Maria musi wszystko zmienić - Danuta Awolusi - ebook + książka

Maria musi wszystko zmienić ebook

Danuta Awolusi

4,6

Opis

To opowieść o nas. O Tobie i o mnie. O kobietach, które zmieniają świat.

Maria od wielu lat pracuje jako inspicjentka w teatrze, który jest dla niej prawdziwym domem. Gdy trwają próby do nowego spektaklu, kobieta wchodzi w bliższą reakcję z charyzmatycznym, a przy tym despotycznym Lucianem. To z nim przeżywa swój debiut seksualny. Maria zachodzi w nieplanowaną ciążę i wpada w panikę. Bo czy czterdzieści sześć lat to dobry czas na dziecko?

Gosia, energiczna i żywiołowa edukatorka seksualna, jest coraz bardziej rozpoznawalna w mediach społecznościowych. Po zajęciach w warszawskim liceum dostaje pozew, w którym matka jednej z uczennic oskarża ją o naruszenie dóbr osobistych. Sprawa staje się bardzo medialna, a na Gosię wylewa się fala hejtu.

Losy tych dwóch kobiet nieoczekiwanie dla nich samych splatają się. Czy będą dla siebie wsparciem? Czego nauczą się od siebie nawzajem?

Przekonaj się, jaka siła drzemie w kobietach, które muszą… wszystko zmienić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (19 ocen)
12
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Coconut74

Nie oderwiesz się od lektury

Przygodę z Danutą Awolusi zaczęłam od „Na wysokim niebie” i popłynęłam. Wszystkie powieści Autorki są życiowe, wzruszające i piękne. Dzięki „Marii…” doba nie kończy się o 22 ale w środku nocy. Polecam!
10
PokojPelenKsiazek

Dobrze spędzony czas

Nie spodziewałam się, że ta historia aż tak mi się spodoba! Zdecydowanie polecam!
10
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Moje pierwsze spotkanie z książką p. Awolusi zaliczam do bardzo udanych. "Maria musi wszystko zmienić" to powieść przede wszystkim dla kobiet i o kobietach. Podobał mi się sposób, w jaki autorka obnaża tabu związane z seksualnością, pokazuje naszą zaściankowość i pruderię. Ciekawie ujęcie życia bohaterów oraz to jak wychowanie "pod kloszem" wpływa na podejmowane życiowe decyzje. Świetna pozycja!
10
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] Danuta Awolusi we współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona stworzyła dwie (na ten moment, marzec 2023) ważne dla współczesnej kobiety powieści: „Blisko, coraz bliżej” oraz „Maria musi wszystko zmienić”. Są to powieści obyczajowe pisane bardzo lekko i przyjemnie, a jednak niosące tematy ważne i aktualne. Obydwie przede wszystkim odnoszą się do pojęcia seksualności, ale każda opisuje je z inne strony. W „Maria musi wszystko zmienić” czytelnik zaznajamia się z dwoma postaciami – Marią i Gosią, które różnią się od siebie jako ogień i woda. Maria wychowała się w mocno konserwatywnej rodzinie, tematy które dla niej są tabu, zajmują pewnie z połowę życia. Jak się tego wyzbyć, jak nauczyć się większej swobody i wolności, kiedy nasze społeczeństwo cały czas wydaje się tak mocno zaściankowe? I właśnie Gosia próbuje to zmienić – jest edukatorką seksualną, ale i ją dopada ciemna strona polskiej społeczności, z która musi się zmierzyć. To książka dająca szerokie spojrzenie na ...
10
AnieszkaO

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Interesujące postacie kobiet, nieco humoru przy poważnych tematach, Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Danuta Awolusi, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Aleksandra Białek-Borsuk

Redakcja: Ewelina Sikora-Chodakowska

Korekta: Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Martyna Wilner

Fotografia autorki na skrzydełku: Katarzyna Kosakowska

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-48-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

GRUDZIEŃ 2018

 

 

 

 

Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia

 

Dłużej nie mogła wytrzymać, musiała w końcu wymknąć się do łazienki. Zostawiła rodzinę przy świątecznej kolacji, czując coś w rodzaju wdzięczności, że robi sobie przerwę. Jej matka, Magdalena, dyszała ciężko, a ojciec, Kazimierz, wyglądał, jakby nie wiedział, czy schować się pod blatem czy również opuścić salon. Chwilę temu rozegrały się tu iście dantejskie sceny. Magdalena twierdziła, że jest o krok od zawału. Czyżby wszyscy postanowili obrócić się przeciwko niej? Urodziła i wychowała sześcioro dzieci, a one teraz, na starość, tak jej dawały popalić! A przecież przez ostatnie kilkadziesiąt lat rządziła żelazną pięścią, trzymając wszystko we wzorowym porządku. Teraz wychodziło na to, że jednak wokół panował straszny bałagan. Siostrzenica pyskowała jak nigdy, a córki zaczęły rzucać jej w twarz skrzętnie skrywanymi tajemnicami.

Maria może i chciałaby posłuchać, co jeszcze bliscy mają do wygarnięcia rodzicielce, ale znów źle się poczuła. Naszła ją gwałtowna potrzeba, by ochłodzić twarz zimną wodą. Było jej słabo, a obfita i tłusta kolacja najwyraźniej chciała wyjść tak, jak weszła.

Do łazienki nie docierały podniesione głosy i gwar rozmów. Maria zamoczyła ręcznik i przyłożyła go do policzków. Nie przyniosło to spodziewanej ulgi, ale czego oczekiwała? Menopauza deptała jej po piętach. Trzeba zapytać siostrę bliźniaczkę, czy też ostatnio ma wrażenie, że wszystko jest nie tak. Jednak takie pytania zadaje się komuś bliskiemu, a więź Marii z Adą zawsze była słaba, choć przecież mieszkały pod jednym dachem już czterdzieści sześć lat, czyli przez całe życie. Siostra wyszła za mąż, przejęła rodzinny biznes i urodziła dwójkę dzieci. Zadowoliła matkę, sprostała niemal wszystkim jej oczekiwaniom, choć Magdalena stale wydłużała ich listę. Za to Maria okazała się czarną owcą. Może nawet czymś gorszym, skoro wybrała staropanieństwo.

Odgrzewany z wigilii smażony karp podszedł jej do gardła, ścigany przez pierogi. Wiedziała, że nie powinna nic jeść, ale wolała nie narażać się na karcący wzrok matki. W święta trzeba było pałaszować wszystko w nadmiernych ilościach. Więc jadła. I od razu ogarnął ją fatalny nastrój. A później zaczęła się awantura, która jeszcze bardziej pogorszyła Marii samopoczucie.

Arleta, jej najmłodsza siostra, dokonała coming outu. Lesbijka w rodzinie – to dla matki nie do pomyślenia. W życiu tego nie zaakceptuje.

Beata, druga siostra, poinformowała o rozwodzie.

A Kamila, siostra cioteczna, wyjawiła, że nie przyjęła oświadczyn chłopaka, bo ten nie zadowalał jej w łóżku.

Ukrywane przed Magdaleną grzechy w końcu wylały jak wezbrana rzeka, zaprawiona goryczą.

Tylko Maria siedziała cicho, a przecież też miałaby sporo do opowiedzenia.

Gdyby wiedzieli! Gdyby wiedzieli, że Maria przeżyła w ostatnie pół roku więcej niż przez całe życie. Gdyby im wyznała, że nie ma już pojęcia, co robić. Gdyby zdawali sobie sprawę, że skandaliczny spektakl Teatru Narodowego wywołał więcej kontrowersji, niż ktokolwiek zakładał… Jednak oni pozostawali w niewiedzy, choć stolica huczała od plotek. Nic dziwnego: rodzina nie brała udziału w życiu kulturalnym Warszawy. Ostatnie wydarzenia przykuły uwagę Magdaleny zaledwie na parę chwil.

Maria nie bardzo ich obchodziła, ale nie dlatego, że byli tacy okropni, to ona udawała niewidzialną. Zamieszkiwała rodzinną rezydencję niczym współlokatorka widmo. Miała swój pokój z osobną łazienką, a reszta rodziny niemal nie zauważała, czy jest w domu, czy jej nie ma. Obstawiali, że raczej to drugie, no bo… praca.

Praca, praca, praca.

Wstrzymała powietrze z nadzieją, że mdłości przejdą. Nie, nic z tego.

Kilkanaście minut później wróciła do salonu. Atmosfera nieco się rozluźniła, dorośli raczyli się winem, dzieci włączyły telewizor. Rodzice zniknęli, co oznaczało, że Magdalena postanowiła ukarać ich swoją nieobecnością. Jeszcze się za nich wszystkich weźmie! Maria nie miała co do tego wątpliwości. 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

Wcześniej

Czerwiec 2018

 

– Idzie już?

– Jeszcze nie.

– To potwór, mówię wam. Jeszcze jest czas, by zwiać.

– Zamienia ludzi we wraki.

– Bezustannie krzyczy.

– To na pewno tylko plotki. Nie słuchajcie tego.

Teatr opanowało wielkie poruszenie. Jak w dniu premiery, choć jeszcze nawet nie przeczytali scenariusza. Ten stanowił dla nich tajemnicę. Wiedzieli tylko, że reżyser napisał go sam. W powietrzu unosiły się opary adrenaliny i stresu. Przesiąkały wszystko niczym dym nikotynowy. Każdy stał się biernym palaczem, mimowolnie się zaciągał, gromadząc w płucach ekscytację i niepewność. Nie ulegało wątpliwości, że gość z za­granicy wywróci wszystko do góry nogami. Sława wyprzedzała go jak orszak. Wszyscy coś o nim wiedzieli, za to nikt nie miał pojęcia, co jest prawdą, a co mroczną legendą.

Spektakl miał powstawać bite pięć miesięcy. Rzadko który reżyser mógł zażądać tak absurdalnie długiego czasu na przygotowania. Zazwyczaj wystarczyło osiem tygodni, nie więcej. Jednak on cieszył się specjalnymi względami. Do niego należało pierwsze i ostatnie słowo. Nawet w kwestii budżetu. Władał całym teatrem już teraz, choć na Okęciu wylądował zaledwie wczoraj wieczorem. Traktowali go jak króla, więc to logiczne, że zamieszkał w pałacu. Wynajęto dla niego luksusowe mieszkanie w apartamentowcu na Złotej, skąd mógł podziwiać panoramę miasta z Pałacem Kultury i Nauki na pierwszym planie. Oczekiwali go, jakby sam papież miał zaszczycić ich prywatną audiencją.

Maria uśmiechnęła się do siebie, bo uwielbiała, gdy w teatrze działo się coś ważnego. Uśmiech szybko ustąpił miejsca grymasowi. Przypomniała sobie, że w razie problemów to ona będzie na pierwszej linii strzału. I już go poinformowali, że inspicjentka mówi po włosku, choć prosiła, by tego nie robić. Przecież wszyscy znali język angielski, on także. Po co komplikować sprawę? Wychyliła się, by spojrzeć na korytarz. Aktorzy powoli się zjeżdżali. Już po castingu, role zostały obsadzone. Wiedziała, kogo się spodziewać, ale to tylko pogarszało sprawę. Jej serce przypominało dzisiaj rozklekotaną pompę zasilaną przez wysokie napięcie nie tylko za sprawą przybycia wielkiego reżysera, ale też dlatego, że główną rolę w spektaklu otrzymał Piotr – wielka miłość Marii z czasów, gdy zdawała maturę i przygotowywała się do egzaminów na akademię teatralną. Wówczas byli sobie równi. Później on został rozchwytywanym aktorem i zrobił międzynarodową karierę.

Jej rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. To on, Piotr. Przekroczył próg krokiem tak lekkim, jakby nawet grawitacja chciała mu się przypodobać, unosząc jego stopy kilka mili­metrów nad ziemią.

– Przystojny, ale nie aż tak. – Garderobiana pojawiła się znienacka i Maria pisnęła. Inę rozbawiła jej reakcja. – Uspokój się, to tylko ja!

– Nie strasz. Ledwo zipię.

– Widzę właśnie. Nie przywitasz się?

– A po co? On mnie nie pamięta.

– Żartujesz chyba. Jest aż takim bucem?

Maria pokręciła głową z westchnieniem.

– Kobieto, on codziennie poznaje nowych ludzi. A mnie widział ostatni raz jakieś dwadzieścia osiem lat temu.

– No to zobaczy cię teraz. – Ina zbliżyła usta do jej ucha. – I może w końcu… No wiesz.

Maria bardzo próbowała się nie zarumienić, ale mechanizm zaprojektowany przez jej matkę działał sprawnie. Zawstydziła się.

– Dla mnie już nie ma szans.

– Rozwiódł się. Wszyscy o tym pisali. Jest wolny.

– I co z tego?! Poza tym wrócą do siebie. To takie… No, wiadomo, życie gwiazd.

Ina zaśmiała się chrapliwie i wyjęła papierosa. Schodziła jej paczka dziennie, ale ani myślała rzucać. W tym zawodzie nałogi bywały zbawienne.

– Idę zapalić, zanim ten nasz włoski żigolak przyjdzie. Nie mogę niczego przegapić. Chodź ze mną, bo jeszcze wpadniesz na niedoszłego eks.

Ina była najlepszą przyjaciółką Marii. Może jedyną. Nikt z rodziny nie wiedział o niej tak dużo. Za swoich bliskich uważała ludzi w teatrze: aktorów, montażystów, dźwiękowców, pracowników odpowiedzialnych za kostiumy, rekwizyty, oświetlenie, sprzątanie. Jeden organizm, pulsujący w tym samym rytmie. Żyła z nimi na co dzień, darzyła ich miłością. Poświęciła wszystko, by stanowić integralną część tego świata. To dlatego nigdy z nikim się nie związała, nie urodziła dzieci. Zabrakło jej czasu.

Nieprawda.

Maria nie założyła rodziny, bo to nie dla niej. I nie pojawił się ktoś, komu mogłaby zaufać, uwierzyć, że jej nie porzuci. Poza tym – Piotr…

– Ej, idziesz? – Ina złapała ją za nadgarstek.

 

 

Luciano Piazza, mimo że szczupły, zdawał się wypełniać sobą cały korytarz. Wymięty garnitur i biała koszula bez krawata wskazywały na to, że chwilę wcześniej wytoczył się z jakiejś speluny po nocnej libacji. Niebawem mieli się przekonać, że to jego codzienny styl. Maria odnotowała, że choć strój Włocha wyglądał niechlujnie, on sam prezentował się doskonale.

Dołączyła do zespołu, który rozsiadł się już na dużej scenie, gotowy na pierwsze zetknięcie z nowym reżyserem. W nerwowym oczekiwaniu rozejrzała się wkoło, jak zawsze, gdy chciała się uspokoić i zebrać myśli. Tak bardzo kochała to miejsce! Majestatyczny sufit wykładany drewnem, eleganckie żyrandole z kryształkami, siedziska na widowni (gotowe pomieścić niemal sześćset osób!) obite czerwoną tkaniną i w końcu sama scena, która skrywała tyle tajemnic, że głowa mała. Tu działa się magia. Jak wykorzysta to Luciano? Nie mogła się doczekać, by poznać jego pomysły.

Dyrektor teatru zaryzykował i kupił niejako spektakl niespodziankę, przeznaczając nań zawrotny budżet. Reżyser, co dosyć niespotykane, odrzucał współprace z dramaturgami i sam pisał swoje sztuki. A to, co wychodziło spod jego pióra, kipiało od zjadliwej energii i szokowało nawet tych, których współczesny teatr nie mógł już zadziwić. Luciano Piazza, największy europejski reżyser ostatnich kilkunastu lat, umiejętnie wykorzystywał dar obserwacji. Zawsze wybierał temat, trafiając w najczulsze punkty. Swoimi spektaklami rozbierał króla do naga i śmiał się najgłośniej, pokazując palcem. To dlatego tak się go bali. Wszyscy. I dlatego tak tłumnie biegli na każdy spektakl – by sprawdzić, co i na kogo Piazza znalazł tym razem.

I oto nagle nastała ta chwila. Rozległ się głośny trzask. Luciano wtargnął na salę, waląc w Bogu ducha winne drzwi z siłą taranu. Jego twarz pozostawała zacięta, a oczy zmrużone. Popielata grzywa opadła mu na czoło, więc odgarnął ją dłonią. Włosy usłuchały – pozostały grzecznie na swoim miejscu. Wąskie usta, okolone siwym zarostem, zlewały się w jedną linię. Choć Maria wiedziała, jak wygląda wielki Luciano Piazza, zagapiła się jak cała reszta. Zupełnie jakby podziwiała zjawiskowego smoka, miotającego się wściekle i wypuszczającego z pyska opary dymu i siarki. Był piękny, oszałamiający, choć niedoskonały. To oczywiste, że miał narobić kłopotów. I jednocześnie uczynić premierę największym wydarzeniem w historii polskiego teatru.

– Maria! – warknął z włoskim akcentem, omiatając ich wzrokiem. – Quale a Maria?

Poderwała się z krzesła, zakładając swoją służbową maskę. Poza teatrem była cicha, ale w pracy trzymała wszystkich za lejce. To od niej, inspicjentki, zależało, czy cały ten bałagan ułoży się w całość. Przywykła do zarządzania. Lubiła to.

– To ja. Dzień dobry – odparła po angielsku, ale szybko tego pożałowała.

Luciano przeszył ją niezadowolonym spojrzeniem.

– Podobno znasz włoski.

Jego struny głosowe przetarły się od alkoholu i papierosów. Maria wiedziała jednak, że nie tylko. Luciano słynął z napadów furii. Wrzeszczał i rzucał przedmiotami. Pisała o tym pewna amerykańska aktorka, poświęciła reżyserowi cały rozdział autobiografii. Nazwała Luciana „pięknym szatanem, na pewno nie człowiekiem” i stwierdziła, że pracując z nim, zaprzedała duszę diabłu, czego po latach żałuje, bo współpracę przypłaciła zdrowiem psychicznym.

– Sì, ale wszyscy mówimy po angielsku. Jeżeli chce pan rozmawiać po włosku, potrzebny będzie tłumacz. Dyrektor może kogoś wynająć.

Uśmiechnął się z nutą szyderstwa, ale jego twarz odrobinę złagodniała. Po chwili zwrócił się do wszystkich, przechodząc na angielski:

– Nie ma problemu. – Zatoczył dłonią krąg. – I co? Co tak na mnie patrzycie? Jestem sam, a was jest dziesięcioro. Czy to sprawiedliwe?! Nie, ale myślę, że nie przeszkodzi w niczym. Zrobimy razem coś wielkiego. Zdemaskujemy hipokrytów! Targniemy się na świętości. Jaka jest rola sztuki? Kto mi powie?

Jego angielszczyzna, choć był elokwentny, brzmiała płasko. Maria wiedziała, że Luciano robi to specjalnie, by podkreślić, że to nie jego język. Gdy w przeszłości grywał główne role w amerykańskich filmach, błyszczał perfekcyjnym akcentem.

Luciano nie uzyskał odpowiedzi. Wszyscy wlepiali w niego spojrzenia, porażeni jego charyzmą i siłą.

– Rolą sztuki w takim kraju jak wasz jest mówić prawdę – wycedził z obrzydzeniem. – Trzeba wskazać palcem na tego, który gwałci przyzwoitość i krzywdzi słabszych, ale nie ponosi konsekwencji.

Maria była pewna, że aktorom ścierpła skóra, tak jak i jej. Czy Luciano naprawdę miał zamiar wprowadzić na scenę politykę? Od razu domyśliła się, kto stał się inspiracją do napisania tego scenariusza. Premier, o którym ostatnio zrobiło się głośno w przestrzeni publicznej. Sypiał z młodymi kobietami. Niektórym obiecywał stanowiska, a tym, które już je zajmowały, groził utratą pracy. A więc nie chodziły z nim do łóżka z włas­nej woli. Teraz, jedna po drugiej, podpisywały się pod ruchem #MeToo. Oskarżenia były mocne, a wyznania wstrząsające. Maria przełknęła ślinę. Nie ze strachu, ale z ekscytacji. Uwielbiała bezkompromisowe sztuki.

Oczy jej i Piotra spotkały się na sekundę. Ten skinął głową i uśmiechnął się łagodnie. „Pamiętam cię, Maryśka”.

– A teraz spójrzcie na scenariusz. – Luciano rozdał skrypty.  

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

To był ostatni wolny wieczór przed najbliższym półroczem – wszystkie następne miały już należeć do teatru. Maria, podobnie jak cała ekipa, całkowicie mu się podporządkowała. W innych okolicznościach żaden aktor nie zechciałby pracować tak długo nad jednym projektem, jednak hojne gaże i zapowiadany rozmach miały wynagrodzić wszelkie poświęcenia i trudy. O ile w ogóle wiedzieli, na co się piszą.

Tymczasem to właśnie dzisiaj Ina załatwiła Marii randkę. I to seksrandkę, o którą Maria sama prosiła już od jakiegoś czasu.

– Przecież tego chciałaś. Prawda? Umówiłam was na twoje wyraźne życzenie. Maria, nie wykręcaj się. Jemu jest to potrzebne tak samo mocno, jak tobie.

– Wstyd mi.

– Za co?

– Że tak do tego podchodzę. – Maria skrzywiła się nerwowo, gotowa do wycofania się z tego okropnego pomysłu. Sama na niego wpadła, ale to było kilka tygodni temu i już jej przeszło.

– On wie. Powiedziałam mu.

– I?

Ina wzruszyła ramionami i znów zaciągnęła się papierosem. Dym wylewał się z jej ust jak mgła.

– Zdziwił się. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy w ogóle będzie chciał się bzykać. Wciąż się nie pozbierał po tym wszystkim.

Marię znów uderzyło, jak bardzo pokręcone mogą być ludzkie ścieżki. Znajomy Iny stracił parę lat temu dziecko. Po tej tragedii rozstał się z żoną i zatrzasnął drzwi do swojego świata na cztery spusty. Ina uważała jednak, że powinien trochę się otworzyć. Zabawić się. Ku jej zaskoczeniu, gdy powiedziała Joachimowi, czego chce Maria, ten zgodził się od razu.

– Może lepiej, żebyśmy spotkali się w kawiarni, a nie u niego. Ja chyba jednak nie jestem na to wszystko gotowa. – Maria usiłowała się wykręcić.

– Jak chcesz.

Obojętny ton Iny zabolał. Maria wiedziała, że przyjaciółka jest już zmęczona jej rozterkami.

– Nie, dobra. Spróbuję!

Wstyd było brać nogi za pas. Przecież cel miała jasny: chciała uprawiać seks, po raz pierwszy w życiu. Uważała się za najstarszą dziewicę w kraju i z każdym rokiem wstydziła się tego coraz bardziej. To, że jeszcze nigdy nie wylądowała z nikim w łóżku, graniczyło z cudem. W teatrze o romans było łatwiej niż o katar. Tu ciągle ktoś się z kimś umawiał. Kiedy Maria mówiła „nie”, zawsze dostrzegała w oczach drugiej osoby kompletne niedowierzanie.

A jednak.

Za kilka miesięcy skończy czterdzieści pięć lat. Jako dziewica. Niesłychane.

Powodów mogłaby wskazać kilka. Żaden wystarczająco dobry, by ją usprawiedliwić.

Pierwszy z nich miał na imię Magdalena. Matka przekonywała, że seks to zło, że ciało oddaje się mężowi, a nie pierwszemu lepszemu. Wzięła się do edukacji córek, gdy tylko zauważyła u nich pierwsze oznaki dojrzewania. Z wielką wprawą i fantazją utożsamiała utratę dziewictwa z najgorszym wyborem młodości. „Potem to jest tak, jakby ktoś kupował używane majtki. Rozumiecie?” Te używane majtki utkwiły Marii w pamięci.

Drugi powód miał na imię Piotr. Chciała z nim przeżyć swój pierwszy raz, ale nie wyszło. I choć niebawem miało minąć trzydzieści lat od momentu, gdy zadurzyła się w nim po uszy, wciąż uważała, że to właśnie on był kandydatem idealnym. Ina mówiła, że to żadna tęsknota, tylko „cholerna idealizacja, która jest bardzo wygodna i chora”.

Maria przyznawała jej rację.

A później? Samo tak wyszło. Maria chciała się z kimś związać, poczuć coś więcej niż tylko pożądanie, ale nikt wyjątkowy się nie pojawił. Nikt, dla kogo serce zabiłoby mocniej.

Nie mogła na nic narzekać. Uwielbiała swój zawód. Siedziała w teatrze od rana do wieczora, a później wychodziła z ekipą na wino. Wracała do domu tylko po to, by się przespać. Choć miała pięcioro rodzeństwa, z nikim nie czuła szczególnej więzi, nawet z siostrą bliźniaczką. Jej prawdziwą rodziną byli ludzie z Narodowego. Niektóre osoby, jak na przykład Ina, pracowały w tej instytucji równie długo, co ona – ponad dwadzieścia lat. To miejsce nigdy nie przestało Marii ekscytować. Dlatego nie chciała iść do łóżka z kimś, kto jest tam zatrudniony. Zbyt dużo emocji, za duże ryzyko, że wyniknie z tego jakiś kwas. Musiała chronić to, co kocha. Czas mijał tak szybko. Z ledwością rejestrowała kolejne Wigilie i zmieniające się pory roku…

Ale dzisiaj, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, miała w końcu przejść na drugą stronę.

– Joachim to spoko facet. Szkoda mi go. Może gdy spotka się z kimś takim jak ty, to się ośmieli.

– Takim jak ja? – Maria parsknęła.

– Z pasem cnoty na dupsku. Żeby była jasność: mnie to nie przeszkadza, każdy ma swój czas. To ty jojczysz, że się tego wstydzisz i chciałabyś to zmienić.

– Wiem, wiem, odpuść mi trochę. Zobaczę, jak to dzisiaj będzie. Szczerze mówiąc, ostatnio źle się czuję. Myślę, że zaczynam wchodzić w menopauzę.

– Miej nas, panie, w opiece – jęknęła Ina. – Czemu teatr, a nie zakon? Tam mogłabyś sobie przekwitać z czystym sumieniem.

Maria zachichotała, a Ina wybuchła szczerym śmiechem.

– Czasem też bym tak wolała.

Myślami uciekła do chwili, w której jako młoda dziewczyna postanowiła zostać aktorką. To obsesyjne marzenie ją pochłonęło. Żyła nim aż do dnia, gdy nie dostała się do szkoły aktorskiej. Później poszła na wiedzę o teatrze i tam lizała rany. Niektórzy startowali na studia co roku, ale nie ona. W głębi duszy zawsze wiedziała, że się nie nadaje. A gdy znajoma poprosiła ją o zastępstwo na stanowisku inspicjentki w teatrze, nie wahała się ani chwili. To trochę oglądanie ciastek przez witrynę, ale musiało wystarczyć. Nigdy nie oczekiwała, że ktoś podsunie jej główne danie pod nos, więc usatysfakcjonowała ją przystawka.

A po co jej ten cholerny seks? Obsesyjnie zamartwiała się, że gdy dobije pięćdziesiątki, straci swoją szansę. Nie planowała stałego związku, ale może udałoby się nawiązać jakiś przelotny romans? Friends with benefits, tak się o tym mówi. Czasem seks, czasem wypad do kina albo nawet wspólny weekend. Jeśli dostanie wolne. A o to ciężko, bo wszyscy przywykli, że Maria jest zawsze dyspozycyjna.

– Jak ci się nie uda z Joachimem, to będziesz sobie sama robić dobrze, i tyle. – Ina wzruszyła ramionami.

– Może…

– A co, nie dogadzasz sobie czasem?

– Czasem tak, zdarza się. Nie jestem aż taka! – obruszyła się Maria, choć mówienie głośno o sprawach intymnych wiele ją kosztowało. Nie lubiła rozmawiać o seksie. Bo i po co, skoro nie miała doświadczenia z mężczyznami?

– Tylko mi nie mów, że masz z tego powodu wyrzuty sumienia.

– Nie. Chociaż... To znaczy nie. – Wolała nie tłumaczyć, że jej matka uważała masturbację za jeden z grzechów ciężkich. Plasował się pomiędzy zabójstwem a okultyzmem.

– Faceci walą sobie, kiedy im się podoba, i uważają, że to superzdrowe. Kobietki chyba też mogą, co nie? – Ina posłała jej groźne spojrzenie.

– No pewnie, że mogą. – Rumieniec na policzkach Marii zaprzeczał jej słowom.

– Oj, Maryśka. Ty jesteś jedyna w teatrze, co się nie bzyka na lewo i prawo. Wiesz o tym?

– Wiem – przyznała. – Ale chyba bzykanie nie jest obowiązkowe?

– Nie, nie jest. – Ina wybuchła śmiechem i potrzebowała kilku sekund, by się uspokoić. Sama nie miała stałego partnera i co jakiś czas lądowała z kimś w łóżku. Po rozwodzie porzuciła myśl o ustatkowaniu się. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nikt tego nie ocenia. Możesz sobie sypiać, z kim chcesz. Albo nie sypiać z nikim. Tylko czerp więcej z życia.

– Co ci się tak nagle zebrało? Siedzisz tu tyle samo, co ja.

– I powoli mam dosyć. Marzę o podróżach. Oglądam ludzi na Instagramie. Zwiedzają świat, a nie mają wcale dużo kasy. Ja też tak zrobię. Niech no się tylko okazja nadarzy. A ty zostaniesz wtedy tutaj beze mnie i chciałabym, żebyś trochę poszalała. Wyszła ze skorupy.

– No zobaczymy – burknęła Maria, ciesząc się, że muszą już wrócić do pracy.  

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

Luciano zwolnił ich o szesnastej, ku uciesze Marii, bo dzięki temu zostało jej kilka godzin na przygotowania do seksrandki (jak bezustannie nazywała ją w myślach). Musiała poprzedzić to spotkanie prysznicem, depilacją i kieliszkiem wina. Na samą myśl o tym, co mieli z Joachimem robić, jej skóra pulsowała, a żołądek to się kurczył, to rozszerzał.

Energicznie wzięła się do usuwania krzeseł ze sceny, bo nie wszyscy raczyli po sobie posprzątać. Wiedziała, że aktorzy są różni, niektórzy lubią okazać odrobinę wyższości. Nie mogła tego powiedzieć o Piotrze, który zabrał aż cztery krzesełka, prezentując przy okazji umięśnione ramiona…

– Maria! – Jej imię po włosku brzmiało śpiewnie i słonecznie, jak w piosence. Luciano zbliżał się wielkimi krokami.

– Mogę w czymś pomóc? – bąknęła niezadowolona.

– Jedziesz ze mną na miasto. Zamówiłem taksówkę – zakomunikował oschle, przechodząc na włoski. – Bądź przed wejściem za dziesięć minut.

– Ale…

On jednak skorzystał z bocznego wyjścia i zniknął. Maria zamknęła oczy i westchnęła. Nie pierwszy raz reżyser dyktował jej, co ma robić. Mogłaby go zignorować, ale dla dobra całego zespołu lepiej było się podporządkować. Przynajmniej na chwilę.

Luciano siedział już w samochodzie. Nie trzymał w dłoni telefonu, nie wlepiał oczu w żaden ekran. Po prostu czekał.

– Mam tylko dwie godziny, nie więcej – uprzedziła Maria, zajmując miejsce obok niego.

– Jest w tym mieście jakaś włoska restauracja? Na poziomie? – Zignorował jej słowa i nie zaszczycił nawet krótkim spojrzeniem.

Miała gotową odpowiedź na to pytanie. To oczywiste, że Luciano będzie chciał odnaleźć w Warszawie namiastkę swoich rodzinnych stron. Mógłby okazać zaciekawienie polską kuchnią, ale nie wymagała od niego tak wiele.

– Jest jedna taka knajpa niedaleko mojego domu. Możemy tam zjeść, a później ja wrócę do siebie. Jestem dzisiaj… umówiona.

Nie skomentował tego, a Maria zrozumiała, że wpadła w pułapkę. Kiedy indziej fakt, że genialny reżyser wyznaczył ją na przewodniczkę po Warszawie, byłby nobilitujący, jednak dzisiaj potrzebowała czasu, by ocenić swoje ciało w lustrze i zastanowić się, ile wydepilować tam na dole. Kupiła nawet specjalną maszynkę elektryczną. I nową bieliznę z koronką, bo uznała, że to konieczne. Seks równa się koronka, tak powiedziała jej kiedyś Ina. Ina mówiła również, że Maria wygląda normalnie i może nie jest seksbombą, ale też nie szkaradą. Ona widziała w lustrze przede wszystkim swoją kwadratową figurę bez wcięcia w talii i ciężkie kasztanowe włosy, które nie chciały się układać. Za to lubiła swoje ciemne oczy i całkiem zgrabny nos.

Pojechali na Żoliborz. Włoska restauracja z piecem do pizzy cieszyła się w okolicy wielkim wzięciem. Składniki sprowadzano z Włoch, co oczywiście miało przełożenie na wysokie ceny. Maria liczyła, że Luciano zapłaci, bo głupi stanik w komplecie z majtkami kosztował ją trzysta złotych. Pensja inspicjentki była niewysoka, a Maria nie należała do oszczędnych. Prawie codziennie zamawiała jedzenie na wynos, sporo wydawała na alkohol w pubach, pożyczała pieniądze znajomym, a nie upominała się o zwrot. Niejeden aktor spłacił długi dzięki niej. Pod koniec miesiąca zawsze się zastanawiała, gdzie się podziała większość wypłaty.

Włoch ocenił wnętrze surowym okiem. Właściciele zainwestowali w skórzane boksy z kanapami, za ozdoby służyły puste butelki po winie. Na półkach ustawiono ogromne puszki z pomidorami. Ogródek pękał w szwach. Był czerwiec, pogoda dopisywała. Każdy chciał zjeść pizzę pod gołym niebem. Wolny stolik znalazł się tylko w środku.

– Karta jest po polsku – burknął Piazza, a Maria z trudem ukryła pełen politowania uśmiech.

– Nazwy makaronów chyba znasz?

Tym razem ich spojrzenia się spotkały. Tęczówki jego oczu miały odcień chłodnego szafiru, a białka okalała siateczka czerwonych naczynek. Pod oczami skóra opadała, tworząc okazałe worki. Luciano wyglądał drapieżnie, ale jego przeorana zmęczeniem twarz wydała się Marii po prostu szalenie męska i bardzo przystojna. Samcza. Luciano wpatrywał się w nią z rozbawieniem, jakby była obcą kobietą, która przysiadła się bez zapowiedzi.

– Czy obsługa mówi po włosku?

– Nie sądzę.

Zdumiewające, że nie odpowiedział na prawie żadne z jej dotychczasowych pytań. Jakby znajdowali się w innych wymiarach albo jakby na jego uwagę trzeba było szczególnie zasłużyć. To przywiodło jej na myśl matkę. Ona również prowadziła z nią dialogi, w których Maria stanowiła raczej obiekt, a nie rozmówczynię.

Zamówił całą butelkę wina, margheritę, makaron z sosem pomidorowym i tiramisu na deser. Maria wybrała małą porcję penne z sosem grzybowym.

– Chcę poznać miasto. To, co warte uwagi. Pokażesz mi je? – Luciano w końcu zwrócił się do niej bezpośrednio.

– A będzie na to czas?

Roześmiał się, co przypominało skrzypienie zardzewiałego metalu.

– Ja uważam, że miasto można zwiedzać wyłącznie nocą – odparł.

– Myślałam, że Włosi kochają słońce.

– Tego lata za wiele go nie zobaczysz. Czeka nas ciężka praca – mruknął.

– Mogę o coś zapytać? – Uznała, że lepiej się upewnić.

W odpowiedzi zarobiła tylko kolejne miażdżące spojrzenie.

– Chodzi mi o to, że przyleciałeś sam. A gdzie… reszta? Asystent chociażby?

Mlasnął i władował do ust pokaźną porcję makaronu. Gdy przełknął, otarł usta chusteczką i od razu napił się wina.

– Ludzie długo ze mną nie wytrzymują. Ja sam czasem nie mogę wytrzymać. – Wycelował w Marię widelec. – Taka jest sztuka. Zazdrosna, zachłanna, odstręczająca. Wymaga najwyższej ofiary. I ja się tego nie boję, ale inni owszem. Czasem tracę kontrolę, bo im bliżej premiery, tym gęściej. Ale warto, rozumiesz? Bo to nie zabawa, ale służba.

Maria zastanowiła się, czy Luciano zdejmuje czasem maskę wielkiego artysty. A może to jego prawdziwa twarz?

– Chyba nie rozumiem.

Westchnął, parsknął i burknął. Przypomniał jej starego, charczącego psa.

– Zostawili mnie, nie zdążyłem znaleźć nikogo na ich miejsce. I nie ma takiej potrzeby. Was jest wystarczająco dużo. I jesteście gotowi na wszystko, prawda? Zrobimy coś ważnego.

Maria była doświadczoną inspicjentką. Wiedziała, co ich czeka.

– Spektakl może mieć spore konsekwencje. Ten polityk ma u nas dużą władzę i nie spodoba mu się to, że porównujesz go do… sama nie wiem. Berlusconiego?

Tym razem Luciano roześmiał się ze szczerą satysfakcją.

– On jest dużo gorszy od niego! A wasz kraj jest okropny. Ta cała nietolerancja, ta władza Kościoła…

– Watykan mieści się we Włoszech, o ile pamiętam.

Jego uśmiech potrafił przybrać szatańskie oblicze.

– Teraz jestem tutaj. Zjawiłem się po to, by wywołać dyskusję. By sprowokować społeczeństwo do myślenia.

– I uciec, prawda? Zostawisz nas z tym wszystkim po premierze, a cała odpowiedzialność i krytyka spadnie na aktorów. – Sama się zdziwiła, skąd w niej ta odwaga. Może po włosku łatwiej artykułowała myśli.

Odpowiedział jej kwaśnym grymasem, po czym dopił resztę trunku i cmoknął, jakby wydłubywał spomiędzy zębów resztki jedzenia.

– Jak rozumiem, teatr zapłaci.

Wstał i wyszedł, zostawiając ją samą. Kelnerka przyniosła rachunek, a Maria sięgnęła po portfel. 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

 

Wiele razy słyszała opowieści znajomych z teatru, którzy borykali się z chorobami wenerycznymi, więc wolała się upewnić, że niczego nie złapie. Zarazić się podczas pierwszego razu, w wieku czterdziestu lat – to byłaby ironia losu. Może Joachim miał w domu jakiś zapas antykoncepcji, ale śmiała w to wątpić. Ina podkreślała, że jest oderwany od rzeczywistości i wciąż cierpi. To dlatego Ina uważała, że „seksmisja” (jak nazwała ich spotkanie) dobrze mu zrobi. W każdym razie trzeba było kupić kondomy, bronić się przed chorobami, bo o ciążę Maria nie musiała się już raczej martwić. Czuła całą sobą, że jej ciało ostatecznie żegna się z płodnością (nie zastanawiała się nad tym zbyt często, by przypadkiem nie rozbudzić w sobie żalu). Wybór gumek był szokująco trudny. Skąd miała wiedzieć, w czym Joachim poczuje się najlepiej? I o co chodzi z tymi smakami, nawilżeniem i wypustkami? Ostatecznie zaopatrzyła się w trzy paczki prezerwatyw w różnych rozmiarach i żel intymny. Chwała Bogu, że w drogerii zamontowano samoobsługowe kasy, bo inaczej nie dałaby rady zapłacić za taki pakiet. Spaliłaby się ze wstydu. I tak czekała długo, zanim sklep opustoszał. Jej ręce drżały, gdy skanowała kody kreskowe. Pragnęła zachowywać się dojrzale, ale jak zwykle nic z tego nie wyszło.

Podczas obiadu wypiła tylko dwa – łaskawie polane przez Luciana – kieliszki wina, ale na randkę wzięła ze sobą całą butelkę. Na trzeźwo nie rozpięłaby nawet guzika pod szyją. Zamówiła taksówkę, bo przez sięgający zenitu stres straciła poczucie orientacji w terenie.

Wysiadła pod zwyczajnym blokiem z końca lat sześćdziesiątych. „A więc to tutaj” – pomyślała. „To tutaj się stanie”.

Na spotkanie z Joachimem założyła bluzkę i spódnicę, żeby nie musieć ściągać od razu wszystkiego. Teraz liczyła na to, że być może nie będzie musiała w ogóle niczego zdejmować. Przemierzyła klatkę schodową jak we śnie. Serce waliło tak mocno, że zamarzyła o tym, by natychmiast wypić duszkiem całe wino i uciszyć ten łomot.

A kiedy go zobaczyła, było już tylko gorzej.

Joachim nie wydawał jej się ani przystojny, ani brzydki. Był idealnie neutralny. I na pewno młodszy, choć ciemne włosy przetykały pasemka pierwszej siwizny. Nie spodobało jej się to, że jest troszkę niższy od niej, ale nadrabiał sympatycznym uśmiechem. I zęby miał wszystkie swoje, a koleżanka kostiumografka powtarzała, że to się zawsze liczy. Nos na środku (jak lubiła mawiać inna znajoma z teatru), oczy niczego sobie. Maria wytężyła wzrok – chyba szare. Prawie jak u Luciana.

– Wejdź, wejdź – zaprosił serdecznym gestem, ale zauważyła, że jego ręka drży.

– Cześć. Masz kieliszki? Przyniosłam wino. – Podała mu butelkę.

– Ja też mam, ale otworzę twoje. Rozgość się. Zjesz coś? Zrobiłem sałatkę.

– Nie, nie jestem głodna. Reżyser zabrał mnie na obiad.

Makaron zalegał jej w żołądku, choć minęło już kilka godzin. Najwyraźniej stres zahamował proces trawienia. „Byle nie zwymiotować w trakcie” – przeszło jej przez myśl. Aby rozluźnić napięcie, rozejrzała się po mieszkaniu. Niewielka przestrzeń, dwa pokoje z aneksem kuchennym. Urządzone w męskim stylu, bardzo minimalistycznie.

Gdy podał jej kieliszek wina, opróżniła połowę jednym haustem. Posłał jej niepewny uśmiech i sam zrobił podobnie.

– Badania pokazują, że najwięcej osób uprawia seks po alkoholu – oznajmił.

Zakrztusiła się, a z jej ust buchnęła fala trunku. Niefortunnie wylądowała na niebieskiej koszuli Joachima. Instynktownie odskoczył, a Maria zasłoniła dłonią usta, nadal się krztusząc. Jej oczy zaszły łzami.

– W porządku? Pomóc ci jakoś? – zapytał, nie zważając na plamy.

Pokręciła energicznie głową. Po chwili udało się odzyskać kontrolę nad ciałem, choć wino paliło w przełyku. Czuła je nawet w nosie.

– Przepraszam. Bardzo przepraszam. Zapłacę ci za tę koszulę.

Roześmiał się.

– Nie ma mowy. To tylko wino, a koszula jest stara. Poszedłbym się przebrać, no ale… – Podrapał się po karku.

– Dlaczego się zgodziłeś? – zapytała nagle, bo choć ostatnia porcja alkoholu wsiąknęła w cudze ubranie, Maria zdążyła już trochę wypić i procenty zaczęły uwalniać zbawienną moc. Paraliżujące napięcie odrobinę zelżało.

– Nie wiem. Ina ma rację, potrzebuję tego. A nie potrafię się umówić na żadną randkę. Próbowałem, jednak gdy tylko ktoś się do mnie odzywa, kasuję wiadomość. Nie mam ochoty na żadne związki. Ale… czasem tęsknię za, no wiesz… seksem.

– To czemu nie umówisz się na numerek z Tindera? – Poprosiła gestem, by znów napełnił kieliszek.

Uczynił to bez wahania.

– Inicjatywa nie jest obecnie moją mocną stroną.

– A może… – zaczerpnęła powietrza – masz ochotę na dziewicę?

Zarumienił się, co było urocze.

– Ina mówiła, że mogę pomóc. Jeżeli tego naprawdę chcesz, to spróbujmy. I może, jeżeli będzie OK, czasem do tego wrócimy. Bez zobowiązań.

– No tak. Ty masz czterdziestkę, jak sądzę. Ja zmierzam do pięćdziesiątki. Żadne z nas nie ma rodziny… – Ugryzła się w język i spuściła wzrok. Chciała przeprosić, ale to tylko pogłębiłoby wpadkę. – Ale chcemy być jak inni dorośli. A inni dorośli uprawiają seks.

– Uprawiają, ale pod warunkiem, że mają taką potrzebę. Ja mam. A ty?

Zawahała się. Jak to z nią było? Zdarzały się dni, gdy myślała o seksie przez całą dobę, nawet w snach, ale zdarzały się też takie, gdy zapominała o jego istnieniu. Tak jak w młodości zalecała jej matka. Problem w tym, że Maria miała na ten temat wiele wyobrażeń, ale na samą myśl o praktycznej stronie zagadnienia drżała. Jeszcze kilka lat temu liczyła na to, że pójdzie do łóżka z kimś, kogo kocha. Że jej pierwszy raz będzie mimo wszystko romantyczny. Czas pozbawił ją złudzeń. Miłość nie przyjdzie, trzeba więc brać to, co przynosi los.

– Tak. Chcę zacząć. Zanim będzie za późno – odparła hardo, choć mięśnie pod jej skórą zamieniły się w stalowe sidła.

Joachim odłożył kieliszek, a ona poszła za jego przykładem. Gdy wyciągnął rękę, by dotknąć jej twarzy, zesztywniała. Przyciągnął Marię do siebie i po chwili poczuła jego wargi na swoich. Za wszelką cenę chciała się temu poddać. Alkohol szumiał jej w głowie, ale to nie wystarczyło.

Bliskość. Bliskość była czymś, co przerażało ją bardziej od samotności. Bliskość z drugim człowiekiem, który z taką łatwością mógłby ją zranić. Jak kiedyś Piotr.

Joachim posunął się dalej. Objął ją, licząc na odwzajemnienie. Jednak jej skostniałe ramiona nie zareagowały. Poczuła nęcące ciepło i zapach, który był równie słodki, co przerażający. Bardzo chciała się przytulić, tak bardzo, że w klatce piersiowej rozlała się gorąca fala pragnienia. Gdyby nie lęk, może udałoby się przekroczyć granicę. On jednak zawsze wygrywał.

– Marysia, jesteś bardzo spięta.

– Wiem, przepraszam.

– Nie przepraszaj. Spróbuj się rozluźnić. Może puszczę jakąś muzykę?

Usiłowała zrzucić kajdany, ale nic z tego. Położyła dłonie na ramionach Joachima i odsunęła go na bezpieczną odległość. Ciepło drugiego ciała zniknęło, co sprawiło jej przykrość.

– Nie. Wybacz, ale nie dam rady.

Wycofał się, nie kryjąc zmieszania.

– Rozumiem. Nic się nie stało.

– To ja już pójdę. Jeszcze raz bardzo przepraszam – wymamrotała.

– Może jednak zostań, coś zjemy… I wtedy lepiej się poczujesz.

– Nie, nie. Ja jestem niereformowalna.

Porwała torebkę, w której nadal spoczywały prezerwatywy i lubrykant. Odda je Inie, bo sama nigdy z tego nie skorzysta. Przepadło. Umrze nieskalana, jak Maryja. Wstyd szczypał jak rana przelana spirytusem. Nadzieja umarła, za to smak upokorzenia będzie żył wiecznie.

Prawie wybiegła z mieszkania, w którym przyszło jej spędzić zaledwie kilkadziesiąt minut. A myślała, że przekroczy próg klatki schodowej dopiero o świcie. 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 5

 

 

 

 

Gosia przyjechała do liceum kilkanaście minut przed wyznaczoną godziną. Nie była co prawda nauczycielką, ale także zajmowała się edukacją. Tyle że seksualną. Dla osób takich jak ona, zawodowo zajmujących się seksem, drzwi szkół pozostawały zamknięte i opatrzone napisem „ZAKAZ ZBLIŻANIA SIĘ”. No chyba że chodzi o żoliborskie liceum im. Stefanii Sempołowskiej, którego dyrektorka – namówiona przez szwagierkę Gośki, uczącą tu biologii – zorganizowała pogadankę o chorobach wenerycznych. Bo o zagrożeniach, jakie może nieść współżycie, warto rozmawiać. Nie ma lepszego sposobu na wstrzemięźliwość niż zasianie strachu i niepewności.

Trzeba było jakoś to przełknąć. Myśl o tym, że tematem lekcji jest choroba i – och, jak bardzo nie znosiła tego słowa – KONSEKWENCJE, doprowadzała Gosię do szału. Przecież powinni zacząć od czegoś innego! Mimo to podjęła się zadania. Jeżeli to jedyny sposób, by spotkać się z młodymi ludźmi, nie miała zamiaru marnować takiej okazji.

Róża czekała na nią przy drzwiach wejściowych.

– Cześć! Ale fajnie cię tutaj widzieć. I dziwnie. – Róża ucałowała ją w policzki. – Młodzież już się cieszy na spotkanie z tobą.

– O, nie wątpię – roześmiała się. Już ona dobrze wiedziała, jak bardzo młodzi lubią rozmawiać o tych sprawach. W swoim zawodzie nie mogła przeboleć tego, że edukacja seksual­na w szkole jest zakazana. Dlatego tak doceniała media społecznościowe. Jej konto na Instagramie zgromadziło już dwieście tysięcy obserwatorów. Mogła tam swobodnie dzielić się wiedzą i żadna szkoła nie miała prawa jej tego zakazać. – Będzie ciekawie, obiecuję.

– Wyglądasz jak zawsze szałowo. Chciałabym mieć taki styl jak ty – powiedziała Róża z niekłamanym podziwem.

– Ale ty masz styl! Każda z nas ma.

Gosia lubowała się w barwnych bluzkach i tunikach, nietuzinkowych marynarkach i ciekawych krojach. A wszystko udawało jej się zmieścić w ramach przyjemnej dla oka elegancji. Znakiem rozpoznawczym pozostawały okulary w krzykliwych oprawkach oraz sprężyste, drobne loki sięgające za ucho. Lubiła też masywną biżuterię. Wyróżniała się i to dawało jej radość. Ostatnio postawiła na fioletową płukankę do włosów, by fryzura robiła efekt wow. I udało się – szwagierka nie mogła oderwać od niej oczu.

– Ale ciebie się zapamiętuje, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Gosia znów się zaśmiała, jak zawsze głośno i szczerze, jakby ktoś bezustannie opowiadał jej wyjątkowo śmieszne dowcipy.

– No, młodzież na pewno mnie zapamięta. Wiesz, mój styl ich trochę ośmiela. Myślą sobie, że jestem wyluzowana, pełna kolorów. Niby babka po czterdziestce, a jednak spoko.

– No właśnie. Ja też powinnam się zacząć przełamywać. Uczniowie mają mnie za potworną nudziarę.

– Nie przyjaźniłabym się z nudziarą. A teraz mów, czy macie tu jakąś kawę, bo nie zdążyłam wypić.

 

Uczniowie rozsiedli się w ławkach i Gosia przyjrzała się każdemu z osobna. Dostrzegła chłopaków niechlujnie ubranych i takich, którzy mieli na sobie drogie, wyprasowane (zapewne przez rodzicielki) koszulki z logotypami znanych marek, dziewczyny z pełnym makijażem i takie, które nie umalowały się wcale, oraz dwie pary zakochanych. Gosia uśmiechnęła się do nich, ale tego nie dostrzegli. Już na wstępie czekało ją wyzwanie: musiała przebić się przez gwar rozmów. Wychowawczyni usiadła z tyłu, bo Gosia lubiła sama się przedstawiać. Najchętniej w ogóle wyprosiłaby nauczycielkę z klasy.

– Hej! Cześć wam! Poproszę was o chwileczkę uwagi, dobra? – zaczęła donośnym i dźwięcznym głosem, ale młodzież dalej zajmowała się sobą. – Pokażę wam zdjęcie penisa – dodała już nieco ciszej, ale i tak zadziała się magia. Nagle wszyscy ucichli. Gosia zyskała sto procent uwagi i z zadowoleniem odsłoniła zęby w uśmiechu. – Dobrze słyszeliście, penisa. Jestem Gosia. Możecie tak do mnie mówić, po imieniu, dobra? Wpadłam do was, żeby pogadać o czymś, co jest ważne. O chorobach przenoszonych drogą płciową. Na pewno o nich słyszeliście, prawda?

– No. Kiła! – Chłopiec w przetartym T-shircie wyszczerzył się i rozejrzał dookoła, szukając aprobaty.

Otrzymał ją, bo wszyscy wybuchnęli śmiechem.

– I mogiła – dorzucił jego kolega z ławki, a jego twarz przybrała odcień świeżej krwi. Odważył się zażartować, ale obecność Gosi wszystkich krępowała. Nie mieli pojęcia, czego się spodziewać.

– Syfilis – włączyła się blondynka w okularach.

– To to samo co kiła – poprawiła ją koleżanka. – Jest jeszcze chlamydia, rzeżączka i oczywiście AIDS.

Gosia rozłożyła z podziwem ręce.

– No proszę! Jesteście superświadomi. Tych chorób jest jeszcze więcej i ja o wszystkich wam opowiem. Pokrótce, bo później przejdziemy do istotnej kwestii: jak się przed nimi chronić.

Kolejne piętnaście minut zajęło jej przekazywanie rzetelnej wiedzy. Na rzutniku wyświetlała drastyczne zdjęcia zainfekowanych genitaliów, na co uczniowie reagowali głośnym jękiem obrzydzenia. Gosia okazywała litość i szybko przerzucała foto­grafie. Kątem oka dostrzegła, że wychowawczyni wierci się z tyłu i tak jak pozostali marszczy nos.

– Sporo już wiecie. To świetnie, że temat już wcześniej nie był wam obcy. A kto odważny powie mi, jak się zabezpieczać przed infekcjami?

– Trzeba się badać – rzuciła blondynka w okularach, która najwyraźniej zawsze znała odpowiedź na zadane pytanie.

– Uważać, z kim się idzie do łóżka – dodała dziewczyna obok.

Jej słowa wzbudziły wesołość.

– No i używać gumy!!! – palnął chłopak, który wcześniej mówił o kile.

– Znakomicie. – Gosia nagrodziła ich uśmiechem. – Tak, wszystko, co powiedzieliście, jest ważne. I: tak, warto pamiętać, że prezerwatywy nie tylko pomagają ochronić się przed niechcianą ciążą. To także bezpieczeństwo i zdrowie.

– A jeżeli chłopak nie chce używać gumki? – Głos zabrała dziewczyna ze środka sali. Jej długie, kasztanowe włosy opadały na ramiona. Miała na sobie rockową koszulkę z wizerunkiem czaszki, a usta pociągnęła bordową szminką.

– No właśnie. Faceci mówią, że im w tym niewygodnie – przytaknął inny dziewczęcy głos.

Tym razem chichoty zostały wyparte przez pomruk.

– A wiecie o tym, że słowo „nie” to także element seksu? Zawsze można się nie zgodzić. Nawet jeżeli wcześniej powiedziało się „tak”. Jeżeli więc ktoś nie chce seksu bez prezerwatywy, śmiało, niech to komunikuje. I, co ważne, może tego nawet wymagać! A „nie” oznacza brak zgody, to musi być respektowane. No i liczy się komunikacja. Partnerzy seksualni powinni ze sobą rozmawiać. Nawet w trakcie stosunku.

Gosia zdawała sobie sprawę, że nie tak miała wyglądać ta lekcja. Czy jednak ktoś zabronił odpowiadać na pytania?

– No a seks przerywany? To nie jest bezpieczne? – Głos dobiegł z końca sali.

– Jego skuteczność jest niska. Nie daje ochrony przed infekcjami, co już wiecie. I jest źródłem stresu. Mam świadomość, że w filmach pornograficznych to częsty obrazek, ale chyba zdajecie sobie sprawę, że to, co na ekranie, nijak ma się do rzeczywistości?

Dyskusja nabierała rozpędu i już kilka minut później w stronę Gosi posyłano coraz odważniejsze pytania. Z twarzy uczniów zniknęły rumieńce, a pojawiło się żywe zainteresowanie. Niespodziewany gość okazał się źródłem wiedzy. I choć wiele odpowiedzi znali już z internetu, to jednak możliwość pogadania z kimś o tym wszystkim na żywo dawała o wiele większą satysfakcję. Gosia zyskała tak wielką uwagę, że kilka­dziesiąt par oczu wpatrywało się w nią jak w objawienie. Nikt nie zwracał uwagi na nauczycielkę, która jako jedyna nie potrafiła ukryć zmieszania. Nie śmiała przerwać zajęć, ale widać było, że jej zdaniem rozmowa zdecydowanie wymknęła się spod kontroli.

Rodzaje orgazmów, formy antykoncepcji, problem z samodzielnym dostępem do ginekologa, dywagacje na temat wielkości penisa – uczniowie mocno się rozkręcili, aż rozległ się dzwonek i lekcja dobiegła końca. Jęk zawodu wskazywał na to, że przydałoby się powtórzyć to spotkanie. Gosia zawsze ubolewała nad tym, że nie może mieć stałych zajęć w szkołach. To zapobiegłoby tak wielu problemom, z którymi później przychodzili dorośli. Edukacja – powszechna, a jednak tak ograniczona.

Na pociechę podsunęła uczniom kilka tytułów książek, które wszyscy skwapliwie zapisali. Plus niemal wszyscy polubili jej profil na Instagramie. 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 6

 

 

 

 

Ina oszczędziła przyjaciółce komentarzy. Niepowodzenie Marii było jej osobistą porażką, którą widać musiała przetrawić w samotności.

Joachim milczał. A więc nie spotkają się już nigdy. Ulga i żal szły równo w parze, niczym zaprzęgnięte do wozu konie.

Szczęście w nieszczęściu, po nieudanej seksrandce światem Marii bez reszty zawładnął Luciano Piazza. I nie tylko jej – wszyscy zaangażowani w pracę nad spektaklem mogli do odwołania zapomnieć o zwyczajnym porządku dnia.

Stawili się w teatrze o dziesiątej rano. Luciano kazał na siebie czekać, ale tylko po to, by zrobić odpowiednio mocne wejście. Zaczął od wydawania dyspozycji związanych z dekoracjami i kostiumami. Był wymagający, ale pomysły wbijały w fotel. Zwłaszcza kuse stroje, których Luciano zamówił aż dwadzieścia.

A później zaczęło się coś, co Maria nazwała w myślach dziką orką na ugorze. Aktorzy musieli wysłuchać szeregu cierpkich uwag odnośnie do tego, że jeszcze nie opanowali tekstu. Do Luciana argument, że minęła ledwo doba, odkąd dostali scenariusz, w ogóle nie przemawiał.

– To podstawa! Ten tekst ma się stać waszą myślą, waszym pacierzem, waszym językiem! Ja sam tak go właśnie traktuję.

Okazało się, że wyrył polską wersję scenariusza na pamięć i potrafi cytować go na wyrywki. Poznał znaczenie każdego polskiego słowa i Maria musiała przyznać, że to imponujące. On naprawdę miał zamiar stworzyć coś wielkiego.

– Ty! – Wskazał palcem na Milenę, odtwórczynię jednej z głównych żeńskich ról. – Nie podoba mi się, jak grasz. Nie tak to ma brzmieć. Jest zbyt drętwo. A przecież jesteś cała w emocjach. Trzęsiesz się. Miotają tobą siły, boisz się go, a jedno­cześnie pożądasz. On jest uosobieniem siły, władzy, nie możesz powiedzieć „nie”!

Milena była zdolna, ale talent nie wystarczał. Luciano wciąż okazywał niezadowolenie i rzucał kąśliwe uwagi. Aktorka stwarzała wrażenie opanowanej, ale Maria dostrzegła, że jest już u kresu sił. Postanowiła wkroczyć do akcji.

– Przerwa! Luciano, wszyscy są głodni, zróbmy dwie godziny przerwy.

Rzucił jej spojrzenie, które powinno ją spopielić. Wytrzymała.

– W porządku. Niech będzie. Oby po powrocie okazało się, że lepiej dajecie sobie radę.

 

Wszyscy aktorzy postanowili opuścić teatr i pójść na obiad do pobliskiej restauracji. Dochodziła czternasta, mieli za sobą kilka godzin pod wodzą tyrana. Potrzebowali zmienić otoczenie, bo nowe doświadczenia podawały w wątpliwość sens uczestniczenia w tym projekcie. Maria poszła z nimi. Przez całą drogę milczeli i dopiero gdy kelner przyniósł przystawki, wymienili pierwsze uwagi.

– Nie wiem, jak to wytrzymam – bąknęła Milena. – Czuję, że zaraz do mnie podejdzie i dostanę pięścią prosto w nos.

Maria zauważyła, jak Piotr kładzie na ramieniu dziewczyny swą dłoń. Ten gest był wyrazem szczerej troski, niepodszyty niczym dwuznacznym. Maria i tak poczuła, że jej z tym trudno.

– Dajmy mu chwilę. Zobaczymy, jak to się rozwinie – odparł pocieszająco. – Ale nie pozwolę, by nas obrażał.

– Ja myślę, że na niego nie ma mocnych. – Nikola, aktorka młodego pokolenia, uśmiechnęła się kwaśno. – To pół roku to będzie piekło. Już zbieram kasę na psychiatrę.

– I co? I mamy się tak dawać? Warte to tego wszystkiego? – Milena była bliska łez.

Nikola rzuciła jej rozbawione spojrzenie.

– No pewnie, że warto. Po tym spektaklu dostaniesz robotę wszędzie. Żaden casting nie będzie już wyzwaniem.

Maria patrzyła na dziewczynę z podziwem. Jej gotowość do wszelkich poświęceń, byle osiągnąć cel, była godna pozazdroszczenia. Nawet jeżeli miało ją to kiedyś doprowadzić do zguby.

– No nie wiem. Dopiero zaczęliśmy, a już jest tak ciężko. – Milena zamknęła oczy i nabrała powietrza. Wypuściła je powoli, pozbywając się nadmiaru stresu. – Ale się nie poddam. Przecież wiedziałam, że przejdę piekło.

Wszyscy wiedzieli. O Lucianie mówiło się głośno w całej branży. Mimo to ludzie ciągle chcieli robić z nim spektakle i płacili mu za to olbrzymie honoraria.

– A może to dlatego ściągnęli go do Polski? – odezwała się Maria. – Bo w innych krajach już nie dawali z nim rady? Nawet jego asystenci się od niego odwrócili.

Wszyscy przyznali jej rację, kiwając smętnie głowami.

 

 

Gdy wrócili, okazało się, że Luciano nie próżnował. Zamiast posiłku wzmocnił się alkoholem. Maria dostrzegła pod sceną butelkę i szklankę do whiskey. Wielki reżyser był na lekkim rauszu od rana. Dziwiło ją tylko, że tak dzielnie tłumi głód nikotynowy. W teatrze nikt nie ośmielał się palić i nawet on podporządkował się tej zasadzie.

Na środku sceny stała metalowa bania. Gdy podeszli bliżej, okazało się, że Luciano napełnił ją do połowy wodą i dorzucił przynajmniej dwa opakowania kostek lodu.