Cyberpunk 2077: Bez przypadku - Rafał Kosik - ebook + audiobook

Cyberpunk 2077: Bez przypadku ebook i audiobook

Rafał Kosik

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Powieść Rafała Kosika osadzona w uniwersum bestsellerowej gry Cyberpunk 2077, stworzonej przez polskie studio CD PROJEKT RED.

Szóstka nieudaczników, na pozór zwykłych ludzi, zostaje zaszantażowana i zmuszona do przeprowadzenia napadu niemożliwego. Nie znają się nawzajem, nie wiedzą, co mają ukraść. Powoli odkrywamy, kim tak naprawdę są: były żołnierz, tancerka z nocnego klubu, korporatka negocjatorka, sześciopalczasty chirurg, marzący o życiu gangstera urzędnik i nastoletni nerd. W mroku złych dzielnic i w jasnych światłach luksusowych wieżowców Night City stają oni naprzeciwko brutalnych przestępców o ciałach zmodyfikowanych wszczepami, bezwzględnych korporacji i skorumpowanej policji.

Bez przypadku to turnpager, pełen zwrotów akcji thriller SF. Rafał Kosik miesza cyberpunk z romansem i sensacją i zabiera nas do przyszłości, w której zacierają się granice pomiędzy człowiekiem a technologią. Porusza najgorętsze dziś tematy: niebezpieczeństw ze strony sztucznej inteligencji, ucieczki od rzeczywistości w światy wirtualne, eksploracji granic ludzkiego poznania. Rafał Kosik pokazuje, że w świecie zdominowanym przez technologie, zagrożonym wojną i katastrofą ekologiczną, w ludziach wciąż drzemie wielka potrzeba bliskości i miłości.

BIO: Rafał Kosik, pisarz, publicysta i scenarzysta (m.in. serialu Cyberpunk 2077: Edgerunners), jest autorem przeszło 30 książek, których sprzedano prawie 1,8 miliona egzemplarzy: powieści science fiction dla dorosłych (Mars, Vertical,Kameleon i Różaniec), serii „Felix, Net i Nika” dla młodzieży oraz serii dla dzieci „Amelia i Kuba”. Jest zdobywcą najbardziej prestiżowych nagród, a jego teksty tłumaczono na ukraiński, czeski, francuski, niemiecki, litewski, węgierski i rosyjski. Powieść Cyberpunk 2077: Bez przypadku wydały jednocześnie Orbit US i Orbit UK (Hachette), a w Polsce – Wydawnictwo Powergraph.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 11 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,1 (549 ocen)
234
187
89
35
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cahir2e

Dobrze spędzony czas

fajne chociarz niektóre przeskoki między bohaterami są czasem niezbyt płynne i przeszkadzają w audiobooku
52
orbitka90

Całkiem niezła

Niezły sensacyjniak z niskim progiem wejścia, a nawet ambicją, żeby być sci-fi z przesłaniem. Nie trzeba znać innych dzieł z uniwersum, żeby dobrze się bawić
30
Sztormiarz

Dobrze spędzony czas

Książka ma świetny klimat. Po przeczytaniu mam ochotę sięgnąć po grę, której do tej pory jeszcze nie zaczęłam, żeby móc dalej cieszyć się tym światem. Heist, gangi, tajemnice i intrygi, mnóstwo akcji i zawiklań w fabule. Znajduje się tu również wątek romantyczny i elementy rozważań filofozicznych dotyczących nowej technologii i sensu życia. Słuchałam w formie audiobooka - czasami można się pogubić ze względu na formę książki (szybkie i liczne przeskoki między postaciami/czasami w ciągu rozdziału).
10
makarol999

Dobrze spędzony czas

Książka przepełniona klimatem Cyberpunka. Delikatne mrugnięcia okiem w stronę graczy są dość częste ale nie nachalne przez co czyta/słucha się jeszcze przyjemniej. Lektura nie jest długa, przez co ciężko zżyć się z postaciami, a sama w sobie fabuła jest dość przewidywalna mimo kilku twistow. Niezmienne jednak, dla klimatu i tych kilku twistow warto poświęcić jej te kilka godzin na dokończenie.
10
leszko2

Dobrze spędzony czas

Gry oraz świata nie znam i momentami to mi przeszkadzało. Ale przez większość czasu czytało się dobrze i szybki. Ciekawa końcówka.
10

Popularność




Rafał Kosik Cyberpunk 2077: Bez przypadku ISBN: 978-83-66178-99-1 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Rafał Kosik Bez przypadku © 2023 CD Projekt S.A. © 2023 for this edition Powergraph Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. PROJEKT GRAFICZNY: Dilara Özden, Promo Artist, CD PROJEKT RED; Przemysław Juszczyk, Head of Franchise Art, CD PROJEKT RED REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik KOREKTA: Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

ROZDZIAŁ 1

Klik! Klik! Nie pasuje.

Nic nie pasowało. Nie powinno go tu być. I nie chciał tu być. A jednak siedział, wciśnięty między kontener na śmieci a ścianę, i starał się nie zwracać uwagi na ulewny deszcz. Deszcz był dobry, skracał perspektywę, dawał naturalną ochronę. Tak, deszcz akurat był dobry.

Klik! Klik! Nie pasuje. Mókł, i to też było dobre. Niewygodne, ale i bardzo dobre, bo przypominało mu, że żyje. Choć przecież nie powinien.

Zor od siedmiu lat powinien być martwy.

Z szarego nieba lały się szare strugi wody. Wyższe piętra opuszczonej Kibble Factory znikały w szarej nicości. Kawałek dalej widać było dolne kondygnacje elektrowni Petrochem Betterlife. Arroyo, niezbyt miła dzielnica Night City.

