Mabel - Anna M. Setla - ebook + książka

Mabel ebook

Anna M. Setla

3,9

Opis

Oto nadchodzi prawowita władczyni wampirów.

Kiedy Mabel obudziła się w swoje szesnaste urodziny, wiedziała, że ten dzień będzie wyjątkowy. Nie wiedziała jednak, że na zawsze odmieni jej życie. Zwykła nastolatka z dnia na dzień dowiaduje się, że płynie w niej krew wampirów i właśnie ma rozpocząć nowy etap swojego życia. Wkracza w nowy dla niej świat, w którym ma być jednak kimś więcej niż tylko zwykłą nastolatką. Udaje się do nowej szkoły, w której powoli dorasta do wypełnienia swojego przeznaczenia. Jako potomkini jedynego prawowitego władcy wampirów ma pewnego dnia odzyskać należne jej miejsce. Czy jej moc pomoże jej pokonać największego przeciwnika i uwolnić świat od rządów tyrana?

Jej uczennica unosiła się w powietrzu, mieniła się różnymi kolorami, delikatnie błyszcząc. Mistrzyni domyślała się, że moc, do której próbowały dotrzeć, zapanowała nad ciałem Mabel. Taka mała, drobna dziewczyna posiadała w sobie ogromne pokłady energii, które teraz, puszczone wolno, mogły spowodować tylko nieszczęście.
Nie mogła tam zostać. Wyszła i zamknęła za sobą masywne drzwi. Przekręciła klucz i dodatkowo je zabezpieczyła, aby nic nie wydostało się na zewnątrz przez jakiekolwiek szczeliny.
Oparła się plecami o drzwi i czekała, nasłuchując. Tylko to mogła w tej chwili zrobić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (10 ocen)
3
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

Istnieje świat, który ‌niewiele ‌różni ‌się ‌od naszego. ‌Świat, ‌w którym główną rolę ‌grają postacie z baśni ‌i legend, postacie ze strasznego ‌horroru. Takie, ‌które ‌powodują, że po ‌twoim ‌ciele przechodzą ciarki.

Pragniesz, ‌aby życie ‌toczyło się ‌własnym tokiem, bez problemów ‌i trosk. Żyjesz w nieświadomości przez ‌kilkanaście lat jako ‌zwykły człowiek, aby w jednym ‌dniu zobaczyć, jak ‌świat, ‌który znasz, ‌znika. ‌W tym dniu twoje życie ‌całkowicie się odmienia.

Pewnego ‌dnia obudzisz się ‌ze ‌snu i ujrzysz świat ‌w innych ‌barwach. ‌Będziesz musiał ‌dokonać ‌wyboru, jaką ‌drogę obrać ‌i po czyjej opowiedzieć ‌się stronie. ‌Później nadejdą jeszcze trudniejsze ‌decyzje, bo będziesz musiał ‌ocenić, czy stanąć po ‌stronie dobra ‌czy zła. Nie ‌ma niczego pośrodku, a decyzja ‌należy tylko do ciebie.

Masz ‌dwie możliwości: ‌miłość, przyjaźń, rodzina ‌czy ‌walka i szarpanina o władzę?

Wybór ‌należy do ciebie.

ROZDZIAŁ 1

Nie ‌ma drugiego ‌człowieka takiego jak ‌ty. Jesteś ‌jedyny w swoim ‌rodzaju i wyjątkowy, ‌całkowicie ‌oryginalny ‌i niepowtarzalny. Nie wierzysz w to, ‌ale naprawdę ‌nie ma żadnego drugiego ‌takiego jak ty. I żaden ‌człowiek, którego kochasz, ‌nie będzie ‌już zwyczajnym człowiekiem. ‌Jakaś osobliwa siła ‌przyciągania ‌promieniuje z niego. ‌I ty zmieniasz ‌się pod jego wpływem.

Phil ‌Bosmans

 

 

Nikt nie pomyślałby, ‌że ktoś mógłby mieszkać ‌na takim uboczu. Nikt nie wiedział, że może ono tętnić życiem, a ludzie tam mieszkający nie są tacy jak wszyscy.

Pośrodku gęstego lasu stały trzy domy, nowoczesne i przestronne. Ogromny teren wokół nich otoczony był grubym, ceglanym murem zakończonym łańcuchem delikatnych strzałek. Gdzieniegdzie pokrywał go gęsty, zielony bluszcz i mech.

Dziwne? Może trochę. Jednak dla mieszkańców było to najwspanialsze miejsce na ziemi, prawdziwy Eden. Celowo je wybrali. Było odludne, dzięki czemu mogli skuteczniej ochronić swoją prywatność. Tu mogli być sobą i niczym się nie przejmować. Nikt ich nie podglądał, nie wtrącał się w ich życie. Co prawda do tych domów prowadziła utwardzona droga, jednak w ciemności nikt nie chciałby tamtędy przechodzić. Nawet w dzień zwyczajni ludzie i turyści omijali to miejsce z daleka. Wydawało się, jakby coś, jakaś niewidzialna siła, powstrzymywała ich przed wejściem na nieznany teren.

Najbliższa wioska znajdowała się kilka kilometrów od tej posiadłości, więc mało kto się tu zapuszczał. Jedynym powodem odwiedzin mogła być pilna potrzeba załatwienia czegoś z panem Jasonem Verminem, jednym z lepszych prawników w okolicy, jednak z nim spotykano się głównie w jego biurze w wiosce. Droga do tego domu była kręta i z każdej strony otoczona lasem. Przesłaniały ją zwisające bezpośrednio nad głowami gałęzie, po bokach rosły wysokie krzewy i bujne paprocie, a gdzieniegdzie można się było natknąć na stare, połamane drzewa. Otaczający drogę las był gęsty i sprawiał wrażenie niezwykle mrocznego.

Osoba, która zdecydowała się tam dotrzeć, a może raczej została przepuszczona, miała co podziwiać i nie mogła czuć się zawiedziona. Musiała jednak znaleźć się za bramą, aby móc w pełni zachwycać się tym dość niecodziennym widokiem. Na końcu drogi znajdowała się wielka posiadłość, na terenie której stały trzy domy. Już sama brama budziła podziw swoim ogromem i misternymi zdobieniami. Uroku temu miejscu dodawała winorośl, która prawie w całości pokrywała ogrodzenie, gdzieniegdzie tylko odsłaniając lekko podniszczone, grube cegły. Tylko z jednego miejsca można było dostrzec to, co znajduje się za tymi grubymi murami, choć wymagało to odrobiny wysiłku – u szczytu żeliwnej bramy był niewielki prześwit, maleńka szpara, do której trzeba się było wspiąć i przez którą można było zajrzeć na teren posiadłości.

Właśnie w tym miejscu mieszkały razem trzy rodziny.

Na rozłożystym terenie znajdowały się trzy domy. Zbudowane były w podobny sposób i w tym samym stylu. Każdy z nich składał się z dwóch pięter i poddasza. Ściany były białe, a na brązowych dachach znajdowały się baterie słoneczne. Okna rozmieszczono symetrycznie i gęsto, aby do środka wpadało jak najwięcej naturalnego światła. Zarówno one, jak i drzwi, były białe. Druga strona domów pokryta była szkłem. Można więc mieć pewność, że wnętrze było pełne światła – przynajmniej w dni słoneczne, które, jak to w Irlandii, zdarzały się dość rzadko.

