaniu. W sumie niedziwne, jeśli wziąć pod uwagę jego zawód. Na rozmowie spędzamy każdą wolną chwilę pomiędzy spotkaniami szefa czy jakimiś moimi zajęciami. Na szczęście nie mam dzisiaj aż tak dużo roboty. Po całym dniu Błażej wie o mnie już sporo, na przykład że skończyłam studia, kierunek finanse, że mieszkam sama, pochodzę spod Wrocławia, a moja mama ma swój zakład krawiecki. Wie też, że lubię ćwiczyć, ale nie mam na to zbytnio czasu. Ja natomiast wiem o nim niewiele. Jest fanem motoryzacji, uwielbia zwłaszcza audi i takim samochodem jeździ. Ćwiczy sztuki walki. Ma tatuaże, chociaż żadnego nie widać. No i mówi o sobie, że jest najemnikiem, cokolwiek to znaczy. Jest trzy lata ode mnie starszy. Same suche fakty.

Dzień kończy się spokojnie. Docieram do domu o stałej porze, czyli po dwudziestej. Czasami zastanawiam się, czy moje życie musi być tak bardzo monotonne. Nie dzieje się w nim nic ciekawego. Nie ma żadnego gromu z nieba. Nie ma nic, co by mnie zaskoczyło czy też porwało moje serce.

Rano zaglądam na pocztę i odczytuję informację, że dyrektorowi odwołano spotkanie w ratuszu. Od razu przekazuję wiadomość szefowi, a ten prosi, żebym dała znać Błażejowi – ma przyjechać po niego dopiero za dwie godziny. Chwytam więc za telefon i dzwonię. Po dwóch sygnałach ochroniarz odbiera.

– Cześć, z tej strony Sara Nowakowska, asyste… – zaczynam.

– Cześć, piękna – przerywa mi w połowie zdania.

Miło.

– O – odpowiadam zaskoczona, uśmiechając się jak głupi do sera. – No cześć. Słuchaj, dzwonię, bo chciałam ci powiedzieć, żebyś jeszcze nie jechał po dyrektora…

– Dlaczego? – wcina mi się w zdanie wyraźnie zdziwiony nagłą zmianą planów. – Już jestem w drodze.

– Odwołali mu spotkanie – informuję. – Masz być po niego za dwie godziny.

– Kurwa, no trudno – kwituje, wzdychając. – A ty co robisz?

Ja? Siedzę w piżamie przed laptopem.

– No, ja muszę być w pracy o czasie. Nie jestem dyrektorem. – Śmieję się.

– W takim razie podjadę po ciebie.

Co?

– Nie ma takiej potrzeby! – protestuję.

– Przecież pada. Nie – poprawia. – Leje.

Spoglądam w okno i widzę, jak woda strumieniami spływa po szybie. Rzeczywiście leje.

– Pojadę tramwajem – oponuję.

– Chyba żartujesz – prycha. – Za dziesięć minut jestem – dodaje i się rozłącza, a mnie zatyka.

Podrywam się z krzesła i pędzę do łazienki. Dobrze, że mam już makijaż. Szybko się ubieram i poprawiam włosy. Po niespełna dziesięciu minutach rozlega się dzwonek do drzwi. Zaraz. Przecież nie powiedziałam mu, gdzie mieszkam. Skąd wiedział, dokąd przyjechać? Przełykam głośno ślinę i podchodzę do drzwi. Przez wizjer upewniam się, że to rzeczywiście on. Otwieram więc.

– Cześć, piękna – mówi z uśmiechem. Ten uśmiech jest taki… Taki charakterystyczny. – Gotowa?

– Skąd… – próbuję zapytać o jego szeroką wiedzę dotyczącą mojego adresu.

– Mam swoje źródła – przerywa mi. Uśmiecha się jeszcze promienniej i mruga porozumiewawczo.

– Powinnam się bać? – Robię krok w tył, niepewna, co myśleć o całej tej sytuacji.

– Mnie? Jestem łagodny jak baranek – odpowiada i robi krok w moim kierunku.

Serce podchodzi mi do gardła, kiedy staje tuż obok. Patrzę mu w oczy, czekając na jego ruch. Błażej pochyla się nade mną powoli, nie spuszczając ze mnie przenikliwego spojrzenia. Stoję jak słup soli. W oczekiwaniu. W szoku. Wreszcie mężczyzna wykonuje kolejny ruch i łapie za torbę z laptopem, którą trzymam w ręce. Uf. Co ja sobie myślałam? Niewidzialną dłonią biję się w czoło. Czuję, jak fala czerwieni zalewa moją twarz.

– To co, idziemy? – pyta beztrosko, odsuwając się na milimetry.

Kiwam głową i wychodzę za nim z mieszkania. Zamykam dokładnie drzwi. Pod blokiem wsiadamy do służbowego samochodu mojego szefa i ruszamy w stronę banku. Całą drogę rozmawiamy o pogodzie i o tym, co lubimy robić. Wolę nie zastanawiać się nad tym dziwnym czymś, co wydarzyło się pod moimi drzwiami. Chyba wyobrażałam sobie wtedy więcej, niż powinnam.

Spotykamy się codziennie. Niewiarygodnie szybko nawiązuje się między nami nić przyjaźni. Błażej czasami przyjeżdża po mnie przed pracą, ale tylko wtedy, gdy dyrektor stwierdzi, że jednak jeszcze nie potrzebuje kierowcy. Kiedy mam w planie powrót tramwajem, stara się mnie odwieźć wieczorem do domu. Po dwóch tygodniach znajomości można by o nas powiedzieć, że znamy się od lat. Błażej jest bardzo spokojny. Ma dystans do siebie i tego, co dzieje się wokół. W pracy jest profesjonalistą. To takie bliskie mojej naturze. O mnie już od dziecka mówiono, że jestem zbyt poważna. Myślę, że nie dogadywalibyśmy się tak dobrze, gdyby Błażej był roztrzepanym chłystkiem ciągle gadającym o pierdołach. Przy nim czuję się dobrze, bezpiecznie. Tak, chyba to będzie dobre słowo, bezpiecznie.

Pogoda ostatnio nie dopisuje. Weekend spędzam w rodzinnym domu. Mama namawia mnie, żebym jutro wzięła jej samochód, bo w tym tygodniu nigdzie się nie rusza. Ostatecznie zgadzam się i w poniedziałek rano jadę do banku prosto od mamy. Około dziewiątej pojawiają się także dyrektor Warden i Błażej.

– Saro, jutro wyjeżdżam na kilka dni – informuje szef, podchodząc do mojego biurka. – Prywatnie – precyzuje. – Proszę, usuń wszystko z mojego kalendarza. Błażejowi również daję wolne.

