Mi się podoba. Wampir z Ciemnego Lasu - Rafał Kosik - ebook + książka

Mi się podoba. Wampir z Ciemnego Lasu ebook

Rafał Kosik

0,0
39,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wakacje u babci i dziadka na wsi powinny być bardzo spokojne, wręcz nudne. Sześcioletnia Mi planuje napisać książkę o zwierzętach gospodarczych, dziesięcioletnia Amelia – robić artystyczne zdjęcia polaroidem, a jej rówieśnik Kuba – grać na przemyconej konsoli.

Wszystko zmienia się, gdy w internecie pojawiają się niepokojące wieści o wampirze grasującym w Bladowicach. A kiedy czwórka dzieci odkrywa w Ciemnym Lesie dom tajemniczej postaci w czarnej pelerynie, sprawy przybierają naprawdę groźny obrót… Panice ulegają nawet dorośli, bo dziś bardzo trudno jest odróżnić prawdę od internetowych fake newsów.

Trochę straszna, ale bardzo śmieszna i pełna zwrotów akcji opowieść o tym, jak radzić sobie ze strachem przed tym, co dziwne i nieznane. Książka idealna dla młodych czytelników, którzy lubią przygody z nutką grozy, zwierzęta i wierzą w siłę prawdziwej przyjaźni.

Świetna zabawa przy oswajaniu lęków

Jeśli chcesz, aby Twoje dziecko zaczęło czytać– kup mu książkę Rafała Kosika *

Dwa miliony sprzedanych książek

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rafał Kosik Mi się podoba. Wampir z Ciemnego Lasu ISBN: 978-83-68599-05-3 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2025 by Rafał Kosik Copyright © 2025 by Powergraph Copyright © 2025 for the cover by Kasia Kołodziej Copyright © 2025 for the cover illustration by Kasia Kołodziej Copyright © 2025 for the illustrations by Kasia Kołodziej Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. PROJEKT GRAFICZNY: Kasia Kołodziej ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Kasia Kołodziej REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik KOREKTA: Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Dotych­czas w serii „Mi się podoba” uka­zały się:

1. Mi się podoba. Cyber­baba i hop­chatka

2. Mi się podoba. Zły Mete­oro­log

3. Mi się podoba. Wam­pir z Ciem­nego Lasu

Dotych­czas w serii „Ame­lia i Kuba” uka­zały się:

1. Ame­lia i Kuba. Godzina duchów

2. Kuba i Ame­lia. Godzina duchów

3. Ame­lia i Kuba. Nowa szkoła

4. Ame­lia i Kuba. Stu­oki Potwór

5. Ame­lia i Kuba. Tajem­nica dębo­wej korony

6. Ame­lia i Kuba. Wenecki spi­sek

7. Ame­lia i Kuba. Mi się podoba

8. Ame­lia i Kuba. Złota Karta

9. Ame­lia i Kuba. Mgli­ste podej­rze­nia

Rozdział 1

Zro­bi­łam posta­no­wie­nie nowo­roczne. Jest sier­pień, ale nie szko­dzi. Wszy­scy robią posta­no­wie­nia nowo­roczne w stycz­niu, i co z tego? Strasz­nie nudne jest robie­nie tego, co robią wszy­scy. Poza tym w stycz­niu zapo­mnia­łam. Więc zro­bi­łam teraz posta­no­wie­nie, że napi­szę książkę.

Ja to jed­nak jestem genialna.

Książka będzie taka praw­dziwa, będzie można ją kupić w księ­garni. I to w ogóle nie będzie taka książka zmy­ślona, tylko wszystko będzie praw­dziwe, naukowe. O zwie­rzę­tach. Będą w niej zdję­cia i duuużo infor­ma­cji.

Jedziemy na kilka dni do dziad­ków na wieś. Miesz­kają na wsi, więc to wyrą­bi­sta oka­zja, żeby nawią­zać zna­jo­mo­ści z róż­nymi zwie­rzę­tami, które potem naukowo opi­szę. Na przy­kład z jakąś świ­nią. Bo dla­czego ludzie mówią do innych ludzi, jak są na nich wku­rzeni, „Jesteś świ­nią”? Świ­nie to miłe zwie­rzęta. Zba­dam może też barany, jak jakieś będą. Bo jak ktoś kogoś nie lubi, to mówi „Ty bara­nie”. A takiemu praw­dzi­wemu bara­nowi mogłoby się zro­bić smutno. Wszystko to zba­dam u babci i dziadka. Drogi pa-Mi-ętniczku, ja, Mi, będę sławna!

