Nasz stronniczy optymizm - Tali Sharot - ebook + książka

Nasz stronniczy optymizm ebook

Sharot Tali

3,5

Opis

O irracjonalnie pozytywnie nastawionym mózgu

Dlaczego jesteśmy zaprogramowani tak, by patrzeć na jasną stronę.

Odkrycie Tali Sharot umożliwia nam lepszą kontrolę nad naszym codziennym funkcjonowaniem. „Time”

TA KSIĄŻKA STAŁA SIĘ GŁOŚNYM WYDARZENIEM:
„TIME” POŚWIĘCIŁ JEJ OKŁADKĘ i 5 STRON!

Psycholodzy od dawna mieli świadomość, że większość ludzi ma często irracjonalnie pozytywne spojrzenie na świat.

Dr Tali Sharot – jedna z najbardziej innowacyjnych badaczek neuronauki naszych czasów – odkryła neuronalne podstawy optymizmu i jego znaczenie dla takich dziedzin, jak zdrowie, finanse, cyberbezpieczeństwo czy polityka.

Ta książka zgłębia jedno z największych oszustw, do jakich zdolny jest ludzki umysł: stronniczość optymizmu. Bada, kiedy jest ona adaptacyjna, a kiedy destrukcyjna – pisze Tali Sharot. I zabiera nas na fascynującą wyprawę w głąb naszego mózgu.

Tali Sharot wyjaśnia m.in.:
Dlaczego nie postrzegamy świata takim, jakim jest naprawdę.
Jak i dlaczego umysł przekształca przewidywanie w rzeczywistość.
Jak różnią się mózgi optymistów i pesymistów.
Dlaczego najgorzej wychodzi nam przewidywanie tego, co może nas uszczęśliwić.
Uświadamia też, jak optymistyczne złudzenia wpływają na nasze finansowe, zawodowe i emocjonalne decyzje. I że optymizm może być podstawą naszej egzystencji.

Co za uczta! Czarująca, wciągająca i przystępna książka napisana przez naukowca, który wie jak pięknie opowiadać.
RICHARD THALER, laureat Nagrody Nobla

Tali Sharot to jedna z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych badaczek neuronauki.
Jest doktorem psychologii i profesorem na Wydziale Psychologii Eksperymentalnej University College London. Stworzyła tam laboratorium badawcze Affective Brain Lab i prowadzi interdyscyplinarne badania z zakresu neuronauki, ekonomii behawioralnej
i psychologii. Dotyczą one emocji, wywierania wpływu, podejmowania decyzji i optymizmu. Wykorzystując wiedzę o mechanizmach działania mózgu, Tali Sharot szuka sposobów dokonania zmian zachowań na takie, które poprawiają nasz dobrostan. Swoim odkryciom nadała formę pasjonujących, żywych, pisanych przyjaznym i przystępnym językiem opowieści w przełomowych książkach Nasz stronniczy optymizm Nasz wpływowy i uległy umysł. Obie spotkały się z aplauzem świata nauki, biznesu, mediów i stały się bestsellerami w 15 krajach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (4 oceny)
0
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
xvKlaudiavx

Całkiem niezła

Pół na pół. Momentami ciekawie, ale w większości nudnawa. Może dla kogoś kto miał mało styczności albo nie miał w ogóle styczności z tematyką to będzie super książka, natomiast jak dla mnie nie wniosła zbyt wiele. Wiele informacji i badań zasłyszanych już milion razy w innych źródłach, takie proste podstawy.
00

Popularność




Redaktor inicjująca i prowadząca

Małgorzata Cebo-Foniok

Korekta

Małgorzata Denys

Hanna Lachowska

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Ilustracja na okładce

© Olga Gold/Shutterstock

Zdjęcie autorki

© Michael Lionstar

Tytuł oryginału

The Optimism Bias: A Tour of the Irrationally Positive Brain

Copyright © 2012 by Tali Sharot

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2020 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-8103-2

Warszawa 2022. Wydanie III

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

P.U. OPCJA

Moim rodzicom – Tamar i Steve’owi Sharot

PROLOG

Szklanka zawsze do połowy pełna?

Chciałabym móc powiedzieć, że moja praca nad optymizmem wyrosła z pełnego entuzjazmu zainteresowania pozytywną stroną natury ludzkiej. To byłaby śliczna historia: „Neuropsycholog badający procesy poznawcze w poszukiwaniu biologicznych podstaw nadziei przepełniającej nasze dusze”. Śliczna, ale niestety nieprawdziwa. Natknęłam się na stronniczość optymizmu przez przypadek, badając wspomnienia ludzi dotyczące największego ataku terrorystycznego naszych czasów. Wtedy moje zainteresowania naukowe skłaniały się bardziej ku mrocznej stronie: głównym celem moich badań było zrozumienie, w jaki sposób traumatyczne zdarzenia kształtują nasze wspomnienia. Interesowało mnie, jakimi sztuczkami umysł zmusza nas, byśmy wierzyli, że nasze wspomnienia zdarzeń o wyjątkowo silnym ładunku emocjonalnym, takich jak te z 11 września 2001 roku, są tak dokładne jak zapis cyfrowy, nawet kiedy są całkowicie mylne.

Od ponad roku prowadziłam badania na Uniwersytecie Nowojorskim, kiedy samoloty American Airlines lot 11 i United Airlines lot 175 wbiły się w World Trade Center z prędkością 430 mil na godzinę. Szok, dezorientacja i strach były powszechnymi reakcjami ulicy. Tak silne emocje to rodzaj reakcji wywołujący niezwykle żywe wspomnienia, które nie blakną z czasem. Zazwyczaj nazywa się je „wspomnieniami fleszowymi” ze względu na ich fotograficzną ostrość i szczegółowość. W rozdziale 9 opowiadam historię wspomnień fleszowych – jak zapamiętujemy nieoczekiwane, pobudzające zdarzenia i jak głębokie struktury naszego mózgu „obrabiają w Photoshopie” te obrazy, wzmacniając kontrast, zwiększając rozdzielczość, dodając i opracowując szczegóły.

Byłam zdumiona: dlaczego nasze mózgi wykształciły mechanizm wytwarzający niezwykle żywe wspomnienia, które niekoniecznie są zgodne z prawdą? Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy razem z kolegami opublikowaliśmy wyniki naszego naukowego badania wspomnień z 11 września1, grupa badaczy z Harvardu zaproponowała intrygującą odpowiedź. Otóż układ neuronów odpowiedzialny za przypominanie sobie epizodów z przeszłości mógł się rozwinąć wcale nie w tym celu. Zasadniczą funkcją tego układu, który – jak uważa wielu – ewoluował na potrzeby pamięci, tak naprawdę może być wyobrażanie sobie przyszłości2.

Badania obrazowe mózgu pokazują, że te same struktury zaangażowane w przypominanie sobie przeszłości są aktywowane, kiedy myślimy o przyszłości3. Te dwie fundamentalne ludzkie aktywności myślowe opierają się na tych samych mechanizmach mózgowych; sięgają do podobnych informacji i procesów podstawowych. Aby wyobrazić sobie, na przykład, swój zbliżający się wyjazd na Barbados, potrzebujesz systemu, który potrafi elastycznie konstruować nowe scenariusze, brać elementy wspomnień z przeszłości (twoje ostatnie wakacje w ciepłych krajach, obrazy piaszczystych plaż, towarzysząca ci osoba w stroju plażowym) i łączyć je ze sobą, by stworzyć coś nowego (ty i bliska ci osoba, oboje w słomkowych kapeluszach, na plaży na Barbados w przyszłym miesiącu) – zdarzenie, które ma dopiero nastąpić. Ponieważ wykorzystujemy ten sam układ neuronów do przypominania sobie przeszłości i do wyobrażania sobie przyszłości, wspominanie również jest procesem konstrukcyjnym, a nie odtworzeniem minionych zdarzeń jak zapisu na taśmie wideo, a co za tym idzie, jest podatne na niedokładności.

Czy ta teoria jest słuszna? Aby poznać odpowiedź, zarejestrowałabym aktywność mózgu człowieka podczas wyobrażania sobie przyszłych zdarzeń, a następnie porównała tę aktywność ze wzorcem zaobserwowanym przy wspominaniu zdarzeń z przeszłości.

Plan był prosty. Jednak kiedy poprosiłam moich wolontariuszy, aby wyobrażali sobie zdarzenia ze swojej przyszłości, zaszło coś niespodziewanego. Nawet mając daną konkretną sytuację z gatunku najbardziej zwyczajnych (odbiór dowodu tożsamości, gra w grę planszową), ludzie byli skłonni snuć wokół niej najwspanialsze scenariusze. Konsekwentnie malowali doskonale szare zdarzenia w odcieniach różu.

Pewno myślisz, że wyobrażanie sobie obcięcia włosów w przyszłości jest dość nudne. Nic podobnego. Być może obcinanie włosów dzisiaj to nic ciekawego, ale w przyszłości to okazja do świętowania. Oto, co napisała jedna z uczestniczek badania:

Wyobraziłam sobie, że obcinam włosy, żeby je przekazać Locks of Love [organizacji non profit zaopatrującej w peruki dzieci, które straciły włosy]. Hodowałam je wiele lat, a teraz wszyscy moi przyjaciele przyszli mnie wspomóc i razem ze mną świętować. Poszliśmy do mojego ulubionego fryzjera na Brooklynie, a potem na lunch do ulubionej restauracji.

Inną uczestniczkę poprosiłam, aby wyobraziła sobie, że płynie promem. Napisała:

Widzę siebie za rok albo dwa, jak płynę promem do Statuy Wolności. Pogoda będzie naprawdę piękna i wietrzna, więc moje włosy będą rozwiane na wszystkie strony.

Zaledwie za rok albo dwa cudownie będzie żyć na świecie. Wraz z moją studentką Alison Riccardi godzinami starałyśmy się wymyślać wyjątkowo mało ekscytujące zdarzenia, które z pewnością nie dostarczą pretekstu do świętowania. Wszystko na próżno. Kiedy tylko ludzie zaczynali uruchamiać wyobraźnię, najbardziej banalne zdarzenia z życia wzięte zdawały się gwałtownie przybierać lepszy obrót, a życie stawało się trochę mniej zwyczajne.

Te odpowiedzi sprawiły, że zapaliła mi się czerwona (a przynajmniej różowawa) lampka w głowie. Byłam zaskoczona tą potężną, wyraźnie automatyczną, inklinacją do wyobrażania sobie świetlanej przyszłości. Jeśli wszyscy uczestnicy naszego badania upierali się myśleć pozytywnie o tym, co ich osobiście czeka w przyszłości, musi istnieć neurobiologiczna podstawa tego zjawiska. Odłożyliśmy na bok pierwotny projekt i wzięliśmy się do ustalania, jakie mechanizmy nerwowe pośredniczą w naszej skłonności do optymizmu4.

Jak mózg wytwarza nadzieję? Jakimi sztuczkami skłania nas, byśmy szli dalej? Co się dzieje, kiedy to zawodzi? Czym różnią się mózgi optymistów i pesymistów? Chociaż optymizm jest niezmiernie istotny dla naszego dobrego samopoczucia i ma ogromny wpływ na gospodarkę, te pytania pozostawały bez odpowiedzi przez dziesięciolecia. W tej książce dowodzę, że pozytywne nastawienie nie jest wynikiem czytania poradników samopomocowych w nadmiarze. Optymizm może mieć tak istotne znaczenie dla naszego przetrwania, że został wmontowany na stałe w nasz najbardziej skomplikowany narząd, czyli mózg.

Od współczesnych analityków finansowych przez światowych przywódców do nowożeńców (wszyscy zostali opisani w rozdziale 11), Los Angeles Lakers (rozdział 3), a nawet ptaków (rozdział 2) – optymizm ukierunkowuje ludzkie i nie tylko ludzkie myślenie. Bierze racjonalne rozumowanie za zakładnika, kierując nasze oczekiwania w stronę lepszego wyniku, bez wystarczających dowodów na poparcie takiego wniosku.

Zamknij na chwilę oczy i wyobraź sobie swoje życie za pięć lat. Jakie scenariusze i obrazy przychodzą ci do głowy? Jak widzisz siebie pod względem zawodowym? Co z jakością twojego życia osobistego i uczuciowego? Chociaż każdy z nas może inaczej definiować szczęście, pozostaje faktem, że wszyscy jesteśmy skłonni widzieć siebie zmierzających pomyślnie w kierunku sukcesu zawodowego, spełnienia w związkach, bezpieczeństwa finansowego i niezmiennie dobrego zdrowia. Bezrobocie, rozwód, zadłużenie, choroba Alzheimera i dowolna liczba innych, niestety powszechnych nieszczęść, rzadko jest uwzględniana w naszych projekcjach.

Czy takie nierealistyczne przewidywania przyszłej szczęśliwości są ograniczone do myślenia o wydarzeniach najważniejszych w życiu, o jego punktach zwrotnych, takich jak zawarcie małżeństwa i awans? A może optymistyczne złudzenia obejmują zdarzenia bardziej codzienne, powszednie? Czy spodziewamy się wykonać w tym tygodniu więcej pracy niż w poprzednim? Czy spodziewamy się, że jutro będzie lepsze niż wczoraj? Czy zakładamy, że to, co nas spotka w przyszłym miesiącu, będzie ogólnie raczej przyjemne, a nie irytujące?

Latem 2006 roku wzięłam się do badania naszych przewidywań przyszłych zdarzeń od prozaicznej strony. Przez kilka miesięcy pracowałam w Instytucie Naukowym Weizmanna w Izraelu, zanim objęłam nowe stanowisko w londyńskim University College. Niezależnie od głębi mojego wrodzonego optymizmu nie liczyłam na zbyt wiele słonecznych dni, kiedy już znajdę się w Wielkiej Brytanii, więc byłam dość zdeterminowana, żeby przed przeniesieniem się do stolicy Anglii przez kilka tygodni powystawiać twarz na słońce.

Instytut Weizmanna położony jest jakieś dwadzieścia minut jazdy od tętniącego życiem miasta, Tel Awiwu. Jest to naukowa oaza w środku kraju, swoimi dobrze utrzymanymi trawnikami przypominająca kampus kalifornijski. Ale o ile sam instytut emanuje spokojem, o tyle nie jest tajemnicą, że niestabilna sytuacja polityczna Izraela zawsze może dać o sobie znać. Większość studentów Weizmanna przychodzi na uczelnię po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej, co jest doświadczeniem życiowym niekoniecznie skłaniającym do optymizmu. Wiedząc o tym, byłam ciekawa, w jakiej mierze są oni podatni na stronniczość optymizmu. Dokonałam rekrutacji grupy badanych i spytałam ich o oczekiwania na nadchodzący miesiąc. Na najbardziej przyziemnym poziomie, jak prawdopodobne ich zdaniem jest, że w którymś momencie utkną w korku albo że spóźnią się pół godziny na umówione spotkanie? Na nieco wyższym poziomie, jakie są szanse, że będą mieć kontakt seksualny, którego będą żałować, albo taki, który będzie przyjemny? Czy wyobrażają sobie, że gotują wyszukaną potrawę, dostają zaskakujący prezent? Zadałam im sto tego rodzaju pytań.

Muszę powiedzieć, że wyniki mnie zdumiały, zdecydowana większość studentów spodziewała się bowiem bardziej doświadczeń pozytywnych niż negatywnych czy nawet neutralnych, w stosunku około 50 do 33%. To nie wszystko. Wystąpienie zdarzeń pozytywnych było spodziewane wcześniej niż nieprzyjemnych albo tylko zwyczajnie nudnych. Podczas gdy studenci na ogół spodziewali się spędzić przyjemny wieczór z partnerem czy partnerką w najbliższych dniach, kłótnia z chłopakiem czy dziewczyną była spodziewana – jeśli w ogóle – dopiero pod koniec miesiąca.

Na wypadek gdyby moi badani wiedli żywot jak w bajce, poprosiłam ich, żeby wrócili za miesiąc i powiedzieli mi, których z tej setki wymienionych zdarzeń rzeczywiście doświadczyli w tym czasie. Jak się okazało, pozytywne, negatywne i neutralne zdarzenia z życia codziennego przypadały im mniej więcej po równo, z grubsza po 33% w każdej kategorii. Studenci Weizmanna nie posiedli tajemnicy ludzkiego szczęścia, oni tylko wykazali zupełnie zwyczajną stronniczość optymizmu.

Biorąc pod uwagę ten przykład, możesz się zastanawiać, czy optymizm jest naprawdę dominującym trendem w całej populacji bez wyjątku, czy bardziej konkretnie, szczególnym złudzeniem młodości. To dobre pytanie. Można by pomyśleć, że z wiekiem stajemy się mądrzejsi. Mając za sobą więcej lat życiowego doświadczenia, powinniśmy być w stanie postrzegać świat takim, jaki jest – odróżniać ułudę nadziei od twardej rzeczywistości. Powinniśmy, ale tego nie robimy.

Patrzymy przez różowe okulary, czy mamy lat osiem, czy osiemdziesiąt. O uczniach nie starszych niż dziewięcioletni wiadomo, że wyrażali optymistyczne oczekiwania co do swojego dorosłego życia5, a ankieta opublikowana w 2005 roku ujawniła, że starsi dorośli (w wieku 60–80 lat) są tak samo skłonni widzieć szklankę do połowy pełną jak dorośli w wieku średnim (36–59 lat) i młodzi dorośli (18–25 lat)6. Optymizm przeważa w każdej grupie, niezależnie od wieku, rasy i statusu socjoekonomicznego7.

Wielu z nas nie jest świadomych swoich optymistycznych tendencji. Prawdę mówiąc, stronniczość optymizmu jest tak silna właśnie dlatego, że jak wiele innych złudzeń, nie jest w pełni dostępna świadomym rozważaniom. Z kolei dane wyraźnie pokazują, że większość ludzi przecenia swoje perspektywy osiągnięć zawodowych; oczekuje, że ich dzieci będą nadzwyczajnie utalentowane; przeszacowuje swoją prawdopodobną długość życia (czasami o dwadzieścia lat lub więcej); spodziewa się, że będą zdrowsi niż przeciętna osoba i lepiej im się powiedzie niż innym, porównywalnym z nimi; ogromnie nie docenia prawdopodobieństwa swojego rozwodu, raka i bezrobocia; jest ogólnie przekonanych, że ich życie w przyszłości będzie lepsze od tego, z jakim przyszło się pogodzić ich rodzicom8. To jest właśnie stronniczość optymizmu – skłonność do przeszacowywania prawdopodobieństwa napotykania zdarzeń pozytywnych i niedoszacowywania prawdopodobieństwa doświadczania zdarzeń negatywnych9.

Wielu ludzi jest przekonanych, że optymizm wynaleźli Amerykanie – niektórzy uważają go za produkt uboczny wyobraźni Baracka Obamy. Często spotykam się z takim poglądem, zwłaszcza kiedy prowadzę wykłady w Europie i na Bliskim Wschodzie. Owszem, słyszę, świętowanie obcięcia włosów w przyszłości, wyobrażanie sobie rejsu promem w słońcu, niedocenianie prawdopodobieństwa utonięcia w długach, zachorowania na raka i innych nieszczęść są wskaźnikami stronniczości optymizmu – ale przecież ty mówisz o nowojorczykach.

To prawda, swoje pierwsze badania nad optymizmem prowadziłam na mieszkańcach Manhattanu. (Dołożyłam szczególnych starań, aby wszystkie następne badania prowadzić na cynicznych Brytyjczykach i Izraelczykach). Można wybaczyć założenie, że Wielkie Jabłko jest idealną lokalizacją dla kompleksowych badań nad optymizmem. Choć nie mam pod ręką twardych statystyk na poparcie tej tezy, popkultura z pewnością każe nam wierzyć, że miasto Nowy Jork przyciąga jednostki z wielkimi marzeniami i wiarą w siebie pozwalającą myśleć, że są one do zrealizowania – od nowo przybyłych imigrantów kontemplujących Statuę Wolności po Holly Golightly podziwiającą wystawę u Tiffany’ego przy Piątej Alei. Nowy Jork jest kwintesencją wszystkiego, co niesie nadzieję: miasto rojnych ulic, gdzie ludzie bezustannie gonią za swoją szansą, by zabłysnąć.

Ku zaskoczeniu niektórych koncepcję optymizmu można z łatwością odnaleźć w XVII-wiecznej myśli europejskiej. Filozofia optymistyczna ma swoje źródło nie w kulturze amerykańskiej, ale we Francji. Descartes jako jeden z pierwszych filozofów wyrażał optymistyczną idealizację w swojej ufności, że ludzie mogą panować nad światem, a co za tym idzie, cieszyć się owocami ziemi i dobrym zdrowiem. Ale wprowadzenie optymizmu jako terminu technicznego jest zazwyczaj przypisywane niemieckiemu filozofowi Gottfriedowi Wilhelmowi Leibnitzowi, który, jak wiadomo, utrzymywał, że żyjemy „na najlepszym z możliwych światów”10.

Skutki pozytywnie zniekształconego widzenia przyszłości mogą być dość groźne – krwawe bitwy, krachy gospodarcze, rozwody, złe planowanie (patrz rozdział 11). Tak, stronniczy optymizm potrafi czasami być destrukcyjny. Jednak, jak wkrótce odkryjemy, optymizm jest również adaptacyjny. Jak w przypadku innych złudzeń ludzkiego umysłu (takich jak dezorientacja przestrzenna i złudzenia optyczne, opisanych w rozdziale 1), optymistyczne złudzenie wykształciło się nie bez powodu: ma ono swoją funkcję.

Stronniczość optymizmu chroni nas przed dokładnym wyobrażeniem bólu i trudności, jakie bez wątpienia czekają nas w przyszłości, i może nas obronić przed postrzeganiem naszych życiowych możliwości jako nieco ograniczonych. Wskutek tego stres i lęk są mniejsze, zdrowie fizyczne i psychiczne poprawia się, wzmocnieniu ulega motywacja do działania i bycia produktywnym. Aby iść do przodu, musimy być w stanie wyobrażać sobie alternatywne rzeczywistości – nie jakieś stare rzeczywistości, ale nowe, lepsze, i musimy wierzyć, że są one możliwe.

Twierdzę, że umysł ma skłonność do usiłowania przekształcania przewidywań w rzeczywistość. Mózg zorganizowany jest tak, żeby umożliwiać optymistycznym przekonaniom zmienianie sposobu, w jaki postrzegamy świat wokół nas i wchodzimy z nim w interakcje, dzięki czemu optymizm staje się samospełniającym się proroctwem. Bez optymizmu pierwszy prom kosmiczny mógłby nigdy nie zostać wystrzelony, nigdy nie próbowano by doprowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie, wskaźniki powtórnie zawieranych małżeństw prawdopodobnie byłyby równe zeru, a nasi przodkowie mogliby nigdy nie zaryzykować oddalenia się od swoich plemion i wszyscy moglibyśmy wciąż mieszkać w jaskiniach i stłoczeni dla utrzymania ciepła marzyć o świetle i ogrzewaniu.

