Nie mów, że kochasz - Michalina Kowolik - ebook
NOWOŚĆ

Nie mów, że kochasz ebook

Kowolik Michalina

5,0

154 osoby interesują się tą książką

Opis

ZBRODNIA, KTÓRA NIE MOŻE WYJŚĆ NA ŚWIATŁO DZIENNIE.

MIŁOŚĆ, KTÓRA RODZI SIĘ W NAJMNIEJ OCZEKIWANYM MOMENCIE.

 

Marta Zabawa wiedzie spokojne życie u boku sióstr i dziadków, którzy zaopiekowali się nimi po tragicznej śmierci rodziców. Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia Marta odbiera telefon stacjonarny wiszący na ścianie w przedpokoju w domu dziadków. Kobieta, która dzwoni, podaje się za jej matkę, co jest przecież niemożliwe, skoro dwadzieścia trzy lata temu zginęła w wypadku samochodowym wraz ze swoim mężem. Marta postanawia dowiedzieć się, kto dzwonił i czego chce. Jedzie do komendy i prosi o pomoc znajomego policjanta.

 

Aleksander Cichocki pochował ukochaną mamę, gdy był jeszcze dzieckiem, więc wie, jak to jest tęsknić za rodzicem, i dlatego też postanawia pomóc Marcie dowiedzieć się, kto podaje się za jej zmarłą matkę.

 

Prawda, jaką powoli razem odkrywają, nie tylko zbliża ich do siebie, ale również wrzuca w sam środek sprawy, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego.

Po odkryciu prawdy nic już nie będzie takie samo.

Czy tych dwoje młodych ludzi jest w stanie poświęcić własne życie i szczęście dla sprawiedliwości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Antiochia1

Nie oderwiesz się od lektury

super
10



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Zakochaj się we mnie

Nie mów, że kochasz

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Michalina Kowolik, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje przy nagłówkach: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-850-3

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

Dla D.

Nie można zmusić serca, by wybierało rozsądnie.Samo podejmuje decyzje.

Trudi Canavan, Kapłanka w bieli

1

MARTA

Wstaję dziesięć minut przed budzikiem i delektuję się ciszą panującą w domu. Uwielbiam ten moment. To jeden z nielicznych, w których mogę sobie pozwolić na to, aby spojrzeć na kolorową fotografię oprawioną w drewnianą ramkę, dotknąć jej opuszkami palców i poczuć tęsknotę.

Tak – tęsknię, chociaż tak naprawdę nie wiem za czym. W końcu nie pamiętam nawet, jak to jest mieć rodziców.

Puk. Puk.

Ktoś puka do drzwi mojego pokoju i zanim zdążam powiedzieć „proszę”, moja siostra wchodzi do środka.

– Musisz mi pomóc. – Wiki podchodzi do dużej przesuwnej szafy i ją otwiera.

– To moje ubrania – informuję siostrę, odłączając telefon od ładowarki. – Ty masz swoje w swojej szafie!

Wiki spogląda na mnie i przewraca oczami.

– Gdzie masz te ładne przecierane dżinsy? – pyta niezrażona moimi uwagami.

Wiki już taka jest. Prze do przodu z wysoko uniesioną głową i uśmiechem na twarzy. Jestem pewna, że zajdzie daleko.

– W praniu – informuję ją.

– Och! – Krzywi się. – Maja! – woła kolejną z sióstr, wybiegając z mojego pokoju.

Jest nas cztery. Ja jestem najstarsza, później są Maja, Wiktoria i Laura. Tworzymy mieszankę wybuchową. Każda z nas jest inna. Ja uchodzę za tę najrozsądniejszą – jako najstarsza chyba nie mam wyboru – Maja za bujającą w obłokach, a Wiki i Laura za najbardziej roztrzepane, z tym że Wiki jest z nas najmądrzejsza. Od czwartej klasy przynosiła świadectwa z paskiem, a nigdy nie widziałam, aby siedziała z nosem w książce. Nauka po prostu zawsze przychodziła jej łatwo.

Co do wyglądu to mamy identyczne niebieskie oczy i małe symetryczne nosy. Poza tym różnimy się wszystkim. Ja mam zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu, kręcone na końcach włosy i nie cierpię różowych ubrań. Wiki i Maja mają jaśniejsze i prostsze kosmyki od moich. Laura zaś jest z naszej czwórki najwyższa. Dziadek mówi, że to nie ona jest tak wysoka, tylko jej nogi są tak długie. Może i jest w tym trochę prawdy.

Wkładam zieloną dzianinową sukienkę kończącą się tuż za kolanami, w łazience robię sobie lekki makijaż i prostuję włosy. Gdy już jestem gotowa, schodzę po drewnianych schodach na parter, do kuchni. Radio stojące na marmurowym parapecie jest włączone na cały regulator. Wiktoria śpiewa Only Girl razem z Rihanną i szykuje swoje ulubione śniadanie składające się z chleba tostowego i dżemu. Laura wbija jajka na rozgrzaną patelnię i błaga Wiktorię, aby przestała śpiewać, bo jej uszy już dłużej tego nie zniosą. Maja przechadza się po kuchni ze szczoteczką w ustach i klepie siostry po tyłkach.

Mnie nie może, bo zamiast coś szykować, siedzę za stołem i czytam kilka stron powieści Izabeli Janiszewskiej. Z reguły wolę literaturę obyczajową, ale mamy z Wiki umowę, że raz w miesiącu jedna drugiej wybiera książkę i czy nam się ona podoba, czy nie, musimy ją przeczytać. Maja czochra mi włosy i ucieka. Zupełnie tak jak wtedy, gdy byłyśmy dziećmi.

Babcia Helena i dziadek Czesław wchodzą do kuchni jak zawsze razem. Najpierw babcia, a zaraz za nią dziadek. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby któreś z nich zaczynało dzień bez drugiego.

– Ścisz to radio – rozkazuje babcia. – Mieszaj szybciej – instruuje Laurę. – A ty – podchodzi do Wiktorii – cukrzycy dostaniesz od tego dżemu!

– To twój dżem. Swojski. Najlepszy, babciu.

– Ale ma w cholerę cukru. – Babcia z dezaprobatą kręci głową. – Jesz go na potęgę, a później narzekasz, że ci tyłek rośnie!

Zaczynam się śmiać.

– Komu rośnie tyłek? – pyta Maja, wróciwszy do kuchni, tym razem już bez szczoteczki.

– Wiki. – Wskazuję na siostrę.

– Ścisz to radio, bo zaraz oszaleję! – krzyczy babcia w moją stronę.

Zamykam książkę, podnoszę się i kręcę gałką. Później podchodzę do ekspresu i naciskam guzik.

– Komu kawy? – pytam.