Dopiero przechodząc przez bramę na teren posiadłości, można było dostrzec inny budynek, stojący tuż obok domów mieszkalnych. Był niski, jednopoziomowy, ale posiadał taki jak one kształt i kolor. Służył mieszkańcom za garaż, co można było stwierdzić po wielkości i typie drzwi. Było tam dość miejsca, aby pomieścić parę niezłej wielkości samochodów.

Teren wokół był zadbany, trawniki i ozdobne drzewka równo przystrzyżone, starannie wyplewione klomby z kwiatami prezentowały pięknie rozkwitające orchidee. Każdy mógł dostrzec, że w środku ciemnego lasu jest urocze, małe osiedle, chroniące mieszkańców przed wścibstwem innych.

Środkowy dom zamieszkiwała rodzina Vermin; Jason i Camile wraz z córką Mabel. Budynek po prawej stronie zamieszkiwała Chely Rose ze swoim ojcem – matka, Maria, zmarła podczas trudnego porodu. Natomiast w domu po lewej mieszkał Solis McLaister z ojcem, macochą Eleną i dwójką starszych braci – Prestonem i Kevinem.

Wkrótce życie tych trzech rodzin miało się zmienić. Jednak wciąż nie było wiadomo, czy zmieni się na lepsze, czy na gorsze.

Pierwsze promienie słoneczne przedzierały się przez szczelnie zasłonięte okna, wpuszczając delikatne światło do sporej wielkości pokoju. Z parteru dało się słyszeć wołanie.

– Mabel! Pora wstawać – brzmiał aksamitny głos.

Nie zrobiło to żadnego wrażenia na drobnej osóbce leżącej w wygodnym łóżku. Nikt nie odpowiadał, dlatego młoda, szczupła kobieta, wyglądająca na jakieś dwadzieścia lat, szybko wbiegła po schodach na górę i weszła do pokoju dziewczynki, aby obudzić ją w tak ważnym dla niej dniu.

Trzeba przyznać, że pokój robił wrażenie. Choć Mabel rzadko opuszczała teren posiadłości, dzięki komputerowi, telewizji i radiu była doskonale obeznana w muzyce, hitach filmowych i najświeższych wiadomościach ze świata. Na ścianach wisiały plakaty ulubionych muzyków. Półki pełne były książek, filmów i płyt CD, które rodzice bardzo chętnie jej kupowali. Pokój wyrażał jej styl: buntowniczki i rozrabiaki. Wszędzie porozrzucane były gazety, ubrania i stosy popisanych i zgniecionych kartek. Kolor ścian również rzucał się w oczy – bordowy z szarymi wzorami. W połączeniu z czarnymi meblami stanowiło to dziwne zestawienie, ale jej odpowiadało.

W jednej chwili nad łóżkiem pochyliła się blondwłosa kobieta.

– Wstawaj, kochanie. Czekałaś na ten dzień tak długo, więc czas dowiedzieć się, co cię czeka. Pamiętasz? – mówiła do niej czułym głosem i delikatnie głaskała jej główkę, odgarniając pojedyncze kosmyki czerwonych jak pąki róży włosów przysłaniające jej anielską twarzyczkę.

Mabel przewróciła się na łóżku i w jednej chwili spojrzała na kobietę z ognikami w oczach.

– Wiem – uśmiechnęła się, siadając. – Nareszcie koniec tajemnic.

Wstała i zaczęła skakać po łóżku, piszcząc ze szczęścia. W tej chwili nie wydawała się dorastającą nastolatką, a po prostu radosnym dzieckiem.

– Spokojnie! Ubierz się szybko i zejdź na dół. Wszyscy już na ciebie czekają.

– Jak to? Już? – spytała zdziwiona.

Dziewczyna spojrzała na zegarek i dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, która jest godzina. Już jakiś czas temu obiecała sobie, że tego dnia obudzi się o świcie. Nie chciała opuścić ani sekundy i zamierzała męczyć swoich rodziców już od samego rana, teraz jednak okazało się, że niestety nie wstała o czasie. Bardzo dobrze wiedziała, że dziś coś się zmieni, ale nie wiedziała dokładnie, co takiego. Chciała poznać prawdę jak najwcześniej, a wyszło na to, że zaspała.

Matka uśmiechnęła się do niej promiennie.

– Pamiętasz urodziny Chely? Dostała swój prezent wcześnie rano.

– Wiem, pamiętam. Nadal jestem na nią zła, że nie zdradziła, co się wydarzyło – powiedziała naburmuszona i przeciągnęła się, ziewając.

Próbowała wszystkiego, aby wyciągnąć tę informację od swojej jedynej przyjaciółki, ale ta nie pisnęła ani słówka. Tak samo było z Solisem. Milczeli jak zaklęci o tym, co wydarzyło się tamtego dnia, gdyż takie wytyczne dostali od swoich rodziców.

Obydwoje w dniu swoich urodzin, po otrzymaniu rano prezentu od rodziców – co dziwne, otwierali go z dala od niej, z samego rana, kiedy ona musiała siedzieć w swoim pokoju – zniknęli na cały dzień, wracając dopiero późnym wieczorem. Nie mogła zrobić nic prócz rozmyślania nad zaistniałą sytuacją. Ukrywali przed nią wydarzenia tamtych dni, choć obydwoje mogła nazwać swoimi przyjaciółmi.

Teraz sama miała stanąć w centrum tych wydarzeń.

Szybko zeskoczyła z łóżka.

– Za sekundkę będę na dole.

– Wątpię – powiedziała z uśmieszkiem jej matka, Camile Vermin.

Wstała i wyszła z pokoju z delikatnym uśmiechem na twarzy. Za dobrze znała swoją córkę, by wiedzieć, że nie zajmie jej to chwilkę, lecz dobre kilkanaście minut, gdyż zawsze miała problem z wyborem odpowiedniego stroju.

Nie myliła się. Ledwo zamknęły się za nią drzwi, jej córka podeszła do szafy.

– W co ja mam się ubrać? – mówiła do siebie Mabel, gdy wreszcie została sama, po czym zaczęła wyrzucać na środek pokoju zawartość wielkiej szafy. W głowie krążyły jej tysiące wizji tego, co nastąpi, i nie miała zamiaru wyglądać byle jak. – Nawet nie wiem, dokąd pójdziemy i co będziemy robić.

Większość jej ubrań była w dwóch kolorach, czarnym lub szarym, ponieważ preferowała stonowane barwy. Na dobrą sprawę w jej szafie można było znaleźć całą masę ubrań w różnych kolorach – bordowym, czerwonym, niebieskim, z tym że były to zawsze kolory ciemne. Nie posiadała natomiast żadnych ubrań w kolorach pastelowych czy w kolorze białym. Zresztą u nich w domu było to normalne. Prawie wszyscy nosili ubrania w różnych odcieniach szarości oraz w kolorze czerni, taki mieli gust.

W końcu wygrzebała ze stosu ubrań czarną bluzkę z krótkim rękawem, na której widniała bordowa pacyfka, pod nią włożyła bluzkę z długim rękawem i kapturem w bordowe pasy, do tego wybrała długie, ciemne dżinsy, nieźle już powycierane na kolanach. Nie miała zamiaru stroić się w eleganckie rzeczy. Skoro to były jej urodziny, to przynajmniej chciała, aby było jej wygodnie.

Gdy nadszedł moment wyboru butów, nie miała z tym najmniejszego problemu – nie posiadała ich za wiele. Większość stanowiły adidasy, tenisówki, do tego para butów na obcasie i kozaki. Zdecydowanie wolała płaską podeszwę, więc wybrała czarne tenisówki w kratę. Najwygodniejsze i jej ulubione.

Prawie gotowa podeszła do lustra. Była niewysoka i drobna, a ten strój sprawiał, że wyglądała buntowniczo, szczególnie przez rzucający się w oczy kolor włosów, który wyróżniał ją na tle innych. Poza tym jej twarz wyglądała niewinnie, ale kto ją znał, wiedział, że jest z niej niezły diabełek. Trzeba było się po prostu przyzwyczaić do jej wybuchowego charakteru.

– Na luzie – powiedziała do siebie, patrząc w lustro i poprawiając lekko włosy. – Dziś będę grzeczna – dodając to, uśmiechnęła się do siebie i poprawiła łańcuszek.

Teraz można było zauważyć, że na jej szyi połyskiwał srebrny medalion. Miała go, odkąd sięgała pamięcią, choć nie wiedziała, dlaczego. Rodzice wspominali jej, że wkrótce się dowie, pozna całą prawdę. Zawsze się zastanawiała, co też on oraz symbol znajdujący się na nim oznaczają, bo coś znaczyć musiały. Znak znajdujący się na medalionie przedstawiał nietoperza. Najprawdopodobniej dostała go po dziadku, którego nigdy nie miała okazji poznać.

Czuła jednak, że jest on dla niej czymś ważnym, czymś, co łączy ją z jej przodkiem.

Szybko przeskoczyła kilka stopni, które oddzielały jej pokój na piętrze od salonu znajdującego się na parterze. Mogła wreszcie zobaczyć, co też ją dziś czeka.

Wszyscy zebrali się w pokoju dziennym: rodzice Mabel, Camile i Jason Vermin, jej przyjaciółka Chely wraz z ojcem, panem Rose, oraz Solis ze swoimi rodzicami i dwójką starszych braci. Prócz nich był jeszcze ktoś obcy, ktoś, kogo nigdy nie widziała na oczy – ubrany w czarny płaszcz mężczyzna, patrzący przed siebie pewnym wzrokiem. Stał z boku, biła od niego dziwna, tajemnicza aura.

Czekała na to, co się stanie, bowiem nikt nigdy nie wyjaśnił jej, dlaczego moment ukończenia tego wieku jest tak ważny. Jedną z zasad było to, że osoba poniżej szesnastego roku życia nie mogła brać udziału w tym wydarzeniu. Teraz wszyscy z obecnych, wszyscy mieszkańcy, osiągnęli już odpowiedni wiek. Poprzednio tylko ona nie mogła brać udziału w tej uroczystości.

Nieznajomy wyciągnął ostrożnie kopertę z pięknie zdobionej teczki w taki sposób, jakby to była najważniejsza i najcenniejsza rzecz na świecie. Po chwili ułożył dłonie wierzchem do dołu i wysunął je przed siebie, prezentując wszystkim to, co ze sobą przyniósł. Z niecierpliwością czekali na Mabel. Uśmiechnęli się do niej, kiedy wreszcie pojawiła się na schodach. Zmierzyła wszystkich wzrokiem, analizując wyraz ich twarzy – prezentowały podekscytowanie, w oczach rodziców jednak dostrzegła także pewną obawę.

– Miałaś zejść w ciągu sekundy, a nie dziesięciu minut – powiedziała mama, drażniąc się z córką.

– Tak wyszło. Nie wiedziałam, co założyć. – Uśmiechnięta Mabel obróciła się, prezentując to, co ma na sobie.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tak łatwo było ją niekiedy rozszyfrować.

Po chwili dopiero, gdy zatrzymała się i rozejrzała po zgromadzonych przyjaciołach i rodzinie, zdecydowała się zapytać o nieznajomego.

– Kim jest ten pan?

Wszyscy spojrzeli w stronę zakapturzonej postaci, ale tylko pan Vermin, ojciec Mabel, zdecydował się zabrać głos.

– Wiesz dobrze, że w szesnaste urodziny dostaniesz wyjątkowy prezent. – Mabel skinęła głową na znak potwierdzenia i czekała na ciąg dalszy. – Ten dzień odmieni całe twoje życie i wreszcie poznasz prawdę. Prawdę, która będzie początkiem twojej nowej drogi. Nic w naszym domu już nie będzie dziwne ani obce. Ten oto mężczyzna przyniósł dla ciebie kopertę, z niej dowiesz się, co cię czeka w ciągu najbliższych lat, a następnie my zapoznamy cię ze szczegółami i odpowiemy na twoje pytania.

Teraz dojrzała kopertę w ręku nieznajomego. To coś zawierało cząstkę tego, na co tyle lat czekała. Szybko zbiegła po schodach, prawie potykając się o własne nogi, ale udało jej się utrzymać równowagę. Od razu podeszła do mężczyzny z tajemniczym uśmiechem na ustach. On tylko skinął głową i wysunął ręce do przodu, aby móc przekazać jej kopertę. Nie powiedział przy tym ani słowa. Ponownie skinął głową, szybko odwrócił się i wyszedł, zanim Mabel zdążyła go o cokolwiek spytać.

Popatrzyła na białą kopertę, na której widniał napis V.H.E. High School, otoczony wzorzystym ornamentem. Szkoła? – pomyślała i odwróciła kopertę, aby ją otworzyć.

Na zamknięciu widniała czerwona pieczęć. Przyjrzała się jej i ujrzała ten sam symbol, który widnieje na jej medalionie – znak nietoperza. Spojrzała na rodziców, ale oni tylko porozumiewawczo kiwnęli głowami. Przełamała pieczęć i otworzyła kopertę.

Nie wiedziała, dlaczego jej ręce w tym momencie zadrżały. Powoli wyciągnęła kartkę i spojrzała na widniejący na niej tekst. Litery były eleganckie i równe.

 

Van Hellsing Elite High School

Liceum dla wampirów

Dyrektor C.T. Reaser

 

Szanowna Panno Vermin,

niniejszym informujemy, że została Pani przyjęta w poczet uczniów Van Hellsing Elite High School. To zaszczyt dla nas, że taka osoba zostanie naszą uczennicą. Oczekuję, że będzie Pani zadowolona z pobytu u nas i z kształcenia się w wybranym wkrótce przez Panią kierunku. Czas odkryć samą siebie. Nasza szkoła sprawi, że dołączy Pani do naszego świata w pełni przygotowana na wyzwania, których w nim nie brakuje.

Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia, które powinna Pani posiadać w dniu rozpoczęcia nauki.

Oczekujemy Pani na uroczystości inauguracyjnej roku szkolnego, która odbędzie się pierwszego września w Sali Alucarda o godzinie dwudziestej. Plan dotarcia do szkoły został przekazany już Pani rodzicom.

Prosimy o punktualne przybycie.

 

Z wyrazami szacunku,

Mary Keat

Zastępca Dyrektora

 

Mabel stała z szeroko otwartymi ustami. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Szkoła wampirów? To jakiś żart? Nie miała odwagi spojrzeć na swoich rodziców. Było tak wiele niedomówień, a wszystko wydawało się tak niewiarygodne, jakby ktoś chciał z niej zażartować.

Dostrzegła też drugą kartkę, o takiej samej fakturze jak poprzednia i wypisaną tym samym eleganckim pismem:

 

Lista potrzebnych książek i wyposażenia.

UBIÓR:

– dla dziewczyn mundurek: model „Moon Pearl”

– dla chłopców mundurek: model „Dark Knight”

– szata tradycyjna

– czarny płaszcz z kapturem

– luźny strój sportowy

KSIĄŻKI:

„Podstawy fizjologii wampirów” Michael Perrer

„Wczesna historia” Klauduss von Strauss

„Silna wola, czyli panowanie od podstaw” J.K. Eperes

„Zdolności – sprawdź swoją moc. Wstęp” Aro McNickens

 

Przełknęła ślinę i zamarła, ciągle wpatrując się w list. W końcu kartki wyleciały z jej rąk.

– Co to znaczy? – spytała wreszcie, unosząc głowę do góry i patrząc na wszystkich, a w szczególności na rodziców.

Przyglądali jej się z zaciekawieniem, jakby analizowali dokładnie jej reakcję na słowa, które przed chwilą przeczytała.

– Szkoła wampirów? – wydusiła w końcu z siebie. – Żartujecie sobie ze mnie?

Jej matka nagle znalazła się przy niej i objęła ją ramieniem.

– Wszystko jest prawdą. Nikt z ciebie nie żartuje – powiedziała spokojnie. – Nie wolno nam wspominać o czymkolwiek w waszej obecności, dopóki nie osiągniecie odpowiedniego wieku. Nikt z nas nie chce, żebyście tracili te chwile błogiego dzieciństwa. Wszystko się potem zmienia i nic nie jest już takie proste. – Przytuliła ją i pocałowała w czoło. – Dopiero w dniu szesnastych urodzin zaczynają się ujawniać cechy zawarte w genach. Zaczynacie się zmieniać, ale nie następuje to natychmiast, lecz trwa jakiś czas, dlatego dopiero teraz poznajecie prawdę. Od tego czasu będziecie mogli kształtować swoje wampirze zdolności oraz budować swoją siłę i umacniać charakter.

Dziewczyna uniosła głowę, aby spojrzeć na matkę. Westchnęła, odsuwając się od niej i wchodząc do salonu.

– Myślałam, że wampiry tworzy się przez ukąszenie, tak jak w filmach czy książkach – powiedziała Mabel i opadła na fotel.

Ciągle była w szoku. Nadal wydawało się to jej niewiarygodne, ale w głębi duszy wiedziała, że to prawda. Przecież na to tak długo czekała, a oni nie okłamaliby jej teraz. Tym razem głos zabrał Jason Vermin.

– To tylko fragment większej całości, ponieważ jest jeszcze wiele kwestii do wyjaśnienia. Część z nas przekazuje swoje geny z pokolenia na pokolenie. Przemiana następuje jednak dopiero po ukończeniu odpowiedniego wieku – zwykle po szesnastym roku życia, ale nigdy nie wiadomo, kiedy dokładnie to nastąpi. Można przemienić się kilka dni po albo czekać na ten dzień nawet trzy lata. Dlatego właśnie teraz rozpoczynacie naukę w szkole. Żebyście mogli nauczyć się panować nad tym wszystkim. Najważniejsza jest jednak kontrola nad swoimi umiejętnościami i to głównie na tym będziecie się skupiać, będąc tam – powoli wyjaśniał ojciec. Starał się zbytnio nie namieszać, ale chyba mu to nie wychodziło, bo jego córka wciąż była lekko zdezorientowana i oszołomiona tym wszystkim. – Niektórzy są stworzeni przez ukąszenie, ale to wyjątki; do tego potrzebna jest wymiana krwi, nie wystarczy samo ugryzienie. Osoba taka musi zostać pozbawiona całkowicie krwi, a w jej miejsce natychmiast otrzymać wampirzą, cały proces nie może jednak trwać dłużej niż kilka sekund, w innym wypadku takiej osoby nie da się już uratować.

Mabel spojrzała na niego pytająco. Wiele informacji, ale w głowie miała tylko jedno pytanie.

– Czemu akurat ja?

– Nie tylko ty, my wszyscy. Cała nasza rodzina, nasi przyjaciele. My jesteśmy wampirami. Taka jest nasza prawdziwa natura. W waszej obecności staraliśmy się cały czas to tuszować. Solis i Chely też dowiedzieli się o wszystkim w dniu swoich urodzin, ale nie mogli ci nic powiedzieć. Musieli dochować tajemnicy. List dostaje się w dniu urodzin. Szkoła zaczyna się jednak dla wszystkich w tym samym czasie, pierwszego września lub pierwszego lutego. Ci, którzy urodzili się po pierwszym września, rozpoczynają naukę pierwszego lutego, czyli w tym wypadku w drugim semestrze, choć dla nich to pierwszy.

– Możecie zostawić nas samych? – spytała Camile, choć brzmiało to bardziej jak nakaz.

Camile i Jason kiwnęli na pozostałych, aby wyszli. Chcieli sam na sam dokładnie wyjaśnić Mabel wszystko, co było związane tylko z nią, z nikim innym. Było tego dużo, choć i tak dobrze wiedzieli, że nie mogą wyjawić za wiele informacji. W dalszym ciągu musieli część rzeczy pominąć milczeniem, gdyż znajomość całej prawdy była dla niej w tej chwili zbyt niebezpieczna.

Pozostali usłuchali prośby i opuścili pokój, udając się do swoich domów. Rozumieli, że to teraz czas dla rodziny, a skoro ich wolą jest pozostać samymi, muszą się dostosować.

Mabel spojrzała na medalion.

– A więc to jest symbol szkoły? Pieczęć ma taki sam znak.

– Nie tylko. To herb naszej rodziny. Nasze dziedzictwo, twoje dziedzictwo – powiedział jej ojciec, a Mabel wybałuszyła na niego oczy.

– Herb rodziny?

– Tak. Jesteś wnuczką ojca naszego gatunku, Lockarda, pierwszego wampira. Jesteś jego jedyną spadkobierczynią, gdyż poza tobą i nami nie ma już nikogo z nim spokrewnionego – powiedział, patrząc jej w oczy. – Jego wnuk był założycielem szkoły i pierwszym dyrektorem tamtej placówki.

– Spadkobierczynią? – spytała zdziwiona.

Camile popatrzyła z troską na swoje jedyne dziecko.

– Zgadza się. W tej chwili jednak nie możesz tego nikomu wyjawić, kochanie. Musisz być świadoma tego, co niesie za sobą ta informacja. Jest wiele osób chcących cię skrzywdzić. Uważających, że to oni mają prawo do wszystkiego po twoim przodku. Dlatego dopóki nie ukończysz szkoły, lepiej będzie, jeśli nikt nie dowie się, kim jesteś. Najpierw musisz wytrenować swoje zdolności.

Mabel nie wiedziała, na kogo ma w tym momencie patrzeć – na matkę czy na ojca. Wciąż była zdezorientowana.

– Jesteśmy wampirami? Przecież tak dużo o nich czytałam, piją krew, są wrażliwe na światło, nie jedzą, nie śpią – mówiła pospiesznie. – Nie zachowujecie się jak oni, tak, jak jest opisane w książkach. Nic mi się nie zgadza. Żyjecie przecież normalnie, w podobny sposób do ludzi.

– To stare dzieje… – ojciec zawahał się przez sekundę – chodzi mi o to światło. Nasze geny, że tak powiem, ewoluowały. Możemy już bez przeszkód funkcjonować za dnia, jednak w promieniach słonecznych wydajemy się jeszcze bledsi. Nasza skóra jest wręcz śnieżnobiała, chyba że pożywiliśmy się chwilę wcześniej, wtedy można dostrzec na policzkach delikatne rumieńce. Ty się już przyzwyczaiłaś, bo ciągle nas widzisz, ale dla zwykłych ludzi może się to wydawać dość dziwne, dlatego staramy się nie rzucać w oczy. Nigdy też nie jedliśmy przy was, a jeśli już się tak zdarzyło, to udawaliśmy, że jemy. O spaniu nawet nie wspomnę – ostatni raz przymknąłem oczy jeszcze przed przemianą, po niej dorosłe wampiry już nie sypiają. Wtedy przeważnie udajemy się na polowanie.

– Polowanie? Polujecie na ludzi? – spytała Mabel, a jej oczy prawie wychodziły na wierzch od kolejnych rewelacji.

Nie mogła sobie wyobrazić tych wspaniałych i opiekuńczych rodziców polujących na sąsiadów albo mieszkańców jakichś wiosek.

– Polujemy, ale akurat nie na ludzi. Osobiście jesteśmy zwolennikami zwierząt, można to nazwać wampirzym wegetarianizmem, a niedobór pewnych substancji odżywczych pobieramy w inny sposób, gdyż istnieje jeszcze inna opcja. Drugi sposób, z którego można bez przeszkód korzystać, to bank krwi – kontynuował tłumaczenie Jason, spodziewając się tego pytania. – To wampiry kierują RCKiK, to znaczy Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Ludzie oddając krew dla szpitali, tak naprawdę nieświadomie nam pomagają. Każdy wampir ma określony przydział, a jeśli potrzebujesz więcej, płacisz dodatkowo. Najczęściej korzystamy z tego, żeby za bardzo nie zmniejszyć populacji zwierząt. To by było zbyt podejrzane. – Lekko się uśmiechnął. – Oczywiście są wyjątki i niektórzy atakują ludzi, ale o tym lepiej nie wspominać, wszystko jest odpowiednio tuszowane.

Mabel wzięła głęboki oddech. W głowie kłębiło jej się mnóstwo myśli. Chciała poznać jak najdokładniej świat, w który miała wkroczyć i który zmieniał wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiedziała jednak, od czego zacząć. Po chwili miała już pewność, o co chce spytać najpierw, gdyż zastanawiała ją przede wszystkim jedna rzecz.

– Jak mam ukryć swoją tożsamość?

– Nikt nie wie, że istniejesz, kim jesteś ani jaką masz moc. Nikt nie wie, choć mogą się domyślać, że się urodziłaś – powiedziała Camile. – Twój dziadek, ojciec twojego taty, zmarł, zanim przyszłaś na świat. Równo dziewięć miesięcy wcześniej. Wraz z twym dziadkiem zginęła wtedy linia mocy przodków, bo u twego ojca zanikły moce pradziada. Nie każdy potomek w naszej rodzinie dostawał dary mocy po przodku, tak też stało się w przypadku twojego taty. Pewna rodzina bardzo się z tego powodu ucieszyła. Uważali, że tylko oni mają prawo do władzy i majątku, bo skoro ostatnia gałąź Lockarda wygasła, to najstarszy jest ich ród wywodzący się od syna Armanda, kuzyna Lockarda. Tym samym doszli do wniosku, że są jedynymi spadkobiercami, my przestaliśmy się liczyć, przynajmniej do pewnego dnia. Miesiąc po śmierci twojego dziadka okazało się, że jestem w ciąży. Gdy tylko się dowiedzieliśmy, zrozumieliśmy, co się tak naprawdę stało, o tym jednak powiemy ci później. Ważne jest natomiast to, że porzuciliśmy wszystko – imiona, nazwisko, miejsce zamieszkania, wszystko, byle cię ochronić. Rodziny Rose i Tussand przyjęły nas do siebie. Nie znają jednak prawdy o naszym pochodzeniu. Dla nich jesteśmy mało znaczącą, mało wpływową rodziną.

Camile zamyśliła się i popatrzyła na swojego męża. Nie wiedziała, czy nie powiedziała w tym momencie za dużo. On jednak nie odrywał wzroku od Mabel. Nie wiedział, jak ona odbierze to wszystko, wstrzymywali się z tym od tak dawna. Teraz jednak przyszedł czas na prawdę, a przynajmniej na większą jej część.

– Czyli nikt nie wie, że żyję? – spytała.

Spoglądała to na matkę, to na swojego ojca. Oczy miała szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone. Chłonęła wszystko, co jej mówili.

– Tego nie możemy być do końca pewni, ale tak właśnie podejrzewamy – odpowiedziała Camile. – W naszym świecie krąży pewna historia, przekazywana z ust do ust. Głosi ona, że nadejdzie taki dzień, w którym pojawi się prawdziwy przywódca naszego ludu. Będzie posiadał niezwykłą moc i siłę. Większą od innych. Odbierze to, co mu się od wieków prawnie należy. Przewyższy swoimi możliwościami, mądrością, a także czynami inne wampiry i poprowadzi nas ku świetlanej przyszłości. Nastanie pokój i zgoda. Pojawi się w chwili, kiedy wszyscy będą myśleli, że ród Lockarda zaginął.

Mabel wybałuszyła oczy.

– I to niby miałabym być ja?