Na szczęście tak nie jest. Ta książka zgłębia jedno z największych oszustw, do jakich zdolny jest ludzki umysł: stronniczość optymizmu. Bada, kiedy jest ona adaptacyjna, a kiedy destrukcyjna i dostarcza dowodów, że umiarkowanie optymistyczne złudzenia mogą wspomagać dobre samopoczucie. Skupia uwagę na specyficznej architekturze mózgu, która pozwala na utworzenie nierealistycznego optymizmu zmieniającego naszą percepcję i działania. Żeby zrozumieć stronniczość optymizmu, musimy najpierw przyjrzeć się, jak i dlaczego mózg wytwarza złudzenia rzeczywistości. Musimy przebić ogromną bańkę – przekonanie, że postrzegamy świat takim, jaki jest rzeczywiście.

1. GDZIE GÓRA, GDZIE DÓŁ?

Złudzenia ludzkiego mózgu

3 stycznia 2004 roku, Szarm el-Szejk. Na pokład samolotu Flash Airlines, Lot 604 do Paryża przez Kair wchodzi 148 pasażerów i członków załogi. Boeing 737-300 startuje dokładnie o 4.44 rano. Dwie minuty później znika z radaru.

Szarm el-Szejk leży na południowym wierzchołku trójkąta Półwyspu Synaj. Jest to rejon turystyczny ze względu na ciepło przez cały rok, przepiękne plaże i wspaniałe warunki do snorkelingu i nurkowania. Większość pasażerów Lotu 604 to francuscy turyści, którzy uciekli przed europejską zimą, aby spędzić bożonarodzeniowe wakacje nad Morzem Czerwonym. Lotem 604 wracają do domu całe rodziny1.

Załoga jest głównie egipska. Pilot, Khadr Abdullah, jest bohaterem wojennym, odznaczonym za dokonania bojowe na mig-21 w egipskich siłach powietrznych, w czasie wojny Jom Kipur. Ma wylatane 7444 godziny, chociaż z tego tylko 474 na boeingu 737, którego pilotuje tego dnia2.

Zgodnie z wyznaczoną trasą samolot powinien przez krótki czas po starcie nabierać wysokości, a następnie skręcić w lewo, kierując się na Kair. Zamiast tego, po niecałej minucie lotu, samolot skręca w prawo i szybko przechyla się niebezpiecznie. Lecąc całkowicie na boku, odrzutowiec wpada w korkociąg i zaczyna zbliżać się do powierzchni Morza Czerwonego. Wydaje się, że tuż przed uderzeniem pilot odzyskuje panowanie nad lecącym teraz grzbietem do dołu samolotem, ale jest już za późno3. Samolot rozbija się o wodę kilka chwil po starcie. Wszyscy giną.

Z początku władze podejrzewają wybuch bomby podrzuconej przez terrorystów. Hipoteza ta opiera się na fakcie, że załoga nie sygnalizowała żadnych problemów. Jednak gdy po wschodzie słońca zaczyna być widać szczątki odrzutowca, staje się oczywiste, że ta teoria jest błędna. Fragmenty samolotu znajdywane są blisko siebie i nie ma ich wiele4. Sugeruje to, że kiedy samolot uderzył w wodę, był w całości, a nie eksplodował w powietrzu, co skutkowałoby wieloma fragmentami rozproszonymi na dużym obszarze morza. Co więc spowodowało, że samolot gwałtownie spadł z nieba?

Do rozwiązania tej zagadki konieczne jest odnalezienie czarnej skrzynki Lotu 604. Morze w rejonie katastrofy ma głębokość tysiąca metrów, co utrudnia wykrycie sygnałów emitowanych przez rejestrator. Co więcej, bateria czarnej skrzynki wystarcza zaledwie na trzydzieści dni; po tym czasie prawdopodobieństwo jej odnalezienia należy realistycznie oceniać jako zerowe. Do poszukiwań przystępują zespoły egipski, francuski i amerykański. Szczęśliwie po dwóch tygodniach francuski statek wykrywa czarną skrzynkę5.

Informacje zarówno z rejestratora danych lotu, jak i z rejestratora dźwięków w kokpicie zawierają absolutnie niejednoznaczne wskazówki. Zostaje wyodrębnionych aż pięćdziesiąt różnych scenariuszy, które następnie są jeden po drugim wykluczane na podstawie dostępnych danych. Nie znajduje się żaden dowód na jakąkolwiek awarię czy wadę samego samolotu6. Ekspertom badającym sprawę zostaje garść scenariuszy, które wypróbowują na symulatorze. Po dokładnym sprawdzeniu każdego z tych scenariuszy wszystkie poza jednym okazują się niespójne z danymi z czarnej skrzynki. Amerykański zespół badawczy formułuje wniosek: „jedynym scenariuszem wyodrębnionym w dochodzeniu, który wyjaśnił ciąg zdarzeń prowadzących do wypadku i miał poparcie w dostępnym materiale dowodowym, był scenariusz wskazujący, że kapitan doświadczył dezorientacji przestrzennej”7.

Doznając dezorientacji przestrzennej (vertigo), pilot nie jest w stanie rozpoznać pozycji samolotu w stosunku do ziemi. Zdarza się to zazwyczaj w sytuacjach, gdy brak jest jakichkolwiek wskazówek wzrokowych, na przykład gdy lot odbywa się w gęstych chmurach albo w zupełnej ciemności nad oceanem. Pilot może być przekonany, że leci prosto, podczas gdy w rzeczywistości samolot skręca w przechyleniu, albo kiedy wychodzi ze skrętu w równym położeniu, pilot może mieć poczucie, że nurkuje. Usiłowanie skorygowania (fałszywej) pozycji samolotu tylko pogarsza sprawę. Podczas gwałtownego zmniejszenia siły ciągu pilot czasami ma poczucie, że samolot jest skierowany w dół. Chcąc skorygować to złudzenie, pilot może pociągnąć w górę nos samolotu, co często prowadzi do tego, że samolot wpada w katastrofalny korkociąg, zwany z oczywistych powodów „korkociągiem śmierci”. Wygląda na to, że korkociąg śmierci przydarzył się samolotowi Piper pilotowanemu przez Johna F. Kennedy’ego juniora. Samolot spadł do Oceanu Atlantyckiego 16 lipca 1999 roku, bowiem Kennedy doznał dezorientacji przestrzennej, lecąc nocą, przy złej pogodzie, na Martha’s Vineyard8.

Jak pilot może być przekonany, że leci w górę, kiedy w rzeczywistości samolot jest skierowany w dół? Albo że porusza się prosto do przodu, kiedy faktycznie jest niebezpiecznie przechylony? System nawigacyjny ludzkiego mózgu ewoluował, aby wykrywać nasze zmiany położenia na ziemi, a nie w powietrzu. Oblicza on naszą pozycję, porównując sygnały z ucha wewnętrznego (gdzie znajdują się kanały wypełnione płynem, który przesuwa się, kiedy zmieniamy położenie) ze stałym odczuciem siły ciążenia, skierowanej ku środkowi ziemi9. Ten system działa znakomicie, kiedy jesteśmy na ziemi, ponieważ rozwinął się, żeby tu właśnie funkcjonować (nasi przodkowie nie spędzali dużo czasu w powietrzu). Natomiast w samolocie mknącym w przestworzach system gubi się. Nasz mózg interpretuje nietypowe dla siebie sygnały, takie jak przyspieszenie kątowe albo siła odśrodkowa, jako normalną siłę ciążenia. Skutkiem jest błędne obliczenie naszej pozycji w stosunku do ziemi. Płyn w uchu wewnętrznym nie nadąża za szybkim tempem zmiany kierunku samolotu, co powoduje, że do mózgu przesyłane są fałszywe sygnały. Kiedy również nasz wzrok nie może potwierdzić zmiany kierunku z powodu braku widocznych punktów odniesienia, zmiana pozycji może pozostać niewykryta. W rezultacie samolot może lecieć przechylony na bok, podczas gdy pilot jest całkowicie przekonany, że leci równolegle do powierzchni ziemi; czuje się, jakby zażywał relaksu na kanapie w domu10.

I w tym właśnie problem: przez całe życie uczymy się polegać na systemie nawigacyjnym naszego mózgu, wierząc, że udziela nam prawidłowej informacji o pozycji naszego ciała w stosunku do ziemi. Rzadko podejrzewamy, że nas wprowadza w błąd, więc na ogół nie kwestionujemy swojego zmysłu równowagi. Teraz, gdy czytasz tę książkę, wiesz na pewno, że niebo jest nad, a ziemia pod tobą. Prawdopodobnie masz rację. Nawet w środku nocy, bez widocznych punktów odniesienia, wciąż potrafisz powiedzieć z całą pewnością, gdzie góra, gdzie dół.

Czyli w pierwszej kolejności pilot musi nauczyć się, że choćby się czuł na sto procent pewny, że jego samolot leci w określonym kierunku, może to być złudzenie. Nie jest to pojęcie łatwe do uchwycenia. Złudzenie jest złudzeniem, ponieważ bierzemy je za dobrą monetę – postrzegamy jako rzeczywistość. „W nauce pilotażu najtrudniejsza jest konieczność wyrobienia w sobie gotowości na przyjęcie do wiadomości, że w określonych warunkach twoje zmysły mogą się mylić” – stwierdza jeden z podręczników dla pilotów11.

Dobra wiadomość jest taka, że istnieje rozwiązanie problemu dezorientacji przestrzennej pilota, a jest nim system nawigacyjny samolotu. To dlatego, na szczęście, większość samolotów nie kończy w oceanie, chociaż niemal każdy pilot w swojej karierze otarł się o dezorientację przestrzenną przynajmniej raz. Jeśli pilot dobrze zna system nawigacyjny samolotu i wie, że musi na nim polegać nawet wtedy, kiedy podaje on informacje sprzeczne z tymi, które przekazuje jego mózg – uniknie tragedii. W przypadku Johna F. Kennedy’ego juniora problem polegał na tym, że nie miał on uprawnień do wykonywania lotów według wskazań przyrządów (IFR), a tylko do lotów z widocznością (VFR). Nie był przeszkolony do latania w warunkach uniemożliwiających korzystanie w nawigacji z widocznych punktów odniesienia – w warunkach, w których musi się polegać na samych przyrządach, takich jak ta ciemna, sztormowa noc, kiedy rozbił się jego samolot12.

Khadr Abdullah, doświadczony pilot odrzutowca linii Flash, miał uprawnienia do wykonywania obu typów lotów – IFR i VFR. Jednak jak się wydaje, tego tragicznego dnia jego mózg zwiódł go, wmawiając mu, że leci poziomo i prosto, podczas gdy wprowadził samolot w niebezpieczny skręt w prawo w przechyle, nosem w dół. Jak to się mogło przydarzyć doświadczonemu pilotowi? Amerykański zespół badający sprawę sugeruje następujący scenariusz: zaraz po starcie samolot znalazł się nad Morzem Czerwonym; była noc, niedostępne były jakiekolwiek widoczne punkty odniesienia (takie jak światła naziemne), po których można się zorientować, gdzie jest ziemia albo morze. Po drugie, zmiana położenia samolotu w przestrzeni odbywała się tak łagodnie, że nie została prawidłowo wychwycona przez układy przedsionkowe członków załogi. Ściśle mówiąc, kiedy już przechył zwiększył się dramatycznie, pilot mógł to postrzegać jako lekki skręt samolotu w lewo zamiast niebezpiecznego w prawo13. Ten scenariusz potwierdza rejestracja dźwięków z kokpitu. Na taśmie słychać, jak pierwszy oficer informuje kapitana, że samolot skręca w prawo. Kapitan odpowiada tonem zdziwienia – W prawo? Jak to w prawo?, co świadczy o wykryciu przez niego niezgodności między informacją podaną przez pierwszego oficera a jego własną percepcją14.

Z powodu braku widocznych punktów odniesienia i stopniowej zmiany pozycji jedynym sposobem umożliwienia pilotowi prawidłowego postrzegania położenia samolotu w stosunku do ziemi było ciągłe monitorowanie systemu nawigacyjnego samolotu. Są jednak dowody, że przyrządy pokładowe nie były stale monitorowane. W chwili wchodzenia w skręt w prawo, prędkość samolotu była o 35 węzłów poniżej wymaganej prędkości lotu, a samolot wznosił się powyżej standardowej wysokości. Wydaje się, że pilot nie zauważył tych zmian, ponieważ jego uwagę zaprzątało włączanie i wyłączanie autopilota15. Bez monitorowania systemu nawigacyjnego samolotu pilot mógł polegać jedynie na systemie nawigacyjnym swojego mózgu, który otrzymywał mylne informacje z ucha środkowego i żadnych informacji wzrokowych – skończyło się to katastrofą.

Złudzenia optyczne

Większość z nas nigdy nie pilotowała samolotu, więc nieznane jest nam doznanie dezorientacji przestrzennej, jakie może się z tym łączyć. Niemniej jednak, nieświadomie, stale padamy ofiarą złudzeń wytwarzanych przez własny mózg. Spójrz na ilustrację 1, która przedstawia dwa kwadraty – A i B. Który z nich jest jaśniejszy? Prawdopodobnie widzisz to samo, co ja: B jest jaśniejszy. Prawda?

Ilustracja 1. Szachownica Złudzenie cienia Źródło: Edward H. Adelson, 1995

Nieprawda. Kwadraty są dokładnie tego samego koloru; zapewniam cię, są identyczne. Dlaczego więc postrzegamy je w różnych odcieniach szarości? To złudzenie optyczne wytworzone przez nasz mózg. Nasz układ wzrokowy uważa, że kwadrat B znajduje się w cieniu, podczas gdy kwadrat A w świetle. Tak nie jest. Obraz został wykreowany z użyciem Photoshopa. Kwadraty odbijają tę samą ilość światła, ale nasz mózg wprowadza poprawkę o to, co przyjmuje za pozycję kwadratów (w cieniu i w świetle), i wyciąga wniosek, że kwadrat B musi być jaśniejszy16. Co z tego wynika? Kwadrat A wygląda ciemniej niż kwadrat B. Nasza subiektywna percepcja rzeczywistości różni się od rzeczywistości obiektywnej.

Chociaż w tym wypadku mózg udziela nam błędnej informacji (w sposób bardzo przekonujący, trzeba przyznać), robi to z ważnego powodu. Nasz układ wzrokowy nie został zbudowany po to, żeby interpretować sprytnie spreparowany w Photoshopie obraz niezgodny z zasadami fizyki. Podobnie jak nasz system nawigacyjny, nasz układ wzrokowy rozwinął się po to, żeby interpretować świat, z jakim styka się najczęściej. W tym celu wypracował pewne skróty, pewne założenia co do świata, z których korzysta, aby funkcjonować. Pozwala to naszemu mózgowi działać sprawnie w prawie każdej sytuacji. Jednak pozostaje tu miejsce na błędy, kiedy te założenia nie zostają spełnione.

Zanalizujmy następny przykład.

Spójrz na ilustrację 2.

Ilustracja 2. Uśmiechnięta dziewczynka Źródło: P. Rotshtein, R. Malach, U. Hadar, M. Graif, T. Hendler, Feeling or Features: Different Sensitivity to Emotion in Higher-Order Visual Cortex and Amygdala, „Neuron” 32 (2001), ss. 747–757

Co widzisz? Odwróconą do góry nogami fotografię uśmiechniętej dziewczynki. Dobrze, teraz obróć książkę o 180 stopni, żeby zobaczyć fotografię nieodwróconą. Co widzisz teraz? Nagle nie wygląda już tak słodko, prawda? To złudzenie nosi nazwę złudzenia Thatcher, ponieważ po raz pierwszy zostało zademonstrowane w 1980 roku na fotografii byłej premier Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher17, która delikatnie mówiąc, nie jest znana z radosnych wyrazów twarzy.

Złudzenie powstaje wskutek obrócenia twarzy, bez obracania ust i oczu. Do góry nogami twarz wygląda stosunkowo normalnie, a jej wyraz odbierany jest jako taki sam jak na oryginalnej fotografii, zanim została „sthatcheryzowana” (termin ten oznacza inwersję twarzy bez rotacji ust i oczu). Czyli jeśli dziewczynka pierwotnie była uśmiechnięta, będzie postrzegana jako uśmiechnięta po sthatcheryzowaniu. Jednak sthatcheryzowana twarz widziana normalnie (nie do góry nogami) wygląda dziwacznie, nawet groteskowo. Niezgodność orientacji ust i oczu w stosunku do reszty twarzy jest z łatwością wykrywana.

To złudzenie, tak jak wiele innych, naprowadza nas na trop funkcjonowania mózgu i ewolucyjnych ograniczeń, jakie kierowały jego rozwojem. Przez cały dzień spotykamy wokół siebie twarze nieobrócone. Są wszędzie – na ulicy, w autobusie, w biurze. Ważne jest, że prawidłowo i sprawnie rozpoznajemy twarz jako twarz, a nie, powiedzmy, piłkę albo arbuz, ponieważ twarze naprawdę nie powinny być kopane albo rozkrawane na pół. Ważne jest również, że bez trudu odróżniasz twarz partnera/partnerki od twarzy szefa czy sąsiada, bo w przeciwnym razie mogłoby dochodzić do niezręcznych sytuacji. Prawdę mówiąc, sama zdolność rozpoznawania twarzy partnera, szefa i sąsiada nie wystarczy. Żeby radzić sobie w tym świecie, musimy pamiętać i rozróżniać tysiące twarzy. Na szczęście większości z nas przychodzi to z łatwością dzięki części mózgu odpowiedzialnej za rozpoznawanie twarzy (fusiform face area; FFA) zlokalizowanej na obszarze zakrętu wrzecionowatego18. FFA jest elementem naszego układu wzrokowego, pozwalającym nam rozpoznać, że twarz jest twarzą, i rozróżniać między wieloma twarzami, jakie spotykamy codziennie. Bez funkcjonującego obszaru mózgu odpowiedzialnego za rozpoznawanie twarzy wszyscy bylibyśmy dotknięci prozopagnozją, to znaczy bylibyśmy ślepi na twarze. Ludzie z uszkodzonym zakrętem wrzecionowatym mają trudności z rozpoznawaniem twarzy i mogą nawet nie być w stanie rozpoznać własnej twarzy. (Oliver Sacks opisał taki przypadek w swojej głośnej książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem)19.

Wyobraź sobie, że idziesz przez życie, nie wiedząc, kto jest kto. Co prawda, nasze rozpoznawanie twarzy nie jest doskonałe. Często podchodzą do nas ludzie, którzy twierdzą, że już się kiedyś spotkaliśmy, ale my nie potrafimy sobie przypomnieć, kim oni są. Jednak kiedy masz odebrać dziecko ze szkoły, zazwyczaj wybierasz właściwe dziecko, nawet jeśli ma na sobie nowe ubranie albo jest świeżo ostrzyżone. Ściśle mówiąc, radzisz sobie jeszcze lepiej: jesteś w stanie nie tylko wykryć swoje dziecko w masie twarzy, ale też potrafisz wyczuć, czy twoje dziecko miało dobry, czy zły dzień, kiedy tylko rzucisz okiem na jego minę.

Ludziom bardzo dobrze idzie dostrzeganie stanu emocjonalnego innych. Robimy to nieświadomie cały czas, wykorzystując wszelkiego rodzaju wskazówki, takie jak ton głosu i chód. Na ogół jednak rozpoznajemy stany emocjonalne innych dzięki postrzeganiu ich wyrazów twarzy. Poznajemy wyraz radości, kiedy widzimy go na czyjejś twarzy; wiemy, kiedy ktoś jest smutny, przestraszony czy zły, na podstawie wygiętych w określony sposób ust i oczu szeroko otwartych lub zwężonych. Wskazówki mogą być subtelne, ale my jesteśmy dobrzy w wykrywaniu czyjegoś stanu emocjonalnego, ponieważ staliśmy się ekspertami w rozpoznawaniu wyrazów twarzy. Potrafimy to robić, gdy mamy do czynienia ze znajomymi twarzami, z twarzami, których wcześniej nie spotkaliśmy, z twarzami z naszej własnej kultury albo z kultury obcej, ponieważ mimika wyrażająca emocje jest uniwersalna20.

Zdolność komunikowania i wykrywania emocji ma zasadnicze znaczenie dla naszej egzystencji. Weźmy na przykład umiejętność rozróżniania między twarzą przestraszoną a zagniewaną. Twarz zagniewana sygnalizuje, że osoba, którą mamy przed sobą, jest wytrącona z równowagi, być może przez nas, i może stanowić zagrożenie dla naszego przetrwania. Twarz zalękniona sygnalizuje, że zagrożenie jest gdzieś w otoczeniu, jednak to nie osoba, którą mamy przed sobą, jest jego źródłem. W tym wypadku powinniśmy szybko przeczesać wzrokiem otoczenie, aby spróbować wykryć, skąd nadchodzi niebezpieczeństwo, i móc go uniknąć.

Prawidłowe rozpoznawanie zarówno emocji, jak i tożsamości jest niezbędne dla komunikacji społecznej. Większość z nas potrafi rozpoznawać tysiące twarzy, umiemy z łatwością odróżnić Margaret Thatcher od Boya George’a (podobno są do siebie podobni)21 i zmarszczenie brwi od szerokiego uśmiechu. Jednak wobec twarzy obróconych o 180 stopni stajemy się bezradni prawie tak samo jak pilot lecący w zupełnej ciemności, bez przyrządów nawigacyjnych.

Mózg jest przyzwyczajony do wykrywania nieobróconych twarzy i ich wyrazu. Przetwarza informacje o częściach twarzy (oczy, nos i usta) jednocześnie i w ten sposób robi to najsprawniej. Innymi słowy, zamiast rozpoznawać każdą część osobno, mózg przetwarza twarz i jej wyraz jako całość22. No i ponieważ mózg nie spotyka zbyt często twarzy obróconych o 180 stopni, nie nauczył się przetwarzać ich równie sprawnie jak twarzy nieobróconych. Jak się wydaje, widząc twarz obróconą, przetwarzamy jej rysy oddzielnie, a nie w sposób konfiguracyjny23.

Wróćmy do obróconej twarzy dziewczynki na ilustracji 2. Chociaż jej twarz została obrócona, jej ust i oczu nie poddano rotacji. Same usta i oczy wyrażają emocję w normalny sposób. Nasz mózg przetwarza informacje o nich oddzielnie od informacji dotyczących reszty twarzy i rozpoznaje przekazywane przez nie wskazówki emocjonalne. W ten sposób dochodzimy do wniosku, że ta osoba jest uśmiechnięta. Jednak po obróceniu sthatcheryzowanej twarzy widzimy oczy i usta w kształcie niewidzianym nigdy wcześniej. Wizerunek jest zdeformowany, a naszą emocjonalną reakcją na to zniekształcenie są odraza i strach.

Nie tylko ludzie dają się zbić z tropu przez sthatcheryzowaną twarz. Głupieją też małpy24. Badacze z Emory University sthatcheryzowali twarz małpy, stosując tę samą technikę, jakiej użyto na ilustracji 2. Następnie pokazali grupie małp cztery fotografie: standardowej małpiej twarzy, obróconą fotografię standardowej małpiej twarzy, obróconą sthatcheryzowaną małpią twarz (jak na ilustracji 2) i nieobróconą sthatcheryzowaną małpią twarz (taką, jaka dla ludzi jest dziwaczna). Małpy nie okazały większego zainteresowania standardową małpią twarzą – czy obraz był obrócony, czy nie, rzucały okiem na normalną twarz i na tym poprzestawały. Co z twarzą sthatcheryzowaną? Kiedy obraz był obrócony (jak na ilustracji 2), małpy nie były zainteresowane twarzą sthatcheryzowaną bardziej niż normalną. Jednak kiedy prezentowano im obraz nieobrócony, małpy przyglądały się twarzy sthatcheryzowanej dużo dłużej niż którejkolwiek z pozostałych. Reakcja małp wskazuje, że nieobrócona twarz sthatcheryzowana była dla nich równie dziwna jak dla nas, ale tak samo jak my, dały się sprowadzić na manowce postrzegania obróconej sthatcheryzowanej twarzy jako normalnej. Skoro małpy są wrażliwe na złudzenie Thatcher, to procesy leżące u podstaw tego złudzenia są ewolucyjnie stare. Wygląda na to, że mózg dawno temu wypracował specyficzną tendencję do przetwarzania informacji, jakich dostarcza widok twarzy nieobróconych.

Jak w wypadku większości złudzeń, wiedza o złudzeniu i jego korzeniach nie likwiduje złudzenia. Chociaż teraz wiemy, że kwadraty na ilustracji 1 są takie same, wciąż postrzegamy B jako jaśniejszy od A. Nasza wiedza nie zmienia naszej percepcji; złudzenie wciąż działa. Podobnie pilot może przyjąć do wiadomości, że jest w stanie dezorientacji przestrzennej, w którym informacje dostarczane przez przyrządy nie zgadzają się z jego percepcją, a wciąż mieć poczucie, że się wznosi, podczas gdy opada. Złudzenie, sprawiające wrażenie bardzo realnego, jest oddzielone od wiedzy (jeśli jest ona dostępna), że percepcja jest fałszywa.

Jeśli chodzi o złudzenia optyczne, stosunkowo łatwo jest nam przyjąć, że nasza percepcja jest w błędzie, kiedy ktoś nam to pokaże. Widzimy to na własne oczy. Możemy obrócić książkę albo pomanewrować szarymi kwadratami z ilustracji 1 w Photoshopie, żeby zobaczyć, jak złudzenie wychodzi na jaw. Tymczasem złudzenia poznawcze, w odróżnieniu od zmysłowych, są dużo trudniejsze do przyjęcia do wiadomości.

Jak każdy skomplikowany system, mózg ma wbudowane defekty. Te defekty silnie na nas oddziałują, żyjemy z nimi na co dzień, nie zdając sobie z nich sprawy. Rzadko wątpimy, że nasza percepcja jest dokładnym odzwierciedleniem świata, podczas gdy akurat nasz mózg może często dostarczać nam zniekształcone poczucie rzeczywistości. Dopiero kiedy ta rozbieżność jest nam wykazana przez przyrządy (jak w wypadku dezorientacji przestrzennej), demonstracje (jak w wypadku złudzeń optycznych) albo dane (jak w wypadku stronniczości optymizmu i innych złudzeń poznawczych), widzimy obraz niepokojąco różny od tego, jaki spodziewaliśmy się zobaczyć. Wtedy właśnie uświadamiamy sobie, że nasz mózg nie jest ostatecznym autorytetem w kwestii tego, co jest wokół nas albo, właściwie, w nas.

Niemniej jednak złudzenia mówią nam coś o adaptacyjnej naturze ludzkiego mózgu. Komunikują raczej sukces niż porażkę ewolucji naszego układu nerwowego, ale tak jak dezorientacja przestrzenna, czasami mogą prowadzić do katastrofy.

Złudzenia poznawcze

Spójrz na listę predyspozycji zamieszczoną poniżej. Poświęć każdej chwilę i zastanów się, czy pod jej względem sytuujesz się w dolnym 25. percentylu populacji, w przedziale od 25. do 50. percentylu, od 50. do 75. percentylu, czy powyżej 75. percentylu, to znaczy w górnych 25% populacji.

Dobre stosunki z ludźmi

Zdolności przywódcze

Logiczne myślenie

Umiejętność prowadzenia samochodu

To samo zrób z następującymi cechami:

Uczciwy

Energiczny

Interesujący

Atrakcyjny fizycznie

Prawda jest taka, że większość ludzi postrzega siebie jako ponadprzeciętnych. Myślimy, że jesteśmy wyjątkowi. Możesz nie oceniać się jako osobę ponadprzeciętną pod względem każdej z wymienionych cech, niemniej jednak podejrzewam, że większość z nas lokuje siebie w górnym 50. percentylu albo nawet w górnym 25. percentylu.

Ankieta przeprowadzona w połowie lat 70. XX wieku ujawniła, że 85% respondentów zaliczało siebie do górnego 50. percentylu pod względem umiejętności utrzymywania dobrych stosunków z ludźmi, a 70% pod względem zdolności przywódczych. Ściśle mówiąc, pod względem „dobrych stosunków z ludźmi” jedna czwarta respondentów uważała, że powinna się zaliczać do górnego 1. percentylu!25 Inna ankieta pokazała, że 93% badanych uważało, że znajdują się w górnym 50. percentylu pod względem umiejętności prowadzenia samochodu26.

Jest to oczywiście niemożliwe. Większość ludzi nie może być lepsza od większości ludzi. Dane obrazują błąd matematyczny. Ktoś musi być w dolnej połowie krzywej, nie możemy wszyscy znajdować się na pozytywnym końcu rozkładu. Jednak wszyscy możemy wierzyć, że plasujemy się wysoko pod względem najbardziej pozytywnych cech, i rzeczywiście wierzymy. To złudzenie nosi nazwę złudzenia wyższości i jest równie silne jak złudzenia wywoływane przez dezorientację przestrzenną albo sthatcheryzowaną twarz. Jesteśmy zupełnie pewni, że jesteśmy bardziej interesujący, atrakcyjni, sympatyczni i lepiej sobie radzimy niż przeciętna osoba. Pytani otwarcie, możemy się do tego nie przyznawać, ale mamy silne poczucie, że tak właśnie jest. Szczerze mówiąc, niektórzy z nas są bardziej kreatywni, uczciwsi i zabawniejsi od przeciętnej osoby, ale około połowy z nas nie jest. Rzecz w tym, że jesteśmy ślepi na własne złudzenia. Jednak, podczas gdy nie rozpoznajemy własnych błędów, często potrafimy wykryć błędy u innych.

Ta zasada ma zastosowanie również do dezorientacji przestrzennej. Kiedy Khadr Abdullah, pilot Lotu 604, wprowadzał samolot w fatalny w skutkach przechył, nie był sam. Obok niego siedział Amr Shaafei, pierwszy oficer. Shaafei zdawał się być świadom aktualnej pozycji samolotu. Według raportu amerykańskiego zespołu badającego sprawę „Komunikaty werbalne pierwszego oficera wskazywały, że miał dokładną świadomość wysokości, na jakiej znajduje się samolot podczas niespodziewanego ciągu zdarzeń”27. Najprawdopodobniej, kiedy w końcu ostrzegł Abdullaha o przechyle, zdawał sobie sprawę z dezorientacji przestrzennej pilota.

Dla osoby postronnej, kogoś, kto nie podziela złudzenia z doświadczającą go osobą, złudzenie jest często ewidentne. Niemniej jednak, w wypadku Lotu 604, mimo że Shaafei zdawał się być świadom złudzenia przestrzennego doświadczanego przez Abdullaha, zwlekał z zakomunikowaniem Abdulalhowi, jaka jest sytuacja. Kiedy spróbował skorygować orientację przestrzenną zwierzchnika, było już za późno.

Ten incydent demonstruje ważną cechę wielu złudzeń. W przeciwieństwie do złudzeń optycznych, w których często fałszywą percepcję podzielamy z ludźmi obok nas, inne typy złudzeń różnią się nieznacznie w zależności od tego, gdzie stoimy. Na przykład większość z nas wierzy, że pod wieloma względami przewyższamy innych. Znaczy to, że widzimy siebie samych jako lepszych, nie wszystkich innych jako lepszych. Zatem: a) wszyscy mamy nieco inne widzenie świata i b) jesteśmy w stanie wykryć złudzenia poznawcze, takie jak złudzenie wyższości, u innych. Ponieważ potrafimy rozpoznawać te złudzenia i błędy u innych, ale nie u siebie, dochodzimy do wniosku, że jesteśmy mniej podatni na błąd niż większość innych ludzi. Krótko mówiąc, oznacza to podtrzymywanie złudzenia, że jesteśmy odporni na złudzenia. Na tym polega ironia złudzeń poznawczych.

Nasza tendencja do postrzegania siebie jako mniej podatnych na błąd niż reszta rodzaju ludzkiego została określona terminem błąd ślepej plamki (bias blind spot) przez psycholożkę Emily Pronin z Princeton University28. Jako przykład tego zjawiska Pronin wskazuje polowanie na kaczki29.

W 2004 roku sędzia Sądu Najwyższego Antonin Scalia i wiceprezydent USA Dick Cheney wybrali się na polowanie na kaczki do prywatnej posiadłości w południowej Luizjanie. Zakładam, że każdy z nich wierzy, że jest ponadprzeciętnym myśliwym – ale nie o to tu chodzi. To polowanie jest interesujące dlatego, że sędzia Scalia miał orzekać w sprawie, w której wiceprezydent był stroną. Cheney złożył apelację od wyroku sądu niższej instancji, który nakazywał mu ujawnienie szczegółów co do tożsamości uczestników jego zespołu zadaniowego ds. energii.

W odczuciu mediów i opinii publicznej Scalia powinien wyłączyć się ze sprawy ze względu na bliskie kontakty towarzyskie z Cheneyem po przyjęciu przez Sąd Najwyższy apelacji do rozpatrzenia30. Powstała obawa, że jedzenie, picie, spędzanie czasu i polowanie na kaczki z wiceprezydentem może nie pozwolić Scalii na pełny obiektywizm, kiedy będzie później orzekał w sprawie Cheneya. Odpowiedź Scalii? „Nie sądzę, by moja bezstronność mogła zasadnie być kwestionowana”, powiedział i dodał, że jedyne, co było naprawdę złe w tej wyprawie, to fakt, że polowanie było takie marne31.

Skończyło się na tym, że Scalia w swoim orzeczeniu przychylił się do stanowiska Cheneya, a wraz z nim większość sędziów Sądu Najwyższego. Chociaż możliwe jest, że Scalia był obiektywny, rozstrzygając sprawę, twierdzenie, że jego bezstronność nie może być kwestionowana, wydaje się bezzasadne. Dlaczego jest to tak oczywiste dla nas, a dla niego nie? Jak sugeruje Pronin, powodem jest przejawiana przez ludzi tendencja do oceniania zakresu błędu innych ludzi według ich zachowań, ale własnych błędów według swoich wewnętrznych odczuć, myśli i motywacji32. Scalia wyjechał na krótki wypoczynek z Cheneyem, pił z nim czerwone wino i wymieniał się myśliwskimi radami. Niedługo potem Scalia orzekł na korzyść Cheneya. Oceniamy takie zachowanie i dochodzimy do wniosku, że sędzia Scalia mógł orzec tendencyjnie. Antonin Scalia, w przeciwieństwie do nas, miał dostęp do swoich myśli i motywacji. Na ich podstawie doszedł do wniosku, że z całą pewnością zachował bezstronność, rozstrzygając sprawę Cheneya. Scalia myślał, że ma wgląd w swoje wewnętrzne motywy i stan psychiczny; wierzył, że wie, gdzie góra, gdzie dół. Przynajmniej częściowo był w błędzie.

Scalia, jak się wydaje, doświadczył złudzenia introspekcji. Złudzenie introspekcji to silne poczucie, że ma się bezpośredni dostęp do procesów leżących u podstaw własnych stanów psychicznych. Jednak większość procesów psychicznych jest zazwyczaj niedostępna dla świadomej interpretacji. Haczyk polega na tym, że ludzie są nieświadomi swojej nieświadomości. Tak więc, mimo że introspekcja daje nam poczucie, jakbyśmy obserwowali swoje wewnętrzne intencje, jest to na ogół wnioskowanie o swoich wewnętrznych intencjach, a nie rzeczywiste ich odzwierciedlenie33.

Jeden z najlepszych przykładów złudzenia introspekcji pochodzi z badania, które przeprowadzili Petter Johansson, Lars Hall, Sverker Silkstrom i Andreas Olsson (z tym ostatnim miałam szczęście dzielić gabinet podczas studiów doktoranckich). Szwedzki zespół postanowił zbadać, w jakim zakresie intencje są dostępne rzeczywistej introspekcji34. Badacze zaprezentowali 120 uczestnikom 15 par zdjęć kobiet. W każdej próbie uczestnicy mieli wskazać, które z dwóch zdjęć kobiet jest dla nich bardziej atrakcyjne. Następnie dostawali wybrane zdjęcie do bliższego przyjrzenia się i byli proszeni o wyjaśnienie, dlaczego uznali, że ta kobieta jest bardziej atrakcyjna od drugiej. Nie wiedząc o tym, uczestnicy zostali oszukani przez eksperymentatora w trzech próbach. Zamiast wybranego zdjęcia dostawali zdjęcie, które odrzucili. Zdumiewające, że w około 75% przypadków uczestnicy nie zauważyli szybkiej zamiany. Sprawdziło się to nawet w tych przypadkach, w których dwa zdjęcia różniły się znacznie. Na zakończenie eksperymentu naiwnym uczestnikom zadano „hipotetyczne” pytanie: „Gdybyś uczestniczył w badaniu, w którym wybrane przez ciebie zdjęcie zostało potajemnie wymienione na to, które odrzuciłeś, to czy zauważyłbyś zmianę?”. 84% uczestników (którym przed chwilą nie udało się wykryć żadnych zmian) wierzyło, że z łatwością wykryliby zamianę.

Jeszcze bardziej zdumiewający był fakt, że uczestnicy z entuzjazmem wyjaśniali eksperymentatorowi, dlaczego uważają zdjęcie, które kilka sekund temu odrzucili, za bardziej atrakcyjne od tego, które w rzeczywistości (nie wiedząc o tym) wybrali. Pewien uczestnik tłumaczył, że wybrał zdjęcie uśmiechniętej dziewczyny w biżuterii, ponieważ „jest promienna. W barze podszedłbym do niej, a nie do tamtej drugiej. Podobają mi się kolczyki”35. W