– Mnie – dziadek podnosi rękę – ale normalnej. Czarnej z fusami, a nie tej lury, którą wy pijecie.

– To latte, dziadku, a nie lura – tłumaczę.

Wyciągam z lodówki pojemnik z mlekiem i podłączam go do ekspresu. Następnie z szafki wyjmuję kubek, stawiam go na tacce i naciskam guzik z napisem „latte macchiato”. Ekspres od razu budzi się do życia. Zupełnie jak ja po wypiciu napoju bogów.

– Mnie zrób do kubka termicznego. – Laura nakłada jajecznicę na rozłożone na stole talerze. – Stoi na ociekaczu.

Sięgam po kubek siostry, babcia w tym czasie nalewa wody do czajnika i stawia go na kuchence gazowej. Później bierze dwie szklanki, czarne, z arcorocu i wsypuje do nich po miarce mielonej kawy.

– Dzisiaj jest sprzątanie kościoła. – Babcia odwraca się w naszą stronę i patrzy na wszystkie swoje wnuczki. – Liczę na waszą pomoc.

– Idę do kina – wykręca się Wiki.

– Ja idę razem z nią – podchwytuje Laura.

– Jestem umówiona z Pauliną – mówię prawdę, chyba jako jedyna.

Paulina to moja przyjaciółka od podstawówki. Teraz nasze drogi trochę się rozeszły. Ja zostałam w mieście i zaczęłam pracować w przedszkolu, a ona dostała etat w niemieckiej firmie i pnie się po szczeblach kariery. Wyjeżdża na zagraniczne delegacje, pracuje od świtu do nocy, ale jest szczęśliwa. Staramy się spotykać co jakiś czas na kolację, aby nasz kontakt całkowicie się nie urwał.

– Jesteś pewna, że nie odwoła? – Maja siada za stołem i zaczyna konsumować jajecznicę.

Paulina ostatnie dwa spotkania odwołała, bo nagle musiała gdzieś wyjechać, ale jestem pewna, że tym razem mnie nie wystawi.

– Nie bądź wredna! – Mierzę palcem w młodszą siostrę.

– Będę, bo mnie wkopałyście. Przez was będę musiała dzisiaj sprzątać kościół.

– Mogłaś się wykręcić tak jak my. – Wiki się śmieje.

– Sprzątanie kościoła to dwie, góra trzy godziny. – Dziadek siada za stołem. – Nie rozumiem, dlaczego tak się przed tym bronicie. Proboszcz zawsze ma termosy z gorącą herbatą…

– Chyba winem, chciałeś powiedzieć. – Babcia zalewa wrzątkiem kawy dla siebie i dziadka.

– To już wiemy, dlaczego dziadkowi tak się podoba sprzątanie kościoła. – Laura się śmieje. – Maju, musisz też zakolegować się z proboszczem. Napijesz się wina i od razu spodoba ci się sprzątanie kościoła.

– Tak myślisz? To może zrezygnujesz z kina i pójdziesz z nami, co? Pewnie film, który wybrałaś, będą puszczać jeszcze przynajmniej przez miesiąc.

Ogniki tańczące w oczach Laury wydają się niebezpieczne. Mam wrażenie, że za chwilę wyskoczą i zaczną nas parzyć.

– Właśnie – podchwytuje babcia. – Kino może zaczekać. Dzisiaj widzę was w kościele, dziewczyny. – Wskazuje na Wiki i Laurę.

Pora się ewakuować.

Szybko dopijam kawę i wstaję od stołu. Spoglądam na zegarek, który noszę na lewej ręce, i teatralnie pokazuję, jak bardzo jestem już spóźniona. Szybko wrzucam telefon do torebki, całuję babcię i dziadka w policzek, macham siostrom i wybiegam z domu.

Jestem uratowana.

Kocham babcię i dziadka. Są dla mnie wszystkim, ale czasami doprowadzają mnie i siostry do białej gorączki. Szczególnie właśnie w takie dni jak dzisiaj. Sprzątanie kościoła jest dla nich tym, czym dla mnie premia w pracy. I totalnie tego nie rozumiem. Zresztą jak to lubią i chcą sobie sprzątać kościół, to niech go sprzątają, ale dlaczego zmuszają do tego swoje wnuczki?

Wsiadam do srebrnego hyundaia i ruszam. Przedszkole, w którym pracuję, znajduje się dziesięć minut drogi od domu. Gdy wchodzę do środka, od razu witają mnie Gabrysia z Józiem. Podbiegają do mnie i przytulają się do moich nóg. Głaszczę ich po włoskach i proszę, aby weszli do sali. Witam się z Patrycją, która pracuje jako woźna i którą bardzo lubię, po czym wchodzę do sali.

Pani Halina siedzi za biurkiem i posyła mi smutny uśmiech. Jej mąż od pięciu lat walczy z rakiem, a ona coraz częściej płacze po kątach. Wszystkie staramy się ją podtrzymywać na duchu i wspierać, chociaż dobrze wiemy, że to w ogóle nie pomaga. Gdy gaśnie człowiek, którego się kocha, nic i nikt nie jest w stanie pomóc.

To smutna prawda.

Sama to przeżyłam. Ja, moje siostry i dziadkowie. Miałam wtedy pięć lat. Rodzice zostawili nas u dziadków, a sami pojechali na spotkanie z przyjaciółmi. Nigdy tam jednak nie dotarli. Nie wiem, co konkretnie się wtedy stało. Babcia nie zostawiła żadnych wycinków z gazet, twierdząc, że nie przechowuje się czegoś, co sprawia ból. Według niej takie rzeczy się wyrzuca. I nie mogę jej o to obwiniać. W końcu straciła córkę.

Dziadek na ten temat nie mówi nic. Totalnie. A każdą wzmiankę o moich rodzicach zbywa machnięciem ręki albo wyjściem z pokoju.

Kiedyś próbowałam wydobyć coś z dziadków. Pytałam. Prosiłam. Nawet rozkazywałam, ale to nic nie dawało, aż w końcu się poddałam. Każdy inaczej reaguje na stratę bliskiego. Niektórym pomaga wspominanie, a innym zapomnienie. Moi dziadkowie zaliczają się do tej drugiej grupy.

– Czas się rozejść. – Pani Halina wstaje. – Kropelki, ustawiamy się przy drzwiach!

Sześciolatki momentalnie zaczynają sprzątać, odkładać zabawki, którymi się bawiły, i ustawiać się dwójkami przy drzwiach.

Moja grupa nazywa się Delfinki i tworzą ją uśmiechnięte czterolatki. W naszym przedszkolu są jeszcze dwie grupy: pięciolatków, która nazywa się Sówki, i najmłodsza trzylatków – Różyczki.

