Miesiecznik W drodze 10/2021 (578) - Wydanie zbiorowe - ebook

Miesiecznik W drodze 10/2021 (578) ebook

Wydanie zbiorowe

5,0

Opis

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 168

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

w redakcyjnej rozmowie otwierającej ten numer wracamy do skandalu związanego z dominikaninem Pawłem M. Od dwóch tygodni dostępny jest w internecie raport przygotowany przez komisję ekspertów, analizujący błędy i zakonne zaniedbania w tej sprawie. Jego lektura, oprócz wstrząsających świadectw pokrzywdzonych, przynosi też wnioski natury teologicznej, wskazujące na nieprawdziwy obraz Boga i religijną dewiację, które były podstawą pracy duszpasterskiej Pawła M. Rozwinięta demonologia, epatowanie wojną, jaka się toczy między Bogiem a Szatanem, nieustanne wzbudzanie lęku – to tylko niektóre z jej elementów. Do tego psychomanipulacja, przemoc fizyczna i seksualna, podporządkowanie innych sobie tak charakterystyczne dla wspólnot o charakterze sekty.

Choć powyższe uwagi odnoszą się do konkretnej osoby, stanowią podstawę do zastanowienia się nad popularnością rekolekcji i publikacji straszących nas czyhającymi wszędzie zagrożeniami duchowymi. I do postawienia pytania: Dlaczego zamiast czerpać siłę z wcielonego Słowa, które gładzi grzechy świata, wolimy karmić naszą wiarę strachem?

Jest to również pytanie o wypaczony obraz Boga, który trudno potem uzdrowić. Miłosierdzie Boże jest w stanie uleczyć życiowe rany, to prawda. Często jednak skrzywdzeni, którzy nie doświadczyli sprawiedliwości i zadośćuczynienia, są wystawieni na niemającą końca próbę. Z niezagojonych ran biorą swój początek niewiara w Boga, zwątpienie w Jego miłość i brak zaufania do ludzi.

Przypomina się fragment opublikowanej czterdzieści lat temu encykliki o Bożym miłosierdziu papieża Jana Pawła II, w której pisał on, że miłosierdzie nie przeciwstawia się wymaganiom sprawiedliwości ani też ich nie pomija, ale zakłada je i potwierdza (por. DM 14). Z tą myślą zachęcam Państwa do lektury. ¶

październik 2021

Rozmowa w drodze

On mi ukradł życie / raport wsprawie Pawła M.

rozmowa zPawłem Kozackim OP iKrzysztofem Popławskim OP

Dobra nowina o potępieniu wiecznym

Bój się Boga! / piekielni kaznodzieje

Cyprian Klahs OP

Każdy mur jest bramą / Sędzia czy Ojciec?

rozmowa zJózefem Augustynem SJ

Sprawy, które dzielą

Oni / osoby homoseksualne są wśród nas

prof. Barbara Chyrowicz SSpS

Tu nie chodzi o dorosłych / co wiemy oadopcji

Katarzyna Kolska

Związki i małżeństwa / czy rodzice mogą być tej samej płci

rozmowa zprof. Januszem Gajdą

Kościół jako wspólnota

Dojrzewanie świadomości / pasterz też jest owcą

rozmowa zabp. Henrykiem Muszyńskim

Rewolucja św. Pawła

„Narzędzie” liturgiczne / chrzest zanurzający wśmierć Jezusa

Michał Wilk

Orientacje

Odrobina czułości / w kinie iw domu

Magdalena Wojtaś

Przywracanie pamięci / 11 września. Dzień, wktórym zatrzymał się świat Mitchela Zuckoffa

Anna Król

Pytania w drodze

Energia aniołów / pokój na wyciągnięcie ręki?

Wojciech Surówka OP

Dominikanie na niedzielę

Prze-czucie / Grzegorz Kuraś OP

Słowo i słowa / Krzysztof Popławski OP

Wyścig po pierwsze miejsce / Marcin Barański OP

Bądź dobrej myśli / Norbert Augustyn Lis OP

Patrz / Tomasz Golonka OP

Felietony

Gąski / Wojciech Ziółek SJ

Fra Bernardino i światy paralelne / Paweł Krupa OP

Duże słowa / Paulina Wilk

A mury runą / Stefan Szczepłek

Łaska wele klopsztangi / ks. Grzegorz Strzelczyk

Wyspy i ludzie / Jarosław Mikołajewski

Egoizm czy egocentryzm / Marek Brzeziński

Redakcja:

Roman Bielecki OP (redaktor naczelny)

Katarzyna Kolska (zastępca red. nacz.)

Arkadiusz Wojtas OP (sekretarz redakcji)

Dominik Jarczewski OP

Magdalena Wojtaś (współpraca)

Projekt graficzny i skład:

[email protected]

Koordynacja produktu:

Kornelia Winiszewska

Reklama i patronaty:

Ewelina Paluszyńska tel. 61 850 47 27 [email protected]

ISSN: 2543-4802

Wydawca:

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Sp. z o.o. ul. Tadeusza Kościuszki 99 61-716 Poznań

Adres redakcji:

ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań tel. 61 850 47 22, faks 61 850 17 82 e-mail: [email protected]

www.miesiecznik.wdrodze.pl

Cum permissione auctoritatis ecclesiasticae.

Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo adiustowania i skracania tekstów przyjętych do druku.

Zdjęcie na okładce: wonderlane / unsplash

Śledź nas:Facebook: MiesiecznikWdrodze/Instagram: wdrodze_miesiecznik/Twitter: miesWdrodze/YouTube: WydawnictwoWdrodzePL

Historia dominikanina Pawła M. od kilku miesięcy bulwersuje opinię publiczną. Sprawa wyszła na jaw na początku tego roku, gdy wrocławscy dominikanie wystosowali komunikat do wiernych, prosząc, by zgłosiły się do nich wszystkie osoby pokrzywdzone przez ich współbrata Pawła M., który w latach 1996–2000 był duszpasterzem akademickim. To wtedy dopuścił się on gwałtu i wielokrotnego wykorzystania seksualnego studentek, bił je i katował skórzanym pasem, znęcał się nad nimi psychicznie, nakłaniał do porzucenia studiów, zerwania kontaktów z rodziną, przekazywania środków finansowych na stworzoną przez siebie Wspólnotę Świętego Dominika, która miała charakter sekty. Dopuścił się też zdrady tajemnicy spowiedzi.

Ówczesny prowincjał Maciej Zięba OP, mimo zgłoszenia sprawy przez pokrzywdzonych i obciążających Pawła M. oskarżeń, nie wszczął procesu kanonicznego o wydalenie Pawła M. z zakonu. W ramach kary zwolnił go z funkcji duszpasterza akademickiego, zakazał przez rok odprawiania mszy świętej i sprawowania jakichkolwiek sakramentów, wysłał na miesięczne rekolekcje do kamedułów i skierował do pracy w hospicjum.

Paweł M. przez dwadzieścia lat nagminnie łamał zakazy, które nakładali na niego kolejni prowincjałowie i dopuszczał się przestępstw.

W marcu tego roku jedna z pokrzywdzonych, zakonnica, zgłosiła do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Paweł M. trafił do aresztu, dominikanie wszczęli proces kanoniczny o wydalenie go z zakonu i ze stanu kapłańskiego.

W tym samym czasie z inicjatywy prowincjała zakonu dominikanów Pawła Kozackiego OP powołano niezależną komisję, która zajęła się sprawą Pawła M. Przewodniczącym komisji został publicysta Tomasz Terlikowski, w jej skład weszli również psychologowie, prawnicy i terapeuci. Przygotowany przez komisję 258-stronicowy raport został zaprezentowany na konferencji prasowej 15 września i upubliczniony na stronie info.dominikanie.pl.

Prowincjał Maciej Zięba OP zmarł w grudniu ubiegłego roku. Rozmowę z byłym prowincjałem zakonu Krzysztofem Popławskim OP oraz obecnym prowincjałem Pawłem Kozackim OP przeprowadziliśmy po opublikowaniu raportu komisji.

On mi ukradł życie

W tej sprawie zawiniło wiele osób, ale żeby uniknąć rozmywania odpowiedzialności, trzeba powiedzieć wprost, że w zakonie podstawowa odpowiedzialność spada na nas – prowincjałów. Decyzje w sprawie Pawła M. od początku były złymi decyzjami.