Nieliczni przechodnie przemykali, nie rozglądając się. Samochody rozchlapywały kałuże. Nikt się nim nie interesował.

Klik! Klik! Nie pasuje. Spojrzał na swoje mokre dłonie i na magazynek, który próbował załadować w gniazdo karabinu. Tyłem do przodu. Zapomniał, jak to się robi. Siedem lat to dużo, nawet odruchy umierają.

Klik! Udało się. To wiele nie zmieni, bo cała reszta nie może się udać, nie z tą ekipą. Szansa jak jeden do… stu? tysiąca? Nawet gdyby była jak jeden do pięciu, to i tak za mało.

— Trzydzieści sekund — ze słuchawek dobiegł syntetyczny głos.

Nie powinno mnie tu być. Nie chcę tu być. Nie chcę tego robić. To się nie może udać. Patrzył na swoje dłonie, trzymające karabin, i jednocześnie nie potrafił wyobrazić sobie lepszego miejsca. Nie potrafił sobie wyobrazić żadnego innego miejsca i czasu, gdzie by pasował. Deszcz, śmietnik i karabin. I żadnego wyboru.

— Dwadzieścia sekund. Zbliżają się. Gotowość!

Sięgnął do kieszeni i odwrócił zapasowy magazynek w dobrą stronę. Położył dłonie na rękojeści i kolbie. Prawie pamiętał, jak to się robi. Siedem lat to jednak dużo. Siedem lat i jedna śmierć po drodze. Własna.

Zza woali deszczu wyłoniła się przysadzista ciężarówka, na oko opancerzona, przed nią jechał mniejszy samochód, też z pewnością tak wzmocniony, że ten mały karabin na nic się nie zda.

Zor wolno wstał, nie opuszczając jednak swojej kryjówki. Ulica zwężała się tu do jednego pasa. Drugi był rozkopany i zastawiony barierkami. Ochrona powinna zachować szczególną ostrożność, a najlepiej zawczasu wybrać inną trasę. Chyba zanadto polegali na kamuflażu – pojazdy nie miały oficjalnych oznakowań i przypadkowy przechodzień widział w nich tylko zwykły samochód osobowy i cywilną ciężarówkę.

— Zor! Teraz! — dobiegło ze słuchawek.

Zor wycelował i nacisnął spust. Krótki terkot karabinu odbił się echem od ścian najbliższych budynków. Nieliczni przechodnie czmychnęli. Ochrona z pewnością nie miała już wątpliwości, że kamuflaż konwoju zawiódł. Pierwsza krótka seria przebiła pancerz z przodu samochodu ochrony i unieruchomiła silnik. Odrzut był naprawdę mocny. Zor zerknął na karabin. Militech M221 Saratoga nie wyglądał może imponująco, ale amunicja penetrująca ze stopu wolframu bez problemu radziła sobie z lekkim pancerzem. Ze wzmocnionym ładunkiem prędkość wylotowa była większa od standardowej, czyli karabin będzie do wyrzucenia po kilkudziesięciu strzałach, ale teraz to bez znaczenia.

Przestało padać. Nikt nie wysiadał, mimo że spod maski samochodu eskorty unosił się obłok pary, może dymu.

Według planu ciężarówka miała się zatrzymać na zwężeniu. I zatrzymała się niemal co do centymetra w miejscu, gdzie powinna – deszcz nie zmył jeszcze całkiem śladów kredy. Tuż za ciężarówką gwałtownie zahamowała Quadra, sportowe coupé w stylu retro. Teraz ciężarówka próbowała się wycofać, ale oparła się o przód osobówki, wgniatając go. Z Quadry wysiadła wysoka, zgrabna kobieta. Krótkie, czarne włosy, szpilki, elegancki, minimalistyczny strój. Oglądała zniszczenia. Zirytowana korporatka, która znalazła się w złym miejscu i o złym czasie.

Dlaczego nie wysiadają?

* * *

Warden, oparty o rozkładany stół, obserwował sytuację na monitorach. Zegar odliczał sekundy do przybycia policji. To i tak tylko szacunki.

Za oknami, w szarości ledwo majaczyły sąsiednie mieszkaniowce. Deszcz sprzyjał jego planom, ale nie gwarantował powodzenia. Ile czasu minie, zanim go namierzą? Bo namierzą, to niemal pewne. Trzydzieste trzecie piętro niewykończonego mieszkaniowca w południowym Heywood, dobre trzy kilometry od miejsca akcji, dawało pewien margines bezpieczeństwa na wypadek porażki. Sprzęt wojskowy, w postaci modułów walizkowych, w razie czego można złożyć i wynieść się stąd w dwie minuty.

Gorzej z netrunnerem.

Kable od sprzętu wiły się po betonowej podłodze, pokrytej drobnym gruzem. Prowadziły do wanny, wypełnionej wodą z lodem. Hermetycznym złączem wchodziły do interfejsu wpiętego w głowę netrunnera, który robił teraz kilka rzeczy naraz, z czego najważniejsze było spowalnianie policji i patroli ochrony. Raczej nie wiedział, że walczy też o swoje życie. Wybudzenie z głębokiego dive’u zajmowało dużo czasu.

Warden wyjął z kabury pistolet, srebrny Tsunami Nue ze złotymi elementami, i sprawdził poziom naładowania. Nie jest rozsądne zostawić świadka, który tyle wie. Na razie jeszcze go potrzebował, i to bardzo. Bez niego cała akcja nie miała szans się powieść.

Znów spojrzał na monitory. Dlaczego tamci nie wysiadają?

— Trzeba ich wykurzyć — rzucił do wszystkich. — Milena, cofnij się.