* * *

— No to jeste­śmy! — Dzia­dek Ste­fan wyłą­czył sil­nik i wysiadł z busa. Prze­cią­gnął się i aż jęk­nął, bo prze­cią­gnął się tro­chę za mocno. — Posłu­chaj­cie jaka cisza.

Klik­nęły roz­pi­nane pasy. Boczne drzwi odsu­nęły się i na trawę wysko­czyła czwórka dzie­cia­ków. Ściem­niało się już. Gdzieś z oddali dobie­gało cyka­nie świersz­czy.

— Taka tro­chę gło­śna ta cisza — zauwa­żyła Mi, sze­ścio­latka z kitką kasz­ta­no­wych wło­sów, spię­tych gumką na czubku głowy.

Rze­czy­wi­ście, led­wie ustał war­kot sil­nika, kolejne świersz­cze dołą­czyły do kon­certu.

— Cza­sem tak się roz­krę­cają wie­czo­rem — przy­znał dzia­dek.

— I one tak będą całą noc? — zapy­tał Kuba, star­szy brat Mi.

— Spać się nie da przez te cykady — poparła go sio­stra.

— Prze­staną. — Dzia­dek zaczerp­nął głę­boko powie­trza. — Oddy­chaj­cie, w mie­ście to tylko smród macie, a tu może­cie się dotle­nić.

Powie­trze wypeł­niał deli­katny zapach sosny i ścię­tej trawy. Słońce scho­wało się za hory­zon­tem i podwórko powoli tonęło w pół­mroku. Ceglany dom sąsia­do­wał z drew­nianą szopą, po prze­ciw­nej stro­nie stała nieco skrzy­wiona ze sta­ro­ści sto­doła, a obok – sad. Za pło­tem ze spróch­nia­łych szta­chet cią­gnęła się droga grun­towa, którą tu przy­je­chali. Dalej był już tylko Ciemny Las. Nazwa dobrze odda­wała jego wygląd – nie­mal czarną ścianę drzew.

— Cykady miesz­kają nad Morzem Śród­ziem­nym. — Albert popra­wił oku­lary i zer­k­nął na ekran tele­fonu. — Słaby zasięg.

— Jeśli nie cykady, to co? — zapy­tała Mi. — Koniki polne?

Ame­lia wyjęła z torby apa­rat foto­gra­ficzny. Rozej­rzała się i uznała, że jest za ciemno i nic nie wyj­dzie ze zdję­cia.

— Możemy naj­pierw pójść na spa­cer? — zapy­tała.

— Jeste­śmy na wsi. — Dzia­dek spoj­rzał na nią poważ­nie. — Tu się nie cho­dzi na spa­cery po zmroku.

— Dla­czego? — Ame­lia lekko się wzdry­gnęła.

Dzia­dek chwilę zwle­kał z odpo­wie­dzią. Chyba tylko po to, żeby zbu­do­wać napię­cie.

— Tu nie ma latarni — powie­dział wresz­cie. Otwo­rzył bagaż­nik i wyjął pierw­szy ple­cak. Aż się ugiął pod jego cię­ża­rem. — Co tam jest? Przy­wieź­li­ście nam sztabki złota?

— Ja to wezmę. — Kuba szybko wziął ple­cak i z tru­dem zarzu­cił na ramię. — Takie tam dro­bia­zgi.

— Chodźmy. — Dzia­dek poma­so­wał plecy. — Założę się, że słynny kapu­śniak babci Heli jest już gotowy.

Na dźwięk słowa „kapu­śniak” Mi z dez­apro­batą wydęła policzki.

— Kapu­śniak… — nachy­liła się do Kuby — jest kwa­śny i z kapu­sty. Dwa powody, żeby na kola­cję zjeść chipsy.

— Mówi­łem, chipsy są na czarną godzinę — przy­po­mniał Kuba.

No tak, w ple­caku Kuby znaj­do­wała się paczka chip­sów. Kupił je w tajem­nicy przed rodzi­cami. Mama uwa­żała pacz­ko­wane chipsy za coś, czego nikt ni­gdy nie powi­nien jeść. Była lekarką, więc mogła coś na ten temat wie­dzieć. No ale te chipsy były takie smaczne…

Z góry dobiegł ich dziwny piskliwy dźwięk. Rów­no­cze­śnie unie­śli głowy. Po nie­bie leciał czarny ptak, ale leciał w bar­dzo dziwny spo­sób – szybko i co chwila gwał­tow­nie skrę­cał.

— Ten ptak ma awa­rię auto­pi­lota — powie­działa Mi.

— To nie ptak — stwier­dził Albert. — To nie­to­perz.

— Nie­to­perz nie jest pta­kiem?

— To taki lata­jący szczur — pod­su­mo­wał Kuba.

— Tu u nas mieszka wiele nie­to­pe­rzy — wyja­śnił dzia­dek. — Jest z tym zwią­zana pewna straszna histo­ria.

— Straszna histo­ria? — zain­te­re­so­wała się Mi.

— Ssstraszna… — Dzia­dek zro­bił tajem­ni­czą minę. — Opo­wiem wam po kola­cji.

— Ale super! — Mi wyda­wała się zachwy­cona.

Po trzech stop­niach weszli do sieni, która pach­niała drew­nem i suszo­nymi zio­łami. Dom był stary, odno­wiono go tylko tro­chę, tak, żeby zacho­wać kli­mat wiej­skiej cha­łupy. Pod sto­pami trzesz­czały grube deski, na meta­lo­wym wie­szaku wisiały kurtki, a pod nimi stała ława wyśli­zgana od wie­lo­let­niego uży­wa­nia. W róg wci­śnięto starą szafę z lustrem. Już od progu dom spra­wiał wra­że­nie przy­tul­nego.

W kuchni domi­no­wał duży piec kaflowy. Wyglą­dał, jakby miał sto lat. Może miał. Ściany ozdo­bione były pękami suszo­nych ziół, na hakach wisiały gli­niane naczy­nia, a w oknach hafto­wane zasłonki. Za to na bla­cie kuchen­nym stał nowo­cze­sny mik­ser, obok niego zaś kilka innych elek­trycz­nych sprzę­tów. Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­niami pach­niało kapu­śnia­kiem.

Bab­cia prze­rwała mie­sza­nie w dużym garnku i odwró­ciła się do gości.

— Witaj­cie! — Uśmiech­nęła się. — Już się zaczy­na­łam mar­twić.

Bab­cia Hela nie była typową bab­cią. Gdyby ktoś nie wie­dział i zga­dy­wał, bar­dziej by paso­wała wyglą­dem do mamy. Miała na sobie dresy, ale takie modne, a blond włosy zwią­zała w koń­ski ogon. Schy­liła się do Mi, pod­nio­sła ją bez trudu i poca­ło­wała.

— Nie widzia­łam cię od mie­siąca — powie­działa — i już, pro­szę, jaka róż­nica! Ależ uro­słaś!

Przy­wi­tała się ze wszyst­kimi i dodała:

— Myśla­łam, że dotrze­cie wcze­śniej. Nic już dziś nie zoba­czy­cie.

— Podróż była długa i ciężka — powie­dział dzia­dek.

— Nie prze­sa­dzaj! To led­wie trzy­dzie­ści kilo­me­trów. I to więk­szość trasą szyb­kiego ruchu.

Dzia­dek nic nie odpo­wie­dział, tylko wes­tchnął i prze­je­chał dło­nią po łysi­nie.

— Jak tam kapu­śniak? — zmie­nił temat.

— Bar­dziej gotowy już nie będzie. Kto chce pokroić chleb?

Zapa­dła cisza. Dzia­dek wes­tchnął bez­gło­śnie i pod­szedł do blatu.

— Ręce umyj naj­pierw — pouczyła go bab­cia.

Dzia­dek wes­tchnął ponow­nie.

Mi rzu­ciła ple­cak pod ścianę. Kuba swój posta­wił bar­dzo ostroż­nie.

— Wzią­łeś jakiś wazon? — zapy­tała podejrz­li­wie Mi.

Kuba dys­kret­nie przy­ło­żył palec do ust. Mi zmru­żyła oczy, ale nie pytała dalej.

Albert sta­nął przed garn­kiem i z zain­te­re­so­wa­niem przy­glą­dał się kuchni. Nie było na niej żad­nych przy­ci­sków ani pokrę­teł.

— Jak się regu­luje tem­pe­ra­turę? — zapy­tał.

— Zdej­muje się albo zakłada fajerki1. — Bab­cia otwo­rzyła żeliwne drzwiczki z przodu. Pod spodem buzo­wał praw­dziwy ogień. — No i dokłada się drewna. To bar­dzo pro­ste.