Zaraz po tym, gdy najstarsi wychodzą z mojej sali, proszę dzieci, aby dokończyły sprzątać i umyły rączki, bo zaraz będzie śniadanie.

Lubię swoją pracę. Może zarobki powinny być większe, może czasem boli mnie głowa od krzyków, ale i tak nie wyobrażam sobie siebie gdzie indziej. Gdy widzę, jak dzieci uśmiechają się, rosną i zawiązują pierwsze przyjaźnie, to czuję się dumna z nich i pełna pozytywnej energii.

– Uwaga! Uwaga! Czy moje kochane dzieciaczki są gotowe? – Patrycja wchodzi do sali, pchając metalowy wózek z jedzeniem.

Dzieciaki krzyczą radośnie, siedząc na kolorowym dywanie.

Pomagam Patrycji rozstawić talerze z kanapkami i kubki z herbatą, po czym zapraszam dzieci do stolików. Każdy ma swoje miejsce, dzięki czemu nikt się nie kłóci o krzesło.

*

Po czterech godzinach opuszczam mury przedszkola. To jeden z nielicznych dni, w których wychodzę tak wcześnie.

Nie wracam jednak do domu. Nikt nie wie, że umówiłam się z agentem nieruchomości na obejrzenie dwóch mieszkań. To taka moja mała tajemnica.

Mam dwadzieścia osiem lat i czuję, że to już czas, aby wyprowadzić się od dziadków. Nigdy nie przestanę o nich dbać, ale nie mogę do końca życia robić wszystkiego tak, jak oni sobie tego życzą. Kocham ich, naprawdę. Jeśli jednak jeszcze trochę z nimi pomieszkam, to boję się, że ta miłość zmieni się w coś bardziej mrocznego. A tego nie chcę.

Dlatego gdy witam się z panem Tomaszem Kasperskim, nie czuję wyrzutów sumienia. Podaję mu rękę na powitanie i pozwalam zaprowadzić się do dwupokojowego mieszkania znajdującego się na trzecim piętrze.

– Tutaj mamy dużą szafę. – Pan Tomasz wskazuje na białą szafę z lustrzanymi frontami i przechodzi do kuchni. – Tutaj zaś serce tego mieszkania. – Śmieje się.

Ma naprawdę ładny uśmiech. Białe, proste zęby, wąskie, ale jednocześnie symetryczne usta i ten wzrok, który roztapia lodowce. Poza tym na jego serdecznym palcu zauważam złotą obrączkę. No jasne – jak już wspaniały mężczyzna, to zawsze zajęty.

Odwracam wzrok i zaczynam rozglądać się po kuchni. Białe meble, srebrna lodówka, płyta indukcyjna, piekarnik i mikrofalówka. Do tego mały stolik i dwa krzesła. Wygląda całkiem nieźle, chociaż to nie mój styl. Wolałabym meble w kolorze jasnego drzewa, płytę gazową i trochę więcej miejsca na małą wyspę. Marzenia muszę jednak zostawić na inny czas.

Mężczyzna prosi, abym zwracała się do niego po imieniu, a ja mówię mu, że kuchnia nie jest zła, po czym idę za nim obejrzeć sypialnię, salon oraz łazienkę. Zielone ściany trochę mnie odstraszają, ale mały balkon, na którym mogłabym odpocząć w ciepłe, letnie dni, sprawia, że patrzę na to mieszkanie całkiem przyjaźnie. Drugie mieszkanie znajduje się w sąsiednim bloku na pierwszym piętrze. Ma aż trzy pokoje, kuchnię połączoną z salonem i piękną nowoczesną łazienkę. Cena jednak jest wyższa.

Muszę się poważnie zastanowić. Zrobić listę wad i zalet i podjąć decyzję.

– Ile mam czasu? – pytam Tomka Kasperskiego.

– Powiedzmy, że dwa dni. Może być? – Uśmiecha się do mnie czule.

Nie powinien się tak uśmiechać do obcej kobiety, gdy na palcu nosi obrączkę. To nie wypada.

– W takim razie do zobaczenia. – Wyciągam rękę, a Tomek chwyta ją i delikatnie ściska.

– Do zobaczenia.

Odwracam się i odchodzę w stronę swojego samochodu.

Jeszcze nie wiem, jak dziadkowie i siostry zareagują na moją wyprowadzkę, ale zdania nie zmienię. Nadszedł czas na zmianę. W końcu jestem na nią gotowa.

2

MARTA

Dom dziadków znajduje się na samym końcu długiej brukowanej ulicy. Ma prosty dach, duże okna, dwa garaże dobudowane do wschodniej ściany budynku oraz ogromny ogródek, w którym babcia wciąż sadzi pomidory, groszek, fasolkę i ogórki zielone. Poza tym jest kilka grządek z truskawkami, które systematycznie plewi. To jest jej miejsce i jej azyl.

Dziadek nie lubi bawić się w ziemi. Zamiast tego woli usiąść na huśtawce ze szklanką mrożonej herbaty i rozwiązać ulubione sudoku lub odwiedzić przyjaciela i rozegrać z nim partyjkę pokera.

Pod tym względem dziadkowie różnią się od siebie jak ogień i woda.

Parkuję samochód na podjeździe i wchodzę do domu. Od progu czuję zapach kapusty. Dla Laury jest to smród nie do wytrzymania, ale nie dla mnie. Ja lubię ten zapach.

Odstawiam torebkę na komodę stojącą w przedpokoju i wchodzę do kuchni.

– Cześć, babciu. – Podchodzę i całuję ją w czoło.

– Cześć, Martusia. – Babcia sięga po deskę do krojenia i nóż. – Sprawdź, czy kapusta jest już miękka.

Podchodzę do garnka, ściągam pokrywkę i nabieram trochę kapusty na widelec, a następnie zjadam ją.

– Jest już dobra – informuję.

Później działamy jak naoliwiona maszyna.

Babcia kroi, ja podsmażam, babcia miesza, ja przyprawiam i tak do czasu, aż danie jest gotowe.

Babcia wyciera ręce w swój czerwony fartuch i ścisza trochę radio.

– Gdzie dziadek? – pytam, nakładając na talerz sporą porcję łazanek. – Tobie też nałożyć?

– Nie jestem jeszcze głodna.

Babcia siada za stołem i ociera pot z czoła. Nigdy nie narzeka, ale wiem, że ma już swoje lata i bolą ją kości i stawy.

– A dziadek jest u Felka. Pewnie jeden drugiego ogrywa w karty.