* * *

Korporatka gestykulowała i krzyczała coś o miernych umiejętnościach kierowcy ciężarówki. W tych swoich niepraktycznych szpilkach i korporacyjnym kostiumiku wyglądała bardzo przekonująco. Naprawdę była w tym dobra! O strzałach sprzed kilku chwil jakby już zapomniała. Stanęła na narysowanym kredą krzyżyku. Bezpieczne miejsce, poza strefą ostrzału. A potem… wykonała jeszcze trzy kroki do przodu.

— Milena, cofnij się.

Nie słyszała albo udawała, że nie słyszy. W stresie nic nie idzie tak, jak powinno.

— Ron, rozwal ich — polecił Warden.

— Ale Milena… Mogę ją trafić.

— Wszystkich was trafią, jak nie będziecie się trzymać planu.

— Daj mi chwilę. — Zor nie chciał ich zabijać, nikogo nie chciał zabijać. — Mam dobry kąt.

Przełączył na pojedynczy ogień i strzelił w maskę samochodu stojącego przed ciężarówką. Odłamki blachy rozprysnęły się w górę. Dopiero teraz drzwi się otworzyły i ochrona pospiesznie wysiadała. Trzech żółtodziobów, sądząc po sposobie, w jaki to zrobili. Mieli na sobie uniformy Militechu i zaledwie podstawowe uzbrojenie. Z miejsca, w którym stał Zor, dwóch mógł zdjąć od razu. Ale to nie było konieczne.

Milena zachowywała się, jakby nie usłyszała poleceń Wardena ani wystrzału Zora. Darła się na kierowcę ciężarówki jak rodowita Włoszka, którą zresztą być może była. Pokazywała „swój” samochód ze zniszczonym przodem.

Wreszcie drzwi szoferki otworzyły się.

— Aya! Wchodzisz! — To był głos Wardena.

Ukryta za filarem Azjatka, szczupła i zwinna, miała zerowe doświadczenie w takich akcjach, co dawało się dostrzec na pierwszy rzut oka. Chwilę mocowała się z granatnikiem. Wreszcie rozległo się znajome pufnięcie. Blady ślad dymu przeciął ulicę. O dziwo, trafiła.

— Borg, przygotuj się!

Z kabiny ciężarówki wydobywały się teraz gęste kłęby. Dwóch ludzi szybko wysiadło, kiedy seria z lewej przecięła burtę. Połowa pocisków poszła w powietrze, ale jeden, raczej przypadkiem, dosięgnął kierowcę. Mężczyzna upadł ciężko. Drugi ochroniarz wykonał przewrót i schował się za wielkim tylnym kołem.

— Celuj lepiej!

Kolejna seria krzesała jedynie iskry na asfalcie – Borg nie umiał ani trochę strzelać.

Milena, stukając obcasami, odbiegła za róg budynku i rzuciła stamtąd kolejny granat dymny. Przeleciał łukiem nad ulicą i z metalicznym odgłosem uderzył w latarnię. Odbił się i upadł kilka metrów od Zora. Szlag! Gdyby celowała, toby tak nie trafiła!

Granat z sykiem wyrzucał z siebie siwy dym, częściowo zasłaniając Zorowi widok.

Aya puściła serię w ciężarówkę. Chyba strzelała pierwszy raz w życiu, żaden pocisk nie trafił celu, choć miała do niego nie więcej niż trzydzieści metrów.

Trzech ochroniarzy w uniformach ostrzeliwało się zza samochodu. Walili na oślep, nie potrafili zlokalizować napastników. Czwarty, ukryty za kołem ciężarówki, wypatrzył Ayę, schowaną za wrastającym w ziemię wrakiem samochodu.

— Aya, kryj się! — rzucił do mikrofonu Zor. Dziewczyna szybko schyliła się, nim seria z ciężkiego karabinu przebiła blachę jak papier.

Karoseria auta Mileny nie zatrzymałaby pocisków, dlatego godzinę wcześniej włożyli do środka panele balistyczne. Spełniły swoje zadanie.

— Aya, nie wychylaj się teraz — ostrzegł Zor.

Tych trzech musi zaczekać. Po kolei. Nie widział ochroniarza za tylnym kołem ciężarówki, ale wiedział, że on tam jest. Wycelował w oponę. Strzelił trzy razy: w górę, w środek i w dół. Ręce bolały go od odrzutu. Zamek karabinka łapał luzy, zaraz się zatnie albo rozsypie. I tak nic to nie dało – kule grzęzły w gumie. Za to teraz pozostali znali również i jego kryjówkę. Kilka kul świsnęło mu nad głową, posypał się tynk. Granat dymny niespodziewanie okazał się wybawieniem. Jednak Zor nie mógł się wychylić nawet na milimetr. Sekundy mijały i nic nie można było zrobić. Typowy pat.

— Osłaniaj mnie! — rzuciła przez radio Aya.

Wyskoczyła z ukrycia.

— Aya… — zaczął Zor, ale było już za późno, by ją powstrzymać. Wychylił się i strzelił kilka razy, bardziej na postrach, bo i tak ze swojej pozycji nie miał szans nikogo trafić.

Dziewczyna wskoczyła na dach Quadry, z niego na tył ciężarówki i jednym ruchem podciągnęła się na jej dach. Zrobiła to wszystko dwa razy szybciej niż wyszkolony żołnierz. Kilka serii z karabinów przecięło powietrze, Aya zeskoczyła i strzeliła trzy razy z bliska.

— Ron! — rzucił Warden.

— No nareszcie. Prawie tu zasnąłem.

Ciężki karabin załomotał basowo, ukryty gdzieś w oknie na pierwszym piętrze. W górę poleciał gruz z rozłupanego trotuaru, strzeliła woda z hydrantu, zabębniła rwana na kawałki bariera wokół wykopu. Rozprysło się nawet kilka szyb w budynku dobre sto metrów dalej. Samochód ochrony pozostał nietknięty.