– To tylko legenda. Poza tym nie jest powiedziane, że chodzi o nas, równie dobrze może to oznaczać całą familię, wszystkich posiadających w sobie krew pierwszego – powiedział spokojnie Jason. – Musimy jednak zachować wszelkie środki ostrożności i ochronić cię na wypadek, gdyby to była prawda. Do szkoły zostałaś zapisana tuż po narodzinach, gdyż taki obowiązek ma każdy rodzic. Nikt nie wie jednak, kim jesteśmy, bo w tym samym czasie zginęła z rąk ludzi rodzina o nazwisku Vermin – spalili ich fanatycy i to okazało się dla nas ratunkiem. Zamieniliśmy się tożsamościami. Wszyscy więc myślą teraz, że cała nasza rodzina nie żyje, że nas już nie ma i tym samym nie ma żyjącego potomka. Legenda według niektórych już się nie wypełni. My zaś po zmianie nazwiska przenieśliśmy się tutaj, na to odludzie.

Zamilkł. Zapadła głęboka cisza. Dało się słyszeć jedynie delikatny szelest liści za oknem. Mabel ciągle siedziała wpatrzona przed siebie, z medalionem w dłoni. Palce śledziły wypukłości, analizowały każdy jego fragment, kiedy ona próbowała jakoś przetrawić to wszystko, co jej oznajmiono.

Po dłuższej chwili Camile podniosła się z kanapy.

– Musimy już iść. Jeszcze dziś należy załatwić wszystkie sprawy. Pozostało mało czasu.

– Dokąd idziemy? – spytała zdziwiona Mabel.

– Jedziemy do Dublina. Trzeba cię przygotować do szkoły, za tydzień zaczynacie naukę i musisz mieć wszystko, co potrzebne, a tam znajdziemy odpowiednie rzeczy – powiedziała spokojnie, z delikatnym uśmiechem na ustach.

– Ale będzie wieczór, zanim tam dojedziemy – jęknęła.

Tak naprawdę Mabel chciała teraz porozmawiać z przyjaciółmi, dowiedzieć się od nich czegoś więcej, podzielić się z nimi wiadomościami, choć czuła też do nich lekki żal za to, że ukrywali przed nią taką tajemnicę.

Camile uśmiechnęła się szeroko, tak samo jak Jason.

– Ani się obejrzysz, a będziemy na miejscu.

Mieszkali niedaleko Antrim, w należącej do Wielkiej Brytanii Irlandii Północnej. Mabel pomyślała, że rodzice pewnie żartują, że tak szybko dotrą do stolicy południowej części wyspy, Dublina. Z map wiedziała, że jest to daleka droga, jakieś kilkaset kilometrów. Musiała im jednak zaufać, więc grzecznie zajęła swoje miejsce w samochodzie.

To był ukochany pojazd ojca, czarne bmw z przyciemnianymi szybami. Zawsze wypolerowane i błyszczące – ojciec dbał o nie, jakby było jego dzieckiem. Do tego samochód ten miał mocny silnik i Jason nieraz wykazywał się brawurą, nigdy jednak nie przekroczył dozwolonej w danym miejscu prędkości, przynajmniej w obecności swojej córki. Domyślała się, że z dala od niej pozwalał sobie na więcej, ale póki co musiał dbać o jej bezpieczeństwo, w końcu jeszcze nie była taka jak on i jej matka. Ale wkrótce będzie…

Spoglądała teraz przez szybę, nie zwróciła nawet zbytnio uwagi na to, że jej rodzice zajęli już swoje miejsca. Ciągle miała w głowie jedną myśl: „Jestem wampirem!”.

– Zapnij pasy, kochanie! – powiedziała spokojnie do córki Camile.

Mabel odwróciła prawie natychmiast swoją głowę w jej kierunku i niemal nie poznała rodziców. Z przodu siedział jej ojciec ubrany w czarny, elegancki garnitur i tego samego koloru koszulę. Nie miał już swoich kasztanowych włosów, lecz całkowicie czarne, do tego na jego twarzy pojawiły się wąsy i delikatna bródka. Jej matka spięła włosy, choć zawsze nosiła je rozpuszczone. Iskrzyły się miedzianymi refleksami, a przecież od zawsze była blondynką. Na to założyła kapelusz z małą woalką. Ubrana była w granatową sukienkę do kolan i czarny żakiet. Wyglądali razem bardzo elegancko, jakby należeli do angielskiej arystokracji.

– Co wam się stało? – spytała zdziwiona Mabel.

Camile odwróciła się w stronę córki.

– Mówiliśmy ci, że nie mogą nas rozpoznać. Jeśli natkniemy się na kogoś z nich, co jest bardzo możliwe, to nie możemy dać im możliwości poznania, kim naprawdę jesteśmy. Oni od razu poinformują, kogo trzeba, będziemy mieć przez to problemy. Ciebie nigdy nie widzieli, więc żaden problem. My jednakże musimy na siebie uważać.

– Wszystko rozumiem, po prostu zaskoczyliście mnie. Wyglądacie tak elegancko i dostojnie. Jak nigdy – stwierdziła.

Jej ojciec się roześmiał, ale już nic nie powiedział. Matka tylko powtórzyła poprzednie słowa.

– Zapnij pasy! Szybko dotrzemy na miejsce.

Siedziała skupiona, nie miała zamiaru niczego przegapić. Niby jak mieli się znaleźć tak szybko w Dublinie? Wszystko wydawało się takie normalne, niczego nie czuła, a jednak krajobraz za oknem był inny niż zwykle.

Rozglądała się na boki, niestety widok zmieniał się błyskawicznie i nie mogła nic dostrzec. Poruszali się szybciej niż zwykle, gdy z nimi podróżowała. Pochyliła się i spojrzała ojcu przez ramię. Zamarła na chwilę i otworzyła szeroko buzię. Na liczniku było prawie trzysta mil na godzinę. Zszokowało ją to, szczególnie że nie czuła tej prędkości, choć zapewne powinna.

Ojciec uśmiechnął się i spojrzał na nią.

– Już prawie jesteśmy – powiedział.

Nawet nie spoglądał teraz na drogę, lecz na Mabel. Nie przejmował się zupełnie niczym, jakby przed nimi znajdowała się pustka.

Otworzyła szeroko oczy przez widok, który ukazał się w przedniej szybie.

– Uważaj! – krzyknęła na widok zbliżającej się ciężarówki. – Patrz na drogę, a nie na mnie.

– Nic się nie stanie – roześmiał się. – Potrafię prawidłowo ocenić sytuację.

Nie wiedziała dlaczego, ale te słowa wcale jej nie uspokoiły i przez resztę drogi siedziała jak na szpilkach. Minęło może dziesięć minut od tej krótkiej wymiany zdań, kiedy samochód gwałtownie się zatrzymał.

– Jesteśmy – powiedziała Camile.

Mabel spojrzała na zegarek. Szybko policzyła, która jest teraz godzina, a o której opuścili swój dom.

– Trzydzieści minut? Chyba żartujesz? Niemożliwe, byśmy byli już w Dublinie.

– Nie żartuję. Jesteśmy na miejscu – mówiąc to, Camile chwyciła za klamkę. – Musimy iść i się pospieszyć.

Czerwonowłosa Mabel dopiero po chwili spojrzała przez okno. O ile się nie myliła, to znajdowali się w samym centrum Dublina. Ulica była zatłoczona, wszędzie roiło się od sklepów, ale takich, w których zakupy robili zwykli ludzie, takich jak delikatesy czy drogerie. Nic nie wskazywało na to, żeby w pobliżu miała kupić sobie płaszcz Drakuli czy sztuczne kły. Cóż, chyba wciąż nie potrafiła się oswoić z sytuacją.

Wybrali dziwne miejsce na zakupy dla przyszłej wampirzycy – pomyślała, ale powiedziała co innego.

– Tutaj? Przecież tu są ludzie.

– Jesteś zbyt ciekawska, co działa na twoją korzyść i niekorzyść – ciekawość świata to atut, ale drążenie niektórych

kwestii już nie, pamiętaj – powiedział Jason, wysiadając z wozu i otwierając jej drzwi. – Wysiądź, musimy iść dalej. Tylko zostaw medalion w samochodzie.

Mabel popatrzyła na ojca, ale posłusznie wykonała jego polecenie. Po raz pierwszy zdjęła swój medalion, nigdy się z nim nie rozstawała, nawet w nocy. Wolała mieć go zawsze zawieszonego na swojej szyi.

Wysiadła, ale ciągle ogarniały ją dziwne przeczucia. Nic nie pasowało jej do układanki.

– Załóż jeszcze to – powiedziała Camile i rzuciła w jej stronę skórzaną kurtkę. – Może ci się przydać – dodała, po czym złapała córkę za rękę.

Jason ruszył przed siebie, za nim podążały żona i córka. Mabel rozejrzała się i teraz dopiero zauważyła, w którą stronę się kierują. Napis nad budynkiem brzmiał: „Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa”. Oddajemy krew? – pomyślała Mabel.

Nie miała jednak okazji spytać, o co chodzi. Dopiero po chwili przypomniała sobie o sposobie pożywiania się niektórych wampirów, ale nadal nie rozumiała, dlaczego teraz tam podążają. Weszli przez ogromne, szklane drzwi nowoczesnego budynku i nagle poczuła się, jakby była w szpitalu. Wszędzie biegały pielęgniarki, lekarze. Ludzie stali w kolejce, by oddać krew, a niektórzy wychodzili z mniejszych pomieszczeń, dociskając wacik do ręki. Przypomniała sobie od razu to, co rodzice mówili jej dzisiejszego dnia. Gdyby ci wszyscy ludzie wiedzieli, na jaki cel jest to przeznaczane – pomyślała Mabel.

Jej ojciec szedł jednak dalej, nie zwracając na nic uwagi, w końcu bywał tu zapewne częściej. Podszedł do wysokiego mężczyzny przy windzie i podał mu kartę.

– One przyszły ze mną – powiedział i wskazał na swoje towarzyszki.

Strażnik przez chwilę przyglądał się wszystkim, po czym tylko kiwnął głową, przepuszczając ich do windy, gdzie Jason natychmiast przycisnął jeden z metalowych przycisków. Mabel z ciekawości rzuciła okiem na elektroniczny panel. Przycisk o numerze minus jeden świecił się na czerwono.

W windzie nie było nikogo poza nimi, więc odważyła się spytać.

– Czemu na dół, a nie do góry?

– Myślisz, że na górze to wszystko by się zmieściło? A bezpieczeństwo? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Zaraz zobaczysz i dowiesz się, dlaczego.

Po kilku sekundach winda zatrzymała się, drzwi otworzyły się szeroko, ukazując to, co nie było widoczne dla ludzkiego oka.

Przed sobą ujrzała przyciemnioną ulicę oświetloną rozmieszczonymi w równych odległościach szykownymi latarniami. Tylko one dawały jakiekolwiek światło, gdyż wszystko znajdowało się pod ziemią, a zamiast nieba było sklepienie ułożone z małych, szaro-czarnych kamyczków. Po obu stronach ulicy znajdowały się wszelkiego rodzaju sklepy z pięknymi wystawami lub całkowicie zasłonięte czarnym materiałem, tak aby ukryć tajemniczą zawartość miejsca. Wszędzie dostrzegała spacerujących ludzi, a raczej wampiry, które uzupełniały swoje zapasy lub też robiły zakupy z dziećmi, ich jednak nie widziała tu zbyt dużo.

Mabel po prostu stała, stała i wpatrywała się w to z szeroko otwartymi oczami. Znajdowała się jakieś dwadzieścia metrów pod ziemią w miejscu, do którego dostęp miały wyłącznie wampiry. Żadne ludzkie oko nie zdołało odkryć jak dotąd tego miejsca i wątpiła, aby mieli jakiekolwiek pojęcie o jego istnieniu. Rozglądała się wokoło i dopiero teraz zauważyła dorożkę zaprzęgniętą we wspaniałego rumaka. Powożący ukłonił się w ich stronę.

– Witam państwa! Podwieźć? – spytał uprzejmie, zdejmując kapelusz.

Camile lekko się uśmiechnęła.

– Nie. Poradzimy sobie sami. – Skinęła głową i chwyciła córkę za rękę. – Idziemy, kochanie. Czas nas goni.

Mabel wolała się nie sprzeciwiać, chociaż chciałaby spokojnie przyjrzeć się temu miejscu i popodziwiać wszystkie niezwykłe rzeczy, tak nowe dla niej. Szła ramię w ramię z matką, rozglądając się dokoła. Po chwili znaleźli się przy jednym z większych sklepów. Spojrzała w górę i zobaczyła napis „Madame De Lusero – ubrania na każdą okazję”. Pod szyldem znajdowała się różnokolorowa wystawa. Wypełniały ją materiały, nici, a pośrodku stał manekin ubrany we wspaniałą czarną suknię wykończoną koronką. Strój wydawał się idealny na elegancką kolację lub przyjęcie. Nie gustowała w czymś takim, ale teraz nie mogła ukryć zachwytu.

– Pójdę coś załatwić – powiedział Jason do swojej żony i ucałował ją w policzek. – Zaraz wracam.

Powiedziawszy to, założył kapelusz i odszedł w przeciwną stronę. Mabel nie widziała, dokąd się kieruje, bo w tym momencie Camile pociągnęła ją do środka sklepu.

– Witam, czym mogę służyć? – spytała młoda kobieta, dostrzegłszy je.

– Dzień dobry – przywitała się Camile. – Chciałabym kupić mojej córce ubrania do szkoły. To jej pierwszy rok – uśmiechnęła się.

W tym momencie kobieta zwróciła wzrok na Mabel i przez chwilę się jej przyglądała.

– Do której szkoły?

– Van Hellsing! – odpowiedziała matka. – Potrzebny nam cały komplet.

Sprzedawczyni podeszła do dziewczyny i zaczęła oglądać ją z każdej strony, jakby chciała odkryć, co kryje się w jej wnętrzu.

– Weźmiemy więc miarę i spiszemy wszystko. Całość wyślemy jak najszybciej do wyznaczonego przez państwa miejsca – odpowiedziała kobieta, nie spuszczając wzroku z Mabel. Była pod wrażeniem dziewczynki. Nigdy nie widziała kogoś takiego, bo wyczuwała dziwną aurę bijącą od tego drobnego ciała. – Chodź, maleńka. Nie bój się.