Z Pawłem Kozackim OP i Krzysztofem Popławskim OP, obecnym i byłym prowincjałem zakonu dominikanów,

rozmawiająKatarzyna Kolska i Włodzimierz Bogaczyk

Czy gdyby nie odwaga i determinacja jednej z zakonnic – wykorzystanej psychicznie i seksualnie przez waszego współbrata Pawła M. – która zgłosiła się do prokuratury, to nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tym, co się wydarzyło we Wspólnocie św. Dominika we Wrocławiu?

PK: Chyba byśmy się dowiedzieli. Dwie sprawy mogły o tym zadecydować. Po pierwsze – determinacja poszkodowanych, którzy podejmowali działania w celu wyśledzenia, co robi Paweł M. oraz domagali się wyjaśnienia, dlaczego głosi rekolekcje. To oni odszukali siostrę Małgorzatę. Po drugie – nasz współbrat Marcin Mogielski, który zaangażował się w działania przeciwko księdzu Dymerowi (oskarżonemu o seksualne wykorzystywanie nastoletnich chłopców – przyp. red.). Ktoś mu wtedy powiedział: Zajmujesz się Dymerem, a wy macie w swoich szeregach Pawła M. I Marcin zaczął nawiązywać kontakty z poszkodowanymi. Sam niestety byłem przekonany, że sprawa została dawno zamknięta, a ja mogę jedynie pilnować, żeby Paweł nikogo już nie skrzywdził.

A może czekaliście, aż umrze ojciec Maciej Zięba, który jako pierwszy z waszej trójki dowiedział się o przestępstwach Pawła M.?

PK: Ja nie czekałem.

KP: Kiedyś myślałem w tym kontekście o osobach pokrzywdzonych, które miały z Maciejem Ziębą bardzo bolesne doświadczenia i być może jego śmierć coś w nich uwolniła, ale z drugiej strony wiem, że któraś z osób przygotowywała się już do podjęcia kroków prawnych przeciw niemu, kiedy jeszcze żył. Myślę, że jednak jego przedwczesna śmierć wszystkich zaskoczyła.

Czytając raport, odniosłem wrażenie, że były osoby, które starały się coś w tej sprawie zrobić. Ale jest też tam sporo obojętności: Coś słyszałem, coś do mnie docierało, ktoś coś mówił, ale nie bardzo mnie to interesowało. Jak oceniacie dzisiaj swoje zaangażowanie w wyjaśnienie tej sprawy?

PK: Trudno mi myśleć o sobie i swoim postępowaniu jako o obojętności, bo już w latach 90., gdy się dowiedziałem o sekciarskich zachowaniach Pawła M., jako jeden z pierwszych alarmowałem ówczesnego prowincjała Macieja Ziębę. W tym, czego się wtedy dowiedziałem, nie było jeszcze mowy o wykorzystaniu seksualnym. Po ujawnieniu nadużyć wrocławskich wierzyłem, że Maciej odpowiednio sprawę załatwił, to znaczy, że zajął się osobami pokrzywdzonymi, a Paweł został ukarany adekwatnie do sytuacji. Zresztą przez niemal dziesięć lat pomagałem duchowo wielu osobom z dawnej wspólnoty Pawła M. w Poznaniu, nie znając dokładnie całej historii wrocławskiej. Sprawa wróciła do mnie w innej perspektywie dopiero w 2014 roku, gdy zostałem prowincjałem.

I wtedy zajrzał ojciec do dokumentów…?

PK: Tak. Od Krzysztofa Popławskiego, mojego poprzednika, dowiedziałem się, że sprawa została prawnie zamknięta. Krzysztof powiedział mi wtedy jeszcze coś takiego: „Gdyby to ode mnie zależało, wyrzuciłbym natychmiast Pawła z zakonu, ale w tym momencie nie możemy już nic zrobić”. W związku z tym jako prowincjał przeszedłem na pozycję człowieka, który pilnuje, żeby Paweł nikogo nie skrzywdził.

Kto ponosi odpowiedzialność za to, że Paweł M. do dzisiaj jest księdzem?

PK: Odpowiedzialność jako kierujący prowincją zakonu ponoszą wszyscy trzej prowincjałowie, czyli nieżyjący już Maciej Zięba, mój poprzednik Krzysztof Popławski i ja, obecny prowincjał.

Czy macie poczucie winy i czy obawiacie się pociągnięcia do odpowiedzialności za zaniedbania z waszej strony, o których mówi raport?

PK: Jestem gotowy ponieść karę. Nawet jeśli sam raport tego nie sugeruje. Powiedziałem to, kiedy została ujawniona ta sprawa, i cały czas to podtrzymuję. Mam tylko nadzieję, że mnie nie wyrzucą z zakonu.

KP: Ja dokładnie tak samo. Mam poczucie odpowiedzialności moralnej. To nawet ważniejsze dla mnie niż ta tak zwana odpowiedzialność polityczna, o której mówi komisja. Ten raport jeszcze bardziej uświadomił mi skalę skrzywdzenia bardzo konkretnych osób. To jest coś, co przekracza moją wyobraźnię. I dlatego chcemy przeprosić skrzywdzone osoby i prosimy je o przebaczenie.

Kto na to pozwolił?

KP: Jest wiele winnych osób, ale żeby nie rozmywać odpowiedzialności, trzeba powiedzieć wprost, że w zakonie podstawowa odpowiedzialność spada na nas. Decyzje w sprawie Pawła M. od początku były złymi decyzjami, nawet jeśli jako prowincjałowie korzystaliśmy z opinii prawników oraz biegłych psychologów i psychiatrów, które okazały się błędne.

Czy można powiedzieć, że zostaliście zwiedzeni przez prawników?

PK: Nie użyłbym słowa „zwiedzenie”, bo prawnik prowincji, z którym współpracowałem, był głęboko przekonany, że nie mamy ruchu. Natomiast rzeczywiście działałem zgodnie z tym, co mówił. Gdybym usłyszał od niego – a Krzysztof może powiedzieć pewnie to samo – że istnieje sposób wydalenia Pawła M. z zakonu, to bym to zrobił. Jeżeli tego nie zrobiliśmy, to dlatego, że według naszej ówczesnej wiedzy nie było to możliwe.

A co z opiniami psychiatrów?

PK: Po wyborze na prowincjała byłem przez Pawła M. naciskany, bym zezwolił mu na prowadzenie działalności duszpasterskiej. Sporządzenie opinii powierzyłem profesorowi psychiatrii, który zajmuje się diagnozowaniem przestępców seksualnych opuszczających więzienie, żeby sprawdzić, jakie stanowią zagrożenie dla otoczenia. Przyznaję – liczyłem na wystawienie naukowej opinii, która stwierdzi, że Paweł jest niezdolny do duszpasterstwa. Chciałem mieć kwit, który definitywnie zamknie sprawę. A tymczasem dostałem coś wręcz przeciwnego – opinię, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by pełnił posługę kapłańską. Wydawać by się zatem mogło, że co prawda zrobił to, co zrobił, ale minęło kilkanaście lat, ludzie się zmieniają, więc i Pawła można traktować normalnie. Dodam jeszcze, że w ocenie komisji ta opinia była skrajnie nieprofesjonalna i pochopna.

Paweł znał wynik tego badania, wiedział, że podpisani pod nim profesor i dwaj inni naukowcy nie dopatrzyli się żadnych zaburzeń. W związku z tym zgodziłem się na pewne poluzowanie ograniczeń, ale nie na dopuszczenie go do indywidualnych kontaktów z ludźmi, bo obawiałem się jednak, że z tego może wyjść coś bardzo złego.

Zaufał ojciec swojej intuicji wbrew opinii psychiatrycznej?

PK: Nie tyle intuicji, ile pamięci. Bałem się zaufać temu, co miałem czarno na białym napisane przez fachowców, bo pamiętałem, do czego Paweł był zdolny, oraz że jest doskonałym manipulatorem, wiedziałem, że potrafi robić dobre wrażenie i zdobywać tym ludzi.

Złe doradztwo prawne, błędne diagnozy lekarzy. Jak to jest w ogóle możliwe? Dominikanie zawsze kojarzyli się z profesjonalizmem, a ten raport ukazuje jakąś straszną popelinę.

KP: To prawda. Co więcej, wydaje mi się, że dotyczy to nie tylko nas, dominikanów, ale instytucji kościelnej w ogóle. W naszym przypadku ujawniło się to bardzo wyraźnie. Podczas wysłuchania przed komisją ekspercką w odniesieniu do pracy naszych prawników, których szanuję i którzy są moimi braćmi, użyłem sformułowania „amatorszczyzna”. To słowo może brzmieć raniąco, ale nie chodzi mi o brak kompetencji, tylko o to, że ta amatorszczyzna wynikała głównie z pewnego stylu i struktury naszej prowincji, co powodowało, że każdy z tych prawników poza byciem doradcą prowincjała miał jeszcze wiele innych zadań i funkcji. Mam nadzieję, że te czasy odchodzą do lamusa i że Paweł Kozacki jest ostatnim prowincjałem, który ma prawnika z doskoku. I że już nigdy nie powtórzymy błędu amatorskiego podejścia do ważnych spraw.

PK: Zaznaczę jednak, że nie był to szkolny błąd, tylko rozbieżność przemyślanych opinii. Obecny prawnik prowincji po przeczytaniu rozdziału prawnego raportu i po konsultacji z innymi prawnikami uważa, że komisja się myli.

KP: Twierdzi on na przykład, że w 2005 roku sprawa się przedawniła. I ani ja, ani później Paweł nie mogliśmy wszcząć procesu kanonicznego.

PK: Dlatego teraz musimy poczekać na rozstrzygnięcie generała naszego zakonu i kongregacji watykańskiej, by się przekonać, kto ma rację.

Wspomniał ojciec, że Paweł M. jest doskonałym manipulatorem. Z dokumentów zacytowanych w raporcie wynika, że już na etapie formacji niektórzy mieli wątpliwości co do jego osoby. A jednak został dopuszczony do ślubów wieczystych i do święceń kapłańskich.

PK: Nie mamy doskonałego systemu weryfikacji. W tamtym czasie był on jeszcze słabszy. Obecnie przeprowadzamy badania psychologiczne kandydatów do zakonu i potem powtarzamy je po trzecim roku studiów. W czasach, gdy myśmy do niego wstępowali, nie było żadnych badań poza grafologiem i krótką rozmową z panią psycholog. Jako prowincjał mogę powiedzieć tak: Są ludzie, co do których nie ma wątpliwości, że trzeba im podziękować. Są tacy, co do których jest pewność, że będą się rozwijali. I jest grupa braci, którzy są za dobrzy, żeby ich wyrzucić, i za słabi, żeby ich puścić dalej. I wtedy trzeba podejmować decyzje, opierając się na własnym rozeznaniu, rozważając argumenty za i przeciw. W tej grupie był chyba Paweł M. Bo on miał wiele pozytywnych cech.

Zacytuję fragment z raportu: „Ten bardzo miły chłopiec nie dorósł do profesji solemnej, pozostaje ciągle małym, niedorozwiniętym dzieckiem. Uważam, że będziemy zbierać bolesne owoce, jeśli nie zdobędziemy się na odważne decyzje” – to list rektora Kolegium Filozoficzno-Teologicznego w Krakowie, gdzie studiują bracia, do prowincjała napisany w maju 1988 roku. Prorocze słowa, chciałoby się powiedzieć…

PK: Ojciec Bruno Mazur niejednokrotnie błysnął przenikliwością umysłu i znakomitym wyczuciem sytuacji. Potwierdza to zacytowana opinia.

Czy dzisiaj to sito lepiej by zadziałało?

PK: Nie wiem, choć mam taką nadzieję. Zwłaszcza to psychologiczne.

KP: Sądzę, że wtedy było takie myślenie: Trzeba ratować powołanie, przecież to taki dobry chłopak, modli się, jest usłużny.

PK: Zastosujmy ewangeliczną zasadę: Obłożymy go gnojem, może za rok wyda owoce, a jak nie, to go wytniemy.

KP: Może coś jeszcze z niego będzie. Obecnie jest zdecydowanie większa świadomość braci formatorów i wspólnoty w domach formacji odnośnie do powagi podejmowanych decyzji związanych z dopuszczeniem do ślubów wieczystych i święceń.

PK: Ale nie mogę powiedzieć z ręką na sercu, że gdybym wtedy był prowincjałem, to nie dopuściłbym Pawła do ślubów. Jak powiedziałem, są tacy ludzie, którzy mają w sobie jakiś dobry potencjał i jakieś wady. W ciągu ośmiu lat mojej kadencji byli bracia, których dopuściłem do ślubów i święceń, a których już nie ma w zakonie.

No dobrze. O ile można coś przeoczyć w czasie formacji, trudno chyba było nie zauważyć, że w klasztorze odbywają się wielogodzinne modlitwy, że pomieszkują tam studentki, że ktoś pali na podwórku stare meble, bo jest w nich szatan. Nie wzbudziło to niczyjego niepokoju?

KP: Tak to czasami jest, że w rodzinie widzi się najmniej i nie podejrzewa się, że dzieje się coś złego. Jest taki moment nie tyle obojętności, ile jakiejś naiwności, wiary w dobrą wolę, myślenia życzeniowego. Bracia widzieli przecież kogoś, kto gromadzi tłumy na mszy świętej i przy konfesjonale, jest oddany temu, co robi, zaangażowany, rozmodlony, i pewnie dlatego pewne sygnały zignorowali. Ufali mu.

Przeor klasztoru, w którym się to wszystko działo, był alkoholikiem. To chyba mogło wpłynąć na to, że nie interesował się szczególnie tym, co robią bracia.

PK: Na pewno.

Był zajęty sobą?

PK: Każdy alkoholik ma ograniczoną percepcję.

Dlaczego więc alkoholik był przeorem?

PK: Po pierwsze dlatego, że bracia go wybrali. A poza tym jest to sytuacja, którą znamy nie tylko z życia zakonnego. Dlaczego prezydent był alkoholikiem? A dlaczego alkoholik jest chirurgiem? Dlatego, że jest fachowcem w swojej dziedzinie, że ma duży talent, więc bierzemy go z dobrodziejstwem inwentarza, liczymy, że zalety będą dominowały nad brakami. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy alternatywą jest chirurg abstynent, który jest beztalenciem lub partaczem. Podobnie bywa z przeorami. Ponadto choroba alkoholowa nie na wszystkich etapach jest łatwo rozpoznawalna i diagnozowana, na początku często mylona jest z towarzyskością, potem ze słabością czy chwilową niedyspozycją. To problem, z którym czasem też przychodzi nam się mierzyć.

KP: Myślę, że nikomu, kto patrzył na to z boku, nie przyszło do głowy, że mogą się tam dziać takie rzeczy. Czytałem materiały, które wcześniej znalazły się w moich rękach, ale to, co pojawiło się teraz w raporcie komisji, przekracza moją wyobraźnię.

PK: Kiedy informowałem Macieja Ziębę o charyzmatycznych przegięciach, do których dochodziło w Poznaniu, to nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może doprowadzić do nadużyć seksualnych. Paweł przekraczał kolejne granice.

Dlaczego po niepokojących sygnałach dotyczących pracy Pawła M. z młodzieżą w Poznaniu został on skierowany przez prowincjała do pracy ze studentami we Wrocławiu? To przypomina mechanizm przenoszenia księży pedofilów z parafii na parafię.

KP: Kiedy był przenoszony, dalej był uważany za charyzmatycznego duszpasterza. Myślę, że przy wszystkich decyzjach związanych z pracą duszpasterską Pawła M. pokutowała niewiedza o głębi jego zaburzenia i brak świadomości na temat tego, co się działo w prowadzonych przez niego duszpasterstwach. Sam sobie wyrzucam jako złą decyzję skierowanie go w 2009 roku na parę miesięcy do pracy w Jarosławiu.

To, co się wydarzyło we Wrocławiu, nie najlepiej świadczy o was jako o wspólnocie. Żyjecie razem, pod jednym dachem, nazywacie się braćmi, ale tak naprawdę mało o sobie wiecie, nie znacie się, nie interesujecie się tym, co robi drugi brat, jak pracuje, jakie ma problemy, z czym sobie radzi albo nie radzi.

KP: To prawda. Odkąd jestem w zakonie, każdy z prowincjałów czy generał przyjeżdżający na wizytację zwracał zawsze uwagę na indywidualizm braci, na brak dzielenia się wiarą, brak wzajemnej odpowiedzialności za siebie. To jest choroba, która dotyka wspólnoty. A ten raport pokazuje jak na dłoni, do jak dramatycznych rzeczy może dojść wewnątrz wspólnoty, która lubi się powoływać na braterstwo i demokrację.

I jest sobą zachwycona.

PK: Nie wiem, czy jest sobą zachwycona, ale robi dobre wrażenie. Przynajmniej na zewnątrz. Bo od środka już tak pięknie to nie wygląda, o czym świadczą nieustanne narzekania i marudzenia. Mówi się przecież, że skrót OP oznacza „ogromnie pyszni”. Pycha dominikańska ma tu swoje znaczenie.

Z raportu dowiadujemy się, że Macieja Ziębę i Pawła M. łączyła przyjaźń. Zięba był zachwycony duszpasterskim rozmachem Pawła i tym, że na mszach gromadzi tłumy. Co więcej, Paweł M. spowiadał się u Zięby. W takiej sytuacji niełatwo chyba wymierzać karę swojemu podwładnemu. Czy możemy powiedzieć, że zadziałało tu kolesiostwo?

PK: Maciej, jeszcze w czasach, gdy obaj byli studentami, bardzo lubił Pawła. Był dla niego jak starszy brat, a może nawet jak ojciec. Dlatego, kiedy dowiedział się o wszystkim, z jednej strony poczuł się pewnie oszukany, a z drugiej strony mogła się w nim pojawić chęć ochronienia Pawła czy zadbania o niego. I nie mam tu na myśli tego, że Maciej chciał coś ukryć albo uchronić go przed poniesieniem odpowiedzialności. Karę, jaką mu wymierzył, należy uznać za surową jak na tamte czasy.

I nie nazwałbym tego, co się wydarzyło, kolesiostwem czy kulturą korporacyjną. Raczej myślę, że intencją Macieja było uratowanie Pawła. Ale to jest tylko moja opinia, bazująca na tym, jak ich zapamiętałem. Wiem, że to może być dla wielu trudne do przyjęcia, ale proszę uwierzyć, że nie jest łatwo w zakonie popatrzyć na przyjaciela jak na przypadek do ukarania. Gdy się jest prowincjałem, a przyjaciel popełnia jakieś zło, to pierwszy odruch jest taki, by stanąć przy nim, pomóc mu wrócić na właściwe drogi. Tymczasem prowincjał musi się zdystansować od tego i na zimno rozważyć sytuację prawną, a w konsekwencji podjąć czasem decyzję o usunięciu z zakonu. Nie chcę niczego usprawiedliwiać, ale pokazać, że to jest po ludzku trudne.

Co to znaczy uratowanie Pawła? Jego powołania? Jego obecności w zakonie? Jego jako człowieka?

PK: Jego w ogóle. Pamiętam zdanie, które Maciej powiedział, gdy rozmawialiśmy o tym, że być może u Pawła mamy do czynienia z zaburzeniem osobowości: „Ja nie chcę sprowadzać tego do psychologii, bo to by zmniejszyło jego winę moralną. Chcę, żeby on się skonfrontował z tym, co zrobił”.

KP: Ja naprawdę wierzę w to, że Maciej patrzył na to jako na problem wiary, nie miał świadomości głębi zaburzenia. Być może w ogóle uważał psychologię za sposób umniejszania winy. Świadczą o tym środki, które zastosował – zakazał Pawłowi sprawowania sakramentów, co dla kapłana jest bardzo dotkliwą karą, nakazał mu odbycie rekolekcji, skierował do pracy w hospicjum.

To świetnie, że „nie chciał sprowadzać problemu do psychologii”, ale to brzmi jak bagatelizowanie problemu.

PK: To zależy, jakie ma się podejście do psychologii. Mam wrażenie, że dla Macieja psychologia była substytutem, protezą. Zawsze głosił prymat teologii, więc na płaszczyźnie wiary i moralności próbował rzecz rozegrać. Zapomniał, że łaska buduje na naturze i na chorej osobowości trudno zbudować dojrzałe kapłaństwo czy dojrzałą zakonność.

Ale czy to jest właściwe, że przełożony spowiada swoich podwładnych?

PK: To jest niedozwolone i niezgodne z naszymi zasadami.

Dlaczego więc taka sytuacja była tolerowana?

PK: Przez kogo tolerowana? Przecież nikt nie wie, kto się u kogo spowiada. Teraz o tym wiemy, ale nie jestem pewien, czy wtedy ktokolwiek miał tego świadomość.

Czyli ta relacja ojcowska, jak ją nazywacie, była zaburzona.

PK: Miała element, którego nie powinna mieć.