Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację - Matthew Goodwin, Roger Eatwell - ebook

Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację ebook

Matthew Goodwin, Roger Eatwell

4,3

Opis

W krajach Zachodu pojawia się coraz więcej ludzi, którzy czują się wyobcowani i wykluczeni z głównego nurtu polityki, są przy tym wrogo nastawieni wobec mniejszości, imigrantów i neoliberalnej gospodarki. Wielu z nich to wyborcy ruchów narodowo-populistycznych, które zmieniają oblicze zachodniej demokracji. Autorzy proponują dyskurs wychodzący poza konwencjonalne przekonania, bez uprzedzeń przyglądają się populistycznym postulatom, by lepiej zrozumieć tych, którzy je głoszą, zanim zostaniemy przez nich zmieceni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (18 ocen)
9
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00

Popularność




National Populism: The Revolt Against Liberal Democracy

Copyright © Roger Eatwell and Matthew Goodwin, 2018

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2020 for the Polish translation by Witold Kurylak

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz / artnovo.pl

Zdjęcie użyte na okładce: © Iurii Stepanov / shutterstock

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz

Indeksy: Marzena Kwietniewska-Talarczyk, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-66512-53-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

http://www.soniadraga.pl

http://www.postfactum.com.pl

http://www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

http://www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2020

Przedmowa

Narodowy populizm jest obecnie poważną siłą na scenie politycznej w większości krajów Zachodu, zwłaszcza w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jeśli naprawdę chcemy zrozumieć ten ruch, musimy nieco się cofnąć i przyjrzeć głębokim, długotrwałym trendom, które od dziesięcioleci, jeśli nie dłużej, zmieniają nasze społeczeństwa, i właśnie temu poświęcona jest niniejsza książka.

Jako naukowcy od wielu lat zajmujemy się badaniem tej tematyki. Roger Eatwell specjalizuje się w kwestiach dotyczących partii politycznych, tradycji i idei, w tym faszyzmu, który, co wyraźnie przedstawimy, różni się od narodowego populizmu. Matt Goodwin zajmuje się socjologią polityki i stara się dowiedzieć, dlaczego coraz więcej ludzi na Zachodzie rezygnuje z głównego nurtu polityki na rzecz narodowego populizmu. Mamy nadzieję, że uda nam się dać czytelnikom precyzyjne wyobrażenie tego, co w krótkim czasie stało się jednym z najbardziej kontrowersyjnych, choć często błędnie rozumianych ruchów naszych czasów.

Wiele osób pomagało nam w pracy nad tymi zagadnieniami lub z nami o nich rozmawiało. Ich liczba jest zbyt duża, żeby wymienić wszystkich indywidualnie, ale szczególnie chcielibyśmy podziękować następującym osobom: Noahowi Atkinsonowi, Jonathanowi Boydowi, Bobby’emu Duffy’emu, Haroldowi Clarke’owi, Stefanowi Cornibertowi, Davidowi Cuttsowi, Jamesowi Dennisonowi, Jamesowi Eatwellowi, Judith Eatwell, Jane Farrant, Robertowi Fordowi, Craigowi Fowliemu, Davidowi Goodhartowi, Oliverowi Heathowi, Simonowi Hixowi, Ericowi Kaufmanowi, Marcie Lorimer, Nonnie Mayer, Fionie McAdoo, Caitlin Milazzo, Michaelowi Minkenbergowi, Brianowi Neve, Markowi Pickupowi, Jonowi Portesowi, Jacobowi Poushterowi, Jensowi Rydgrenowi, Thomasowi Rainesowi, Bruce’owi Stokesowi i Paulowi Whiteleyowi.

Na koniec chcielibyśmy podziękować naszemu agentowi literackiemu Charliemu Brotherstone’owi z Brotherstone Creative Management za jego przydatne uwagi i słowa zachęty, Chloe Currens, redaktorce w Penguin Books, która dostarczyła nam niezwykle pomocnych komentarzy podczas pracy nad wstępną wersją tekstu, oraz Linden Lawson, naszej pomocnej adiustatorce.

Za wszelkie pozostałe w tekście błędy lub usterki ponosimy pełną odpowiedzialność.

R.E. i M.G., maj 2018

Wstęp

Niniejsza książka traktuje o „narodowym populizmie”, ruchu, który na początku XXI wieku rzuca coraz mocniejsze wyzwanie głównym nurtom polityki na Zachodzie. Narodowi populiści traktują priorytetowo kulturę oraz interesy narodu i obiecują udzielić głosu ludziom, którzy uważają się za zaniedbanych, a nawet pogardzanych przez bezduszne i często skorumpowane elity.

Jest to ideologia czerpiąca z bardzo głębokich i długofalowych nurtów, które przepływały pod powierzchnią naszej demokracji, umacniając się przez wiele dziesięcioleci. W tej książce poddajemy te nurty analizie, prezentując przegląd zmian w polityce w Europie i Stanach Zjednoczonych, a także wyjaśniamy, dlaczego naszym zdaniem narodowy populizm zadomowi się wśród nas na dobre.

Decyzję o napisaniu tej książki podjęliśmy w roku 2016, kiedy Zachodem wstrząsnęły dwa wydarzenia: miliarder i celebryta Donald Trump został oficjalnie nominowany na republikańskiego kandydata na prezydenta, a następnie pokonał Hillary Clinton w wyścigu do Białego Domu; i ponad połowa brytyjskich wyborców wprowadziła świat w zdumienie, głosując za „brexitem” i tym samym decydując się na wyprowadzenie swojego kraju z Unii Europejskiej (UE), organizacji, do której dołączył w latach siedemdziesiątych.

Niewielu ekspertów przewidywało, że dojdzie do czegoś takiego. Jeszcze dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi w roku 2016 przygotowana przez „New York Timesa” prognoza wyników wyborów przekonująco informowała czytelników, że Hillary Clinton ma 93 procent szans na uzyskanie prezydentury. Inni szacowali to prawdopodobieństwo na 99 procent, i zastanawiano się, czy w drodze do Białego Domu Clinton nie zmieni nawet koloru Teksasu na niebieską barwę demokratów.

W Wielkiej Brytanii zwrócono się do ponad trzystu naukowców, dziennikarzy i ankieterów z pytaniem o przewidywany wynik referendum w 2016 roku i 90 procent uważało, że brytyjscy wyborcy zdecydują się pozostać w UE. W Wielkiej Brytanii dozwolone jest obstawianie wyników wyborów, więc jeśli ktoś postawiłby na brexit w dniu referendum, mógłby zarobić 300 funtów rano, a wieczorem 900 funtów. Grupowe myślenie skutkowało przekonaniem, że wygra opcja pozostania w Unii, mimo że wiele sondaży internetowych wskazywało na coś przeciwnego.

Amerykański inżynier William Deming powiedział kiedyś: „Bogu ufamy; pozostali muszą dostarczyć dane”. Mimo że żyjemy w epoce, w której dysponujemy większą ilością danych niż kiedykolwiek wcześ­niej, mało kto potrafi odczytać nastroje społeczne. Naszym zdaniem przyczyna leży w tym, że zbyt wiele osób nadmiernie koncentruje się na krótkoterminowej perspektywie i nie bierze pod uwagę historycznych zmian w polityce, kulturze i gospodarce, które mają obecnie ogromny wpływ na dokonywane przez nas wybory.

Narodowi populiści pojawili się na długo przed kryzysem finansowym, który wybuchł w roku 2008, i późniejszym okresem recesji. Ich zwolennicy są bardziej zróżnicowani niż stereotypowi „gniewni biali starcy”, czyli określani tym mianem sprzeciwiający się liberalnym zasadom antydyskryminacyjnym konserwatyści, których, jak często się mówi, wkrótce zastąpi nowe pokolenie tolerancyjnych milenialsów. Brexit i Trump po prostu podążyli ścieżką wytyczoną już dużo wcześniej przez zyskujących na znaczeniu europejskich narodowych populistów, takich jak Marine Le Pen we Francji, Matteo Salvini we Włoszech i Viktor Orbán na Węgrzech. Wpisują się w narastający bunt przeciwko politycznemu mainstreamowi i wartościom liberalnym.

Ten sprzeciw wobec liberalnego głównego nurtu w gruncie rzeczy nie jest antydemokratyczny. Wygląda to raczej tak, że narodowi populiści są przeciwni pewnym  a s p e k t o m  liberalnej demokracji, która rozwinęła się na Zachodzie. Wbrew niektórym histerycznym reakcjom na pojawienie się Trumpa i brexit zwolennicy tych ruchów nie są faszystami, którzy chcieliby obalić nasze podstawowe instytucje polityczne. Być może tego chciałaby marginalna mniejszość, ale większość żywi uzasadnione obawy związane z faktem, że instytucje te nie reprezentują całego społeczeństwa, a wręcz przeciwnie – coraz bardziej oddalają się od przeciętnego obywatela.

Na krótko przed zwycięstwem Trumpa w wyścigu do Białego Domu ponad połowa białych Amerykanów z wykształceniem średnim lub niższym uważała, że ludzie ich pokroju zupełnie nie są reprezentowani w Waszyngtonie, a tuż przed zwycięstwem brexitu prawie co drugi z brytyjskich robotników był zdania, że „tacy jak on” nie mają głosu w debacie krajowej1. Czy na tle poważnych skandali związanych z lobbingiem, pochodzących z niewiadomych źródeł pieniędzy, które organizacje non profit wydają w celu wpływania na wybory, nadużyć w wydatkach parlamentarnych, wygłaszanych dla dużych banków dobrze opłacanych wykładów oraz roszad między polityką a biznesem, dzięki którym byli politycy wykorzystują swoje kontakty do finansowania prywatnej działalności, może dziwić to, że dziś duża liczba obywateli otwarcie kwestionuje wiarygodność swoich przedstawicieli?

Niektórzy przywódcy narodowopopulistyczni, jak na przykład Viktor Orbán na Węgrzech, mówią o stworzeniu nowej formy „nieliberalnej demokracji”, która budzi obawy dotyczące demokratycznych praw i demonizowania imigrantów. Jednak większość narodowopopulistycznych wyborców pragnie więcej demokracji – więcej referendów, bardziej empatycznych i gotowych ich słuchać polityków – która  w i ę c e j  władzy daje ludziom, a mniej uznanym elitom gospodarczym i politycznym. Ta „bezpośrednia” koncepcja demokracji różni się od „liberalnej”, która rozwinęła się na Zachodzie po pokonaniu faszyzmu i która, jak to omówimy w rozdziale 3, stopniowo nabrała bardziej elitarnego charakteru.

Populizm narodowy podnosi także uzasadnione kwestie demokratyczne, które chcą omawiać i którymi chcą się zająć miliony ludzi. Osoby te kwestionują sposób, w jaki elity coraz bardziej izolują się od życia i trosk zwykłych ludzi. Wyrażają sprzeciw wobec erozji państwa narodowego, które uważają za jedyną sprawdzoną strukturę mogącą zorganizować nasze życie polityczne i społeczne. Podają w wątpliwość zdolność społeczeństw zachodnich do szybkiego przyjmowania aktualnej imigracji oraz „przemian hiperetnicznych”, które w tak dużej skali raczej nie występowały w historii współczesnej cywilizacji. Zastanawiają się, dlaczego obecny system gospodarczy Zachodu tworzy społeczeństwa, które nie gwarantują równouprawnienia i pozostawiają rzesze ludzi na bocznym torze, i czy państwo powinno przyznawać pierwszeństwo w zatrudnieniu i opiece społecznej tym, którzy przez całe życie dokładali do krajowej kasy. Kwestionują programy kosmopolityczne i globalizujące, pytając, dokąd nas one zaprowadzą i jakie społeczeństwa mogą utworzyć. A niektórzy pytają, czy wszystkie religie uznają podstawowe aspekty współczesnego życia na Zachodzie, takie jak równość i szacunek dla kobiet oraz społeczności LGBT. Niewątpliwie niektórzy narodowi populiści skłaniają się ku rasizmowi i ksenofobii, szczególnie wobec muzułmanów. Nie powinno to jednak odwracać naszej uwagi od faktu, że nawiązują oni również w wielu różnych obszarach do powszechnych i uzasadnionych obaw społecznych.

Skoro ten ruch ma charakter międzynarodowy, powinien zostać przeanalizowany w całym swoim wymiarze. Wiele naszych debat politycznych odbywa się na poziomie zaściankowym: koncentrujemy się na własnych krajach, w oderwaniu od innych. Amerykanie często interpretują działalność Trumpa wyłącznie z perspektywy polityki amerykańskiej. A przecież mogą się wiele nauczyć od Europy, podobnie jak to już czynią narodowi populiści w ich kraju. Właśnie dlatego Steve Bannon, były główny strateg kampanii Trumpa, wybrał się w 2018 roku w podróż po Europie, gdzie spotkał się z kilkoma czołowymi narodowymi populistami, między innymi z Marine Le Pen we Francji, odwiedzając kraje, które od pewnego czasu zmagają się z narodowym populizmem. Już dużo wcześniej Trump utrzymywał bliskie stosunki z żarliwym propagatorem brexitu Nigelem Farage’em, byłym przywódcą Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), a on z kolei ma powiązania z populistami w Europie, takimi jak Alternatywa dla Niemiec, która zdobyła szersze uznanie w roku 2017, obalając stary mit, że populizm nigdy nie odniesie sukcesu w kraju, który dał światu narodowy socjalizm2.

Do USA często przyjeżdżają inni kontrowersyjni przedstawiciele populizmu, na przykład Geert Wilders z Holandii, który wsławił się stwierdzeniem, że Europa podlega „islamizacji”, przez co zyskał poparcie republikańskich członków Kongresu, takich jak Steve King, natomiast członkowie francuskiej dynastii Le Penów wybrali się na konferencję amerykańskich konserwatywnych działaczy US Conservative Political Action Conference. W UE szeroki sojusz o nazwie „Europa Narodów i Wolności” gromadzi narodowych populistów z różnych krajów, takich jak Austria, Belgia, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Polska i Rumunia. Jeśli skoncentrujemy się wyłącznie na Trumpie lub brexicie, umknie nam obraz szerszych trendów.

Dlaczego ta książka jest potrzebna?

Trump, brexit i rodzące się w Europie bunty wywołały gwałtowny wzrost zainteresowania populizmem – nagle stało się istotne, czym jest, kto na niego głosuje i dlaczego jest ważny. W najbliższych latach pojawią się niezliczone książki, artykuły i bez wątpienia filmy na temat krucjat politycznych prowadzonych w imieniu narodu – czyli tego, co Trump nazywa „milczącą większością”, Farage „armią ludową”, a Le Pen „zapomnianą Francją”.

Dostrzegamy jednak problemy w tej aktualnie toczącej się debacie. Często jest ona zafałszowana w wyniku błędnych założeń, uprzedzeń oraz przemożnej obsesji przyjmowania krótkoterminowej perspektywy – skupiania się na tym, co tu i teraz. Powstało wiele tekstów opartych na mylnych tezach na temat korzeni i zwolenników narodowego populizmu, na przykład takiej, że te niepokoje są jedynie wyrazem przemijającego protestu, jaki się zrodził w reakcji na kryzys finansowy z 2008 roku, na nałożony w wyniku tego program oszczędnościowy lub na kryzys migracyjny, który przetacza się przez Europę od roku 2014. Stanowi to pewne pocieszenie dla ludzi, którzy uparcie trwają przy przekonaniu, że „normalna działalność” zostanie wkrótce przywrócona, gdy tylko powróci wzrost gospodarczy, a napływ uchodźców ustanie częściowo lub całkowicie. Ale takie przekonania są błędne.

Wielu komentatorów uważających się za bezstronnych przyznaje, że muszą się starać, żeby nie ulec wpływom własnej sympatii dla polityki liberalnej i lewicowej (określenie „liberalny” w USA jest często używane jako synonim „lewicowego”, a nie w jego historycznym znaczeniu obrony wolności i praw jednostki, przez Amerykanów zazwyczaj określanej terminem „libertarianizmu”). Nie oznacza to, że wszyscy piszący o populizmie są stronniczy. Pojawiały się też bardzo ważne teksty. Niektórzy uczeni, być może nieznani części czytelników, jak na przykład Piero Ignazi i Jens Rydgren, zwrócili uwagę na to, że oznaki tych buntów rozwijały się w Europie już od dawna. Z kolei tacy myśliciele jak Margaret Canovan wykazali, że populizm jest alternatywną formą polityki demokratycznej i pozostanie z nami równie długo jak demokracja. Jednak wielu zbyt szybko przyjmuje ton potępiający, zamiast się dobrze zastanowić, i łapie się na lep stereotypów bardziej odpowiadających ich własnym poglądom, a nie kwestionuje twierdzenia, sprawdzając rzeczywiste dowody.

