Marius, magia i Wilkołaczka Liisi - Reeli Reinaus - ebook + audiobook + książka

Marius, magia i Wilkołaczka Liisi ebook

Reinaus Reeli

5,0

Opis

Las niedaleko jednej z estońskich wsi jest tajemniczym miejscem zamieszkanym przez znane z baśni i dawnych legend istoty. Niektóre są przyjazne ludziom, inne – wrogie. Wie o nich tylko dziewczynka o imieniu Liisi, która po babci odziedziczyła wiedzę i… niezwykłe moce. Jest strażniczką lasu. Pilnuje, żeby ludzie nie zakłócali spokoju jego mieszkańcom i żeby byli bezpieczni. Ceną, jaką płaci za swój dar jest wykluczenie…

Utrzymana w klimacie realizmu magicznego, pełna przygód i nieprawdopodobnych zdarzeń historia o przyjaźni, poświęceniu i tych INNYCH, którzy wzbudzają w nas lęk (dopóki nie odważymy się ich poznać). Między wierszami pokazuje, czym są odwaga i szacunek – do samych siebie, do obcych, do przyrody oraz… do przeszłości. To ubrany w fantastyczną przygodę manifest stawiający przed czytelnikami uniwersalne i aktualne pytanie: Skąd się bierze lęk przed obcymi?

Nagrody:

  • Tytuł wpisany na honorową listę White Ravens 2018
  • Good Children’s Book (2017)

 

Książka została wydana w ramach projektu Książki do zadań specjalnych.

Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Tłumaczenie i druk książki zostały dofinansowane przez Cultural Endowment of Estonia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audrey_

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść pełna magii :)
00
Julia_mistrz

Całkiem niezła

Pełna przygód i zwrotów akcji.
00

Popularność




Tytuł oryginału Maarius, maagia ja libahunt Liisi
Text copyright © Reeli Reinaus Illustrations by Marja-Liisa Plats © Päike ja Pilv, 2017 © tłumaczenie Anna Michalczuk-Podlecki © for Polish edition by Wydawnictwo Widnokrąg 2022
Redaktorka prowadząca Dorota Górska
Skład i łamanie wersji polskiej Marta Duda (Dobry Skład)
Redakcja językowa Agnieszka Hałubiec
Korekta Magdalena Wójcik
Opieka produkcyjna Multiprint Joanna Danieluk
Wsparcie Komisji Europejskiej dla wydania tej publikacji nie stanowi poparcia dla treści, które odzwierciedlają jedynie poglądy autorów, a Komisja nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności za jakiekolwiek wykorzystanie informacji w niej zawartych.
Tłumaczenie i druk książki zostały dofinansowane przez Cultural Endowment of Estonia.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Piaseczno 2022 Wydanie I
ISBN 978-83-965236-0-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo WIDNOKRĄG
www.wydawnictwo-widnokrag.pl
www.bliskie-dalekie-sąsiedztwo.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Mariusowi zdawało się, że Jakoba nie było całe wieki. Od jego odejścia minęło zaledwie pięć minut, ale sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Powoli jak ślimaki. Albo miód spływający z łyżeczki z powrotem do słoika. Albo jak czekanie na coś, co może nigdy się nie wydarzyć.

W tych sekundach dałoby się zmieścić całe życie. Może naprawdę się zmieściło? I w jednej takiej sekundzie przeminęło całe życie Liisi?

Albo życie Mariusa. To, którego już nie będzie miał. Jeśli Jakob nie zdoła wrócić na czas, albo jeśli siostra Jakoba nie będzie potrafiła pomóc Liisi. Lub jeśli los będzie po prostu dla nich tak strasznie okrutny.

Marius nigdy jeszcze w swoim życiu się nie modlił. Nie wiedział nawet, jak się to powinno robić. Ale teraz musiał spróbować.

SKARBY, A MOŻE KOŚCI?

Marius siedział tego popołudnia za stołem w kuchni i próbował wystrugać coś scyzorykiem taty w kawałku drewna. Trzeba przyznać, że zbyt dobrze mu to nie wychodziło. Drewienko nie nabierało takiego kształtu, jakiego Marius by sobie życzył. Wciąż nie przypominało widzianych czasem w książkach indiańskich totemów lub innych fajnych rzeźb z rogami. Tak naprawdę Marius w ogóle nie potrafił strugać w drewnie i czuł się mocno zawiedziony, zarówno sobą, jak i wszystkim, co się dotychczas wydarzyło.

Lecz nagle coś przyciągnęło jego uwagę.