— Wow! — To był głos Mileny. — Ron, bardzo celnie!

— Pierwszy raz tego używam, do cholery!

Ochrona kryła się i na razie przestała strzelać – przynajmniej tyle.

— Aya! — krzyknął Zor. — Do mnie!

Dziewczyna wyskoczyła zza wraku samochodu i błyskawicznie dopadła kryjówki Zora. Złapał ją i wciągnął za siebie.

— Dzięki. — Oparła się o ścianę, odgarnęła długie czarne włosy i sprawdziła broń. Z ramienia ciekła jej krew.

— Pokaż. — Zor delikatnie chwycił jej rękę i przyjrzał się ranie. Nie była groźna.

— To tylko draśnięcie. — Aya niewprawnie załadowała nowy magazynek.

— Ron! — krzyknął do mikrofonu Zor.

— Się robi!

Krótka seria, może pięć pocisków, trzy w celu. Samochód ochrony rozpadł się jak puszka konserw po wrzuceniu do niej petardy. Ochroniarze odskoczyli od nieskutecznej już osłony.

— Kryć się! — To był Warden. — Ekranujcie broń.

Zor wskoczył za śmietnik, wepchnął dziewczynę głębiej.

— Broń za blachę — polecił.

* * *

Wizualizował sobie wszystko na bieżąco, bawił się ustawieniami interfejsu, bo każdy netrunner stosował swoje sposoby na organizowanie własnej cyberprzestrzeni. On lubił maksymalny porządek i żeby nie było żadnych niepotrzebnych ozdobników-rozpraszaczy. Darował sobie animację danych płynących kolejnymi kanałami. Czytelniejsze były różne kolory i stopnie jasności.

Sama akcja, tam w Arroyo, aż tak go nie pochłaniała. To nie było trudne, jeśli myślało się o niej jak o grze, i to raczej prostej. Mógłby to zrobić i na zwykłym cyberdecku, jednak ten sprzęt był zdecydowanie potężniejszy. Dawał poczucie władzy nad rzeczywistością. A kody od Borga rzeczywiście działały. Zmieniał światła uliczne w tej części Arroyo, jak chciał.

Rozpierała go radość, bezcieleśnie obracał się w skonfigurowanym przez siebie centrum sterowania. Podzielił niezbędne elementy na podgrupy i zawiesił w przestrzeni wokoło. Tkwił teraz w wypełnionej setkami symboli i ikon nieregularnej sferze bez zewnętrza. Choć ono istniało, skryte za czarnymi zasłonami zabezpieczeń LOD.

Pora na kolejny etap. Nie musiał się spieszyć. Czas tutaj mijał inaczej, wolno. Zor biegnący w stronę kontenera na śmieci zdawał się poruszać jak w gęstym oleju.

Podgląd z kamer miejskich bardzo pomagał. Technicy w centrum monitoringu szukali teraz przyczyny awarii. Nie wiedzieli, że nie ma żadnej awarii. Dojdą do tego, w końcu znajdą podmieniony NetIndex dla połowy dzielnicy, ale nawet najlepszym zajmie to wystarczająco dużo czasu, by nie miało już znaczenia.

Nie spodziewał się nieproszonych gości w tym swoim tymczasowym królestwie. Na wszelki wypadek położył jednak na wszystkie wejścia potrójne zabezpieczenia. Nawet jeżeli nie zatrzymają intruza, to tak go spowolnią, że gdy wreszcie dostanie się do środka, znajdzie tylko pustkę.

Dwa czerwone minimalistyczne prostokąty – takie, jakie lubił – unosiły się po lewej stronie. Sterowanie detonatorów.

Nacisnął je niematerialną dłonią, komendomyślą właściwie.

* * *

Dwa punktowe ładunki EMP, ukryte w śmieciach zalegających rynsztoki, odpaliły z cichymi ćwierknięciami. Licznik amunicji z boku karabinu Zora zamigotał, ale nic więcej się nie wydarzyło – mechanizm spustowy był konwencjonalny. Aya drgnęła. Zor czuł bijące od niej ciepło.

Borg z prawej strzelał po wszystkim, po czym się dało.

— EPM nic nam nie zrobi. — Zor próbował pocieszyć dziewczynę. Kiwnęła głową.

Stalowy kontener znów się przydał. Za to zaawansowana broń ochrony zrestartuje się za jakieś pięć sekund. Dla nich to o pięć sekund za późno.

Teraz!

— Teraz! — polecił Warden.

Zor wyskoczył z ukrycia i otworzył ogień. Borg i Ron powinni ich osłaniać, szlag! Zor nie strzelał w powietrze, żeby nie trafić w budynki, celował w ziemię, by wyhamować energię i narobić więcej hałasu. Snopy iskier i fruwające fragmenty nawierzchni dawały lepszy efekt. I tak brzęknęło kilka szyb, rozbitych odłamkami. Aya biegła tuż za nim i próbowała go we wszystkim naśladować.

— Borg, transport! — Głos Wardena.

Ochroniarze konwoju odrzucili broń i zwyczajnie unieśli ręce.

Pięknie. Amatorka po obu stronach.

Strzał! Jeden z ochroniarzy padł.

— Borg! — Zor obejrzał się za siebie. — Wstrzymaj ogień!

Dobiegł do ochroniarzy i kopnął ich karabiny pod wrak samochodu. Klepnął jednego w ramię, żeby ten stanął przodem do ocalałego fragmentu bariery wokół wykopu. Drugi, równie przerażony, szybko zrobił to samo, bez ponaglania. Aya przeszukała ich pobieżnie. Wyjęła im pistolety z kabur. Nawet nie próbowali ich wcześniej użyć.

Borg wyszedł wreszcie z ukrycia, w tym swoim fioletowo-granatowym obcisłym kombinezonie. Zbliżał się przesadnie nonszalanckim krokiem, jakby uczestniczył w takich akcjach rutynowo. Zielone włosy powiewały nad wysokim czołem. Przymierzał się do kolejnego strzału.

— Opuść broń! — krzyknął Zor.

Borg nie zamierzał posłuchać. Uśmiechał się jak dzieciak, który planuje zrobić coś zabronionego.

— Borg, transport! — Tym razem był to głos Wardena. — Trzymaj się planu.

— Słyszałeś — warknął Zor.

Borg niedbałym ruchem oparł lufę karabinu o ramię. Skrzywił się i szybko ją uniósł. Nie zdążyła wystygnąć. Przerwał połączenie, aby Warden go nie słyszał:

— Taki plan, że my tu nadstawiamy dupy — rzucił — a on sobie siedzi bezpiecznie i wydaje polecenia.

Podwinął rękaw i chwilę majstrował przy panelu powyżej nadgarstka. Piknęło, a jego ramiona i barki zaczęły puchnąć. W kilka sekund urosły prawie o połowę. Zaśmiał się głośno i pocałował napięty biceps.

— Robi wrażenie, co? — Zerknął na Ayę.

— Niespecjalnie. — Nawet na niego nie spojrzała. Trzymała na muszce dwóch ochroniarzy. — Zajmij się transportem.

— Czas! — ponaglił syntetyczny głos netrunnera.

Borg niechętnie odwrócił się i niespiesznie podbiegł w stronę miejsca, gdzie miał być ponad pół minuty temu. Duża niezgodność z planem.

Już dało się słyszeć syreny policyjne.

— Spierdalać! — polecił Zor ochroniarzom, jednocześnie łagodnie opuścił ręce dziewczyny.

Z krótkim zawahaniem i niedowierzaniem ochroniarze odbiegli, prawie się przewracając o własne nogi.

— Zamek! — rzucił Zor.

Aya obiegła pojazd, długie włosy powiewały za nią jak czarna flaga. Była naprawdę szybka, ale Zor nie dostrzegał w niej niczego, co by świadczyło o obecności implantów. Sam został przy kabinie i pilnował wylotu ulicy.

— Mina przyczepiona — zameldowała Aya. — Pięć sekund.

Usłyszeli ryk silnika na nienaturalnie wysokich obrotach, śmieciarka już cofała.

— Co jest…? — zdziwił się Borg. — Kurwa, to ja miałem prowadzić.

— To trzeba było prowadzić, zamiast pierdolić — powiedziała przez radio Milena.

Aya wybiegła zza burty ciężarówki, oparła się plecami o przedni zderzak i zamknęła oczy.

Wybuch nie był nawet szczególnie głośny. Bardziej kapiszon niż granat. Ale o to właśnie chodziło, żeby nie uszkodzić ładunku.

Obiegli ciężarówkę i wspólnie otworzyli drzwi ładowni.

— Co mam robić? — zapytał przez radio Ron.

— Już nic — odparł Zor. — Przejmujemy ładunek i zjeżdżamy stąd, bo zaraz tu będzie nie tylko policja, ale i 6th Street gang. Zejdź do nas.

Do ciężarówki tyłem podjeżdżała śmieciarka. Borg, niezadowolony, naprowadzał Milenę gestami. Zdaje się, że nigdy wcześniej nie prowadziła niczego większego niż miejski samochód. Przytarła błotnik Quadry. Nieważne, przecież kradziona.

W ładowni ciężarówki, na samym środku, przypięty pasami, spoczywał cel ich akcji – szary kontener.

Chwilę stali, wpatrując się w niego. Wyglądał… poważnie. Jednak nie było czasu na podziwianie zdobyczy. Zor przeciął pasy mocujące i na próbę pociągnął za uchwyt. Kontener nawet nie drgnął.

— Nie przeniesiemy tego! — krzyknął. — Borg, przydaj się na coś.

Borg podszedł do panelu sterującego, przylepionego taśmą do burty śmieciarki. Panel nie był szczególnie wymyślny, bo i czasu na jego przygotowanie nie mieli zbyt wiele. Ramię dźwigu wysunęło się z dachu, ciągnąc za sobą pasy z hakami. Zor zaczepił je o uchwyty po bokach Kontenera. Prowizoryczne spawy na dachu śmieciarki zatrzeszczały.

— Waży ze trzysta kilo — powiedział z uznaniem Borg. — Co tam, kurwa, jest w środku?

Syreny policyjne były coraz głośniejsze.

— Macie dwie minuty — poinformował ich netrunner.

— Zgadujesz czy wiesz? — zapytała Aya.

— Mogę wam kupić dodatkowe pół minuty, nie więcej.

Zor zerknął na dziewczynę. Pomyślał, że mógłby w tej akcji zrezygnować z reszty zespołu, ale nie z niej. No i nie z netrunnera, kimkolwiek był.

W bramie opuszczonej fabryki pojawiła się wysoka, nawet nie tyle szczupła, ile chuda postać. Zor sięgnął po pistolet.

— Ron! — Zatrzymał ruch w połowie. — Ostrzegaj wcześniej.

— Hej! Hej… — Ron zrobił unik, dobrą sekundę za późno. — Jesteśmy po tej samej stronie, pamiętasz? — Teatralnie złapał się za pierś. — Uff! Dzięki, że mnie oszczędziłeś.

Za duża robocza kurtka wisiała na jego ramionach jak worek. Krótkie, szpakowate włosy sterczały w nieładzie. Wydawał się nie przejmować całą sytuacją, jakby ta nie była realna, lecz rozgrywała się w braindansie, który można zapauzować, albo i cofnąć, po czym przejść trudny fragment ponownie.

Kontener wielkości przeciętnej wanny wyglądał niepozornie, ale dach śmieciarki wygiął się, a całe ramię pochyliło pod jego ciężarem. Udało się jednak wciągnąć ładunek nad zbierak śmieci.

— Czas!

Zor ponownie przeciął pasy. Kontener z głuchym dźwiękiem uderzył o dno zbieraka.

— Wsiadamy!

* * *

Warden obserwował na ekranie śmieciarkę odjeżdżającą na pełnym gazie z miejsca akcji. Uniósł brew, gdy zderzakiem zahaczyła zaparkowany samochód i wepchnęła go w latarnię.

Na mniejszym ekranie, kilka przecznic dalej dwa pojazdy policyjne pędziły w przeciwnym kierunku.

Czekał na patrole Militechu, są przecież szybsi od glin. Nie było ich jednak nigdzie widać.

Powoli dopuszczał do siebie myśl, że naprawdę im się udało. Wcześniej w to nie wierzył, bo założenia całej operacji, przygotowane przez klienta, wydawały się dziwne, wręcz nierealne do wykonania. Zwykle klient mówi, czego chce i ile może zapłacić. Ten przyszedł z gotowym planem, w dodatku głupim. Ale, o dziwo, ten plan właśnie zadziałał. Czyli może nie był taki głupi. Wardenowi przebiegło przez myśl, że ta strategia może mieć przyszłość. Zmusić grupę amatorów, żeby odwalili całą robotę. W razie niepowodzenia nic nie ryzykujesz.

Potrzebna jest tylko mała modyfikacja: nie powinni znać twojej tożsamości.

* * *

— Zwolnij, babo! — Borg przytrzymał się siedzenia, drugą ręką odgarnął mokre zielone włosy. — Rozwalisz nas!

— Sam jesteś baba. — Milena z zacięciem usiłowała utrzymać prosty tor jazdy i uśmiechała się. Prowadzenie ciężarówki najwyraźniej się jej podobało.

Zor wymienił spojrzenie z Ronem.

— Zwolnij, nie możemy się rzucać w oczy — przyznał Zor. — Śmieciarki jeżdżą wolno.

Chciał mieć to już za sobą, a głupio by było wpaść w taki sposób. Dał się wrobić, choć to nie był żaden błąd, raczej pech. Nie miał wyboru. Każde z nich znalazło się tu z jakiegoś powodu i każde miało do stracenia coś wartego kilka minut ryzyka.

Milena zaczepiła o śmietnik. Zmięła pod nosem przekleństwo i niechętnie zwolniła.

Ron odwrócił się i kiwnął palcem na Ayę.

— Pokaż rękę — poprosił.

Wysunęła ramię w jego stronę. Pochylił się nad raną i przestawił optykę oczu na dziesięciokrotne powiększenie.

— Potem znajdę lekarza — powiedziała dziewczyna.

— Już znalazłaś. Pozwól, że to naprawię.

Nie protestowała. Ron rozerwał materiał wilgotnego od deszczu rękawa, wyjął z kieszeni malutką puszkę i psiknął czymś na ranę. Bezbarwny płyn zapienił się i szybko odparował. Sześciopalczaste, metaliczne dłonie Rona wykonały błyskawiczny taniec nad uszkodzonymi tkankami. Krótkie błyski lasera z jednego palca prawej dłoni idealnie synchronizowały się z palcami lewej, które delikatnymi ruchami przysuwały do siebie rozciętą skórę. Wstrząsy na nierównej nawierzchni zdawały się w najmniejszym stopniu mu nie przeszkadzać. Wszystko trwało chwilę, a na ramieniu dziewczyny została tylko wąska, ciemniejsza kreska.

— Zniknie bez śladu — obiecał.

— Dzięki. — Aya uśmiechnęła się do niego krótko i wróciła na miejsce obok Borga, które służyło raczej do przewożenia akcesoriów, takich jak wykrywacze promieniowania i skażeń chemicznych, niż do siedzenia. Borg położył jej rękę na udzie, na co dziewczyna zareagowała takim spojrzeniem, że natychmiast ją zdjął i na wszelki wypadek się odsunął.

Zor siedział przyciśnięty do drzwi po prawej stronie. Obserwował pozostalych.

Ron, ripperdoc, który znalazł się w złym momencie i w złym miejscu. Zor przyglądał się jego sześciopalczastym dłoniom, o tytanowym korpusie i stawach, miękkiej nanogąbce na opuszkach, pokrytej czymś zupełnie nieprzypominającym RealSkinn. Precyzyjny model produkcji Zetatech, drogi sprzęt. Co mu Warden wyciągnął, że zmusił go do tej roboty?

Zor miał niejasne wrażenie, że kiedyś już się spotkali.

Milena skręciła, prawie kasując przy okazji słup z sygnalizacją.

— Ups — mruknęła. — Ależ to ma promień skrętu…

Ile mogła mieć modyfikacji odmładzających? Czterdzieści parę lat, choć na pierwszy rzut oka ciało młodsze o połowę. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Tych gestów, nieco wolniejszych, tego doboru słownictwa, sposobu, w jaki przechylała głowę, tego nie da się oszukać żadnymi modyfikacjami. Może kiedyś albo nawet już teraz, lecz za większe pieniądze. Cybernetyka przyspieszy gestykulację i będzie tobą trząchać, zanim pomyślisz, żeby ruszyć ręką. Głupio być pasażerem we własnym ciele.

Aya, kolejna zagadka. Żadnych widocznych modyfikacji, to dziś rzadkość. Niesamowicie szybka, czyli dużo ćwiczy, czyli zdyscyplinowana.

Kim był netrunner, trudno się było zorientować. Panował nad wszystkim i wszystko trzymał w garści. Tak naprawdę on jeden był niezastąpiony, bez niego nic by nie wyszło.

— W prawo — pozbawiony intonacji syntetyczny głos brzmiał, jakby jego posiadaczowi na niczym nie zależało. — Przez dwa skrzyżowania macie zielone światło. Potem w lewo.

— A dzięki komu, cieniasy? — zapytał z tyłu Borg. — To moje kody na to pozwalają! Beze mnie…

No a kim był Borg? Liczne modyfikacje, wszystkie mało użyteczne. Poszerzenie szczęki, coś wszczepione w kark, w barki i w ramiona. Nie wiadomo co, ale zwiększało raczej objętość niż siłę. Nieważne, nie ma potrzeby zastanawiać się nad tym. Przekażą Kontener zleceniodawcy, każde pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej się nie spotkają.

Siedzieli stłoczeni w kabinie i obserwowali ulicę, która w magiczny sposób pustoszała przed nimi. Netrunner zdalnie zmieniał sekwencje świateł ulicznych tak, że pojazdy policyjne grzęzły w korkach. Za to ich śmieciarka korzystała z dobrodziejstw idealnej zielonej fali. Milenie uśmiech nie schodził z twarzy.

I jeszcze coś.

— Zatrzymaj się. — Zor powiedział to takim tonem, że Milena po prostu wcisnęła hamulec.

Zjechała na prawo i przyzwyczajona do czułych hamulców osobówki, z rozpędu przepchnęła jeszcze zderzakiem wrak samochodu.

— Nieźle. — Ron uśmiechnął się bez radości. — Tak trzeba żyć…

Deszcz przestał bębnić o dach. Stali pod wiaduktem.

— Wyłączcie telefony. — Zor pierwszy wyłączył swój.

Reszta z lekkim ociąganiem zrobiła to samo, komendomyślą, w przeciwieństwie do Zora nie ruszyli choćby palcem.

— Słuchawki w uszach… — Borg prychnął z pogardą. — Nie stać cię na wszczep?

— Nie lubię elektroniki w głowie — odparł Zor.

On i Aya nie używali wszczepionych holofonów. Dziewczyna jednak miała łącze neuralink podpięte do fizycznego, zewnętrznego urządzenia. Dopóki potrzebowali jedynie komunikacji głosowej, Zor wolał zwykłe słuchawki. Nie planowali przecież holokonferencji.

— Czemu wybrał akurat nas? — zapytał.

Dłuższą chwilę patrzyli na niego w milczeniu.

— Może dlatego, że jesteśmy zajebiście dobrzy — parsknął Borg. — Poszło jak po maśle. Widziałeś ich miny? Srali ze strachu na nasz widok.

— Bo nie spodziewali się żadnych kłopotów — sprostował Ron. — Nawet tak małych jak my.

— Bali się. — Milena wyjęła z kieszeni papierosa, wetknęła w fifkę i przypaliła. Po kabinie rozszedł się fiołkowy aromat. — Byli nowi, niedoświadczeni. Przerażeni, owszem, bo nikt ich nie przeszkolił. Myśleli, że zadanie będzie proste.

— No to zakończyliśmy chłopakom dzieciństwo — rzucił Ron.

— Niektórym za jednym zamachem też dorosłość i starość. — Milena wykonała nieokreślony gest dłonią z papierosem. — Bo ktoś nie umiał się trzymać planu.

— Warden wybrał nas, bo nic nie ryzykował — powiedziała Aya. — Nasza śmierć nic by go nie kosztowała.

— I nic nie będzie go kosztowała teraz — dodał Zor. — Na razie jesteśmy mu potrzebni. Przestaniemy, kiedy dostanie Kontener.

* * *

Co znowu?

Warden obserwował śmieciarkę, stojącą pod wiaduktem.

— Dlaczego się zatrzymaliście? — zapytał.

Brak odpowiedzi. Co za banda amatorów! Jeśli już teraz stwarzają problemy, to jutro będzie jeszcze gorzej. A problemy lepiej rozwiązywać szybko, zanim zaczną pączkować kolejnymi. Niestety, klient wyraźnie zaznaczył, że mają przeżyć. Skąd u niego taka wrażliwość?

Wyjął z kabury pistolet, przyjrzał mu się i z czułością przejechał dłonią po gładkim metalu. A gdyby tak zmienić nieco warunki umowy? Mniej świadków, mniej problemów. Reszta bez zmian. Od niechcenia wycelował w leżącego w wannie netrunnera.

— To nie jest rozsądne — powiedział syntetyczny głos. — Spójrz na ekran.

Warden pochylił się nad sprzętem. Główny ekran wyświetlał wnętrze niewykończonego piętra mieszkaniowca. Czterdziestoletni, barczysty, pokryty tatuażami czarnoskóry w płaszczu z matowej sztucznej skóry pochylał się nad sprzętem.

Warden szybkim ruchem wycelował broń w wiszącego za oknem drona.

— Nie warto. — Syntetyczny głos był pozbawiony emocji. — Zapis całej akcji leży bezpieczny daleko stąd. Jeśli coś mi się przydarzy, zapis opublikuje się w sieci.

Warden wolnym krokiem podszedł do wanny. Oparł się o jej krawędź i zbliżył swoją twarz do twarzy netrunnera. Gdyby nie kolorowe migotanie przebijające przez powieki, mogłoby się wydawać, że ten zasnął podczas kąpieli. Lód już się prawie rozpuścił.

— Mogę utrzymywać twoje ciało przy życiu, jak długo będzie trzeba — powiedział Warden szorstkim szeptem.

Netrunner nie odpowiedział. Warden uśmiechnął się. Wyprostował się i schował pistolet.

— Nie pietraj. Dostaniesz, co obiecałem. Bawię się bronią, bo lubię. Nie mam innych zabawek.

* * *

— Kurwa, nie pękajmy! — ożywił się Borg. — To my mamy Kontener. Możemy mu go sprzedać!

— Ty chyba nie do końca rozumiesz naszą sytuację. — Ron spojrzał na Borga. — To jest jego gra, on ustala zasady.

— To zmieńmy zasady. To my jesteśmy gangiem, a nie on.

Milena tylko pokręciła głową.

— Każde z nas ma coś do stracenia — przyznał Ron.

— Tak? — zapytał Borg. — A ty co na przykład, staruszku?

— Cierpliwość na pewno, jeśli zaraz nie wyłączysz opcji „wszechwiedzący buc”.

— Jeśli Warden nie dostanie Kontenera zgodnie z planem, spełni swoje groźby — dodała Milena. — Nie wiem, co ma na was, ale chyba coś grubego, skoro w to weszliście. Zakończmy to i rozejdźmy się, każdy do swojego życia.

— A ty skąd to niby wiesz? — Borg pomasował ramię. Skrzywił się, tak, lufa z pewnością była gorąca. — Skąd wiesz, że spełni te swoje groźby?

— Znam się na ludziach. — Milena zaciągnęła się i wydmuchnęła dym w jego stronę. — Można powiedzieć, zawodowo.

Ron uśmiechnął się.

— Wiemy, kim jest — odezwał się Zor. — Dopóki żyjemy, jesteśmy dla niego zagrożeniem.

— Znamy jego tożsamość — powiedziała Milena. — Gdyby chciał, bez trudu by ją przed nami zataił. Nie zrobił tego, bo czuje się bezkarny i bezpieczny. Potem to my się będziemy bać, nie on. I trzymać język za zębami, bo jego groźby długo pozostaną aktualne.

— Dobra, no to jedźmy w końcu. — Borg oparł głowę o tylną ścianę kabiny, aż rozległ się głuchy odgłos. — Zgarniamy kasę i zapominamy o sprawie.

— Kasę? — zapytała zdziwiona Aya.

— Znaczy… — Borg lekko się przygarbił. — Miejmy to za sobą. Chyba że wam się podoba smród tej śmieciary.

* * *

Ochroniarz wpuścił ich bez pytania, a właściwie to i bez patrzenia. Rozsądny człowiek. Podziemny garaż był niemal pusty, oświetlony jedynie w kilku miejscach słabymi lampami roboczymi. Filary, rozstawione w równych odstępach, rzucały długie cienie. Deweloper wpadł widać w problemy finansowe na samym finiszu, bo nie zdążył zainstalować nawet normalnego oświetlenia.

Wysiedli. Podłogę pokrywała warstewka wody, co nawet lepiej tłumaczyło brak bezdomnych niż introwertyzm ochroniarza. Z jednej strony chcieli to już mieć za sobą, z drugiej wcale im się nie spieszyło do spotkania z Wardenem. To miejsce było wręcz wymarzone do załatwienia sprawy po cichu. Dowolnej sprawy.

— I co? — Borg rozłożył ręce i rozejrzał się po betonowym wnętrzu. — Gdzie ten nasz szefunio?

Ron spojrzał na dach śmieciarki. Do sufitu brakowało ledwie kilku centymetrów.

— Ciekawe, czy to dowodzi jego inteligencji i perfekcjonizmu — zastanowił się — czy wprost przeciwnie.

Nikt nie zdążył tego skomentować, bo usłyszeli głos Wardena:

— Całą broń włóżcie do skrzyni.

Tym razem przed nimi pojawił się hologram Wardena. Widzieli go wszyscy poza Zorem – on słyszał tylko głos.

Skrzynia stała przy drzwiach windy. Zor pogratulował mu w myślach. Logiczne posunięcie. Jeśli komuś grozisz, to nie chcesz, by i on mógł grozić tobie.

Zor nie planował zemsty na Wardenie. Chciał tylko wrócić do normalności, jeśli tym mianem można określić jego życie. Pierwszy wrzucił do skrzyni karabin, już i tak złom, a zaraz po nim pistolet. Skoro do tej pory grał na zasadach Wardena, to tak dokończy. Bez wszczepek musiał polegać na swoich instynktach i wyuczonych dawno temu procedurach. Totalna amatorka, ale przecież nie pierwsza tego dnia. Mógł zginąć godzinę temu, teraz, za minutę, za pięć. Nie bał się. Może to by nawet było dobre zakończenie – bezsensowna śmierć wieńcząca bezsensowne życie. Piękna wizja, unieść ręce, albo i nie unosić, żeby nie kusić ocalenia i szybciej zdeptać to niepotrzebne istnienie. Wystarczy zaczekać, aż cię trafi przypadkowa, albo i nieprzypadkowa, kula i skończy się świat. Czarny deszcz uderza o szyby i zdmuchnięty pędem, ucieka do tyłu, w noc. Światła Night City, przygaszone, daleko po lewej. Z przodu, na horyzoncie łuna pożaru. Jest już za późno…

— Zor…

Ocknął się, pochylony nad skrzynią z bronią. Aya zabrała dłoń z jego ramienia. Wyprostował się. Nic się nie stało. Poza Ayą jedynie stojący kawałek dalej Ron zauważył sytuację. Nie skomentował, ale dłuższą chwilę badawczo obserwował Zora.

Drzwi windy otworzyły się jak wrota niebios. Albo piekieł. Zamarli. Pasek światła rozszerzył się, a Warden, w długim płaszczu, wkroczył na parking jak jakiś bóg. Albo demon. Wszedł we własny hologram, który – już niepotrzebny – zniknął.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki