Modlitwa za nieśmiałe korony drzew - Becky Chambers - ebook + książka

Modlitwa za nieśmiałe korony drzew ebook

Becky Chambers

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po „Psalmie dla zbudowanych w dziczy” (Nagroda Hugo) Becky Chambers powraca z piękną opowieścią o nadziei i akceptacji w drugim tomie bestsellerowej serii „Mnich i robot” (Nagroda Locusa).

Po przemierzeniu rolniczych obszarów Pangi siostrat Dex, herbaciany mnich, oraz Mszaczek, robot posłane, by ustalić, czego potrzebuje ludzkość, kierują się do wiosek i miast małego księżyca, który nazywają domem.

Mają nadzieję znaleźć odpowiedź na nurtujące ich pytanie, a przy tym poznają nowych przyjaciół, uczą się nowych pojęć i doświadczają entropijnej natury wszechświata.

Czy w świecie, w którym ludzie mają już to, czego chcą, posiadanie więcej w ogóle ma sens?

Mnich i robot będą musieli o to pytać – i to często.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 135

Oceny
4,4 (117 ocen)
71
29
14
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AleksandraWodzka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
00
Aretsee23

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
maggiebr

Nie oderwiesz się od lektury

Urocza książka, wejdzie ci mojego kanonu cozy reads
00
Dapikus

Dobrze spędzony czas

Dla każdego kto nie wie dokąd zmierza...autorka
00
kajfilka

Dobrze spędzony czas

Druga część opowieści o Mnichu i Robocie, w której Mszaczek wchodzi głębiej w społeczność ludzi oraz zderzają się kultury, nawyki i sposoby myślenia. A my czytamy o świecie bez pieniądza i kapitału. Równie przyjemny klimacik i fajne ćwiczenie dla wyobraźni.
00

Popularność




Tytuł oryginału A Prayer for The Crown-Shy

Copyright © 2022 by Becky ChambersAll rights reserved

First published in 2022 as a Tordotcom Bookby Tom Doherty Assiociates120 Broadway, New York, NY 10271tor.com

Tor® is a registered trademark of Macmillan Publishing Group, LLC

Redakcja oryginału: Lee Harris

Przekład: Anna Krochmal, Robert Kędzierski

Redakcja: Katarzyna Zegadło-Gałecka, Joanna Rozmus

Korekta: Marek Stankiewicz

Skład: Tomasz Brzozowski

Grafika na okładce: Feifei Ruan

Projekt okładki: Christine Foltzer

Tło z liśćmi herbaty: DarianaArt/depositphotos.com

Konwersja do wersji elektronicznej: Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2024Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-68053-03-6

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

x.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Dla każdego, kto nie wie, dokąd zmierza.

Chwała Rodzicom.

Chwała Trikillemu, Bogu Nici.

Chwała Grylomowi, Bogu Rzeczy Nieożywionych.

Chwała Boshowi, Bogu Cyklu.

Chwała ich Dzieciom.

Chwała Chalowi, Bogu Konstruktów.

Chwała Samafarowi, Bogu Tajemnic.

Chwała Allalae, Bogu Drobnych Przyjemności.

Nie mówią, a jednak ich znamy.

Nie myślą, jednak nosimy ich w sobie.

Nie są tacy jak my.

Jesteśmy z nich.

Jesteśmy dziełem Rodziców.

Wykonujemy dzieło Dzieci.

Nie używając konstruktów, rozwikłasz niewiele tajemnic.

Jeśli nie znasz tajemnic, twoje konstrukty zawiodą.

Znajdź w sobie siłę, by dążyć do obu,

Bo to jest sens naszych modlitw.

I w tym celu ciesz się przyjemnościami, bo bez nich zabraknie ci sił.

z Wglądów SzóstkiWydanie z Zachodniej Krainy Kozłów

Problem z wypierdalaniem do lasu polega na tym, że jeśli nie jesteś bardzo szczególnym lub bardzo rzadkim typem człowieka, wkrótce zaczynasz rozumieć, dlaczego ludzie opuścili te tereny. Domy wynaleziono z bardzo ważnych powodów, podobnie jak buty, kanalizację, poduszki, grzejniki, pralki, farby, lampy, mydło, lodówkę i wszystkie inne niezliczone rzeczy, bez których ludzie nie potrafią wyobrazić sobie życia. Dla siostrata Dex było ważne – niezwykle ważne – by widzieć świat takim, jaki był bez tychże konstruktów, by zrozumieć na instynktownym poziomie, że w życiu chodzi o coś nieskończenie więcej niż to, co dzieje się w czterech ścianach, że każdy człowiek tak naprawdę jest tylko zwierzęciem w ubraniu, zwierzęciem podlegającym prawom natury i zachciankom przypadku, jak wszystko inne, co kiedykolwiek żyło i umarło we wszechświecie. Jednak gdy tylko Dex wyjechali swoim wozem z dziczy na szlak, poczuli nieopisaną ulgę, powracając na drugą stronę tego równania – stronę, po której ludzie uczynili egzystencję tak wygodną, jak tylko pozwalała na to technologia. Koła elektrycznego roweru nie zahaczały już o spękany asfalt starej drogi. Mocno obładowany dwupoziomowy wóz nie trząsł się tak jak wcześniej, gdy Dex pokonywali nierówną powierzchnię porozrywaną naporem korzeni i osuwającą się ziemią. Nie było tu podstępnych gałęzi zahaczających ubrania, powalonych drzew nastręczających kłopotów czy nieoznakowanych rozstajów, które sprawiały, że zatrzymywali się przerażeni. Zamiast tego była kremowego koloru nawierzchnia, gładka i ciepła jak masło, oraz ustawione przez ludzi znaki, by dać znać innym ludziom, dokąd jechać, jeśli chcą odpocząć, coś zjeść i nie być sami.

Oczywiście siostrat Dex nie byli sami. Obok nich szło Mszaczek, a jego niestrudzone mechaniczne nogi z łatwością dotrzymywały kroku rowerowi.

– To takie… zadbane – powiedziało ze zdumieniem robot, przyglądając się linii łączącej las i drogę. – Wiedziałom, że tak będzie, ale samo jeszcze nigdy tego nie widziałom.

Dex zerknęli na gęste paprocie i pokryte pajęczynami polne kwiaty niemal wdzierające się z pobocza na drogę. Jeśli coś takiego uchodziło za zadbane, to nie potrafili sobie wyobrazić, co Mszaczek powie o – dajmy na to – ogrodzie różanym czy publicznym parku.

– Och, i spójrzcie na to! – Mszaczek wyprzedziło elektryczny rower, pobrzękując z każdym krokiem. Przystanęło przed znakiem drogowym i zaczęło czytać tekst, opierając przegubowe ręce na matowosrebrnych biodrach. – Nigdy wcześniej nie widziałom tak czytelnego znaku! – zawołało. – I jak pięknie lśni!

– Cóż, nie znajdujemy się już w ruinach – odparli Dex, lekko dysząc, bo kończyli właśnie podjeżdżać na łagodne wzniesienie. Zastanawiali się, czy Mszaczek będzie się tak zachowywało na widok każdego zrobionego przez ludzi przedmiotu, jaki napotka. Ale z drugiej strony, może to dobrze, że ktoś doceniał kunszt wykonania takich rzadko używanych szlaków czy znaków drogowych, które drukuje się błyskawicznie. Ich stworzenie wymagało tyle samo pracy i namysłu co wszystko inne, ale rzadko się zdarzało, by ktoś, kto korzystał z nich na co dzień, je chwalił. Może wyrażanie uznania dla takich rzeczy było idealnym zadaniem dla kogoś, kto w ogóle nie był osobą.

Mszaczek odwróciło się do Dex z szerokim uśmiechem, który ledwie mieścił się na jego pudełkowatej metalowej twarzy.

– To naprawdę ładne – powiedziało, wskazując palcem na tekst: PIENIEK 30 KILOMETRÓW. – Bardzo porządne. Ale trochę arbitralne, nie sądzisz?

– Jak to?

– Cóż, to odbiera waszej podróży spontaniczność, prawda? Jeśli skupiacie się na poruszaniu od znaku do znaku, nie ma miejsca na przyjemne niespodzianki. Ale chyba dotąd rzadko miewałom wyraźny cel podróży. W dziczy po prostu chodzę sobie tam, gdzie chcę.

– Większość ludzi nie przemieszcza się pomiędzy miastami bez konkretnego powodu.

– Czemu nie? – spytało Mszaczek.

Dex właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiali. Skierowali rower w stronę wskazywaną przez znak i Mszaczek się z nimi zrównało.

– Jeśli wokół masz wszystko, czego potrzebujesz – powiedzieli Dex – nie ma powodu wyjeżdżać. Przemieszczanie się w inne miejsca wymaga dużo czasu i wysiłku.

Mszaczek wskazało głową na wóz podążający posłusznie za ich rowerem elektrycznym.

– Czy powiedzielibyście, że to zawiera wszystko, czego potrzebujecie?

Uwagę Dex zwrócił dobór słów w tym zdaniu. „Czego potrzebują ludzie?” – to właśnie nieskończenie skomplikowane pytanie zmusiło Mszaczka, by w imieniu robotów wyruszyć z dziczy, i Dex nie mieli pojęcia, czy ich towarzyszowi kiedykolwiek uda się znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź. Wiedzieli, że dopóki będą razem podróżować przez terytoria ludzi na Pandze, będą słyszeli to pytanie w kółko, ale najwyraźniej Mszaczek zaczynało z tym już teraz.

– W sumie, pod względem materialnym, tak – odparli Dex, mając na myśli wóz. – Przynajmniej na co dzień.

Robot wyciągnęło szyję, patrząc na przywiązane do dachu pojazdu skrzynie, w których grzechotały kolejne rzeczy.

– Pewnie nie miałobym ochoty za dużo podróżować, gdybym musiało to wszystko zabierać ze sobą.

– Można sobie poradzić, mając mniej, ale musisz wiedzieć, dokąd się wybierasz – odparli Dex. – Musisz wiedzieć, czy tam, dokąd zmierzasz, jest jedzenie i schronienie. I to właśnie dlatego robimy znaki. – Spojrzeli porozumiewawczo na Mszaczka. – W przeciwnym razie kończysz, spędzając noc w jaskini.

Mszaczek ze współczuciem pokiwało głową. Od trudnej wspinaczki na Jelenie Czoło minął już ponad tydzień, ale ciało Dex wciąż to odczuwało i nie robili oni z tego żadnej tajemnicy.

– Skoro już o tym mówimy, siostracie Dex – powiedziało Mszaczek – według tego znaku do Pieńka zostało jeszcze trzydzieści kilometrów i…

– Tak, robi się późno – zgodzili się z nim Dex. Trzydzieści kilometrów to nie było aż tak dużo, ale wciąż byli głęboko w lesie i nie spotkali jeszcze nikogo na drodze. Jedynie niecierpliwość mogła ich zmusić do dalszej drogi po ciemku i choć Dex nie mogli się doczekać, kiedy będą znów w prawdziwym mieście, w tej chwili lepszy wydawał się bezruch i wypoczynek.

Zjechali ze szlaku na zwyczajną polanę stworzoną właśnie do tego celu i rozbili obóz. Jeśli o to chodzi, w ostatnich dniach znaleźli jakiś niepisany rytm. Dex blokowali wszystkie koła, a Mszaczek rozstawiało kuchnię na zewnątrz wozu. Dex przynosili krzesła, Mszaczek rozpalało ogień. Już o tym nie dyskutowali.

Gdy Mszaczek męczyło się z podłączeniem zbiornika biogazu do piecyka, Dex wyjęli swój kieszonkowy komputer i otworzyli skrzynkę pocztową.

– Rany! – mruknęli.

– O co chodzi? – spytało Mszaczek, mocując wąż w metalowym oplocie do zaworu zbiornika na gaz.

Dex przewijali kolejne wiadomości. Jeszcze nigdy w życiu nie dostali tyle poczty.

– Wielu ludzi chce cię poznać – powiedzieli. Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące. Po zejściu z góry, gdy Dex odzyskali połączenie z satelitą, rozesłali wiadomości do rad osad, do Straży Dziczy i sieci klasztorów oraz wszystkich innych, którzy przyszli im do głowy. Czuli, że pierwszy robot kontaktujący się z ludźmi od czasów Przebudzenia to nie coś, co trzyma się w tajemnicy lub chowa w zanadrzu jako niespodziankę. Mszaczek przybyło poznać ludzkość jako całość, więc Dex poinformowali każdego, kogo tylko mogli.

W sumie miało to sens, że wszyscy odpisali.

– Mamy dużo zaproszeń z Miasta – powiedzieli Dex. Oparli się o ścianę wozu, przeglądając skrzynkę. – Eee… oczywiście z Uniwersytetu i Miejskiego Muzeum Historycznego i… O cholera! – Unieśli brwi.

Mszaczek przysunęło krzesło do niezapalonego piecyka i usiadło.

– Co?

– Chcą zrobić konwergencję – powiedzieli Dex.

– Co to takiego?

– Uch… Formalne zgromadzenie, podczas którego wszyscy mnisi na kilka dni spotykają się przy Wielkiej Szóstce, żeby… – Dex wykonali niejasny gest. – Wiesz, odbywa się ceremonia, są przemowy i… to wielka sprawa. – Podrapali się po uchu i jeszcze raz przeczytali pełną egzaltacji wiadomość. – Nie robimy tego zbyt często.

– Rozumiem – powiedziało Mszaczek, ale jego głos zdradzał rozkojarzenie. I w ogóle nie patrzyło na Dex. – Nie żeby mnie to nie obchodziło, siostracie Dex, ale…

– Tak. – Dex kiwnęli głową, bo wiedzieli, co się teraz stanie. – Rób swoje.

Mszaczek pochyliło się w stronę piecyka na tyle, na ile to było bezpieczne. Utkwiło spojrzenie błyszczących oczu w urządzeniu. Wcisnęło przycisk na boku piecyka i rozległ się cichy syk płomieni.

– Ha! – zachwyciło się Mszaczek. – Och, to jest cudowne, naprawdę. – Usiadło z powrotem na krześle, oparło ręce na kolanach i obserwowało taniec płomieni. – Wątpię, żeby mi się to kiedykolwiek znudziło.

Pojawienie się ciepła i światła było oczywistym sygnałem, że obozowisko jest wreszcie gotowe, i Dex uznali, że wiadomości mogą poczekać. Odłożyli komputer i w końcu zrobili to, za czym od wielu godzin tęsknili. Zrzucili brudne, przepocone, poplamione od przedzierania się przez las ubrania, rozstawili obozowy prysznic, odkręcili wodę i stanęli w rozpylanej mgiełce.

– O bogowie – jęknęli. Zaschnięta sól i nagromadzony na szlaku kurz dosłownie odpadały od ich ciała i ściekały w brudnych spiralach do ujścia szarych ścieków. Kontakt z czystą wodą wywoływał pieczenie w gojących się zadrapaniach. W licznych miejscach ukąszeń przez owady, które Dex wbrew wysiłkom mimo wszystko drapali, ta sama woda przynosiła ulgę. Ciśnienie było tylko przyzwoite, a temperatura tylko taka, jaką solarna powłoka wozu mogła wyczarować z promieni słonecznych w głębi lasu, ale Dex i tak wydawało się to najwspanialszym luksusem świata. Odchylili głowę do tyłu, pozwalając, by woda spływała im po włosach, i patrzyli się w niebo nad drzewami. Na różowo-niebieskim firmamencie zaczęły pojawiać się gwiazdy, a zakrzywione pasy Motana wisiały wysoko, uśmiechając się uspokajająco do księżyca, który Dex nazywali domem.

Mszaczek wysunęło głowę zza rogu wozu.

– Chcecie, żebym zrobiło jedzenie w czasie, gdy bierzecie prysznic? – spytało.

– Naprawdę nie musisz – odparli Dex. Wciąż zmagali się z poczuciem dyskomfortu, że pozwalają robotowi wykonywać swoje zadania, choć niewiele było rzeczy, które Mszaczek kochałoby bardziej niż uczenie się, jak używać różnych sprzętów.

– Oczywiście, że nie muszę – parsknęło Mszaczek, któremu niechęć Dex w tym względzie najwyraźniej wydawała się absurdalna. Uniosło opakowanie liofilizowanego gulaszu z trzech rodzajów fasoli. – Czy to będzie dobry posiłek? – spytało.

– To… – Dex ustąpili. – To będzie idealne. Dziękuję.

Mszaczek uruchomiło kuchenkę, a siostrat Dex pomodlili się w duchu do boga, któremu się poświęcili. Chwała Allalae za prysznice. Chwała Allalae za słodko pachnące miętowe mydło, którego gęsta piana wyglądała jak beza. Chwała Allalae za tubkę kremu na swędzenie, którym zamierzali się posmarować, gdy już wyschną. Chwała Allalae za…

Zacisnęli usta, bo uświadomili sobie, że idąc pod prysznic, zapomnieli ręcznika. Zerknęli w stronę wieszaka z boku wozu, gdzie powinien wisieć. Ku ich zaskoczeniu ręcznik tam był, dokładnie tak jak powinien. Dex pomyśleli, że to Mszaczek musiało go tam przynieść, gdy szło przeszukiwać spiżarnię.

Dex uśmiechnęli się z wdzięcznością.

– Chwała Allalae za towarzystwo.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

– Możemy to powtórzyć jeszcze raz? – spytało Mszaczek.

– Pewnie – odparli Dex, pedałując pod koronami drzew, przez które przebijały się promienie słońca.

Idące obok roweru Mszaczek zaczęło odliczać na palcach.

– Nora i Theo to wasza matka i ojciec.

– Tak.

– W tej chwili wciąż są partnerami.

– Tak.

– I mają partnerkę o imieniu Abby. Nie brała udziału w wychowywaniu was.

– Nie za bardzo – odparli Dex. – Wprowadziła się dopiero, kiedy byliśmy już nastolatkiem. Ale dobrze się ze sobą dogadujemy.

Mszaczek kiwnęło głową.

– A wasz ojciec ma partnera o imieniu Jasper.

– Nie – poprawili je Dex. – Tata ma partnera o imieniu Felix, a on ma syna Jaspera. Jasper to mój przyrodni brat.

Robot skrzywiło się, bo popełniło błąd.

– I nie wychowywaliście się z Jasperem.

– Nie. Tata i Felix zaczęli być razem już po tym, jak się wyprowadziliśmy, a Jasper postanowił wprowadzić się na farmę kilka lat później.

W głowie Mszaczka terkotało.

– Ale wychowywaliście się z siostrami? – Znowu zaczęło wyliczać na placach. – Violet, Sadie i wy. W tej kolejności. Wy jesteście najmłodsi.

– W rzeczy samej.

– A Violet… Nie, Sadie to ta siostra, która ma tych samych biologicznych rodziców co wy.

– Tak.

– Violet jest córką Nory, a jej ojcem jest… O nie…

– Radley – podsunęli Dex.

– Radley – westchnęło Mszaczek. – Tak, on i twoja matka byli ze sobą, a potem się rozstali i teraz ona jest z twoim ojcem, ale wciąż są najlepszymi przyjaciółmi.

– Radley to właściwie nasz drugi tata – powiedzieli Dex. – On i Liz zawsze mieszkali po sąsiedzku.

Zdezorientowane Mszaczek odwróciło głowę.

– Kim jest Liz?

– Partnerką Radleya.

Robot wyglądało na przytłoczone.

– A do tego są jeszcze wasze ciotki, wujowie i kuzyni. A obie wasze siostry mają partnerów i własne dzieci.

Dex uśmiechnęli się do niego szeroko.

– Kuzyni też.

Mszaczek jęknęło ze znużeniem.

– Wiem, że jesteście społecznym gatunkiem, ale rany… Siostracie Dex! Nigdy się w tym nie połapię.

– Nie musisz – odparli Dex. – Tam zawsze panuje chaos i nikt nie będzie oczekiwać, żebyś to ogarniało. Widzisz… Mojemu tacie też ciągle się mieszają imiona tych wszystkich małych dzieci.

– Chcę tylko zrobić dobre wrażenie – oświadczyło Mszaczek. Odwróciło głowę, by przyjrzeć się przelatującemu ptakowi. – Poznanie waszej rodziny to coś zupełnie innego niż poznawanie nieznajomych.

Dex się roześmiali.

– Przecież się tam nie wprowadzasz, Mszaczku. Możesz zrobić takie wrażenie, jakie tylko chcesz.

– Tak, ale… O nie! – Soczewki Mszaczka rozszerzyły się, gdy coś sobie uświadomiło. – Nie mam prezentu!

Dex starali się nie odrywać wzroku od drogi.

– A czemu miałby ci być potrzebny prezent? – spytali.

– W książkach ludzie tak robią – odpowiedziało Mszaczek. – Kiedy przyjeżdżają do kogoś w odwiedziny. Czy to nie jest zwyczajowe, że przywozi się prezent dla gospodarza?

– No cóż, pewnie, ale…

– Muszę mieć prezent, siostracie Dex – oświadczyło stanowczo Mszaczek. Myślało przez chwilę. – Jeszcze nigdy nie dałom nikomu prezentu. Jaki przedmiot byłby stosowny? – Otworzyło torbę i zaczęło w niej grzebać. – Mam parę bardzo dobrych kamieni. Z moją lornetką nie chcę się rozstawać. A może klamerki? Spodobałyby się im klamerki?

– Po co ci… – Dex zostawili ten temat. – Wiesz co? Po drodze jest stoisko z owocami i zwykle mają tam wiśniowe wino. Dwie butelki byłyby bardzo miłym prezentem.

– Och, to dobrze – powiedziało Mszaczek. Przestało grzebać w torbie i pewniej ruszyło naprzód. – Zamienię trochę kamów na wino wiśniowe i podaruję je swoim gospodarzom. Ha!

– Dlaczego cię to bawi? – spytali Dex.

– Bo to jest tak bardzo ludzkie, a ja nie jestem człowiekiem. I nie bawi mnie, tylko sprawia mi przyjemność. To tak samo, jak wiedzieć, w jaki sposób uspokoić wilka, przewracając się na plecy, albo jak sprawić, żeby słoneczne sójki podały swoją tożsamość.

Dex zamrugali.

– Żeby co?

– Każda słoneczna sójka ma wyróżniające ją wołanie – wyjaśniło cierpliwie Mszaczek. – Albo imię, jeśli wolicie. Potrafią wydawać taki dźwięk, który każe wszystkim innym słonecznym sójkom w okolicy się odezwać i tym samym dać znać, kto jest w pobliżu.

– I ty umiesz to robić?

Mszaczek się rozpromieniło.

– Zobaczmy, czy jakieś tu są. – Otworzyło usta i wydało z siebie dźwięk będący niesamowitą imitacją chrapliwego krakania, na tyle głośny, by odbił się echem wśród koron drzew. Nastąpiła chwila ciszy, a potem gdzieś niedaleko w odpowiedzi rozległo się skrzeczenie, a potem inne, trochę odleglejsze, lecz bez wątpienia należące do sójki.

– Łał! – zdumieli się Dex i się roześmiali. – To naprawdę fajne.

Mszaczek zgodziło się z nimi skinieniem głowy. Skierowało spojrzenie na drzewa, zapewne szukając osobników, z którymi rozmawiało, ale jego wzrok przykuło coś innego.

– Och! To cudowne – westchnęło.

– Co takiego? – spytali Dex.

Mszaczek wskazało ręką.

– Nieśmiałość koron jest taka uderzająca, nie uważacie?

Dex nie mieli pojęcia, co robot miało na myśli.

– Co jest uderzające?

– Zatrzymajcie się – powiedziało Mszaczek. – Popatrzcie!

Dex westchnęli, ale nacisnęli hamulce, postawili stopy na nawierzchni i spojrzeli w górę.

Mszaczek pokazywało dalej, rysując linie w powietrzu.

– Patrzcie na czubki drzew – powiedziało. – Co zauważacie?

– Uch… – Dex zmarszczyli brwi, bo nie mieli pojęcia, do czego Mszaczek zmierza. Oczywiście były tam gałęzie, liście i… – Och! Och… One są… – Umilkli, gdy ich spojrzenie na krajobraz dookoła zmieniło się w sposób, którego już nigdy nie mieli zapomnieć.

Mimo ich liczby i bliskości żadne czubki drzew nie stykały się ze sobą. Zupełnie jakby ktoś wziął gumkę i schludnie wytarł koronę dookoła, zmieniając każde drzewo w osobną wysepkę otoczoną granicą błękitnego nieba. Efekt przypominał Dex rozłożone na stole puzzle: wszystkie elementy na swoich miejscach, ale jeszcze niepołączone. Nie chodziło o to, że drzewa były chore albo miały zbyt rzadkie listowie; wręcz przeciwnie, każde z nich było bujne i pełne, tętniące żywą zielenią. Jednak mimo braku kontaktu w jakiś sposób dokładnie wiedziały, kiedy przestać rozrastać się na zewnątrz, żeby pozwolić rozwijać się sąsiadom.

– Jak… – zaczęli Dex.

– Nikt tego nie wie – odparło Mszaczek. – A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że ma to minimalizować rywalizację. Inni uważają, że ma zapobiegać rozprzestrzenianiu chorób. Ale nie wiem, skąd drzewa wiedzą, kiedy się zatrzymać. To zagadka.

Dex w myślach oddali hołd Samafarowi i dalej obserwowali to dziwne zjawisko.

– Nigdy dotąd tego nie zauważyliśmy – powiedzieli i to nie dawało im spokoju.

Dorastali w tej okolicy. Jeździli tą drogą dziesiątki razy. Teraz, gdy na to patrzyli, wzór tworzony przez drzewa był dla nich spektakularnie oczywisty, ale dawniej zawsze był jedynie tłem. Tapetą. Nigdy go nie szukali. Teraz nie widzieli nic oprócz niego.

– Dziwi mnie, że nie znaliście zjawiska nieśmiałości koron drzew – powiedziało Mszaczek. – Tak wiele wiecie o roślinach.

– Znamy się na ziołach i roślinach ozdobnych – odparli Dex. – Tak naprawdę niewiele wiemy o drzewach, znamy tylko niektóre nazwy.

– Cóż, to jest właśnie dobre w drzewach. – Mszaczek oparło ręce na biodrach i się rozejrzało. – Donikąd się nie wybierają. Macie tyle czasu, ile tylko chcecie, żeby je poznać.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.

BECKY CHAMBERS jest pisarką science fiction mieszkającą w północnej Kalifornii. Za Psalm dla zbudowanych w dziczy, podobnie jak wcześniej za serię Wayfarers, uhonorowana została Nagrodą Hugo, a za Modlitwę za nieśmiałe korony drzew, czyli drugą część serii o mnichu i robocie, Nagrodą Locusa. Jej książki były też nominowane między innymi do Nagrody im. Arthura C. Clarke’a, Nebuli oraz Women’s Prize for Fiction.

Chambers wychowała się w rodzinie naukowców i inżynierów astronautyki, sama wybrała studia związane ze sztukami scenicznymi. W wolnym czasie gra w gry komputerowe i planszowe, hoduje pszczoły i ogląda niebo przez teleskop. Po tym, jak zwiedziła trochę świata, wróciła do swojego rodzinnego stanu, gdzie mieszka wraz z żoną. Ma nadzieję, że pewnego dnia zobaczy Ziemię z orbity.