Kładę talerz na stole i zajmuję miejsce obok babci. Nie zdążam nawet włożyć jednego kęsa do ust, gdy do kuchni wchodzi Laura, a zaraz za nią Maja. Obydwie są roześmiane i roztrzepane jak zawsze. Laura kładzie torebkę na stole, o mały włos trafiłaby nią do mojego obiadu, a Maja popycha mnie, aby usiąść obok, zamiast kulturalnie przeprosić.

– Z czego się tak śmiejecie? – zagaduje babcia.

– Z wielbiciela Laury. – Maja dalej rechota. – Okazał się pięćdziesięcioletnim sprzedawcą.

– Co?! – Otwieram szeroko oczy. – Tylko mi nie mów, że to ten siwy mężczyzna z piwnym brzuchem?

– Właśnie ten. – Maja kiwa głową.

– Już więcej tam na zakupy nie pójdę. – Laura jest cała czerwona. – I kasuję tę głupią aplikację randkową!

– Aplikację randkową? – Babcia się krzywi. – Czy wy nie potraficie umówić się do kina, na kolację czy spacer jak normalni ludzie, tylko musicie pisać na tym Internecie? A poza tym Tadek od zawsze był psem na baby. Już ja mu powiem, co myślę o jego podbojach internetowych! Stary pryk!

– Niech babcia się w to nie wtrąca – prosi Laura. – Nie chcę, aby całe miasteczko się o tym dowiedziało. Będą się śmiać i wytykać mnie palcami.

– A ty myślisz, że już nie gadają? – Maja wyciąga mi z ręki widelec i wkłada sobie do ust porcję łazanek. – Ten koleś przyszedł po ciebie na przystanek z bukietem kwiatów!

– Umówiłaś się z nim na przystanku? – Otwieram szeroko oczy. – Ile ty z nim pisałaś?

– Dwa miesiące – przyznaje Laura. – Już nigdy nikomu nie zaufam! Faceci to perfidne świnie!

– Bo trzeba chodzić na randki, a nie siedzieć z nosem w telefonie! – Babcia uderza pięścią w stół. – Jak nic zostaniecie starymi pannami!

O nie, teraz to się zacznie. „Ja w waszym wieku byłam już zamężna, miałam dziecko i rodzinę”. Nie chcę tego słuchać.

Niech mnie ktoś uratuje!

I w tym momencie dziadek wpada do kuchni jak torpeda. Jest spocony i czerwony na twarzy. Ciężko dyszy i przeskakuje wzrokiem z babci na Maję, z Mai na Laurę, z Laury na mnie i znów od początku.

Chyba już wie o miłosnych podbojach pana Tadka.

– Powiesz nam, co się dzieje, czy mamy zacząć zgadywać? – piekli się babcia.

– Marta. – Dziadek wymierza we mnie swój pomarszczony palec. – Marta się wyprowadza!

No dobra. Tego się nie spodziewałam.

– Co?! – krzyczy babcia, robiąc się równie czerwona, jak i dziadek.

– Co ty robisz? – Maja szturcha mnie w ramię.

– Nie możesz! – Laura krzyżuje ręce na piersiach i robi nadąsaną minę.

– O, właśnie to. – Babcia wskazuje na najmłodszą wnuczkę. – Nie możesz.

– A właśnie że mogę – odsuwam od siebie talerz, bo momentalnie tracę apetyt. – Mam dwadzieścia osiem lat, jeśli zapomnieliście.

– Ale jesteś sama!

Odnoszę wrażenie, że dziadek zaraz wybuchnie.

– Po co chcesz się wyprowadzać, jak nikogo nie masz?

– A czy trzeba kogoś mieć, aby się wyprowadzić? – pytam zszokowana. – Samotna kobieta nie może mieszkać sama? To zabronione czy co?

– Masz kogoś! – Maja świdruje mnie wzrokiem. – To dlatego chcesz się wyprowadzić. Szukasz miejsca, do którego będziesz mogła go zapraszać!

– Odbiło ci?! – podnoszę głos.

Zaraz oszaleję w tym domu. Jak Boga kocham!

– To dlaczego? – Babcia nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Muszę się w końcu usamodzielnić. Potrzebuję tego. Muszę móc rzucić brudne skarpety na ziemię i zebrać dopiero za kilka dni, zrobić pranie w niedzielę, jeśli zajdzie taka potrzeba, czy nie wytrzeć podłóg w sobotę. Muszę zacząć żyć po swojemu.

– Nie wiedziałem, że my ci zabraniamy żyć. – Dziadek smutnieje.

Wstaję i podchodzę do niego.

Jest wyższy ode mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów. Ma siwe włosy, okulary na nosie i strasznie krzaczaste brwi, ale kocham go całym sercem.

– Kocham was nad życie – mówię szczerze – ale myślę, że w pewnym momencie każdy w końcu zaczyna iść swoją drogą. Gdyby żyli rodzice, to przecież nie mieszkałabym z nimi do końca życia. Też bym się wyprowadziła. Poza tym jak na razie to tylko oglądałam mieszkania. Nic jeszcze nie zdecydowałam.

– A duże to mieszkanie? – Laura się ożywia. – Może zamieszkam z tobą. Co ty na to?

– Nie ma mowy. – Kręcę głową.

– No jasne. Najlepiej się wszystkie wyprowadźcie i zostawcie nas samych. – Babcia wstaje i wychodzi z kuchni, a dziadek podąża za nią jak cień.

– Mogłaś mi powiedzieć. – Maja wstaje i włącza ekspres do kawy. – Myślałam, że sobie ufamy.

– Przepraszam, siostra, ale musiałam to zrobić sama.

– Ale gdy już się wyprowadzisz, to nie zapomnisz o nas?

– No jasne, że nie.

Podchodzę do siostry i ją przytulam, a po chwili dołącza do nas Laura. Stoimy w trójkę, w objęciach, i tak zastaje nas Wiki. Nie pytając, o co chodzi, podchodzi i obejmuje nas ramionami.

Może i wszystko ma swój koniec. Może i się wyprowadzę, to samo zrobi kiedyś każda z moich sióstr, zakochamy się i założymy rodziny, ale naszej więzi nic ani nikt nie zniszczy. Tego jestem pewna.

3

MARTA

Czekam na Paulinę od ponad trzydziestu minut i powoli tracę nadzieję na to, że się pojawi. Wyciągam telefon z torebki i sprawdzam, czy coś do mnie pisała, ale poza wiadomościami od moich sióstr nic nie ma.

Maja pisze, że wino mszalne jest pyszne i na potwierdzenie swoich słów posyła mi zdjęcie, jak stoi przed amboną z plastikowym kubkiem. Wiki zaś informuje, że zauważyła dwóch przystojniaków i od jednego ma już numer, a Laura błaga mnie, abym szybko po nią przyjechała, bo ona nie wytrzyma tam ani sekundy dłużej.