– Oczywiście, panie dyrektorze – odpowiadam, następnie informuję Błażeja o nowych planach szefa.

Przed wyjściem z pracy dyrektor znów zatrzymuje się przy moim biurku.

– Saro, ty również weź sobie wolne. Jutro podopinaj wszystko na przyszły tydzień, a potem zrób sobie wakacje – mówi ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu.

– Poważnie? – pytam zdziwiona, bo dyrektor nigdy nie korzysta z urlopów, przez co i ja nie mogę sobie na nie pozwolić.

– Poważnie. – Uśmiecha się. – Nie ma sensu, żebyś siedziała w banku, kiedy mnie nie ma.

Kiwam głową, a szef żegna się ze mną i wychodzi.

Mam kilka dni wolnego. Hura!

Kończę pracę późnym wieczorem i wsiadam do dwunastoletniego golfa mamy. Odpalam silnik i wyjeżdżam powoli na ulicę. Po jakichś dwustu metrach auto nagle zaczyna zwalniać. Tak po prostu. Nie słyszę już pracy silnika, totalna cisza. Kontrolki na desce rozdzielczej gasną. Naciskam raz po raz pedał gazu, ale to nic nie daje. Skręcam kierownicą, by zjechać na pobocze, i po kolejnych dwudziestu metrach samochód staje w miejscu.

Co jest? Próbuję odpalić. Nic. Kolejna próba i kolejna. Nadal nic się nie dzieje. Silnik nawet nie zakaszle. Oczywiście wpadam w panikę. Jestem sama, zbliża się noc. Deszcz leje jak z cebra, a ja siedzę w niedziałającym samochodzie gdzieś na pustej ulicy. Po chwili namysłu biorę telefon i wybieram numer do mechanika, który od zawsze obsługuje ten samochód. Jest jeden sygnał, a potem włącza się poczta głosowa. Super!

Co ja mam teraz zrobić? Jak dostać się do domu? No i co z autem? Długo nie myśląc, postanawiam zadzwonić do Błażeja. Po prostu czuję, że on mi pomoże. Na całe szczęście odbiera po pierwszym sygnale.

– Co jest, piękna? – słyszę w słuchawce.

To powitanie sprawia, że robi mi się gorąco. Jak codziennie zresztą. Zdążyłam już się zorientować, że Błażej mówi tak do mnie, bo mnie lubi. Najzwyczajniej w świecie. Nic szczególnego. Nie dlatego, że uważa, że jestem piękna. Tak to sobie tłumaczę.

– Mam poważny problem – odpowiadam. – Nie wiem, co robić…

– Co się dzieje? – Od razu przechodzi do konkretów, a ja wzdycham ciężko.

– Auto mi się zepsuło. – Wybucham niekontrolowanym płaczem, sama nie wiem dlaczego. – Stoję na poboczu, b-bo udało mi się zjechać… – szlocham.

– Gdzie dokładnie jesteś? – przerywa mi tradycyjnie.

– Na Strzegomskiej, musiałabym dostać się do mechanika…

– Daj mi dwadzieścia minut, jestem poza miastem, przyjadę – mówi na jednym wydechu i się rozłącza, a ja ryczę dalej.

Przyjedzie. Mój kolega z pracy. Ściślej pracownik mojego szefa, jego prywatny ochroniarz. Przyjedzie po mnie, wieczorem. Jest poza miastem. Może miał plany? Może jest u dziewczyny? A jednak przyjedzie, żeby mi pomóc. Jestem w szoku.

Dlaczego nie zadzwoniłam do kogoś innego? Przecież mogłam… No właśnie. Nie mogłam. Nikogo nie mam. Jestem sama jak palec. Ciągle tylko szkoła, potem studia, a teraz praca. Nie mam swojego życia poza tym utartym schematem. Dopada mnie melancholia. Brak perspektyw na jakiekolwiek życie łóżkowe plus zepsuty samochód mamy doprowadzają do tego, że wyciskam z siebie kolejną porcję łez. Siedzę tak i wyję jak wilk do księżyca. Łzy ciekną mi po policzkach, a ja nawet ich nie ścieram. Z kompletnie rozmazanym makijażem wyglądam już zapewne jak czarownica. Do tego jest mi potwornie zimno, bo przy niedziałającym silniku nie ma ogrzewania. Co ze mnie za ofiara losu…

Nagle ktoś puka w okno samochodu, a ja aż podskakuję w fotelu i niemal dostaję zawału. Oglądam się. To Błażej. Moje serce rozpędza się, bije coraz szybciej. Na dworze leje jak z cebra, a on stoi w bluzie z kapturem i w czapce z daszkiem. O godzinie dwudziestej pierwszej. Przyjechał tu dla mnie. Otwieram drzwi, a on wyciąga do mnie ręce. Chwytam za jego dłonie i wygrzebuję się z pojazdu. Przez ułamek sekundy mam ogromną ochotę wtulić się w niego.

– Co się stało, piękna? – mówi zatroskany, kiedy stoję już na chodniku.

– Nie wiem, przestało jechać – szlocham i rozkładam ręce.

– Co się tobie stało? – pyta z naciskiem na „tobie” i patrzy mi w oczy.

– Mnie? – Opuszczam głowę. – Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Jestem do niczego.

– Co ty opowiadasz? – Łapie mnie za brodę i unosi moją twarz.

Z nieba się leje, a my twardo stoimy pod strugami deszczu. Patrzymy sobie w oczy. Moje są zapłakane i zapewne czerwone jak pomidor. Jego schowane pod daszkiem czapeczki ciemne i tajemnicze. Ubranie zaczyna mi przemakać. Włosy mam już ulizane i przyklejone do twarzy. Na pewno wyglądam jak siedem nieszczęść. Błażej podnosi drugą dłoń do mojej twarzy i delikatnie odsuwa mi kosmyk włosów z oczu. Czuję się z lekka dziwnie. Zwykle mnie nie dotyka, a teraz… Teraz trzyma moją twarz w swojej wielkiej dłoni, a drugą zbiera zaplątane na niej mokre włosy. Ten delikatny dotyk sprawia, że czuję mrowienie na plecach. Skóra na brodzie mnie pali. Skóra na czole i uchu również.

– Nie możesz tak mówić – zaczyna. – Jesteś piękną, niezależną, mądrą, utalentowaną i cholernie seksowną kobietą. – Mówi to tak łagodnym tonem, że nawet jestem w stanie mu uwierzyć.

– A-ale… – dukam.

– Nie ma ale. Chodź, bo przemokniesz.

Przestaje dotykać mojej twarzy, ale po chwili chwyta mnie za rękę. Wędruję spojrzeniem na nasze splecione dłonie. Jakie to dziwne. Mam wrażenie, że moja malutka rączka zatapia się w jego ogromnej łapie. Dopiero po chwili udaje mi się oderwać nogi od podłoża, a on prowadzi mnie do swojego samochodu. Kiedy wracam na ziemię, widzę duże zielone auto. No tak, oczywiście audi. Błażej otwiera drzwi od strony pasażera i wsadza mnie do środka. Siadam na wygodnym skórzanym fotelu.

– Daj kluczyki – mówi nagle. – Zamknę auto i jedziemy po mojego kumpla.

– Po co? – Unoszę głowę i niemal zderzam się z daszkiem jego czapeczki.

– Pomoże nam odholować tego złomka – odpowiada i puszcza do mnie oko.

– Przecież ja umiem holować…

– Absolutnie! – przerywa mi ponownie, a ja stwierdzam, że to chyba jego ulubione zajęcie. – Jesteś roztrzęsiona. Przemo chętnie pomoże.

– Okej – zgadzam się, unosząc dłonie w geście poddania.

Błażej zatrzaskuje drzwi, następnie zamyka golfa mojej mamy i wsuwa kluczyki do kieszeni dżinsów. Wsiada do swojego auta, odpala silnik i ustawia nawiew na ciepłe powietrze. Jaki on jest kochany. Nie dość, że mi pomaga, to jeszcze nie chce, żeby było mi zimno, rozczulam się.

Wreszcie ruszamy. Jedziemy w milczeniu dłuższą chwilę, aż zatrzymujemy się pod jakimś barem.

– Dobra. Wejdziemy do środka – mówi, gasząc silnik.

– Po co? – pytam i rozglądam się wokoło.

– Przemo kończy dopiero o północy, a nie ma jeszcze dziesiątej – odpowiada spokojnie. – Wejdziemy, rozgrzejesz się.

– Ale Błażej, ja mogę zaczekać w samochodzie – oponuję, chyba już dla zasady.

– Piękna, proszę, nie kłóć się za mną. Chodźmy – kończy i wysiada.

Nie mam wyjścia, wysiadam również. Prowadzi mnie do drzwi. Wchodzimy do środka i idziemy w stronę baru.

– Siema, stary. – Błażej wita się przybiciem męskiej piątki z młodym mężczyzną stojącym za barem. – Dasz radę podjechać gdzieś ze mną po robocie?

– Pewnie. Nie ma problemu. Tylko jeszcze dobre dwie godziny. – Kiwa w moją stronę. – Napijecie się czegoś?

– Nie, dziękuję – odpowiadam od razu.

– Pewnie – zaprzecza moim słowom Błażej. – Saro, to jest Przemo. Przemo, to Sara. – Błażej przedstawia nas sobie i pomaga mi usiąść na stołku barowym. – Daj mi wodę, a dla koleżanki może… – Spogląda na mnie. – Wino?

– Co? Nie – protestuję żywo.

– Przecież lubisz wino? – Marszczy brwi.

– Tak, ale…

– No to wino. – Uderza dłońmi w bar. – Kieliszek na początek – mówi do swojego kumpla i wraca wzrokiem do mnie. – Rozgrzejesz się, piękna – dodaje.

W taki oto sposób zaczynam od kieliszka wina. O godzinie dwudziestej czwartej jestem już tak wstawiona, że aż język mi się plącze.

– Dziwnie wyglądasz… – zaczynam, kiedy rozmawiamy o życiu, chyba. – Ty… taki duży… A ze szklanką wody… – oceniam Błażeja i śmieję się pod nosem.

– Z zasady nie piję – mówi poważnie.

– W-w-w ogóle?

– Nic a nic – odpowiada, kręcąc głową. – Ale ty się nie krępuj. Należy ci się dzisiaj. – Uśmiecha się po swojemu.

Tak, należy mi się. Jestem samotna. Auto mojej mamy stoi gdzieś tam zepsute. A ja jestem konkretnie wstawiona. Do tego siedzę w towarzystwie faceta, na którego widok stają mi wszystkie włoski na ciele, a on traktuje mnie jak młodszą siostrę. To takie smutne.

– Dobra, jestem już wolny. Jedziemy? – Przemo przerywa moje rozmyślania.

– Świetnie – kwituje Błażej. – Pomóc ci? – zwraca się do mnie, kiedy podnoszę się z krzesełka.

– N-nie, dziękuję – mruczę z zażenowaniem. – Dam radę.

Wychodzimy, a mnie zaczyna się kręcić w głowie. Teraz zrobiło się jeszcze bardziej chłodno. Jest po północy i to dopiero kwiecień, więc szału pogodowego nie ma. Nagle czuję, jak unoszę się w powietrzu, a silne ramiona Błażeja mnie obejmują. Piszczę zaskoczona takim obrotem spraw.

– Chodź, piękna. Nie pozwolę, żebyś upadła – mówi i oczywiście puszcza do mnie perskie oko.

Uśmiecham się na te słowa, a moje serce wykonuje właśnie fikołka. Robi mi się tak miło, tak przyjemnie. On jest taki cieplutki. Taki twardy. To znaczy umięśniony, oczywiście. Unoszę dłonie i zaplatam je na karku Błażeja, przytulając się do niego.

– Wiesz, że nigdy nie byłem tak blisko z dziewczyną przyjaciółką? – szepcze mi wprost do ucha, kiedy moja głowa opiera się o jego ramię.

Przyjaciółką? No tak, traktuje mnie jak przyjaciółkę. Zasady są proste. W przyjaźni nie ma miejsca na czułości, na bliskość. Wiadomo. Kiwam tylko głową, bo w sumie nie wiem, co miałabym powiedzieć. Czuję się już wystarczająco głupio i nie chcę kompromitować się jeszcze bardziej.

Docieramy do audi. Błażej otwiera tylne drzwi i układa mnie na kanapie. Opadam plecami na skórzaną tapicerkę, wyciągam ręce za głowę. Błażej jednak się nie cofa. Przez materiał swoich zaprasowanych w kant spodni czuję jego wielkie, gorące ręce na swoich łydkach. Patrzy mi w oczy, zginając mi nogi w kolanach, po czym rozchyla je na boki. Robi mi się gorąco, kiedy pochyla się, wlepiając we mnie swoje brązowe tęczówki. Przełykam głośno ślinę, gdy słyszę jego szept:

– Tylko że ja nie wierzę w przyjaźń damsko-męską…

Rozdział 2

Jestem w kompletnym szoku. Czy ja się przesłyszałam? W gardle staje mi gula. Mrugam szybko powiekami, by złapać ostrość. Błażej powoli układa moje nogi na kanapie i podnosi się z kolan. Nie odrywa przy tym ode mnie spojrzenia. Widzę w nim coś innego, coś dziwnego. Nie potrafię tego rozszyfrować, ale przeszywa mnie to na wskroś. Po chwili zostawia mnie, a sam siada za kierownicę i ruszamy. Patrzę lekko w prawo, Przemo siedzi już obok niego.

