Mała wojenna biblioteka - Kate Thompson - ebook + książka

Mała wojenna biblioteka ebook

Thompson Kate

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jaką moc może mieć słowo, gdy świat milknie pod ciężarem wojny?

Londyn, 1944 rok. W samym sercu wojennej zawieruchy, w opuszczonej stacji metra Bethnal Green, Clara Button tworzy coś niezwykłego - jedyną podziemną bibliotekę w kraju. Wśród bunkrowych ścian, gdzie codzienność wyznacza huk bomb i niepewność jutra, powstaje miejsce pełne ciepła, światła i nadziei.

Wspólnie z przyjaciółką Ruby Munroe, Clara przekształca część schronu w przestrzeń z książkami – prawdziwą oazę dla tych, którzy szukają ucieczki od wojennej rzeczywistości. Ale nawet najbardziej niezwykłe miejsca nie są wolne od cierpienia. Nadchodzi czas próby, który wystawi ich siłę, lojalność i miłość na najcięższy test.

Mała wojenna biblioteka to wzruszająca opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. To hołd dla kobiecej odwagi, solidarności i uzdrawiającej mocy literatury. Dla wszystkich, które wierzą, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 499

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: The Little Wartime Library
Opieka redakcyjna: ALDONA BARTA
Redakcja: ANNA POINC-CHRABĄSZCZ
Korekta: ALEKSANDRA CZYŻ, EWA KOCHANOWICZ, PAULINA ORŁOWSKA-BAŃDO, ANETA TKACZYK
Projekt okładki: © Becky Glibbery
Fotografie na okładce: © Rekha Arcangel / Arcangel Images; © Elle Moss / Arcangel Images; © Shutterstock
Adaptacja okładki według oryginału, opracowanie typograficzne książki: ANNA PAPIERNIK
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright Kate Thompson 2022 © Copyright for the Polish translation by Dawid Świonder © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2025
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-08754-1
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] tel. (+48 12) 619 27 70
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
Wydawca zakazuje eksploatacji tekstów i danych (TDM), szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji w odniesieniu do wszelkich materiałów znajdujących się w niniejszej publikacji, w całości i w częściach, niezależnie od formy jej udostępnienia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

8

Ruby

Bibliotekarze zapewniają rozrywkę, są pośrednikami, słuchaczami, edukatorami, przyjaciółmi i podchodzą do innych z empatią. Biblioteki to coś więcej niż tylko budynki.

CAROL STUMP, prezeska Libraries Connected i główna bibliotekarka Kirklees Council

Przez tydzień po lądowaniu wojsk w Normandii wydarzenie to było jedynym tematem rozmów w bibliotece. Czytelnię nieustannie wypełniał tłum ludzi zaczytujących się w gazetach, a kolejka przed wejściem ciągnęła się na cały peron.

Nagłówki prasy oznajmiały jednoznacznie: alianci bohatersko prą na wschód przez terytoria pod niemiecką okupacją. W tunelach na nowo nieśmiało zaiskrzyła nadzieja.

Ruby przelotnie wróciła myślami do Eddiego. Zapewne wysłali go do Francji tuż po tym, jak przyniósł książki. Nagle dopadło ją poczucie winy, że ostatnie cenne chwile na przepustce spędził, przeczesując dla niej londyńskie biblioteki. Zdusiła je jednak równie szybko. Teraz całą swoją energię emocjonalną poświęcała na opiekę nad mamą.

– Następny! – zawołała.

Do lady podeszła niepewnie para w średnim wieku.

– Dzień dobry. Czym mogę służyć?

Kobieta ściszyła głos do niemal komicznego szeptu.

– Czy ma pani jakąś książkę, która mogłaby pomóc parze w... – Następnie bezgłośnie wymówiła: „sprawach łóżkowych”.

Ruby uśmiechnęła się i sięgnęła pod ladę. Kiedy biblioteka działała na powierzchni, wszystkie kontrowersyjne książki trzymano zamknięte w szafce, ale tutaj z powodu braku miejsca chowały je pod ladą.

– Może ta? – zaproponowała Ruby i pokazała parze egzemplarz The Sex Factor in Marriage.

Ledwie zdążyła postawić pieczątkę w książce, a już kobieta pospiesznie schowała ją w torbie na zakupy i wraz z mężem wypadła z biblioteki.

Następna w kolejce była dziewczyna z fabryki.

– Podobno macie książki, co to uczą różnych rzeczy – wymamrotała.

Ruby i Clara już od dawna wiedziały, że w pracy bibliotekarza konieczna bywa zdolność skrupulatnej dedukcji.

– A konkretniej?

– No wiesz... łóżkowych. Wypożyczyłyście jedną taką koleżance mojej mamy.

Ruby zerknęła na Clarę. Poczta pantoflowa działała więc prężnie. Minęło dopiero jedenaście dni, odkąd wypożyczyły pani Caley broszurę o antykoncepcji. Kobieta przeczytała ją w dwie doby, po czym zgłosiła się po nią kolejna zainteresowana. Ruby zerknęła ukradkiem na palce dziewczyny.

– Problem w tym, że nie możemy wypożyczać ich niezamężnym kobietom...

– W porządku, Rubes – wtrąciła się cicho Clara, sięgając po broszurę. – Niech weźmie.

Ruby ponownie zwróciła się do dziewczyny:

– Tylko uważaj.

– Dzięki – powiedziała i schowała broszurę w torebce. – Wyświadczyłyście mi przysługę.

Wyszła, a Clara odezwała się do Ruby:

– Obym potem tego nie żałowała.

– Dobrze zrobiłaś – zapewniła ją przyjaciółka. Sama przeczytała tę broszurę kilka razy i cieszyła się, że nie jest jedyną młodą dziewczyną w Bethnal Green, która chce się edukować. Ileż można polegać na krążkach z mydła i kalendarzyku? Do czasu wojny jej pokolenie nie miało bladego pojęcia o tych sprawach. A w razie przedmałżeńskiej wpadki kobieta zostawała sama z konsekwencjami.

O szesnastej pożegnały ostatniego czytelnika. Wtedy też zjawił się pan Pepper na poczęstunek, a wraz z nim tutejszy włóczęga, za którym ciągnął się smród tak gęsty, że dałoby się go kroić nożem. Major, jak go nazywano, był jednak zupełnie nieszkodliwy.

Oprócz nich w czytelni przebywali jeszcze miejscowy dentysta i kobieta pracująca w ratuszu. Ruby już dawno się połapała, że mają romans.

Dziś kobieta udawała, że czyta jakąś broszurkę rządową, podczas gdy jej partner położył przed sobą przewodnik po chorobach dziąseł i błon śluzowych jamy ustnej, ale nawet go nie otworzył. Bo zamiast zatopić się w lekturze, para żarliwie o czymś szeptała.

– Nie przeszkadzają ci te ich czytelniane schadzki? – spytała cicho Ruby.

– Nie – zaprzeczyła Clara. – Przynajmniej są w czytelni. Założę się, że mają więcej pieczątek na swoich kartach bibliotecznych niż ktokolwiek inny w Bethnal Green.

– Co ona tam czyta?