– A na Przylesiu[1] to mieszkają dziwacy.

To zdanie wytrąciło go z zamyślenia. Dotąd puszczał mimo uszu rozmowę mamy i pani, która przyszła do nich z wizytą; tak był skupiony na rzeźbieniu, chociaż one, pijąc kawę, siedziały w kuchni przy tym samym stole co on.

Marius dość szybko stracił rachubę w tym, co sobie opowiadały. Kto z sąsiadów gdzie mieszkał, gdzie pracował, albo i nie pracował, tylko całe dni spędzał pod sklepem we wsi lub na przystanku autobusowym z innymi, podobnymi sobie typkami. Albo kto miał ile dzieci i które z nich chodziły już do szkoły w mieście – tego wszystkiego było chłopakowi za dużo.

Ale teraz kobieta, która przedstawiła się jako Maie Rebane z obejścia w Kogucim Dole, użyła słowa „dziwacy”. Marius podniósł wzrok. Zauważył, że mamie z zaciekawienia rozszerzyły się oczy.

– Tacy prawdziwi, wioskowi wariaci? – zapytała mama.

Maie wzruszyła ramionami.

– Wariatami to chyba nie są. Ale żyją jakby inaczej, po swojemu. Dawniej mieszkała tam pewna stara kobieta i opowiadano o niej przeróżne rzeczy. Teraz gospodarstwo przeszło na jej córkę z rodziną. Wszyscy oni są jacyś tacy dziwni.

Marius spostrzegł lekkie rozczarowanie mamy. Lecz jej oczy rozbłysły na nowo, gdy Maie zaczęła mówić dalej:

– Mieliśmy tu kiedyś we wsi prawdziwego szaleńca, ale już mu się zmarło.

– Co on takiego robił? – zaciekawiła się mama.

– Ach, zbierał rozmaite rzeczy. Wokół jego chaty rosła góra rupieci. Dzieciaki ze wsi chodziły tam szukać złotego skarbu.

– Dlaczego złotego – zdziwił się Marius – jeśli on zbierał śmieci?

– Był bardzo skąpym człowiekiem i wierzono, że naprawdę schował gdzieś u siebie skarb. Że miał go jeszcze po swoich przodkach. Kiedyś to było bogate obejście. Ludzie sądzą, że zakopał go nieopodal swojej chaty. Gadają, że był tam nawet zegar ze szczerego złota.

– A czy kiedykolwiek coś znaleziono? – dopytywała mama Mariusa.

Marius wiedział, że mama często ożywiała się na wieść o wioskowych odmieńcach, ale zaskoczyło go, że zainteresowała się ukrytym skarbem.

Jego natomiast nie interesowały ani skarby, ani wariaci ze wsi. Mariusa interesowały kości. I szkielety. Mógł się już pochwalić całkiem pokaźnym zbiorem kości różnych zwierząt, choć całego szkieletu jeszcze nie posiadał, zawsze zabrakło mu jakiejś małej kosteczki. Miał za to wiele zwierzęcych czaszek. Niektóre znalazł sam, niektóre przynosili mu koledzy, niektóre dostał od paru znajomych taty, myśliwych. A jedną czy dwie kupił nawet przez internet. W każdym razie kolekcja kości była jego największym skarbem. Większym niż jakiś tam kociołek ze złotem.

– Nie, nigdy – odparła Maie na pytanie mamy.

– Gdzie on dokładnie mieszkał? – odezwał się teraz Marius.

Był pewien, że skarb zaciekawi Martina, na bank. Martin był starszym o trzy lata bratem Mariusa i od zawsze chciał zostać archeologiem. Jak dotąd ćwiczył, poszukując skarbów. Marius wiedział, że marzeniem Martina było znaleźć garnek po brzegi wypełniony srebrnymi i złotymi monetami i klejnotami. Lecz na razie mógł poszczycić się jedynie paroma starymi monetami, blaszanym guzikiem, łuskami od nabojów z czasów drugiej wojny światowej i innymi wojskowymi rupieciami. Jednak mimo braku szczęścia Martin był przekonany, że pewnego dnia los się do niego uśmiechnie.

– W gospodarstwie Krzyżowisko. A jego nazywano Fredem z Krzyżowiska, choć właściwie nazywał się Alfred Sookass – wyjaśniła Maie.

Marius zapisywał wszystko w pamięci. Musi o tym powiedzieć Martinowi. Lecz teraz skupił znów swoją uwagę na upartym kawałku drewna. Może uda mu się wyczarować z niego mały totem lub coś równie fajnego?

– Na Krzyżowisku może być zakopane złoto.

Marius miał nadzieję, że ta informacja rozproszy Martina, a on będzie mógł łatwiej przejąć od niego piłkę. Był już do tyłu o siedem punktów, a to więcej, niż pozwalała na to jego własna duma oraz trzy lata różnicy wieku.

Marius miał dwanaście, a Martin piętnaście lat. Niekiedy Mariusowi wydawało się, jakby między nimi rozciągała się wieczność, a innym razem te trzy lata zdawały się w ogóle nie istnieć. Lecz nie ostatnio. Martin już w pierwszych dniach po przeprowadzce znalazł sobie kumpli i przez to spędzał z młodszym bratem o wiele mniej czasu niż zwykle. Marius za to nie znalazł jeszcze wśród kolegów ze szkoły kogoś, z kim od razu dobrze by się dogadywał. Rozmawiał oczywiście od czasu do czasu z paroma chłopakami, ale nie czuł, by pasował do ich paczki.

Martin, ku zaskoczeniu Mariusa, po prostu wypuścił piłkę na ziemię.

– Skąd wiesz? – zapytał nieco podejrzliwie.

– Jedna pani, która dziś u nas była, mówiła.

– Co dokładnie? – Martin wziął znów piłkę w ręce i patrzył oczekująco na brata.

Marius wzruszył ramionami. Zawiedziony zdał sobie sprawę, że tym trikiem nie uda mu się przejąć piłki.

– Nic takiego. Że mieszkał tam kiedyś jakiś skąpiec, który zbierał przeróżne starocie.

– A złoto? Skąd by się u niego wzięło złoto?

Marius wydął usta.

– Tak gadają. – Wciąż się jeszcze nie odegrał.

– To trzeba będzie się wybrać i to sprawdzić – stwierdził Martin, obrócił parę razy piłką w dłoni, rzucił i zdobył kolejne trzy punkty. – A gdzie w ogóle jest to Krzyżowisko?

Marius wciąż był naburmuszony.

– Nie mam pojęcia. – Przegrywał już dziesięcioma punktami. Był stracony.

– To po co w ogóle o tym mówisz, jak nie wiesz? – zapytał Martin z wyrzutem.

– Sam się dowiedz, jak chcesz!

Marius spróbował prześlizgnąć się z piłką pod ramieniem Martina, ale było to piekielnie trudne; długaśne ręce brata były po prostu wszędzie.

– Mnie złoto nie interesuje – rzucił Marius przez zaciśnięte zęby. – I tak pewnie nic tam nie ma. – Cisnął w ciemno piłką w kierunku kosza, ale ta nie dotknęła nawet obręczy.

– A jeśli jest? – nie odpuszczał Martin.

Marius znów wzruszył ramionami. Nie wyobrażał sobie, na co w ogóle może przydać się jakiś tam skarb. I jaki sens go w ogóle szukać.

– Dobra, dobra – powiedział Martin. A potem wykonał prosty trik, na który Marius dał się nabrać, i znów piłka wpadła do kosza. – Jak dobiję do piętnastu punktów, będziesz nosił za mną szpadel.

– Zapomnij – odparł Marius. – Poradzę sobie. Nie zamierzam zajmować się czymś tak żałosnym.

– A może znajdziesz jakiś szkielet? – zakpił Martin.

Może rzeczywiście znajdę, przeszło Mariusowi przez głowę, ale porzucił zaraz tę myśl. Martin będzie musiał iść bez niego, a on już wymyśli sobie coś ciekawego do roboty w rozpoczynające się wkrótce wakacje.

W LESIE

Na którą wrócisz na obiad? – zawołała mama za Mariusem zbiegającym po schodach.

Marius pokręcił głową.

– Nie wrócę na obiad. Idę na dłużej. – Zdziwił się, że mama nie zauważyła, jak robił sobie kanapki na cały dzień.

– Idziesz pozwiedzać wieś? – zawołała jeszcze mama. Wyglądało to trochę śmiesznie, jak wołali tak za sobą, jedno ze schodów, drugie z bramy.

– No, chyba! – odkrzyknął Marius.

Choć nie do końca tak było. Marius nie szedł zwiedzać wsi. Poza tym jak by to zdaniem mamy miało wyglądać? Miał chodzić od domu do domu i zaglądać za ogrodzenia, co ciekawego dzieje się na podwórzu? Albo zabrać ze sobą szpadel, jak Martin niemal godzinę temu, i zacząć kopać w pobliżu jakiegoś obejścia?

Marius miał całkiem inny plan. Szedł do lasu. Zaraz jak się tu przeprowadzili, sprawdził w internecie, gdzie się znajduje najbliższy las. I nie taki mizerny, jak ten paręset metrów na północ od wsi, ale porządna gęsta knieja, gdzie mogło żyć wiele zwierząt. Pewnie niektóre z nich padają łupem innych zwierząt albo umierają ze starości lub z chorób. A Marius będzie mógł poszukać ich kości.

Poszedł więc. Puszcza zaczynała się na południe od ostatnich zabudowań. Sądząc z mapy, była dostatecznie duża. Marius zapakował do plecaka zarówno mapę, jak i kompas, aby móc wrócić do domu na wieczór, w razie gdyby zgubił drogę w gęstym lesie.

Po niedługim spacerze chłopak był na miejscu. Najpierw szedł drogą ze wsi, potem nieco szerszą żwirówką. Choć właściwie można było wybrać skróty, przez łąkę, ale Marius nie miał jeszcze śmiałości. Nie wiedział, co miałby na ten temat do powiedzenia właściciel łąki.

Dotarłszy na skraj lasu, Marius spojrzał z niewiadomego powodu za siebie, na wieś, a potem wszedł w chłodny cień drzew.

Już po pierwszych krokach zdał sobie sprawę, że puszcza jest dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażał. Chociaż świeciło słońce, w lesie panował mrok i przyjemny chłód. Na ziemi leżały masywne, obrośnięte mchem, zmurszałe pnie, a gęstwina leśna była miejscami nie do przejścia. Marius czuł się, jakby trafił do prawdziwego, wiekowego boru.

Jednak to wrażenie wkrótce zniknęło. Idąc wciąż naprzód, trafiało się na rzadziej zadrzewiony teren, gdzie pod olbrzymimi sosnami rósł tylko mech, a widoczność rozciągała się na prawie sto metrów w każdą stronę. Lecz już po chwili las – niemal niezauważalnie – z sosnowego zmieniał się znów w świerkowy i o gęstszym poszyciu, a potem w niedającą się przejść olszynę.

Marius nie chciał przedzierać się przez zarośla, więc skręcił nieco w bok, by zaraz dojść do prawdziwej dąbrowy. Nie potrafił stwierdzić, co było przyczyną, że w tak krótkim czasie napotkał tak wiele różnych gatunków drzew. Chodził już sam do lasu i nigdy się nie bał, ale teraz naszedł go lekki strach. Bo też nigdy nie miał uczucia, jakby go ktoś śledził i to niekoniecznie w życzliwych zamiarach.

Pośrodku dąbrowy Marius natknął się na niewielką polankę, na której wznosiło się wyjątkowo pokaźne drzewo. Aby objąć dąb, musiałoby się chwycić za ręce nawet pięć osób.

Chłopak patrzył na drzewo w zachwycie, było tak piękne i monumentalne. Mariusa nie rozczarowała wyprawa do lasu, choć nie udało się mu znaleźć ani jednej kości. Pomimo tego, że cały czas uważnie patrzył pod nogi. Na pewno zwierzęta żyją głębiej w lesie. I tam właśnie postanowił skierować się Marius. Nie było jeszcze późno, czasu miał do wieczora.

Kroki usłyszał dopiero wówczas, gdy rozległy się niemal za jego plecami. Z lekkim przestrachem podniósł wzrok.

Ku zdumieniu i uldze Mariusa stała przed nim dziewczyna. Sądząc po wyglądzie, mogła być w jego wieku. Miała na sobie błękitną letnią sukienkę, a jej połyskujące rudo włosy splecione były w dwa warkocze. Dziewczyna była ładna. Nawet jeśli miała raczej zagniewaną niż pogodną minę.

– Śledziłeś mnie? – Jej głos zabrzmiał niemalże wrogo.

– Nawet cię nie zauważyłem. Jak bym miał cię śledzić? – zdziwił się Marius. – To chyba ty śledziłaś mnie.

– Co tu robisz? – Zlekceważyła oskarżenie.

Chłopak wzruszył ramionami. To dziewczynisko chyba przesadza z pytaniami.

– Nic. Po prostu tu jestem – odparł po krótkiej pauzie. Zdawał sobie sprawę, że nie było to najgrzeczniejsze, ale i ona nie była wzorem uprzejmości.

– Nie możesz tu być! – oznajmiła mu natychmiast.

– Dlaczego? – zdziwił się. – Czy to teren prywatny?

Oczywiście wiedział, że nie. Chciał się jedynie przekonać, co mu odpowie. Wydawało się, że to raczej rezerwat przyrody. Pewnie dlatego las przypominał puszczę, w której nie wolno ścinać drzew ani wykonywać żadnych innych leśnych robót. Przyroda miała tu żyć swoim własnym życiem, a człowiek nie mógł jej w tym przeszkadzać.

– Nie, ale tu nie jest bezpiecznie – ku swojemu zdumieniu usłyszał Marius.

– Naprawdę?

Dziewczyna skinęła głową.

– A co tu jest takiego niebezpiecznego? – zapytał.

– Tu straszy.

– Ja się nie boję duchów. Szukam tu kości. – Marius nie przemyślał co prawda dokładnie, czy coś innego nie mogło go śledzić, ale na pewno nie był to jakiś duch. Duchami ta dziewucha mogła sobie straszyć przedszkolaki.

– Tu nie ma kości. I w ogóle byłoby lepiej, gdybyś sobie stąd poszedł – rzekła.

– A dlaczego ty tu jesteś? Ty się nie boisz? – nie dawał za wygraną Marius. Nagle nabrał pewności, że ona coś ukrywa. Oczywiście, jeśli nie jest po prostu szalona.

– Nie słyszałeś, co powiedziałam?

Marius pojął, że dziewczyna nie zamierza odpowiadać na jego pytanie. Nie miała też chyba zamiaru się przedstawiać. Stała po prostu i wpatrywała się w niego z taką miną, jakby to był jej las. Ale na szaloną nie wyglądała. Choć Marius nie wiedział zbyt wiele o tym, jak wygląda ktoś, kto oszalał.

– Jak sobie teraz pójdę, ty też pójdziesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Nieznajoma przytaknęła.

Marius westchnął.

– No, dobra! – I tak nie będzie już mógł pochodzić spokojnie po lesie, gdy ta dziewczyna będzie łaziła za nim krok w krok.

Następny kwadrans szli w milczeniu przez las. Jego towarzyszka nie odzywała się ani słowem, Marius też nie wiedział, co powiedzieć. Poza tym wciąż była chyba zagniewana.

– Jak masz na imię? – zapytał Marius, gdy dochodzili do pierwszych zabudowań.

Bał się, że mu czmychnie, zanim zdąży jej zadać to pytanie. Z jakiegoś powodu nagle wydało mu się to ważne. Może dlatego, że – jak zdał sobie sprawę – jeśli ona mieszka tu w okolicy, to pewnie chodzi też do tej samej szkoły. Choć on jej w szkole nie zauważył.

W każdym razie wypadało się przedstawić.

Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i utkwiła w nim badawcze spojrzenie. Marius obawiał się, że go zbędzie, ale się mylił.

– Liisi – powiedziała i nawet się do niego po raz pierwszy uśmiechnęła.

– A ja Marius – rzekł zaraz. – Fajnie, że się możemy zakolegować.

Lecz ku jego zdziwieniu ona znów przybrała ponury wyraz twarzy.

– Nie będziemy się kolegować – wycedziła. – Ja tylko odpowiedziałam na twoje pytanie.

BŁĄDZENIE

Oczywiście następnego dnia Marius z samego rana poszedł znów do lasu. Przecież pierwszą wyprawę, przez tę okropną dziewczynę, można było spisać na straty. Wczoraj ku zdziwieniu mamy wrócił jednak na obiad, a potem za namową paru chłopaków z klasy poszedł pograć w piłkę. Lecz cały wieczór rozmyślał o lesie.

Tym razem poszedł przez łąkę. Tak było o wiele krócej, a poza tym miał nadzieję, że nie wpadnie wówczas nikomu w oczy. Zamierzał spokojnie przyjrzeć się lasowi i nie musieć zważać na dziewuchę za swoimi plecami.

Las wydał się mu tego dnia całkiem inny – bardziej mroczny. Nieoczekiwanie Mariusa przeszły ciarki, ale parł odważnie naprzód.

Poza tym zdawało się, że coś jest nie tak. W swoim mniemaniu chłopak poszedł dokładnie w tym samym kierunku co wczoraj, ale teraz nie dotarł już do tych samych miejsc. Las nie zmienił się, wszędzie widać było tylko ogromne drzewa liściaste i niskie runo. Marius czuł się czasem jak krasnoludek. Nie wiedział, jakie gatunki mogły wyrosnąć tak wysoko, że nie można było nawet dojrzeć kształtu ich liści.

Może trzeba wracać, pomyślał Marius, gdy krążył już parę godzin bez celu i nie znalazł w tym czasie ani kości, ani żadnej innej ciekawej rzeczy. Zerknął na ekran komórki. Było później, niż sądził, ale najbardziej zdziwiło go, że nie miał tu zasięgu. Przez głowę przebiegło mu zaraz kilka myśli, w jakim celu mógłby się w lesie przydać zasięg telefonu. Wszystkie zbyt niepokojące, by się nad nimi dłużej zatrzymywać.

Powziąwszy decyzję o powrocie, Marius ruszył tą samą drogą, którą przyszedł, ale po chwili zorientował się, że nie wie, którędy biegła. Zapomniał zabrać ze sobą kompas, a idąc, skręcał tyle razy, że nie miał teraz najmniejszego pojęcia, w którym kierunku znajduje się wieś. Obawiał się też iść w ciemno, bo, jak przypominał sobie z mapy na ekranie swojego komputera, las rozciągał się na wiele kilometrów. Mogłoby potrwać nawet dzień lub dwa, zanimby z niego wyszedł, gdyby ruszył w złą stronę. Co oznaczałoby pewnie, że musiałby tu nocować. I jeśli dotąd czuł się tylko nieswojo, to na myśl o spędzeniu nocy w lesie obleciał go prawdziwy strach.

– Zachowaj spokój i myśl rozsądnie – wymamrotał Marius, by dodać sobie odwagi. Musiał po prostu upewnić się, z której strony świeci słońce, i według tego wyznaczyć drogę powrotną. Chłopak spojrzał w górę. Wysoko nad głową splatały się gęsto korony wielkich sędziwych drzew. Nawet nie przebijało przez nie słońce. Dopiero w innym, nieco rzadziej porośniętym miejscu udało się Mariusowi dojrzeć jego położenie. Wiedząc, że wieś leży na północ od lasu i biorąc pod uwagę porę dnia, trzeba było iść mniej więcej w przeciwległym kierunku.

Marius szedł dłuższą chwilę i powoli powinien rozpoznawać już jakieś miejsca, ale las wokół niego wciąż wydawał się obcy. Chłopaka zdążyło dopaść przerażenie, gdy w końcu dojrzał coś znajomego. Tu na pewno już był. Przyspieszył kroku.

Po chwili zrozumiał – miejsce wydało mu się znajome, bo mniej więcej trzy kwadranse temu wypatrywał tu słońca. A więc zatoczył koło. Jak to możliwe?

Wtem usłyszał wołanie. Dobiegało z daleka, więc nie wiedział, czy to głos kogoś z jego rodziny, ale miał wielką nadzieję, że może Martin wyruszył na poszukiwania. I nawet jeśli brat nie wiedział nic o jego planach, Marius uczepił się mocno tej myśli.

Wkrótce wołanie dobiegło już z bliska i Marius odpowiedział. Ruszył nawet głosowi naprzeciw, najpierw pospiesznym krokiem, potem rzucił się do biegu.

Odkrzyknął jeszcze raz, głos był już całkiem blisko, może z pięćdziesiąt metrów od niego.

Lecz wtedy zdarzyło się coś przedziwnego.

Po pierwsze Marius zdał sobie sprawę, że nie rozpoznaje wołającego, choć słyszał swoje imię. I co gorsza, głos nie brzmiał, jakby należał do istoty ludzkiej. W tej chwili Marius był tego śmiertelnie pewien. Jego imię rozbrzmiewało wyraźnie, ale on sam był absolutnie przekonany, że wołający nie może być człowiekiem. Musi być czymś innym. Czoło chłopaka pokryło się potem, a serce niemal podeszło do gardła.

Drugą rzeczą, która się wydarzyła, było to, że Marius ujrzał nagle między drzewami śnieżnobiałego kota. A więc gdzieś niedaleko musi być jakaś wieś – ich lub inna. Kot nie wyglądał, jakby zabłądził. Chłopak pomyślał, że jeśli pójdzie za zwierzęciem, na pewno uda mu się znaleźć wyjście z lasu. Z ulgą pojął też, że nie słyszy już tajemniczego wołania, ruszył więc w ślad za kocim ogonem.

Kot zerkał co jakiś czas do tyłu, jakby sprawdzając, czy człowiek idzie wciąż za nim. Widząc, że Marius się go trzyma, zwierzątko przyspieszało kroku.