Co on powiedział? Jestem jego przyjaciółką, ale nie wierzy w taką przyjaźń. Pomiędzy kobietą a mężczyzną. Leżę i rozkminiam, co to miało oznaczać. Dlaczego czuję się tak dziwnie z tym, że nazwał nas przyjaciółmi? Dlaczego potem zaprzeczył swoim słowom? Nic nie rozumiem, zbyt wiele pytań pojawia się w związku z tym. Kręcę głową. Jestem wstawiona. Pewnie to alkohol wiele mi tu dopowiada, a ja podniecam się niepotrzebnie. Tak, pewnie tak jest.

Wreszcie samochód się zatrzymuje, a ja rejestruję, że dotarliśmy do mojego auta. Chłopaki wysiadają. Ja czuję się trochę lepiej, więc podnoszę się i gramolę na zewnątrz. Ale zimno. Patrzę, jak mój pseudoprzyjaciel i jego przyjaciel, którego znam od paru godzin, podpinają hol pomiędzy autami. Ruszam z miejsca, żeby wsiąść do golfa. Stawianie kroków idzie mi trochę opornie. Gdy docieram do drzwi od strony pasażera, Przemo już siedzi za kierownicą. Wtem Błażej łapie mnie za ramię.

– Jedziesz ze mną, piękna – mówi.

– Co? Dlaczego? – dziwię się i odwracam do niego. – Chciałam jechać w swoim aucie…

– Ale ktoś musi mi pokazać, dokąd mam je ciągnąć, tak? Bo chyba nie pod twój blok? – pyta i przechyla głowę.

– No nie…

– Chodź. – Prowadzi mnie do swojego auta i usadza tym razem z przodu. – Zapnij pas – instruuje i wsiada na swoje miejsce.

Podaję adres mamy, po czym moszczę się wygodnie w fotelu. Jest mi tak dobrze. Czuję, że odpływam. Błogi spokój opanowuje moją duszę i zapadam w sen. W tym śnie pojawia się oczywiście Błażej. Leżymy w łóżku, on na mnie, ja pod nim. Mężczyzna pochyla się, zbliża do mojej twarzy i delikatnie gładzi mnie dłonią po policzkach. Uśmiecham się do niego, to takie przyjemne. On patrzy mi w oczy, pożerając mnie wzrokiem, po czym odzywa się łagodnie:

– Piękna, musimy zatankować.

Zatankować? Zszokowana otwieram szybko oczy i widzę Błażeja pochylonego nade mną. Rzeczywiście, jego dłoń jest na moim policzku i delikatnie go smyra. Ma takie ciepłe ręce, aż piecze mnie skóra. Znowu.

– Musimy zatankować. Chcesz coś do picia? – pyta, ale ja nie znajduję słów na odpowiedź. Jego ręka znika z mojej twarzy. – Okej, w takim razie wezmę ci kawę. Postawi cię trochę na nogi – dodaje i wysiada.

Znowu zostawia mnie kompletnie rozchwianą. Jest taki dziwny. Nie potrafię go rozgryźć. Przypominam sobie wszystkie jego gesty. Wszystkie słowa. Gdyby był innym facetem, pomyślałabym, że na mnie leci. Że chce mnie poderwać. Ale w jego przypadku niczego nie mogę być pewna. Nie rozumiem jego podejścia do mnie. Tu mówi do mnie „piękna”, tu mnie głaszcze, a później nazywa nas przyjaciółmi, by po chwili zaprzeczyć swoim słowom.

Wewnętrzna rozterka trwa, aż Błażej wraca ze stacji. Zerkam na niego przez szybę. Idzie taki pewny siebie, wyniosły. Wygląda tak, jakby nic go nie interesowało, a jednocześnie jakby miał nad wszystkim kontrolę. Jest taki męski i silny. Jest taki, jaki powinien być każdy facet. W rękach niesie trzy kawy. Podaje jedną Przemowi, a z dwiema wsiada do auta. Daje mi kubek i znów puszcza oczko.

– Proszę, piękna. Napij się kawki.

– Dziękuję – odpowiadam trochę niepewnie i odbieram swój kubek. – Jak ja ci się odwdzięczę za tę pomoc?

– Coś wymyślę – mruczy z uśmiechem i po chwili rusza z miejsca.

Jedziemy dalej w kompletnej ciszy. Gdy docieramy pod dom mojej mamy, ona czeka już na zewnątrz. Jest prawie druga w nocy, ale mama oczywiście pilnuje wszystkiego.

– Witam panią, jestem Błażej, kolega Sary. Odstawimy auto i już nas nie ma. – Błażej wita się z moją mamą, zanim ja zdążę wysiąść na dobre z samochodu. – Daj jutro znać, co z mechanikiem – zwraca się do mnie. – Zostajesz tutaj czy wracasz ze mną?

Wracasz ze mną?

– Ym… Zostaję… – Jak ten facet mnie onieśmiela.

– Okej, w takim razie odezwę się jutro – rzuca głośniej, odpinając hol.

Spychają auto na wskazane przeze mnie miejsce i idą w stronę audi.

– Jeszcze raz dziękuję – zaczynam, wyciągając portfel.

– Nie obrażaj mnie! – Błażej doskakuje do mnie, łapie za moją portmonetkę i pcha ją w moją stronę. – Nie zrobiłem tego dla zysku.

– Ale też nie dla strat. Uwierz mi, umiem liczyć – nalegam, uśmiechając się do niego.

– W takim razie odliczaj czas do naszego kolejnego spotkania – odpowiada, przysuwając się do mojego ucha tak, że nikt nie może go usłyszeć. – Kiedy nie będziemy musieli rozstawać się w środku nocy. – Znowu do mnie mruga i odwraca się, by wsiąść do samochodu. – Do widzenia pani! – woła do mojej mamy. – Pa, piękna – zwraca się jeszcze do mnie, po czym zamyka drzwi auta.

– Pa – rzucam pod nosem, bo i tak już mnie nie usłyszy.

Błażej odjeżdża, a ja idę do domu. Jeszcze godzinę temu byłam bardzo pijana i myślałam, że to dlatego nie potrafię rozczytać słów i gestów Błażeja. Teraz już przetrzeźwiałam, a on nadal jest dla mnie zagadką.

Budzę się około dziesiątej rano. Głowa mi pęka. To nie jest normalne, żebym po winie miała takiego kaca. Podnoszę się na łóżku i od razu postanawiam zadzwonić do naszego mechanika. Znowu poczta. Zwlekam się więc z wyrka i schodzę na dół. Mamy już nie ma, zapewne poszła do szwalni. Robię sobie kawę i szybko się ubieram. Postanawiam, że przejdę się do mechanika, do jego warsztatu. To niedaleko.

Z domu wychodzę po półgodzinie. Na miejscu dowiaduję się od starszej pani, teściowej mechanika, że ten zaledwie trzy dni temu wyjechał z żoną na miesiąc do syna mieszkającego w Anglii. Jestem załamana, auta nie da się naprawić tak szybko, jak myślałam. Zamierzam zrobić zakupy, obieram więc kierunek wieś. Wtem dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz, to Błażej.

– Cześć, piękna – słyszę w słuchawce.

– Hej…

– Co z autem?

– Nic. Mechanika nie ma, więc będzie stało miesiąc i na niego czekało. Masakra – odpowiadam zrezygnowana.

– Och, to niedobrze.

– No niedobrze.

– A kiedy wracasz do Wrocławia?

– Nie wiem. Mam wolne do końca tygodnia. Teoretycznie powinnam być dzisiaj w pracy, ale i tak nie mam jak się tam dostać. Nieważne. – Kręcę głową, choć on nie może tego zobaczyć.

– W takim razie widzimy się wieczorem – informuje. – Przyjadę po ciebie.

– Co? Po co? – Ożywiam się.

– Przemo robi imprezę i chciał, żebym cię przywiózł.

– Ach, tak?

My razem na imprezie…

– Tak. Chyba wpadłaś mu w oko. – Śmieje się w głos, a mnie zatyka.

– No coś ty… – mamroczę pod nosem. Jak on może mówić coś takiego? – Ale nieważne. Nie mam w co się tu ubrać, więc i tak nie pójdę. Dzięki, ale nie – ucinam temat.

– Będę po siódmej.

– Błażej, słyszałeś, co powiedziałam? – podnoszę lekko głos, delikatnie zirytowana.

– Tak, zdążysz się przebrać. Do zobaczenia, piękna.

Chcę zaprotestować raz jeszcze, ale on się rozłącza. W co on gra? Mówi do mnie w nocy takie rzeczy, że gęsia skórka wychodzi mi na karku, a teraz chce mnie swatać z Przemem? To niedorzeczne, warczę sama do siebie i idę dalej. W sklepie kupuję parę rzeczy i wracam do domu. Na miejscu decyduję się na długą kąpiel, bo wciąż czuję w organizmie wczorajsze wino. Nalewam całą wannę wody. Dodaję płynu do kąpieli i zanurzam się w pianie.

Siedzę jeszcze wygodnie w wodzie, gdy do moich uszu dobiega hałas z zewnątrz. Nie chce mi się wstawać. Jednak burczenie i kwiki nie cichną. Niechętnie, powoli podnoszę się i zarzucam na siebie ręcznik. Wychodzę z łazienki i idę do okna w przedpokoju. Nie wierzę własnym oczom. Golf mamy odjeżdża właśnie na lawecie. Co jest? Przecież mama jeszcze nie wie, że mechanika nie ma. Chcę wybiec, ale uświadamiam sobie, że jestem w samym ręczniku. Pędzę więc po telefon, póki jeszcze mogę zanotować numery rejestracyjne tej lawety. Łapię aparat i widzę nieodebrane połączenia od Błażeja. I SMS-y. Klikam na ostatni z nich, zapominając o konieczności spisania numerów lawety, która znika z podwórza.

Okej, Piękna. Nie odbierasz. Zaraz będzie laweta. Zabieram Twoje auto do naprawy. Do zobaczenia wieczorem. B.

Czytam wiadomość kilka razy. Brakuje mi tchu. Co jest grane? Dlaczego Błażej zainteresował się moim samochodem? W sumie to samochodem mojej mamy. W co on ze mną gra? Jest zmienny jak chorągiewka na wietrze. Postanawiam jednak, że nie będę się teraz nad tym zastanawiała. Decyduję się pójść na tę imprezę i przekonać, co Błażej ma mi do zaoferowania.

Informuję mamę, co i jak, i szykuję się na wieczór. Robię makijaż i fryzurę. Jestem w dresie, ale przebiorę się w swoim mieszkaniu. Błażej obiecał, że zdążę. Ledwie mija dziewiętnasta, kiedy podjeżdża. Łapię torbę i wyskakuję z domu. Zamykam drzwi na klucz i idę w jego stronę.

– Cześć, piękna. Ślicznie ci w dresie – wita się ze mną przez otwarte okno, siedząc za kierownicą.

– Hej, Błażej. A tobie ślicznie w roli mojego wybawiciela. – Uśmiecham się zalotnie i wskakuję do środka.

– Mówisz o lawecie? To nic takiego. – Wzrusza ramionami. – Zapnij pas – nakazuje.

– Nic takiego? – Dziwię się, że to dla niego nic takiego. – Nie wypłacę ci się do końca życia.

– Oj, daj spokój. Zrobimy tak, że będzie dobrze – mówi i wyjeżdża z podwórza. – I tobie, i mnie – dodaje niższym, ochrypłym głosem.

Nie odpowiadam mu, bo znów mnie zatyka. Co on ma na myśli? Jest tajemniczo czarujący, a ja mam mętlik w głowie. Ten facet intryguje mnie coraz bardziej. Na szczęście dojeżdżamy do mojego mieszkania. Wysiadam szybko z auta i ruszam na górę. Nawet się nie oglądam. W myślach mam już plan na sukienkę. Otwieram drzwi i wpadam do środka jak tornado. Chcę zamknąć drzwi, kiedy duża dłoń Błażeja zatrzymuje je tuż przed jego nosem.

– Chcesz mnie zabić? – rzuca, śmiejąc się.

– Oj, przepraszam. Nie zauważyłam cię – odpowiadam i puszczam drzwi.

Kiedy on się tu znalazł? Przecież szłam. Nie, biegłam. Sama. Zostawiam jego oraz te dziwne pytania w przedpokoju i lecę do sypialni. Wyjmuję dzianinową sukienkę do kostek. Ściągam bluzkę, rzucam ją na łóżko i już zaczynam się ubierać, kiedy słyszę za sobą głos Błażeja:

– Nie możesz włożyć czegoś bardziej… kobiecego?

Aż podskakuję. Obracam się do niego przodem i podnoszę głowę. Stoi w drzwiach i nonszalancko trzyma ręce w kieszeniach, opierając się o ościeżnicę. Momentalnie się zagotowuję i zastygam w bezruchu. Jak on może tak do mnie mówić? Kobiecego? Stoję przed nim w spodniach od dresu i staniku. On wydaje się niewzruszony widokiem. No tak, przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.

– Nie masz nic krótszego? – mówi gardłowym głosem. – Takich nóg nie można chować. – Rusza do mojej szafy.

Że co? Stoję dalej i obserwuję, jak ten dziwny mężczyzna przesuwa wieszaki. Wyciąga błękitną sukienkę długości do połowy uda i z potężnym dekoltem. Zdumiona unoszę wysoko brwi.

– Ta jest idealna. Będzie pasować ci do oczu. – Podaje mi wieszak, stając zdecydowanie zbyt blisko, a ja mimowolnie wyciągam do niego rękę. – To nie będzie ci już potrzebne – dodaje tak niskim głosem, że po kręgosłupie przebiega mi dreszcz, po czym odbiera ode mnie dzianinę i rzuca ją na łóżko.

Mężczyzna mierzy mnie jeszcze wzrokiem od stóp do głów i z powrotem. Robi to bardzo powoli, a na koniec spogląda mi w oczy swoim przeszywającym spojrzeniem. Następnie odwraca się na pięcie i wychodzi bez słowa. Stoję skonfundowana jeszcze przez moment. Po chwili wyrywam się z letargu i ubieram szybko w sukienkę, którą mi wskazał. Po co? Dlaczego? Nie mam pojęcia. Przy nim już niczego nie jestem pewna. Poprawiam się jeszcze przed lustrem. Gdy uznaję, że jest okej, wychodzę z sypialni. Błażej siedzi w fotelu i grzebie w telefonie.

– Ja jestem wystrojona jak jakaś dziunia, a ty idziesz w bluzie z kapturem? – mówię, gdy uświadamiam sobie, że tylko ja jestem tak odszykowana.

– Ty – zaczyna, wstając z fotela, i podchodzi do mnie – wyglądasz jak kobieta, z którą mogę pokazać się na mieście – oznajmia tym samym niskim głosem. Po czym unosi dłoń na wysokość mojego obojczyka i poprawia ramiączko sukienki. – Z dziwkami się nie prowadzam.

Już chcę otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale on nie daje mi dojść do słowa.

– Czas na nas – stwierdza już normalnym głosem. – Weź tylko coś na wierzch. Nie chcę, żebyś zmarzła – dodaje, ruszając w stronę wyjścia.

Znowu próbuję coś powiedzieć, ale ponownie zatyka mnie swoim tekstem.

– No i będę musiał trzymać cię przy swoim pasku od spodni – rzuca i odwraca się w moją stronę. – Bo inaczej moi kumple pożrą cię żywcem – kwituje i, chyba już tradycyjnie, puszcza oczko.

Ten facet jest, doprawdy, niestabilny emocjonalnie. Wiem to już na pewno.

Impreza nie jest zła. To zwykła domówka. Dom jest duży i nowoczesny. Okazuje się, że dorosły Przemo mieszka jeszcze z rodzicami. Wydaje mi się to śmieszne. Przecież on jest chyba w wieku Błażeja. Ja jestem o wiele młodsza, a mieszkam sama, od kiedy poszłam na studia. Przecież to oczywiste, że dorosły człowiek powinien utrzymywać się sam. Kręcę głową na te niedorzeczności i rozglądam się po tłumie. Jest tu sporo kobiet, dziewczyn. Przewagę jednak stanowią faceci. Jakieś trzydzieści osób ogółem. Alkohol leje się strumieniami, a ja mam już lekką fazę, bo zdążyłam wypić kilka drinków. Ograniczam się więc teraz z piciem. Staram się nie doprowadzić do takiego stanu jak wczoraj. Znowu mogłabym coś źle zrozumieć albo za dużo sobie wyobrazić.

– To co, masz ochotę na coś mocniejszego? – pyta nagle Przemo, stając obok, i kiwnięciem głowy wskazuje schody prowadzące na górę. – Chodź, przecież wiesz, że nic ci nie grozi – dodaje i wyciąga do mnie rękę.

Wiem? Nie byłabym tego taka pewna… Rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie widzę Błażeja. Trochę mnie to już irytuje, bo przez ostatnie dwie godziny widziałam go tylko dwa razy. I to przelotem. Przywiózł mnie tu i zostawił zupełnie samą. Przypomina mi się jednak, że to dla Przema tu jestem, jakkolwiek to brzmi.

Spoglądam więc na niego i podaję mu dłoń. W sumie chyba mogę mu ufać. Poza Błażejem znam tylko jego. Ruszamy. Prowadzi mnie schodami na górę. Otwiera drzwi pokoju i zaprasza do środka. Wewnątrz jest pełno facetów, których wcześniej nie widziałam. Do tego kilka dziewczyn. Wygląda to na jakąś osobną imprezę. Całe pomieszczenie jest zadymione. W powietrzu unosi się słodkawy zapach. Od razu go rozpoznaję. Przemo prosi, żebym usiadła. Siadam więc na sofie. Obok mnie pojawia się chłopak z jointem. Zaciąga się z uśmiechem i podaje mi skręta.

– Bucha? – pyta, wypuszczając dym nosem.

– Nie, dzięki. Nie palę – odpowiadam i macham ręką przy twarzy, próbując odgonić dym.

– Przemo, twoja znajoma jest nudna jak flaki z olejem! – woła chłopak, rechocząc niczym żaba. – Chociaż ma niezłe ciałko… – dodaje, patrząc na mnie, a dokładnie na moje piersi.

Dzięki. Robi mi się dziwnie głupio. Czuję zażenowanie.

– Stary, uważaj – ostrzega go Przemo. – Ona jest z Błażejem.

– A to przepraszam. – Chłopak podnosi ręce w geście kapitulacji. – Sorry, mała – zwraca się do mnie. – Nie wiedziałem. – Uśmiecha się, mrużąc już i tak nieźle zwężone oczy.

Jestem z Błażejem? Przecież on mi powiedział, że wpadłam w oko Przemowi i dlatego zaprosił mnie na imprezę. Poza tym byłam z Błażejem co najwyżej w samochodzie, bo tutaj dawno go nie widziałam. Rozglądam się zatem po pomieszczeniu, szukając mężczyzny po raz już nie wiem który.

– Nie wiedziałem, że Błażejek lubi takie poukładane laski – mówi do mnie chłopak, nie dając za wygraną.

– Nie wiedziałam, że jestem jego laską – ripostuję zła, a jednocześnie wdzięczna, bo przynajmniej nie próbuje już częstować mnie trawką.

– To on cię nie bzyka? – dziwi się, podnosząc tyłek z kanapy. – Chyba żartujesz? – krzyczy niemal.

– Jesteśmy przyjaciółmi… – tłumaczę się, choć nie wiem dlaczego.

Chłopak zaczyna się śmiać. Jego śmiech rani mnie do żywego. Reszta również wpada w chichot. O co im chodzi? O to, że Błażej mnie nie bzyka? Chyba nawet sama mam ochotę się z tego pośmiać. Bo rzeczywiście, też jestem zdziwiona, że jeszcze się do mnie nie dobierał. Moje zażenowanie sięga zenitu. Zaraz szlag mnie trafi. Co oni sobie wyobrażają? Spoglądam w stronę Przema, ale on jest zajęty jakąś lalą. Świetnie. Nie wiem, po co Błażej mnie tu przyprowadził. Nie wiem, po co tutaj przyjechałam. Przywiózł mnie na tę cholerną imprezę i zniknął, jak gdyby nigdy nic. Wtem ktoś podaje mi kubek i zachęca do wypicia. Odrywam wkurzone spojrzenie od Przema i odwracam głowę.

– Drink – mówi zachęcająco chłopak, który pastwi się nade mną od kilku minut. – Pić chyba możesz?

Przez chwilę się zastanawiam, wreszcie jednak biorę od niego kubek. Tak, mogę, a nawet chcę. Unoszę naczynie do ust i smakuję. Mocne. Biorę łyk, po czym kubek zostaje mi wyrwany z ręki.

– Wystarczy!

Nawet nie muszę podnosić wzroku, żeby wiedzieć, kto to mówi. A raczej warczy. Błażej stoi nade mną. Kubek, który wyrwał mi z ręki, rzuca na podłogę. Zawartość wylewa się na dywan. Patrzę na Przema, ale on nic sobie z tego nie robi. Błażej piorunuje go wzrokiem, a ten tylko wzrusza ramionami i uśmiecha się szelmowsko.

– Idziemy, piękna – mówi Błażej stanowczo, podając mi rękę i kiwając nią lekko. – Myślę, że powinnaś stąd wyjść.

– Dlaczego? – pytam, bo w sumie nie widzę go tyle czasu, a jak tylko ktoś się mną interesuje, to on wkracza w towarzystwo.

– Nie palisz, więc chodźmy – stwierdza.

Nie czeka na mój ruch. Łapie mnie za rękę i szarpnięciem podnosi z kanapy. Ciągnie mnie do drzwi, a ja czuję się jak jakiś gówniarz. Towarzystwo zaczyna się śmiać, ktoś mówi, że jestem drętwa. Fajnie. Może powinnam się upić i naćpać, to wtedy jego znajomi uznaliby mnie za wyluzowaną? Co za świnie. Robi mi się przykro. Bardzo. Chcę wracać do domu. Wyrywam się i ruszam do przodu. Przekraczam próg pokoju i maszeruję korytarzem w stronę schodów.

– Saro! – woła za mną i chwyta mnie za rękę.

Staję w miejscu, obrócona przodem do niego. Przyciąga mnie do siebie i mocno obejmuje. Robi to po raz pierwszy, od kiedy się znamy. W jego ramionach jest mi tak dobrze, tak bezpiecznie. Czuję jego oddech na skórze głowy. We włosach. Jest dużo ode mnie wyższy. A jego potężne ramiona mogłyby mnie zgnieść jak robaczka. Dotyk tego mężczyzny drażni moją skórę. Pali w miejscach styku. Nabieram w płuca sporą dawkę powietrza i zaciągam się jego zapachem. To chyba mój ulubiony zapach.

Błażej porusza się lekko, po czym całuje mnie w czubek głowy, a mnie po raz kolejny dzisiejszego wieczoru przechodzi dreszcz.

– Nie wiem, kim ty jesteś, ale wiem jedno. Nie pozwolę cię skrzywdzić – szepcze, a jego oddech odbija się od mojego ucha.

– J-jak to? – dukam zdezorientowana.

– Gdybyś została tam chwilę dłużej, naćpałabyś się od samego dymu – wyjaśnia. – Wiem, że gardzisz trawą, więc musiałem cię stamtąd zabrać.

– Przecież nie wiedziałeś, gdzie jestem… – mówiąc to, wtulam się w niego jeszcze bardziej.

– Nie spuszczam cię z oka przez cały czas, piękna – odpowiada i znów całuje mnie w czubek głowy.

Niczego już nie rozumiem. Nie sprzeczam się jednak. Nie dopytuję. Stoimy tak jeszcze przez chwilkę, przytulając się do siebie, po czym wychodzimy z imprezy. Błażej postanawia odwieźć mnie do domu. Jest druga w nocy, a my w ciszy mkniemy ulicami Wrocławia. Patrzę za szybę i staram się zmusić do zrobienia czegoś. Czegokolwiek. Odwracam się w stronę Błażeja prowadzącego w skupieniu samochód. Przyglądam mu się z zadumą. Patrzę na jego profil i podziwiam piękno tego człowieka. Jest taki przystojny. Jego postawa jest taka wyniosła. Sprawia wrażenie silnego samca alfa, którego boją się inni. We mnie nie wzbudza strachu ani lęku. Ja czuję się przy nim bezpieczna i spokojna. Nie rozumiem tylko jego zachowania wobec mnie, swojego zresztą również.

Wypity alkohol dodaje mi odwagi. Wyciągam lewą rękę i kładę mu na nodze. Mężczyzna spogląda na moją dłoń, potem na mnie i znów patrzy przed siebie.

– Jesteś dla mnie taki dobry, Błażeju – zaczynam i delikatnie gładzę dłonią jego kolano. – Nie wiem dlaczego. Dlaczego to wszystko robisz? – pytam.

Czuję, jak spinają mu się mięśnie. Znowu spogląda na moją dłoń. Zaciska szczękę, ale nic nie odpowiada. Czyżby mnie ignorował? Rzucał mi wyzwanie? Głaszczę go mocniej. Czas odkryć karty. Przesuwam rękę wyżej, a on cały się spina. Głośno wciąga powietrze, a ja wyczuwam twardą wypukłość pod dżinsem. Jednak działam na niego…

– Chyba za późno zareagowałem – odzywa się wreszcie stłumionym głosem.

– O czym ty mówisz? – pytam zdziwiona.

Błażej odrywa prawą rękę od kierownicy. Nie patrząc na mnie, chwyta nią moją dłoń i unosi do ust. Całuje jej wierzch, po czym odkłada ją na moje kolano i lekko poklepuje.

– Chyba zdążyłaś się już zaciągnąć – odpowiada, chwytając na powrót kierownicę.

Nadal na mnie nie patrzy, a ja nie wierzę w to, co się tu właśnie wydarzyło. Jest mi cholernie głupio. Odepchnął mnie. Wszyscy byli zdziwieni, że mnie nie bzyka, ja w sumie też… Chciałam zrobić pierwszy krok. Odwdzięczyć się za to, co dla mnie robi. Chciałam się do niego zbliżyć. A on bez wahania odsuwa mnie od siebie. Oblewam się purpurowym rumieńcem. Przełykam w gardle gulę porażki i odrzucenia. Unoszę wysoko głowę i bez słowa wysiadam z samochodu, jak tylko Błażej zatrzymuje auto na mojej ulicy.

– Pa, piękna – słyszę za sobą, ale nie odpowiadam.

Rozdział 3

Teraz

Dziś jest ten dzień. Dziś są moje urodziny. Trzydziesty maja. Gorący miesiąc. Gorący czas. A ja mogę powiedzieć, że osiągnęłam to, czego pragnęłam. Tata byłby ze mnie dumny, gdyby mnie teraz widział.

Zbieram swoje rzeczy, koniec pracy na dziś. Muszę wrócić do domu i przygotować się do spotkania z Dawidem. W sumie to nic szczególnego, ale komisarz Dawid Dawidowicz – jak to śmiesznie brzmi – zaprosił mnie na drinka z okazji moich trzydziestych urodzin. A jako że jestem sama jak palec, chętnie przyjęłam jego zaproszenie.

Kiedy wkładam ostatnią teczkę do segregatora, rozlega się pukanie do drzwi. To pewnie mój asystent. Mówię „Proszę”, nie przerywając swoich czynności. Drzwi się otwierają i słyszę męski głos, ale to nie jest głos mojego pracownika.

– Gratuluję, pani dyrektor.

Znam ten głos. To samo ostre, ale subtelne niskie brzmienie, którego nie słyszałam od czterech długich lat. Zamieram, serce wali mi coraz szybciej. Powoli podnoszę głowę i patrzę na mężczyznę, który przekracza próg pomieszczenia. To nie są omamy, widzę go w całej okazałości. Błażej Pasura. Stoi w moim gabinecie i uśmiecha się, jak gdyby nigdy nic. Robi krok w moją stronę.

– Cześć, piękna – mówi tym swoim ochrypłym głosem. – Dawno się nie widzieliśmy.

– Cześć… – mamroczę zaskoczona, wciąż stojąc jak słup soli. – Coś się stało?

– Nie, dlaczego? – odpowiada pytaniem na pytanie.

Mruży brwi, podchodzi bliżej i całuje mnie w policzek. Tak po prostu. Okej, robi to na mnie wrażenie, ale staram się tego po sobie nie pokazywać. Nie po tym, co wydarzyło się cztery lata temu.

– No – odzywam się w końcu, chrząkając. – Kiedy ostatni raz się tu pojawiłeś, miałeś konkretny cel…

– To było kiedyś – przerywa mi, wzruszając ramionami, i puszcza do mnie oczko.

No tak. Błażej wie, jak mnie rozbroić. Robi to, bo wie, jak ja to lubię. Wie, że ten gest na mnie działa. Cholera, wciąż działa, zauważam z niepokojem. Wystarczy, że pojawia się obok, tak znienacka, a ja zapominam wszystko, co złe.

– Wróciłem do Polski – informuje. – Chciałem się z tobą przywitać.

– A to cię nie było? – Unoszę brew zdziwiona.

– Nie było – potwierdza. – Byłem w Hiszpanii.

O. To dlatego tyle czasu się nie odzywał. Albo teraz jest ten dzień, że znowu czegoś ode mnie chce.

– Nie masz czasu, co? – pyta, widząc moją rezerwę. – Albo nie chcesz mnie widzieć?

– Nie – zaprzeczam mimowolnie, chociaż tak naprawdę mam mieszane uczucia.

– Okej, w takim razie nie przeszkadzam.

Podchodzi, staje tak blisko, że czuję jego zapach. Ten sam zapach, który pamiętam od sześciu lat. Pochyla się nade mną i całuje mnie w usta. Krótko, delikatnie.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, piękna – dodaje, a jego oddech owiewa moją twarz.

Zamykam oczy, a gdy je otwieram, jego już nie ma. Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć. Stoję jak wmurowana, zupełnie nie rozumiejąc tego, co się przed chwilą wydarzyło. Pamięta o moich urodzinach? Ale dlaczego dzisiaj? Dlaczego w tym roku? A nie w zeszłym? Czy parę lat wcześniej? Przecież nie odzywał się przez cztery lata! Jestem rozdarta. To kolejny raz, kiedy nie rozumiem tego człowieka. Ta jego nieprzewidywalność i tajemniczość… Nie ma się jednak co oszukiwać. Moje serce uradowało się na widok mężczyzny, którego nie widziałam tyle czasu. Poczułam w środku to samo ciepło, które kilka lat temu we mnie rozpalił. Rozpalił i zostawił mnie. Samą.

Postanawiam twardo nie przejmować się tym przedstawieniem. Jeżeli czegoś ode mnie chce, to nie odpuści. Nie muszę się nad tym zastanawiać. I tak wróci po to, czego pragnie. Taki już jest Błażej. Wychodzę z biura, zamykam za sobą drzwi i idę w stronę parkingu. Dochodzę do swojego samochodu – i znów szok. Patrzę i nie wierzę. Błażej stoi oparty o mój samochód. Skąd on wie, które to auto? Przecież mam je dopiero od kilku miesięcy. Od razu przychodzi mi na myśl, że on znowu coś kombinuje.

– Przepraszam za ostatnie – mówi lekko.

Staję w miejscu jak wryta w ziemię. W co on znowu gra? Najpierw robi, co robi. Później zostawia mnie samą. A teraz za to przeprasza. Po tylu latach?

– Już nie chcesz, żebym dla ciebie ryzykowała swoją karierę i życie? – rzucam zirytowana jego mało poważnym tonem.

– Nie. – Kręci głową. – To nie tak.

Odrywa się od mojego samochodu i robi kilka kroków w moją stronę. Wreszcie wyciąga ręce i uśmiecha się po swojemu.

– Chodź do mnie – szepcze, niby prosząc, ale brzmi to jak rozkaz.

Przez chwilę stoję zahipnotyzowana. To nie dzieje się naprawdę. Trudno mi w to uwierzyć. Już po kilku sekundach jednak wpadam w jego ramiona. Wtulam się w to potężne męskie ciało, zaciągając się jego zapachem. Błażej mocno mnie przytula i całuje w czubek głowy.

– Tęskniłem za tobą – mruczy mi do ucha.

Ja też tęskniłam. Ale mu tego nie powiem. W jego ramionach odnajduję to, co kiedyś czułam. Bezpieczeństwo? Tak, chyba tak. Podporę w jego osobie, a także poczucie, że jestem dla kogoś ważna. Bo przy nim zawsze czułam się ważna i ceniona.

– Chodź ze mną na kawę – zaczyna. – Chociaż tyle… – Odchyla się delikatnie i spogląda na mnie. – Proszę…