– Jedną z ulotek ARP, coś o rozbrajaniu zapalników.

– Przyda się jej, jak stary się o wszystkim dowie – mruknęła Ruby i obie się roześmiały.

Kobieta oddała broszurkę, po czym wyszła, rzuciwszy mężczyźnie tęskne spojrzenie. Podręcznik stomatologiczny najwyraźniej nie mógł z nią konkurować, gdyż minutę później dentysta zerwał się pospiesznie i niemal wpadł na pana Peppera, który wrócił z herbatą.

– Rany, gdzie się pali? – bąknął starszy pan.

– Co dziś wszystkich opętało? – zdziwiła się Clara i dmuchnęła w gorący napój. – Zupełnie jakby wpadli w obsesję na punkcie seksu.

– To przez lądowanie w Normandii, co nie? – zawtórowała jej Ruby. – Połączenie niebezpieczeństwa i bliskości śmierci to najmocniejszy afrodyzjak.

Pan Pepper zaśmiał się cicho.

– Chyba masz rację – zgodziła się z nią Clara.

– Odkąd pomagam w bibliotece, uznałem, że powinni paniom rozszerzyć tytuły zawodowe – włączył się do rozmowy pan Pepper. – Bo moim zdaniem są panie nie tylko bibliotekarkami, lecz także pracownicami socjalnymi, doradczyniami w sprawach cywilnych, pielęgniarkami, nauczycielkami i osobami zapewniającymi innym rozrywkę oraz wysłuchującymi ich zwierzeń... – urwał, po czym dodał: – No i przyjaciółkami. – Oczy mu się zaszkliły, więc z kieszeni marynarki wydobył chusteczkę. – Dobry Boże, ależ się robię wrażliwy na starość.

– Proszę się nie przejmować, panie Pepper – odezwała się Clara. – Niedawno poniósł pan dotkliwą stratę, stąd ta nadwrażliwość.

– Czternaście tygodni i cztery dni. – Zdjął okulary i otarł łzy.

– Musi pan za nią bardzo tęsknić – przyznała Ruby, po czym otoczyła go ramieniem.

– Owszem, moja droga. Najbardziej brakuje człowiekowi tych małych rzeczy. Cichego towarzystwa, strofowania. – Spuścił wzrok i się skrzywił. – Kogoś, kto umiałby usunąć te uporczywe plamy z krawata.

Clara delikatnie wzięła od niego chusteczkę i starła zabrudzenie z dyrektorskiego krawata.

– Nie wiem, co bym począł bez was i tej małej biblioteki.

Clara przytuliła jednocześnie pana Peppera i Ruby.

– Niech żyje nasza podziemna biblioteka!

W tym momencie Ruby uświadomiła sobie, jak zróżnicowany zespół stanowili: dwudziestopięcioletnia wdowa, osiemdziesięcioletni wdowiec i dwudziestosześcioletnia zatwardziała panna.

– Czy to znaczy, że zacznie nam pan wreszcie mówić po imieniu, panie P.? – spytała Clara, odsuwając się z uśmiechem.

– Spróbuję... Claro – zapewnił nieśmiało starszy mężczyzna.

– No, i tak trzymać – skwitowała Ruby. – Cała ta formalność tylko mnie mierzi. Ach, panie P., jedną rzecz pan pominął w tej liście tytułów zawodowych.

– Tak?

– Opiekunki papug!

– I pomyśleć, że bibliotekarzy uważa się za introwertyków – zaśmiała się Clara.

– Nigdy mnie nie przyłapiecie na noszeniu kardiganów – wypaliła Ruby.

– Tylko bądźcie ostrożne – dodał pan Pepper. – Nie pozwólcie, żeby Pinkerton-Smythe dowiedział się, że wypożyczacie broszurę o antykoncepcji.

– Słuszna uwaga – przytaknęła Ruby. – Wtedy dopiero by się zagotował.

Clara skinęła głową.

– Bez obaw. Dam sobie z nim radę. Och, prawie zapomniałam. Spójrz, co przyszło. Zupełna nówka.

Przesunęła po ladzie Lokatorkę Wildfell Hall.

Jak każda książka wydana podczas wojny miała wyjątkowo cienki papier, drobną czcionkę i wąskie marginesy. Ponadto trudno było dostrzec, gdzie kończy się jeden rozdział i zaczyna drugi. Było to jednak podyktowane standardami druku książek, które władze narzuciły w ramach gospodarki wojennej. Choć nowe publikacje odarto z elegancji, ich treść bynajmniej nie straciła na wartości.

– Dziękuję, Claro, kochanie – szepnęła Ruby. Miała nadzieję, że powieść ta okaże się przynajmniej w połowie tak wyzwalająca jak broszura na temat antykoncepcji. Gdyby jej matka znalazła w sobie siłę, by wyrwać się spod kontroli Victora, być może zyskałaby szansę na uzdrowienie swojej duszy.

Ruby włożyła książkę do torebki i podniosła wzrok. Do biblioteki weszły Beatty i Marie.

– Przyszłyście na wieczorne czytanie, dziewczynki?

Beatty kiwnęła głową.

– Tak, przyszłyśmy wcześniej, bo chciałam cię, Claro, poprosić o pomoc w napisaniu listu do Czerwonego Krzyża w sprawie mojego taty. Skoro alianci wylądowali we Francji, być może dowiemy się czegoś o tym, co się dzieje na wyspach.

Przygryzła wargę.

– Mama nie ma czasu mi pomóc.

Clara posmutniała.

– Och, skarbie, bardzo chętnie, ale zaraz zaczynamy czytanie.

– Ja poczytam – zaproponowała Ruby. – A ty pomóż Beatty.

– Na pewno? – spytała ją Clara. – Myślałam, że chcesz dać mamie tę książkę.

– No jasne, ale Beatty cię potrzebuje. – Spojrzała na nią wymownie. Wszak obie zastanawiały się, jak mogłyby pomóc dziewczętom z Jersey. Zwłaszcza że Beatty wydawała się przytłoczona ciężarem opieki nad siostrą, przez co Clara bardzo jej współczuła.

– W takim razie chodźmy. – Clara uśmiechnęła się i zaprowadziła Beatty do stołu.

Ruby smutno powiodła za nimi oczami. Clara byłaby świetną matką. Tak wiele jej odebrano. Oby macierzyństwo nie okazało się jej kolejnym wojennym poświęceniem.

Dwadzieścia minut później Ruby czekała już na dzieci, które wdarły się do czytelni jak śnieżna lawina.

– Skończyłam wyzwanie, psze pani. Mogę pączka? – oznajmiła energiczna dziewczynka o bursztynowych włosach.

– Ja też! – krzyknęła Maggie May, wnuczka pani Smart, i uniosła rączkę tak wysoko, że prawie wybiła sobie bark.

Ruby z radosnym zdumieniem odkryła, że poza jednym wszystkie dzieci ukończyły wyzwanie, w związku z czym ściana czytelni zapełniła się kolorowymi rysunkami i recenzjami książek. Sprytny Tubby uwinął się w trzy tygodnie, a większość pozostałych chłopców – zafascynowanych przygodami Williama Browna i Hucka Finna – była tuż za nim.

– Jak się masz, Joannie? – spytała dziesięciolatkę z burzą rudych loków.

– Jak zgniłe jajo – odparła z niezadowoleniem mała. – Nie lubię dziewczyńskich książek.

– A kto powiedział, że musisz czytać dziewczyńskie?

– Mama. Mówi, że powinnam sobie wybrać coś ładnego, jak Małe kobietki.

– A co ty byś wolała? – drążyła Ruby.

– Coś o bandziorach i szpiegach, i takich tam.

– To powinnaś iść do Westminsteru – wtrącił się Tubby. – Tatko mówi, że tam siedzą same zbiry.

– Podobała mi się ta Wyspa skarbów, co ją ostatnio czytaliśmy. Tylko że to chłopczyńska książka, prawda?

– Wcale nie – zaprotestowała gorąco Ruby. – Nie ma czegoś takiego jak dziewczyńskie i chłopczyńskie książki.

Wstała i namyślając się, przejechała dłonią po regałach.

– Proszę, weź tę. Emil i detektywi Ericha Kästnera. To świetna powieść o chłopcu, który razem z paczką przyjaciół łapie bandę rabusiów.

– Brzmi ciekawie, psze pani, tylko mama nie da mi czytać książki napisanej przez nazistę.

– Erich Kästner nie jest nazistą – odparła Ruby.

– Nie wszyscy Niemcy to naziści – wyjaśnił Tubby.

– Właśnie – zawtórowała mu Ruby. – Książki Kästnera zostały zakazane w Niemczech, a niektóre nawet spalono. Emil i detektywi jako jedyna uciekła przed nazistowską cenzurą.

– A czemu naziści palą książki? – spytała Maggie May. – Nie mają węgla?

Ruby westchnęła. Każdego dnia dzieci ze schronu zasypywały je najróżniejszymi pytaniami. A o której ptaszki chodzą spać? A jest książka ze zdjęciami smoków? A dlaczego w gardle mamy małe worki treningowe? (Ruby dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że chodzi o migdałki).

Ale to pytanie wymagało przemyślanej odpowiedzi.

– Bo nie chcą, żeby ludzie myśleli samodzielnie – odparła wreszcie, gdy dotarło do niej, że pod tym względem jej ojczym niewiele różni się od nazistów.

– A teraz, jak już wiecie, Tubby jest naszym pomocnikiem i zgodził się poczytać nam na głos.

Tubby z dumą pokazał innym swój egzemplarz O czym szumią wierzby i skoczył na równe nogi, klekocząc żelaznym prawidłem.

– Cudownie! Urzekająco! Niedorzecznie wspaniale! Czyż istnieje lepszy kierowca niż pan Ropuch z Ropuszego Dworu? – wykrzyknął, udając arystokratyczny akcent.

Biblioteka rozbrzmiała śmiechem, kiedy Tubby niczym wprawny aktor odgrywał scenkę, w której Ropuch ucieka z więzienia w przebraniu praczki i pędzi jak szaleniec autem, by ocalić swoje domostwo przed Łasicami i Tchórzami.

– A morał z tej historii jest taki – westchnął Tubby, zamykając książkę – żeby nigdy nie ufać ropuchom.

– Mądre słowa, mały.

Wszyscy spojrzeli w głąb pomieszczenia, gdzie stał wysoki, absurdalnie przystojny amerykański żołnierz ściskający w dłoniach brązową papierową torbę.

– Kto chce cukierka?

I tak zakończyło się wieczorne czytanie.

– Okej, mam karmelowe, toffi i te paskudztwa, które przyklejają się do podniebienia...

– Ja! Ja! – przekrzykiwały się maluchy.

– Eddie... Co ty tu robisz? – mruknęła z niedowierzaniem Ruby.

– Dostarczam ci to. – Uśmiechnął się szeroko i zza pleców wyjął egzemplarz Przeminęło z wiatrem. – Razem dziesięć. Wątpię, czy w całej Brytanii znajdzie się drugi piechociarz, który odwiedził tyle księgarni. – Zaśmiał się. – To jak, teraz już pójdziesz ze mną na tę randkę, co?

– Myślałam, że jesteś we Francji.

– Wyjeżdżam jutro.

Zaciekawiona zamieszaniem Clara przeszła do czytelni.

– To Eddie – oznajmiła Ruby.

– Eddie? – spytała jej osłupiała przyjaciółka.

– No wiesz, ten od Przeminęło z wiatrem.

Żołnierz się roześmiał.

– Polowałem na nie w całym Londynie. Ale Ruby jest tego warta.

– Ach, ten Eddie.

– Nie mogłem wyjechać bez pożegnania. – Mężczyzna przyglądał się Ruby z podziwem.

W pomieszczeniu zapanowało poruszenie.

– Pocałuje ją pan w końcu? – spytała wprost Maggie May, na co pozostałe dziewczynki zachichotały.

– Ja myślę – mruknęła Ruby.

Eddie wziął ją w ramiona i pocałował teatralnie. Dzieci oszalały z radości – oprócz Tubby’ego i Ronniego, którzy udawali, że wymiotują.

– No, co powiesz, Ruby? – zapytał, gdy już ją puścił. – Chodźmy do The Windmill w West Endzie, a potem na kolację i tańce.

Jego propozycja była bardzo kusząca. Ruby pomyślała o mamie, która musiała chodzić na paluszkach wokół Victora, aby tylko go nie rozzłościć. O kolejnych niespokojnych nocach i koszmarach, w których udaje się do kostnicy i odnajduje ciało Belli. Niekiedy miała wrażenie, jak gdyby każdy moment życia spędzała na ucieczce przed tym, co stało się w zejściu do metra.

– Mam whisky... – dodał Eddie i uniósł połę kurtki. – Amerykańską, porządną.

– Och, to czemuś nie mówił od razu? – zażartowała. – Wezmę tylko płaszcz.

Nachyliła się przez ladę i z torebki wyjęła szminkę, by poprawić usta. Ze względu na okazję wybrała „czerwoną renegatkę”. Drżącymi rękami otworzyła składaną puderniczkę i przejrzała się w lusterku.

Clara dołączyła do niej za ladą.

– Na pewno, Rubes? – szepnęła. – Wiesz, że będzie oczekiwał czegoś w zamian za te książki.

– Taką mam nadzieję. – Zamknęła puderniczkę, po czym uśmiechnęła się nieco zbyt pogodnie, gdy uwalniała włosy spod chustki.

– Bądź ostrożna, proszę – napomniała ją Clara.

– Przecież wiem, co robię – odparła Ruby. Przeczesała jasne loki palcami i spryskała obojczyki perfumami „Evening in Paris”. – Przypilnuję, żeby założył gumkę.

Clara popatrzyła na nią z urazą.

– Przecież nie to miałam na myśli. Po prostu martwię się o ciebie. Wiem, że wcale cię to nie bawi tak bardzo, jak starasz się pokazać.

– Och, Claro – westchnęła jasnowłosa dziewczyna. – Tu nie chodzi o zabawę, tylko o zapomnienie.

Z uśmiechem na twarzy Ruby poszła szukać zapomnienia.

9

Clara

Wszystko, czego potrzebują dzieci, to życzliwość, cierpliwość i książki.

NANNY MAUREEN, wolontariuszka w Havering Libraries

Clara długo patrzyła, jak Ruby i jej żołnierz wychodzą, pozostawiwszy po sobie woń tytoniu i perfum, a następnie idą peronem w otoczeniu Tunelowych Szczurów. Dla obcych byli kolejną piękną parą czasu wojny. Clara wiedziała jednak, że rozwiązłość Ruby to tylko maska, i dlatego martwiła się o przyjaciółkę. Londyn był teraz tak niepewnym miejscem. Dziś jest, jutro może go nie być. Tak jak Eddie. A Ruby nawet nie znała jego nazwiska ani nic o nim nie wiedziała.

Nagle Clara mocno się zaniepokoiła. A co, jeśli to właśnie on jest tym, który terroryzuje wschodni Londyn? Wszak Nocny Rozpruwacz okazał się szanowanym członkiem RAF-u. Nikt by się nie zdziwił, gdyby napastnik był kimś obcym. Ostatecznie Clara odpędziła te myśli i wróciła do pracy.

Uspokój się, Claro – napomniała się, kiedy delikatnie wycierała ich jedyny egzemplarz O czym szumią wierzby, po czym odłożyła go na półkę. Ruby umiała o siebie zadbać. Przynajmniej szukała miłości, w pewnym sensie. Tymczasem ona i Billy nadal nie dogadali się w sprawie wyjścia do galerii – nawet jako przyjaciele. Ilekroć sądziła, że się do siebie zbliżają, on się wycofywał. Rozumiała, że przekroczyła niewidzialną granicę, kiedy zapytała go o Dunkierkę. I choć rozpaczliwie pragnęła dowiedzieć się, co miał na myśli, mówiąc, że zrobił coś, z czego nie jest dumny, nie ośmieliła się go wypytywać.

Czasami nie była pewna, czy on w ogóle ją lubi. Ale z drugiej strony sposób, w jaki na nią patrzył... Tak bardzo ją to dezorientowało. Jego emocje były równie nietrwałe jak odbicie słońca na wodzie. Ale czyż to właśnie nie światło i cień czyniły go tak intrygującym?

– Wydajesz się głęboko zamyślona. – Beatty patrzyła na nią z bystrym uśmiechem.

– Och, nie, zastanawiam się tylko, jaką książkę wybrać na następne wieczorne czytanie.

– Może We Couldn’t Leave Dinah?

– Autorstwa Mary Treadgold! Tak, to cudowna historia.

– Słyszałaś o niej? – spytała Beatty. Clara pierwszy raz widziała ją tak ożywioną.

– Oczywiście. Trzy lata temu przyznano jej Medal Carnegiego. Opowiada o dzieciach zamieszkujących Wyspy Normandzkie podczas niemieckiej okupacji, prawda?

Beatty kiwnęła głową.

– Z chęcią bym posłuchała, jak czytasz. Przypomniałaby mi o domu, a przynajmniej o jakiejś jego wersji.

Clara uśmiechnęła się i zrozumiała, jak rzadka i cenna jest ta chwila.

– Znajdę ją dla ciebie – obiecała.

– Dziękuję, Claro. Również za pomoc w napisaniu listu.

– Bardzo proszę. Mam nadzieję, że wkrótce otrzymasz jakieś wieści.

– Skoro alianci są we Francji, na pewno pomogą wyzwolić Jersey. W końcu to blisko. Wtedy dowiemy się czegoś o tacie, nie sądzisz?

Clara namyśliła się nad jej pytaniem. Miała pewne wątpliwości, ale nie chciała pozbawiać dziewczyny nadziei, szczególnie że Beatty zaczęła jej ufać.

– Na pewno wkrótce się przekonamy. Chodź, odprowadzę ciebie i Marie do łóżek. Panie Pepper, zamknie pan bibliotekę?

– Naturalnie, moja droga, idźcie śmiało.

Clara zebrała swe ciemne, faliste włosy i zawiązała na nich luźny turban z żółtej jedwabnej chustki. Uwielbiała ją, ponieważ Duncan uznał kiedyś, że podkreśla złote tony jej bursztynowych oczu.

– Jesteś taka ładna – oznajmiła Marie, biorąc Clarę za rękę, gdy opuszczały pomieszczenie. – Czemu nie chodzisz na tańce z jankesami jak Ruby?

– Marie – upomniała siostrę Beatty. – Nie bądź niegrzeczna.

– W porządku – zaśmiała się Clara. – Po prostu jestem zbyt nudna.

Dotarły do łóżek, po czym Beatty wydobyła zza kabli biegnących wzdłuż ściany tunelu egzemplarz Tajemniczego ogrodu.

– Moim zdaniem wcale nie jesteś nudna, Claro – stwierdziła. Wyciągnęła zakładkę z książki i usadowiła się na pryczy. – Uważam, że jesteś urocza.

Clarze ścisnęło się gardło. Beatty i Marie były takimi wspaniałymi dziewczynkami, bystrymi i zabawnymi. Pomyślała, że z całą pewnością mogłaby być ich matką. Czytałaby im każdego wieczoru, zasypywałaby je miłością i czułością i na pewno nie zostawiałaby ich nocami samych w zimnym tunelu. Przypomniała sobie to pierwsze kopnięcie, delikatne niczym ruch skrzydełek motyla – a jednak będące oznaką rozwijającego się w niej życia. Ból przeszył ją aż do kości. Oparła się o pryczę, by nie upaść.

– Claro, coś nie tak? – Marie z troską spojrzała na nią znad książki.

– Nie, kochanie, wszystko w porządku. Jestem trochę zmęczona.

W tunelu zapanowała senna atmosfera, jak zawsze, kiedy przyciemniano światła. Podczas gdy większość mieszkańców schronu układała się do snu, niektórzy jeszcze czytali lub szydełkowali przy świetle dopalających się świec. Część natomiast już spała, osłoniwszy twarze domowej roboty maskami z muślinu nasączonego olejkiem eukaliptusowym, aby ochronić się przed nieprzyjemnymi zapachami i duchotą.

– Lepiej już pójdę. Dobranoc, dziewczęta. Miłego pobytu w tajemniczym ogrodzie.

Beatty spojrzała na nią lśniącymi z podniecenia oczami.

– Na pewno taki będzie. Mary już za chwilę znajdzie przejście.

Clara nigdy wcześniej nie widziała osoby, która czytałaby z takim głodem i intensywnością. Beatty przypominała jej młodszą wersję siebie. Cieszyła się, że tak się do siebie zbliżyły.

Wprawdzie bibliotekarze, podobnie jak nauczyciele, nie powinni mieć ulubieńców, jednak Beatty była naprawdę wyjątkowa. Postrzegała książki jako swoich przyjaciół, tak samo jak Clara. Nic dziwnego zatem, że ich relacja nabierała tak szczególnego znaczenia.

Podobnie jak Mary z Tajemniczego ogrodu Beatty wyrwano z domu i wrzucono w nieznany świat. Choć metro w niczym nie przypominało obszernej posiadłości, szkodliwy i złożony labirynt podziemnego schronu był równie obcy dla Beatty, jak domostwo wuja dla Mary.

Clara uznała za swoją misję dostarczać jej książki. Książki będące drzwiami do magicznych krain. Gdy Beatty przewróciła kartkę i wiodła wzrokiem od lewej do prawej, na jej twarzy zagościł subtelny uśmiech. Niekiedy wymawiała cicho co trudniejsze słowa.

Czy fakt, że biblioteka znajdowała się pod ziemią, czynił to miejsce tak wyjątkowym? Czyżby w świecie pozbawionym naturalnego światła i odgłosów czytanie stawało się czymś bardziej intymnym i silniej oddziałującym na wyobraźnię?

Clara opuściła metro i z ulgą zobaczyła, że dzięki przesunięciu czasu letniego o dwie godziny do przodu, tak by jak najskuteczniej wykorzystać światło dzienne i w ten sposób zaoszczędzić energię elektryczną, ulice oraz Barmy Park są pełne ludzi. Rozejrzała się w nadziei, że ujrzy wysokiego mężczyznę, ale ku jej rozczarowaniu Billy’ego nigdzie nie było.

Przestań o nim myśleć – skarciła się, skręcając w Russia Lane. Choć bardzo próbowała, nie mogła pozbyć się wrażenia, że zepsuła to, co narodziło się między nimi. O ile rzeczywiście cokolwiek zaiskrzyło.

Po drodze natknęła się na Sparrowa, który w swoim ogródku właśnie smażył rybę na niewielkiej kuchence gazowej marki Primus.

– Mogę? – spytała, wskazując na odwróconą drewnianą paletę.

Kiwnął głową.

– Brakowało nam ciebie w bibliotece.

– To nie moja wina, że ta głupia dziewucha utknęła.

– Wiem, nikt cię o to nie obwinia.

– Mama tak.

– Chciałabym ci pomóc w nauce czytania.

– Jak sobie pani chce – mruknął, spojrzał na nią jednak lśniącymi oczami. – Zmarnowałaby pani tylko czas. W końcu jestem głupi, nie? Tak przynajmniej mówi pan Benwell, mój nauczyciel.

– Dlaczego tak uważa?

– Powiedział, że jestem dzieciakiem bez przyszłości.

– To nieprawda – zaprotestowała łagodnie.

– Uwziął się na mnie. Każe mi stawać przed całą klasą i pokazywać dziury w moim ubraniu i butach. Raz kazał mi nawet wejść do kosza na śmieci, bo wyglądałem jak odpadek.

Clara poczuła nagły przypływ gniewu.

– Powiedziałeś o tym komuś?

– Ta, i zlał mnie za donoszenie.

– To nie nauczyciel, tylko sadysta – mruknęła.

– A jak się zasłaniałem, to dostawałem jeszcze. Na szczęście prawą obił mi lżej.

Wyciągnął i pokazał jej lewą dłoń. Gniew Clary zamienił się w coś ponurego.

– Dlatego nie umiem czytać.

– Jak to?

– Bo jestem leworęczny.

– Nie rozumiem.

– Pan bił mnie za pisanie lewą ręką. Mówił, że mańkuci są niedorozwinięci.

– Leworęczność nie sprawia, że jesteś niedorozwinięty. Wszyscy mańkuci, z którymi studiowałam, byli bardzo twórczymi ludźmi.

– O. – Wyglądał na skonfundowanego.

– Naprawdę chcę ci pomóc, Sparrow.

Uniósł brodę.

– Nie potrzebuję jałmużny.

– To może ty pokażesz mi, jak się uprawia warzywa, a w zamian ja nauczę cię czytać? Zgodziłbyś się na taką wymianę?

Skrzywił się w zamyśleniu.

– No dobra, ale niech pani nikomu nie mówi.

– To będzie nasza tajemnica. Możemy zacząć już teraz, jeśli chcesz.

– Nie tutaj. Moglibyśmy pójść do mojej cioci.

– No, to dopij herbatę – odpowiedziała z uśmiechem.

Kiedy jadł, opowiedział jej o swoim ogródku. Clara była pod wrażeniem tego, czego dokonali Sparrow i reszta Szkolnych Ogrodników z Russia Lane. I to przy braku jakichkolwiek funduszy.

Jak wyjaśnił z dumą Sparrow, to on wpadł na pomysł, by podziurawić pokrywy koszy na śmieci i użyć ich jako sit do przesiania ziemi w starym leju po bombie, dzięki czemu pozbyli się odłamków szkła i szrapneli.

– Najważniejsze jest przekopać ziemię dwa razy, psze pani – wyjaśnił. – A nawóz jest królem uprawy.

– A skoro już mowa o królach, podobno w zeszłym roku mieliście królewską wizytę?

Chłopiec się rozpromienił.

– Tak. Doradziłem Jej Wysokości, jak chronić ziemniaki przed zarazą.

Clara roześmiała się w głos.

Niedorozwinięty? Jeśli ten chłopiec nauczy się czytać, jego pomysłowość nie będzie miała granic.

W domu zastali ciocię Maisie, która z niemowlęciem w powijakach na biodrze gotowała gulasz. Choć wyraźnie przytłoczona pracą, kobieta okazała się nad wyraz serdeczna. Z kolei w pokoju walczyło ze sobą zawzięcie na dywanie dwóch chłopców, co Sparrow skwitował zażenowanym spojrzeniem.

– To jest pani Button z podziemnej biblioteki. Pomoże mi w nauce czytania.

– O, serwusik. Reggie, Albert, uciszcie się, własnych myśli nie słyszę. – Ciocia Maisie spojrzała przepraszająco na Clarę i pogładziła się po brzuchu osłoniętym fartuchem. – Kolejne w drodze, skaranie boskie.

Śpiące na jej biodrze niemowlę ziewnęło i poruszyło oczkami. Ból, który Clara poczuła wcześniej, przybrał na sile i wypełnił ją do reszty.

Ziewnięcie przerodziło się w kwilenie.

– Może weźmiemy go na spacer w wózku? – zaproponowała Clara, by jak najszybciej oddalić się od wręcz kłującej w oczy płodności Maisie.

– Och, zrobicie to?

– Oczywiście. Chodź, Sparrow.

Razem ułożyli dziecko w sporym wózku stojącym na zewnątrz i ruszyli brukowaną ulicą. Kołysanie szybko uspokoiło maleństwo, które ponownie zasnęło.

Co za okropny świat. Zdecydowanie zbyt okropny, by sprowadzać nań dzieci – pomyślała Clara, gdy mijali zniszczony przez bombę dom, z którego okien wyrastała różowa wierzbówka. Na końcu ulicy gromadka całkowicie zatraconych w zabawie maluchów rywalizowała w skomplikowaną odmianę gry w klasy.

– Przepraszam – westchnął Sparrow, kopiąc kamień. – U cioci tak zawsze. Chyba jednak nici wyjdą z tych naszych lekcji.

– Nie poddawaj się – odparła Clara. – Słowa otaczają nas wszędzie. Nie musimy uczyć się z książek.

Spojrzała na wielki billboard wiszący na moście kolejowym.

– Spróbuj to przeczytać.

– Łatwizna, „Kopmy dla zwycięstwa”.

– Brawo – roześmiała się Clara.

Przeszli pod mostem i wyłonili się z cienia po drugiej stronie.

– Oszukałem. Zgadłem, bo widziałem, że jest tam but i szpadel.

– Domyśliłeś się na podstawie wskazówek, to nie jest oszukiwanie. W takim razie spróbuj przeczytać to. – Wskazała duży szyld na ścianie pubu.

– Guinness... do... – urwał z wahaniem.

– Doda ci sił – dokończyła za niego.

Zauważyła, że z kieszeni chłopaka wystaje broszura „Kopmy dla zwycięstwa”.

– Poczytajmy ją razem. Jak z niej korzystasz?

– Przeważnie zgaduję, o co chodzi. Albo Tubby czyta na głos, a ja pracuję.

Wyjął broszurę i z pomocą Clary, która zachęcała go do odczytywania co łatwiejszych słów i prowadziła przez trudniejsze fragmenty, zaczął próbować samodzielnie. Widząc, jak układa słowa w zdania i czyta je na głos, Clara nabrała przekonania, że chłopak nauczy się w okamgnieniu. Był bystry jak lis. Potrzebował jedynie kogoś, kto pomoże mu uwierzyć w siebie.

– A jakie jest pani ulubione wyrażenie, pani Button? – spytał.

– Szczęśliwy traf.

– A co to znaczy?

– Że coś dzieje się przypadkiem z pozytywnym skutkiem. Na przykład to, że spotkałam cię w bibliotece, było szczęśliwym trafem.

– A jakiego słowa nie lubi pani najbardziej? – zapytał, gdy ponownie przechodzili pod mostem. Rumor przejeżdżającego pociągu prawie zagłuszył jego głos.

Clara się namyśliła.

– Wilgotny.

– Jak to?

– Nie wiem, po prostu przyprawia mnie o dreszcz – odpowiedziała. – A ty masz jakieś ulubione słowa?

– Ilasty.

Clara zatrzymała się i ze zdumieniem spojrzała na Sparrowa.

– Uwielbiam to słowo. Skąd je znasz?

– Tubby mi o nim powiedział. Że niby ziemia w Londynie jest ilasta, bo pełno w niej gliny i piasku. – Mrugnął do niej wesoło. – Urocza i wilgotna.

– Rany, ależ ten pociąg hałasuje.

Zmrużył oczy i popatrzył w niebo.

– To chyba nie pociąg.

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem.

Nad dachami zbliżała się szybko w ich kierunku czarna smuga.

Wtem hałas stał się ogłuszający. Fut. Fut. Fut. Fut. Dosłownie wrzynał się w mózg Clary. Zacisnęła spocone dłonie na uchwycie wózka.

– Pani Button... – Sparrow pociągnął ją za rękaw i wróciła do rzeczywistości. – Musimy uciekać.

Clara z zawstydzeniem poczuła, że ogarnia ją paraliż. Jakby przyrosła do ziemi. Wyobraziła sobie twarz Petera, bladą i woskowatą, oddalającą się i spadającą w obłoki pyłu pośród książek wyrzuconych w powietrze przez eksplozję.

– Nie... nie mogę. – Przełknęła ślinę.

Obiekt zbliżał się nieuchronnie z przeraźliwym rykiem i ciągnął za sobą ognisty ogon. Nagle jednak hałas ucichł. Clara z zapartym tchem patrzyła, jak coś szybuje ku nim niczym sowa z rozpostartymi skrzydłami.

Sparrow pchnął wózek jedną dłonią, wyrywając go bibliotekarce z rąk, a drugą szarpnął ją ponownie za rękaw.

– Biegiem!

Clara wreszcie wyrwała się z odrętwienia i razem z chłopcem pobiegli Grove Road najszybciej, jak potrafili, z trudem panując nad szaleńczo podskakującym na bruku wózkiem.

– Tutaj. – Sparrow wskazał wejście i wepchnął ją do środka, by zeszła schodami. Wyjął dziecko z wózka i dogonił Clarę. Instynktownie zasłonili rękami głowy.

Eksplozja wypełniła świat potwornym hukiem i wszystko zadrżało jak podczas trzęsienia ziemi.

Zrobiło się ciemno, a na ich głowy posypały się ostre odłamki.

Gryzący pył pozbawił Clarę tchu. Miała wrażenie, jakby trzymała się krawężnika, ale chodnik zwinął się i przechylił.

– Pani Button... – Sparrow pomógł jej wstać.

Dziecko zaczęło płakać, gdy wyszli i z trwogą rozejrzeli się po ulicy, z której właśnie uciekli.

Solidny wiktoriański most, pod którym kilka minut wcześniej przechodzili, zmienił się w stertę gruzów. Sąsiadujące z nim domy się zawaliły, a ulicę pokryły ciała leżące bezwładnie jak szmaciane lalki. W mieszkaniach i sklepach wybuchły gwałtowne pożary, a z nieba niczym liście jaworu spadały podpaski z pobliskiej apteki.

– Ciocia! – krzyknął Sparrow.

Ze ściany rozbitego budynku wystawał ogon samolotu.

Chłopak chciał pobiec, ale Clara go zatrzymała. Dobiegło ich wycie syren karetek i bicie dzwonków straży pożarnej.

– Nie! Nie możesz, Sparrow, to zbyt niebezpieczne.

Chłopiec wcisnął jej w ręce dziecko i ruszył biegiem w stronę płonących budynków.

Nie mogąc na to patrzeć, Clara przysiadła na krawężniku i mocno przytuliła niemowlę.

– Claro, to ty? – Gdy podniosła wzrok, zobaczyła Billy’ego, który trzymał jeden koniec noszy i biegł w kierunku zbombardowanych zabudowań. – Jesteś ranna?

– Nie. Ale Sparrow pobiegł szukać ciotki, zatrzymaj go, proszę, Billy.

– Oczywiście, a ty idź na pogotowie, niech cię tam obejrzą.

– Nic mi nie jest, zaczekam tu.

Położył nosze i objął ją mocno.

– Nie, Claro, nie możesz. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało. Idź już!

Po tych słowach popędził dalej i zniknął w gęstej chmurze dymu.

Mleczny świt rozjaśniał zaciemnione miasto. Billy, cały umorusany i zmordowany po pracy, wrócił wreszcie do stacji pogotowia numer dziewięćdziesiąt osiem.

– Sparrow? – spytała. Odkąd zbadano dziecko i przekazano je bezpiecznie Pat w podziemnym schronie, Clara nie zmrużyła oka, zamartwiając się o chłopaka.

Billy podał jej gorący kubek pasty mięsnej „Bovril” rozcieńczonej w wodzie.

– Nic mu nie jest. Razem z dwoma kuzynami są u jego mamy w schronie. Nic już im nie grozi. – Okrył ją kocem i popatrzył zatroskany. – A ty jak się czujesz?

Upiła łyk słonego napoju i przeszedł ją dreszcz.

– Dobrze. To znaczy mam pęknięty bębenek. Gdyby Sparrow mnie nie pociągnął... – urwała. – A co z jego ciocią?

– Przykro mi. Nie miała szans.

Clara pokręciła głową, wspominając radosną kobietę żonglującą dziećmi i składnikami na gulasz. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że zaraz spotka się ze śmiercią.

– A pozostali?

– Jego dwaj kuzyni. – Przełknął ślinę. – W sumie sześć ofiar. Nie dało się ich uratować.

– Siedem. Była w ciąży.

Przetarł nerwowo twarz dłońmi, a Clara miała wrażenie, jakby coś lodowatego zacisnęło się wokół jej serca.

– Tak mi przykro.

Kiwnął głową i spojrzał na nią. W jego oczach wciąż było widać grozę tego, co zobaczył pośród zawalonych domów.

– Nie da się przywyknąć do widoku martwych dzieci.

Zapadła długa chwila ciszy.

– Wybacz – westchnął, przecierając oczy. – Powinienem popracować nad prowadzeniem konwersacji.

Spojrzał na nią.

– To nie był messerschmitt ani inny samolot.

– W takim razie co to było?

– Jakaś rakieta, nie mam pojęcia. Ale wiem, że nie było w niej niemieckiego pilota. Wierz mi, gdyby był, miejscowi by go wytropili. Przeczesali cały teren.

Clara przypomniała sobie ten okropny stukot, jaki wydawał obiekt tuż przed wyłączeniem silnika.

W ostatnich miesiącach często mówiło się o tajnej broni Hitlera, ale ona uważała to za niepoważne plotki.

– Miejmy nadzieję, że to ostatni taki atak – westchnęła, choć dobrze wiedziała, że wojna nie jest wcale taka prosta.

Billy wziął ją za rękę i nagle uświadomiła sobie, jak blisko siebie siedzą.

– Nie ustaliliśmy jeszcze, kiedy pójdziemy na tę wystawę. Chodźmy więc teraz – zaproponował.

Popatrzył jej badawczo w oczy.

– Przepraszam, że tak to odkładałem. – Mówił niepewnie, jakby jego słowa potykały się o siebie. – Trudno powiedzieć dlaczego, ale myślę, że nie powinniśmy zwlekać. Wczorajsza noc pokazała, że życie składa się tylko z chwil.

Serce Clary zabiło mocniej, gdy wreszcie powiedział to, na co tak długo czekała.

– Tak... tak... chętnie. Ale teraz? Zobacz, w jakim jestem stanie.

Jej fryzura przypominała ptasie gniazdo. Miała też zaschniętą krew pod uszami.

– Jesteś piękna, Claro. – Pogłaskał ją po policzku. – Tym bardziej, że żyjesz. Nie... – zawahał się, na co ona pogładziła go po dłoni. – Nie wyobrażasz sobie, jak wiele dla mnie znaczysz.

Tymi słowami potwierdził, że coś między nimi jest. Nie było już odwrotu.

Uśmiechnął się, przełamując powagę chwili.

– Ale tak, możemy zaczekać, aż się umyjemy. Tylko, proszę, nie dłużej. Nie chcę już tracić czasu.

Clara tak bardzo pragnęła się pozbyć skrywanego wstydu z powodu jej przeszłości, rozplątać tę gmatwaninę kłamstw i oszustw. Poczuła, że jest gotowa się zwierzyć, stanąć przed nim w prawdzie... Ale wtem zjawiła się krępa kobieta głośno waląca drewnianą łyżką w garnek.

– Żarcie gotowe.

Clara aż podskoczyła.

– To Mavis Byrne – wyjaśnił z rozbawieniem Billy. – Córka kapitana żeglugi bałtyckiej i nasza kucharka. Robi najlepsze steki i pudding nerkowy we wschodnim Londynie.

– Macie tu dość osób do wykarmienia – uznała Clara. – Lepiej już pójdę.

– Mowy nie ma – żachnęła się Mavis, biorąc ją pod rękę. – Nasz Billy w kółko gada o swojej przyjaciółeczce z biblioteki.

Sanitariusz przewrócił oczami.

– Wybacz – szepnął. – Zostań, proszę, zjedz z nami.

Mavis porozumiewawczo mrugnęła do Billy’ego i zaprowadziła ją na podwórko za stacją, gdzie kilkanaście par żeńskich oczu zwróciło się ku Clarze. Słońce już wzeszło i cała nocna zmiana usadowiła się na leżakach, pochłaniała ochoczo steki i pudding lub raczyła się papierosami.

– Muszę towarzyszyć oficerowi kolejnej zmiany podczas inspekcji pojazdów – oznajmił Billy. – Nie możemy odejść, dopóki nie podpisze dokumentów potwierdzających, że wszystko jest w porządku. Niedługo wrócę.

Gwizdnął na dziewczynę pucującą drzwi karetki. Miała najdłuższe nogi, jakie Clara w życiu widziała.

– Blackie, zaopiekujesz się moją przyjaciółką, proszę?

Kobieta trzymająca papierosa w kąciku pomalowanych na czerwono ust podeszła do Clary.

– Alberta Black – przedstawiła się, nie wyjmując papierosa. Wyciągnęła rękę i zza chmury dymu przyjrzała się nieznajomej. – A więc to ty jesteś tą tajemniczą dziewczyną, która zawróciła w głowie naszemu oficerowi zmianowemu?

Zawróciła w głowie? Nigdy by się tego nie domyśliła z zachowania Billy’ego.

– Nie wiedziałam, że jest oficerem zmianowym – wyznała Clara, ściskając dłoń dziewczyny.

– A jakże, to nasz szef – wtrąciła się rudowłosa kobieta. – Jestem Angela Darlow, ale wszyscy mówią mi Darling. Nie zauważyłaś trzech pasków na jego mundurze?

Clara pokręciła głową.

– O swojej błyskotce też ci pewnie nie powiedział, co? – dodała Blackie i wzięła na ręce Piękną, która przywędrowała tu w nadziei na kawałek steku lub nerki.

– Błyskotce?

– No jasne, w zeszłym roku przyznali mu Medal Imperium Brytyjskiego za odwagę.

– Naprawdę? Co takiego zrobił?

– Podczas blitzu przejechał karetką przez ścianę ognia, żeby dostać się do rodziny uwięzionej w piwnicy domu. Przecisnął się przez przejście, w którym ledwo chart by się zmieścił, żeby wyciągnąć dzieci. Podał im morfinę i wydostał je żywe.

Clara osłupiała. Jego wzmianka o rzeczach, z których nie był dumny, i status obdżektora zupełnie nie licowały z obrazem dzielnego mężczyzny, jaki kreśliły obie nowo poznane kobiety.

Angela zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zlustrowała Clarę świdrującym wzrokiem.

– Zabawna z nas ferajna, ale wiedz, że jesteśmy tu jak rodzina.

Clara zrozumiała, że było to przyjazne ostrzeżenie, i poczuła ulgę, gdy Billy zjawił się ponownie na podwórku.

– Inspekcja zakończona pomyślnie, możecie się rozejść.

Położywszy dłoń na plecach Clary, poprowadził ją na zewnątrz.

– Przyjdę na wieczorne czytanie, jeśli nie masz nic przeciwko. Wtedy wybierzemy dzień, dobrze?

– Tak, jak najbardziej – odparła z ulgą. – Dziękuję, że się mną zająłeś, Billy.

Przyciągnął ją i objął, a wtedy Clara oparła policzek na jego piersi. Poczuła drapiący materiał kombinezonu. W tym momencie całe jej cierpienie stopiło się niczym rozgrzany wosk.

– Muszę jednak szczerze z tobą porozmawiać, zanim pójdziemy na naszą randkę... – oznajmił.

– Tak – zachęciła go. – Chcę dowiedzieć się o tobie wszystkiego. Możesz mi zaufać, Billy.

Przerwał im jednak piskliwy kobiecy głos:

– Clara!

Billy powiódł wzrokiem za spojrzeniem towarzyszki i ujrzał kobietę w ekstrawaganckim kapeluszu zmierzającą w ich kierunku.

– Kto to?

– Sztuka prowadzenia domu – westchnęła. Cała radość nagle z niej uleciała.

Teściowa Clary podeszła z uśmiechem na twarzy.

– Witaj, cóż za niespodzianka, co tutaj robisz?

– Claro, kochanie... Tak się martwiłam. Mówią o inwazji. Przyszłam, kiedy tylko usłyszałam o tym ataku w Bethnal Green. Spotkałam na Grove Road faceta z ARP, który powiedział, że zabrano tu kobietę pasującą do twojego opisu.

– Proszę się nie denerwować – odezwał się Billy. – Byłem tam, zapewniam, że nie ma żadnych niemieckich pilotów. Jakiekolwiek wzmianki o inwazji to plotki.

Kobieta zmierzyła Billy’ego podejrzliwym wzrokiem.

– Czy my się znamy?

Pokręcił głową.

– Nie sądzę.

Wydęła usta.

– Jestem pewna, że gdzieś już pana spotkałam.

– To przez tę twarz, podobny do nikogo i do wszystkich zarazem – zażartował nerwowo. – Zostawię panie. Claro, zobaczymy się później w bibliotece.

Oddalił się, a Maureen odprowadziła go wzrokiem.

– Wydaje mi się dziwnie znajomy – zastanawiała się, gdy nie mógł jej już usłyszeć. – Co za przebiegłe oczy.

– To tylko przyjaciel. Naprawdę nie musiałaś się kłopotać i przychodzić tu aż z Boreham Wood.

– Claro, wciąż jesteśmy rodziną! Nawet jeśli odwróciłaś się od rodzonej matki.

Kobieta westchnęła. Jak widać, jej mama i teściowa ucięły sobie pogawędkę.

– Nie odwróciłam się od niej – zaprotestowała. – Kocham ją, ale nie może kazać mi wybierać między nią a biblioteką. To nie w porządku.

– Zgadzam się z twoją matką. Nie myślisz trzeźwo. I to od...

– Od śmierci Duncana? Cóż za niespodzianka! Wybacz, nie chciałam być nieuprzejma. Po prostu jestem zmęczona.

– Widzę. I właśnie dlatego musisz zamieszkać z nami. – Maureen położyła dłoń w rękawiczce na ramieniu Clary i obnażyła zęby w uśmiechu. – Tu nie jest bezpiecznie. Tego chciałby Duncan.

Clara spojrzała na kosa wydziobującego bezradnego robaka z niewielkiego ogródka, który zorganizowano na trawniku przylegającym do stacji pogotowia.

– Maureen, już o tym mówiłyśmy. M-mam pracę i przyjaciół. Ułożyłam sobie życie w Bethnal Green.

Twarz Maureen stężała, a jej różowe usta się zacisnęły. Pozorna troska, którą okazywała Clarze, wyparowała jak za dotknięciem magicznej różdżki.

– To i tak więcej, niż ma mój syn – syknęła. – Czy ty w ogóle za nim tęsknisz?

– Że co, proszę? Jak możesz tak mówić?

– To dlaczego ciągle pracujesz w tej bibliotece?

– Ta biblioteka to moje życie! – wykrzyknęła Clara.

Maureen zaśmiała się gorzko.

– Twój mąż powinien być twoim życiem. Być może gdybyś nie stawiała pracy ponad wszystko, sprawy potoczyłyby się inaczej.

Clara zaniemówiła. Wiatr poruszał piórami zdobiącymi niedorzeczny kapelusz Maureen.

– Owszem, pewnie cieszysz się z tego, jak to się skończyło. W końcu możesz zachować posadkę w bibliotece. Po wojnie musiałabyś odejść, ale skoro on nie żyje, będziesz mogła pracować dalej. Świetnie się to dla ciebie ułożyło, paniusiu, nieprawdaż?

Clara nie mogła złapać tchu. Miała wrażenie, jakby ognisty wąż owinął się ciasno wokół jej szyi.

– Tęsknię za nim każdego dnia – wydusiła wreszcie. – Biblioteka to moje ukojenie, a nie powód, dla którego zginął Duncan.

– Być może, ale to powód, dla którego zmarło moje wnuczę. Gdybyś nas posłuchała i została w domu, zamiast harować do późna w bibliotece, uniknęłabyś nalotu. – Na obliczu kobiety pojawił się wyraz gniewnego triumfu, gdy głębiej wbiła ostrze swoich słów. – Nie straciłabyś dziecka.

Clara poczuła lekką ulgę. Nareszcie – powiedziała to. Przez cały ten czas zarówno Maureen, jak i jej własna matka kluczyły wokół tej sprawy, ale nigdy nie przyznały tego wprost.

– Myślę, że powinnaś już iść – odparła cicho Clara.

Kos zrezygnował z dalszych łowów i odleciał, machając skrzydłami, jakby drapał nimi niebo.

– Był moim synem, miał pełne prawo zostać ojcem i wieść szczęśliwe życie.

– Naprawdę myślisz, że nie zastanawiam się codziennie, co by było, gdyby...? Nie mogę spać, bo wyobrażam sobie, jak wyglądałoby nasze dziecko.

Clara zamknęła oczy. Przypomniała sobie stosy zwęglonych, zniszczonych książek, ciało Petera przygniecione regałem i nieustanne krwawienie ciągnące się przez kilka kolejnych przerażających dni.

– Biblioteka to jedyne, co trzyma mnie jeszcze przy życiu.

Maureen jakby straciła pewność siebie.

– Przepraszam. Proszę, zamieszkaj z nami, będziesz tam bezpieczna.

Clara pomyślała o domu teściowej otoczonym ligustrowym żywopłotem i cieszącym się cichym uznaniem sąsiadów. O tym, jak bardzo by się w nim dusiła. Dla Maureen książki były wyłącznie ozdobą mającą pokazać innym, jaki sukces odniosła w życiu. W jej mniemaniu należy je trzymać na regale, zamknięte za szybą. Duncan powiedział kiedyś Clarze, że matka nigdy ich nie czytała, ale za to pieczołowicie ścierała z nich kurz i karciła ojca, ilekroć zabierał się do lektury.

Clara nigdy nie poczułaby się dobrze w takim domu. Pokręciła więc głową.

Maureen westchnęła.

– Zastanów się jeszcze, skarbie. Niedługo przyjdę sprawdzić, czy nie zmieniłaś zdania. I pamiętaj, Claro...

– Tak, wiem, milczenie dodaje godności.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki