Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek - Rafał Kosik - ebook + audiobook

Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek ebook

Rafał Kosik

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Podczas imprezy sylwestrowej Felix, Net i Nika niechcący odpalają eksperymentalną rakietę kosmiczną. Tajne służby poszukują sprawców, a sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, kiedy okazuje się, że rakieta spadnie gdzieś na terytorium Polski. Bohaterowie muszą zlikwidować zagrożenie. Rozpoczyna się walka z czasem.

Jednocześnie rzeczywistość szkolna nie ułatwia im zadania. Szkoła stara się o uzyskanie certyfikatu, co prowadzi do wielu absurdalnych i bardzo zabawnych sytuacji.

To, co spotka Felixa, Neta i Nikę utwierdzi ich w przekonaniu, jak ważna jest przyjaźń i pomaganie innym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 535

Oceny
4,8 (354 oceny)
291
47
13
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monikapobiega

Nie oderwiesz się od lektury

Te dwie książki opisuję razem, ponieważ stanowią całość. Bohaterowie mieli różne pomysły, aby zniszczyć rakietę, która zbliża się do Polski. Niestety, rakieta mimo wszystko spadła, co mnie zaskoczyło. Byłem pewien, że bohaterom się uda znaleźć sposób. Dzieci nie chciały, aby szkoła zdobyła certyfikat jakości, bo by wzrosło czesne i Nika nie mogłaby chodzić do tej placówki. Dlatego bohaterowie angażowali się w wiele zabawnych rzeczy, na przykład przestawiali gniazdka elektryczne, które musiały być idealne. Podobało mi się, że chcieli zrobić tak wiele dla przyjaciółki.
41
janxJFK

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię!
42
Siostra91

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, jak wszystkie z tej serii 🙂
10
Helenka_G

Nie oderwiesz się od lektury

super seria
10
Steenan

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Akcja, humor (dużo) i drobny romans (nie przeszkadza). ❤️❤️❤️
10

Popularność




Rafał Kosik

    Warszawa 2013

COPYRIGHT© 2008-2013 by Rafał KosikCOPYRIGHT© 2008-2013 by Powergraph COPYRIGHT© 2008-2013 for the cover illustration by Rafał Kosik

WYDANIE I

ISBN 978-83-61187-36-3

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

REDAKCJA Katarzyna Sienkiewicz-KosikKOREKTA  Maria AleksandrowILUSTRACJE ORAZ GRAFIKA NA OKŁADCE Rafał Kosik SKŁAD Powergraph

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR

Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. s.k.a. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./faks: 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]

WYDAWCA Powergraph sp. z o.o. Cegłowska 16/2, 01-803 Warszawa tel./faks: 22 834 18 25

Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
1. Zgubne skutki regulowania cudzego pieca
2. Niepokojące odkrycia
3. Starzy znajomi
4. Nocna ucieczka
5. Sensacyjny romans informatyczny
6. Nieprzespana lekcja geografii
7. Wizja lokalna
8. Nowe kłopoty
9. Pytania bez odpowiedzi
10. Zbłąkane piksele
11. Holograficzna mistyfikacja
12. Wielki Antycypator
13. „112"
14. Ostatni dzień
1. Zgubne skutki regulowania cudzego pieca

Autobus zatrzymał się w miejscu, które powinno się nazywać: „Znów się zgubiłeś”. Poza dziurawym asfaltem i słupkiem przystanku były tam tylko splątane, gęste drzewa, krzaki i brudny śnieg. Brak latarni sprawiał, że ciemność byłaby naprawdę ciemna, gdyby nie łuna nad miastem odbijająca się od nisko wiszących, wieszczących śnieg chmur. Miejsce to, gdzieś między Wilanowem a Natolinem, a może nawet dalej, w istocie stanowiło enklawę dzikiej przyrody, wymykającej się z kleszczy zachłannie rozrastającej się Warszawy.

— Jesteśmy za wcześnie — Felix spojrzał na zegarek.

Postawili w śniegu wojskowy worek wypełniony napojami na imprezę.

— Sam chciałeś mieć margines bezpieczeństwa — przypomniał Net. — Żeby się nie spóźnić. Kultura i te rzeczy… — Zerknął na zegarek przyjaciela, ale wśród kilkunastu wskazówek, rozmieszczonych na kilku cyferblatach, nie mógł odczytać godziny. — Zatankowałeś dziś ten zegarek? Która jest?

— Osiemnasta trzydzieści sześć. Impreza zaczyna się za dwadzieścia cztery minuty.

— Zimno trochę… Nie wypada wpaść wcześniej i… pomóc w przygotowaniach?

— Raczej nie — odparła Nika.

Przystanek nie miał wiaty. Nie było nawet ławeczki, lecz jedynie zabetonowany w ziemi czerwony słup ze znakiem i rozkładem jazdy. Na samym szczycie przykręcono mniejszą tabliczkę z nazwą przystanku, ale naklejka ze starości częściowo zlazła i został tylko numer „01”.

— Globalne ocieplenie zapomniało o Warszawie. — Net pocierał dłonie i uszy. — Ja cię kręcę, Spitzbersuwałki normalnie…

— Reszta przyjedzie pewnie następnym autobusem. — Nika zerknęła na tabelkę z rozkładem. — To za dwadzieścia minut.

— Super. — Net pokiwał głową, przytupując. — Naprawdę nie wypada wpaść wcześniej? Pomóc przy sałatce warzywnej czy coś?…

— Nie — odparła kategorycznie Nika.

— Kultura jestcool… Dosłownie. Może ognisko rozpalimy?

Felix rozejrzał się.

— Drewno jest mokre — oświadczył. — Rozpalanie zajmie z pół godziny.

— Czego nie wymyślę, to źle… Masz czarny marker?

— Mam, a co?

— Zobaczysz, daj. — Przytargał z krzaków fragment pociętego na kawałki pnia drzewa, oparł go o słup przystanku. Wziął od Felixa marker i wszedł na chwiejną podpórkę. Chwilę rysował coś na tabliczce, po czym zeskoczył na ziemię i odturlał pieniek w krzaki.

Tabliczka nad znakiem głosiła teraz „Nigdzie 01”.

— Może i nie jest to wybitnie zabawne, ale przynajmniej się rozgrzałem — oświadczył Net.

Stali kilka minut, przestępując z nogi na nogę. Nika przytuliła się do Neta, a nawet obwiązała się z nim swoim długim szalikiem. Felix marzł samotnie pół metra dalej.

— Macie takie same suwaki w kurtkach — zauważył nagle. — Możecie się nimi spiąć. Będzie wam cieplej.

Net porównał suwaki, odłożył plecak i zaczął rozpinać kurtkę.

— Też masz taki suwak. — Nika spojrzała na kurtkę Felixa. — Możemy się spiąć we trójkę.

— Nie, nie, nie… — Net szybko zapiął się pod szyję. — Wszyscy by się śmiali.

— Daj spokój. Będzie nam cieplej.

Net niechętnie spiął połówkę swojego suwaka z suwakiem Felixa. Wyciągnęli z rękawów ramiona i stworzyli w ten sposób osobliwy śpiwór do stania.

— Pożytek z globalizacji — ocenił Felix, przyglądając się wpasowanym w siebie suwakom. — Obiecałem tacie wysłać namiar! — Przypomniał sobie nagle. Wyciągnął telefon i zaczął klikać.

— Telefon z klawiszami jak w windzie towarowej składu cementu — zauważył Net.

— Dzięki. Ale można z nim spaść ze schodów i nurkować. Skąd ten sarkazm?

— Z zimna. Po co ten namiar?

— To współrzędne GPS, żeby mógł nas rano odebrać. Chyba że chcecie wracać autobusem, który zapewne nie przyjedzie, bo kierowca zaśpi w Nowy Rok.

— Dobra. — Net wzruszył ramionami, co spowodowało uniesienie się wszystkich trzech kurtek. — Nic nie mówiłem. Wolimy wracać z twoim tatą niż piechotą.

— A jak bratosiostra? — przypomniał sobie Felix. — Mały chaosik w domu, nie?

— No wiesz… Spodziewałem się małego chaosiku, ale to, co się dzieje, można nazwać jedynie wielkim chaosem! Wyobraź sobie dwa małe głośniki wysokotonowe transmitujące o losowych porach koncert The Chemical Brothers przez ścianę z kartongipsu, przy której trzymasz głowę, gdy śpisz. Poprawka: gdy próbujesz spać.

— Łączę się z tobą w bólu — odparł Felix. — Ale powaga, nie czujesz żadnej radości z posiadania rodzeństwa?

— To ten rodzaj radości, gdy odkrywasz, że w łazience strzelił kran nad umywalką, ale cała woda leci po paraboli do wanny, zamiast na podłogę. Było na jakimś filmie… Dobra, lubię go… ich. Będę skłonny oddać za nich moje ostatnie drugie śniadanie i tak dalej.

— Wymyśliliście imiona? — zainteresowała się Nika.

— Miałem pomysł, żeby brat nazywał się Serweriusz, a siostra Dyskietka, ale nikomu się nie spodobało. — Net zaśmiał się i zamachał rękoma, wpuszczając między kurtki zimne powietrze. — Starzy wahają się między Anią a Zuzią. Czy tam jakoś tak… Mam nadzieję, że nie będzie banalnie. Coraz to nowe imiona padają, a ja zwyczajnie nie mogę się pogodzić z tą… inwazją na mój dom!

— W ogóle się nie cieszysz? — zapytała Nika.

— Cieszę się, ale… no wiesz… Jest taki mały zonk z ciszą nocną… i w ogóle z ciszą. No i drugi zonk z wyziewami pieluchowymi.

Usłyszeli silnik zbliżającego się autobusu.

— Głowonóg lądowy! — wykrzyknął Oskar, który wysiadł jako pierwszy. — Trójgłowonóg lądowy!

— Zamknij się! — warknął Net i zaczął się szarpać z suwakiem.

— Po prostu było nam zimno — wyjaśnił Felix, również próbując się rozpiąć. — Czekamy tu od dawna.

Wreszcie udało im się wyswobodzić. Przywitali się z Oskarem, Wiktorem i Lucjanem.

— Szkoda, że nie kupiliśmy fajerwerków — rzucił Lucjan.

— Tata Gilberta powinien jakieś mieć — zauważył Felix. — Jest chemikiem.

— Nie całkiem… stabilnym psychicznie — uzupełnił Net. — Obawiam się, że chwilę po odpaleniu fajerwerków taty Gilberta na biurku prezydenta USA zaczyna dzwonić czerwony telefon.

— Myślicie, że oni będą cały czas? — zapytała z niepokojem Nika. — Mam na myśli rodziców Gilberta.

— Gilbert jest mocno wygięty, ale to by była przesada!

W szóstkę przeszli na drugą stronę ulicy i ruszyli wąską drogą gruntową, ślizgając się w oblodzonych koleinach. Po kilkudziesięciu metrach krzaki odsłoniły coś w rodzaju zatoczki przed bramą domu. Budynek stał samotnie wśród chaszczy i starych drzew na samej skarpie wiślanej. Miał trzy kondygnacje i spadzisty dach. W kilku oknach paliło się światło. Obok, przed drzwiami garażu, zauważyli bardzo starego, i bardzo brudnego Forda Scorpio[1]. Dalej od domu było tak ciemno, że równie dobrze wokoło mogła się rozciągać dżungla.

— Aha — skwitował Oskar.

Felix, Net i Nika już tu kiedyś byli, ale pozostali widzieli dom po raz pierwszy. Teraz zastanawiali się, czy sylwester spędzony we własnym domu przed telewizorem to rzeczywiście aż taki obciach. Lucjan wpatrywał się w dzwonek.

— Myślicie, że już nas zauważyli? — zapytał, ale postać w oknie na piętrze rozwiała jego wątpliwości.

— Kto w ogóle wymyślił, żeby robić sylwestra w domu Gilberta? — jęknął Oskar.

— Gilbert — wyjaśnił Net. — Nie przesadzajcie. Może być ciekawie.

Odwrócili się na dźwięk silnika i oślepieni reflektorami zeszli na bok. Wielki elegancki samochód przedzierał się przez oblodzoną drogę. Podwozie szurało o zmarznięty śnieg. Gdy przed bramą zatrzymał się czarny Lexus, wszyscy wstrzymali oddech. Tylne drzwi otworzyły się i wysiadła z nich… Aurelia, ubrana w futro do ziemi.

— Cześć! — powiedziała, widząc kolegów z klasy. — Nie działają latarnie?

Zaraz za Aurelią w drzwiach pojawiły się białe kozaczki, długie nogi i reszta Klaudii. Blond włosy upięła w misterną konstrukcję, sprawiającą, że głowa wydawała się dwa razy większa.

— Nie ma latarni — stwierdziła ponuro, zatrzaskując drzwi.

Szyba w przednich drzwiach opuściła się i wyjrzał przez nią tata Aurelii.

— Jesteś… pewna? — zapytał, patrząc na ogrodzenie i dom.

— Zdesperowana — wyjaśniła Aurelia. — Trzy inne imprezy się rozmyły, więc zostało mi… to.

— Strach myśleć o takim miejscu. — Tata Aurelii popatrzył na dom.

— Boisz się o samochód.

— To też. Ale… chodziło mi o ciebie.

— Się pan nie boi — uspokajająco rzucił w jego stronę Lucjan. — Nie będzie sama.

Ojciec Aurelii spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć: „I tego się właśnie obawiam”. Nie powiedział jednak nic. Zamknął szybę, zawrócił, buksując w śniegu, i odjechał.

Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich Gilbert.

— Czemu nie dzwonicie? — krzyknął.

— Jakby ci to powiedzieć… — zaczął Net, ale Nika szturchnęła go w bok.

Gilbert zostawił otwarte drzwi i podszedł do nich niestarannie odśnieżoną alejką. Chwilę szarpał się z klamką starej zardzewiałej furtki. Gdy wreszcie odpuściła, chłopak o mało się nie wywrócił na lodzie. Przywitał się ze wszystkimi i poprowadził do domu.

— Zaczekajcie! — z tyłu rozległ się dziewczęcy głosik.

Ktoś biegł w ich stronę, co kilka kroków wywracając się w śnieg. Drobna postać z bladą twarzą była ledwo widoczna w ciemności.

— Ma ktoś osikowy kołek? — zapytał Net, ale nikt się nie uśmiechnął.

Postać dobiegła do furtki i pochyliła się, by złapać oddech. To była Zosia.

— Skąd się tu wzięłaś? — zapytał Wiktor.

— Przejechałam jeden przystanek… — odparła zdyszana.

— Jechałaś tym samym autobusem co my, i nie podeszłaś?

— Nie chciałam się narzucać. — Zosia wzruszyła ramionami.

— Umiesz się kamuflować — dodał Oskar. — W autobusie było może pięć osób. Dlaczego nie wysiadłaś?

— Bo… to był przystanek na żądanie.

— Aaa… i nie chciałaś robić problemu kierowcy. Jasne.

W otwartych na oścież drzwiach domu pojawił się ojciec Gilberta.

— Chyba cię termodynamika opuściła, synu! — wykrzyknął, chwytając za klamkę. — Za karę pięć minut na mrozie!

Zatrzasnął drzwi. Wszyscy zamarli z rozdziawionymi ustami, ale nim ktokolwiek zdążył o cokolwiek zapytać, drzwi otworzyły się ponownie.

— Wchodźcie, wchodźcie, żartowałem. Tylko sprawnie, bo nasz dom nie ma szans w walce o wyrównanie temperatury z całą półkulą północną.

Weszli szybko, żeby uprzedzić ewentualny kolejny „żart”. Pan Kurtacz był krępym, lekko przygarbionym mężczyzną z siwymi włosami, które sterczały we wszystkich możliwych kierunkach. Ubrany był w elegancką marynarkę od smokingu, ale założył do niej popielaty sweter, spodnie w kratę i buty trekkingowe. Wyglądało to osobliwie, za to na pewno było o niebo wygodniejsze od tego, co zwykle zakłada się do smokingu.

Powiesili kurtki w hallu i przeszli do salonu. W przeciwieństwie do taty, mama Gilberta stanowiła wzór elegancji. Elegancji w wersji retro, dla ścisłości. Była szczupła, wręcz koścista, co dodatkowo podkreślała mocno zwężaną w talii garsonką skrojoną w stylu lat trzydziestych (być może nawet garsonka pochodziła z tego okresu). Stała filmowo oparta o fortepian, który nie mógł być używany, stało na nim bowiem mnóstwo bibelotów. Pani Kurtacz wyglądała, jakby pozowała do portretu, który potem zawiśnie w złotej ramie na honorowym miejscu w salonie. Trwając w bezruchu, uśmiechała się do wchodzących kolejno gości. Poruszyła się, dopiero gdy wszyscy weszli.

— Ach, więc jesteście! — Rozłożyła ręce, a następnie położyła dłoń na dłoni i zapatrzyła się na nich, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. Felixowi skojarzyło się to z zachowaniem japońskich prototypowych robotów do towarzystwa, a ściślej mówiąc z momentem, kiedy wieszał im się system. Net za to miał ochotę odpowiedzieć: „Ach, więc jesteśmy, zaiste”. Na szczęście uprzedziła go Nika:

— Jeszcze nie wszyscy, ale większość. Czy mogę jakoś pomóc?

— Och, nie! Wszystko przygotowane. — Pani Kurtacz powiodła dłonią wokół, gestem dobrej wróżki, która przedawkowała księżycowy pył. — Przekąski są ustawione alfabetycznie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Dla ułatwienia. Sałatki w lodówce. Gilbert został pouczony co do dalszych kroków.

Na to trudno było coś odpowiedzieć. Nawet Nice.

— Czyli szampan już napoczęty… — mruknął pod nosem Net. Na szczęście zrobił to bardzo cicho.

Salon zastawiony był odnowionymi na wysoki połysk antykami, przywodzącymi na myśl domy starych cioć. Pachniało lekką stęchlizną i jedzeniem. Nikt nie miał ochoty sprawdzać, czy miseczki z orzeszkami, chipsami, pokrojoną w słupki marchewką i wszelkimi przekąskami ustawione są alfabetycznie. Stali nieruchomo i bez słowa wpatrywali się w panią domu. A pani domu patrzyła na nich. Gilbert pocierał dłonią czoło i udawał, że nad czymś się intensywnie zastanawia.

— Więc tym miłym akcentem… — mama Gilberta powiodła po nich wzrokiem — zostawiamy was, z nadzieją, że wyniesiecie z naszego domu jedynie dobre wspomnienia.

Do salonu wszedł pan Kurtacz z futrem swej małżonki. Wyglądało, jakby było zrobione co najmniej z nowozelandzkich kretów latających, i nawet Aurelia wytrzeszczyła oczy.

— Jedziemy teraz z mamuśką na potańcówkę. Będziemy szaleć do bladego świtu. Jedzenia wam starczy. Piwo w lodówce policzone. Jak wrócimy, może go być więcej, ale nie mniej.

— O ho ho ho ho… — zaśmiała się pani domu, zasłaniając usta dłonią. — To nie było na poważnie.

— Muzykę macie tam. — Tata wskazał stosik płyt obok cokolwiek archaicznej wieży. — To ponadczasowe dźwięki. Na pewno się wam spodoba.

Założył długowłosy kożuch, sięgający za kolana. Teraz oboje wyglądali jak postacie z filmu fantasy. Wyszli z domu i wsiedli do Forda. Goście sylwestrowi zgromadzili się przy oknie. Zamiast chrobotu rozrusznika dobiegł ich świst przypominający odgłos rozpędzającego się silnika turboodrzutowego. Gdy dźwięk przeszedł w wysoki pisk, samochód zaczął się toczyć. Z rur wydechowych wydobywał się świecący gaz.

— Jakaś turbina — zauważył Felix. — Biogaz?

Gilbert przytaknął.

— Czy to legalne? — zapytał Felix.

— Hm…

Ford dojechał do bramy, popchnął ją zderzakiem, oba skrzydła otworzyły się, a potem, z jękiem sprężyn, zamknęły za samochodem.

— Sprytne… — z uznaniem pokiwał głową Felix.

— Czy z tym wynoszeniem miłych wspomnień chodziło o niewynoszenie srebrnych sztućców? — zapytał Net.

— Możemy już o tym nie mówić? — poprosił Gilbert. — Pomóżcie mi zsunąć meble pod ściany.

Meble ustawiono dość nieszczęśliwie. Każdy ruch niósł ze sobą niebezpieczeństwo zwalenia figurki lub wazonika. Droga przez salon przypominała tor przeszkód, teraz uzupełniony o przeszkody kulinarne. Zaczęło się przestawianie. Nika z Zosią przenosiły drobiazgi, chłopcy przesuwali meble. Aurelia z Klaudią stały blisko wyjścia i wyglądały, jakby chciały czmychnąć. Zdecydowanie nie pasowały do scenografii. Aurelia miała na sobie błyszczącą złotem minispódniczkę i obcisły, biały sweterek, a Klaudia różowawą minisukienkę. Dopiero po kilku minutach, gdy salon zyskał wiele na funkcjonalności, a stracił na estetyce, usiadły na sofie i ze znudzonymi minami rozglądały się naburmuszone. Przekąski przeniesiono na stół jadalni graniczącej z salonem. Lucjan, Oskar i Wiktor od razu zabrali się do pochłaniania orzeszków i chipsów.

— Masz tu kupę starych gratów — zauważył Net.

— To, o co się opierasz, to jest stolik pod samowar z 1848 roku. Kiedyś używał go Juliusz Słowacki. Jest wart tyle, co mały samochód.

Net odskoczył jak oparzony.

— Dżiss!… Starłem z niego tylko kilkuatomową warstwę… Sorry.

Dzwonek zaanonsował kolejną grupę gości. Tym razem dotarli Horacy i Kuba.

— Zamykajcie drzwi! — krzyknęła do nich Aurelia. — Zimno!

Net zaczął przeglądać płyty. Z każdą kolejną krzywił się coraz bardziej.

— Ponadczasowe jak kalendarz sprzed pięćdziesięciu lat — ocenił. Z kieszeni bluzy wyjął mały player MP3, a z leżącego pod ścianą plecaka kabel i podłączył playera do wieży. Chwilę bawił się ustawieniami: podkręcił basy i wysokie tony, wybrał kolejność utworów. Wreszcie zabrzmiała muzyka. Atmosfera nieco się poprawiła.

— A nie masz czegoś fajnego? — zapytała Klaudia.

— Nie mam jęczących synchronicznie Murzynek, jeśli o to ci chodzi — pokręcił głową. — Tylko hip-hop i techenko.

— Pomogłybyście — rzuciła w stronę sofy Nika.

— My nie jesteśmy od pracy fizycznej. — Aurelia zaczęła oglądać swoje paznokcie.

— Przyszłyśmy na imprezę, a nie do pracy — dodała Klaudia. Wyciągnęła telefon i zajęła się pisaniem SMS-a.

Nika westchnęła i wróciła do kuchni, gdzie razem z Zosią starały się posegregować przyniesione przez wszystkich dobroci. Kuchnia była oddzielona od salonu dużą jadalnią, a przez drugie drzwi można było wyjść i obejść znajdującą się pośrodku domu klatkę schodową, po czym krótkim korytarzykiem wrócić do hallu. Tędy właśnie wszedł do kuchni Kuba, który został przewodniczącym klasy, bo w dniu nominacji chorował w domu. Był chyba ostatnią osobą nadającą się na tę funkcję.

— Przyniosłem chipsy — pochwalił się, wręczając Nice paczkę. — Kupiłem też kilka paczek orzeszków, ale zapomniałem ich zabrać ze sklepu…

Dziewczyna otworzyła paczkę i wsypała do miski.

— Proszek chipsowy? — zdziwiła się, widząc coś, co nie wyglądało jak zwykle.

— Niechcący usiadłem na nich w autobusie — Kuba wzruszył ramionami.

Nika zastanowiła się chwilę i włożyła do miski łyżkę.

W drzwiach pojawił się Oskar.

— Jak wszyscy coś przyniosą, to się obeżremy tak, że nie będziemy mogli tańczyć — rzucił.

— Aurelia i Klaudia nic nie przyniosły — zauważyła Nika.

— Siebie przyniosły — wyjaśnił Oskar. — Siedzą i ładnie pachną. O! Zrobię im zdjęcie.

— Zgarnij lepiej chłopaków, niech pomogą — poprosiła. — Same się tu nie wyrabiamy.

Oskar coś mruknął niewyraźnie, wyciągnął z kieszeni mały aparat i poszedł do salonu. Do kuchni zajrzał za to Lucjan.

— Masz to samo, co moja mama — zauważył. — Potrafisz wynajdywać pracę tam, gdzie jej nie ma. Zanieś to wszystko do jadalni. Każdy sobie weźmie, co będzie chciał.

— Chodzi o to, żeby wszystko ładnie wyglądało.

Lucjan podszedł do blatu kuchennego, wziął garść proszku chipsowego z miski i schrupał z miną znawcy. Następnie wytrząsnął do ust resztki z torebki.

— Smakują tak samo — oznajmił.

— Współczuję twojej przyszłej żonie — odparła z rozbawieniem Nika.

— Nie zamierzam się żenić.

Do kuchni wszedł Felix.

— Chyba mogę tu zajrzeć, co? — zapytał, otwierając już szufladę. Przejrzał wszystkie, nim znalazł folię aluminiową. Oderwał spory kawałek, złożył i wrócił do salonu, po drodze formując z folii małą miseczkę. Przysiadł na podłodze i scyzorykiem zaczął przebijać w aluminium małe otworki. Zosia stanęła w drzwiach jadalni i przyglądała mu się uważnie. Felix nie zwracał na nią uwagi. Po chwili aluminiowa miseczka przypominała durszlak. Wtedy wyjął z plecaka zwój cienkiego drutu, odciął piętnaście centymetrów i zrobił z niego małą podstawkę w kształcie pętelki z wystającym do góry prostym kawałkiem. Podszedł do stojącej obok sofy lampy, zdjął z niej abażur, a na żarówce położył pętelkę. Na czubku stojącego drutu ostrożnie osadził miseczkę z folii aluminiowej. Zgasił wszystkie światła. Pokój wypełnił się płynącymi wolno po ścianach jasnymi punktami.

— Nastrojownik — skwitował Net. — Niezłe.

— Jak żarówka się nagrzeje, ciepłe powietrze zacznie szybciej obracać… nastrojownikiem — wyjaśnił Felix. — Otwory są wycięte pod kątem.

— Właśnie! — Net się wzdrygnął. — Ciepłe powietrze… Nieźle się przewietrzyło.

— I wcale nie robi się cieplej — dodała Aurelia. Z zaciętą miną siedziała na sofie z futrem narzuconym na ramiona. — I jest nudno.

— Możemy urządzić zawody w smarkaniu pod wiatr na mrozie — zaproponował Net.

— Nie bądź obrzydliwy — poprosiła Nika. — Wymyśl coś na poziomie.

— Umiem żonglować jednym jabłkiem.

Lucjan usiadł obok Aurelii i wsunął się pod futro. Klaudia westchnęła i przeniosła się na podłogę. Oparła się plecami o kaloryfer.

— Jest zimny — zauważyła.

— Tata oszczędza biogaz — wyjaśnił Gilbert, a widząc zdziwione spojrzenia, dodał — dom jest samowystarczalny. Prąd i ciepło pochodzą z biogazu. W ogrodzie jest spora biogazownia i kilka zbiorników, w piwnicy generator prądu. Niestety, zimą gaz wolniej się wytwarza.

— Z czego twój stary robi ten biogaz? — zainteresował się Felix.

— Z odpadów organicznych. Liści i takich tam…

— Nieważne z czego, ważne, żeby było ciepło — jęknęła Aurelia.

— Piec jest w piwnicy, a stary zabrania tam wchodzić…

Rozmowę przerwał im stłumiony wybuch. Wszyscy schylili się odruchowo, myśląc o zbiornikach z biogazem. Tylko Gilbert zachował spokój. Wyciągnął z kieszeni telefon i rzucił do niego niedbałe „Halo?”.

— Nigdy więcej obciachowych dzwonków… — mruknął Net. — Nie dotyczy syna szalonego chemika.

— Jak wysiądziecie z autobusu, musicie przejść przez ulicę i dalej prosto — powiedział Gilbert. — To na razie! — Schował telefon i wyjaśnił. — Zapomnieli, jak mają iść. Klemens, Celina, Lambert, Gerald i chyba Zosia.

— Jestem tu — powiedziała cicho zza jego pleców. — Jestem od samego początku.

— A, faktycznie! — chłopak odwrócił się. — Jakoś cię nie zauważyłem. Coś dawno do mnie nie wpadałaś…

— Zerwaliśmy — przypomniała Zosia.

— Powaga?

Przytaknęła energicznie.

— Miesiąc temu… — dodała.

— Nie pamiętam… — Gilbert zmarszczył brwi. — Dlaczego zerwaliśmy?

— Nie zwracałeś na mnie uwagi. — Zosia już prawie szeptała. — Mówiłam ci…

— Sorki. Pewnie myślałem o czym innym, jak to mówiłaś. Ktoś chce sałatki na rozgrzewkę?

— Z biogazu? — uśmiechnął się Net.

— Z biogazu jest tylko sos — odparł bez mrugnięcia Gilbert. — Wszystko, co jest w lodówce, poza piwem, możemy wchłonąć. Reszta jest bezpieczna w piwnicy, w drugiej lodówce. A, miałem tego nie mówić!

— Nie masz czegoś ciepłego? — zapytała Aurelia.

— Jest ciepła cola.

Muzyka zmieniła się na wolniejszą. Lucjan wziął Aurelię za ręce i wyciągnął na środek.

— Rozgrzejesz się — powiedział, okręcając ją dookoła.

Nika spojrzała znacząco na Neta, na co ten zreflektował się i chwycił ją do tańca. Zosia spojrzała na Felixa, ale on jak zwykle tego nie zauważył. Dziewczyna wyglądała zresztą, jakby wiele wysiłku włożyła w to, żeby nie rzucać się w oczy. Miała na sobie prostą, szarą sukienkę. Felix właściwie nie zwracał już uwagi na otoczenie – pochłonęło go rozwiązanie problemu. Zainteresował się zaworem przy kaloryferze. Odkręcił go do wartości maksymalnej, sprawdził odpowietrznik. Potem dotknął rury – ona również była zimna.

— Twój tata tankował samochód przed wyjazdem? — Spojrzał na Gilberta. — Z tej samej instalacji? Może zapomniał przekręcić któryś zawór?

— Jest trochę zimniej niż wczoraj — przyznał gospodarz. — Ale tylko trochę.

Po raz drugi wszyscy schylili się, słysząc wybuch.

— Halo? — rzucił do słuchawki Gilbert. — W jakim lesie?... Po co wchodziliście do lasu?... Nie panikujcie. Nie ma dzików, ani wilków, ani tygrysów. Jestem pewien. Najwyżej pies. Nie ruszajcie się stamtąd. Idę po was. — Schował telefon i oznajmił. — Są gdzieś w promieniu pół kilometra i tropi ich olbrzymi jamnik. Zaraz wracam.

— Czekaj, pójdę z tobą. — Lucjan puścił Aurelię i poszedł za Gilbertem.

— Ale… — Dziewczyna rozłożyła ręce.

— Luz. Zaraz będziemy z powrotem.

Wiktor i Oskar również ruszyli do drzwi, zadowoleni, że wreszcie coś się dzieje.

Nika znalazła w kuchni kilka świec, porozstawiała je w salonie i podpaliła.

— Zróbcie coś, żeby było cieplej — Aurelia spojrzała na Felixa, potem na Neta — to może impreza nie zdechnie do końca.

Felix zastanowił się.

— Zwykle w takich domach są piece sterowane elektronicznie. Można by zaprogramować wyższą temperaturę.

— Przecież tata Gilberta to zauważy — wtrąciła Nika.

— Potem znów ją zmniejszymy.

— Nie możecie przeprogramowywać komuś pieca.

— To proste — zbagatelizował Felix. — Tam są przyciski „Plus” i „Minus”.

— A jak coś zepsujecie?

— Ciebie chyba w ogóle nie obchodzi, że będę miała zepsutego sylwestra — warknęła Aurelia. — Ty nawet nie potrafiłaś się odpowiednio ubrać.

Nika pokręciła głową z rezygnacją i odwróciła się do okna. Faktycznie, miała na sobie swój tradycyjny strój, czyli masywne martensy, grube rajstopy, bluzę z kapturem i kurtkę jeansową. Z okazji sylwestra zamiast czarnej, założyła srebrną spódniczkę. Nie była to kreacja balowa, ale z pewnością trzymała styl.

— Boicie się — prychnęła Aurelia.

— Ja się boję?! — obruszył się Net.

— Chyba nie dasz się sprowokować? — zapytała go Nika.

— Jasne, że nie… Ale naprawdę jest zimno.

— Już po ósmej — stwierdziła Aurelia. — Nie ma sensu się przenosić na awaryjną imprezę… Śliczne dzięki za skopanie mi sylwestra!

— To ma być nasza wina? — zdziwiła się Nika.

— No, moja na pewno nie. Atmosfera jest beznadziejna. Zupełnie nie sylwestrowa. Zatańczysz chociaż? — Spojrzała na Neta.

Nim Net zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Nika chwyciła go za ramię, pociągnęła na środek salonu i poprowadziła do wolnego tańca.

— Ja nie umiem tańczyć — zastrzegł szybko Felix, widząc, że Aurelia przeniosła na niego wzrok.

Dziewczyna pokiwała głową z politowaniem, potem spojrzała na rozmawiających pod ścianą Kubę i Horacego i pokiwała głową jeszcze raz.

Felix poszedł do jadalni po kanapkę. Zosia siedziała przy stole i chrupała orzeszki. Wodziła wzrokiem za chłopakiem wybierającym z półmisków smakołyki i walczyła ze sobą, by coś powiedzieć. Wreszcie przełknęła ślinę i zapytała:

— Czy ty masz jakąś?...

W tym momencie zadźwięczał dzwonek telefonu Felixa.

—Zapal światło przed drzwiami.— To był Gilbert. —Pstrykas jest obok wieszaka.

— OK. Znaleźliście ich?

—Tak, ale teraz wszyscy razem się zgubiliśmy. Będziemy szli za światłem… Nie panikuj! Pewnie jakaś sarna je zostawiła… To nie było do ciebie, sorki.

— Jakie ślady?

—Na śniegu. Celina ma napad babskiej paniki…— Gilbert przez chwilę się śmiał. —Właśnie wchodzi na plecy Klemensa, a Oskar biega dookoła i robi zdjęcia. Szkoda, że tego nie widzisz…

— OK — uśmiechnął się Felix. — Już zapalam światło.

Schował telefon i spojrzał na Zosię.

— Co mówiłaś?

— Nie… — Spuściła wzrok. — Ja tylko…

— Muszę iść — wyjaśnił i wrócił do salonu. — Znaleźli się — oznajmił. — Ale już znów się zgubili.

Utwór się skończył. Net puścił Nikę.

— Głupio się tańczy tylko we dwoje — wyjaśnił. — Przyjdzie reszta, to się impreza rozrusza.

Nika wzdrygnęła się.

— A widzisz! — ucieszył się Net. — Tobie też jest zimno.

— Jest zimno — zgodziła się Nika — ale… miło by było zakończyć ten rok bez ładowania się w kolejne problemy.

— Ocenimy tylko sytuację — obiecał Felix, idąc w stronę hallu. Net radośnie podążył za nim. Nice opadły ramiona i ruszyła do kuchni zrobić herbatę.

Felix zapalił światło na zewnątrz i odnalazł drzwi do piwnicy. Jako jedyne ze wszystkich w hallu i krótkim korytarzyku nie były zamknięte na klucz. Piwnica pachniała wilgocią. Żarówka na górze schodów była przepalona. Chłopcy ostrożnie zeszli po ciemnych schodach. Dotarli na sam dół i Felix zaczął macać dłonią w poszukiwaniu włącznika. Na przeciwległej ścianie żarzyło się kilka czerwonych lampek.

— Zapalę światło — mruknął Net. Po omacku dotarł do lampek i pstryknął znajdujące się nad nimi przełączniki. Lampki zmieniły kolor na zielony, ale nic poza tym się nie wydarzyło. Felix dopiero po chwili wymacał włącznik i pod sufitem zapaliła się goła żarówka. Obaj westchnęli zawiedzeni. Przed nimi, na tle nieotynkowanych ścian, kłębił się szumiący i popiskujący gąszcz rur, zaworów, zegarów, pomp i zbiorników.

— To gdzie ten przycisk „Plus”? — zapytał Net.

— Hm. — Felix potarł brodę. — To trochę bardziej skomplikowane. Ale tamto coś to na pewno jest piec.

Piec, w kształcie kanciastej bryły z wystającym z góry obłym zbiornikiem, stał pod ścianą. Wchodziło do niego kilkanaście różnej grubości rur, na których było kilkanaście różnego rodzaju zaworów.

— Głupio będzie, jak wrócimy z niczym — mruknął Net.

— Hm — powtórzył Felix.

— Przecież znasz się na takich… — Net wyciągnął ręce w stronę gąszczu — takich… rzeczach.

Felix podszedł do pieca, który z pewnością nie był sterowany elektronicznie. Uchylił dzrzwiczki paleniska.

— Ledwo się tli.

— To teraz wymyśl, którym się to podkręca.

Felix chwilę analizował przestrzenny labirynt rur.

— To chyba ten… — Wskazał pokrętło na żółtej rurze. — Wygląda, jakby to był ten.

— Ale wiesz, czy tylko przypuszczasz?

— Przypuszczam, że wiem. — Felix położył dłoń na zaworze i przekręcił. Nic się nie zmieniło. Odkręcił następny – bez efektu. Przekręcenie kolejnych pięciu zaworów również niczego nie dało.

— Pamiętasz, które odkręciłeś? — Net dyskretnie cofnął się i przygotował do ucieczki, gdyby efekt poczynań przyjaciela okazał się za bardzo efektowny.

— Pomóż lepiej, zamiast uciekać. — Felix siłował się już z innym pokrętłem. — Zastał się.

— Ja się tylko cofałem, żeby mieć lepszą perspektywę. — Net podszedł i razem naparli na kolejny zawór. Bez rezultatu.

— Już jest odkręcony — stwierdził nagle Felix. — To idzie tu, stąd tu… — wskazywał palcem kolejne rozgałęzienia — a w końcu wchodzi w ścianę zewnętrzną. Skoro jest odkręcone, a nie leci, to znaczy, że po drugiej stronie musi był jeszcze jeden zawór. Idziemy.

Wybiegli z piwnicy. Net zajrzał do salonu i oznajmił dumnie:

— Jesteśmy na tropie.

Narzucili kurtki, wyszli na dwór i obeszli dom od strony południowo-wschodniej, gdzie zaczynał się taras przerobiony na laboratorium taty Gilberta. Kawałek dalej już opadała skarpa wiślana, a za rozciągającym się w dole lasem drgały malutkie światełka odległych bloków.

— Musi gdzieś tu wychodzić. — Net szedł przodem.

— Czekaj. Mam latarkę.

— Spoko. Dobrze widzę w ciemno… Auć!

Felix założył na czoło latarkę na gumce, zapalił ją i oświetlił podnoszącego się ze śniegu Neta.

— Znalazłem ją metodą organoleptyczną. — Net rozmasowywał nogę. — Piszczeloleptyczną właściwie. To na pewno to. — Wskazał rurę biegnącą dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Łączyła piwnicę z wysokim cylindrycznym zbiornikiem gazu, stojącym kilkanaście metrów dalej.

— Jest zawór! — Felix przyklęknął w śniegu.

— Prosta sprawa. Kręć. Potem zwyczajnie zakręcimy.

— Licz obroty. — Felix kręcił z wysiłkiem. Zawór poskrzypywał, ale ustępował. Był za mały, by kręcić we dwóch. Net wrócił więc do masowania piszczela. Nagle kątem oka zobaczył jakiś ruch w ciemności. Zmartwiał i spojrzał w tamtą stronę. Trzasnęła złamana gałązka.

— Może… — przełknął ślinę. — Może już wrócimy?

— Zaraz. — Felix stękał, a zawór wolno się obracał. — Zardzewiał…

— Coś szumi. — Net rozglądał się nerwowo. — Znaczy działa. Wracajmy do ciepełka.

— Ile było obrotów?

— Eee… pięć.

— Liczyłeś?

— Cztery.

— To w końcu ile?

— Między trzy a siedem. Chyba. Wracajmy wreszcie! Widziałem jakieś coś…

Felix machnął ręką i wstał. Ruszyli z powrotem, ale tuż przed drzwiami Net zatrzymał się raptownie i chwycił Felixa za rękaw.

— Jak wychodziliśmy, tego tu nie było! — Dramatycznym gestem wskazał ziemię. W świetle latarki wyraźnie było widać ślady jakby racic. Ściślej mówiąc, wyglądały, jakby co dziesięć centymetrów ktoś zrobił obok siebie dwa dołki nogą od stołka. Patrzyli na to chwilę.

— To wygląda, jakby coś skakało — zastanowił się Felix.

— Mały kangurek z założonymi na łapki korkami od szampana… Zastanowimy się w środku.

Felix nie słuchał go. Podszedł bliżej do śladów i nachylił się.

— A tu już nie są obok siebie — zauważył. — Tu prawe i lewe ślady są na przemian, jak u człowieka. — Poświecił dalej. Ślady prowadziły do walącej się ze starości szopy w rogu działki, ale równie dobrze mogły prowadzić stamtąd.

— Proszę… — nalegał Net.

— To było coś małego, wielkości średniego psa, ale dwunożne… Zobacz, w kilku miejscach jakby się zataczało.

— Więc to był napruty krasnal Koszałek-Ochlałek. Chodźmy do środka… pliz…

— Zastanawiające…

— Żałuję, że ci to pokazałem. Chodźmy i bawmy się, zamiast tu marznąć!

Gdyby w tym momencie odwrócili się i spojrzeli za siebie, z pewnością straciliby ochotę na zabawę.

Weszli do domu i zdjęli kurtki.

— No, od razu czuć, że cieplej — ocenił Net, starannie zamykając drzwi na zasuwkę.

— Wszedłeś z mrozu i ci się wydaje — sprostował Felix. — To trochę potrwa.

— Co to mogło być? — Net wskazał głową na drzwi.

— Nie wiem, ale same się nie zrobiły — Felix wyjął telefon i wybrał numer Gilberta. — Ostrzegę ich, na wszelki wypadek.

Do hallu weszła Nika.

— I jak postępy w ładowaniu nas w kłopoty? — zapytała ironicznie.

— Widzieliśmy ślady… stepującego dzika albo czegoś…

— To pewnie pies. — Dziewczyna pokręciła głową. — W okolicy jest kilka domów.

— Gilbert nie odbiera — oznajmił Felix. — Masz numer Celiny?

Net wyjął telefon i wybrał numer. Chwilę trzymał aparat przy uchu, ale opuścił go i pokręcił głową.

— Zimno nam — zawołała z salonu Aurelia.

— Pracujemy nad tym — odkrzyknął Net.

Nika założyła ramiona i spojrzała na niego ze złością.

— No co? — Wzruszył ramionami. — Prawdę mówię.

— Zobaczmy, czy piec wystartował — zaproponował Felix.

— Mam złe przeczucia — wolno powiedziała Nika.

Felix i Net zeszli na dół. Piec niestety pracował tak samo jak przedtem. Felix zaczął więc znów analizować układ zaworów, Net za to przyjrzał się dokładniej tablicy z przełącznikami i kontrolkami. Uniósł małą klapkę.

— Tu jest zamek szyfrowy — zauważył.

Felix podszedł i przyjrzał mu się z bliska.

— Najprostszy model! — ucieszył się. W kilka chwil odkręcił cztery śrubki i wysunął klawiaturę. Dochodziły do niej jedynie dwa przewody. — Nie trzeba znać kodu. Wystarczy zewrzeć te dwa kabelki.

Ze środka wysypało się trochę kurzu i kilka ziarenek czarnego piasku.

— Przeginacie! — rozległo się za nimi, aż podskoczyli. Na schodach stała Nika. — Nie można tak buszować komuś po domu.

— Ale jest zimno — Net wzruszył ramionami.

— Aurelii jest zimno — sprecyzowała z przekąsem.

— Dla dobra ogółu to robimy.

— Podłączę to i się zmywamy — dodał Felix.

Nika podeszła do nich. Spojrzała na panel kontrolny na ścianie i wykręconą klawiaturę.

— Jesteś pewien? — zapytała. — Jeśli ojciec Gilberta zamontował zamek kodowy do pieca, to może miał jakiś powód.

— Skąpstwo — podsunął Net, po czym dodał innym tonem — albo wybuchowy charakter pieca… Może to faktycznie… trochę ryzykowne.

— Z drugiej strony… — Felix potarł brodę. — Jeśli tego nie zrobimy, to wszystko, co zrobiliśmy do tej pory, nie będzie miało sensu.

— Jest w tym trochę racji — zgodził się Net.

Spojrzeli na Nikę, a ona oceniła wzrokiem piec i cały bałagan hydrauliczny wokoło.

— Wolę siedzieć w kurtce — zadecydowała.

— Najwyżej zaraz wyłączę. — Felix wysunął jeden z kabli i dotknął do styku drugiego. Nad klawiaturą włączył się wyświetlacz diodowy. Czerwone cyferki wskazywały „02:35”. — To dlatego jest zimno! Zegar jest źle ustawiony i piec wyłączył się na noc.

Nika schyliła się i podniosła z ziemi okrągłą szybkę.

— Co to może być?

— Odpadła od któregoś wskaźnika — wyjaśnił Felix.

— Nie… — Dziewczyna podeszła do okna. — Spójrzcie!

W szybie, tuż nad klameczką, widniał okrągły otwór. Przymierzyła kawałek szkła – pasował idealnie.

— Jest otwarte — zauważył Felix. Okno faktycznie było przymknięte i lekko się kiwało od ruchu powietrza. Sięgnął do klameczki i zamknął je. — Będzie trochę cieplej.

— Po co wycinać w szybie okrągły otwór? — zapytała Nika.

— Na przykład, żeby przeprowadzić tędy sto pięćdziesiątą ósmą rurę — podsunął Net. — Jesteśmy w domu szalonego chemika, który podczas pełni zamienia się w szalonego hydraulika.

— Spróbuję przestawić zegar na dobrą godzinę. — Felix wrócił do klawiaturki. — Może wtedy piec ruszy. Jest… dziewiąta dwadzieścia pięć.

W tym momencie ostatnia cyfra na wyświetlaczu zmieniła się z piątki na czwórkę. Felix znieruchomiał z dłonią o kilka centymetrów od klawiszy.

— To nie była godzina — stwierdził Net. — On coś odlicza… Totimer, a nie zegar.

Felix ponownie zerknął na zegarek. Była dziewiąta dwadzieścia sześć.

— Tyle zostało do północy — powiedział. — Może z jakiegoś powodu piec może wystartować tylko o północy?

— To nie brzmi wiarygodnie.

— Odłączcie to wszystko — poprosiła Nika. — Zakręćcie, co odkręciliście, i chodźmy poszukać piecyka elektrycznego.

— Żebym to ja pamiętał, które zawory odkręcaliśmy — odparł Felix.

Nagle gdzieś wśród rur włączyła się pompa i szum przybrał na sile. Płomień pod piecem jednak nie zwiększył się.

— Lepiej to odłączmy… — Net przełknął ślinę. — Zacznie grzać o północy, to i tak ciepło zrobi się nad ranem. Wyłącz ten licznik i spadajmy stąd.

Felix odłączył przewód i wetknął go w pierwotne miejsce. Wyświetlacz jednak nie zgasł.

— Pięknie… — westchnął Net.

— Tak jest urządzony świat — wyjaśnił Felix. — Jak chcesz zrobić coś dobrego, zawsze zostaniesz ukarany…

Przykręcił klawiaturę na miejsce i pstryknął przełączniki nad lampkami. Nie zmieniły jednak koloru. Pstryknął kilka razy. Bez rezultatu.

— Hm…

— Może zamalujemy je na zielono? — zaproponował Net.

— Musimy o wszystkim powiedzieć Gilbertowi — zadecydowała Nika. — Będzie wiedział, jak to wyłączyć.

— Wkurzy się. To już całkiem zepsuje imprezę.

— Nie widziałam nigdy wkurzonego Gilberta.

— I tak go nie ma. — Felix wzruszył ramionami. — Może to się samo wyłączy z opóźnieniem…

— Przecież ty się znasz na takich rzeczach — jęknął Net. — Wymyśl coś!

— Musiałbym to wszystko rozkręcić.

— Tss… — uciszyła ich Nika i wskazała palcem na górę. Trzasnęły drzwi wejściowe i rozległy się kroki w hallu. — Wrócili.

Chwilę nasłuchiwali.

— Już nie chcesz mu mówić? — zapytał Net.

— Może jednak zaczekamy z tym jeszcze chwilę… — przyznała po namyśle.

— Spróbuję coś wymyślić — obiecał Felix.

Zgasili światło i przyświecając sobie latarką Felixa, weszli po schodach. Net uchylił drzwi i dał znak, że droga wolna. Wślizgnęli się do hallu i korytarzykiem dotarli do kuchni tylnym wejściem. W jadalni podjadali przekąski Klemens, Celina, Lambert i Gerald. Przyjaciele przywitali się z nowo przybyłymi, z Lambertem nieco mniej wylewnie, a Net wyjątkowo chłodno powitał Geralda – wciąż nie mógł mu wybaczyć prób poderwania Niki na początku roku szkolnego.

— Droga od przystanku jest prosta jak drut — zauważył Felix. — Tu się nie można zgubić.

— Nie było łatwo, ale dokonaliśmy tego — wyjaśniła Celina, podrygując do muzyki. Na obcisłe legginsy założyła krótką sukienkę z mieniącego się złoto materiału. Przy jej niskim wzroście i więcej niż lekkiej nadwadze dawało to efekt odwrotny do zamierzonego, ale dziewczyna kompletnie się tym nie przejmowała. — Gonił nas potwór — dodała, chrupiąc chipsa.

— W twojej głowie — uzupełnił Gilbert.

— Nie masz piecyka elektrycznego? — zapytała Klaudia.

— W tym domu to bez sensu. Nie po to agregat spala gaz i produkuje prąd, żeby potem używać prądu do ogrzewania.

Klaudia zmarszczyła brwi, bo najwyraźniej z całej wypowiedzi zrozumiała tylko, że piecyka nie ma.

— Tańczymy? — zapytała Celina. — Muszę się rozgrzać. I zapomnieć o ostatniej półgodzinie.

Muzyka właśnie zmieniła się na szybszą. Celina podbiegła do wieży, pogłośniła i zaczęła podskakiwać na środku salonu, nie zwracając uwagi na otoczenie. Jej nastrój stopniowo udzielił się reszcie i po chwili kolejni imprezowicze pląsali na parkiecie. Aurelia zapomniała na chwilę, że jest zła. Po raz pierwszy wszyscy mogli zobaczyć tańczącego, a właściwie usiłującego tańczyć Klemensa. Oficjalny już chłopak Celiny ważył tak ze dwa razy za dużo, więc poruszał się z gracją właściwą niedźwiedziom brunatnym. Nikt za to nie patrzył na Zosię, podrygującą samotnie w rogu salonu. Po ścianach, meblach i ubraniach tańczących przesuwały się punkciki światła z aluminiowego nastrojnika, który kręcił się teraz całkiem szybko. Klaudia zapomniała, że na balu halloweenowym obraziła się na Geralda, teraz śmiała się i tańczyła z nim. Celina obracała się wewnątrz kółka, które tworzyli Klemens, Wiktor i Oskar. Dalej tańczyli przytuleni Aurelia z Lucjanem i Nika z Netem. Felix za to, przyświecając sobie małą latarką, oglądał grzbiety książek na regale.

Chwilowo wszyscy zapomnieli o zbyt niskiej temperaturze.

Po kilku szybkich utworach towarzystwo zmęczyło się i rozeszło, żeby odpocząć lub się czegoś napić. Zostali tylko obracający się wolno Gerald i Klaudia. Net i Nika podeszli do wciąż stojącego przed biblioteczką Felixa.

— Czemu nie tańczysz? — zapytała Nika. — To bardzo przyjemne. Mógłbyś spróbować.

— Nie lubię. — Felix wzruszył ramionami. — Ty nie zbierasz motyli. Mogłabyś spróbować.

— Jesteś na coś zły?

— Po ostatniej aferze obiecałem sobie, że nie będziemy się dotykać do niczego, co pachnie kłopotami. — Felix wskazał głową hall i drzwi do piwnicy. — A właśnie uruchomiliśmy jakiś megaskomplikowany system sterowania piecem. Jestem zły, ale na siebie.

— Luz, stary. — Net poklepał go po ramieniu. — Przecież nic się nie dzieje.

— Jak nic? Tentimercoś odlicza.

Net spochmurniał.

— Już prawie zapomniałem… Muszę coś zjeść, to może znów zapomnę.

— Powinniśmy wymyślić rozwiązanie, a nie zapominać — zauważyła Nika.

— Więc coś zjedzmy, a potem wymyślajmy.

Przeszli do jadalni.

Stojąca na uboczu Zosia odprowadziła ich wzrokiem, a potem podeszła do Aurelii, która siedziała samotnie na sofie.

— Jak to robisz? — zapytała zupełnie nie w swoim stylu.

Aurelia spojrzała na Zosię, jakby ta pojawiła się tu nagle, wyskakując z innego wymiaru.

— Co jak robię?

— No… że taka fajna jesteś. Że możesz podejść do chłopaka i powiedzieć, żeby z tobą zatańczył. Albo… oni sami proszą.

— O co ci właściwie chodzi? — Aurelia byłaby niewiele bardziej zdziwiona, gdyby zaczął do niej mówić portret ze ściany. Nie mogła sobie przypomnieć, by Zosia odezwała się do niej choćby słowem od początku pierwszej klasy.

Zosia nabrała powietrza i wyrzuciła z siebie:

— Chciałabym być taka jak ty.

Aurelia patrzyła na nią wytrzeszczonymi oczami, a potem wybuchnęła śmiechem. Trwało to dłuższą chwilę, a Zosia, o dziwo, nie zamierzała uciec. W końcu Aurelia wyśmiała się, spojrzała na koleżankę i wtedy zrozumiała, że tamta mówi jak najbardziej serio.

— Nie masz predyspozycji, dziewczyno. — Pokręciła głową. — Dla chłopaków jesteś niewidzialna. Jak jesteś chora, to nawet nikt nie zauważa, że cię nie ma w szkole.

— Co robię nie tak? — nalegała Zosia.

— Wszystko! — Aurelia wskazała na jej ubranie i skrzywiła się z niesmakiem. — To strój do pielenia grządek. Buty po babci. A włosy masz, jakbyś umyła głowę w kiblu. Nie umiesz rozmawiać. Beznadziejna jesteś i tyle. Jak możesz myśleć, że mogłabyś być taka jak ja?

Słysząc to, Zosia powinna czmychnąć, gdzie pieprz rośnie. A jednak stała jak kupka nieszczęścia. Głośniki zaczęły trzeszczeć, muzyka grała coraz słabiej, aż wreszcie ucichła całkiem.

— Jesteś najfajniejsza z całej klasy — wyszeptała. — Odwdzięczę ci się…

— Jak?

Zosia wzruszyła ramionami.

— No tak! — parsknęła Aurelia. — Co ty możesz mi dać w zamian… Ale niech będzie. Zaczynają się przeceny, w czwartek idziemy z Klaudią na zakupy. Weź kaskę, to trochę cię… reanimujemy. Przynajmniej coś się będzie działo. — Wzdrygnęła się, bo już ochłonęła po tańcu. — Zimno. Zróbcie coś!

To ostatnie było skierowane do Felixa i Neta, którzy właśnie weszli do salonu z kanapkami w dłoniach. Idąca za nimi Nika zacisnęła usta.

— Poproś Lucka — powiedziała — albo sama coś wymyśl.

— Ja nie jestem od wymyślania — parsknęła Aurelia.

— Przyszłyśmy się bawić, nie myśleć — poparła ją Klaudia.

— Poza tym zdechła muzyka.

Klaudia tylko mruknęła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowała i włożyła do ust sałatkę warzywną i kawałek bułki.

Felix pogmerał chwilę w plecaku i wyjął z jednego ze swoich urządzeń dwa akumulatory AA. Sprawnie wymienił te zużyte w odtwarzaczu i w salonie znów zabrzmiała muzyka.

— Zimno — przypomniała Klaudia.

Nika spojrzała na nią, jakby chciała ją uderzyć. Felix rozejrzał się po pokoju.

— Tu gdzieś powinien być… — Jego uwagę zwróciła zastawiona bibelotami półka za sofą. Zajrzał za oparcie i uśmiechnął się. — Kominek!

— Zanim zaczniecie przemeblowanie, może zapytajcie Gilberta — poprosiła Nika.

— Obsługa kominka jest elementarnie prosta. — Felix już przymierzał się do przesuwania mebli.

W drzwiach pojawił się Gilbert i reszta chłopców.

— Dlaczego nic nie mówiłeś, że tu jest kominek? — zapytała ze złością Aurelia.

— Bo nie pytałyście — zbagatelizował Gilbert. — No i nie jest szczególnie zimno.

— Nam jest!

— Niedostatecznie artykułowałyście.

— Co niedostatecznie…? — zapytała Klaudia, ale Gilbert nie odpowiedział. Razem z Felixem, Netem i Lucjanem chwycili kanapę, obrócili ją o sto osiemdziesiąt stopni i przesunęli, by stała trzy metry od kominka. Potem dosunęli fotele. Parkiet taneczny praktycznie przestał istnieć, ale powstał całkiem przyjemny kącik wokół kominka.

— Ładny — zauważyła Nika. — Dlaczego był zastawiony?

— Mama boi się ognia.

— To dlaczego wyszła za chemika?

— Coś jej tam naściemniał przed ślubem, że niby doświadczenia przeprowadza w temperaturze pokojowej.

Nika nie miała więcej pytań.

Oskar pstrykał zdjęcia.

— Po co ci tyle zdjęć? — zapytał Gerald.

— Wrzucę na bloga.

— Dasz mi kilka? Też zakładam bloga.

— Widziałem wolny adres — poradził mu Net — www.malytroglodyta.pl.

Gerald spojrzał na niego ponuro i odszedł. Net z zaskoczeniem stwierdził, że całkowicie przestał się już bać Geralda.

Aurelia i Klaudia zajęły już dwa największe fotele, stojące najbliżej paleniska, reszta rzuciła się na kanapę. W mniejszy fotel wtłoczył się Klemens, wypychając z niego Kubę. Celina wgramoliła się Klemensowi na kolana. Na sofie zmieścili się Lucjan, Oskar, Wiktor, Lambert i Gerald.

— Możecie się ciut ścieśnić? — Felix spojrzał na Klaudię i Aurelię, rozparte wygodnie.

— Przynieś sobie własny fotel — poradziła mu Klaudia.

— Przyniosłem ten, na którym siedzisz…

— I skombinujcie jakieś drewno, czy coś.

Felix westchnął.

— Nie ma drewna… — przyznał. — Nie mów tylko, że kominek jest na biogaz.

— Drewno jest za domem — odparł Gilbert — pod daszkiem przy szopie.

— Nie wychodzę na zewnątrz! — oświadczył Net.

— My już dziś się namarzliśmy — zastrzegł Oskar.

Felix westchnął ponownie, wyciągnął z kieszeni i założył na czoło latarkę na gumce, po czym ruszył w kierunku hallu. Net skrzywił się, ale poszedł za nim. Założyli kurtki i otworzyli drzwi. Felix omiótł okolicę snopem światła z czołówki. Udzieliły mu się nieco obawy przyjaciela.

— Nic nie widać — stwierdził cicho.

— A ślady?

— Zmartwiłbym się, gdyby zniknęły.

Wyszli i zamknęli za sobą drzwi. Wolno ruszyli w kierunku szopy. Skradali się, jakby w okolicy czaił się snajper. Net co chwila odwracał się, ale nie miał pomysłu, co zrobiłby, gdyby coś tam zobaczył. Żarówka nad drzwiami była tak słaba, że w jej świetle ledwo majaczyły krzywa brama i rozpadająca się szopa. Pod zapadniętym daszkiem faktycznie leżały ułożone brzozowe polana. Ślady Koszałka-Ochlałka czy może kangurzątka z korkami od szampana zamiast butów zakręcały do rozdarcia w siatce i nikły w lesie, co przyjaciele przyjęli z ulgą.

— Można by wziąć do spalenia całą szopę — zauważył Net.

W tym momencie usłyszeli za sobą skrzypienie śniegu. Odwrócili się gwałtownie, wypuszczając z rąk drewno. W ich kierunku szła Nika.

— Co się tak wytrzeszczacie? — zapytała, zasłaniając oczy przed światłem Felixowej latarki. — Przyszłam pomóc.

— Lubisz chyba siwych facetów — Net zaczął zbierać upuszczone drewno.

— Zabierzmy jak najwięcej, żebyśmy tu nie musieli wracać — mruknął Felix.

Zebrali drewno i z trudem łapiąc równowagę, ruszyli z powrotem.

— Patrzcie! — Net zatrzymał się gwałtownie w połowie drogi. Ich ślady przecinał świeży trop pijanego krasnoludka. Z pewnością powstał przed chwilą, kiedy nakładali drewno.

— Chodźmy lepiej do domu… — wyszeptała Nika.

Zanim zdążyli się poruszyć, coś furknęło za nimi. Odwrócili się, ale zobaczyli tylko opadający pył śnieżny i znajome już ślady. Net wrzasnął piskliwie, gdy coś otarło się o siatkę ogrodzenia.

— Bez gwałtownych ruchów — wycedził Felix. — Przejdźmy te dziesięć metrów i będziemy bezpieczni.

Ruszyli krok za krokiem, starając się nie biec. Krótki marsz zdawał się nie mieć końca. Wreszcie Net nacisnął łokciem klamkę i ogromnym wysiłkiem woli zdobył się na przepuszczenie Niki.

Zatrzasnęli za sobą drzwi i rzucili drewno wprost na podłogę.

— Widzieliście, co to było? — zapytała szeptem Nika.

— Małe zwierzę — odparł bez przekonania Felix. — Lis…

— Turbolis! — poprawił go Net. — Odrzutolis! Widziałeś, jak pruł?

— Nie widziałem…

— Właśnie! Był za szybki jak na lisa. — Net zamknął wszystkie zamki w drzwiach. — To był nadlis! Torpedolis! Rakietolis!

— Nie wiem, co to było, ale jest na zewnątrz. — Felix otrzepał i odwiesił kurtkę. — Nie zamierzam wychodzić aż do północy, a wtedy wszędzie będzie pełno błysków i huku, a stracholis zaszyje się w swojej norze.

— To nie było zwykłe zwierzę — powiedziała cicho Nika.

— Lisołak… — mruknął Net. — Jak przyjedzie tata Felixa, poprosimy, żeby podjechał tyłem pod same drzwi. Przeskoczymy.

Wnieśli drewno do salonu i ułożyli obok kominka.

— Co macie takie miny? — zainteresował się Gilbert.

— Widzieliśmy potwora — oznajmił Net. — Jak to drewno się wypali, po następne idzie ktoś inny.

— Boicie się ciemności? — uśmiechnęła się z politowaniem Aurelia.

— Udowodnij, że ty się nie boisz — odparowała Nika. — Obejdź teraz dom dookoła.

Aurelia przestała się uśmiechać.

— Za zimno.

— Dam ci moją kurtkę i koc.

Aurelia burknęła coś pod nosem i zamilkła. Po chwili, jakby od niechcenia, wstała z fotela i usiadła na kolanach Lucjana zajętego rozmową z Wiktorem. Klaudia poszła w jej ślady i zajęła miejsce na kolanach Geralda. Skrzętnie wykorzystał to Net. Usiadł na wolnym miejscu i pociągnął do siebie Nikę. Felix zajął się rozpalaniem ognia.

Pięć minut później wszyscy siedzieli na fotelach lub na miękkim dywanie przed nimi.

— Scena jak z filmuPojutrze— zauważył Net. — Siedzimy otoczeni rosnącym mrozem i czekamy na ratunek taty Felixa. To znaczy… niektórzy z nas czekają.

Płomienie wolno nagrzewały pomieszczenie. Z głośników sączyła się spokojna muzyka.

— Kto miał załatwić fajerwerki? — zapytał nagle Lucjan.

— Nie mam pojęcia — odparł Lambert.

— Chyba właśnie ty…

— Nie pamiętam niczego takiego.

— Nie można by „pożyczyć” z laboratorium twojego taty kilku odczynników? — zapytał Net. — Potrafisz chyba coś… zreakcjonować, żeby zrobić huk i błysk?

— Taki miałem plan, ale stary mnie przejrzał — odparł smutno Gilbert. — Zainstalował w drzwiach skomplikowany zamek.

— Felix ma klu… auu! — Net nie dokończył, bo Felix kopnął go w kostkę.

— Próbowałem namówić ojca, żeby nam zostawił trochę trotylu — ciągnął Gilbert. — Niedużo, nie więcej niż dwa kilo, ale po tym, co zrobiłem w zeszłym roku, nie zgodził się.

— A co zrobiłeś? — zainteresowała się Celina.

— Aaa… Właściwie to obiecałem, że nie będę o tym mówił. No, było trochę huku generalnie.

Felix przysunął się do fotela, na którym siedzieli Net i Nika.

— Dwie godziny dwadzieścia osiem minut — wyszeptał.

— Nigdy jeszcze tak się nie obawiałem, co przyniesie Nowy Rok. — Net wzdrygnął się, choć nie było już zimno.

— Możetimerdojdzie do zera i nic się nie stanie. Ta instalacja jest bardzo pogmatwana, nawet jak na tak stary piec. To może być jakiś stary obwód.

— Nie wypadasz przekonywająco. Czuję, że narozrabialiśmy. Moja mama nie może się denerwować.

— Nie jest w ciąży — przypomniał Felix. — Już urodziła.

— Ale karmi...

— No to co? Najwyżej nie może palić.

— A jak zapali z nerwów?

— Przecież ona nigdy nie paliła.

— Zdenerwuje się i zapali niechcący...

— Przestań już... — poprosiła Nika.

Net przestał, ale tylko na chwilę.

— Za trzy utwory będzie coś szybszego — powiedział. — Może wykorzystamy, że wszyscy zaczną tańczyć, i sprawdzimy, czy się nie wyłączyło…

— Nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że się nie wyłączyło.

Gdy rozpoczął się szybszy utwór, w salonie było już całkiem ciepło. Część imprezowiczów postanowiła potańczyć. Sofę i fotele zsunięto bliżej kominka, ktoś pogłośnił muzykę.

Z kuchni przyszedł Gilbert i ściszył muzykę. W ręku trzymał pustą butelkę po piwie.

— Z lodówki zniknęło jedno piwo — zauważył ponuro.

Wszyscy spojrzeli na Lucjana.

— No co? — Posądzony szczerze się oburzył. — Jak ginie piwo, to od razu ma być moja sprawka?

— Beknij! — poleciła Aurelia. — Znaczy… chuchnij.

Chłopak posłusznie chuchnął.

— Faktycznie… — przyznała Aurelia, krzywiąc się lekko. — To nie on.

Gilbert wpatrywał się w pustą butelkę i marszczył brwi.

— Stary zleje cię za to? — zapytał Lucjan.

— Nie. Chociaż to byłaby ciekawa odmiana, bo nigdy mnie nie bił.

Lucjan zamrugał oczami, usiłując zrozumieć sens tych słów. Zrezygnował.

— Nic nie poradzisz. — Pogłośnił muzykę i wrócił do tańca.

Nika podeszła do parapetu i zamarła.

— Musicie coś zobaczyć — powiedziała dziwnie nienaturalnym tonem.

Felix i Net podeszli i wyjrzeli za okno.

— Tam! — Nika wskazała palcem. Za bramą, na granicy cienia, coś się poruszało. Pędziło zygzakiem, wyrzucając w powietrze tumany śniegu.

Felix podbiegł do swojego plecaka, wyszarpnął ze środka lunetkę z noktowizorem i wycelował za okno. Ekran pozostał czarny.

— Nie działa! — Felix potrząsnął urządzeniem. — Miało być wszystkoodporne…

— Nie jest odporne na brak baterii — zauważyła Nika.

— Fakt! — Felix klepnął się w czoło i spojrzał na leżący obok wieży odtwarzacz MP3.

— Nie spiesz się. Już zniknęło.

Wpatrywali się w mrok, ale nic więcej się tam nie poruszyło. Net spuścił głowę i zapytał cicho:

— Dlaczego nie możemy po prostu przyjść na imprezę, wynudzić się i wrócić do nudnego domu?... O mamusiu! — wykrzyknął nagle i wskazał za okno, na miejsce tuż przy budynku. Zrobił to na tyle głośno, że Wiktor, Oskar i Celina przestali tańczyć i podeszli do okna.

Patrzyli dłuższą chwilę. Śnieg na całym niemal podwórku poprzecinany był znajomymi śladami.

— To właśnie takie ślady widziałam w lesie — wyszeptała złowieszczo Celina.

— A widziałaś to coś, co je zostawiło? — Felix spojrzał na nią poważnie.

— Przez całą drogę wszyscy wmawiali mi, że mi się przywidziało.

— A jak wyglądało to przywidzenie?

— Było skulone i biegło bardzo szybko.

— Zająca widziałaś — rzucił Wiktor.

— To nie są ślady zająca — pokręcił głową Felix. — Na pewno nie.

— Więc czego?

— Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić i sprawdzać — zastrzegł Net.

— Cokolwiek by to było, tu się nie dostanie — orzekł Wiktor i machnął ręką.

Oskar i Celina stali chwilę, ale szybko stracili zainteresowanie śladami i wrócili do tańca.

Felix, Net i Nika usiedli na pustej sofie i zapatrzyli się w ogień. Ochota na zabawę całkiem im przeszła. Obok przysiadł się Gilbert.

— Macie jakieś doświadczenie literackie? — zapytał. — Zacząłem pisać książkę i nie mogę się zdecydować, czy to ma być kryminał, czy romans.

— Ty lepiej nie wypowiadaj się w sprawach uczuciowych — poradziła mu Nika. — Nawet nie zauważyłeś, że rzuciła cię dziewczyna.

— To był taki nowoczesny związek — Gilbert rozłożył ręce. — Dawaliśmy sobie dużo swobody. Myślałem, że wzięła sobie miesiąc wolnego.

— Ciekawe podejście. — Nika pokiwała głową.

— Powinniśmy ci coś powiedzieć… — Felix odwrócił się do Gilberta i nabrał powietrza. — Odkręciliśmy zawór od tego zbiornika, co stoi w ogrodzie.

— Stoi? — upewnił się Gilbert. — Wszystkie zbiorniki są pod ziemią.

— To jeden duży się… wysunął — Net wzruszył ramionami.

— To duże coś to rakieta.

— Jaka rakieta?

— Kosmiczna. Tata próbuje wyprodukować superpaliwo rakietowe. Pamiętacie? Mówiłem wam poprzednio.

— Coś wspominałeś — przytaknął Net. — Więc na razie wykorzystuje rakietę jako zbiornik na gaz?

— Nie. Rakieta jest rakietą. Ma polecieć w kosmos i odegraćMazurka Dąbrowskiegozmiksowanego z IX Symfonią Beethovena.

— Przenajświętsza matryco dyskowa… — Net zbladł.

Gilbert uniósł brwi i spojrzał na nich pytająco.

— Myślę, że twój stary nie wkurzy się o wypite piwo — powiedział wolno Felix. — To piwo to będzie małe piwko w porównaniu z innym większym problemem.

— Palącym problemem — uzupełnił Net. — Kosmicznym problemem.

— Mówicie o rakiecie? Na szczęście jest zabezpieczona jeszcze kilkoma zaworami w piwnicy — uspokoił ich Gilbert.

Felix i Net spojrzeli na siebie.

— A gdyby… — zaczął Net. — Gdyby, tak czysto teoretycznie, ktoś odkręcił również te zawory w piwnicy?

— Zaczęłyby się napełniać zbiorniki rakiety.

— Ale nie wystartuje… nie wystartowałaby od tego?

— Jasne, że nie! Jest jeszcze tablica kontrolna, która odłącza wszystkie obwody. I zamek kodowy.

Felix zamknął oczy i przyłożył dłoń do czoła.

— Chcieliśmy tylko podkręcić piec… — powiedział cicho Net.

— Trzeba było zapytać. Tam jest takie małe pokrętło. Wystarczyło je przestawić z pozycji „bardzo zimno” na „zimno”. Wtedy by się zrobiło ciepło.

— Przecież wszyscy mówili, że jest zimno!

— Jakoś tak mało zdecydowanie.

— Pytając nadal czysto teoretycznie — odezwał się wolno Felix — jak wygląda procedura przerywania startu?

Gilbert wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Konstrukcja rakiety jest tak niedopracowana, że jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy. Start teraz byłby zbyt ryzykowny.

— Trzeba było zacząć od zaprojektowania procedury przerwania startu! — wykrzyknął Net. — To elementarne!

— Nie wiadomo by było, co właściwie przerywać — odparł Gilbert. — Procedura startu też jest niedopracowana.

— Zdaje się, że rozmawiasz z ludźmi… — Felix zastanowił się — …którzy ją dopracowali.

Gilbert patrzył na nich dłuższą chwilę, a jego twarz powoli zmieniała wyraz.

— Łał! — wykrzyknął wreszcie. — Super! Odpalimy rakietę!

Przyjaciele spojrzeli po sobie.

— Więc nie jesteś zły? — zapytał ostrożnie Net.

— Skąd! Nie mogłem się doczekać, kiedy to się stanie. Te zabezpieczenia w piwnicy to przede mną. Lecę po kamerę!

Pobiegł na piętro i wrócił po kilku sekundach z małą kamerką w dłoni.

— A twój stary się nie wścieknie? — zapytał Net.

— Jeśli rakieta wybuchnie i zmiecie dom, to może się wkurzyć. Ale jak nie zmiecie, to raczej nie.

— Nie wolałby być przy starcie? — Felix był mocno zdziwiony.

— Zawsze mówił, że jak w końcu rakieta wystartuje, to on chciałby wtedy być daleko stąd.

— Nie chcę pytać, ale i tak to zrobię. — Net otarł pot z czoła. — Dlaczego?

— Mówił, że jak rakieta pierdyknie przy starcie, to on musi przeżyć, żeby zrobić następną. Chciał ją odpalić zdalnie z Żoliborza.

Felix zerknął na zegarek i powiedział:

— Mamy trzy minuty. Żoliborz nie wchodzi w grę. Możemy coś zrobić?

— Przygotować aparaty.

— Chodziło mi raczej o to, czy lepiej schować się w piwnicy, czy uciekać w las.

— W las to raczej nie. Nie wiadomo, gdzie spadnie.

— Przecież to rakieta kosmiczna…

— Ale nigdy nie testowana. Spadnie na pewno.

Felix chciał powiedzieć, że taką rakietę powinno się testować na pustyni albo na środku oceanu, ale przeszkodziła mu w tym reszta towarzystwa, która wyległa przed dom, by obserwować fajerwerki.

Zza domu dał się słyszeć narastający syk, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi, ze wszystkich stron dochodziły już bowiem odgłosy odległych eksplozji odpalanych przedwcześnie rakietnic. Nie trzeba było nikogo zachęcać, by stanął po przeciwnej stronie domu – wszyscy tam poszli, żeby widzieć fajerwerki nad Warszawą.

Oskar spojrzał na zegarek i zaczął odliczać.

— Trzydzieści, dwadzieścia dziewięć…

— Czy podczas startu… — Net nachylił się do Gilberta — będziemy tu bezpieczni?

— To będzie pierwszy start, więc wszystkie doświadczenia przed nami — oświadczył poważnie Gilbert.

— Dziewiętnaście… osiemnaście… — odliczał Oskar.

— Czy rakiety często wybuchają podczas startu? — nalegał Net.

— Od czasu do czasu. Dlatego personel naziemny zawsze siedzi w odległym schronie.

— Piętnaście… czternaście…

— W schronie… A częściej wybuchają na ziemi, czy już po starcie?...

— Oj, cierpliwości. Zostało piętnaście sekund. Przekonamy się.

— Dziesięć… dziewięć…

— Jeśli rakieta wybuchnie na ziemi… — zaczął Net — to czy dom wytrzyma?

— Nie. Raczej nie — ocenił Gilbert. — W zbiornikach rakiety są jakieś cztery tony sprężonego gazu. Zero szans.

Net zamknął na moment oczy i chwycił dłoń Niki.

— Pięć, cztery…

— Za późno, żeby uciekać. — Spojrzał dziewczynie w oczy. — Zanim zginiemy… chciałbym, żebyś wiedziała…

Nie dokończył. Syk zza domu zamienił się w ryk.

— Zero!!!

Nad Warszawę wystrzeliły dziesiątki tysięcy fajerwerków. Jasny błysk oświetlił las po obu stronach domu, a ryk przybrał na sile. Potem cień domu zmalał, spełzł z koron drzew na ziemię i zaczął się szybko skracać – rakieta wznosiła się prosto w niebo. Huk przetoczył się nad okolicą i zaczął cichnąć, ustępując miejsca kanonadzie znad Warszawy. Pojedyncze wystrzały zlewały się w jeden huk, który niósł się nad lasem i odbijał echem od odległych bloków.

— Ale fajerczydło odpalił twój sąsiad! — wykrzyknął Lucjan. Chciał iść zobaczyć, ale obejmująca go Aurelia nie puściła go, żeby nie zmarznąć.

Felix, Net, Nika i Gilbert wyszli zza domu i spojrzeli w górę. Rakieta była już kilkaset metrów nad ziemią i dalej wznosiła się nieco chwiejnie, ale zdecydowanie nie miała zamiaru spadać ani wybuchać. Po chwili płomienie odrzutu zniknęły w chmurach. Jeszcze przez moment widać było bladą poświatę, nim i ona zgasła. Poczuli swąd spalenizny, otoczył ich dym.

Nie bacząc na to, imprezowicze rzucili się do składania sobie życzeń. Zdaje się, że nikt poza Felixem, Netem, Niką i Gilbertem nie był świadom tego, co się właśnie wydarzyło.

Przyjaciele odetchnęli. Klepali się po ramionach i ściskali ze śmiechem, wszyscy składali życzenia wszystkim. Aurelia porzuciła Lucjana, żeby pod nieuwagę Niki wyściskać Neta, potem – krócej – Felixa i pobiegła do domu. Zosia niespodziewane rzuciła się na szyję Felixa, i zaczęła go obcałowywać. Opamiętała się dosyć szybko i również czmychnęła do domu, pozostawiając Felixa nieco oszołomionego. Gerald wykorzystał zamieszanie, by pod nieuwagę Neta złożyć wylewne, dokładne i całuśne życzenia Nice.

Wreszcie przyjaciele zostali sami z Gilbertem. Przeszli na drugą stronę domu do platformy startowej. Felix poświecił latarką – beton był osmalony.

I wtedy nagle zaczął padać śnieg. Pierwsze płatki rozpuszczały się na dymiącym betonie, ale następne osiadały bez przeszkód, by zamaskować ślady startu.

— Nie wybuchła. — Net stwierdził oczywistość.

— I chyba nie zamierza na razie spadać — dodał Felix.

— Wkręcałem was. — Gilbert uśmiechnął się pod nosem. — Rakieta była gotowa. Stary pracował tylko nad paliwem.

Spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

— To chyba nazywa się dowcip akademicki — powiedział ponuro Felix. — Najpierw wymaga wielu przygotowań, a potem długiego tłumaczenia, o co chodziło.

— Chodziło o to, żeby było ciekawiej. Sami zaczęliście grzebać przy instalacji startowej. Szampan! — odwrócił się i pobiegł do domu.

Przyjaciele z niewyraźnymi minami weszli za nim. Ponieważ ostatnia osoba opuszczająca dom w zeszłym roku zapomniała zamknąć drzwi, wnętrze wychłodziło się jeszcze bardziej, a do salonu dostało się trochę dymu. Wszyscy zostali w kurtkach.

— Teraz to cieplej już nie będzie — westchnął Gilbert, mijając przyjaciół z butelką szampana. — Jest pierwszy stycznia, temperatura minus dwanaście stopni, a nasz zapas biogazu wchodzi na orbitę.

— Jak to jest, że twój stary wkurzy się o piwo — zapytał Wiktor — a o szampana nie?

— Jest bezalkoholowy.

— Zdawało mi się, że na zewnątrz, jak składaliśmy sobie życzenia, czułam od kogoś piwo — zauważyła cicho Nika. — Nie pamiętam tylko od kogo.

Teraz dopiero impreza rozkręciła się na całego. Niewiele brakowało, by Felix, Net i Nika uznali, że problem rakiety rozwiązał się sam i mogą wreszcie zacząć się bawić jak ludzie. Humor zepsuł im ciężki helikopter, który przeleciał nisko nad domem wpół do pierwszej. To znaczyło, że kłopoty dopiero się zaczynają.

Gdy dochodziła pierwsza w nocy, na podjeździe przed domem zahamował z poślizgiem samochód, wyglądem przypominający wojskowy, i wysiadł z niego ktoś wyglądający na żołnierza.

— Zamknęliśmy drzwi? — zapytał Net, ale zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł ów ktoś w zielonej zdecydowanie wojskowej kurtce. Razem z nim do środka wpadła zamieć śnieżna.

— Szczęśliwego Nowego Roku! — rzucił pan Polon, tata Felixa.

— Miałeś być między drugą a trzecią — zauważył Felix.

— No, ale jestem wcześniej. — Tata był bardzo zdenerwowany. — Ładujcie się do samochodu. Już, już!

Pożegnali się ekspresowo i wybiegli na mróz, pospiesznie zapinając kurtki.

— Tato, czy?... — zaczął Felix.

— Wsiadajcie — przerwał mu ojciec. — Po drodze wszystko wyjaśnię.

Przyjaciele wskoczyli na tylne fotele i zapięli pasy. Tata ruszył z poślizgiem.

— Oni jeszcze nie wiedzą, ale my już policzyliśmy — powiedział. — Odpalenie nastąpiło godzinę temu gdzieś z tej okolicy.

Przyjaciele spojrzeli po sobie i nagle poczuli, jak robi im się zimno.

— Odpalenie czego? — zapytał dziwnie wysokim głosem Felix, choć dobrze wiedział, o czym mowa.

— Rakiety. Wojsko wie, że odpalono ją gdzieś z południowej części Warszawy. W Instytucie mamy dokładniejsze przyrządy, więc określiliśmy obszar o średnicy kilometra. W samym środku tego obszaru jest dom państwa Kurtaczów. Docent Maćkowiak przypomniał sobie, że wspominałem, gdzie spędzacie sylwestra. Zadzwonił do mnie. Dlatego jestem. Wojsko wkrótce określi precyzyjniej obszar i zablokuje tę część miasta, żeby odszukać dokładne miejsce startu i wszystkich przesłuchać.

— Co ich obchodzi jakaś rakieta? — zapytał również nienaturalnym głosem Net.

— Tak duża rakieta może wynosić na orbitę broń, na przykład głowicę nuklearną.

Wjechali na asfalt. Tu też było ślisko, więc tata nie rozpędzał się.

Z padającego śniegu wyłonił się jadący z przeciwka samochód. Gdy zbliżył się na sto metrów, włączył długie światła i zaczął zjeżdżać na środek jezdni. Tata wcisnął hamulec, ale było zbyt ślisko. Żeby uniknąć zderzenia, odbił w bok. Przyjaciele złapali się, czego tylko mogli, spodziewając się katastrofy. Land Rover zjechał na pobocze. Prawe koła zadudniły na zmarzniętych nierównościach. Tata, zupełnie nie w swoim stylu, rzucił przekleństwo pod adresem tamtego kierowcy. Gdy oba pojazdy dzieliło może piętnaście metrów, tamten zakręcił, ustawiając samochód prawie w poprzek drogi.

— Co on wyprawia?! — krzyknął tata i w ostatniej chwili skręcił w gruntową zatoczkę, omijając o centymetry krawędź rowu. Tyłem mocno zarzuciło, więc pan Polon skontrował kierownicą. Zamiast wracać na drogę, wybrał bezpieczniejsze rozwiązanie – ośnieżony zjazd na pole. Samochodem rzucało, ale bezpiecznie zjechał na dół.

— Widzieliście jego numery? — zapytał tata. — Zadzwonimy na policję. Pewnie jest pijany.

Felix odwrócił się.

— TO była policja! — zauważył nagle.

Samochód zawrócił i dopiero teraz włączył niebieskiego koguta.

— Muszę się zatrzymać — powiedział tata.

— Jedź! — krzyknął Felix. — Potem ci wytłumaczę.

Ton jego głosu sprawił, że tata wcisnął gaz i wjechał w dróżkę prowadzącą do lasu. Radiowóz skręcił za nimi, ale droga nie była odśnieżona, więc przejechał ledwie kilka metrów i ugrzązł w śniegu.

— Zapnijcie pasy! — krzyknął tata.

— Zapięte od początku! — odkrzyknął Felix.

— Nie wolno im tak zatrzymywać samochodów — wykrztusiła Nika.

— To chyba z powodu tej rakiety — powiedział tata. — Ktoś na górze zaczął panikować.

Z lewej strony zobaczyli wyłaniający się z padającego śniegu kształt. Zbliżający się szybko ciemny kanciasty obiekt wyraźnie w nich celował.

— Gaz! — krzyknął Felix.

Tata wcisnął pedał do oporu. Śnieg wyprysnął spod czterech kół i Land Rover w ostatniej chwili usunął się z drogi nadjeżdżającemu z boku pojazdowi.

— On próbował nas staranować! — krzyknęła z przerażeniem Nika.

Przyjaciele poczuli się jeszcze gorzej. Obejrzeli się za siebie. Wojskowy Hummer zapalił światła i, wzbijając fontanny śniegu, zawrócił, by podążyć śladem Land Rovera.

— Myślą, że gonią tych, którzy odpalili rakietę — wyjaśnił tata. — Teraz to już na pewno się nie zatrzymam.

Samochód podskakiwał na nierównościach i rzucał się na boki, ale parł naprzód. Wjechali w las, gdzie droga stała się węższa. Hummer wciąż siedział im na ogonie, czekając na okazję do wyprzedzenia lub zepchnięcia ich z drogi. Było jasne, że nie mogą tak uciekać w nieskończoność. Zapewne inne pojazdy wojskowe otrzymały już przez radio ich pozycję.

Tata opuścił osłonę przeciwsłoneczną, a następnie małą, przezroczystą szybkę, która znalazła się akurat przed nim. Wyłączył światła i pstryknął jeszcze jeden z wielu przełączników na desce rozdzielczej. Szybka okazała się ekranem, na którym pojawiły się zielonkawe zarysy drogi przed samochodem.

— Wiedziałem, że kiedyś się przyda… — mruknął tata.

— Masz w samochodzie noktowizor? — zdziwił się Felix.

— Mam tu wiele przydatnych rzeczy. Trzymajcie się! Musimy go zgubić.

Hummer był dwadzieścia metrów za nimi. Gdy mijali polankę, próbował uderzyć w tył Land Rovera i zepchnąć go z drogi.

— Ma mocniejszy silnik — zauważył nerwowo Net.

— Ale za to jest cięższy — dodał Felix, po czym zawołał — wjedź między drzewa!

Pan Polon zawahał się i skręcił w las. Zgniótł kilka krzaczków i małych drzewek. Coś rąbnęło o podwozie, ale samochód jechał dalej, ocierając się niemal o grubsze pnie. Przyjaciele obejrzeli się. Hummer utknął między drzewami – był za szeroki.

— Jeśli się nie zakopiemy, to może się udać. — Pan Polon omijał drzewa i podejrzane górki śniegu, które mogły kryć pniaki albo kamienie. Po kilku minutach manewrowania po lesie dobiegł ich terkot helikoptera. Tata zatrzymał się i wyłączył silnik. Ciężka maszyna przeleciała nisko nad nimi, dłubiąc snopem szperacza między drzewami. Podmuch powietrza wywołany pracą wirnika strącił na samochód śnieg zalegający w koronach drzew. Chwilę później blask reflektora rozświetlił pokrytą śniegiem przednią szybę, zmuszając wszystkich do zmrużenia oczu. Nim zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, światło przesunęło się w bok, a helikopter zaczął się oddalać. Przysypany śniegiem samochód pozostał niezauważony.

Felix właczył GPS-a, zasłonił ręką ekran, by nie zdradził ich pozycji, i sprawdził, gdzie teraz są. Uchylił szybę i wyjrzał. Helikopter niknął w śnieżycy i tylko prześlizgujący się po lesie ostry stożek światła zdradzał jego pozycję. Nagle szperacz znieruchomiał, a helikopter zawisł w miejscu.

— Zobaczył ślady! — wykrzyknął Felix. — Jedź!

Tata ruszył, wyrzucając spod kół świeży śnieg. Samochodem zatrzęsło. Snop światła zaczął się przybliżać.

— Klucz! — krzyknął Felix.

— Jaki klucz? — zapytał tata. — Gdzie?

— Klucz między drzewami! W sensie… skręcaj, żeby zgubili kierunek.

Tata zaczął skręcać w przypadkowe strony, a nawet zrobił jedną pętelkę. Potem przyspieszył. Opony tratowały uschnięte krzaki i małe drzewka. Helikopter był może trzysta metrów za nimi i zbliżał się. W pewnym momencie zgubił trop i poleciał w bok. Tata jednak nie zwalniał, chcąc jak najszybciej oddalić się od rejonu poszukiwań. Nagle z prawej strony coś zafurkotało, wzbijając tuman śniegu. Karoserią targnął wstrząs. Przeskoczyli jakąś górkę, aż jęknęło zawieszenie – Land Rover przeleciał kawałek w powietrzu i opadł twardo na ziemię. Pasażerowie przez chwilę mieli wrażenie nieważkości, po czym szarpnęły nimi pasy. Samochód zatrzymał się, młócąc kołami pokruszony lód i wodę.

— To się nazywa wtopić samochód — westchnął pan Polon.

— Myślałem, że strzeli airbag — jęknął Net, luzując pas.

— W tym samochodzie nie ma airbagów.

— Co to w ogóle było? Strzelali do nas?

— W coś wjechaliśmy.

Wysiadł i zapadł się po kostki w chrupiącym pod nogami podłożu. Była to podmokła łączka, a nie polana, jak im się wcześniej zdawało. Zmrożone i uwięzione w lodzie wysokie trawy tworzyły kruchy, ale elastyczny dywan, w którym Land Rover tkwił po osie. Tata obszedł samochód, otworzył tylną klapę i ze skrzyni ze sprzętem wyciągnął pas z dwiema klamerkami. Przebiegł znów do przodu, chwycił hak linki wyciągarki i zaczął ją odwijać z bębna. Następnie opasał pień i zaczepił do klamerek hak. Nad lasem rozległ się terkot helikoptera. W oddali, przez padający śnieg przebił się snop światła szperacza.

— Zobaczą nas tu! — wykrzyknął Net.

Faktycznie dookoła nie było drzew i samochód był doskonale widoczny na tle śniegu.

— W sumie nie zrobiliśmy przecież nic strasznego — zastanowił się Felix. — Próbowaliśmy tylko przestawić piec.

Tata wrócił do samochodu, uruchomił elektryczną wyciągarkę i umiejętnie operując małym joystickiem sterowania i pedałem gazu, wolno wyciągnął samochód z bajora. Zgasił silnik, wysiadł znów, by zdemontować cały zestaw.

Helikopter przeleciał kilkadziesiąt metrów nad ukrytym już pod drzewami samochodem i zniknął w oddali.

— Czy teraz powiecie mi, dlaczego miałem się nie zatrzymywać przy policji? — zapytał tata, wsiadając do samochodu.

— Kiedy mówiłeś, że oni myślą, że ścigają tych, co odpalili rakietę… — wyjaśnił z ociąganiem Felix — to w pewnym sensie… tak z grubsza, to rzeczywiście tak było.

Chwilę siedzieli w milczeniu. Potem tata wolno odwrócił się do nich i spojrzał na syna.

— Próbowaliśmy tylko podkręcić ogrzewanie — wyjaśniał dalej Felix.

— Tam było kilka zaworów… — Net rozłożył ramiona.

— I kilka przełączników.

— I je przełączyliśmy…

— … bo myśleliśmy, że to włączniki światła w piwnicy.

— No i ten zamek kodowy…

— Zdekodowaliśmy go, a wtedy… Resztę w sumie znasz…

Tata patrzył na przemian na obu chłopców i nic nie mówił.

— W domu Gilberta było bardzo zimno — wyjaśniła nieco klarowniej i spokojniej Nika. — Komuś zrobiło się szczególnie zimno — posłała ciężkie spojrzenie Netowi — więc postanowili…śmy zejść do piwnicy i podkręcić piec. Gilbert poszedł szukać gości, którzy się zgubili w lesie, więc zeszli…śmy do piwnicy i spróbowaliśmy zwiększyć temperaturę. Dopiero tuż przed północą okazało się, że to nie było sterowanie od pieca, tylko od rakiety.

Tata Felixa wodził wzrokiem po ich twarzach.

— Aha — powiedział tylko. Odwrócił się, uruchomił silnik i ruszył przez las. Nie sposób było stwierdzić, czy uwierzył w choć jedno słowo. W milczeniu wyjechali na szerszą drogę gruntową, wreszcie na szosę, gdzie tata zapalił światła. W milczeniu jechali w śnieżycy parę minut, nie mijając żadnego samochodu.

— Podejrzewam, że szuka nas połowa warszawskiej policji — odezwał się wreszcie zupełnie innym tonem tata. — Mam tylko nadzieję, że nie widzieli naszego numeru rejestracyjnego. Ale i tak nie możemy wjechać do miasta, bo ile może być o tej porze zielonych Land Roverów na ulicach Warszawy? Pewnie sprawdzają wszystkie.

— Przecież masz elektrogitymację Instytutu! — przypomniał Felix.

— Dla policji to tyle, co karta wędkarska. Zresztą wojsko też za nami nie przepada. Chcą naszych wynalazków, ale za darmo. Powołują się na patriotyzm i wyższe cele…

— To czemu im nie dacie?