Uśmiecham się do telefonu i odpisuję siostrom. Gdy chowam komórkę, sięgam po menu i postanawiam zjeść sama. Wybieram grillowaną pierś z kurczaka z ziemniakami i zestawem surówek. Do tego oczywiście lampkę wina.

Gdy podnoszę wzrok znad karty dań, zauważam wysokiego mężczyznę w skórzanej kurtce. Zbliża się do mojego stolika i siada naprzeciwko mnie. Ma krótsze włosy po bokach i dłuższe, kręcone na środku, kanciastą szczękę z jednodniowym zarostem i bezczelny uśmiech.

Znam go. To Aleksander Cichocki. Wnuk pana Felka Cichockiego, przyjaciela dziadka, z którym gra w pokera.

– Pomyliłeś stoliki? – Unoszę brwi.

Pamiętam Olka ze szkoły, zawsze był przystojny, lubiany i wysportowany. Dziewczyny w pewnym momencie miały na jego punkcie obsesję. Jeśli o mnie chodzi, to moje zainteresowanie nim szybko się skończyło. Nie lubię osób zarozumiałych, a taki właśnie jest Olek. To pieprzony przystojniak zadzierający nosa.

– Nie – odpowiada i unosi kąciki ust, aby posłać mi czarujący uśmiech.

– Czy mogę przyjąć zamówienie? – pyta kelner.

– Poproszę grillowaną pierś z kurczaka z ziemniakami i surówką oraz lampkę białego wina.

– Półsłodkie?

– Tak.

Mężczyzna w białym fartuszku zapisuje moje zamówienie i spogląda na mojego nieproszonego gościa.

– Dla mnie to samo – mówi Olek. – Tylko zamiast wina poproszę colę.

Gdy kelner się oddala, nachylam się nad stołem i pytam:

– O co tu chodzi?

– O nic. – Wzrusza ramionami. – Przybyłem dotrzymać ci towarzystwa.

– Ja nie potrzebuję towarzystwa.

– Wolisz jeść kolację w samotności?

– Tak. – Kiwam głową. – Może nie wiesz, ale czasem lubię pobyć sama.

– Ale nie dzisiaj.

Spoglądam w jego brązowe oczy. Są w kolorze dobrej whisky. Mogłabym się nimi upić, ale nie zrobię tego.

Nie.

Prędzej dam się pokroić!

– Daruj sobie ten tandetny podryw – prycham.

– Nie podrywam cię.

– Nie?

– Nie. – Kręci głową z rozbawieniem. – Uwierz mi, że w podrywach jestem lepszy i gdybym tylko chciał cię poderwać, to gwarantuję ci, że zmiękłyby ci nogi i zrobiłoby ci się mokro w majtkach.

– Jezu! – Robię się czerwona, choć nie powinnam. – Dziewczyny lecą na teksty o mokrych majtkach? Babcia ma rację, podrywy i randkowanie schodzą na psy!

– Dlatego nie randkujesz?

– A skąd ty możesz wiedzieć, czy randkuję, czy nie?

– Nasze miasteczko nie jest zbyt duże, a poza tym nasi dziadkowie często się spotykają i plotkują jeszcze bardziej niż kobiety. Uwierz mi, od nich dowiem się wszystkiego. Są lepsi niż przekupki na targu.

– Zawsze wiedziałam, że dziadek powinien zakleić sobie usta taśmą. – Zaczynam się śmiać. – Gdy byłam mała, nigdy nie potrafił utrzymać prezentów w tajemnicy. Kiedyś przyniósł drabinę i pod nieobecność babci wyciągnął lalki z najwyższej szafy. Miałyśmy je dostać pod choinkę. Babcia się wściekła. Przez tydzień nie odzywała się do dziadka.

– Ile miałaś wtedy lat?

– Jakieś siedem albo osiem.

– I nie wierzyłaś w Dzieciątko?

– Moi dziadkowie postanowili nas szybko sprowadzić na ziemię.

– To powinno być karane.

Kelner przynosi nam zamówione dania. Pachną obłędnie. Momentalnie głośno burczy mi w brzuchu. Nie przejmuję się tym jednak. Biorę się do jedzenia i dopiero gdy wszystko znika z talerza, podnoszę wzrok i spoglądam na Olka. Na jego talerzu wciąż jest połowa porcji. Dopijam wino i macham kelnerowi, aby podszedł, a gdy to robi, zamawiam kolejny kieliszek trunku. Olek kończy jeść i odsuwa od siebie talerz.

– Robisz się czerwona na twarzy – zauważa.

– To nie z twojego powodu. Nie schlebiaj sobie. Zawsze gdy wypiję, to dostaję rumieńców.

– Nigdy mnie nie lubiłaś. – Olek odchyla się na krześle. Szary sweter opina jego umięśnione ramiona. – Dlaczego?

Kelner przynosi kolejny kieliszek wina i zabiera puste talerze.

– Czy zdecydują się państwo na deser?

– Deser? Tak, mam smaka na coś słodkiego. Co polecacie? – Wpatruję się w lekko znużonego kelnera.

– Szarlotkę z lodami. Brownie. Albo sernik z kajmakiem.

– Brownie.

– A dla pana? – zwraca się do mojego towarzysza.

– Ja dziękuję.

– Jesteś pewien? Bo ja się z tobą nie podzielę.

Te wino stanowczo za bardzo rozplątało mi język. Od kiedy ja jestem taka bezpośrednia?

– Jak już wcześniej powiedziałem, nie lubisz mnie, więc nawet w najśmielszych snach nie mógłbym wyśnić tego, że dzielisz się ze mną ciastem.

– To nie tak, że cię nie lubię – wzdycham.

– Nie?

Biorę łyka wina, poprawiam się na krześle i w końcu mówię:

– Nie. Po prostu mnie denerwujesz. Od zawsze chodzisz z dumnie podniesioną głową, jakbyś chciał powiedzieć: „patrzcie i podziwiajcie mnie”. Już w czasach szkolnych byłeś ponad wszystkich, ale czemu tu się dziwić, skoro zarówno twój dziadek, jak i ojciec byli szanującymi się policjantami, których wszyscy podziwiali.

– Wszyscy oprócz ciebie.

– Policjant to zawód jak każdy inny. Czy ktoś mnie podziwia za bycie przedszkolanką?

– Ja.

– Proszę cię. – Kręcę głową z rozbawieniem. – Nikt ci w to nie uwierzy.

Kelner stawia przede mną brownie i kieliszek wina. Od razu zabieram się do jedzenia.

Jak grzeszyć, to na całego, myślę, popijając słodycz winem.