Przyjrzyjmy się kilku typowym reakcjom na wybór Trumpa. David Frum, w przeszłości pełniący funkcję autora przemówień George’a W. Busha, używa terminu „trumpokracja”, a określone nim zjawisko uważa za autorytarne zagrożenie dla liberalnej demokracji i pokoju na świecie, kreowane przez prezydenta, który najpierw oskarżył Hillary Clinton i „waszyngtońskie bagno” o powszechną korupcję, po czym utworzył własny Biały Dom oparty na kleptokracji i nepotyzmie3. Byli też psycholodzy, którzy wbrew wydanemu przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne zakazowi diagnozowania polityków, jeśli nigdy osobiście się ich nie badało, rozpoznali w zachowaniu Trumpa objawy podstawowych problemów, takich jak gniew, narcyzm złośliwy oraz impulsywność, co z kolei prowadzi do poważnych pytań o jego zdolności do rządzenia i ochrony światowego pokoju4. Chociaż istnieją uzasadnione powody, żeby zainteresować się osobą Trumpa, skupianie się na jego osobowości nie przybliży nas do zrozumienia powszechnych korzeni buntu, który przyczynił się do sukcesu jego samego i jemu podobnych w Europie.

Chociaż w Europie większość narodowych populistów nie sprawuje władzy, zazwyczaj są oni traktowani w podobny sposób. Są lekceważeni jako ekstremiści, których autorytarna i rasistowska polityka stanowi poważne zagrożenie dla liberalnej demokracji i mniejszości. Co więcej, wielu twierdzi, że są „faszystami” – stanowią zapowiedź niebezpiecznego odrodzenia dyktatury. Na krótko przed wyborami prezydenckimi we Francji w 2017 roku amerykański magazyn „Vanity Fair” postawił pytanie: „Czy Marine Le Pen może uczynić z faszyzmu główny nurt polityki?”, na co wybitny francuski intelektualista Bernard-Henry Lévy stwierdził, że „dziś Francja nie jest gotowa na faszystowski reżim”, co sugeruje, że wkrótce może tak być5.

W popularnych debatach termin „faszysta” stracił na znaczeniu i obecnie jest tylko nieco mocniejszym wyzwiskiem. Jednak obawy związane z Trumpem doprowadziły do tego, że rzucanie przekleństwami nie omija nawet historyków specjalizujących się w burzliwych latach międzywojennych. Tim Snyder, historyk z Yale, ostrzegał przed nadejściem tyranii, porównując zaaranżowane, narcystyczne i nacechowanemachismo spotkania podczas kampanii Trumpa w 2016 roku z wiecami nazistów, dodając przy tym, że jego kłamliwa „postprawda to prefaszyzm”. Historyczka z New York University Ruth Ben-Ghiat twierdziła, że przypuszczane przez Trumpa ataki na kluczowe aspekty liberalnej demokracji, takie jak wolność sądownictwa i mediów, oznaczają, że Amerykanie „nie mogą wykluczyć możliwości pewnego rodzaju zamachu stanu” oraz że jego agresywny „blitzkrieg… zmusza nas do zajęcia stanowiska”. Inni wskazują na ryzyko postępującego autokratyzmu w politycznych decyzjach, takich jak konserwatywne mianowania w sądownictwie, co jest bardziej prawdopodobne, chociaż jest to pogląd oparty w dużej mierze na polemicznych spekulacjach, a nie na szczegółowej analizie6. Zbyt często skupiamy się na tym, co może się zdarzyć, a nie na tym, co się faktycznie dzieje.

Tymczasem ci, którzy głosują na narodowych populistów, są wyśmiewani i lekceważeni, w zależności od kraju, jako „prostacy”, „wsioki z Południa”, „buraki” lub „anglocentrycy”. Hillary Clinton opisała połowę zwolenników Trumpa jako „godnych pożałowania” ludzi, których poglądy były „rasistowskie, seksistowskie, homofobiczne, ksenofobiczne, islamofobiczne, do wyboru, do koloru”. W Wielkiej Brytanii premier David Cameron wyśmiewał tych, którzy opowiadali się za brexitem, jako grupę „świrów, wariatów i skrytych rasistów”, podczas gdy felietoniści opiniotwórczych gazet nakłaniali szanowanych westminsterskich polityków, żeby odwrócili się od borykających się z problemami obszarów Anglii, które właśnie miały zdecydować się na brexit. Jeszcze nigdy wcześniej tak wielu ludzi nie walczyło o to, żeby zapewnić całemu społeczeństwu prawa, godność i szacunek, ale trudno sobie wyobrazić, by jakakolwiek inna grupa była traktowana z tak wielką pogardą.

Nasza zbiorowa obsesja na punkcie tego, co tu i teraz, ogranicza nasze myślenie. Dlaczego wybrano Trumpa? Dlaczego ludzie głosowali za brexitem? Dlaczego miliony ludzi w Europie oddają głos na narodowych populistów? W odpowiedziach na te pytania stale pomija się znaczenie głębszych prądów, jakie opływają fundamenty naszych demokracji.

Zwycięstwo Trumpa zostało powszechnie przypisane wielu czynnikom występującym w najbliższej perspektywie czasowej: wpływowi Steve’a Bannona, który na finiszu wyścigu prezydenckiego w 2016 roku opowiadał się za bardziej populistycznym i patriarchalnym wizerunkiem kandydata; podejrzeniom, że zwycięstwo Trumpa było wynikiem zmowy z Rosją; sterowanym przez Rosję manipulacjom mediami społecznościowymi, takimi jak Facebook i Twitter. Niezależnie od prawdziwości tych twierdzeń obsesja na punkcie tego, co tu i teraz, nie pozwala nam się dowiedzieć, dlaczego tak wielu Amerykanów zraziło się do głównego nurtu politycznego ani dlaczego, jak wykazały badania, biali Amerykanie bez wyższego wykształcenia przechodzili na stronę republikanów na długo przed ogłoszeniem przez Trumpa swojej kandydatury.

Podobnie zwolennicy pozostania Wielkiej Brytanii w UE zaraz po porażce w referendum brexitowym sugerowali, że mieszkający z dala od kosmopolitycznego Londynu starzy biali robotnicy są zbyt głupi, żeby dostrzec cuda integracji europejskiej i imigracji. Niektórzy twierdzą, że brexit wygrał tylko dlatego, że Rosja wykorzystała internetowe boty do manipulowania mediami społecznościowymi lub że podczas kampanii zwolennicy brexitu „kłamali”, twierdząc, że po wyjściu z Unii można będzie przekierować 350 milionów funtów tygodniowo z płatności na rzecz UE na borykającą się z problemami krajową służbę zdrowia. I również tutaj, bez względu na zasadność tych twierdzeń, skupienie się na perspektywie krótkoterminowej nie pozwala nam nabrać dystansu i zrozumieć szerszych trendów, które doprowadziły do tak radykalnego momentu politycznego.

W toczonych międzynarodowych debatach na temat „gwałtownej reakcji białej klasy robotniczej” brexit i Trump szybko zostali wrzuceni do jednego worka. Jak jednak zobaczymy w następnym rozdziale, bliższe przyjrzenie się dowodom ukazuje, że te uproszczone wnioski są bardzo chybione. Autorzy na całym Zachodzie pozwalają sobie obecnie na ogólnikowe twierdzenia o ludziach, którzy głosują na narodowych populistów, ale prawie żaden z piszących nie analizuje ogromnej liczby dowodów zgromadzonych przez nauki społeczne w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Krótkie dziennikarskie wizyty w amerykańskim Pasie Rdzy lub w podupadłych nadmorskich miastach Anglii kończą się przedstawieniem prymitywnych bigotów i białych starców. A przecież wielu wyborców Trumpa było względnie zamożnych, natomiast w Europie całe rzesze popierających narodowych populistów nie są ani ciemnymi rasistami, ani ludźmi szczególnie starymi. Niektórzy należą nawet do zwolenników LGBT, ale jednocześnie z dużą podejrzliwością traktują zdolność islamu do dostosowania się do liberalnej demokracji.

Równie mało przydatne jest poszukiwanie „jednego typu” zwolennika czy „jednego motywu”. Trump i brexit trafili do przekonania szerokiemu i luźnemu sojuszowi konserwatystów społecznych z klasy średniej i pracowników fizycznych, którzy wspólnie odrzucili rady globalnych elit reprezentowanych przez wykształconego w prywatnej szkole i Oksfordzie Davida Camerona oraz przez Baracka Obamę, który studiował na dwóch z ośmiu najbardziej prestiżowych uniwersytetów w USA i mówił tak płynnie i z tak czystym akcentem, jak profesor prawa ze wschodniego wybrzeża.

Trump przyciągnął nie tylko robotników, którzy obawiali się imigracji, ale również dość zamożnych republikanów, którzy wcześniej mieścili się w głównym nurcie polityki, oraz mniej więcej co trzeciego latynoskiego mężczyznę i uzyskał znaczące wsparcie ze strony niektórych mniejszości, takich jak Amerykanie pochodzenia kubańskiego. Z kolei brexit został przegłosowany nie tylko w stu czterdziestu okręgach wyraźnie robotniczych, które historycznie głosowały na lewicową Partię Pracy, ale uzyskał również poparcie jednej trzeciej czarnoskórych brytyjskich wyborców oraz osób pochodzących z mniejszości etnicznych w Wielkiej Brytanii i około połowy osób w Wielkiej Brytanii w wieku od trzydziestu pięciu do czterdziestu czterech lat.

Pragnienie wyrwania Wielkiej Brytanii z UE dominowało nie tylko w przeważnie białych i zamożnych konserwatywnych hrabstwach, takich jak Hampshire, ale także w zróżnicowanych etnicznie rejonach, jak Birmingham, Luton i Slough. W tych społecznościach zadomowione mniejszości postrzegały imigracyjnych pracowników z innych państw członkowskich UE nie tylko jako zagrożenie dla własnej pozycji, ale także jako beneficjentów preferencyjnego traktowania w stosunku do ich własnych krewnych i przyjaciół, którzy chcieli przyjechać spoza Europy. Takich niuansów brakuje w krzykliwych nagłówkach typu „Ostry sprzeciw gniewnej białej klasy robotniczej”.

Pytania o to, co by było gdyby, będą zawsze intrygujące. Gdyby kampania Hillary Clinton nie była nacechowana tak nieposkromioną pychą lub gdyby kandydatka pobudziła do głosowania więcej Afroamerykanów i absolwentów z pokolenia milenialsów, postarała się bardziej w dwustu dziewięciu hrabstwach, które dwukrotnie głosowały na Obamę, zanim ich mieszkańcy przenieśli poparcie na Trumpa, gdyby podjęła bardziej sensowny dialog z niewykształconymi białymi w kluczowych stanach Pasa Rdzy, a takich ludzi jest tam zdecydowanie więcej niż ludzi z wyższym wykształceniem, wtedy mogłoby być inaczej.

Gdyby w Wielkiej Brytanii Boris Johnson, charyzmatyczny konserwatywny polityk i wielbiciel Winstona Churchilla, nie podjął w ostatniej chwili decyzji o kampanii na rzecz brexitu, i gdyby brexit nie otrzymał niespodziewanego prezentu w postaci głosów około dwóch milionów „niegłosujących”, którzy zwykle unikali polityki, i gdyby prounijni stratedzy pozostania w Unii nie podjęli świadomej decyzji o całkowitym zignorowaniu kwestii imigracji, będącej głównym problemem dla głosujących za wyjściem, to Wielka Brytania mogłaby pozostać w UE.

W polityce zawsze będzie się pojawiać pytanie „co by było gdyby”. Ale tego rodzaju spekulacje są bezużyteczne, ponieważ uniemożliwiają nam głębsze, bardziej wnikliwe zrozumienie, dlaczego nasz świat polityczny ciągle się zmienia. Nawet gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to i tak poparcie dla brexitu i Trumpa byłoby nadal silne. Marine Le Pen została skreślona, kiedy nie udało jej się zostać prezydentem Francji, ale wciąż jeszcze nie zrozumieliśmy, dlaczego przyciągnęła co trzeciego francuskiego wyborcę, w tym wielu poniżej czterdziestki, i dlaczego w ostatnich latach takie ruchy jak Liga Północna we Włoszech czy Wolnościowa Partia Austrii i Partia Wolności w Holandii cieszyły się szybko rosnącym i często rekordowym poziomem wsparcia.

Aby naprawdę pojąć to, co się dzieje, musimy znacznie głębiej prześledzić pochodzenie tych populistycznych buntów. Zamiast badać poszczególne ruchy i przywódców, skupimy się w tej książce na szerszym kontekście i przedstawimy dwie szerokie argumentacje.

„Cztery D-cechy”

Nie da się dotrzeć do sedna tych buntów bez zrozumienia, że już od dziesięcioleci politykę na Zachodzie kształtują długotrwałe tendencje. Populizm narodowy obraca się wokół czterech głęboko zakorzenionych przemian społecznych, które są przyczyną rosnących obaw milionów ludzi. Opierając się na oryginalnym angielskim słownictwie, nazwiemy te cztery historyczne zmiany „czterema D-cechami”. Są one często ufundowane na uzasadnionych żalach i raczej nie możemy się spodziewać, że znikną w najbliższej przyszłości.

Pierwsza z nich odnosi się do tego, w jaki sposób elitarystyczny charakter liberalnej demokracji skutkuje brakiem zaufania (ang. distrust) do polityków i instytucji oraz podsyca przekonanie wielu obywateli, że ich głos zupełnie się nie liczy w debatach narodowych. Liberalna demokracja zawsze starała się minimalizować uczestnictwo mas. Jednak rosnący dystans polityków od zwykłych obywateli doprowadził w ostatnich latach do wzbierającej fali nieufności nie tylko w stosunku do partii głównego nurtu, ale także do takich instytucji jak Kongres Stanów Zjednoczonych i Unia Europejska, a tę tendencję można wyraźnie zobaczyć w ankietach i innych danych. Jeszcze nie doświadczyliśmy złotej epoki, w której systemy polityczne reprezentowałyby wszystkich obywateli, a w ostatnich latach podjęto ważne kroki w celu zapewnienia, że historycznie marginalizowane grupy, takie jak kobiety i mniejszości etniczne, będą miały bardziej słyszalny głos w zgromadzeniach ustawodawczych. Ale jednocześnie wiele systemów politycznych w mniejszym stopniu zapewnia reprezentatywność kluczowych grup, w wyniku czego wiele osób uważa, że są pozbawione głosu, co z kolei napędza narodowy populizm.

Druga D-cecha przejawia się w tym, że imigracja i hiperetniczne przemiany budzą silne obawy przed możliwą destrukcją historycznej tożsamości grupy narodowej i jej ustalonych stylów życia. Te obawy są podszyte przekonaniem, że kulturowo liberalni politycy, organizacje ponadnarodowe i globalna finansjera niszczą naród, zachęcając do dalszej masowej imigracji, podczas gdy „politycznie poprawne” programy mają na celu uciszenie wszelkiej opozycji. Obawy te nie zawsze znajdują uzasadnienie w obiektywnej rzeczywistości – co z kolei widać w tym, że występują one nie tylko w demokracjach, które doświadczyły szybkich i głębokich przemian etnicznych, takich jak Wielka Brytania, ale także w tych o znacznie niższym poziomie imigracji, jak Węgry i Polska. Mimo to są potężne, a staną się jeszcze silniejsze, w miarę jak w nadchodzących latach przemiany etniczne i kulturowe będą się rozprzestrzeniać na Zachód.

Trzecia to sposób, w jaki neoliberalna zglobalizowana ekonomia podsyciła silne poczucie tego, co psychologowie nazywają względną deprywacją wynikającą z rosnących nierówności w dochodach i bogactwie w krajach zachodnich oraz utraty wiary w lepszą przyszłość. Mimo że wiele osób popierających narodowy populizm ma pracę i utrzymuje się z przeciętnych lub ponadprzeciętnych dochodów (nawet jeśli często te miejsca pracy nie są pewne), transformacja gospodarcza Zachodu podsyca silne poczucie względnej deprywacji – panującego wśród niektórych grup przekonania, że innym jest lepiej. A to oznacza, że osoby takie bardzo się boją przyszłości i tego, co czeka je same oraz ich dzieci. To głębokie poczucie bycia gorszym jest ściśle powiązane ze sposobem, w jaki ludzie myślą o takich kwestiach jak imigracja i tożsamość.

Obecnie całe miliony wyborców uważają, że w przeszłości było lepiej niż dzisiaj i że dzień dzisiejszy, choć ponury, i tak jest lepszy od tego, co nas czeka w przyszłości. Nie należą oni do białej podklasy bezrobotnych lub osób korzystających z zasiłku. Gdyby narodowy populizm zależał od poparcia bezrobotnych, wówczas łatwo można by było sobie z nim poradzić – wystarczyłoby utworzyć miejsca pracy, zwłaszcza gwarantujące pewność zatrudnienia w dłuższym terminie i godne zarobki. Ale większość ludzi należących do tej grupy nie znajduje się na dolnym szczeblu drabiny społecznej; łączy ich natomiast silne przekonanie, że obecna sytuacja im nie służy i że inni są uprzywilejowani.

Liderzy ruchów narodowopopulistycznych żywią się tym głębokim niezadowoleniem, niemniej ich droga do głównego nurtu polityki została również utorowana przez czwarty trend: osłabienie więzi między narodem a tradycyjnymi partiami głównego nurtu polityki, czyli coś, co możemy nazwać odejściem od głównych partii (ang. de-alignment). Klasyczna era liberalnej demokracji charakteryzowała się względnie stabilną polityką, istnieniem silnych głównych partii i lojalnych wyborców; obecnie jesteśmy świadkami końca tej epoki. Wiele osób nie odczuwa już silnego przywiązania do głównego nurtu polityki. Więzi się zrywają. W wyniku takiego odejścia od głównych partii systemy polityczne na Zachodzie są znacznie mniej stabilne, bardziej rozdrobnione i nieprzewidywalne niż kiedykolwiek wcześniej w historii demokracji bezpośredniej. Dzisiaj polityka nie tylko wydaje się bardziej chaotyczna i mniej przewidywalna niż w przeszłości, ale też taka właśnie jest. Ta tendencja nadciągała już od dawna i długo też jeszcze potrwa.

Wymienione tu „cztery D-cechy” stworzyły wspólnie znaczną przestrzeń dla narodowych populistów lub, jak to możemy określić, dla „puli potencjału” – dużej liczby ludzi, którzy uważają, że nie mają już głosu w polityce, że rosnąca imigracja i szybkie przemiany etniczne zagrażają ich grupie narodowej, kulturze i stylowi życia, że z winy neoliberalnego systemu gospodarczego zostają w tyle za innymi członkami społeczeństwa, i którzy już nie identyfikują się z uznanymi politykami.

Tendencje te należy analizować łącznie, a nie przedstawiać jako idee konkurencyjne. Musimy o tym wspomnieć, ponieważ na Zachodzie toczy się niestety jałowa debata na temat populizmu, w której te tendencje są sobie przeciwstawiane, jakby się wykluczały. Czy to kwestia gospodarki, czy kultury? Czy chodzi o pracę, czy o imigrantów? Czy to programy oszczędnościowe, czy nacjonalizm?

W rzeczywistości nie można oczywiście wyjaśnić jednym czynnikiem powstania tak bardzo złożonych ruchów. Niemniej jednak niektórzy, jak dziennikarz John Judis, twierdzą, że cała ta zmiana wynika z „ekonomii, a nie z kultury”, podczas gdy inni, jak Ronald Inglehart i Pippa Norris, utrzymują, że jest to kwestia „kultury, a nie ekonomii”7. Pierwsza z tych opinii zakłada, że obawy ludzi dotyczące kwestii takich jak imigracja w rzeczywistości są efektem ubocznym ich trudnej sytuacji ekonomicznej. Druga zaś, że obawy obywateli dotyczące kwestii tożsamości funkcjonują niezależnie od ich środowiska gospodarczego, o czym może świadczyć fakt, że wiele osób obawiających się imigracji nie należy do biednych, a wielu z tych, którzy głosują na narodowych populistów, pracuje i często ma dobre kwalifikacje.

Ale taka spolaryzowana debata jest wyjątkowo bezużyteczna: przecież w życiu nigdy tak się nie dzieje. Nadmierne uproszczenie tylko powierzchownie odnosi się do sposobu, w jaki obawy związane z kulturą i ekonomią mogą na siebie oddziaływać i często oddziałują. Proponowane przez nas podejście długofalowe bardzo się także różni od popularnych argumentów, które łączą bezpośrednio zawirowania polityczne z kryzysem finansowym, wynikłą z niego recesją i kryzysem zadłużenia w strefie euro. Wielu przedstawicieli liberalnej lewicy lubi ten argument, ponieważ stawia ekonomię w centrum uwagi, prezentując Trumpa jako produkt uboczny nierówności wynikłych z kryzysu czy też populistów w Europie jako reakcję na programy oszczędnościowe narzucone na demokratyczne państwa w wyniku nacisku ze strony niewybieranych instytucji transnarodowych, takich jak Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW).

Jak wkrótce zobaczymy, nie ma wątpliwości co do tego, że gwałtowny niczym trzęsienie ziemi kryzys i późniejsze wstrząsy wtórne pogłębiły podziały kulturowe i gospodarcze na Zachodzie, które z kolei leżą u podstaw narodowego populizmu. Ale te podziały zaczęły się na długo przed upadkiem Lehman Brothers. Analitycy finansowi powinni się dobrze przyjrzeć cyklowi życia narodowego populizmu, tak jak to zrobimy w następnym rozdziale. Populizm narodowy był poważną siłą na długo przed kryzysem finansowym 2007 roku; potwierdzą to Austriacy, Brytyjczycy, Bułgarzy, Duńczycy, Holendrzy, Francuzi, Węgrzy, Włosi, Norwegowie, Polacy i Szwajcarzy. Nawet gdyby do kryzysu nie doszło, i tak musielibyśmy się mierzyć z narodowymi populistami.

Narodziny poważnego buntu

Naszym drugim ogólnym argumentem jest to, że w narodowym populizmie tkwi poważny długoterminowy potencjał.

Ciekawym pytaniem, jakie można by postawić na poziomie makro, jest to, czy wstrząsy polityczne, takie jak brexit i Trump, oznaczają, że Zachód zbliża się do końca okresu niestabilności politycznej, czy raczej zbliża się do początku nowego okresu wielkich zmian. Pierwsza z sugestii opiera się na założeniu, że po wyjściu z kryzysu finansowego kraje ponownie wejdą na ścieżkę wzrostu, a ludzie gromadnie powrócą do tradycyjnych partii. Wynika to również z rozważań na temat zmiany pokoleniowej.

Jednym z bardzo popularnych argumentów jest przekonanie, że narodowy populizm reprezentuje „ostatni krzyk wściekłości” białych starców, którzy wkrótce zostaną zastąpieni przez tolerancyjnych milenialsów urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku i, jak nam powiedziano, nieprzejmujących się imigracją, uchodźcami, przemianami etnicznymi ani otwartymi granicami.

Postępowi liberałowie uwielbiają ten argument, ponieważ współgra z ich własnym sposobem identyfikowania się nie z nacjonalistami, ale z internacjonalistami lub „obywatelami świata” oraz ich mocnym przekonaniem, że Zachód zmierza wprost w kierunku znacznie bardziej liberalnej przyszłości. Wskazują oni, że tylko co czwarty z milenialsów pochwalił pierwszy rok urzędowania Trumpa, czyli dwa razy mniej niż pośród znacznie starszego tzw. Milczącego Pokolenia, którego przedstawiciele urodzili się w latach 1920–1940. Wskazują także na ogromne zwycięstwo młodego liberalnego centrysty Emmanuela Macrona we Francji w roku 2017 oraz na fakt, że brexit poparło dwóch na trzech emerytów, ale tylko co czwarta osoba w wieku od osiemnastu do dwudziestu czterech lat.

Takie obserwacje odzwierciedlają również różne priorytety różnych pokoleń. Bo chociaż w wielu krajach o ustabilizowanej gospodarce milenialsi są pierwszym współczesnym pokoleniem, które znajduje się w gorszej sytuacji finansowej niż jego rodzice, to nawet po uwzględnieniu ich większej różnorodności etnicznej i tak są znacznie bardziej liberalni niż starsze pokolenia. W dużych demokracjach, takich jak USA, Wielka Brytania i Niemcy, milenialsi dużo łatwiej akceptują homoseksualizm i małżeństwa osób tej samej płci, są mniej zaniepokojeni imigracją i podchodzą do niej bardziej pozytywnie, w dużo większym stopniu niż starsze pokolenia aprobują związki i małżeństwa między członkami różnych grup rasowych i bardziej sprzeciwiają się karze śmierci, co uznaje się za kryterium kultywowania wartości liberalnych8.

Te różnice pokoleniowe stały się jeszcze wyraźniejsze z chwilą pojawienia się prezydenta Trumpa. Milenialsi w Stanach Zjednoczonych jeszcze mocniej niż starsze pokolenia są skłonni sprzeciwić się budowie muru na granicy z Meksykiem, odrzucić pomysł, że islam promuje przemoc bardziej niż inne religie, i przyjąć imigrantów, zgadzając się ze stwierdzeniem, że „otwartość Ameryki na ludzi z całego świata w zasadniczym stopniu określa, kim jesteśmy jako naród”. W każdym z tych punktów istnieją znaczne różnice między młodymi i starymi, podobnie jak w wielu innych zachodnich demokracjach9. Narodowi populiści wygrali bitwy, tak jak w przypadku brexitu i Trumpa, więc argument pokoleniowy wciąż jest żywy, ale w dłuższej perspektywie przegrają tę wojnę.

Jest to z pewnością kuszący argument, zwłaszcza dla osób o liberalnych poglądach. Istnieje jednak pogląd konkurencyjny, w myśl którego zamiast zbliżać się do końca, jesteśmy bliżej początku nowej ery fragmentacji politycznej, niestabilności i zamętu. Patrząc z tej perspektywy, narodowy populizm dopiero zaczyna się rozwijać, podczas gdy więzi między ludźmi a tradycyjnymi partiami się rwą, a bezprecedensowe przemiany etniczne i rosnąca nierówność stale nabierają tempa.

Osoby wyrażające taką opinię wskazują na listę wielkich zmian na Zachodzie, które potencjalnie mogą radykalnie odmienić status quo: rosnące zaniepokojenie opinii publicznej imigracją i szybkimi przemianami etnicznymi, przy czym trudno liczyć na spowolnienie jednego czy drugiego, mając na uwadze ciągłą migrację i stosunkowo niski wskaźnik urodzeń na Zachodzie; fundamentalne podziały w Europie i na Zachodzie w sprawie kryzysu uchodźczego i sposobów radzenia sobie z nim; pojawienie się terroryzmu islamskiego i szeroko rozpowszechnianej informacji, że służby wywiadowcze monitorują dziesiątki tysięcy podejrzanych zradykalizowanych muzułmanów na Zachodzie; załamanie się publicznego poparcia dla centrolewicowych partii socjaldemokratycznych w Europie; nieusuwalne i stale rosnące nierówności; aktualne i w dużej mierze nieprzewidywalne skutki automatyzacji; nowy konflikt kulturowy wokół konkurencyjnych systemów wartości wśród różnych grup wyborców; sposób, w jaki narodowi populiści przyciągają niektórych „niegłosujących” na powrót do polityki; fakt, że wielu milenialsów i innych młodych wyborców jest dziś znacznie mniej niż starsze pokolenia skłonnych do odczuwania silnego plemiennego przywiązania do partii głównego nurtu. Zwolennicy tego poglądu zwracają również uwagę na fakt, że chociaż na Zachodzie istnieją duże podziały pokoleniowe i w sferze wartości, to częściowo są one kształtowane przez okres pobytu na studiach, które wciąż dla wielu są nieosiągalne.

Wiele osób w Europie postrzegało wybór Emmanuela Macrona w 2017 roku jako początek końca populizmu, jednak już w ciągu kilku następnych miesięcy narodowi populiści dokonali pierwszego poważnego przełomu w Niemczech, powrócili do rządu w Austrii, zostali ponownie wybrani na Węgrzech, a w roku 2018 dołączyli do koalicyjnego rządu we Włoszech, gdzie przejęli kontrolę nad Ministerstwem Spraw Wewnętrznych.

Kiedy zaś spojrzymy na wiek zwolenników narodowych populistów, a tym się właśnie zajmiemy w następnym rozdziale, staje się jasne, że argument o zmianie pokoleniowej nie jest tak przekonujący, jak się początkowo wydawało. Mówiąc bardzo ogólnie, młodzi są bardziej tolerancyjni niż ich rodzice i dziadkowie, ale narodowi populiści mimo to nawiązują więzi ze znaczną liczbą młodych ludzi, którzy dziś czują się na swój sposób opuszczeni.

Jak powiedział kiedyś Laozi, starożytny chiński filozof: ci, którzy mają wiedzę, nie przewidują, a ci, którzy przewidują, nie mają wiedzy. Zwłaszcza w polityce wielu uważa, że próby przewidzenia, co się stanie w nadchodzących latach, są zabawą dla głupców. Właśnie dlatego powinniśmy sceptycznie podchodzić do modnego twierdzenia, że „populizm osiągnął już swój szczyt”, że te bunty powoli wygasają, a nie dopiero się zaczynają. Nie podzielamy tego poglądu: dysponujemy dowodem, który wskazuje, że jest inaczej. Populizm narodowy nie jest zorganizowanym ad hoc protestem. Po przeczytaniu tej książki wielu czytelnikom może nasunąć się wniosek, że najprawdopodobniej pozostanie wśród nas przez wiele lat. Jeśli jednak cofniemy się o krok i spróbujemy spojrzeć szerzej, zobaczymy, że wbrew popularnym twierdzeniom ruchy narodowopopulistyczne uzyskały dość lojalne poparcie ludzi, którzy podzielają spójne, głęboko odczuwane, a w niektórych przypadkach uzasadnione obawy dotyczące tego, jak zmieniają się ich narody i Zachód w ogólności.

W stronę postpopulizmu

Rozwój populizmu narodowego stanowi część szerszego wyzwania dla liberalizmu. Krytycy twierdzą, że liberałowie priorytetowo traktują jednostki kosztem społeczności, zbyt mocno koncentrują się na suchych, transakcyjnych i technokratycznych debatach i tracą z oczu kwestię narodowych więzi, jednocześnie mając obsesję na punkcie więzi ponadnarodowych. Z tych powodów liberalny mainstream będzie nieustannie starał się ograniczać rozprzestrzenianie się tych ruchów, chyba że będzie w stanie przeprowadzić rekonstrukcję swojej działalności. Naszym zdaniem jednak większego znaczenia nabierze kolejna debata, koncentrująca się na tym, co nazywamy „postpopulizmem” – mianowicie na nadejściu epoki, w której ludzie będą mogli ocenić, czy głosowanie na populistów przynosi jakąś zauważalną różnicę w ich życiu i czy w ogóle ich to obchodzi.

Co się stanie, jeśli Trump nie przywróci dużej liczby stosunkowo dobrze płatnych, bezpiecznych i rozsądnych miejsc pracy oraz lepszej ochrony granic w sposób zadowalający jego głównych zwolenników? Co będzie, jeśli jego protekcjonistyczne kroki doprowadzą do międzynarodowej wojny handlowej? Co się stanie, jeśli brexit nie zreformuje niepopularnego liberalnego systemu imigracyjnego Wielkiej Brytanii ani nie zapewni większej równości gospodarczej w regionach, które od dawna czują się wyłączone z korzyści płynących do Londynu i miast uniwersyteckich? Jak zareagują wyborcy Marine Le Pen w miastach, w których wybrani ich głosami burmistrzowie z jej partii nie dotrzymają obietnic dotyczących ograniczenia wpływu islamu i rozprawienia się z islamskim terroryzmem? Co się stanie, jeśli wejście narodowych populistów do rządzących koalicji w demokracjach takich jak Austria nie spowoduje znacznego ograniczenia imigracji? A co się stanie w Europie Wschodniej, jeśli tacy populiści jak Viktor Orbán, który nazywa muzułmańskich uchodźców „najeźdźcami”, nie będą w stanie powstrzymać ich napływu lub jeśli zaczną być powszechnie postrzegani jako nowa skorumpowana elita, która wykorzystała swoją pozycję w rządzie, żeby się bogacić?

I na odwrót, co się stanie, jeśli partie te dokonają znaczących zmian – jeśli będą w stanie osiągnąć „sukcesy”, takie jak utworzenie nowych porządnych miejsc pracy, nowej infrastruktury, budowanie silniejszych granic lub znaczne ograniczenie napływu niewykwalifikowanych imigrantów z państw muzułmańskich? Na przykład plany rządu austriackiego dotyczące ograniczenia w 2018 roku zasiłków z opieki społecznej i zasiłków na dzieci dla osób, które nie mówią po niemiecku, mogą spowodować, że te partie zyskają szersze poparcie wśród potencjalnych wyborców, którzy pragną radykalnych działań w kolejnych obszarach, takich jak wycofanie innych programów sterowanych przez elity czy powiększające się nierówności. Chociaż narodowi populiści mają często różne zdania na tematy gospodarcze, coraz większa ich liczba w Europie opowiada się za niektórymi aspektami polityki tradycyjnie lewicowej, w tym za rozszerzaniem roli państwa i propagowaniem zasiłków dla osób urodzonych w ich kraju, z jednoczesnym wykluczeniem z nich imigrantów. W tej sytuacji centrowo-lewicowym socjaldemokratom jeszcze trudniej odzyskać swoich wyborców.

Na scenariusz niepowodzenia można odpowiedzieć stereotypowo, czyli że głosujący na populistów to głównie protestujący, którzy i tak powrócą do głównego nurtu; ale to wcale nie musi być prawdą. Co więcej, jak zobaczymy w rozdziale 6, takie podejście ignoruje fakt, że narodowy populizm już teraz wywiera wyraźny wpływ, przeciągając systemy polityczne Zachodu bardziej na prawo. Paradoksalnie, jeśli narodowy populizm nie odniesie sukcesu w wyborach, powodem może być to, że odniósł sukces w szerszym kontekście. W Wielkiej Brytanii Nigel Farage i Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa stracili na znaczeniu w 2017 roku, ale dopiero po tym, jak dostali to, czego chcieli – zwycięstwo w referendum w sprawie brexitu i deklarację premier z Partii Konserwatywnej, że wyciągnie Wielką Brytanię z UE i zrestrukturyzuje system imigracyjny kraju. Populiści mogą „przegrać” wybory, ale to mainstream zaczyna się do nich coraz bardziej upodabniać, stając się w ten sposób „umiarkowaną wersją narodowego populizmu”.

Na tle zachodniej liberalnej hegemonii, która podkreśla prawa jednostki jako ważniejsze od społecznych obowiązków i solidarności, która zgadza się na coraz większe przemiany etniczne oraz wspiera globalizację gospodarczą i polityczną, głosujący na narodowych populistów chcą diametralnej zmiany sytuacji. Oni nie są wyborcami koniunkturalnymi, którzy kalkulują jak księgowy koszty i korzyści decyzji politycznych, skupiając się na szczegółach działań – kto i co załatwi, a także jak i kiedy. Kieruje nimi raczej głębsze pragnienie przywrócenia znaczenia szerszego systemu wartości i odzyskania prawa głosu: przywrócenie wyższości narodu nad odległymi i nieobliczalnymi organizacjami międzynarodowymi; postawienie umiłowanych i głęboko zakorzenionych tożsamości narodowych ponad pozbawionymi korzeni i rozmytymi tożsamościami ponadnarodowymi; ponowne podkreślenie znaczenia stabilności i zgodności w obliczu niekończącej się i destrukcyjnej niestabilności wynikającej z globalizacji i szybkich przemian etnicznych; umocnienie woli ludu, a nie woli elitarystycznych liberalnych demokratów, którzy wydają się coraz bardziej oderwani od życiowych doświadczeń i poglądów przeciętnego obywatela. Podobnie jak wielu liberałów widziało odzwierciedlenie swoich wartości w niezwykłym dojściu do władzy Baracka Obamy w USA i Emmanuela Macrona we Francji, tak wielu innych członków społeczeństwa widzi teraz swoje wartości odzwierciedlone w narodowym populizmie. Teraz wielu z nich po raz pierwszy od dłuższego czasu czuje, że wreszcie może mieć coś do powiedzenia i rzeczywiście doprowadzić do zmian.

Rozdział 1Mity

Wokół narodowego populizmu narosło wiele mitów. Od Stanów Zjednoczonych po Europę ruchy narodowopopulistyczne są postrzegane jako miejsce schronienia dla irracjonalnych dogmatyków, bezrobotnych nieudaczników, wyrzutków z amerykańskiego Pasa Rdzy, wyborców, którzy zostali mocno dotknięci kryzysem finansowym po 2007 roku, i gniewnych białych starców, którzy wkrótce wymrą, a w ich miejsce pojawią się tolerancyjni milenialsi. W cieniu Trumpa, brexitu i rozkwitu narodowego populizmu w Europie niezliczeni autorzy wytyczyli prostą linię do wyobcowanego białego marginesu społecznego w przemysłowym sercu Ameryki, gniewnych emerytów w zanikających nadmorskich kurortach Anglii i bezrobotnych na nieużytkach Europy.

Ludzie zazwyczaj starają się sprowadzać bardzo skomplikowane ruchy polityczne do poszukiwania „jednego typu” wyborcy lub do „jednej przyczyny”, ponieważ pragną prostych i jednoznacznych wyjaśnień. Ale jeśli na Trumpa głosowały ponad 62 miliony, za brexitem ponad 17 milionów, ponad 10 milionów na Marine Le Pen i prawie 6 milionów na Alternatywę dla Niemiec, absurdalny wydaje się pomysł, że ruchy narodowopopulistyczne można zredukować do nazbyt uproszczonych stereotypów. Ma to również praktyczne konsekwencje: błędne rozpoznanie źródła ich poparcia na dłuższą metę utrudni powrót do gry ich przeciwnikom.

Mylące roszczenia i cykl życia

Wokół tego tematu zrodziły się mity. Na pierwszy plan wysuwa się myśl, że populizm narodowy jest wspierany prawie wyłącznie przez bezrobotnych i osoby o niskich dochodach lub żyjących w ubóstwie. Ale choć wygląda to różnie w różnych krajach, jego sieci są rozstawione zaskakująco szeroko w całym społeczeństwie, zbierając głosy osób pracujących na pełnym etacie, konserwatystów z klasy średniej, samozatrudnionych, osób o średnich lub wysokich dochodach, a nawet młodych.

I tak na przykład bardzo kontrowersyjna jest tendencja do przedstawiania Trumpa jako zapewniającego ochronę dotkniętym ubóstwem białym. Podczas amerykańskich prawyborów średni dochód gospodarstwa domowego wyborcy Trumpa wynosił 72 tys. USD, podczas gdy wśród zwolenników Hillary Clinton i Berniego Sandersa było to 61 tys. USD, a dla przeciętnego obywatela 56 tys. USD. W takich stanach jak Connecticut, Floryda, Illinois, Nowy Jork i Teksas przeciętny wyborca Trumpa zarabiał rocznie 20 tys. USD powyżej średniej, co pokazuje, o ile lepiej sytuowani byli republikanie i uczestnicy prawyborów. Pomysł, że to biedni biali wyszli tłumnie, żeby wesprzeć Trumpa, jest również podważany przez odkrycie, że problemy gospodarcze miały być w istocie silniejszym prognostykiem poparcia dla Hillary Clinton1.

Rzeczywiście, wiosną 2018 roku politolog Matt Grossman przeanalizował prawie wszystkie badania, które dotychczas przeprowadzono na elektoracie Trumpa. Chociaż znalazł wiele rozbieżności, zauważył również, że dominowały wyraźne ustalenia: duże znaczenie miały stosunek do rasy, płci i zmian kulturowych, a obiektywne warunki ekonomiczne odgrywały tylko ograniczoną rolę. Do podobnych wniosków doszła Diana Mutz, wpływowa politolożka, która ustaliła, że zmiany w sytuacji finansowej ludzi były tak naprawdę nieistotne dla wyjaśnienia poparcia dla Trumpa. Niknęły w porównaniu z obawami związanymi z powstaniem „Ameryki, w której większość białych staje się mniejszością”, co było przez jego zwolenników postrzegane jako zagrożenie dla dominującej pozycji ich grupy. „Ci, którzy mieli wrażenie, że hierarchia jest wywracana do góry nogami – że biali są bardziej dyskryminowani niż czarni, chrześcijanie bardziej dyskryminowani niż muzułmanie, a mężczyźni bardziej niż kobiety – najprawdopodobniej mieli zagłosować na Trumpa”2.

Przyjrzyjmy się też brexitowi. Niektórzy doszukiwali się genezy tak szokujących wyników w tragicznych warunkach makroekonomicznych, mimo że głosowanie odbyło się, kiedy bezrobocie w Wielkiej Brytanii zbliżyło się do najniższego poziomu od lat siedemdziesiątych. Pomysł zakończenia członkostwa Wielkiej Brytanii w UE był z pewnością popularny wśród osób o niskich dochodach, ale nawet wśród osób, które uzyskiwały dochody średnie lub nieco wyższe, wsparcie dla brexitu wyniosło 51 procent. Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii popierano w borykających się z dużymi problemami miastach przemysłowych, ale świętowano je też w zamożnych hrabstwach konserwatywnych3.

Innym popularnym mitem jest to, że wszystkie te niepokoje są zakorzenione w globalnym kryzysie finansowym, który wybuchł w roku 2008, w recesji, jaka później nastąpiła, i programach oszczędnościowych, które zostały następnie nałożone na demokracje w Europie. Patrząc z tego punktu widzenia, za populizmem narodowym powinny stać osoby finansowo pokrzywdzone, które zostały poszkodowane w nawałnicy gospodarczej po 2008 roku. Po głosowaniach w sprawie Trumpa i brexitu felietonista „Financial Timesa” Martin Wolf stwierdził, że kryzys finansowy „otworzył drzwi dla fali populizmu”. Nie był w tym osamotniony. Ekonomiści doszukali się genezy tego, co nazwali „syndromem Trumpa i brexitu”, pośród rynków nieregulowanych, ostrych cięć w wydatkach publicznych i utraty wiary w przyjęte normy ekonomiczne. Jak to sami określili: „Ekonomia, głupcze”4.

Na tę „narrację kryzysową” duży wpływ wywarły doświadczenia międzywojennej Europy oraz powstanie i rozkwit nazizmu, który nastąpił po krachu na Wall Street w 1929 roku i po Wielkim Kryzysie. Pomijany jest przy tym fakt, że Mussolini i włoscy faszyści przejęli władzę jedenaście lat wcześniej, oraz to, że podobnie fatalne warunki gospodarcze w innych krajach europejskich nie doprowadziły do powstania faszyzmu. Narrację kryzysową podbudowują także nowsze wydarzenia, takie jak nagły wzrost popularności greckiego ruchu neonazistowskiego, zwanego „Złotym Świtem”. W 2012 roku, w obliczu niemal całkowitego krachu finansowego, partia, która zorganizowała banki żywności „tylko dla Greków”, marsze z pochodniami i zażądała, żeby w miejsce zagranicznych pracowników firmy przyjęły rodowitych Greków, zdobyła pierwsze mandaty w greckim parlamencie. Zdaniem wielu obserwatorów wydarzenie to potwierdziło hipotezę, że „kryzysy gospodarcze oznaczają ekstremizm polityczny”. Podobne skutki przyniosło też nadejście narodowego populizmu w następstwie kryzysu finansowego w tych demokracjach, które kiedyś uważano za odporne na takie siły, jak Finlandia, Niemcy i Szwecja.

Nie ulega wątpliwości, że kryzys finansowy stworzył więcej przestrzeni dla narodowych populistów. Poza pogłębianiem istniejących podziałów między wyborcami przyczynił się do zmniejszenia poparcia dla tradycyjnych partii i rekordowo wysokiego stopnia nieprzewidywalności politycznej w Europie, gdzie ludzie zaczęli coraz chętniej zmieniać sympatie polityczne między jednymi a drugimi wyborami, o czym szerzej piszemy w rozdziale 6. Kryzys jest więc ważny. Ale wcale nie wiadomo, czy jest on podstawową przyczyną. Jeśli wystarczy sam kryzys, to dlaczego poprzednie kryzysy, takie jak wstrząs wywołany skokiem cen ropy naftowej w latach siedemdziesiątych, nie spowodowały podobnej reakcji? Dlaczego w demokracjach najbardziej dotkniętych kryzysem finansowym po 2007 roku, takich jak Irlandia, Portugalia czy Hiszpania, nie doszło do znacznych buntów narodowopopulistycznych? I odwrotnie: dlaczego niektóre z najpoważniejszych ruchów narodowopopulistycznych pojawiły się w silnych i rozwijających się gospodarkach o niskim bezrobociu, takich jak Austria, Holandia czy Szwajcaria? A jeśli naprawdę winien jest kryzys finansowy, to jak możemy wyjaśnić fakt, że sprzeciw wobec liberalnej demokracji rozpoczął się na długo przed upadkiem banku Lehman Brothers?

Prześledzenie cyklu życia narodowego populizmu jest ważne, ponieważ pozwala zakwestionować przekonanie, że to, czego jesteśmy obecnie świadkami, jest czymś nowym, i przypomina nam, że musimy poważnie traktować głębokie i długoterminowe zmiany. Jak pewnie przypominają sobie czytelnicy dysponujący nieco dłuższą pamięcią polityczną, właśnie w latach osiemdziesiątych pojawili się najważniejsi narodowi populiści powojennej Europy. Byli wśród nich tacy ludzie jak Jean-Marie Le Pen we Francji i Jörg Haider w Austrii, którzy obiecywali ograniczyć imigrację, wzmocnić prawo i porządek oraz stanąć do walki ze „skorumpowanym” establishmentem. I okazało się, że są znacznie mocniejsi, niż przewidywało wielu ekspertów, potrafią budować poparcie dla siebie w różnych cyklach koniunkturalnych i pielęgnować silne relacje z kluczowymi grupami społeczeństwa. To oni położyli podwaliny pod to, czego jesteśmy świadkami w sporej części dzisiejszej Europy.

W 1988 roku, w tym samym roku, kiedy George H.W. Bush został wybrany na prezydenta USA, Jean-Marie Le Pen zaszokował Francuzów, zdobywając 14 procent głosów w wyborach prezydenckich; jego hasło brzmiało po prostu „Le Pen, le peuple” (Le Pen, naród). Jako lider Frontu Narodowego (obecnie nazywanego Zjednoczeniem Narodowym) trwał nieprzerwanie na scenie politycznej, a czternaście lat później, w roku 2002, wstrząsnął całym światem, docierając do finałowej rundy walki o fotel prezydencki. Le Pen przegrał wybory, ale wywołany szok i tak był wielki. Ostro atakując główne partie sceny politycznej, Le Pen przedstawił Front Narodowy jako jedyne ugrupowanie, które mogłoby zniwelować podziały społeczno-gospodarcze kraju, powstrzymać imigrację, zbudować kolejne 200 tysięcy cel więziennych i ponownie wprowadzić karę śmierci w ramach walki z rosnącą przestępczością, chronić francuskie miejsca pracy za pomocą ceł importowych, odejść od wspólnej waluty euro i wyprowadzić Francję z UE.

Wkrótce nadeszli inni. W latach dziewięćdziesiątych XX i na początku XXI wieku w krajach zachodnich pojawiły się całe zastępy narodowych populistów. W jednej z poważniejszych analiz siedemnastu demokracji w Europie wykazano, że największy rozwój narodowego populizmu miał miejsce jeszcze przed kryzysem finansowym, a później największy wzrost poparcia dla niego notowano w obszarach, które uniknęły najgorszych skutków krachu5