49,99 zł
KSIĄŻKA, KTÓRĄ POWINIEN PRZECZYTAĆ KAŻDY MĘŻCZYZNA
jeśli chce żyć długo, aktywnie i w dobrym zdrowiu
Czy jestem wystarczająco męski?
Jak często powinienem uprawiać seks?
Jak być dobrym partnerem i ojcem?
Czy oglądanie pornografii jest szkodliwe?
Cenieni eksperci: dr Robert Kowalczyk – psycholog, seksuolog kliniczny i psychoterapeuta – oraz dr Piotr Paweł Świniarski – urolog, androlog i lekarz medycyny seksualnej – w rozmowie z dziennikarzem Dawidem Krawczykiemodpowiadają na pytania, które mężczyźni często zadają sami sobie, ale chcieliby zadać ekspertowi. Specjaliści profesjonalnie i wyczerpująco, choć nie bez poczucia humoru, obalają stereotypy i dają praktyczne, sprawdzone porady, które można zastosować od zaraz.
Dzięki unikatowemu połączeniu wiedzy z zakresu medycyny, psychologii i seksuologii autorzy podchodzą do tematu holistycznie i przekonują, że zdrowie to męska rzecz: począwszy od sprawności penisa i jąder oraz równowagi hormonalnej, przez relacje romantyczne, rodzinne i przyjacielskie, aż po presję społeczną związaną z postrzeganiem męskości.
Jedyny taki kompleksowy przewodnik po zdrowiu psychicznym i fizycznym dla mężczyzn w każdym wieku.
Bez tabu. Konkretnie. Po męsku.
Dr n. med. Piotr Paweł Świniarski –specjalista urolog FEBU (Fellow of European Board of Urology), androlog kliniczny EAA (European Academy of Andrology), lekarz medycyny seksualnej FECSM (Fellow of the European Committee of Sexual Medicine). Specjalizuje się w rekonstrukcjach urogenitalnych oraz chirurgii męskich narządów płciowych, jedyny w Polsce proctor implantów prącia. Współwłaściciel Kliniki Andrologii i Zdrowia Seksualnego Menvita w Warszawie. Asystent w Katedrze Urologii i Andrologii CM UMK w Bydgoszczy. Autor i współautor licznych publikacji naukowych i dydaktycznych. Współpracuje jako ekspert z Fundacjami: SEXEDPL, Avalon, Rak’n’Roll.
Dr n. med. Robert Kowalczyk,– psycholog, certyfikowany seksuolog kliniczny Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, psychoterapeuta i biegły sądowy. Profesor w Katedrze Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Wykładowca na Uniwersytecie SWPS. Współzałożyciel Instytutu Psychoterapii i Terapii Seksuologicznej SPLOT, w którym prowadzi psychoterapię indywidualną oraz terapię par. Współautor wielu publikacji akademickich i popularnonaukowych, m.in. Piękno i seks, seks i piękno, Wstęp do seksuologii, Sex & Cook. Miłość od kuchni, Sztuka bycia razem, Trzeci element. Co zaburza nasze związki i jak sobie z tym radzić, Sztuka rozstania.W każdą̨ niedzielę w radiu TOK FM współprowadzi SexAudycję. Dla „Vogue Polska” prowadzi podcast Męskie światy i Optimum. Wymieniony na liście 100 osób wspierających edukację seksualną w Polsce„Forbes” i SEXEDPL.
Dawid Krawczyk – dziennikarz, redaktor, tłumacz, autor książek i producent reportaży telewizyjnych, dziennikarz stołecznej „Gazety Wyborczej”. Publikował m.in. w „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, „Vogue Polska”, Onet Premium, „Wysokich Obcasach” i „Krytyce Politycznej”. Autor książki reporterskiej Cyrk polski oraz współautor książki Sztuka bycia razem. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 298
Data ważności licencji: 10/29/2032
Copyright © by Robert Kowalczyk, Dawid Krawczyk, Piotr Paweł Świniarski
Projekt okładki
Magda Kuc
Grafika na okładce
© comicsans / Adobe Stock
Fotografia autorów
A. Stępień / Ministerstwo Portretu
Redaktorka inicjująca
Dominika Kardaś
Redaktorka prowadząca
Aleksandra Grząba
Redakcja
Paweł Goźliński
Adiustacja
Ewa Mościcka
Korekta
Katarzyna Homoncik, Joanna Wiśniewska
Łamanie
Lucyna Sterczewska
Opieka promocyjna
Bogna Piechocka
Koordynatorka produkcji
Helena Piecuch
Przygotowanie do druku
Maria Gromek
ISBN 978-83-8427-182-7
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Trzymasz w ręku książkę, z której dowiesz się, jak o zdrowie dba prawdziwy mężczyzna.
Od razu powiedzmy sobie, że tych prawdziwych mężczyzn są co najmniej dwa typy. Pierwszy to połączenie bohatera westernu z Jamesem Bondem i Indianą Jonesem – pewny siebie twardziel, który zawsze staje na wysokości zadania, nie ma słabości, a przeciwności losu zwycięża siłą swoich mięśni i bystrością umysłu. Jedyny problem z nim – dobra, nie jedyny, ale największy – jest taki, że… nie istnieje. Zamieszkuje rozdziały powieści, żyje na kinowych ekranach, przetrwał już chyba tylko w sentymentalnych wspomnieniach o „starych, dobrych czasach”.
Nas interesuje ten drugi typ: prawdziwy prawdziwy mężczyzna – ten zbudowany z krwi i kości, ze swoich doświadczeń i emocji.
Mamy z takimi mężczyznami kontakt codziennie – spotykamy ich w pracy, rozmawiamy z nimi o ich osobistych problemach, ograniczeniach ich ciał i wyzwaniach psychicznych. Doktor Robert Kowalczyk, psycholog i seksuolog kliniczny, słucha ich historii w czasie sesji terapeutycznych i odbierając telefony do studia w czasie SexAudycji w radiu Tok FM. Doktor Piotr Paweł Świniarski, androlog, urolog i lekarz medycyny seksualnej, słucha pacjentów, którzy przychodzą na konsultacje i zabiegi w jego Klinice Andrologii i Zdrowia Seksualnego MENVITA w Warszawie. Dawid Krawczyk, dziennikarz, zadaje pytania bohaterom swoich reportaży i opisuje ich historie w mediach. Znamy prawdziwych mężczyzn i wiemy, że z tym uproszczonym, stereotypowym obrazem mężczyzny nie mają dzisiaj wiele wspólnego. Prawdę mówiąc, chyba nigdy nie mieli.
Prawdziwi mężczyźni, z którymi mamy do czynienia, są skomplikowani. Zależy im na ich bliskich i często to właśnie dla nich dbają o swoje zdrowie. Kiedy coś ich boli, wsłuchują się w sygnały płynące z ciała, a później szukają rozwiązań problemów na własną rękę. Przeważnie musi ich już naprawdę bardzo boleć, żeby umówili się do lekarza lub psychologa. Jasne, nie wszyscy tak mają, ale nawet jeśli sam nie jesteś takim mężczyzną, to na pewno znasz kogoś takiego, prawda?
Gdy już przekroczą próg gabinetu i poczują się bezpiecznie, otwarcie mówią o swoich troskach i niedoskonałościach. Jedną nogą tkwią jeszcze w wyobrażeniach o tym, jaki powinien być prawdziwy mężczyzna, a drugą są już w przyszłości – blisko swoich potrzeb, świadomi swojego potencjału i odważnie konfrontujący się z własnymi ograniczeniami. Prawdziwi mężczyźni przeżywają całe spektrum emocji, nawet jeśli dużym wyzwaniem jest dla nich otwarte mówienie o uczuciach. Liczymy na to, że po przeczytaniu rozdziału o emocjach nie będzie to aż takie trudne.
Przejmują się tym, jak sprawne jest ich ciało, a kiedy już naprawdę się otworzą, zdobywają się na odwagę, żeby przyznać, że zależy im również na tym, jak wyglądają. Ich seksualność też jest dużo bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać – jeden z mitów, który staramy się obalić w tej książce, to właśnie ten, że mężczyzna nie potrzebuje w seksie wiele do szczęścia.
Napisaliśmy książkę o zdrowiu prawdziwych mężczyzn, ale jesteśmy przekonani, że to nie jest lektura wyłącznie dla mężczyzn. Zresztą nikt tego nie kontroluje, możesz więc czytać śmiało. Niezależnie od tego, czy jesteś mężczyzną, kobietą, czy osobą, która wymyka się binarnym podziałom płciowym – wierzymy, że jeśli w twoim życiu jest mężczyzna, na którym ci zależy, to przeczytanie tych kilkuset stron naszych rozmów pomoże ci lepiej go zrozumieć.
Pozwól, że opowiemy jeszcze kilka słów o tym, co znajdziesz w tej książce, a czego raczej nie.
Kiedy ostatnio byłeś u lekarza? Czy przeprowadzasz samobadanie jąder, prącia i piersi raz w miesiącu? Czy śpisz siedem–osiem godzin na dobę? Ćwiczysz co najmniej trzy razy w tygodniu? Pijesz wystarczająco dużo płynów? I czy przestałeś już pić alkohol? Oraz najważniejsze: czy masz co najmniej 21 ejakulacji w miesiącu?
Mogłeś już kiedyś słyszeć te pytania. Gdy pierwszy raz rozmawialiśmy o tej książce, szybko zgodziliśmy się, że nie chcemy rozliczać naszych czytelników z tego, czy dbają o zdrowie. Oczywiście bardzo zależy nam na tym, żeby mężczyźni mogli żyć długo i zdrowo, regularnie się badali i ejakulowali tak często, jak tylko mają na to ochotę (niezależnie, czy solo, w duecie, czy w jeszcze innym układzie erotycznym), ale wiemy, że rozliczanie, straszenie i pouczanie nie działa. Więc jeśli po przeczytaniu tych kilku pytań poczułeś, że znowu będziesz musiał się tłumaczyć ze swojego trybu życia, bić się w pierś i obiecywać poprawę, to uspokajamy. Możesz czytać dalej.
Zależy nam, żeby osoby, które biorą tę książkę do ręki, mogły po prostu lepiej poznać męskie ciało oraz prawidła rządzące męskimi umysłami. Zanim zaczęliśmy nagrywać pierwsze rozmowy, ustaliliśmy, że będziemy mówić tylko o tym, na czym się znamy. Dawid pyta, Robert odpowiada na pytania o psychikę, a Piotr na te dotyczące fizjologii męskiego ciała. Czasem nasze dyskusje stawały się na tyle gorące, że przeskakiwaliśmy między wcześniej ustalonymi torami. Zawsze dbaliśmy jednak o to, żeby tezy miały uzasadnienie w badaniach naukowych lub naszych zawodowych obserwacjach.
Przedstawiamy wiedzę, przykłady i dzielimy się swoimi doświadczeniami. Ufamy mężczyznom, że sami są w stanie najlepiej zadbać o swoje zdrowie. Co zrobią z wiedzą, którą tu zawarliśmy – to już ich decyzja.
Znajdziesz w tej książce oczywiście praktyczne porady pozwalające poprawić swój stan zdrowia. Co możesz zrobić, jeśli zauważyłeś pierwsze problemy z erekcją? Jak na własną rękę (dwuznaczność zamierzona) pomóc sobie, kiedy czujesz, że seks kończy się dla ciebie zbyt szybko? Co powiedzieć przyjacielowi, który mierzy się z depresją? Tak, to wszystko tutaj jest, bo to ważne sprawy, ale wiemy, że same porady i ćwiczenia – choć istotne – rzadko przynoszą rezultaty na dłuższą metę. Prawdziwe rozwiązania wielu problemów – również tych zdrowotnych – leżą w zrozumieniu tego, z jakimi wyzwaniami mierzą się dzisiaj mężczyźni. Dlatego czasami wędrujemy w naszych rozmowach daleko poza gabinet i sięgamy do historii, nawet tej starożytnej.
Jeśli liczyłeś na to, że znajdziesz tutaj pięć sposobów, jak w tydzień stać się zdrowym, silnym i atrakcyjnym mężczyzną, to bardzo nam przykro, ale my nie będziemy wciskać kitu. Głębokie zrozumienie współczesnej męskości jest dużo bardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, którego nie da się zamknąć w trzydziestosekundowej rolce na Instagramie. Dlatego właśnie napisaliśmy książkę – tekst, który będzie towarzyszył ci pewnie przez kilka dni, a może nawet tygodni.
W niektórych rozdziałach zdradzamy, jak diagnozujemy pacjentów i gdzie szukamy pierwszych sygnałów, które mogą zwiastować poważne choroby. Możliwe, że słyszałeś już, że zaburzenia erekcji mogą być zapowiedzią jeszcze większych problemów z układem krwionośnym i sercem. Chcemy jednak z całą mocą podkreślić, że nasza książka nie służy do stawiania samodzielnych diagnoz. Jeśli rozpoznasz u siebie różne objawy, o których opowiadamy, to znak, że warto umówić się do specjalisty – lekarza bądź psychologa. Nawet jeśli nic ci nie dolega, dobrze skontrolować stan zdrowia i potwierdzić, że wszystko jest w porządku. Pamiętaj, że wiele chorób można szybko i sprawnie wyleczyć, jeśli zareagujemy na nie odpowiednio wcześnie.
Podziękowania zwykle publikuje się na końcu książki, ale my uważamy, że osoby, które wzięły naszą publikację do ręki, zasługują na nie już teraz. Dziękujemy, że chcesz poświęcić czas, żeby dowiedzieć się więcej o męskim zdrowiu.
dr n. med. Robert Kowalczyk, prof. UMWDawid Krawczykdr n. med. Piotr Paweł Świniarski
Zajmujemy się prąciem tylko w pięciu sytuacjach: seks, masturbacja, siku, mycie i samobadanie raz w miesiącu. Koniec. Poza tym nie dotykasz, nie oglądasz, nie analizujesz.
Dawid: „Czy jestem normalny?” Słyszycie takie pytanie od swoich pacjentów?
Piotr: Wprost? Raczej rzadko, najczęściej w formie komentarzy na temat wyglądu własnego ciała. Pacjenci przychodzą zaniepokojeni rozmiarem, kształtem, funkcjonowaniem.
Czego?
Piotr: Oczywiście w gabinecie lekarza urologa i androloga uwaga skupia się głównie na prąciu, rzadziej jądrach i mosznie. Jednak punkt odniesienia pacjentów to nie normy medyczne, tylko Instagram, fora internetowe, pornografia. A przecież one nie pokazują rzeczywistości, tylko wyidealizowaną wersję męskiego ciała.
Pacjenci porównują się więc do nierealnych wzorców i pytają: „Czy moje prącie ma właściwy rozmiar? Czy jądra wyglądają jak trzeba?”. Ściągają spodnie, slipy… a tam nie widać żadnego problemu. Jeden z moich pacjentów miał kompleks niskiego wzrostu i przeszedł operację wydłużenia kości udowych, mimo że miał przyzwoity, średni wzrost – ponad metr siedemdziesiąt. Różnice w postrzeganiu ciała mogą wynikać z zaburzeń psychicznych, z obiektywnie trudnych do zaakceptowania cech fizycznych, ale też z nadmiernego skupienia uwagi na elementach ciała uważanych przez nas za nieprawidłowe.
A co kryje się w głowie takiego pacjenta?
Piotr: Jakiś wyobrażony idealny punkt odniesienia. Idealny wzrost, idealna długość członka czy idealny procent tkanki tłuszczowej. Te „ideały” motywują mężczyzn do poszukiwania specjalistów mających im pomóc za wszelką cenę osiągnąć cel – operacjami, zabiegami, korektami. Jeśli więc jako lekarze nie rozpoznamy, że prawdziwy problem nie leży w ciele, tylko w psychice, możemy takiemu pacjentowi jedynie zaszkodzić. Bo on będzie wracał po kolejny zabieg i kolejny… Aż w końcu przestanie przypominać siebie.
Robert: I nawet jeśli Piotr, jako lekarz, specjalista urolog, powie: „Wszystko z panem w porządku, jest pan w normie”, taka informacja często nie wystarczy. Bo tu nie chodzi o wiedzę, tylko o emocje.
Pytanie: „Czy jestem normalny?” to w gruncie rzeczy pytanie: „Czy ktoś mnie zaakceptuje takim, jaki jestem?”. Potrzeba znalezienia takiego potwierdzenia ma źródło w nadszarpniętym poczuciu własnej wartości. Z mojego doświadczenia psychoterapeutycznego wynika, że często u podstaw takiego nastawienia leży historia relacji z dzieciństwa – ważne jest to, jak byliśmy odbierani przez bliskich, czy otrzymaliśmy akceptację, czy musieliśmy na nią zapracować.
Można przeczytać tysiąc artykułów, obejrzeć wykresy norm i nadal czuć się niewystarczająco dobrym. Bo głowa mówi: „Wiem, że jestem w statystycznej normie”, ale serce nadal czuje lęk przed odrzuceniem.
Jakie komentarze z dzieciństwa mogą doprowadzić do takiej erozji pewności siebie w dorosłym życiu?
Robert: One nie muszą bezpośrednio dotyczyć ciała czy wyglądu. Dziecko od najmłodszych lat chłonie, co jest postrzegane jako norma, a co nie, wsłuchując się w otoczenie: przedszkole, szkoła, podwórko. Słyszy: „Ten jest ładny, ten brzydki”, „Ten mądry, tamten głupi”. Nawet jeśli nie są to słowa kierowane bezpośrednio do niego, to funkcjonuje w świecie pełnym ocen.
A w relacji z rodzicami, czyli z tymi najważniejszymi dla niego osobami, chodzi o rzecz elementarną, wydawałoby się oczywistą i niewymagającą szczególnego wysiłku. Kluczowe jest, by dziecko dostawało komunikaty: „Jesteś w porządku”, „Jesteś taka radosna”, „Jesteś fajny taki, jaki jesteś”. By uczyło się, że może czuć się dobrze ze sobą, a nie tylko spełniać oczekiwania innych. Nasza kultura od początku narzuca jednak porównania i rankingi. Ale gdy mamy stabilne poczucie własnej wartości, zbudowane w relacji z bliskimi, te zewnętrzne oceny nie będą ranić tak głęboko.
Piotr: Chłopcy, którzy doświadczali bezlitosnego oceniania, wyrastają na dorosłych mężczyzn, którzy czują presję na siłowni, na basenie, pod prysznicem. Znasz potoczny podział na showers i growers?
Słyszałem kiedyś polskie określenia: wyprostek i wyskoczek.
Piotr: Ten kolokwialny (podkreślam, że to nie naukowa typologia) podział dotyczy tego, jak zachowuje się penis w stanie wzwodu i poza nim. Showers to takie członki, które wyglądają okazale nawet w stanie spoczynku – za to ani objętość, ani długość prącia nie zmienia się znacząco po erekcji. A growers mają prącia, które w spoczynku wyglądają na małe, ale w erekcji są takiej samej długości jak u tych pierwszych.
Faceci, którzy są growersami, częściej się wstydzą, chowają, odwracają tyłem pod prysznicem, choć z medycznego punktu widzenia nie ma wielkiej różnicy między nimi a ich kolegami, których prącia jedynie sztywnieją w czasie erekcji. Ale zdarza się, że growersi w głowach mają kompleks. Nie tylko z powodu porównywania się z innymi, ale też czasem przez to, co w życiu usłyszeli.
Opowiedz.
Piotr: W moim gabinecie był kiedyś chłopak – przystojny, wysoki, pewny siebie. W wieku 22 lat poszedł do łóżka z dziewczyną. Ona wyśmiała jego prącie. „Takie małe i śmieszne”, powiedziała. I ten jeden komentarz rozwalił mu całe życie seksualne. Przez następne 20 lat nie zbliżył się do żadnej kobiety, mimo że wiele go chciało. Uciekał, bał się znów usłyszeć, że jest „mały i śmieszny”. Nie miał żadnych problemów medycznych, a prącie we wzwodzie zupełnie normalne. Nosił za to ranę, którą zostawiły tamte słowa.
Jednym zdaniem odebrała mu przyjemność – i tym wszystkim kobietom, które mogłyby przyjemność dzielić z tym pacjentem. Tak jakby rzuciła na niego jakąś klątwę.
Robert: Słowa mają moc, ale dopiero wtedy, kiedy wypowiada je znacząca dla nas osoba. Przecież to nie ktoś z ulicy rzucił komentarz: „Masz małego”. Słowa z ust obcej osoby raczej nie zrobiłyby aż takiego spustoszenia. Ale powiedziała to dziewczyna, przed którą ten chłopak się otworzył – nie tylko pokazując swoje nagie ciało, ale też emocjonalnie. Dlatego cios był aż tak silny.
Ciekawe w tym kontekście są wyniki badań opublikowanych w „Men and Masculinities”1. Pokazały interesującą różnicę między relacjami heteroseksualnymi a homoseksualnymi. W relacjach heteroseksualnych porównania dotyczące ciała – nawet jeśli się pojawiają – są mniej bezpośrednie.
Co to znaczy?
Robert: Raczej się domyślasz, że dziewczyna widziała wcześniej inne penisy, ale nie wiesz przecież, jakie one były, nie widzisz ich. A w relacjach homoseksualnych partnerzy widzą siebie nawzajem i ocena staje się bezpośrednia, natychmiastowa, a przez to bardziej surowa. Taka „dosłowność” porównania, ale też towarzysząca jej emocjonalna bliskość czyni ocenę znacznie dotkliwszą. Szerzej ten specyficzny kontekst kondycji zdrowotnej mężczyzn homoseksualnych został omówiony w książce, którą wspólnie z profesorem Zbigniewem Lwem-Starowiczem i doktorem Remigiuszem Trittem mieliśmy przyjemność współtworzyć2.
Dlatego ten pacjent, o którym wspominał Piotr, mógł słyszeć później sto razy od lekarzy: „Wszystko z panem w porządku”, ale wciąż nosił w sobie lęk i wstyd. Bo komentarz, który go zranił, padł w najbardziej newralgicznym momencie.
Piotrze, a jak to wygląda w praktyce w twoim gabinecie? Masz pacjenta, patrzysz i wiesz, że wszystko jest w normie. Mówisz mu to raz, drugi, trzeci, a on i tak się upiera, że coś jest nie tak. Naciska, żebyś coś zoperował, poprawił. Co możesz zrobić, skoro przekonywanie, że wszystko z nim w porządku, nie działa?
Piotr: Kiedy mam do czynienia z pacjentem, który uparcie nie przyjmuje do wiadomości tego, co mam mu do powiedzenia jako specjalista, w końcu mówię wprost: „Wie pan, pewnie odwiedzi pan jeszcze kilku lekarzy. Będzie pan dalej szukał potwierdzenia swoich teorii. I może trafi pan w końcu na kogoś, kto się z panem zgodzi – albo kto na pana żądanie zacznie jakieś leczenie, a nawet podejmie się operacji. Ale w rzeczywistości potrzebuje pan psychoterapii, a nie operacji”.
Komuś, kto zablokował się przez kompleks, a jego lęk związany z prąciem odbiera mu możliwość nawiązywania bliższych relacji, inicjowania seksu, staram się wytłumaczyć, że życie ucieka mu przez palce. „Zamiast żyć, pan codziennie przez 95 procent czasu zamartwia się, dlaczego los pana pokarał takim penisem. A pana kolega z identycznym prąciem w tym czasie bzyka się, z kim chce, i nawet nie wpadnie na pomysł, że coś jest nie tak”.
O, widzę lekkie wejście na ambicje. W końcu nie można być gorszym od kolegi.
Piotr: Takie postawienie sprawy czasem jest w stanie wyprowadzić faceta ze ślepej uliczki. A jeśli widzę chęć dalszego działania, to z takim pacjentem pracuję zawsze według prostego schematu. Zaczynamy od tego, że mówię: „Zajmujemy się prąciem tylko w pięciu sytuacjach: seks, masturbacja, siku, mycie i samobadanie raz w miesiącu. Koniec. Poza tym nie dotykasz, nie oglądasz, nie analizujesz”.
Wystawiasz im receptę z dopiskiem: „Nie myśleć o prąciu przez miesiąc”?
Piotr: Prawie, na zaleceniach z wizyty piszę hasłowo: „Zmniejszenie koncentracji na narządach płciowych”. Przykład z gabinetu. Przychodzi do mnie pacjent i mówi, że ma żylaki na prąciu. Pytam, kiedy to zauważył. Odpowiada, że dwa tygodnie temu. Dopytuję, czy były jakieś choroby, urazy, operacje, nowe leki. Okazuje się, że trzy tygodnie wcześniej przeszedł zapalenie jądra. I to właśnie ten epizod spowodował, że zaczął się uważniej przyglądać swojemu ciału. Zobaczył żyły, które miał całe życie, ale dopiero teraz uznał je za żylaki. Tymczasem to była zupełnie normalna anatomia. Rozwiązanie problemu: zmniejszenie uwagi.
Lubię te wizyty, kiedy pacjenci wracają po kilku tygodniach i mówią, że naprawdę się zastosowali do moich zaleceń, i ze szczerym zdziwieniem przyznają: „Pierwszy raz od dawna poczułem się normalnie”. Bo przestają ciągle patrzeć, macać, sprawdzać, czy tu jest kropka, a tu żyłka, a może tu jakaś kreska. Zapominają o penisie i wraca im spokój.
Robert: To bardzo dobra strategia i rzeczywiście może spektakularnie zadziałać. Często tak właśnie wygląda pierwszy etap pracy z lękiem. Wyobraź sobie kogoś, kto boi się jeździć windą – jeśli to paraliżujący lęk, czasem najsensowniej wybrać schody. Unika się w ten sposób konfrontacji, ale dzięki temu poziom napięcia spada. Tak samo jest z pacjentami, o których mówi Piotr. Ograniczenie kontaktu z tym, co budzi niepokój, może im przynieść ulgę.
Mówisz, że to dobre na początek. Czyli jest jakiś kolejny etap?
Robert: Z perspektywy psychologa, psychoterapeuty bardziej interesuje mnie to, dlaczego ten lęk w ogóle się pojawił. Bo wielu z tych pacjentów dobrze rozpoznaje, jakie są normy. Chodzą od lekarza do lekarza nie tylko po wiedzę, ale przede wszystkim po ukojenie – żeby zredukować lęk. Potrzebują, żeby ktoś, kogo postrzegają jako autorytet, powiedział im: „Z tobą wszystko w porządku”. I nawet jeśli to działa tylko przez chwilę, przynosi im ulgę, redukuje ich lęk.
Potrzeba ciągłego porównywania się, sprawdzania, dopytywania często może mieć podłoże w wysokim poziomie neurotyzmu, co z kolei ma swoje zakotwiczenie w przeszłości – dzieciństwie pełnym ocen, może nawet z jakimś doświadczeniem odrzucenia. Wtedy dążenie do tego, żeby być w normie, a najlepiej powyżej jej przeciętnych wartości, okazuje się próbą zabezpieczenia przed odrzuceniem. Chcę się dopasować, żeby nie wypaść z grupy, żeby nie być sam. A jak ktoś silnie doświadczył bycia samemu, wtedy w jego życiu z dużym prawdopodobieństwem pojawi się silny lęk.
Piotrze, a co robisz, kiedy do gabinetu przychodzi pacjent z przeciętnym prąciem, ale upiera się, że trzeba coś poprawić? Odmawiasz?
Piotr: Tak, bo ci pacjenci nie przychodzą po pomoc, tylko szukają specjalistów, którzy zrealizują ich wewnętrzny scenariusz. „Samodzielnie stwierdziłem, że coś jest nie tak, więc chcę operacji”. Jeśli jestem przekonany, że prawdziwy problem nie leży w ciele, tylko w głowie, to wiem również, że operacja niczego nie rozwiąże. Pacjent będzie wciąż niezadowolony, bo to, z czym się zmaga, nie zniknie – tylko zmieni formę. W takich przypadkach trzeba umieć odmówić. I jasno powiedzieć: „Zabieg nie poprawi pana samopoczucia, wręcz przeciwnie”. W praktyce klinicznej zdarza się, że zabiegi chirurgii estetycznej lub rekonstrukcyjnej poprawiają jakość życia, także u pacjentów z kompleksami, ale kwalifikacja do operacji musi być zawsze bardzo skrupulatna.
Jak długo taki pacjent w dzisiejszej Warszawie musiałby szukać lekarza, który zgodzi się na tego typu zabieg bez gadania?
Piotr: Szczerze mówiąc, raczej znajdzie lekarza, który się zgodzi operować. Bo niestety wciąż zdarzają się specjaliści, którzy wolą zoperować i wystawić rachunek, niż poszukać rzeczywistych przyczyn problemów pacjenta, czyli skierować go do psychologa lub psychiatry.
Ale twoja odmowa coś zmienia? Przecież jedna rozmowa nie wywróci czyjegoś myślenia do góry nogami.
Piotr: Na pewno nie od razu. Większość tych ludzi żyje ze swoimi przekonaniami od lat. Nie odpuszczą po 20 minutach rozmowy. Świeży przykład: pacjent w wieku 25 lat i dwa epizody zaburzeń erekcji. Nic nadzwyczajnego – każdemu się zdarza. Ale dla niego to był koniec świata. Już odwiedził siedmiu czy ośmiu specjalistów, zrobił masę badań – tomografię, rezonans, USG prącia – wszystko po to, żeby udowodnić sobie, że „ma problem”. Przyszedł do mnie przekonany, że powinien już kwalifikować się do wszczepienia implantu ciał jamistych prącia.
Implant prącia po dwóch problemach z erekcją? Odważne.
Piotr: Przeczytał w internecie, że tak się „leczy” zaburzenia erekcji. Jasne, to świetna metoda, tylko że raczej dla kogoś, kto nie ma alternatywy. Ale spróbuj mu wytłumaczyć, że dwa nieudane stosunki nie oznaczają trwałej niezdolności do erekcji, że leki czasem działają, czasem nie, i że potrzebujemy czasu, by się temu spokojnie przyjrzeć. To jest proces.
Pewnie spróbowałeś. Przekonałeś go, że to może nie najlepszy pomysł?
Piotr: Widzę światełko w tunelu. Widziałem po jego reakcjach, że coś zaczęło do niego trafiać. Kiedy powiedziałem: „Może pan pójść jeszcze do dziesięciu lekarzy. Może któryś się zgodzi i wszczepi implant. Ale to nie rozwiąże problemu”, on naprawdę to usłyszał.
Zakładam, że nie zawsze udaje się przekonać pacjenta.
Piotr: Jeden z nich powiedział mi wprost: „Były facet mojej dziewczyny miał większego. Ja chcę mieć przynajmniej takiego samego, a najlepiej potężniejszego”. Zaznaczam, że to nie był problem zgłaszany przez partnerkę ani coś, co przeszkadzało jej w seksie. To był jego wewnętrzny kompleks. Czuł się gorszy i postanowił sobie członka poprawić. Trafił do specjalisty, który zgodził się powiększyć prącie kwasem hialuronowym. Efekt nie był idealny, więc pacjent wrócił po poprawkę. Potem stwierdził, że jednak woli tłuszcz, bo w internecie wyczytał, że tłuszcz dłużej się utrzymuje. Więc poprosił, żeby rozpuścić kwas i podać mu coś innego.
A taki tłuszcz w zasadzie jakie ma zadanie? Wydłużyć członka?
Piotr: Czasem pacjenci na to właśnie liczą, ale to absolutnie tak nie działa. Po pierwsze, prącie ma wyjątkową zdolność do kurczenia się i rozciągania. I to jest jego naturalna cecha. Po drugie, to jedno z nielicznych miejsc w ludzkim ciele, gdzie pod skórą praktycznie nie ma warstwy tłuszczowej. Jest tylko cienka powięź powierzchowna, która sprawia, że skóra na prąciu jest tak ruchoma – można ją przesunąć góra–dół, co nigdzie indziej nie jest możliwe w takim stopniu. Spróbuj przesunąć skórę z nadgarstka na łokieć – nie da się. A na prąciu? Bez problemu. Dlatego kiedy wstrzykujemy tam jakikolwiek wypełniacz, na przykład tłuszcz, kwas hialuronowy, kwas polimlekowy lub cokolwiek innego, to on trafia między skórę a ciała jamiste i ogranicza tę naturalną pełną ruchomość skóry penisa. I tak, zwiększa to obwód i może hamować częściowo kurczenie się prącia w czasie zwiotczenia. Ale w ogóle nie wpływa na długość penisa w erekcji.
Dlaczego?
Piotr: Bo długość zależy od ciał jamistych i błony białawej, a tam nic nie wstrzykujemy. I niczego nie rozciągniemy w pięć minut. Po wstrzyknięciu tłuszczu prącie wygląda na spuchnięte – grubsze, bardziej masywne, może być dłuższe w zwiotczeniu, ale nie w erekcji. Oczywiście są metody, które mogą delikatnie zwiększyć długość, wymagają jednak czasu. Mówimy o miesiącach, czasem latach stosowania specjalnych urządzeń rozciągających. To trochę przypomina działanie coraz większych tuneli w uszach – ale dotyczy głębiej położonych struktur i jest znacznie trudniejsze do osiągnięcia. Tak więc powiększanie wypełniaczami działa na wizualny efekt w spoczynku. Nie zwiększy długości w stanie erekcji.
Słucham tego, co mówisz, i mam wrażenie, że jak ktoś myśli o powiększaniu czy pogrubianiu prącia, to zanim umówi się do urologa, powinien wybrać się do psychologa.
Robert: Coraz więcej badań pokazuje, że u mężczyzn rośnie poziom niezadowolenia z własnego ciała3. Doganiamy w tym niezadowoleniu kobiety. Specjaliści zastanawiają się, skąd to się bierze. Najczęściej wymienia się pornografię albo media społecznościowe. Ważniejsze jednak jest to, jak działa to niezadowolenie na poziomie emocji.
Lęk, o którym wcześniej wspominaliśmy – źródło tego niezadowolenia – pojawia się zwykle bardzo wcześnie. To nie jest strach przed czymś obiektywnie niebezpiecznym, tylko poczucie zagrożenia. I teraz wyobraź sobie chłopaka, który ma poczucie, że przez mniejsze prącie, słabszą muskulaturę czy niski wzrost zostanie odrzucony. Nie przez konkretną osobę, tylko przez ogólne otoczenie, czyli przez wszystkich. On fantazjuje, że jeśli to naprawi – jeśli powiększy penisa, wypełni sobie go czymś – ten lęk zniknie. Że dzięki temu będzie w końcu akceptowany. I szczęśliwy.
Szansa, że to rozwiąże problem, jest pewnie nikła?
Robert: W przeważającej liczbie przypadków nie rozwiąże, może zadziałać doraźnie. Chciałbym jednak jasno powiedzieć, że nie bagatelizowałbym tych fantazji. Rozumiem, skąd one się biorą. Kultura mówi nam cały czas: „Zrób tę jedną rzecz, a będziesz kimś”. A to idealny grunt, żeby rozwinęła się dysmorfofobia.
Na czym ona polega?
Robert: Zaburzenie dysmorficzne ciała to zaburzenie postrzegania własnej fizyczności. Osoba, która na nie cierpi, obsesyjnie koncentruje się na jakimś wyobrażonym lub drobnym defekcie w swoim wyglądzie – często tak drobnym, że inni w ogóle go nie dostrzegają albo nie przywiązują do niego wagi. Ale dla osoby z dysmorfofobią ten „defekt” staje się centrum jej codziennego funkcjonowania – myśli o nim rano, w pracy, przed snem. Niezadowolenie potrafi być tak duże, że wpływa na relacje, samoocenę, życie seksualne, a czasem prowadzi do izolacji społecznej, depresji czy nawet myśli samobójczych.
U mężczyzn niezadowolenie często dotyczy obszarów, które kojarzą się z obrazami idealnej męskości, choćby tymi, którymi operuje przemysł urodowy (beauty industry), na przykład wielkości prącia, klatki piersiowej, linii włosów, umięśnienia. Zależy mi, żeby zaznaczyć, że dysmorfofobia to nie jest kwestia próżności. Mówimy o głębokim, realnym lęku.
Co musi się wydarzyć, żeby taki pacjent, który zaczyna obsesyjnie myśleć o swoim ciele, przyszedł na psychoterapię?
Robert: To w dużej mierze zależy od tego, na jakich specjalistów taki mężczyzna trafi wcześniej. Wszyscy moi pacjenci, którzy mierzyli się z problemami z erekcją albo byli niezadowoleni ze swojego ciała (w tym z prącia), najpierw zwracali się po pomoc do lekarzy różnych specjalizacji. To intuicyjny wybór. Najpierw sprawdzali u specjalisty zajmującego się ciałem, czy wszystko z nimi w porządku. Dowiadywali się, że ich ciało nie wymyka się normom. Nie dawało im to ulgi, tylko potęgowało cierpienie i uczucie niezrozumienia. Nierzadko też słyszeli od tych specjalistów, że problem leży w obszarze psychiki i tam powinni szukać rozwiązania. Niestety długo to zalecenie ignorowali.
Psycholog czy psychoterapeuta rzadko jest pierwszym wyborem. Wciąż pokutuje przekonanie, że do psychologa idą tylko osoby głęboko zaburzone. Zwłaszcza wśród mężczyzn, którzy chcą być postrzegani jako self-made mani. Oni często żyją w przeświadczeniu, że nie mają problemów. A jeśli już jakieś się pojawiają, to sami sobie z nimi poradzą. Muszą być silni, niezależni i samowystarczalni. I dlatego do gabinetów psychoterapeutycznych trafiają częściej kobiety. One prędzej gotowe są przyznać: „Może nie wszystko jest tak, jak sobie wyobrażałam”4.
W zasadzie dlaczego kobietom łatwiej to przychodzi?
Robert: Od dzieciństwa kobiety są wychowywane do większej otwartości względem swoich emocji. Mogą pozwolić sobie na dopuszczanie ich szerszego spektrum. Wolno im na przykład wyrażać smutek przez płacz, mówić o tym, co je wzrusza, o swoich lękach. Nie jest to społecznie piętnowane, wręcz przeciwnie, często spotyka się ze wsparciem. Mężczyzn zachęca się do tłumienia „niepożądanych” stanów emocjonalnych, większej kontroli w tym zakresie. Z czasem uczą się ukrywać uczucia. A potem, jako dorośli ludzie, często sami przed sobą nie chcą albo nawet nie potrafią przyznać, że coś ich boli – psychicznie czy fizycznie. Poza tym dziś kobiety coraz częściej czują, że mają prawo zadbać o siebie i swoje zdrowie psychiczne, nie chcą się poświęcać tylko w imię tego, żeby „jakoś to było”.
Jednak w gabinetach psychoterapeutycznych widać, że i mężczyźni coraz częściej przychodzą nie tylko dlatego, że coś jest źle, ale dlatego, że chcą żyć pełniej, bardziej świadomie5.
A czy zawsze jest tak, że te problemy z postrzeganiem ciała zaczynają się w głowie?
Robert: Przeważnie tak jest, ale czasem mają podłoże w jakimś fizycznym urazie, który może doprowadzić do rozwinięcia się problemów psychicznych. Przywołam tutaj przykład pacjenta, który w trakcie seksu doznał złamania prącia. Wystąpiła krew w cewce moczowej, poważna sytuacja. Trafił do urologa, przeszedł leczenie. Po półtora miesiąca wszystko było fizycznie w porządku. Ale problem nie zniknął. Ten mężczyzna nadal miał trudności, przeżywał lęk, unikał seksu – pomimo braku fizycznych przeciwskazań. Zakotwiczył się w nim lęk, który zablokował go w sferze seksualnej.
Mówisz, że mężczyźni doganiają kobiety w niezadowoleniu ze swojego ciała. Widzisz tę zmianę z perspektywy gabinetu psychologa?
Robert: Rzeczywiście, mam poczucie, że coś się zmienia. Bo zdecydowanie więcej mężczyzn dzisiaj ma świadomość, że powinni zadbać o właściwy poziom ruchu, generalnie o styl życia, w tym dietę. Chcą poprawić kondycję, więc na przykład zaczynają chodzić na siłownię, zmieniają swoje podejście do żywienia, nie jedzą byle czego i byle jak, liczą kalorie.
Samo w sobie nie jest to niczym złym. Wręcz przeciwnie – ale problem w tym, że szybko pojawia się u nich rozczarowanie. Pokusa, żeby wrzucić swoje dane zebrane przez zegarek czy opaskę do aplikacji i porównać się z innymi, jest wielka. Jak powszechnie wiadomo, mężczyźni w dużej mierze są skłonni do rywalizacji, więc zaczynają budować poczucie własnej wartości nie na tym, co czują, tylko na tym, jak wypadają na tle innych.
Dlatego najczęściej chcą szybko dźwigać więcej, pływać szybciej, biegać dłuższe dystanse. W końcu ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, bo się starzeje, bo jest chronicznie zmęczone i przebodźcowane. A jesteśmy zanurzeni w kulturze, która obiecuje nieśmiertelność, jeśli tylko kupimy odpowiedni suplement, zabieg, terapię… I tak jak w filmie Substancja z Demi Moore jesteśmy gotowi zrobić wszystko, by znów spotkać się z tym wyobrażeniem siebie sprzed lat.
Nad czym pracujesz w gabinecie z pacjentami, którzy obsesyjnie myślą o swoim ciele?
Robert: Przede wszystkim staram się zrozumieć, jaką funkcję pełni to skupienie na ciele. Bo często to nie jest tylko historia o bicepsie, brzuchu czy penisie. Przeważnie takie nadmierne skupienie może być mechanizmem obronnym.
Przed czym?
Robert: Na przykład przed wejściem w bliskość, relację, zaangażowanie. Jeśli wierzę, że dopiero kiedy będę wyglądać tak jak trzeba, ktoś mnie pokocha, to mogę przez lata nie wchodzić w żadne relacje. Bo przecież jeszcze nie jestem gotowy. Takie podejście daje mi usprawiedliwienie: nie mam dziewczyny albo chłopaka, bo mam za małego penisa; nie podchodzę do ludzi, bo nie mam wystarczającego obwodu w ramieniu. Działa, bo chroni przed odrzuceniem, które byłoby realne, gdybym się naprawdę otworzył, choć nie wynikałoby pewnie z wielkości penisa czy braku widocznych mięśni brzucha. Przyczyn odrzucenia może być wiele.
Jak wydobywasz to w gabinecie? Pytasz wprost: „Co pan ukrywa za tym bicepsem?”
Robert: Raczej pokazuję, że objaw – nawet jeśli wydaje się kłopotliwy – może mieć jakąś pozytywną funkcję. To ważna zasada w psychologii: coś, co nas ogranicza, może jednocześnie nas przed czymś chronić. Posłużę się innym przykładem, nie bicepsem, tylko bólem głowy. Pacjent przez długi czas cierpi na nawracające bóle, przechodzi całą ścieżkę diagnostyczną, lekarze wykluczają podłoże somatyczne, w końcu trafia do terapeuty. I co się okazuje? Ten ból głowy pojawia się zawsze w określonych sytuacjach. Na przykład wtedy, gdy wraca do domu po ciężkim dniu i potrzebuje odpocząć. Ale nie może, bo dzieci, obowiązki, presja. Jedynym sposobem, żeby otoczenie dało mu spokój, staje się właśnie ból głowy. W innym przypadku musiałby to wyrazić słowami: „Potrzebuję chwili dla siebie”, „Nie dam rady teraz” – i ryzykować niezadowolenie, złość, odrzucenie.
Tak samo może działać skupienie na wyglądzie. Bo to nie tylko problem, ale czasem też sposób, żeby nie konfrontować się z czymś trudnym – relacją, intymnością, oczekiwaniami świata.
Jak zawrócić z takiej drogi, która ostatecznie prowadzi do jakiejś życiowej ślepej uliczki?
Robert: Z moich obserwacji wynika, że często potrzebny jest do tego kryzysowy moment, coś, co przełamuje życiową rutynę. Może to być wejście w nową relację, pojawienie się dziecka, choroba, wypadek, cokolwiek, co wytrąca z dotychczasowego toru. Wtedy zmuszeni jesteśmy zacząć zadawać sobie inne pytania.
Piotr: Ja z kolei spotykam u siebie w gabinecie wielu facetów żyjących w trybie wyścigu szczurów. Aż do pierwszego zawału. Dopiero kiedy przychodzi ten moment poważnego ostrzeżenia, człowiek siada i mówi: „Po co mi to wszystko?”.
Kryzys może być przełomem, który nas uratuje?
Robert: Kryzys, choć na pierwszy rzut oka wygląda jak katastrofa, bardzo często bywa punktem zwrotnym. Bo kiedy dotychczasowe sposoby radzenia sobie przestają działać, człowiek musi się zatrzymać i zadać sobie pytanie: „Czy to, co robię, naprawdę mi służy?”. I jeśli znajdzie odwagę, żeby spojrzeć głębiej – nie tylko w lustro, ale też w siebie – to z tego kryzysu może wyjść silniejszy, mądrzejszy i bardziej autentyczny. Paradoksalnie to właśnie momenty największej dezintegracji najczęściej otwierają nas na prawdziwą zmianę.
Wszyscy jesteśmy bombardowani poradami – co jeść, ile ćwiczyć, jak często uprawiać seks. Ale rzadko ktoś zadaje sobie pytanie: „Czego ja właściwie potrzebuję?”.
W swoich gabinetach widzicie mężczyzn, którzy naprawdę dbają o zdrowie. Czy patrząc na te doświadczenia, potraficie wskazać, gdzie przebiega granica między zdrowym stylem życia a przesadną, wręcz obsesyjną kontrolą nad ciałem?
Piotr: Jeśli regularnie wykonujesz określone badania laboratoryjne i obrazowe oraz zgłaszasz się na kontrolę do lekarza POZ czy specjalisty, to jest to rozsądne dbanie o zdrowie. Jeśli jednak co kilka dni sprawdzasz poziom testosteronu, cholesterolu lub wykonujesz USG jąder lub brzucha, zaczyna się obsesja.
Robert: Choć coraz częściej mówimy o mężczyznach, którzy w pewnym momencie zaczynają przesadnie koncentrować się na swoim zdrowiu czy wyglądzie, to wciąż zdecydowanie większa jest grupa tych, którzy nie potrafią albo nie chcą o siebie zadbać.
Ale tak, zgadzam się, problem tych, którzy popadają w obsesję, rzeczywiście istnieje. Tej granicy oddzielającej normę i przegięcie należałoby szukać w dwóch obszarach: w obrębie motywacji i skutków, które przynosi dbanie o zdrowie. Jeśli więc dbałość o zdrowie i formę wynika z chęci poprawy jakości życia, polepszenia samopoczucia, zwiększenia energii, to duża szansa, że będzie działać na naszą korzyść. Ale kiedy zaczyna się robić z tego obsesja, pojawia się potrzeba nieustannej kontroli. I wtedy często wchodzą do gry lęk, napięcie i stres. Relacje z innymi też zaczynają na tym cierpieć.
Czyli można sobie popsuć relacje, próbując żyć zdrowo?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Wstęp dla prawdziwych mężczyzn
1. Czy jestem normalny?
2. 99% to za mało. O potrzebie bycia idealnym
3. Jak to działa? Wszystko, co powinieneś wiedzieć o penisie, jądrach i prostacie
4. Zaburzenia erekcji i ejakulacji
5. Testosteron i inne hormony
6. Jaki jest mój potencjał płodnościowy?
7. Nowa tożsamość: ojciec
8. Emocje, czyli twoja deska rozdzielcza
9. Depresja rodzaju męskiego
10. Sam sobie nie poradzisz. Relacje z innymi
11. Mit męskiej wszechmocy seksualnej
12. Czym kusi pornografia?
13. Infekcje przenoszone drogą płciową
14. Alkohol i narkotyki
15. Męskie tożsamości
Bibliografia
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji
Bibliografia
