Nadal jestem. Koniec drogi to jeszcze nie koniec - Less R. Hoduń - ebook

Nadal jestem. Koniec drogi to jeszcze nie koniec ebook

Less R. Hoduń

0,0
29,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka jest intensywna, barwna, żywa i ma niezaprzeczalny plus: rozprawiając o śmierci nie przygnębia czytelnika.

Piotr Cielebiaś / Nieznany Świat

*

NADAL JESTEM - to książka o spotkaniach żyjących z tymi, co już odeszli, odchodzą lub dopiero zamierzają odejść z tego świata. Nawiązują z nami kontakt ci, co w fizycznej rzeczywistości przestali istnieć, a według niektórych: istnieć już nie powinni. Skoro człowiek po śmierci znika, to jakim cudem pojawia się znowu? Czy to tylko zaburzenia mózgu i wysilanie się w tęsknocie po osobie zmarłej? Sięgnij po książkę "Nadal jestem" i poznaj prawdziwe relacje ludzi, którzy spotkań między światami doświadczyli. Przekonaj się, że ci, którzy stąd odeszli, nadal są.

*

„Gdy byłam w ciąży z moim najstarszym synem, pewnego ciepłego, czerwcowego wieczoru siedziałam w pokoju, przy książce po ciężkim dniu. Około 21:00, ze stabilnie stojącej szafki, na moich oczach spadł mój piękny kwiat w ciężkiej, ceramicznej doniczce. Poczułam w sobie niepokój. Ni stąd, ni zowąd pomyślałam o Mariuszu, moim najlepszym przyjacielu. Nie rozumiałam dlaczego o nim i dlaczego teraz. Kilka minut później zadzwoniła koleżanka. Okazało się, że Mario zginął w wypadku samochodowym. Jego pogrzeb odbył się w moje urodziny, a mój syn urodził się w dniu jego urodzin.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 189

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



NADAL JESTEM

KONIEC DROGI TO JESZCZE NIE KONIEC

P O L I C E | 2 0 2 3

Copyright © by Wydawnictwo read...line, 2023

Copyright © by Less R. Hoduń, 2023

Redakcja, korekta:

Wydawnictwo KOS S.C.

Projekt okładki, layout środka, typografia,

skład, konwersja cyfrowa:

Less R. Hoduń

Zdjęcie na okładce:

Piotr Wojciechowski

ISBN: 978-83-967631-6-7

All rights reserved

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

Wydawnictworead...line

www.less.net.pl/read_line

Właścicielem marki read...line jest

more for less sp. z o.o.

Papierowawersja książki dostępna w Wydawnictwie KOS:www.kos.com.pl/

nadal_jestem_less_r_hodun_wydawnictwo_kos.html

Od Lessa

Gdy w 2006. roku moja idea społeczna „Ukryta Rzeczywistość” jeszcze funkcjonowała, w Radiu Szczecin zrealizowałem serię autorskich audycji o tej samej nazwie. Jednym z dziewięciu programów były „Pożegnania”. Poświęcony był on nagranym przeze mnie wypowiedziom ludzi, którzy doświadczali aktywności swoich bliskich będących już poza granicą życia. Czasy „Ukrytej Rzeczywistości” minęły, ale nagrania pozostały. Pomyślałem więc, że warto wykorzystać ten potencjał i zrobić coś dla owego tematu. Stąd pomysł na powstanie książki. W oczywiście prosty sposób powstał też tytuł, który mówi jednoznacznie, że nima to tamto, że człowiek się nie kończy, nie znika, nie „amba”, ale autentycznie trwa. Zebrane materiały wyraźnie to potwierdzają. I chociaż ze strony ludzi, którzy postanowili udostępnić mi opisy niesamowitych wydarzeń, jakich doświadczali, lub o których usłyszeli od rodziny czy przyjaciół, pojawiło się duże zainteresowanie książką, to zdarzały się też reakcje zdystansowane. Jedna z nich, pochodząca od mojego przyjaciela z lat studenckich, brzmiała:

Nie jest jasne, czy to sygnały od tych, co odeszli, od innych bytów, czy autoterapia naszego umysłu, który nie radzi sobie ze stratą. Generalnie sprawy umarłych należy zostawić umarłym.

Książka nie ingeruje ani nie promuje ingerowania w zaświaty, ponieważ nie jest to możliwe. Są to przecież dwie odrębne rzeczywistości. Publikacja daje tylko informację, że pojęcie życia po życiu nie jest iluzorycznym tematem tzw. miejskich legend, ale wykracza poza chodnikowe, fragmentaryczne przekonania ludzi. Wiele też wskazuje na to, że temat ten sięga o wiele głębiej, niż mogłoby się początkowo wydawać. Sporo osób wyrażało niedosyt wiedzy i tłumaczeń: czy i dlaczego tak się dzieje, czy warto w to wierzyć i czy warto mieć nadzieję na to, że jednak nie rozpadniemy się, nie znikniemy. Było też dużo głosów wsparcia, które mówiły prawie jednorodnym tekstem, żebym pisał i żeby książka szybko trafiła do ludzi, bo wiele osób potrzebuje takiego dobrego, zwyczajnego słowa na ten temat; słowa, które ukoi ludzki niepokój i niepewność siebie samego.

To, w jaki sposób historie te były mi opowiadane, czyli emocje, które rozedrganiem wypełniały moich rozmówców, potwierdzało, że jest inaczej, niż głoszą to „światłe” umysły świata. Reakcje rozmówców mówiły jak bardzo prawdziwe dla nich były to doświadczenia. I ja to w trakcie rozmów wyraźnie odczuwałem. Oznacza to, że nie można mówić o chęci zyskania poklasku i popularności opowiadaniem takich dziwnych rzeczy. Jak umiesz patrzeć, to czujesz i wiesz, na ile prawdziwe jest to, co jest ci przekazywane. Dlatego też nie każda zasłyszana opowieść trafiła do książki.

Dziękuję wszystkim, którzy zgodzili się opowiedzieć mi o swoich, ale nie tylko osobistych, historiach. Każda z nich jest inna, ale jednocześnie niesie wartościowe przesłanie, że jednak jest coś dalej. Dzięki Wam wiem więcej nie tylko ja sam, ale dowiedzą się też inni, którzy przeżywając takie rzeczy, być może zastanawiają się nejednokrotnie, czy aby z ich umysłem wszystko jest OK.

Zapewniam, że tak!

Inicjacja

Śmierć

Proces prowadzący do ustania wszelkich funkcji życiowych organizmu w wyniku nieodwracalnego zahamowania reakcji biologicznych w jego komórkach.

Śmierć mózgu

Śmierć, której bezpośrednią przyczyną jest utrata kontroli nad podstawowymi procesami fizjologicznymi. Trwałe wygaśnięcie wszystkich integracyjnych czynności mózgu (śmierć pnia mózgu) uznawane jest obecnie za podstawę uznania osoby za zmarłą.

Encyklopedia PWN

Według współczesnej medycyny człowiek, którego mózg i serce przestają pracować, po prostu przestaje żyć, co w szerszym pojęciu oznacza, że przestaje istnieć, jako osobowość. Po ustaniu funkcji życiowych pnia mózgu jednostka ludzka trafia do piachu i tam jej historia się kończy, rozpada, znika, nie ma człowieka, nie ma osobowości, nie ma świadomości.

*

Jeden z szacownych profesorów medycyny, znany mi osobiście i przeze mnie lubiany oraz szanowany, pracujący aktywnie jako chirurg, stwierdził w rozmowie ze mną, że przecież człowiek to tylko worek z mięsem i kośćmi, więc nie ma powodu, aby dorabiać do tego jakieś wydumane ideologie.

Taa… jassne...

Spotkania 1

Było chyba coś po dziewiętnastej i powoli robiło się ciemno, gdy wysiadałem z autobusu na wsi u moich rodziców. Przyjeżdżałem może niezbyt często, ale z przyjemnością. I z rodzicami, i z dziadkami miałem dobre relacje. Szczególnie dziadek był żywotną i pogodną osobą. Lubił się uśmiechać i żartował, kiedy tylko miał okazję. Gdy szedłem tamtego wieczora z przystanku ulicą, to zobaczyłem po drugiej stronie właśnie dziadka, który szedł swoim charakterystycznym, żwawym krokiem. Nie patrzył na mnie, tylko pod nogi. „Cześć dziadku!” – krzyknąłem i pomachałem do niego. Odmachał mi z uśmiechem i dalej szedł skupiony. „Gdzie idziesz?” – zapytałem. „A tu, niedaleko. Niedługo wrócę”. Od przystanku do domu rodziców było jakieś 10 minut piechotą. A 200 metrów dalej, w sąsiedztwie takiego fajnego zagajnika, mieszkali dziadkowie. Gdy doszedłem na miejsce i wszedłem do domu, byli tam mama i mój brat. „Cześć. Właśnie dziadka spotkałem” – powiedziałem. Obydwoje popatrzyli na mnie z zaskoczeniem, a mama rozpłakała się. „Co się stało?” – zapytałem brata. „Dziadek godzinę temu zmarł”.

Ileż to razy wydarzają się sytuacje tego typu lub podobne? Ile osób bezpośrednio lub pośrednio doświadcza okoliczności jak te opisane powyżej? Jeśli jeszcze nie spotkało Cię coś takiego – jest duża szansa, że możesz to przeżyć. Przecież każdy ma kogoś bliskiego; czy to będzie rodzina czy przyjaciel. No, chyba że żyjesz tak, aby zrażać do siebie ludzi i nie masz ani rodziny, ani przyjaciół; no to sorki! Bliskie relacje, szczególnie gdy są życzliwe, skutkują niezwykłymi chwilami. Potrafią wydarzyć się wówczas sytuacje zaskakujące i wykraczające poza tzw. zdrowy rozsądek, a jednak prawdziwe i potwierdzone bezsprzecznymi faktami. Weźmy dla przykładu coś takiego, gdy dwie osoby mówią to samo w tym samym momencie; gdy jedna pomyśli o czymś, o czym za chwilę powie druga; gdy jedna zrobi coś, co ta druga właśnie chciała zrobić; a nawet gdy jedna prosi drugą, aby ta uważała na siebie, ponieważ ta pierwsza miała przeczucie lub wręcz wizję, która później tamtej się zrealizowała w postaci mniej lub bardziej dokładnej okoliczności. Takie rzeczy dzieją się często między ludźmi, więc nie ma co debatować, czy tak jest, czy nie; no i oczywiście czy komuś chce się w to wierzyć, czy nie. I choć nagminność owych sytuacji jest oczywista, to i tak bywa, że spotykam się z opinią, że to był przypadek.

Taa... jassne…

Ale... relacje żywych między sobą, to jedno, a spotkania żyjących z tymi, co już „odeszli”, dopiero zamierzają lub właśnie odchodzą, to trochę inna para kaloszy. To bardzo emocjonalne doznania, które mocno poruszają; i nie ma znaczenia jak ktoś do tego podejdzie. Dzieje się tak, ponieważ poniekąd dotykamy przestrzeni w zasadzie nam niedostępnych. Oto bowiem nawiązują z nami kontakt ci, którzy w naszej fizycznej rzeczywistości przestali istnieć, a według niektórych: istnieć już tu zupełnie nie powinni. Moja serdeczna, ale niedowierzająca w „te sprawy” znajoma dostała takich doznań cały pakiet:

Miałam sąsiadkę za ścianą, Danusię. Przyjaźniłyśmy się bardzo, a ja byłam z nią pod koniec dzień w dzień przez osiem miesięcy. Chodziłam do niej, pomagałam w różnych rzeczach, sprzątałam i uczestniczyłam w tym jej odejściu tak bardzo, że np. jak byłam u niej w szpitalu, to lekarka mnie informowała, że to już koniec, a nie jej męża. I jak pierwszy raz poszłam na cmentarz po pogrzebie (bo ja na jej pogrzebie nie byłam, ponieważ nie mogę chodzić na pogrzeby), to chciałam zapalić znicz. Biorę go do ręki, a on mi się rozprysnął w drobny mak! Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam! Potem wróciłam do domu. I teraz tak: jakieś trzy tygodnie przed śmiercią Danusi upatrzyłam sobie czajnik gdzieś w sklepie. To był taki szklany czajnik, podświetlany, co to mruga kolorowymi światełkami, diodkami... Po prostu gadżecik. Któregoś dnia Danusia dzwoni do mnie; a jak ona dzwoniła, to był sygnał, że ja rzucam wszystko i lecę, bo to różnie może być. I ona mi się drze do tego telefonu: „Chodź, chodź tu szybko!”. Wbiegam do niej do domu, ona siedzi w wannie i mówi: „Zapierdzielaj szybko po ten czajnik, bo jest w promocji!” Że ja nie mogłam, to wysłałam męża i ten czajnik był. I wtedy, po tej sytuacji ze zniczem, przyszłam do domu. Byłam sama z psem; ciemno, pusto. Wchodzę do pokoju, siadam, odpalam telewizor, a chwilę potem... ten czajnik się włącza! W kuchni ciemno, nie wchodziłam tam jeszcze! To było tylko raz; później już nigdy więcej się nie powtórzyło. Ale to jeszcze nie koniec. Dostałam od niej kiedyś zegar, który jest brzydki jak noc i ma jedną wadę: co pół godziny bije jeden, krótki raz; takie „diń” i tyle. I to jest tak, że tego nie da się naprawić. Ale np. kiedy ma się zadziać coś dla mnie przykrego, to on bije tyle razy, ile trzeba. Możesz mi to wyjaśnić? Ostatnio kłóciłam się z mężem przez telefon (bo z nim to jest trochę nieciekawa sytuacja) i nie mogłam rozmawiać, bo ten zegar napieprzał jak głupi! I ja czuję, że ona jeszcze po coś ze mną jest, że towarzyszy mi do pewnego momentu. A jak coś się zaczyna dziać, to ja mówię tylko: „Aha, Danusia, wyluzuj!” (dokładnie po tym zwrocie, po ok. półgodzinnej rozmowie telefonicznej, piesek mojej rozmówczyni zaszczekał w jej stronę; rozmawialiśmy jeszcze kolejne pół godziny, ale piesek nie odezwał się już ani razu – przyp. red.)

Standardowy zjadacz chleba powszedniego nierzadko uważa, że po śmierci człowiek przestaje być, znika, nima go; amba normalnie! Czyli zwyczajnie chemia robi takie hokus-fuckus i się pono rozpływamy w powietrzu; w pewnym sensie oczywiście, bo przecież jest jeszcze fizyczny rozkład ciała, który zajmuje trochę czasu. Skąd takie przekonanie owego zjadacza, skoro religia, którą tak mocno wyznaje, kreuje i karmi go wizją nieba, raju, wiecznego życia? Bo chyba oznacza to, że nie ma owego „null”, tylko jakieś after party jednak jest. Nie raz bywa, że jeden czy drugi zjadacz głośno broni tych swoich racji zapewne tylko po to, aby... mieć rację. Chodzi mi naturalnie o uznawanie i wyznawanie promowanej w świątyniach opcji „pójścia do nieba”. Czy taka jednostka robi to tylko dlatego, że tak każe jej religia, tradycja, ogólnie wyznawany system przekonań czy cokolwiek innego, co na ślepo potrafi mentalnie związać takiego zjadacza? A może robi w ten sposób, ponieważ tak robią „wszyscy” i on też nie chce odstawać od ogółu, bo przecież „co powiedzą inni”? Ale w kilka chwil potem ów zjadacz jest w stanie czasem dać ci nawet w pysk, gdy będziesz mówić mu o życiu po śmierci. I choćbyś przedstawiał mocne argumenty, opowiadał zaskakująco wiarygodne historie, nawet z własnego doświadczenia, to i tak opcja dania w pysk jest dla niego nie tylko bardziej wytłumaczalna, ale przede wszystkim o wiele przyjemniejsza (cóż, widocznie jaka zawartość umysłu, taka przyjemność).

Czy zatem taka niespójność w przekonaniach jednego i tego samego umysłu jest OK? A może wyznawcy wszelakich systemów mówiących, że „przecież nie musisz myśleć, bo my wiemy jak jest naprawdę” i tak wiedzą, że ta wiedza jest niewłaściwa, lecz mimo to kultywują ją, bo wymagają tego od nich zasady ich wiary? Pojęcia, nawet bladozielonego, u mienia niet. Ale, pomijając już takie dywagacje: jeśli według niektórych człowiek zaraz po śmierci znika, czy się rozpada, rozpływa lub jakkolwiek to nazwiemy, to jakim cudem znowu się pojawia? I przede wszystkim „po co” zmarły miałby fatygować się z powrotem na świat? Pamiętajmy, że rzeczy dzieją się z konkretnego powodu, więc potrzeba kontaktu także musi być uzasadniona.

Niekiedy, jak to miało miejsce w przypadku opowieści mojego zaufanego kolegi, trudno jest odczuć powody wizyty. Być może dlatego, że osoba, na którą trafiło, nie wykazuje specjalnych przekonań co do występowania takich zdarzeń:

Jak byłem na pierwszym roku studiów, zmarł mój tato. W międzyczasie kupiliśmy sklep i ja w tym sklepie siedziałem do późnych godzin wieczornych. Któregoś razu jestem w sklepie; jest cisza, nikogo nie ma, pozamykane. Siedzę sobie i czytam książkę, a tu nagle produkty zaczynają spadać z półek. I to nie to, że sobie spadły. To było tak, jakby je ktoś ręką zrzucił. Od razu wyraźnie poczułem tatę i powiedziałem mu, że to wcale nie jest śmieszne, i żeby już tak więcej nie robił, bo jestem przerażony. No i na szczęście nic mi już takiego się nie przydarzyło.

Najpierw warto zauważyć, że wizyty, jakie składają nam po śmierci członkowie naszych rodzin, znajomi, przyjaciele, a czasem i obce nam osoby, realizują się w różny sposób i na różnych płaszczyznach. Podstawowym środowiskiem spotkań są chyba sny. To obszar, w którym – mam wrażenie – taka komunikacja przebiega najsprawniej; przynajmniej u osób nieświadomie w niej uczestniczących. Podczas normalnego snu, takiego z marzeniami w postaci obrazów, fale mózgowe osiągają stan zwany „theta”, co czyni umysł człowieka nie tylko rozluźnionym, ale i dzięki temu o wiele bardziej czułym na odbiór szczególnie subtelnych energii. Fale „theta” pojawiają się też podczas medytacji, czy wtedy, gdy jesteśmy mocno skupieni na czynnościach codziennych, ale zautomatyzowanych i wprawiających nas w pewien rodzaj transu. Mózg jest filtrem, przekaźnikiem, i na każdym poziomie swojej aktywności odbiera inne częstotliwości. Dlatego też stan głębokiego snu uważam za najlepszy dla komunikacji z „tymi po przejściu”, ponieważ jest on naturalną formą odpoczynku dla naszego organizmu. Wtedy też rozluźnienie i otwarcie na przypływ informacji jest najefektywniejsze. Nie ma żadnego „muszę”, żadnych napięć ani usilnych czasem prób świadomego starania się o wytworzenie takiej relaksacji. Bo żeby taki stan osiągnąć w sposób sztuczny, potrzeba niekiedy sporo czasu. Można to zauważyć choćby na przykładzie osób, które ćwiczą jogę. Aby uzyskać stan ciała i ducha, gdy jesteśmy w pełni rozluźnieni i nie plączą nam się po głowie żadne myśli, potrzeba nieraz miesięcy pracy nad sobą. Niektórym zaś to się w ogóle nie udaje; i wielokrotnie słyszałem o tym osobiście.

Relacja jednej z moich znajomych dotyczy właśnie kontaktów podczas snu, ale wydarzających się w umyśle młodej osoby. Wręcz bardzo młodej!

Kontakty z ludźmi, którzy nie żyją lub jakoś za chwilę mają umrzeć, to ja mam od dzieciństwa. Pierwsze, co mi się przypomina, to jak byłam w zerówce czy pierwszej klasie wtedy. Mieszkałam w bloku i miałam taką sąsiadkę. To była starsza pani, którą my dzieciaki nazywałyśmy babcią; bo ona wszystkie dzieci kochała, robiła nam obwarzanki i takie tam rzeczy. No i kiedyś zachorowała i leżała już. Jak mi się wydaje, to mogła mieć wtedy z osiemdziesiąt pięć lat. Któregoś wieczora przyszedł do nas jej jedyny syn i mówi, że jego mama prosi, żebyśmy ja z moją mamą przyszły do niej. Poszłyśmy tam i ona normalnie rozmawiała z nami. Wcale nie wyglądała na to, że jest w stanie agonalnym. Potem w nocy ta babcia przyszła do mnie we śnie i mówi, że ona już umarła, ale żebym się nie martwiła, bo wszystko u niej jest dobrze. I jak się tylko obudziłam, to mówię do taty, że ta pani babcia nie żyje. Tato zaskoczony „Co ty mówisz?”. Od razu wybiegł na klatkę i słyszę, że z kimś gada, że tam się coś dzieje. Zaraz wrócił i powiedział, że faktycznie ta pani nie żyje.

Intrygująca zapowiedź przyszłych wydarzeń pojawiła się w serii takich samych snów jednej z moich sympatycznych znajomych:

Zdarzyło mi się to, gdy miałam mniej więcej 16–17 lat. Przez jakiś czas, w odstępstwie paru miesięcy, miałam ten sam sen. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że był on zapowiedzią śmierci mojego taty. Było to mniej więcej tak:

Jest wieczór, za oknem ciemno. Jestem z mamą w kuchni, gdzie przygotowujemy obiad, bo tata ma wrócić z pracy. Słyszę otwierane drzwi i biegnę do przedpokoju, wołając „Tata, tata!” i ciesząc się, że w końcu przyszedł. On ściąga buty, zdejmuje kurtkę i idzie do dużego pokoju. Kładzie się na wersalce, a ja znów słyszę to samo. Bo ktoś wkłada klucz do drzwi i je otwiera. Patrzę zdziwiona i widzę wchodzącego do domu tatę. Pytam: „Co jest? Przecież ty już jesteś w domu!” Ta druga postać robi to samo, co pierwsza: ściąga buty, zdejmuje kurtkę i... kładzie się na tej samej wersalce! Mimo iż jest to sen – czuję się jak na jawie. Myślę, co mogę zrobić. Zaczynam sie modlić i ta postać, tak jak leży, znika, a jej głowa przesuwa sie w stronę nóg. Wtedy słyszę słowa: „Ty jeszcze tego pożałujesz”. Przez jakiś czas myślałam, co to mogło znaczyć, aż w końcu zapominałam o tym śnie. I wtedy pojawiał się znowu. Zawsze było tak samo. W sumie

było ich trzy. Szkoda, że tak późno zrozumiałam, przed czym mnie uprzedzał.

Ale... spotkania ze zmarłymi odbywają się też zupełnie na jawie, jak na przykład pierwsza opowieść o dziadku, czym wywołują spore zamieszanie. No bo jak to tak: widzieć kogoś, kogo nie dość, że nie ma na tym świecie, to też nie powinno go być w miejscu, w którym się ukazał?!

Oto jedna z takich sytuacji, którą przekazała mi w zaskoczeniu pewna przyjemna pani:

Mojej bratowej szwagier, z którym mój brat i bratowa bardzo się przyjaźnili, był takim rodzinnym facetem. Zresztą to był przystojny brunet i miał piękną blond żonę. Lubił do teściowej przyjeżdżać; może dlatego, że nie miał matki, bo żył tylko jego ojciec. Kiedyś ponoć, jak ćwiczył na siłowni, to tam zmarł; nie pamiętam co i jak tam się stało. Ale po jego śmierci zaczęło dziać się coś dziwnego. On jak jeszcze za życia do tej teściowej przyjeżdżał, to siadał w kuchni przy stole, w tym samym miejscu; i po śmierci robił tak samo; i to parę razy. Wyobraź sobie, że ta kobieta wstaje w nocy, wychodzi do łazienki i patrzy, a on siedzi w kuchni przy stole! Rozumiesz, że to prawie zawał! No i się zaczęło robić dziwnie, bo przecież z takimi energiami człowiek nie nawykł przebywać i nikt nikogo nie uczy co w takiej sytuacji zrobić, dlatego oni zaczęli szukać pomocy u jakiegoś tam „odczyniacza”. Jak już znaleźli, to ten ktoś polecił jakąś modlitwę czy coś w tym guście, i po takiej modlitwie on się przestał pojawiać.

Zdarza się także, że słyszymy głos osoby będącej już „po drugiej stronie”. Bywa, że czujemy zapach, czasem przecież bardzo charakterystyczny, który związany był dokładnie z daną osobą. Może to być również wyraźny zapach fiołków, który nagle pojawia się znikąd, co jest także ewidentnym

komunikatem o „obecności spoza rzeczywistości”. Aczkolwiek niebiański aromat tych subtelnych kwiatów to niejedyny zapach pojawiający się w okolicach „przejścia”. Jak się okazuje: ludzie odbierają też coś zupełnie odmiennego i nieprzyjemnego, choć paradoksalnie chcą to z jakichś powodów czuć. Czyżby to zapach śmierci? Czy faktycznie istnieją specjalni posłańcy, którzy delegowani są do „wykonywania czynności ostatecznych”? Kilka takich opowieści sobie przypominam, a jedną z nich niedawno opowiedziała mi pewna skromna i uśmiechnięta pani:

Pamiętam taki sen, z którego się obudziłam. Podniosłam głowę i widziałam przy wejściu do pokoju czarną postać. Ubrana była w jakiś długi strój, coś jakby sutannę, może jak zakonnice z takim czepcem na głowie i welonem ciemnym. Bardzo od niej zimno biło i czułam taki… hmm… dziwny zapach. Bo z jednej strony był obrzydliwy, kojarzy mi się słowo „pusty”, a z drugiej strony ciągle się chciało go wąchać. Mojego męża babcia wtedy chorowała i myślałam, że to z tego powodu mogło coś być. Ale zaraz potem zmarła moja mama. Ja, jakąś godzinę przedtem, ten zapach poczułam w jej oddechu. Wtedy już wiedziałam, że za chwilę mama odejdzie.

Sygnały świadczące o pojawieniu się zmarłego mogą objawiać się też w postaci zwierząt, owadów czy przedmiotów, gdy widzimy je w nadmiarze w krótkim czasie (polecam film „Znamię” z Kevinem Costnerem). Ma to znaczenie wówczas, gdy zwierzęta te lub przedmioty były z jakiegoś powodu mocno charakterystyczne dla danej osoby. W przypadku zwierząt, jak psy czy koty, może to być też zachowanie takiego pupila, które wskazuje wyraźnie na to, że oto zwierzaczek radośnie wita się ze swoim właścicielem czy właścicielką, choć przecież... nikogo przy nim nie widać. Ale nie, nie, spokojnie: na pewno o gupikach pisać nie zamierzam!

Mimo to podzielę się opowieścią pewnej miłej pani, której przydarzyła się dokładnie taka historia:

Kiedyś, jak jeszcze mieszkaliśmy z mamą mojego męża, to mieliśmy taką suczkę. Ona bardzo nas wszystkich lubiła; mnie, mojego męża i dzieci, a za teściową przepadała wręcz. Gdy teściowa dostała udaru i zabrało ją pogotowie, to ta suczka mocno przeżywała, że jej nie było w domu. To był po prostu nie ten pies: nie chciała jeść, uciekała pod wersalkę, unikała z nami kontaktu. Na początku jeszcze trochę wychodziła na dwór, no ale gdy teściowa nie wracała, a jej stan się pogarszał, to ta suczka coraz bardziej chowała się pod tą wersalką. Gdy zaś teściowa zmarła, to ja już w ogóle musiałam wynosić ją na rękach na dwór, żeby mogła sobie swoje potrzeby pozałatwiać; a potem ona znowu pod tę wersalkę. No i po kilku dniach nadszedł dzień pogrzebu; wtedy już suczka zupełnie przestała jeść, pić i leżała schowana pod wersalką. Ale czemu ja się tak skupiam na tej suczce. Bo zastanawiające było to, co się później stało, po tym pogrzebie, jakżeśmy się położyli spać. My mieliśmy jeden pokój i kuchnię. I wtedy akurat spaliśmy w tym pokoju; dzieci na jednej wersalce, na tej, pod którą cały czas schowana siedziała ta suczka, a ja z mężem na drugiej. No a córka spała w kuchni; to było takie pomieszczenie kuchnia - pokój. A że córka bała się spać bez światła, to zawsze zapalałam światło w okapie. No i jest noc, śpimy i nagle budzi mnie ta suczka; ona tak jakby skomlała, cieszyła się. Wyjrzałam zza ramienia męża i obserwowałam co też ona robi. A że z kuchni padało światło z tego okapu, to widziałam jak stawała na tylnych łapkach, merdała ogonkiem, podskakiwała; dostała takiego powera. To tak, jak pies chce coś od kogoś, to tak się zachowuje, prawda? I, słuchaj, ona była skierowana w stronę drzwi do naszego pokoju. Potem usiadła, ale dalej merdała ogonkiem i wpatrywała się w jakiś jeden punkt powyżej. No to ja od razu pomyślałam, że na pewno to teściowa przyszła się pożegnać. I przyznam ci, że się nie bałam ani trochę.

Tutaj zaś mamy specyficzny rodzaj „do widzenia”; to opowieść sympatycznej pani, która zrelacjonowała mi wydarzenia związane z jej mamą:

Przez pewien czas moja mama była wychowywana przez wujostwo. Jako dorosła kobieta często ich jeszcze odwiedzała, bo bardzo lubiła wujka; zresztą z wzajemnością. Dzień przed śmiercią wujka moja mama miała dziwne zdarzenie. Był późny wieczór, a ona nie mogła zasnąć; czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Leżała na łóżku i ciągle miała wrażenie, że ktoś chodzi pod jej oknem (mieszkała na parterze). Nawet spojrzała kilka razy, delikatnie odchylając zasłonę, by sprawdzić, czy kogoś nie ma za oknem. Nikogo tam nie było. Potem doszła do wniosku, że nie może zasnąć, bo światło, które zapaliła w korytarzu, wpada do pokoju i zbytnio rozprasza mrok. Poprosiła wówczas mojego ojca, żeby przymknął nieco drzwi. Kiedy on spełnił jej prośbę, w pokoju wreszcie zapanował mrok. Wtedy coś, jakby na kształt wiewiórki, wskoczyło przez okno do pokoju i podbiegło do łóżka mamy, po czym pocałowało ją w policzek. Mama ze zdumieniem, odruchowo odepchnęła to dziwaczne stworzenie i zerwała się na równe nogi. Tymczasem to „coś”, z powrotem uciekło przez okno, które było… zamknięte. Na drugi dzień dostała informację, że wujek zmarł tej nocy. Pierwsza rzecz, która wówczas przyszła jej na myśl, to wczorajsze dziwne zdarzenie z nocnym, zapewne pożegnalnym pocałunkiem od wujka.

Niekiedy siła komunikatu o tym, co dzieje się z osobą będącą „już tam”, potrafi z zaskoczenia wystraszyć jego odbiorcę swoją intensywnością. Wiadomo, że nie tylko kobiece serca wrażliwe są na takie akcje:

Mój tata przed śmiercią leżał w szpitalu i tam zmarł. Kwestię organizacji pogrzebu zdecydowałam się przekazać firmie pogrzebowej. Postanowiłam też skremować ciało taty. O 9.00 firma ta przyjechała i odebrała ciało mojego taty do Gdańska na kremację. Dokładnie o tej godzinie byłam u siebie w domu i akurat stałam w kuchni, gdy gołąb uderzył mi w szybę z wielką siłą, a ja pomyślałam o tacie wtedy. Pamiętam to dokładnie, bo chwilę wcześniej spojrzałam na zegar.

Zdarza się i tak, że i pupile, pomimo ich radosnej natury, potrafią się wystraszyć nieoczywistych obecności:

Miałam kiedyś taką sytuację, kiedy się wprowadziłam z dzieciakami do jednego mieszkania. A rok wcześniej w tym mieszkaniu zmarł taki dziadek. Zmarł akurat w kuchni, przy stole. W mieszkaniu, w korytarzu, miał taką starą szafę, no i cholera w tej szafie non stop stukało. Ale nie tak, wiesz, jak to czasem drewno pyka, gdy pracuje, tylko to było tak, że ja normalnie miałam wrażenie, jakby cały czas coś chciał naprawić. No i ja mówię, że chyba w końcu dostanę zawału od tego, bo to przecież niemożliwe, żeby takie coś wytrzymać dłużej! No i jak się tam wprowadziłam, to zrobiłam kuchnię, wstawiłam stół, dosłownie w tym samym