44,99 zł
NOWY ROZDZIERAJĄCY SERCE ROMANS MII SHERIDAN, AUTORKI „ARCHER’S VOICE. ZNAKI MIŁOŚCI”
Od pierwszej chwili Crystal widziała, że Gabriel tu nie pasuje. Dobrze znała bywalców nocnego klubu. To miejsce było jej domem. Tańczyła, czarując mężczyzn, i… nie czuła kompletnie niczego. Opanowała tę sztukę do perfekcji. Lepiej nie czuć nic niż ponownie dać się zranić.
Okazało się jednak, że jest ktoś, kto boi się jeszcze bardziej.
Gabriel jako dziecko został porwany i przeszedł prawdziwy koszmar. Teraz nie potrafi znieść dotyku drugiej osoby. Czy wyleczy go przypadkowa, wynajęta dziewczyna? A może to Gabriel będzie tym, kto sprawi, że Crystal przestanie wierzyć w to wszystko, co wmawiała sobie od lat?
Dwie zagubione dusze spotykają się, by uwierzyć, że można podnieść się nawet z najmroczniejszego dna. Do tej pory świat zabierał im wszystko. Czy odważą się dostrzec, jak głęboką miłość może im podarować?
MIA SHERIDAN jest autorką książek uwielbianych przez czytelniczki na całym świecie. W każdej ze swoich powieści z pasją splata losy bohaterów w prawdziwe miłosne historie o ludziach, których przeznaczeniem jest być razem. Mieszka z rodziną w Stanach Zjednoczonych.
Z recenzji czytelników:
„«Most of All You» to jedna z moich ulubionych powieści Mii Sheridan! (…) Postać Crystal jest objawieniem. Przechodząc potężną, umiejętnie opisaną przemianę, wdarła się pod moją skórę swoją bolesną złożonością. A gdyby jej historia nie była dla kogoś wystarczająco rozdzierająca, to jest jeszcze Gabriel! O mój Boże, co za postać! Fani Archera z «Archer’s Voice» z pewnością się w nim zakochają. To człowiek o cichej sile, odwadze i mądrości, to bohater wyróżniający się na tle innych. Od chwili gdy sięgnąłem po tę książkę – opowieść o parze złamanych ludzi, którzy szukają ukojenia – nie mogłam się od niej oderwać. Całkowicie hipnotyzująca. Znakomity, pięknie napisany romans, który zostanie ze mną.
Samantha Young
„To trzeba przeczytać! Piękna, pełna emocji i słodka powieść. Przeczytałam ją dosłownie jednym tchem. Zakochałam się w historii Crystal i Gabriela od pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać. Mia Sheridan całkowicie wciągnęła mnie w tę opowieść. Obie postacie zostały złamane, ale odnalazły w sobie to, czego naprawdę potrzebowały. (…) Z zapartym tchem obserwowałam, jak powoli rozwijają się ich relacje. Nie raz podczas czytania chciało mi się po prostu płakać. «Most of All You» poruszy Twoje serce na wiele sposobów”.
Pavlina Read more sleep less blog
„Mia Sheridan łączy dwójkę samotnych ludzi w wyjątkowej opowieści o akceptacji, powrocie do zdrowia i odkrywaniu, że miłość przybiera różne kształty i formy, a jej doświadczanie nie zawsze jest bolesne”.
Claire
„Mia Sheridan jest legendą w tym biznesie, a «Most od All You» to dobry przykład, dlaczego tak jest. Gabriel to mój idealny bohater. Złamany, ale o złotym sercu. Crystal jest silna pomimo wstrząsającej przeszłości, a razem tworzą parę idealną. Mia potrafi doskonale uchwycić każdą chwilę, w której jej bohaterowie są razem. Każde słowo, spojrzenie, gest opisane są jako piękne, dopracowane reakcje. Uwielbiam to! To książka idealna do czytania wtedy, kiedy serce potrzebuje uniesienia i chcesz uwierzyć w moc prawdziwej miłości.
Emma Scott
#slowburnromance
#hurtcomfort
#forcedproximity
#inexperiencedhero
#softhero
#dualPOV
#strangerstolovers
#traumabonding
#virginhero
#tearjerker
#betahero
#angstyromance
#newadult
#contemporaryromance
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 437
Data ważności licencji: 3/13/2029
Dedykuję tę książkę Danicie, która ma swojego własnego archanioła Gabriela. A także wszystkim, których spisano na straty.
Nie chciałam iść.
– Mamo, proszę, możemy tam pójść jutro?
Przez chwilę nie odpowiadała, tylko odsunęła z twarzy jasne włosy i otarła kropelki potu roszące jej czoło i górną wargę. Policzki znów miała mocno zaczerwienione od gorączki. Patrzyła zmętniałym wzrokiem, ale jej oczy jeszcze trochę błyszczały, co przywodziło na myśl powierzchnię kałuż po deszczu na parkingu przed naszym blokiem.
– Musimy iść, Ellie. Dziś czuję się dość dobrze, a nie wiem, jak będzie jutro.
Mama nie wyglądała, jakby czuła się dobrze. Raczej sprawiała wrażenie, że jest z nią jeszcze gorzej niż w ostatnich tygodniach. Tak źle nie wyglądała nawet wtedy, gdy znalazła papier wetknięty w szczelinę drzwi, a potem się rozpłakała i trzy dni leżała w łóżku, nie wstając nawet na chwilę. Jej wygląd mnie przerażał. Nie miałam pojęcia, co robić.
Gdy pani Hollyfield jeszcze mieszkała w naszym budynku, pukałam do niej i prosiłam o pomoc. Przychodziła z rosołem z kurczaka, a czasem z opakowaniem lodów na patyku i rozmawiała z mamą cichym, uspokajającym głosem, podczas gdy ja oglądałam kreskówki. Po takiej wizycie zawsze czułam się lepiej i zdawało się, że mamie te spotkania też dobrze robią. Ale pani Hollyfield już nie mieszkała na naszym osiedlu. Przytrafiło jej się coś, co nazywają udarem, i sanitariusze wynieśli ją na białych noszach.
Potem pojawili się jacyś młodsi państwo, których nigdy wcześniej nie widziałam, i opróżnili jej mieszkanie. Usłyszałam, że sprzeczają się o to, kto zapłaci za pogrzeb, zrozumiałam więc, że pani Hollyfield umarła. „Co ja teraz zrobię? O dobry Boże, co ja teraz zrobię?” – powtarzała mama, płacząc, gdy jej o tym powiedziałam. Mnie nie poleciała ani jedna łza, mimo że chciało mi się płakać, bo kiedyś, gdy mama poszła do lekarza, pani Hollyfield powiedziała mi, że gdy człowiek umiera, leci do nieba zupełnie jak ptak. Zapewniała, że niebo to najcudowniejsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić. Aleje tam są brukowane złotem i pełno jest kwiatów w kolorach, które na ziemi po prostu nie istnieją. Próbowałam pocieszać się tym, że pani Hollyfield jest w takim cudownym miejscu, ale wiedziałam, że będzie mi brakowało uścisku jej ramion, jej śmiechu, moich ulubionych czerwonych lodów na patyku i tego, że dzięki niej mama miała lepszy nastrój.
– Ellie, nie wlecz się, nie mogę cię za sobą ciągnąć.
Przyśpieszyłam, usiłując dotrzymać kroku mamie. Szła szybko i musiałam prawie biec, żeby nie zostawać w tyle.
– Jesteśmy już niedaleko domu twojego taty.
Z trudem przełknęłam ślinę, kręciło mi się w głowie. Nie byłam pewna, czy chcę spotkać tatę, czy nie, jednak byłam zaciekawiona. Zastanawiałam się, jak wygląda. Czy jest tak przystojny jak aktorzy z seriali, które ogląda mama? Oni chyba bardzo jej się podobali, więc sądziłam, że właśnie takiego mężczyznę wybrałaby na mojego ojca. Wyobrażałam sobie go w garniturze, z gęstymi falującymi włosami i dużymi równymi zębami. Miałam nadzieję, że też wydam mu się ładna, mimo że miałam na sobie stare, znoszone ubranie. Liczyłam, że mnie polubi, chociaż zostawił nas, zanim jeszcze się urodziłam.
Dotarłyśmy do niewielkiego, obłażącego z farby domu z krzywo zwisającą okiennicą. Mama zatrzymała się przed nim i ścisnęła mi rękę.
– Boże, daj mi siłę. Nie mam wyjścia, nie mam innego wyjścia – szepnęła, a potem obróciła się w moją stronę i przykucnęła. – Jesteśmy na miejscu, kochanie.
W oczach miała łzy, wargi jej drżały. Przestraszyłam się, widząc, jak źle wygląda, ale uśmiechnęła się słodko i spojrzała mi prosto w oczy.
– Ellie, słoneczko, wiesz, że cię kocham, prawda?
– Tak, mamo.
Skinęła głową.
– Niewiele dobrego zdziałałam na tym świecie, kochanie. Ale jedno udało mi się znakomicie: ty. Jesteś taką dobrą, bystrą dziewczynką, Ellie. Nie zapominaj o tym, dobrze? Cokolwiek by się działo, pamiętaj o tym.
– Dobrze, mamo – szepnęłam. Byłam coraz bardziej wystraszona, choć nie wiedziałam dlaczego.
Mama poprawiła mi sweterek, przy którym brakowało guzików i któremu nadpruł się brzeg. Zmarszczyła brwi, zerknąwszy na moje buciki, i przez dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na dziurze przy dużym palcu. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła pod drzwi tego brzydkiego, małego domu.
Zastukała. Usłyszałam jakiś męski głos ze środka. Wystraszyłam się, bo brzmiał gniewnie. Przytuliłam się do boku mamy. Objęła mnie ramieniem i czekałyśmy obie. Choć chwilę wcześniej jej ciało było rozpalone, teraz cała się trzęsła. Oparła się o mnie, a ja się zaniepokoiłam, że zaraz obie się przewrócimy. Wiedziałam, że potrzebuje pomocy, ale już kilka miesięcy temu przestała chodzić do lekarza, choć wcale jej się nie poprawiało. Przecież człowiek powinien się leczyć, póki nie poczuje się lepiej, prawda?
Po jakiejś minucie drzwi się otworzyły i stanął przed nami wysoki mężczyzna, któremu z kącika ust zwisał papieros. Mama westchnęła. Zerknęłam na niego spod oka, a on przyjrzał się mamie i mnie.
– Tak?
Mama pogładziła mnie po włosach.
– Cześć, Brad.
Mężczyzna w milczeniu zaciągnął się papierosem, a potem oczy mu się rozszerzyły i wreszcie zareagował:
– Cynthia?
Poczułam, że mama nie jest już taka spięta, i podniosłam na nią wzrok. Uśmiechała się szeroko. Tym uśmiechem, który przybierała, ilekroć próbowała przekonać panią Gadero, żeby pozwoliła nam opłacić czynsz później. Spojrzałam jeszcze raz na Brada. Na mojego tatę. Był wysoki jak aktorzy z seriali, ale to jedyne, co go z nimi łączyło. Włosy miał długie i jakby tłuste, zęby pożółkłe i nierówne. Ale mieliśmy te same błękitne oczy i ten sam odcień włosów – mama mawiała, że to złoty brąz.
– A niech mnie. Co ty tu robisz?
– Możemy wejść?
Wpuścił nas do środka, zobaczyłam stare meble, wcale nie lepsze niż te, które miałyśmy u siebie. Usłyszałam, że mama bierze głęboki oddech.
– Czy możemy tu gdzieś porozmawiać?
Brad zmrużył oczy i popatrzył najpierw na mamę, a potem na mnie. Wreszcie powiedział:
– Jasne, wejdź do sypialni.
– El, posiedź sobie tu, na kanapie, słoneczko. Zaraz wrócę – obiecała mama. Trochę zachwiała się na nogach i znów wyprostowała. Wypieki na jej twarzy zrobiły się jeszcze bardziej jaskrawe.
Usiadłam i popatrzyłam na stojący naprzeciw telewizor. Leciał w nim jakiś mecz, ale dźwięk był wyłączony, więc mogłam dosłyszeć mamę i tatę rozmawiających w pokoju po drugiej stronie korytarza.
– Brad, ona jest twoja.
– Co ty, kurwa, wygadujesz, jaka moja? Mówiłaś, że miałaś aborcję.
– No… nie zrobiłam jej. Nie mogłam. Wiedziałam, że jej nie zechcesz, ale nie mogłam się pozbyć własnego dziecka.
Usłyszałam, że tata klnie, i uformowała mi się w gardle wielka gula. Mój tata mnie nie chciał. Wcale. Do tej chwili nie wiedział nawet, że mama mnie urodziła. Nie miał pojęcia, że żyję. Mama nie wmawiała mi niczego innego, ale w głębi ducha zawsze żywiłam nadzieję, że kiedy on mnie zobaczy, weźmie mnie w ramiona i powie, że od teraz wszystko będzie dobrze, że jest dumny, że ma taką córkę. Tak jak zawsze powtarzała mi mama. I że potem tata znajdzie lekarza, dzięki któremu mama poczuje się lepiej.
– Ona jest naprawdę dobrą dziewczynką, Brad. Sam widzisz, jaka jest śliczna. I bystra też. Jest naprawdę słodka i taka grzeczna…
– Czego chcesz, Cynthia? Pieniędzy? Nie mam żadnej kasy. Nic dla ciebie nie mam.
– Nie chcę pieniędzy. Chcę, żebyś się nią zajął. Ja… ja umieram, Brad – szepnęła. I zniżyła głos, więc ledwie ją teraz słyszałam. – Mam raka. Zostało mi naprawdę niewiele czasu. Tygodnie, a może nawet już tylko dni. Zostałyśmy eksmitowane z mieszkania. Myślałam, że sąsiadka weźmie Ellie do siebie… ale jej też już nie ma i nie został mi nikt inny. Teraz Ellie ma na świecie wyłącznie ciebie.
Serce ścisnęło mi się w piersi, pokój zawirował wkoło mnie, po policzku spłynęła łza. Nie, mamo, nie! Nie chciałam tego słyszeć. Nie chciałam, żeby to była prawda. Nie chciałam, żeby mama poleciała do nieba jak ptak. Chciałam, żeby została tutaj. Ze mną.
– No cóż, przykro mi to słyszeć, ale zająć się nią? Do diabła, nie chciałem jej siedem lat temu i nadal nie chcę.
Skrzywiłam się, skubiąc skórki przy paznokciu. Czułam się mała i brzydka, zupełnie jak ten wychudzony kot, którego mama nie pozwalała mi karmić.
– Brad, proszę cię, ja… – Urwała w pół zdania.
Usłyszałam szuranie, a potem skrzypnięcie łóżka, jakby mama właśnie na nim przysiadła. Poprosiła o szklankę wody i tata wyszedł z pokoju z wściekłą miną. Rzucił mi gniewne spojrzenie, a ja skuliłam się na sofie. Zdawało mi się, że słyszę drzwi otwierane, a potem zamykane na tyłach domu, ale nie byłam tego pewna. Tata wrócił, pewnie z kuchni, ze szklanką wody w ręce i poszedł korytarzem do pokoju naprzeciwko.
Usłyszałam, że zaklął. Potem wołał moją mamę po imieniu, a po chwili wpadł do pokoju dziennego i rzucił szklanką o ścianę. Szkło się rozprysło. Krzyknęłam i zwinęłam się w kulkę.
– Niezły numer! Ta dziwka wzięła i uciekła. Tylnym wyjściem się wymknęła, suka.
Zamrugałam, serce mi waliło.
– Mamo? Nie, mamo, nie zostawiaj mnie tu! Proszę, nie zostawiaj mnie tutaj! – zawołałam, zerwałam się i rzuciłam pędem w korytarz, znalazłam tylne drzwi, otworzyłam je szeroko i wybiegłam w alejkę za domem. Jednak nikogo już tam nie było widać.
Mama zniknęła.
Nawet się nie pożegnała.
Nawet się ze mną nie pożegnała.
Zostawiła mnie tutaj.
Osunęłam się na ziemię, na kolana, i rozpłakałam głośno.
Mamo, mamo, mamo!
Brad postawił mnie na nogi. Od wymierzonego mi brutalnego, piekącego policzka aż się zakrztusiłam własnymi łzami.
– Zamknij się, mała. Twoja mama sobie poszła.
Zaciągnął mnie do wnętrza domu, a tam rzucił na sofę. Mocno zacisnęłam powieki, w całym ciele czułam strach, którego drobne ukłucia mrowiły jak wtedy, gdy zbyt długo siedzi się na podkurczonej nodze. Kiedy otworzyłam oczy, Brad gapił się na mnie. Jego mina przeraziła mnie jeszcze bardziej. Z gardła wydarł mu się odgłos niechęci. W końcu się odwrócił i wyszedł. Zdawało mi się, że mijają całe godziny. Siedziałam skulona na kanapie i kołysałam się, a dzień powoli przechodził w noc.
Mama nigdy nie zostawiała mnie na tak długo. Zawsze byłam grzeczna i robiłam, co mi się każe, a ona nigdy na tyle czasu nie znikała. Nie podobał mi się panujący tu zapach. Nie podobał mi się dźwięk wody kapiącej z kranu. Nie podobała mi się ta szorstka kanapa. Boję się. Boję się. Mamo, proszę, przyjdź i zabierz mnie stąd!
Kiedy Brad wreszcie wrócił, włączył światło i musiałam zmrużyć oczy przez nagłą jasność. Wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego niż przed wyjściem. Usiadł, zapalił papierosa i zaciągnął się, a potem wypuścił dym, od którego oczy zaczęły mi łzawić.
– Co ja z tobą zrobię, mała? Co ja, do kurwy nędzy, mam z tobą zrobić?
Odwróciłam wzrok, usiłując zdusić wyrywający mi się szloch.
Pani Hollyfield powiedziała mi kiedyś, że serca muszą cały czas bić, żebyśmy mogli żyć. A jak człowiekowi serce stanie i idzie się do nieba, to nie czuje on bólu. Serce pani Hollyfield się zatrzymało. Serce mojej mamy też niedługo się zatrzyma. Moje nadal biło, chociaż miałam wrażenie, że rozpadło mi się w piersi na kawałki. Nie chciałam dłużej czuć tego bólu. Pragnęłam, aby moje serce przestało się już tak tłuc, żebym mogła polecieć do nieba i być tam z panią Hollyfield. I z mamą.
Powiedziałam mojemu sercu, żeby przestało bić.
Powiedziałam, żeby przestało mnie boleć.
Powiedziałam sercu, że nie pozwolę, żeby mnie jeszcze kiedyś tak bolało.
Już nigdy.
Chodź ze mną. Pomogę ci. Wygląda na to, że potrzebujesz przyjaciela.
Sprinter, Rycerz Wróbli
Czasy obecne
Nie pasował do tego miejsca. Sama nie wiedziałam, dlaczego ta myśl przyszła mi do głowy, kiedy tylko na niego spojrzałam. Nie chodziło o wygląd – widywałam tu już takich przystojnych, schludnych, zdawałoby się porządnych chłopców. Ale wystarczy wlać w nich parę kropel alkoholu albo dać się zaciągnąć gęstymi oparami instynktu stadnego przesycającymi tutejszą atmosferę, a zaczną się zachowywać dokładnie tak samo jak inni pijani głupcy. Stają się chętni, aby wyzbyć się pieniędzy i wszelkiej przyzwoitości. I nie w tym rzecz, że on tutaj nie pasował, bo miał niepewną minę. To też tu przedtem widywałam – rozbiegane spojrzenia, niespokojne i podekscytowane otoczeniem. Nie, młody mężczyzna siedzący samotnie przy stoliku na tyłach sali i ściskający w ręce butelkę piwa Miller Lite wcale nie był wystraszony. Jeśli już, to raczej zaciekawiony. Powoli obrócił głowę, powiódł wzrokiem po całym wnętrzu, a ja podążyłam za jego spojrzeniem, zastanawiając się, jak on to wszystko ocenia.
Własne zaciekawienie zaniepokoiło mnie i zbiło z tropu. To do mnie niepodobne, aby rozmyślać o mężczyznach, którzy tutaj przychodzą. Nie umiałam sobie tego wyjaśnić. Przymknęłam oczy i odsunęłam od siebie niepotrzebne myśli, głowę wypełniła mi głośna muzyka. Po skończonym występie doczekałam się entuzjastycznych oklasków i uśmiechnęłam się sztucznie.
Anthony przechadzał się przy scenie, dbał o to, żeby nikt nie pozwalał sobie na zbyt wiele, i mimo protestów odciągał ode mnie tych, którzy próbowali. Pięć minut później, kiedy już odwracałam się w kierunku wyjścia ze sceny, znowu napotkałam wzrok tego faceta z głębi sali. Nadal siedział przy tym samym stoliku i mnie obserwował. Wyprostowałam plecy. Coś w jego twarzy nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że nigdy wcześniej tutaj nie był. Czy my się już gdzieś spotkaliśmy? Czy to dlatego wciąż przyciągał moją uwagę?
Na zapleczu sceny powyciągałam gotówkę zza bielizny i rozprostowałam banknoty, żeby móc je złożyć w gruby plik.
– Dobra robota, kotku – pochwaliła Cherry, która właśnie mnie mijała w drodze na scenę.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się i lekko ścisnęłam ją za ramię.
W holu otworzyłam swoją szafkę i wcisnęłam napiwki do torby, a potem ruszyłam do przebieralni dzielonej z dwiema innymi dziewczynami. Dzisiaj miały wolne i wreszcie ciasnawe pomieszczenie było tylko do mojej dyspozycji. Przysiadłam ciężko na krześle ustawionym przed niewielką toaletką zawaloną kasetkami, tubkami i pojemniczkami z podkładem, słoiczkami kremu, butelkami balsamów do ciała i perfum. W ciszy tego pokoiku głosy mężczyzn, którzy przed chwilą oglądali mój taniec, dudniły mi w uszach – pohukiwania, wrzaski i gwizdy, którymi jednoznacznie informowali, co chcieliby ze mną zrobić. Nadal czułam tę woń. Mieszanka przesiąkniętych piwem oddechów, ciężkich wód toaletowych i spoconych ciał przytłaczała mnie, kiedy kręciłam biodrami i wyginałam się w stronę tych męskich wrzasków i wyciągniętych dłoni.
Przez chwilę wyobrażałam sobie, że jednym ruchem ręki zmiatam wszystko z blatu toaletki na ziemię i patrzę, jak kosmetyki roztrzaskują się i wylewają, tworząc mieszaninę zapachów oraz lepką masę pudrowych kolorów. Pokręciłam głową i przyjrzałam się sobie w lustrze. Ogarnęła mnie nagła chęć, aby złapać ręcznik i zacząć energicznie ścierać makijaż pokrywający mi twarz grubą warstwą. Boże, co się ze mną dzieje? Gardło mi się ścisnęło i poderwałam się zbyt szybko. Krzesło przechyliło się w tył i z hukiem przewróciło na podłogę.
– Crystal?
Obróciłam się, słysząc głos Anthony’ego. Nie wiedziałam, jaką mam minę, ale aż ściągnął brwi.
– Wszystko w porządku, mała?
Szybko pokiwałam głową.
– Mhm. Tak, wszystko dobrze. Pić mi się tylko chce – powiedziałam i przeszłam w stronę dystrybutora. Wzięłam papierowy kubek, napełniłam go wodą i szybko ją wypiłam, a potem znów spojrzałam na Anthony’ego. – O co chodzi?
– Masz dwie prośby o prywatny taniec.
Znów napełniłam kubek i upiłam łyk.
– Okej.
– Trochę dodatkowej kasy nigdy nie zaszkodzi, prawda? – Kącik ust uniósł mu się w krzywym uśmiechu.
– Nie zaszkodzi – mruknęłam.
Anthony nie ruszał się z miejsca. Jego usta znów tworzyły prostą linię, a on przyglądał mi się poważnie.
– Mogę im powiedzieć, że źle się czujesz.
Bo tak jest. Niedobrze mi się robi od tego wszystkiego. Od tego życia.
Pokręciłam głową, usiłując odgonić natarczywe ponure myśli.
– Nie, daj mi minutkę. Zaraz do nich wyjdę.
Anthony skinął głową i zamknął za sobą drzwi. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do toaletki, nachyliłam się i poprawiłam palcem miejsca, w których makijaż trochę się rozmazał. Wyprostowałam się i znacząco uśmiechnęłam do lustra.
– Czas na show – szepnęłam.
Zawróciłam do drzwi, otworzyłam je i poszłam korytarzem, tam gdzie czekał jakiś chudy facecik ze zmierzwionymi ciemnoblond włosami i pociągłą twarzą. Drgnął, kiedy podeszłam, wyprostował się jak struna, a duże jabłko Adama podskoczyło mu parę razy. Mnie do gardła podeszła żółć. Uśmiechnęłam się do niego zmysłowo.
– Cześć, cukiereczku. Gotowy?
*
Kiedy skończyłam ostatni taniec i znów wracałam do przebieralni, zbliżała się pora zamknięcia. Przechylałam głowę z ramienia na ramię, rozciągając mięśnie karku, i wzdychałam ze zmęczenia zmieszanego z ulgą. Kiedy nie tańczyłyśmy, czy to na scenie, czy za zamkniętymi drzwiami, podawałyśmy drinki. Kierownik klubu, Rodney, lubił, żebyśmy były obecne na sali – uważał, że pochylanie się nad stolikami podczas serwowania zamówień i nieznaczne ocieranie się o klientów podtrzymuje ich gotowość do dalszego wydawania pieniędzy. Niedobrze mi się robiło, kiedy trzeba było się użerać z kolesiami ośmielonymi spojrzeniami kumpli. Uciążliwa sprawa. Ale przy okazji rosła ich szczodrość w czasie moich występów, więc robiłam, co do mnie należało. Oczko dyskretnie puszczone kilka razy w kierunku stolików i każdy dureń myślał, że mój następny taniec jest tylko dla niego.
Przebrałam się szybko w kelnerski uniform – skąpe białe szorty, czarno-białą koszulę, którą wiązałam w węzeł pod piersiami, i czerwone szpilki – a potem otworzyłam drzwi, żeby roznieść po sali kilka ostatnich zamówień. Drgnęłam, podobnie jak facet oparty o ścianę po przeciwnej stronie korytarza. Co, u diabła? Gdzie się podział Anthony? Zerknęłam szybko w głąb holu, ale nie było tam ani śladu ochroniarza. Szatyn – ten sam, który zaciekawił mnie wcześniej – wyprostował się z dość niepewną miną i przegarnął włosy ruchem dłoni.
– Nie wolno wchodzić na zaplecze – rzuciłam, krzyżując ramiona na piersi, choć zupełnie nie wiedziałam, dlaczego próbuję zakrywać coś, co prawdopodobnie i tak już zdążył dokładnie obejrzeć.
– Przepraszam. Nie bardzo znam regulamin.
– Regulamin? – Uniosłam brew.
Zmieszany, pokręcił głową.
– Tak, no, procedurę, żeby się z tobą spotkać.
Przechyliłam głowę. Dobra, facet to potencjalny szaleniec.
– Procedura wygląda tak, że idziesz najpierw do Anthony’ego. Tego wielkiego czarnego gościa? Z wredną miną? Łamie kości jednym ruchem, jeśli ktoś dostawia się do jego dziewczyn.
Znów zerknęłam w głąb holu.
– Ach. Tak. Jest na zewnątrz, pacyfikuje jakąś bójkę.
– Hm… Więc postanowiłeś skorzystać z okazji? – Spojrzałam na niego i zrobiłam krok w tył, w stronę przebieralni, gotowa zabarykadować się wewnątrz, gdyby miał zamiar czegoś próbować.
Zamrugał, pomilczał chwilę, a potem sięgnął do kieszeni kurtki. Wyjął z niej coś i rzucił w moją stronę. Instynktownie uniosłam dłoń i złapałam przedmiot. Kółko z kluczami. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi z konsternacji.
– Jeśli zrobię coś, co cię zdenerwuje, możesz mi wydłubać kluczem oczy.
– Wydłubać ci oczy? Chyba jednak wolałabym nie.
– Nie dam ci powodu. Nie chcę ci zrobić nic złego.
W korytarzu pojawił się Anthony. Potrząsał głową, jakby bolała go od uderzenia.
– Ej, ciebie tu nie powinno być!
Och, dzięki Bogu.
– Wiem. Przepraszam, nie znałem zasad.
– Nieświadomość niczego nie usprawiedliwia, stary. I tak wylecisz stąd na zbity pysk. W porządku, Crys?
Skinęłam głową.
– Potrzebuję tylko dziesięciu minut – wyjaśnił szybko nieznajomy, unosząc dłonie.
Nie byłam pewna, czy to gest kapitulacji, czy też próba pokazania na migi, o ile czasu prosi.
– Przykro mi, cukiereczku, karnecik z prywatnymi występami mam już na dziś zapełniony.
– Nie chodzi mi o prywatny taniec. Chciałbym po prostu porozmawiać.
A, jeden z tych typków, pomyślałam i miałam ochotę przewrócić oczami, ale coś mnie wewnętrznie powstrzymało. Nie wiedziałam co. Był przystojny, fakt. Wręcz ładny z tymi niezbyt ciemnymi włosami wijącymi się przy kołnierzyku i klasycznymi męskimi rysami twarzy. Spotkałam już jednak na swojej drodze paru przystojniaków. Każdy miał w sobie masę ukrytych paskudnych wad. Koniec końców z tego, że gość jest przystojny, miewa się okrągłe zero zysku. Czasem nawet wychodzisz na minus. Z mojego doświadczenia wynikało, że przystojni uważają, iż są dla kobiet darem od Boga, więc powinien zadbać, żeby jak najwięcej pań mogło z tego daru skorzystać.
Nie, chodziło o coś innego. Widziałam to w jego oczach. Była w nich uczciwość, której z daleka nie dostrzegłam. Łagodność, do której z pewnością nie przywykłam. Na twarzy rysowała mu się nadzieja, ale nie desperacja, a w spojrzeniu nie było śladu pożądania. Wydawał się… szczery. Może naprawdę chciał tylko porozmawiać?
– W porządku, Anthony.
Anthony opuścił dłoń, którą już miał zacisnąć na ramieniu faceta, i cofnął się o krok.
– Jesteś pewna?
– Tak. Dziesięć minut – Popatrzyłam na przystojniaka i uniosłam klucze ułożone tak, że jeden wystawał mi spomiędzy palców. – I nie zmuszaj mnie, żebym ich użyła. Nie mam na to ochoty, ale jeśli przegniesz, wyjdziesz z tego pokoju ślepy, cukiereczku.
– Gabriel – przedstawił się i lekki uśmiech rozjaśnił jego twarz. – Na imię mam Gabriel.
Jak ten archanioł? Nic dziwnego, że mi się wydawało, że to nie miejsce dla niego.
– Dobra.
Odsunęłam się na bok, a on minął mnie i wszedł do przebieralni. Jeszcze raz skinęłam głową Anthony’emu, ale drzwi za sobą tylko przymknęłam. Wiedziałam, że ochroniarz zaczeka w pobliżu.
– No więc co sprowadza takiego miłego faceta do jaskini rozpusty, cukiereczku?
– Mów mi Gabriel. Ty jesteś Crystal?
– Tutaj tak.
Spojrzał na mnie denerwująco przenikliwie. Po chwili skinął głową, jakby dotarło do niego coś, czego ja sama nie rozumiałam.
– Jasne.
Po tym jednym słowie, po znaczącym spojrzeniu Gabriela frustracja połączona z gniewem dźgnęła mnie w brzuch niczym kulka wystrzelona we fliperze. Uśmiechnęłam się sugestywnie i siadłam na niewielkiej, przybrudzonej, krytej złotawą tkaniną sofie. Przyjęłam pozycję półleżącą i założyłam nogę na nogę. Bawiłam się od niechcenia węzłem bluzki między piersiami. Widziałam, że ten gest przyciągnął jego spojrzenie. Oczy mu się lekko zaświeciły, po czym szybko odwrócił wzrok. A, proszę bardzo, jednak nabrał ochoty jak każdy. Znany teren. Zrobiłam wdech, teraz już spokojna i usatysfakcjonowana.
– To o czym chcesz rozmawiać?
Odchrząknął i wsunął dłonie do kieszeni. Leciutko pochylił głowę, przez co włosy opadły mu na czoło. Postawa i spojrzenie wpatrzonych we mnie przymrużonych oczu uruchomiły wspomnienie i nagle sobie przypomniałam, skąd go znam. „Poszukiwany chłopiec” – te słowa przeleciały mi przez myśl, jakby ktoś je tam zapisał. Nazywał się Gabriel Dalton i zaginął, kiedy był dzieckiem. Po paru latach uciekł porywaczowi i wrócił do domu, a jego historia odbiła się głośnym echem we wszystkich gazetach. Ja nawet jeszcze nie byłam wtedy nastolatką, ale i tak słyszałam o tym tu i ówdzie. Inna sprawa, że kiedy Gabriel odzyskał wolność, mój własny świat – po raz kolejny – rozpadł się na kawałki.
Po raz ostatni jego zdjęcie w wiadomościach widziałam już kawał czasu temu, ale nie miałam wątpliwości, że to on.
– Nie powinieneś przychodzić w takie miejsca. Jeśli ktoś cię rozpozna, może próbować zrobić ci zdjęcie.
Na ułamek sekundy zamarł, potem znów się odprężył. Przysiadł na metalowym krześle naprzeciw mnie i spojrzał wyczekująco, w zasadzie jak klient przed prywatnym tańcem. A jednak… jakoś inaczej. Chciałabym umieć dokładniej określić, co mi tak nie pasowało w tej sytuacji. Może właśnie to, że robił wrażenie przyzwoitego człowieka. A praktycznie nie przypominam sobie, żebym pomyślała w ten sposób o kimś, kto przekroczył próg naszego klubu. Powoli wypuścił oddech z płuc i przesunął dłonią po włosach, odgarniając je z czoła.
– W sumie dobrze, że mnie rozpoznałaś. To może trochę uprościć sprawę.
Zabrzmiało to, jakby mówił do siebie, więc nie odpowiedziałam. Spojrzał mi prosto w oczy.
– Zdaje się, że trzeba było trochę lepiej wszystko przemyśleć, a nie tak po prostu się tu zjawić – dodał i potarł rękami uda, jakby mu się dłonie spociły.
– Powiesz wreszcie, czego chcesz, czy mam się tego domyślić?
– Tak, tak. Przepraszam. Nie chcę marnować twojego czasu. Rzecz w tym, Crys… – Urwał i odchrząknął. – Rzecz w tym, że ze względu na moją historię, o której, zdaje się, co nieco wiesz, mam… hm… mam kłopot z tolerowaniem bliskości.
Na jego policzkach wykwitły różowe plamy. Czerwienił się? Boże, nie byłam przyzwyczajona do czerwieniących się mężczyzn. Zupełnie jakby moja opinia coś dla niego znaczyła. Coś niewielkiego, czego nijak nie umiałam nazwać, rozgrzało mnie wewnętrznie.
– Bliskości? – Zmarszczyłam brwi, zbita z tropu miękkością własnego głosu.
Zacisnął wargi, twarz jeszcze mu pociemniała.
– Źle znoszę fizyczną bliskość drugiej osoby. Znaczy… emocjonalnie mnie to jakoś rozstraja. Hm… – Zażenowany, zaśmiał się cicho. – Boże, nie sądziłem, że to zabrzmi aż tak idiotycznie. – Spojrzał w jakiś punkt poza mną. – W każdym razie wypowiedziane na głos brzmi jeszcze gorzej.
– Co tak konkretnie mogę dla ciebie zrobić, cukiereczku?
Mój głos nadal brzmiał miękko. Bezradnie rejestrowałam, że serce mi się ściska ze współczucia na widok Gabriela siedzącego naprzeciwko i walczącego ze sobą. Te niezrozumiałe emocje wytrącały mnie z równowagi, więc wyprostowałam się na sofie, żeby go jeszcze bardziej nie peszyć.
– Gabriel – poprawił mnie.
– Okej, to co mogę dla ciebie zrobić, Gabe?
Zachował powagę, ale kąciki oczu lekko zmrużył, jakby się wewnętrznie uśmiechnął. Potem jednak linie wokoło jego oczu się wygładziły, a ja się zastanowiłam, czy to rzeczywiście był uśmiech, czy też tylko mi się wydawało.
– Możesz mi pomóc ćwiczyć bycie dotykanym przez kobietę. Zwiększyć poczucie komfortu, kiedy ktoś narusza moją osobistą przestrzeń.
Popatrzyłam na niego, ogłupiała, a on opuścił wzrok na trzymane na kolanach dłonie.
– I to ja miałabym ci w tym pomóc?!
Spojrzał na mnie i znów dostrzegłam w nim łagodność, nadzieję. Coś w tym wymierzonym wprost we mnie spojrzeniu sprawiło mi przyjemność… Poczułam się potrzebna. Przez ułamek chwili miałam wrażenie, że w przeciwieństwie do wszystkich facetów, którzy przychodzą do tego klubu, on zobaczył we mnie coś więcej niż zgrabny tyłek.
– Zapłacę ci, oczywiście. To byłoby takie zajęcie po godzinach, nic więcej. Nie musiałabyś się nawet rozbierać.
„Nie musiałabyś się nawet rozbierać”. Te słowa były jak kubeł zimnej wody. Spowodowały, że szybko wróciłam do rzeczywistości, zrozumiałam, że Gabriel patrzył na mnie tak samo jak inni mężczyźni. W sumie widział mnie dokładnie taką, jaka jestem. Ponownie uzbrojona w swój cynizm, wstałam, wzięłam kluczyki leżące obok mnie na sofie i rzuciłam w jego stronę. Złapał je jedną ręką.
– Słuchaj, z przykrością rezygnuję z płatnego zlecenia, ale nie jestem terapeutką, jasne? Chcesz się nauczyć, jak kogoś dotykać? Znajdź sobie dziewczynę. Jesteś przystojnym gościem. Na pewno cała masa miłych, porządnych dziewczyn nie będzie miała nic przeciwko temu, a poćwiczysz sobie na nich za friko.
On też się podniósł.
– Uraziłem cię.
– Cukiereczku, mnie nie sposób urazić – zaśmiałam się.
– Każdego można urazić. – W jego głosie pojawiła się nuta żalu. Włożył dłonie do kieszeni i w charakterystyczny dla siebie sposób przechylił głowę. Włosy znów opadły mu na czoło.
Palce mnie świerzbiły, żeby odgarnąć ten kosmyk. Co się ze mną dzieje?
Poczułam na skórze mrowienie. Wszystko w tym Gabrielu mnie niepokoiło. Chciałam, żeby już sobie poszedł.
– Nie znasz mnie, Gabe. Dzięki za propozycję roboty, ale muszę odmówić. Powodzenia z tym twoim drobnym problemem. Dziesięć minut minęło.
Westchnął, nie ruszając się z miejsca.
– Bardzo mi przykro, naprawdę. Boże, to nie poszło tak, jak planowałem.
– Istotnie. – Przytrzymałam otwarte drzwi.
W korytarzu Anthony siedział na krześle i bandażował sobie uszkodzoną rękę.
– Wszystko na legalu?
Pospiesznie skinęłam głową, gdy Gabriel mnie mijał. Wyszedł za próg przebieralni, przystanął i obrócił się w moją stronę.
– Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Założyłam ramiona na piersi i spojrzałam mu w oczy. Stojąc tak blisko, widziałam, że ma piwne tęczówki z miedzianymi prążkami. Gęste i długie rzęsy trochę mu się wywijały. Za takie rzęsy każda dziewczyna sporo by dała.
Cofnęłam się lekko, chcąc zwiększyć dystans między nami, i wypuściłam z płuc wstrzymywany oddech.
– Nie ma sprawy. Naprawdę. I powodzenia.
Chciał już odejść, ale się odwrócił.
– Mogę ci zadać ostatnie pytanie?
– Jasne. – Przestąpiłam z nogi na nogę.
– O czym myślałaś, kiedy zerknęłaś na mnie ze sceny? Wtedy kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy?
Lekko zmarszczyłam brwi i już miałam zaprzeczyć, że w ogóle pomyślałam o czymkolwiek, ale uznałam, że w tej chwili nie miało to już żadnego znaczenia. I tak go nigdy więcej nie zobaczę.
– Pomyślałam, że to nie miejsce dla ciebie. I miałam rację.
Zastanowił się i przesunął wzrokiem po mojej twarzy. Nie mogłam nic wyczytać z jego miny.
– Hm, zabawne – mruknął wreszcie. – Bo ja pomyślałem dokładnie to samo o tobie.
Zaśmiałam się krótkim, zduszonym śmiechem.
– Tutaj się mylisz. To jest naprawdę moje miejsce, cukiereczku.
– Gabriel. – Kąciki ust lekko mu się uniosły i zatrzymał na mnie wzrok odrobinę zbyt długo, po czym odszedł.
Skup się na rzeczach dobrych, nawet jeśli to drobiazgi. A potem ukryj je głęboko, tak żeby nikt nie wiedział, gdzie są.
Cień, Baron Pobożnych Życzeń
Koncertowo spieprzyłem sprawę. „Możesz mi pomóc ćwiczyć bycie dotykanym przez kobietę”. Na litość boską! Nic dziwnego, że kazała mi się wynosić. Zabrzmiałem jak psychopata.
Zaciągnąłem hamulec ręczny, zgasiłem silnik i przez chwilę czekałem na podjeździe przed domem. Co ja sobie, u diabła, wyobrażałem? Nie dość, że wszystko schrzaniłem i zaprezentowałem się jak kompletny głupek, to jeszcze ją obraziłem.
Crystal.
To nie mogło być jej prawdziwe imię. Zastanawiałem się, kim jest i dlaczego serce zaczęło uporczywie łomotać mi w piersi – jakby dla zwrócenia uwagi – kiedy wyszła na scenę z chłodnym, nieobecnym wyrazem swojej pięknej, niczym wykutej z kamienia, twarzy. A przecież jej ciało poruszało się tak płynnie, z takim wdziękiem. Zafascynowała mnie. Wybrałem się tam wyłącznie po to, żeby znaleźć tancerkę, która zechciałaby się podjąć niewielkiego dodatkowego zlecenia, o wiele mniej „namacalnego”, że tak to ujmę, niż proceder praktykowany w pokojach na zapleczu miejsc podobnych do Platinum Pearl. Ale ona mnie zaintrygowała, przykuwała moją uwagę i nie pozwalała przestać o sobie myśleć. Coś w tej dziewczynie mnie nawoływało. To nie miało nic wspólnego z jej kusym strojem czy jawnie demonstrowaną seksualnością. Ani z powodem, dla którego w ogóle się tam wybrałem.
Zaśmiałem się krótkim, niewesołym śmiechem, który szybko przeszedł w westchnienie. Przeczesałem palcami włosy.
Nie mógłbym udawać, że mi się nie spodobała, ale nie byłem aż tak głupi czy niedoświadczony, żeby sobie wmawiać, że fascynacja striptizerką to dobry pomysł.
Patrząc wstecz, dostrzegałem, że plan od początku był zły. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy głośno powiedziałem, po co tam przychodzę, i zobaczyłem, jak zmienia się mina dziewczyny: najpierw czujność, potem zaskoczenie, aż wreszcie… przykrość. Tak, to przykrość odbiła się na twarzy Crystal, zanim jej rysy znów stężały. Jeśli oczy są wrotami duszy, to byłem świadkiem, jak w ułamku sekundy pojawia się w nich napis „Zamknięte”. Ile czasu zajęło jej opanowanie tej sztuczki?
Powiedziałem, że nie musiałaby się rozbierać, jakbym oczekiwał wdzięczności za chwilową ulgę od upodlenia. Ale czy nie na tym opierał się cały mój plan? Na wyzysku? Niewiele myślałem o tej bezimiennej striptizerce, kiedy wpadłem na swój pomysł – koncentrowałem się wyłącznie na sobie. Boże, zachowałem się jak kretyn. To był fatalny pomysł. Żenujący wręcz. A co gorsza, ona przypomniała sobie moją sprawę i prawdopodobnie znała moje nazwisko.
Tego nie przewidziałem. Nie rozpoznawała mnie większość osób niewidujących mnie regularnie przez ostatnich dwanaście lat. Nie pchałem się na afisz, nie udzielałem zgody na wywiady, dorosłem i zmieniłem się fizycznie. Nie przejmowałem się za bardzo, że w pewnym mieście leżącym o całe mile drogi stąd – mieście, w którym moja noga nie postała od czasów dzieciństwa – ludzie wiedzą, kim jestem. Ale ona mnie poznała. Zastanowiłem się, czy nie dlatego, w jakimś stopniu, odrzuciła moją prośbę…
Pokręciłem głową, próbując się otrząsnąć z natrętnych myśli, i wysiadłem z półciężarówki. Jak najciszej zamknąłem drzwi. Przystanąłem na chwilę w bladym świetle księżyca, głęboko odetchnąłem i przymknąłem oczy. Wieczór pod pewnymi względami poszedł kompletnie na opak, ale skoncentrowałem się na poczuciu wdzięczności za ten moment napawania się słodyczą nocnego powietrza, możliwość nabrania głębokiego oddechu i rozległą przestrzeń, jaką miałem wkoło.
W domu było ciemno, pomijając migoczącą poświatę telewizora włączonego w salonie. Bez wątpienia brat przysnął w rozkładanym fotelu, jak to mu się zdarzało niemal co wieczór. Zamierzałem przejść niepostrzeżenie holem i minąć Dominica. Nawet nie wiedziałby, jak późno wróciłem. Nie miałem ochoty odpowiadać na pytania. A już zwłaszcza dziś wieczorem.
– Gdzie byłeś?
Cicho sapnąłem z zaskoczenia i upuściłem klucze do kosza stojącego przy drzwiach.
– Wypiłem parę głębszych na mieście.
– Mieście?
Wydawał się zaskoczony. I nic dziwnego. Wiedział, że unikam miasta.
– W Havenfield.
Dominic pociągnął łyk trzymanego w dłoni piwa i podrapał się po gołym brzuchu.
– Ach. Havenfield. Trzy kwadranse drogi – urwał. – Mogłem jechać z tobą.
– Chciałem pobyć sam.
Powoli uniósł jedną brew i znów napił się piwa.
– Spotkałeś się z jakąś laską, co, brachu? – Głos miał żartobliwy, ale też podszyty nadzieją.
Poczułem się jeszcze bardziej żałosny. Za plecami brata rozległ się kobiecy jęk i rzuciłem okiem na ekran telewizora. Dominic oglądał film porno. Też popatrzył na ekran, a potem znów spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mógłbyś to oglądać u siebie w pokoju? – spytałem.
– Bo co? Nie było cię w domu.
– Bo ja też korzystam z tych mebli, a teraz będę musiał sprawdzać, gdzie siadam.
Pokiwał głową i rzucił mi kolejny niepokorny uśmiech.
– Taak, też bym sprawdzał.
– Super, Dominic – mruknąłem, zawracając w stronę mojego pokoju.
– Hej, Gabe, zostawiłeś to w salonie.
Obejrzałem się za siebie i przystanąłem, widząc trzymaną przez niego sporą kopertę, tę z nadrukiem uniwersytetu Vermont i zaadresowaną do mnie. Podszedłem szybko i wyrwałem mu ją z ręki.
– Nie zostawiałem jej w salonie. Leżała w moim pokoju przy komputerze. – Spojrzałem na brata ostro.
Wzruszył ramionami, a mnie wyrwał się pomruk irytacji i znów zawróciłem, żeby iść do siebie.
– Ładny list ci napisała. Pójdziesz na to? – zapytał.
Przystanąłem w progu, nie obracając głowy.
– Nie wiem. Jeszcze nie zdecydowałem.
– To mogłoby mieć sens.
– Niewykluczone.
– Niezła jest. Wyszukałem ją – dodał. – Zadanie miałem ułatwione, bo sam też grzebałeś w sieci. Znalazłem ją od razu w historii przeglądarki. Widzę, że wracałeś do jej biogramu. To ta, która ostatnio do ciebie dzwoniła?
Jezu.
– Spróbuj od czasu do czasu pilnować własnych spraw – rzuciłem i zamknąłem drzwi za sobą, słysząc chichot Dominica.
– Jesteś jedną z nich, Gabrielu Daltonie! – wrzasnął.
Zacisnąłem zęby i stałem po drugiej stronie zamkniętych drzwi, usiłując opanować złość na wścibskiego młodszego brata. Kochałem Dominica, ale nie cierpiałem tego ciągłego poczucia osaczenia wywołanego jego postępowaniem.
Popatrzyłem na trzymaną w rękach kopertę, na wystający z niej list od Chloe Bryant, ewidentnie wyciągany przez Dominica. Rzuciłem kopertę na biurko i podszedłem do okna. Otworzyłem je szeroko. Potrzebowałem podmuchu nocnego powietrza, szumu drzew chwiejących się na wietrze, głuchego skrzeku żaby gdzieś blisko. Spokoju. Ciszy.
Położyłem się na łóżku i przywołałem w myślach obraz Chloe ze zdjęcia opublikowanego razem z napisanym przez nią artykułem. Sugerowała, żebym go przeczytał razem z jej internetową biografią. Chloe: brunatne loki i duże zielone oczy. Chloe o szczerym, prostolinijnym uśmiechu.
Kilka miesięcy wcześniej skontaktowała się ze mną w sprawie ewentualnego wywiadu do badań związanych z jej pracą dyplomową. Pisała na temat psychologicznych skutków uprowadzenia i uwięzienia w dzieciństwie, o ile kończyło się ucieczką lub uwolnieniem, ale po upływie długiego czasu. Niewiele było takich przypadków w Ameryce, a ja się do nich zaliczałem i tak się złożyło, że Chloe mieszkała w tym samym stanie.
Sposób, w jaki napisała, i jej życzliwa, otwarta osobowość przekonały mnie do niej. W jakimś też sensie, udzielając wywiadu do pracy magisterskiej, a nie dla talk-show czy kolorowego pisma, czułbym się znacznie swobodniej. Nie zamierzałem dawać robić z siebie sensacji, wykorzystywać się dla klikalności czy stawać się żerem dla publiki. Już nigdy.
Wymieniliśmy kilka maili z podstawowymi informacjami o sobie. Zdawało mi się nawet, że trochę ze mną przez telefon flirtowała, chociaż doświadczenie we flirtach miałem żałośnie ubogie. Zainteresowanie okazywane przez Chloe napełniło mnie nieoczekiwaną nadzieją. Dziewczyna była ładna i bystra, a ja miałem spędzić z nią całkiem sporo czasu, gdybym wyraził zgodę na jej prośbę. Pozwoliłem myślom dryfować w rejony, gdzie – jeśli istotnie coś między nami zaiskrzy – byłbym w stanie na to zareagować.
Jeszcze przez chwilę myślałem o Chloe i ewentualnej zgodzie na udzielenie jej tego wywiadu. Znów próbowałem rozważyć za i przeciw, jakoś opanować nerwowość, która kryła się tuż pod ożywieniem nową możliwością. Zamiast jednak skupić się na szczerym uśmiechu dziewczyny, której nigdy nie spotkałem na żywo, wciąż wracałem myślami do natrętnego obrazu innej kobiety. Tej, która – o ile mogłem stwierdzić – stanowiła dokładne przeciwieństwo Chloe Bryant. Crystal o długich włosach w kolorze miodu i samotnych, czujnych oczach. Crystal z tym ostrożnym, mimowolnym uśmiechem.
Crystal. Dziewczyna, której już nigdy nie zobaczę.
Coś niepokoiło mnie w tych myślach. Usiadłem prosto i odgarnąłem włosy z czoła. Czułem dziwną samotność. Może faktycznie trzeba, żebym się zmusił do wyjścia poza swoją strefę komfortu? Zbyt długo kryłem się w cieniu, zbyt wiele lat cieszyłem się wyłącznie przewidywalną naturą własnej codziennej egzystencji: praca, dom, czasem jakaś przejażdżka do miasta, gdzie miałem kontakt z dosłownie kilkoma osobami. Czerpałem otuchę z tego, co spodziewane, szukałem nieskomplikowanego towarzystwa czytanych książek i wciąż nie mogłem w pełni się nacieszyć wolnością, chociaż musiałbym przyznać, że prowadzę raczej samotniczy tryb życia.
Znów stanąłem w otwartym oknie. Zastanawiałem się, czy udałoby mi się poszerzyć przestrzeń wewnątrz murów, które wokół siebie wzniosłem. Czy powinienem to robić? Sam je sobie stworzyłem, lecz czy w ten sposób nie zbudowałem sobie prywatnego więzienia? Czy nie nadszedł czas zrobić coś, by to zmienić?
Zanim udało mi się wybić to sobie z głowy, usiadłem przed komputerem, zalogowałem się do skrzynki pocztowej i otworzyłem ostatnią wiadomość od Chloe. Wystukałem na klawiaturze zwięzłą odpowiedź:
Chloe, zgadzam się. Każda data mi odpowiada. Daj mi tylko znać, kiedy planujesz przyjechać. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Gabriel.
A potem szybko kliknąłem „Wyślij”, żeby wiadomość wyszła, zanim zdążyłbym zmienić zdanie.
Niektórzy ludzie są źli do szpiku kości. Jeśli nie możesz ich pokonać, musisz ich po prostu przetrwać. Rozgrywaj karty, jakie ci rozdano, póki nie dostaniesz lepszych.
Gambit, Książę Złodziei
Mój samochód po raz ostatni zarzęził, szarpnął i się zatrzymał, a silnik zgasł. Na szczęście już na poboczu, na które udało mi się zjechać w ostatniej chwili. Wrzasnęłam wściekle, waląc wnętrzem dłoni o kierownicę.
– Nie, nie, nie! – powtarzałam oparta o fotel. Żołądek ścisnął mi się ze złości. – Boże, nie rób mi tego. – Lekko uderzyłam potylicą o zagłówek, przygarbiłam ramiona.
Słońce mocno raziło, gdy przez zmrużone powieki spojrzałam przez otwarte okno. Zobaczyłam tam tylko jakieś kamienie i drzewa. Znajdowałam się trzy mile przed Glendale, małym miasteczkiem, w którym mieszkałam. Pomiędzy miejscem, gdzie samochód mi nawalił, a miastem nie było żadnej stacji benzynowej. Wyciągnęłam z torebki telefon i zadzwoniłam do lokalnego warsztatu, prosząc o rozmowę z Rickym. Dowiedziałam się, że go tam nie ma, westchnęłam i się rozłączyłam. Tylko on odholowałby mnie za darmo. Potem wybrałam numer Kayli, ale od razu odezwała się poczta głosowa.
– Cześć, Kay, to ja. Durny grat zdechł mi na poboczu. Jeśli odsłuchasz, a nie jesteś w pracy, oddzwoń.
Wrzuciłam telefon z powrotem do torby, pozamykałam okna i wysiadłam. Stałam przez chwilę, patrząc na rzucone na tylną kanapę torby z zakupami, w końcu westchnęłam i zostawiając je tam, gdzie leżały, ruszyłam przed siebie piechotą. Dotrę do miasta i znajdę kogoś, kto mnie podwiezie z powrotem. Może przynajmniej uratuję to, co nie psuje się od razu poza lodówką. Jasna cholera, wydałam co do centa wczorajsze napiwki na to jedzenie, pomyślałam wściekła.
Słońce paliło mnie w plecy i już po paru minutach poczułam spływający między łopatkami pot. Usiłując choć trochę ułatwić sobie marsz, odrobinę podciągnęłam na udach dżinsową spódnicę. Sandały na obcasach zupełnie nie nadawały się na tę trzymilową wycieczkę. Schyliłam się i zdjęłam je, ale asfalt pod stopami był tak nagrzany, że aż parzył. Cholera. Wyglądało na to, że pęcherze, których się pewnie dorobię, jeśli z powrotem włożę buty, to jednak mniejsze zło. Taką miałam nadzieję.
Minęło mnie kilka samochodów, ale na drodze prowadzącej do miasteczka zamieszkanego przez mniej niż sześćset osób mały ruch to normalka.
Przeszłam już mniej więcej milę, gdy dobiegł mnie głośny ryk silnika. Obejrzałam się, schodząc bliżej suchych przydrożnych traw, i zobaczyłam, że w moją stronę jedzie biała furgonetka. Przyhamowała, mijając mnie, a potem zjechała na pobocze i przystanęła. Zwolniłam kroku. W żołądku znów poczułam nerwowy ucisk, bo z okna wyjrzał Tommy Hull i popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
– Hej, mała, trzeba cię podwieźć?
Westchnęłam, podeszłam bliżej, otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsiadłam. Nie widziałam Tommy’ego już od jakiegoś czasu, ale był stałym klientem Platinum Pearl, zanim kilka miesięcy temu ożenił się z jakąś laską z miasta.
– Dzięki, Tommy, byłoby super. Gorąco dziś jak nie wiem. – Cudownie było poczuć chłód klimy. Odetchnęłam, opierając się o siedzenie.
Tommy wyjechał na drogę i zerknął na mnie, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na moich nagich udach.
– No raczej – odparł.
Zaczęło go lekko znosić w kierunku pobocza po drugiej stronie, więc podniósł wzrok i skorygował tor jazdy. A potem znów na mnie spojrzał.
– To twój wóz tam, z tyłu?
– Tak. – Uśmiechnęłam się kwaśno. – Kupa złomu.
Zdawało się, że znów wgapia się w moje uda, więc obciągnęłam trochę spódnicę, a ten ruch tylko jeszcze mocniej przykuł jego uwagę. Uniósł wzrok i rzucił mi znaczący uśmieszek.
– Bardzo ładnie dziś wyglądasz, mała. Chciałabyś gdzieś wyskoczyć?
Pokręciłam głową, usiłując się przy tym nie odsuwać ostentacyjnie.
– Nie, Tommy, ale dzięki. – Nagle przypomniałam sobie o zakupach na tylnym siedzeniu samochodu, jednak zdecydowałam się nie prosić Tommy’ego, żeby po nie zawrócił. Chciałam wyłącznie dostać się do domu. Do diabła z zakupami. Do diabła z tym samochodem i całym moim życiem. Żeby tylko rzucić się na łóżko, włączyć jakiś durny talk-show i zapomnieć o wszystkim.
– Och, no weź… – Położył mi dłoń na udzie i lekko je pogładził. – Rany, ale masz jedwabistą skórę. Zapomniałem, jak miło cię dotykać, kochanie. Brakuje mi tych twoich dawnych prywatnych występów. – Cofnął rękę z powrotem na kierownicę, skręcając z drogi do miasteczka w jakąś boczną, nieasfaltowaną.
– Tommy…
– Myślę, że jesteś mi coś winna za to, że zgarnąłem cię z pobocza, nie uważasz? Mogłem cię tam po prostu zostawić, żebyś sobie lazła dalej do miasta w upale. Nadal mogę to zrobić.
No i proszę. Zgarbiłam się, słysząc w jego głosie chłodną kpinę. Krajobraz wkoło nas, wnętrze furgonetki, moje ułożone na kolanach dłonie, wszystko zrobiło się trochę płaskie, jakby nic z tego nie działo się naprawdę. Chciałam, żeby nie działo się naprawdę.
Spojrzałam na Tommy’ego martwym wzrokiem. Z wolna ogarniało mnie znajome uczucie bezsilności. Co to zresztą miało za znaczenie, czy pozwolę mu się obmacywać w tej furgonetce? Tutaj, sama na poboczu drogi, nie dysponowałam nawet tym pozorem bezpieczeństwa, jaki oferowało mi Platinum Pearl. A sądząc po paskudnym wyrazie oczu Tommy’ego, wiedziałam, że trzeba byłoby sporo wysiłku, żeby go zniechęcić.
Najwyraźniej fakt, że był żonaty, niewiele dla Tommy’ego znaczył. Ależ szczęściara z tamtej dziewczyny.
Zmusiłam usta do czegoś w rodzaju uśmiechu.
– Jeśli tego właśnie chcesz, cukiereczku… – Nie zdołałam napełnić głosu niczym więcej niż znużeniem i obojętnością. Nie żeby Tommy się tym przejął.
Zatrzymał wóz i uśmiechnął się do mnie triumfalnie.
– Grzeczna dziewczynka.
Rzucił się na mnie, zanim zdążyłam mrugnąć. Przywarł ustami do moich warg. Grzebał językiem, jakby szukał zaginionego skarbu. Przygotowałam się na najgorsze, myślami przeniosłam się gdzie indziej, a posmak tytoniu i czegoś słonego, co niedawno jadł, stał się znośny, niemal nieodczuwalny. Oparłam się tyłem głowy o boczną szybę, patrząc w niebo, i dostrzegłam gdzieś w oddali wzlatującego w niebo kosa. Obserwowałam ptaka, póki nie zamienił się w prawie niedostrzegalny czarny punkt, aż w końcu zupełnie znikł.
Tommy napierał na mnie i sapał, jego dłoń desperacko szarpała moje majtki, lizał mnie po brodzie.
– O Jezu, ależ ty mnie kręcisz, mała. Jesteś tak cholernie seksowna. O cholera…
Rozporek miał już rozsunięty i usiłował jedną ręką rozpiąć pasek spodni, nadal ocierając się o mnie gorączkowo, aż nagle wyrwało mu się głośne westchnienie, które przeszło w jęk, i ucichł, a ja poczułam ciepłą wilgoć na gołym biodrze.
– Kurwa! – zaklął, odsuwając się natychmiast.
Szybko usiadłam prosto, gwałtownie wyrwana z oszołomienia, i obciągnęłam spódnicę. Starłam z linii szczęki kwaśno zalatującą ślinę.
Tommy zapiął spodnie, wyprostował się na swoim fotelu i przegarnął dłońmi jasne włosy.
– Szlag by to! Jak ja mam wrócić do domu w tym stanie? Jak sądzisz, co powie moja żona?! – Wskazał na dużą wilgotną plamę na swoich dżinsach.
Patrzyłam na nią przez chwilę, a w gardle bąbelkowało mi rozbawienie. Nieźle, szybki strzelcu. Pierś unosiła mi się i opadała od tłumionego śmiechu, od jakiejś nieokreślonej histerii mieszającej się z rozbawieniem, które rodziło mi się w okolicach przepony i błagało, by je uwolnić. Tommy usiłował zetrzeć plamę skrajem koszulki i koniec końców tylko ją rozmazał, a ja już nie wytrzymałam. Z gardła wyrwał mi się wybuch śmiechu i aż zgięłam się wpół, trzymając się za brzuch. Śmiałam się tak mocno, że łzy popłynęły mi po policzkach.
Uniosłam wzrok w samą porę, by dostrzec złość wypisaną na twarzy Tommy’ego, ale nie dość szybko, żeby uchylić się przed uderzeniem, od którego walnęłam głową o boczną szybę. Ucichłam. Uniosłam dłoń do twarzy i już się nie śmiałam, tylko spazmatycznie próbowałam złapać oddech.
– Co, odechciało ci się śmiać, tania dziwko? Wypierdalaj z mojego wozu.
Sięgnął za mnie i otworzył drzwi, o które się opierałam. Wypadłam na zewnątrz i uderzyłam plecami o ziemię tak mocno, że odebrało mi dech. Po mojej lewej wylądowała moja torba, a nade mną zatrzasnęły się drzwi półciężarówki. Usiłując nabrać tchu, odczołgałam się w tył po ubitej ziemi, a wóz z rykiem silnika ruszył, zawrócił i skierował się w stronę głównej drogi.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, chwytając powietrze, już nieskora do śmiechu. Wreszcie jakoś podniosłam się na nogi z cichym jękiem, który wyrwał mi się z powodu bólu poobijanych pleców, i ostrożnie potarłam miejsce, gdzie uderzył mnie Tommy. Ruszyłam w stronę szosy. Przynajmniej byłam ciut bliżej domu niż przedtem. To zawsze coś.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginałuMOST OF ALL YOU: A Love Story by Mia Sheridan
Copyright © 2017 by Mia Sheridan Cover design by Elizabeth Turner Cover copyright © 2017 by Hachette Book Group, Inc. This edition published by arrangement with Grand Central Publishing, New York, New York, USA. All rights reserved.
Copyright © for the translation by Edyta Jaczewska Copyright © for the Polish edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
Zdjęcie na okładce © Don Farrall / Getty Images
Zdjęcie na stronie tytułowej © Noah / AdobeStock
Wydawczyni Olga Orzeł-Wargskog
Redaktorka prowadząca Dorota Trzcinka
Opieka redakcyjna Sylwia Stojak Sabina Wojtasiak
Przyjęcie tłumaczenia Sabina Wojtasiak
Opracowanie tekstu CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz
Opieka promocyjna Wiktoria Wermińska
ISBN 978-83-240-9969-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