— To nie jest pro­ste — zaprze­czył Albert. — Pro­ste jest naci­ska­nie plusa albo minusa. Albo krę­ce­nie gałką.

— Tak, ale ten piec działa bez prądu i gazu — odparła bab­cia. — W dodatku ogrzewa cały dom. I nie ma się w nim co zepsuć.

— Można pęc fajerkę — zauwa­żyła Mi.

— Pęk­nąć — popra­wił ją Kuba, po czym zasta­no­wił się. — Nie, tak też nie można powie­dzieć.

Dzia­dek posta­wił na stole koszyk z pokro­jo­nym chle­bem, a bab­cia wielką cho­chlą nalała do tale­rzy zupę.

Wresz­cie wszy­scy zasie­dli do stołu. Stół był chyba rów­nie stary jak dom. Deski, z któ­rych go zro­biono, nosiły ślady użyt­ko­wa­nia przez wiele poko­leń. Ktoś nie­uważny wypa­lił na nim okrą­gły ślad gorącą patel­nią, obok wid­niały ślady kro­je­nia, a dalej ktoś napra­wił pęk­nię­cie mosięż­nymi gwoź­dziami i kil­koma wkrę­tami. Na końcu stołu leżała pięk­nie hafto­wana ser­weta, na któ­rej stał gli­niany dzba­nek z kwia­tami.

Mi rozej­rzała się w poszu­ki­wa­niu cukier­nicy.

— Nie ma — powie­działa bab­cia, jakby czy­tała wnuczce w myślach. — Tak, twoja mama ostrze­gła mnie, że potra­fisz posło­dzić nawet klop­siki. A cukier to nic dobrego.

Mi przy­gar­biła się z rezy­gna­cją. Głód oka­zał się jed­nak sil­niej­szy, a kapu­śniak – wyjąt­kowo smaczny. Mimo wcze­śniej­szych narze­kań, Mi zja­dła wszystko i nawet miała ochotę wyli­zać talerz.

— Jest dokładka — powie­działa bab­cia.

Mi uda­wała ocią­ga­nie, ale podała swój talerz. Pozo­stali od razu poszli w jej ślady.

Zje­dli drugą por­cję. Bab­cia zebrała naczy­nia i zaczęła łado­wać zmy­warkę. Wpraw­dzie zmy­warka nie paso­wała do sta­rego domu, ale kto lubi ręcz­nie zmy­wać naczy­nia?

Mi zer­kała na ple­cak Kuby i bar­dzo chciała spraw­dzić, co jest w środku. Bo że nie tylko chipsy, tego już się domy­śliła. Jed­nak wła­śnie przy­po­mniała sobie o czymś innym, znacz­nie cie­kaw­szym. Wbiła spoj­rze­nie w dziadka Ste­fana i powie­działa:

— Mia­łeś nam opo­wie­dzieć o tym nie­to­pe­rzu.

— Co? — Dzia­dek chwilę się zasta­no­wił. — A tak, nie­to­perz! To stara i straszna histo­ria…

— Super… Dawaj!

— Dwie­ście lat temu miesz­kał tutaj… wam­pir. — Dzia­dek zni­żył głowę i głos. — Taki praw­dziwy wam­pir, który potra­fił się zamie­niać w nie­to­pe­rza. Nikt o tym nie wie­dział, to się oka­zało dopiero potem. Wszy­scy miesz­kańcy Bla­do­wic myśleli, że to po pro­stu bar­dzo blady i bar­dzo chudy czło­wiek, który nie lubi słońca.

Mi prze­łknęła ślinę.

— Wam­piry nie ist­nieją — powie­dział Albert.

— A ten znowu swoje. — Mi pac­nęła się ręką w czoło. — Bądź cicho i słu­chaj dalej.

— Dalej? — Dzia­dek wyglą­dał na zasko­czo­nego. — No dobra. Dalej. Dalej… No więc ten wam­pir miesz­kał w Bla­do­wi­cach i napa­dał miesz­kań­ców. Wysy­sał im krew i w końcu ludzie się zorien­to­wali, o co cho­dzi. Przy­szli z widłami i pochod­niami pod jego dom. A wtedy on się zamie­nił w nie­to­pe­rza i odle­ciał. Ale nie odle­ciał daleko, tylko ukrył się gdzieś w Ciem­nym Lesie i zapadł w głę­boki sen. Wam­piry tak potra­fią.

— To było dwie­ście lat temu? — upew­niła się Ame­lia.

— E, to luz — dodał Kuba. — Dawno i nie­prawda.

— Dwa stu­le­cia dla wam­pira to jak chwila — dodał z poważną miną dzia­dek. — O, nawet mi się zry­mo­wało. Wszy­scy zapo­mnieli. I teraz już nikt nie wie­rzy w tę histo­rię.

— I to był ten sam nie­to­perz? — zapy­tała cał­kiem już pobla­dła Ame­lia.

— Prze­stań ich stra­szyć tymi głu­po­tami. — Bab­cia zamknęła zmy­warkę.

— Sły­szy­cie? — Dzia­dek pochy­lił się do przy­ja­ciół. — Plan wam­pira się powiódł. Nawet bab­cia w to nie wie­rzy. A to jest histo­ria prze­ka­zy­wana w naszej rodzi­nie z dziada pra­dziada.

— Raczej z dziada na dziada — mruk­nęła bab­cia. — Z Hel­siń­skim sobie to opo­wia­da­cie. Kto chce szar­lotkę?

Wszy­scy chcieli.

Bab­cia poło­żyła na środku stołu kolejną wyha­fto­waną kolo­rowo ser­wetę i posta­wiła na niej paterę2 z jesz­cze cie­płą szar­lotką, posy­paną cukrem pudrem.

— Jak ład­nie — zauwa­żyła Ame­lia.

Kuba i Mi spoj­rzeli na cia­sto.

— Wygląda jak szar­lotka — powie­dział Kuba, po czym natych­miast się popra­wił — jak bar­dzo ładna szar­lotka!

— Cho­dzi o całą kom­po­zy­cję. — Ame­lia wycią­gnęła apa­rat i przy­mie­rzyła się do zro­bie­nia zdję­cia. — Jesz­cze chwilka.

Bab­cia zamarła w pół ruchu. Chciała odło­żyć cia­sto z powro­tem.

— Nie, nie, tak jest dobrze. — Ame­lia wstrzy­mała oddech i naci­snęła spust migawki. — Prze­pra­szam…

Apa­rat klik­nął, brzęk­nął i zachro­bo­tał.

— O w mordę konia… — wykrzyk­nęła Mi. — Zepsuł się?

— Nie, on tak ma — odparła z prze­ję­ciem Ame­lia. — Chyba. To pierw­sze zdję­cie, jakie nim robię. Prze­pra­szam.

— Nie masz za co prze­pra­szać. — Bab­cia dokoń­czyła nakła­da­nie por­cji na sześć tale­rzy­ków. — Warto mieć w życiu pasje.

Apa­rat tym­cza­sem nie prze­sta­wał wyda­wać z sie­bie oso­bli­wych mecha­nicz­nych dźwię­ków. Teraz już wszy­scy sku­pili na nim uwagę. Ame­lia na wszelki wypa­dek odło­żyła go na stół.

— Chyba zaraz wybuch­nie — mruk­nął dzia­dek.

Zanim kto­kol­wiek zro­bił cokol­wiek, apa­rat zachro­bo­tał w inny spo­sób i zaczął się z niego wysu­wać kar­to­nik ze zdję­ciem. Wszystko uci­chło. Ame­lia wyjęła zdję­cie. Było bar­dzo blade, z trud­no­ścią dawało się na nim cokol­wiek roz­po­znać. Dziew­czyna była zawie­dziona, spo­dzie­wała się lep­szego efektu. Już miała odło­żyć zdję­cie, gdy dostrze­gła coś dziw­nego. Zdję­cie zmie­niało się! Powoli ciem­niało i wyostrzało się.

Ame­lia uśmiech­nęła się, gdy pół minuty póź­niej zdję­cie stało się cał­kiem wyraźne. Na pierw­szym pla­nie dostrze­gła szar­lotkę, razem z ręką babci, a w tle roz­myty piec i pło­mie­nie pod pale­ni­skiem. Zdję­cie nie było zbyt ostre, ale naprawdę ładne.

Fajerki to okrą­głe meta­lowe kółka. Można je było wyj­mo­wać, żeby gar­nek szyb­ciej się nagrze­wał. [wróć]

Patera – nie cho­dzi o to, że masz teraz patrzeć. Patera to taki rodzaj naczy­nia do poda­wa­nia cia­sta i prze­ką­sek. Wygląda jak talerz na nóżce od kie­liszka. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki