34,00 zł
Mieszkańców Pellestriny – wąskiej, piaszczystej mierzei odgradzającej wenecką lagunę od Adriatyku – wyrywa nad ranem ze snu huk potężnej eksplozji na jednym z kutrów do połowu małży. Na oczach miejscowych rybaków łódź tonie. Poszukiwania jej właścicieli Giulia Bottina i jego syna Marca nie przynoszą rezultatu. Wkrótce nurkowie ze straży pożarnej wydobywają z kabiny zmasakrowane ciała obu mężczyzn – nie ulega wątpliwości, że zostali zamordowani.
Komisarz Guido Brunetti, któremu powierzono śledztwo w tej sprawie, napotyka wśród mieszkańców Pellestriny swoistą zmowę milczenia, wyczuwa jednak, że Giulio Bottin, człowiek konfliktowy i porywczy, był tu powszechnie nielubiany. Signorina Elettra, sekretarka komendanta Patty, chcąc pomóc Brunettiemu, włącza się aktywnie do śledztwa. Wykorzystuje sprzyjającą okoliczność, że na Pellestrinie mieszka jej kuzynka, i wybiera się tam na krótki urlop, aby na własną rękę rozpoznać sytuację. Ta szlachetna misja narazi ją na ogromne niebezpieczeństwo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 321
Dla Rudolfa C. Bettschartai Daniela Keela
Soave sia il vento
Tranquilla sia l’onda
Ed ogni elemento
Benigno risponda
Ai vostri desir.
Niech ucichnie wichura,
Uspokoją się fale,
A żywiołów natura
Wciąż sprzyja wytrwale
Waszym pragnieniom.
libretto opery Così fan tutte Mozarta
Rozdział 1
Pellestrina to długa, wąska piaszczysta mierzeja, która w ciągu wieków przemieniła się w teren zamieszkany przez ludzi. Ciągnąca się z północy na południe, od San Pietro in Volta do Ca’ Roman Pellestrina, ma około dziesięciu kilometrów długości, ale w żadnym miejscu jej szerokość nie przekracza dwustu metrów. Od wschodu oblewają ją wody Adriatyku – morza, które nie słynie bynajmniej z łagodnego temperamentu – od zachodu zaś graniczy z wenecką Laguną, co daje jej ochronę od wiatru, sztormów i fal. Gleba jest tu piaszczysta i nieurodzajna, więc mieszkańcy mierzei, choć uprawiają rolę, plony zbierają mizerne. Nie robi im to jednak specjalnej różnicy; w istocie większość z nich wyśmiałaby pomysł, aby utrzymywać się z ziemi, choćby nie wiadomo jak żyznej, ponieważ tutejsi ludzie zawsze żyli z bogactw morza.
O mieszkańcach Pellestriny krąży wiele opowieści, o ich niebywałej sile i wytrwałości, w którą musieli się uzbroić w zmaganiach z morzem o zapewnienie sobie bytu. Starzy ludzie w Wenecji pamiętają czasy, kiedy pellestrińczycy podobno spędzali noce, czy to zima, czy lato, śpiąc na brudnych klepiskach swych chat zamiast w łóżkach, żeby łatwiej zerwać się wczesnym rankiem i zabrać wraz z falą odpływu, która wyniesie ich w głąb Adriatyku ku łowiskom. Tak jak większość historii opowiadających o tym, jacy twardzi byli ludzie w tych dawnych czasach, również i ta wydaje się apokryficzna. Prawdą jednakże jest to, że większość wenecjan, którzy ich słuchają, wierzy w każde słowo, tak jak uwierzyłaby w każdą opowieść o harcie mieszkańców Pellestriny lub o ich niewrażliwości na ból czy cierpienie, zarówno własne, jak i cudze.
Pellestrina ożywa latem, gdy z Wenecji i Lido albo z położonej na stałym lądzie Chioggii ściągają turyści, by opychać się świeżymi owocami morza i popijać cierpkie, lekko musujące białe wino, które serwuje się w barach i restauracjach. Zamiast chleba podaje się bussolai, twarde, okrągłe precle, których nazwa pochodzi od busoli, mającej ten sam kształt. Właśnie z bussolai jada się rybę, często tak świeżą, że jest jeszcze żywa, kiedy turyści wyruszają w długą i uciążliwą podróż na Pellestrinę. Gdy oni zwlekają się z hotelowych łóżek, skrzela orate wciąż zmagają się z obcym żywiołem, powietrzem; a gdy wczesnym rankiem wchodzą gęsiego na pokład vaporetto przy Rialto, sardelle jeszcze rzucają się w sieci; gdy wysiadają z vaporetto i przecinają Piazzale Santa Maria Elisabetta, rozglądając się za autobusem, który zawiezie ich do Malamocco albo Alberoni, cefalo dopiero jest wyciągana z morza. Turyści często wysiadają na chwilę z autobusu w Malamocco lub Alberoni, żeby napić się kawy, a potem zrobić krótki spacer na piaszczystą plażę i popatrzeć na olbrzymie mola, które wcinają się w Adriatyk, by zapobiec przelewaniu się wody do Laguny.
Do tego czasu ryby są już martwe, choć zapewne turyści o tym nie wiedzą ani zbytnio o to nie dbają. Wracają do autobusu i usadowieni wewnątrz przeprawiają się promem przez wąski kanał, po czym jadą dalej autobusem lub idą pieszo w kierunku Pellestriny, gdzie już czeka na nich lunch.
Zimą wszystko wygląda zupełnie inaczej. Zbyt często nadciąga przez Adriatyk wiatr znad byłej Jugosławii, niosąc przed sobą deszcz lub lekki śnieg, wgryzając się w kości każdego, kto odważyłby się pozostać przez jakiś czas na zewnątrz. Zatłoczone w lecie restauracje teraz są zamknięte i takie pozostaną aż do późnej wiosny, toteż turyści muszą sami sobie radzić i wyżywić się na własną rękę.
Jedyne, co się nie zmienia, to ciągnące się długimi rzędami po wewnętrznej stronie wąskiego półwyspu vongolari, łodzie do połowu małży, które pracują przez okrągły rok, bez względu na turystów, deszcz, zimno i upał, bez względu także na te wszystkie legendy o szlachetnych, spracowanych mieszkańcach Pellestriny, którzy toczą nieustanną walkę z bezlitosnym morzem, by zapewnić byt swym żonom i dzieciom. Łodzie noszą śpiewne nazwy: „Concordia”, „Serena”, „Assunta”. Pękate, o zadartych wysoko nosach, tkwią tu przycupnięte, przypominając do złudzenia łódki z ilustrowanych książeczek dla dzieci. Przechodząc obok takiego kutra w jasnym letnim słońcu, ma się ochotę wyciągnąć rękę i go poklepać, pogładzić po nosie, tak jakby to był wyjątkowo uroczy kucyk lub ukochany labrador.
Dla niewprawnego oka wszystkie vongolari wyglądają niemal identycznie ze swymi żelaznymi masztami i metalową dragą na dziobie, która sterczy w powietrze, kiedy łódź stoi w porcie. W prostokątnym obramowaniu draga ma coś, co przypomina gęstą siatkę ogrodzeniową, choć jest od niej o wiele mocniejsze, ponieważ musi być odporne na zderzenie ze skałami wyrastającymi z morskiego dna lub przypadkowo napotkanymi niewidzialnymi przeszkodami o dużej masie, które zaśmiecają dno Laguny. Musi, co oczywiste, stawić także opór samemu morskiemu dnu, gdy wbija się w kolonie zagnieżdżonych małży, wlokąc, a potem wyciągając na powierzchnię kilogramy muszli, dużych i małych, uwięzionych wewnątrz prostokątnej tacy, oraz wody i piachu, które opadają z powrotem do Laguny.
Zauważalne różnice pomiędzy łodziami są nieistotne: draga do połowu małży może być mniejsza lub większa; koło ratunkowe może wymagać odmalowania albo połyskiwać świeżą farbą; pokład może być wyszorowany tak, że aż lśni w blasku słońca, albo pokryty plamami rdzy w rogach, tam gdzie łączy się z burtą. Za dnia łodzie z Pellestriny płyną w przyjemnym dla oka bezładnym szyku jedna tuż obok drugiej; ich właściciele mieszkają w podobnej bliskości w niskich domkach, ciągnących się wzdłuż całej wioski od krańca do krańca, od Laguny do morza.
Pewnego dnia w początkach maja, o wpół do czwartej nad ranem, w sterówce jednej z tych łodzi, o nazwie „Squallus”, wybuchł pożar; jej właściciel i kapitan, Giulio Bottin, mieszkał przy via Santa Giustina pod numerem 242. Ludzie z Pellestriny nie byli teraz zależni wyłącznie od siły przypływów i wiatrów i nie wyruszali już w morze tylko przy sprzyjających warunkach; ponieważ jednak wielowiekowe nawyki wymierają bardzo powoli, większość zrywała się na nogi i odbijała od nabrzeża o świcie, jak gdyby poranna bryza wciąż miała wpływ na szybkość, z jaką można się przemieszczać. Rybacy z wioski mieli wstać dopiero za dwie godziny, więc kiedy na „Squallusie” buchnął ogień, wszyscy byli jeszcze pogrążeni w głębokim śnie. Płomienie pełzły dość wolno po podłodze sterówki ku drewnianym ściankom i znajdującej się z przodu tablicy z przyrządami nawigacyjnymi. Drewno tekowe, jedno z najtwardszych, zajmuje się powoli, a ponadto pali się w wyższej temperaturze niż miękkie rodzaje drewna, więc i ogień przenoszący się z tablicy nawigacyjnej na dach sterówki i dalej na pokład zaczął się rozprzestrzeniać w zatrważającym tempie, gdy tylko dotarł do elementów z tego miękkiego drewna. Wypalił dziurę w podłodze sterówki, sprawiając, że tlące się kawałki spadły do maszynowni, gdzie jeden z nich wylądował na stosie nasączonych smarem szmat, które natychmiast stanęły w płomieniach, żwawo podążających do przewodu paliwowego.
Powoli ogień strawił obszar wokół wąskiej tulei; równie powoli przepalił otaczające ją drewno, a potem, gdy zamieniło się ono w popiół i rozsypało, stopił się mały kawałek lutowia, tworząc wyrwę, przez którą płomień mógł dostać się do przewodu i z oszałamiającą prędkością pomknąć w dół ku silnikom i podwójnemu zbiornikowi zasilającemu je w paliwo. Żaden z pogrążonych tej nocy we śnie mieszkańców Pellestriny nie miał pojęcia o pożarze, wszyscy jednak zerwali się na równe nogi, gdy na „Squallusie” eksplodowały zbiorniki paliwa, rozrywając powietrze rozbłyskiem światła i – kilka sekund później – tak głośnym hukiem, że słyszeli go ponoć nawet mieszkańcy odległej Chioggii.
Pożar jest wszędzie groźny, lecz z pewnych powodów wydaje się szczególnie groźny na morzu, a przynajmniej na wodzie. Ludzie, którzy pierwsi wyjrzeli przez okna swych sypialni, twierdzili później, że widzieli, jak łódź spowija gęsty, tłusty dym, który wzbił się w niebo, gdy tylko woda ugasiła ogień. Ale do tego czasu płomienie zdążyły już prześlizgnąć się ze „Squallusa” na zacumowane po obu jego stronach łodzie, te zaczęły się tlić, a eksplodujące paliwo strzelało wokół śmiercionośnymi rozbryzgami, przeskakując nie tylko na pokłady sąsiednich łodzi, ale także na pobliską keję, gdzie trzy drewniane ławki natychmiast zajęły się ogniem.
Po wybuchu zbiorników paliwa na „Squallusie” nastąpiła chwila zdumiewającej ciszy, a potem Pellestrina rozgorzała hałasem i zgiełkiem. Drzwi otwierały się gwałtownie i mężczyźni wybiegali w noc; niektórzy naciągnęli spodnie na dół od piżamy, inni mieli na sobie same piżamy, kilku zdążyło się już ubrać, a dwaj byli kompletnie nadzy, nikt jednak nie zwracał na to uwagi, tak pilna wydawała się potrzeba ratowania łodzi. Właściciele kutrów zacumowanych po obu stronach „Squallusa” przeskakiwali z nabrzeża na pokłady niemal równocześnie, choć jeden z rybaków musiał się wygrzebać z łóżka kuzynki swojej żony i miał do przebiegnięcia dwa razy dłuższą drogę niż ten z drugiej łodzi. Obaj zerwali gaśnice ze stojaków i zaczęli opryskiwać pianą strugi płonącej ropy.
Na kutrach zakotwiczonych w pewnej odległości od pustej teraz przestrzeni, gdzie przedtem unosił się na wodzie „Squallus”, zapuszczono silniki i zaczęto gorączkowo oddalać się od płonących łodzi. Jeden z rybaków w przypływie paniki zapomniał o odczepieniu liny cumowniczej, wskutek czego od burty odłamała się metrowej długości listwa. Ale nawet gdy odwrócił głowę i zobaczył kawałek wystrzępionego drewna unoszący się na wodzie tam, gdzie przedtem zacumował łódź, nie zatrzymał się, dopóki nie znalazł się sto metrów od lądu i w bezpiecznej odległości od ognia.
Z dala obserwował, jak płomienie stopniowo dogasają na pokładach pozostałych kutrów. Z pobliskich domów nadbiegło dwóch kolejnych mężczyzn niosących gaśnice. Wskoczywszy na pokład jednej z łodzi, zaczęli rozpylać pianę na języki ognia, które udało się szybko opanować i w końcu ugasić. W tym samym mniej więcej czasie właściciel innego kutra, który nie był tak mocno opryskany paliwem, także zdołał opanować ogień i zdusić go grubą warstwą białej piany. Nawet kiedy już od dawna nie było nigdzie śladu ognia, on wciąż pryskał i pryskał, dopóki nie skończyła się piana, i dopiero wtedy odłożył pustą gaśnicę na pokład.
Do tego czasu wzdłuż kei tłoczyła się już ponad setka ludzi, krzyczących do mężczyzn na kutrach, którym udało się wycofać z portu, do siebie nawzajem, a także do rybaków, którzy zdławili ogień na swoich łodziach. Wszyscy, jednakowo wstrząśnięci i zatroskani, zadawali sobie pełne niepokoju pytania o to, co widzieli, i o przyczynę pożaru.
Wtedy padły słowa, które uciszyły wszystkich, zarażając ich milczeniem niczym zakażenie rozprzestrzeniające się z nieoczyszczonej rany, a wypowiedziała je Chiara Petulli, najbliższa sąsiadka Giulia Bottina. Stała przed tłumem, nie dalej niż dwa metry od dużego metalowego pachołka, z którego zwisała okopcona lina cumownicza, niegdyś przytrzymująca bezpiecznie na miejscu „Squallusa”. Chiara odwróciła się do stojącej koło niej kobiety, wdowy po rybaku, który zaledwie przed rokiem zginął w wypadku, i zapytała:
– Gdzie jest Giulio?
Wdowa rozejrzała się dookoła. Powtórzyła pytanie. Osoba obok niej podchwyciła je i przekazała dalej, tak że po kilku chwilach zadawano je sobie już w całym tłumie, choć nikt nie znalazł odpowiedzi.
– A Marco? – dodała Chiara Petulli.
Tym razem wszyscy usłyszeli jej pytanie. Nigdzie jednak nie dostrzegli ani Giulia Bottina, ani jego osiemnastoletniego syna Marca, prawie współwłaściciela „Squallusa”, kutra, który tego niespodziewanie zimnego wiosennego poranka leżał doszczętnie spalony na dnie pellestrińskiego portu.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały sięnastępujące powieści Donny Leon:
ŚMIERĆ W LA FENICE
1998
2006 (seria kieszonkowa)
ŚMIERĆ NA OBCZYŹNIE
1999
STRÓJ NA ŚMIERĆ
1999
ŚMIERĆ I SĄD
1999
ACQUA ALTA
1999
2011 (seria kieszonkowa)
CICHO, WE ŚNIE
2001
2009 (seria kieszonkowa)
SZLACHETNY BLASK
2002
ZGUBNE ŚRODKI
2003
2007 (seria kieszonkowa)
ZNAJOMI NA STANOWISKACH
2004
2008 (seria kieszonkowa)
MORZE NIESZCZĘŚĆ
2005
2007 (seria kieszonkowa)
PERFIDNA GRA
2006 (seria kieszonkowa)
SŁOWO OFICERA
2007 (seria kieszonkowa)
FAŁSZYWY DOWÓD
2008 (seria kieszonkowa)
KREW Z KAMIENIA
2009 (seria kieszonkowa)
MĘTNE SZKŁO
2010 (seria kieszonkowa)
OKROPNA SPRAWIEDLIWOŚĆ
2010 (seria kieszonkowa)
DZIEWCZYNA Z JEGO SNÓW
2011 (seria kieszonkowa)
UKRYTE PIĘKNO
2012 (seria kieszonkowa)
KWESTIA WIARY
2013 (seria kieszonkowa)
PO NITCE DO KŁĘBKA
2014 (seria kieszonkowa)
DZIKA ZACHŁANNOŚĆ
2015 (seria kieszonkowa)
ZŁOTE JAJO
2016 (seria kieszonkowa)
GRA POZORÓW
2017 (seria kieszonkowa)
WODA WIECZNEJ MŁODOŚCI
2018 (seria kieszonkowa)
ZAUROCZENIE
2019 (seria kieszonkowa)
DOCZESNE SZCZĄTKI
2020 (seria kieszonkowa)
POKUSA PRZEBACZENIA
2021 (seria kieszonkowa)
ADOPCJA
2022 (seria kieszonkowa)
PIERWIASTKI ŚLADOWE
2023 (seria kieszonkowa)
ULOTNE PRAGNIENIA
2024
ŚMIERĆ W LA FENICE
2024
ULOTNE PRAGNIENIA
2024
CICHO WE ŚNIE
2025