Olek nic nie mówi, tylko przygląda mi się z dziwnie przyjaznym uśmiechem. Nie wiem, dlaczego się tutaj pojawił, ale dzięki niemu mój wieczór nie okazał się totalną klapą. Poza tym ostatni raz byłam na kolacji z mężczyzną jakieś osiem miesięcy temu i nie była to kolacja, do której chce się wracać.

Radek okazał się wielkim skąpcem i zabronił mi zamówić dania za więcej niż czterdzieści złotych, poza tym wciąż tylko mówił o inwestycjach, kontach oszczędnościowych i innych tego typu sprawach, które dla mnie nic nie znaczyły. Gdy zaczynałam mówić o swojej pracy, machał ręką i mówił, że dziećmi to każdy umiałby się zająć. Aż dziw, że nie wylałam na niego szklanki wody i nie nazwałam go bucem.

Kończę drugi kieliszek wina, a po brownie nie zostają nawet okruszki.

– Kelner! – woła Olek. – Poproszę jeszcze jeden kieliszek wina dla tej pani.

– Chcesz mnie upić?

– Może. – Olek się uśmiecha. Robią mu się seksowne dołeczki w policzkach.

– Flirtujesz ze mną, Aleksandrze Cichocki?

– Nie śmiałbym, bo jeszcze bym za to oberwał.

Śmieję się. Znowu. Mam strasznie słabą głowę.

– Co prawda nie wiem, dlaczego się tutaj pojawiłeś, ale dziękuję ci. Poprawiłeś mi humor i sprawiłeś, że nie muszę dodawać tego wieczora do straconych.

– Czyli awansowałem?

– Można tak powiedzieć. – Dopijam wino i odstawiam pusty kieliszek na stolik. – Chyba czas się zbierać.

Kiwam do kelnera i proszę go o rachunek, a później kłócę się z Olkiem o to, kto ma zapłacić. Śmiejemy się przy tym w głos. On mówi, że nie pozwoli kobiecie płacić za siebie, a ja, że stać mnie na to, aby zapłacić. Później informuję go, że to nie randka, więc nie musi zgrywać dżentelmena, a on, że i tak będzie. W końcu dochodzimy do porozumienia i każdy z nas płaci za siebie.

Narzucam ramoneskę, a Olek swoją skórzaną kurtkę i wychodzimy z restauracji.

– Jak tu przyjechałaś? – pyta, gdy stajemy na ciemnym chodniku.

– Autobusem, panie władzo. Nie wsiadam za kierownicę, gdy wypiję.

Olek, tak jak dziadek i ojciec, został policjantem, ale zaszedł już znacznie wyżej niż jego rodzina. Nie wiem, czym konkretnie się zajmuje, ale rzadko widzę go w mundurze.

Może jest jakimś tajnym agentem? Boże! Muszę przestać oglądać seriale kryminalne, bo robią mi wodę z mózgu!

– W takim razie cię podwiozę. Chodź.

Idę za Olkiem. Grzecznie i posłusznie. Wpatruję się w jego duże plecy i marzę o tym, by ich dotknąć.

Co się ze mną dzieje? Od kiedy to ja chcę dotykać Aleksandra Cichockiego? Przecież ja go nawet nie lubię!

Olek zatrzymuje się przy czarnym motorze. Nie znam się za bardzo na jednośladach, ale wydaje mi się, że nie jest to ścigacz. I tak na niego nie wsiądę. Nie ma takiej możliwości!

– Proszę. – Olek podaje mi czarny kask. Jego motor także jest czarny i pasuje do niego.

– Nie ma mowy. – Robię krok do tyłu.

– Nie zachowuj się jak dziecko. Obiecuję, że będę jechał powoli.

– Wiesz, jak łatwo o wypadek tym czymś. – Wskazuję na motocykl. – Nie chcę się roztrzaskać na drzewie!

– To yamaha drag star, a nie jakiś tam ścigacz. – Olek ściąga brwi. – Nie jeżdżę jak wariat.

– Jakoś w to wątpię. Jesteś policjantem, więc o mandat za nadmierną prędkość nie musisz się martwić.

Olek zaczyna się śmiać. Ma ładny śmiech, taki czysty i rześki. Coś za dużo rzeczy zaczyna mi się w nim podobać. Chyba pora jak najszybciej zakończyć ten wieczór.

– Zawsze wiedziałem, że masz cięty język i nie dasz sobie wejść na głowę. To jak? – Podnosi kask. – Dasz się skusić?

– Dobra, ale najpierw powiedz mi, co tak naprawdę tutaj robisz. W przypadkowe spotkanie nie uwierzę.

– Paulina poprosiła mnie, abym dotrzymał ci towarzystwa, bo ona musiała pilnie wyjechać do Niemiec na spotkanie biznesowe.

Tego się nie spodziewałam.

– Paulina? Od kiedy ty rozmawiasz z Pauliną?

– Od kiedy się spotykamy.

– Co?!

Nie powinno mnie to zaboleć, ale jakimś dziwnym trafem boli. Paulina mi nic nie powiedziała, co jednoznacznie uświadamia mi, jak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. No i jest jeszcze Olek. Dlaczego nie powiedział mi tego od razu? Dlaczego pozwolił myśleć, że ta kolacja to coś podobnego do randki?

A może ja to wszystko sobie wyobraziłam?

Przecież ktoś taki jak Olek nie zainteresowałby się kimś takim jak ja. Różnimy się od siebie tak bardzo, że bardziej się już nie da. Olek bierze to, co chce, i nie patrzy na konsekwencje. Ja natomiast przez ostatnie cztery lata bałam się wynająć mieszkanie, a gdy w końcu się na to zdecydowałam, czuję wyrzuty sumienia, chociaż nie powinnam, bo taka jest kolej rzeczy, dziecko wyprowadza się z domu rodzinnego.

– Dobrze się czujesz?

Olek podchodzi do mnie. Momentalnie do mojego nosa dociera jego męski zapach.

– Zbladłaś.

Chrząkam.

– Wszystko jest dobrze. Ale wrócę taksówką.

Odwracam się i zaczynam iść szybko po chodniku. Z daleka widzę rząd zaparkowanych taksówek.

Jestem uratowana!

– Marta!

Odwracam się na pięcie macham Olkowi i krzyczę, że dziękuję za kolację, a później podbiegam do taksówki, wsiadam, podaję mężczyźnie adres i zapinam pas.

Paulina i Olek. Olek i Paulina.

Kiedy? Jak? Gdzie? I dlaczego tak mnie to obeszło?

Tylko o tym nie myśl! Nie myśl i nie analizuj. I koniec kropka.

4

MARTA

Wybieram mieszkanie numer dwa, to z trzema pokojami i kuchnią połączoną z salonem. Babcia z dziadkiem wciąż są na mnie obrażeni i poza „dzień dobry” i „dobranoc” nie odzywają się w ogóle. No chyba że babcia ma prawie całe ręce w mące, a potrzebuje wyciągnąć miskę z szafki, wtedy nagle „się odobraża” i prosi mnie o pomoc. To śmieszne.

Przez pierwsze trzy dni dumnie to znoszę, ale dzisiaj mam już dość.

– Długo jeszcze zamierzacie być obrażeni? – pytam dziadków podczas niedzielnego obiadu.

Tradycyjnie na stole stoi waza z gorącym rosołem, są też śląskie rolady, kluski, sos i zasmażana biała kapusta. W szklanym dzbanku znajduje się kompot z truskawek, który babcia sama zrobiła.

– Okłamałaś nas. – Głos dziadka jest twardy i stanowczy.

– Nie… – Kręcę głową. – Nie okłamałam was. Tylko zataiłam pewną sprawę.

– Zatajenie i kłamanie to to samo. – Babcia wstaje i zbiera puste talerze po rosole. – Możesz nazywać to sobie jeszcze inaczej, a i tak pozostanie kłamstwem.

– Mnie się tam mieszkanie Marty podoba – Laura uśmiecha się do mnie i przyjaźnie puszcza oczko. – Sama bym się już wyprowadziła, ale studiuję i najzwyczajniej w świecie mnie na to nie stać.

– Mnie jest tutaj wygodnie. – Wiki nakłada sobie kluski. – No co się tak patrzycie? Pranie zrobione, obiad ugotowany, lodówka pełna. Czego chcieć więcej? W dodatku mogę wychodzić i wracać, kiedy chcę. Żyć nie umierać.

– Chociaż jedna jest nam wdzięczna. – Dziadek macha widelcem.

– Bez przesady. – Maja się krzywi. – Chyba jesteście trochę za ostrzy dla Marty. Ona chce tylko zamieszkać sama, a nie zostawić nas w potrzebie. To jest różnica.

– Wiemy o tym. – Babcia wraca do stołu.

Siwe włosy, których nie farbuje, spięła w ciasny kok na czubku głowy, na policzki nałożyła róż, a jej granatowa sukienka wydaje się o rozmiar za duża.

Zaczynam się zastanawiać, czy babcia tak schudła, czy dostała tę sukienkę od którejś z koleżanek i nie zdążyła jej jeszcze zwęzić.

– Więc o co konkretnie chodzi? – pytam.

– O sam fakt, że nas okłamałaś, że zrobiłaś to za naszymi plecami – tłumaczy dziadek, grzebiąc widelcem w kapuście. – Jesteśmy rodziną i powinniśmy sobie ufać.

– Macie rację. – Lekko się uśmiecham. – I przepraszam, że wam nie powiedziałam, ale bałam się, że będziecie źli, że mi zabronicie, ale chyba najbardziej bałam się was zranić. Kocham was z całego serca, jesteście moim życiem i za nic w świecie nie chcę wam sprawiać bólu. Moja wyprowadzka nie spowoduje, że zniknę. Jeśli myślicie, że o was zapomnę, to jesteście w błędzie. Będę tu często wpadać. Czasem przed pracą, czasem po i oczywiście w weekend.

– To tak jakbyś się nie wyprowadziła – prycha Wiki.

– Sprytne. – Laura wskazuje na mnie widelcem. – Tutaj pojesz i dzięki temu zaoszczędzisz. Też tak zrobię, jak już będzie mnie stać na mieszkanie.

– Ale brudnego prania nie będziesz tu przywozić? – Maja zaczyna się śmiać.

– Świruski. – Kręcę głową z rozbawieniem. – Pranie zamierzam robić sobie sama.

Babcia i dziadek lekko się uśmiechają.

Kryzys chyba zażegnany.

– Więc jak? – Spoglądam na swoich dziadków. – Wybaczycie mi?

– A mamy jakieś inne wyjście? – Dziadek wyciąga rękę nad stołem i chwyta moją. – Jesteście dla nas wszystkim, bąbelku.

W moich oczach pojawiają się łzy. Dziadek nazywał mnie tak, jak byłam mała. Często mówił: „Bąbelku, teraz pójdziemy na plac zabaw” czy „Kocham cię, mój mały bąbelku”. Uwielbiałam to.

– Wiemy, że jesteście już dorosłe i w końcu każda z was się stąd wyprowadzi – kontynuuje dziadek – ale chyba do czasu decyzji Marty nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to już właśnie nadszedł ten czas.

– Jesteście dla nas nie tylko dziadkami, ale również rodzicami – mówię łamiącym się głosem. – Kocham was.

– Kochamy was. – Maja wstaje, podchodzi do dziadków i obejmuje ich ramionami, a zaraz po niej my, Wiki, Laura i ja.

Jesteśmy rodziną. Jesteśmy dla siebie wszystkim. I nic ani nikt tego nie zmieni.

– Przez was wyjdę na beksę. – Babcia ociera łzy spływające po policzkach. – Koniec tych czułości – rozkazuje. – Zjedzmy obiad, bo zaraz całkowicie wystygnie.

Babcia nie lubi okazywać uczuć, nie lubi się wzruszać ani tym bardziej ronić łez.

Nie wiem, czy to z powodu śmierci córki i zięcia w tak młodym wieku, czy zawsze taka była, ale ja pamiętam ją tylko jako osobę powściągliwą i zamkniętą w sobie. To nie oznacza jednak, że nie okazywała nam miłości, bo tej w tym domu nigdy nie brakowało.

Po zjedzeniu obiadu i posprzątaniu ze stołu babcia zarządza wypicie kawy na dworze. Osiemnaście stopni i słońce zachęcają do wyjścia na świeże powietrze. Wiki i Laura wychodzą jako pierwsze. Przecierają stół i krzesła, aby po długiej zimie doprowadzić je do używalności. Ja robię kawę dla siebie i sióstr, korzystając z ekspresu, a babcia dla siebie i dziadka tradycyjną czarną sypaną zalaną wrzątkiem. Maja w tym czasie kroi sernik, który babcia upiekła rano, i wyciąga z szafki talerze, a później wynosi je na tacy na podwórko.

Pijemy kawę i zajadamy się sernikiem w miłej rodzinnej atmosferze. Może i Bóg zabrał nam rodziców, ale podarował w zamian dziadków, o jakich marzy niejedno dziecko na tym świecie.

Jest dobrze.

Trzeba doceniać to, co się ma, a nie ciągle patrzeć się za siebie.

– Zagramy w karty? – proponuje Maja. – Ale nie w pokera. – Kręci głową, spoglądając na dziadka. – W remika.

– Nie lubię remika. – Laura się krzywi.

– Bo ciągle w niego przegrywasz – dogryza jej Wiki.

– Za to w pokera zdarza mi się wygrać, więc chcę grać w pokera.

– W takim razie zagrajmy w chińczyka. – Babcia nakłada sobie na talerz kolejny kawałek ciasta. – To najbezpieczniejsza gra.

– No nie wiem. – Zaczynam się śmiać. – Ostatnim razem Laura wywróciła planszę z pionkami tylko dlatego, że nie udało jej się wyrzucić na kostce jedynki, a potrzebowała jej, aby wygrać.

– Oj, będziecie mi to teraz wypominać przez następną dekadę, co? – złości się Laura.

– Niestety. – Wiki wzrusza ramionami. – Taka jest zasada.

– Jaka zasada? – Głos Laury robi się piskliwy. – Nie ma żadnych zasad.

Wstaję od stołu, bo chce mi się siku. Oddalam się od rodziny i wchodzę do domu. Po skorzystaniu z toalety wyciągam z szafki tabliczkę czekolady i już mam wyjść na podwórko, gdy zatrzymuje mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Babcia z dziadkiem wciąż mają telefon stacjonarny zawieszony na ścianie w przedpokoju. Nie uznają komórek ani w ogóle niczego, co nie jest słuchawką połączoną kablem z plastikową obudową.

Podchodzę do telefonu, jest czerwony z czarnymi obrzeżami, i podnoszę słuchawkę.

– Słucham.

Coś trzeszczy.

– Halo?

– Z kim rozmawiam? – Słyszę cichy głos.

– A z kim ja rozmawiam?

– Czy dodzwoniłam się do domu Zabawów?

– Tak.

– Dzięki Bogu!

– Kim pani jest? Chce pani rozmawiać z dziadkiem albo babcią? Mogę ich zawołać.

– Nie. Nie chcę z nimi rozmawiać.

– Nie?

Ta kobieta jest jakaś dziwna. Nie wiem, co mi w niej nie pasuje, ale coś na pewno.

– Czy rozmawiam jedną z ich wnuczek?

– Tak, z Martą. Czy może pani w końcu powiedzieć, o co chodzi?

– Marta… jak dobrze cię słyszeć. Tak bardzo tęskniłam.

Że co?

– Kim pani jest? – pytam.

– To ja, córeczko. Twoja mama.

Słuchawka wypada mi z rąk, zawisa na kablu i uderza co chwilę o ścianę.

Czy to jakiś żart?

Tak, to musi być żart.

Mama zginęła w wypadku samochodowym razem ze swoim mężem dwadzieścia trzy lata temu. Z zaświatów nie da się dzwonić. To nie Supernatural.

Ja pierdzielę.

Drżącymi rękami podnoszę słuchawkę i przykładam ją z powrotem do ucha, ale poza ciągłym sygnałem nic nie słyszę.

I co ja mam teraz zrobić?

Odkładam słuchawkę i stoję tak jeszcze przez kilka minut, wpatrując się w czerwony telefon zawieszony na ścianie. Cała drżę, serce chce wyskoczyć mi z piersi, a po czole spływa strużka potu. Może ja wariuję? Może zaczynam tracić rozum?

To jedyna rozsądna odpowiedź na pytanie, co się właśnie tutaj wydarzyło. Innej nie ma.

Nie ma.

Nie ma!

– A co ty tak stoisz jak słup soli? – Wiki wchodzi do domu, klepie mnie po ramieniu i kieruje się do toalety.

Muszę natychmiast wziąć się w garść. Żadna z moich sióstr nie może dowiedzieć się o telefonie, który przed chwilą odebrałam, bo nawet jeśli to żart, to jest on stanowczo zbyt okrutny.

5

MARTA

Nie mogę spać. Wciąż tylko leżę na w łóżku i gapię się w biały sufit. W domu panuje absolutna cisza. Wszyscy śpią, a telefon nie dzwoni.

Nie dzwoni.

Mam jednak wrażenie, że go słyszę.

Czy to oznacza, że oszalałam?

Wkładam słuchawki do uszu, łączę je z telefonem i włączam Myslovitz. Kocham głos Artura Rojka. Chyba od zawsze. On pozwala mi się zatopić w innym świecie.

Tak zawsze genialnyIdealny muszę byćI muszę chcieć superluz i jużSetki bzdur i już to nie jaI nawet kiedy będę samNie zmienię się, to nie mój światPrzede mną droga, którą znamKtórą ja wybrałem sam

Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że siedzę na drzewie, na dworze jest ciepło, ptaki śpiewają, a ja nie czuję się tak, jakby zaraz miało mi zabraknąć powietrza.

Musi się ktoś znaleźć. Ktoś, kto mi pomoże.

Musi!

I nagle uzmysławiam sobie, że znam jedną osobę, która jest w stanie mi pomóc. Co prawda nie wiem, czy będzie chciała, ale spróbować nie zaszkodzi. I z tą myślą zasypiam.

Gdy dzwoni budzik, podskakuję na łóżku jak oparzona. Uszy mnie bolą od słuchawek, więc szybko je wyciągam i siadam, aby nie zasnąć ponownie.

Puk. Puk.

Ktoś puka do moich drzwi i od razu je otwiera.

– Wstałaś już? – Maja wchodzi do mojej sypialni. – Mam problem.

– Co się stało?

Nie wiem dlaczego, ale od razu nachodzą mnie czarne myśli.

– Mam dzisiaj ważne spotkanie i potrzebuję twoich spodni.

– Spodni?

– Tych białych, w których tyłek wygląda tak seksownie, że facetom szczęka opada. Pożyczysz?

Oddycham z ulgą. Jak dobrze, że chodzi tylko o jakieś głupie spodnie, a nie o telefon z zaświatów.

Wstaję i podchodzę do szafy ustawionej naprzeciwko łóżka. Wyciągam spodnie i rzucam je Mai.

– Proszę.

– Dzięki. Jesteś kochana. – Siostra podbiega, całuje mnie w policzek i wybiega z sypialni.

Tego mi chyba będzie najbardziej brakowało, gdy się wyprowadzę. Wbiegania moich sióstr do pokoju i pożyczania ubrań. To już niemal nasza codzienność.

Ja wybieram dzisiaj czarne rajstopy i kwiecistą sukienkę, do której zamierzam włożyć zamszowe botki. Włosy spinam w niedbały kok i pociągam rzęsy czarnym tuszem. Gdy już jestem gotowa, schodzę po drewnianych schodach na parter i wchodzę do kuchni.

Babcia z dziadkiem oraz moje siostry już się krzątają po pomieszczeniu. Ekspres pracuje na najwyższych obrotach, czajnik na gazie zaczyna gwizdać, a Sanah śpiewa wiersz Wisłockiej.