Chwyciła Mabel za rękę i zaprowadziła do przymierzalni.

– Wyprostuj się, nie garb się – powiedziała, a dziewczyna w miarę możliwości poprawiła swoją postawę.

Dopiero teraz mogła rozejrzeć się wokół, dostrzec to, co znajdowało się w środku tego niezwykłego sklepu. Wszędzie widziała ogromne ilości materiałów zajmujące niemal każdy fragment powierzchni, pozwijane na belach lub też luźno poskładane i przewieszone przez krzesła, poza tym było tam wiele ubrań wiszących na wieszakach i czekających na odbiór przez właścicieli. Nici, guziki i zamki plątały się pod nogami, a gdzieniegdzie można było się potknąć o leżący na podłodze krawiecki metr. Najwyraźniej nikomu nie przeszkadzał panujący tu rozgardiasz, a może nawet przyciągał ludzi, w tym wypadku akurat wampiry, do tego miejsca. Miało ono w sobie coś niezwykłego, skrywało jakąś niepowtarzalną aurę.

Jej wzrok przykuło jednak coś jeszcze. Spostrzegła, że nie są tutaj same. Zaledwie kilka metrów od niej, oddzielony kilkoma wieszakami, które akurat ją przysłaniały, stał młody chłopak. Wydawało się jej, że byli w podobnym wieku. Przyglądała mu się, kiedy sprzedawczyni mierzyła każdy cal jej ciała. Miał kasztanowe włosy średniej długości, które były lekko zmierzwione i sterczały w różne strony, nadając chłopakowi lekko zbuntowany charakter. Jego cera była blada i pomyślała, że jego skóra musi być dość gładka. W tej chwili jego postawa i mina wskazywały na to, że jest skupiony, dumny i zarozumiały, biła od niego wyjątkowa pewność siebie.

Nie dostrzegł jej, jego wzrok skupiony był na odbiciu w lustrze, nie rozglądał się na boki. Postał tak przez chwilę, po czym powoli zszedł z podestu. Na moment się zatrzymał, aby móc się odwrócić w jej stronę, jakby wyczuwał jej obecność. Miała szczęście, że w tej chwili jej uwagę odwróciła sprzedawczyni, dzięki czemu Mabel zdążyła schować się za wieszakiem.

– Skończone – powiedziała kobieta i zanotowała coś w niewielkim notesie. Po chwili przewiesiła przez szyję metr, a ołówek schowała za ucho. – Jeszcze tylko próbna przymiarka, zaznaczę sobie niektóre miejsca.

Nie minęła minuta, a ona już zaczęła zakładać na Mabel kawałki materiału i zaznaczać szpilkami poszczególne zagięcia pod pachą i przy rękawach. Szło jej całkiem sprawnie, dlatego już po chwili Mabel mogła z jej pomocą zrzucić to wszystko z siebie. Odetchnęła z ulgą.

Camile podeszła do właścicielki, aby ustalić cenę i dopiąć formalności odnośnie do dostarczenia poszczególnych części garderoby, po czym zapłaciła za zakupy jakimiś dziwnymi, srebrnymi monetami.

– Wychodzimy, kochanie – powiedziała, obracając się w stronę Mabel, ta jednak nawet się nie poruszyła – wydawała się pogrążona we własnych myślach.

Przed oczami miała tylko jego. Wydawało się jej to dziwne – choć nie wiedziała, kim jest, jaki jest, nie widziała dokładnie całej jego twarzy, a tylko profil, poczuła jakieś ukłucie, które podpowiadało jej, że jest on kimś ważnym dla niej i dla jej rodziny. Po prostu miała pewne przeczucie.

Matka zbliżyła się do niej – zdziwiło ją zachowanie córki – i złapała ją za rękę.

– Coś się stało?

Mabel się ocknęła. Zamrugała i spojrzała na matkę, zanim odpowiedziała.

– Nic takiego. Po prostu się zamyśliłam.

Camile puściła jej dłoń i gestem wskazała wyjście. Chciała jak najszybciej pozałatwiać wszelkie sprawy w tym miejscu – miała złe przeczucia.

Wyszły przed sklep, gdzie czekał już na nie Jason. Po wyrazie jego twarzy można było stwierdzić, że jest raczej zniecierpliwiony i zdenerwowany, bledszy niż zwykle, jakby zobaczył ducha. Szybko do nich podszedł.

– Oni tu są. Musimy się pospieszyć – powiedział stanowczo, jego głos brzmiał dosadnie jak nigdy.

– Są tutaj? – spytała Camile. Zadrżała lekko, a na ciele jej pojawiła się gęsia skórka.

– Wszyscy. Cała piątka. Nawet nie wiesz, jak blisko byli. Na szczęście nie zauważyli was, a mnie udało się ukryć.

Złapał Mabel za rękę i pociągnął ją za sobą. Posłusznie poszła za nim.

– Idziemy. Musimy załatwić to szybciej, niż myślałem. Książki i parę innych drobiazgów potrzebnych ci do szkoły już kupiłem. Pozostała jeszcze sprawa vampa.

Próbowała za nim nadążyć, ale musiała podbiegać. Myśli przepływały jej przez umysł, nie wiedziała jednak, co ojciec miał na myśli.

– Vamp? – zapytała, słysząc dziwnie brzmiącą nazwę.

Nie zauważyła nawet, kiedy Camile się zbliżyła i pochyliła nad nią.

– To coś w rodzaju zwierzątka. Pomaga w szczególności młodym wampirom w opanowaniu ich zdolności. Niekiedy wzmacnia ich moce lub też dokłada kolejny dar do tego, który posiada się już od chwili narodzin. Nie masz się czego obawiać, są całkiem milutkie.

Na twarzy matki zagościł szeroki uśmiech, a to dawało nadzieję na to, że nie będzie źle.

Szybkim krokiem skierowali się w stronę odosobnionego budynku. Na witrynie można było dostrzec jedynie napis „Vamp – twój przyjaciel”, nic poza tym. Wydawało się, że tamto miejsce skrywa jeszcze jakąś tajemnicę.

– Musisz wiedzieć, że nie każdemu udaje się otrzymać własnego vampa. To nie ty jego, a on ciebie wybiera na całe swoje życie. Twoi przyjaciele, Chely i Solis, nie mają ich, jak dotąd żaden ich nie wybrał – powiedziała Camile, po czym otworzyła drzwi przed swoją córką.

Mabel przytaknęła, choć wciąż miała zbyt duży mętlik w głowie, aby wszystko zrozumieć. Wiedziała, że będzie musiała wszystko jeszcze raz przemyśleć, na spokojnie, w czterech ścianach swojego pokoju.

Zrobiła krok w przód. Jej oczom ukazało się sporej wielkości pomieszczenie. Każda ze ścian pokryta była ciemnym szkłem. Na środku znajdowało się puste biurko i krzesło. Wyglądało to dość dziwnie, zważywszy że poza tym nie było tam żadnych mebli.

Nagle tuż przed nimi pojawił się wysoki mężczyzna. Nie wiadomo nawet, z której strony przyszedł, po prostu mrugnęła, a on już przed nią był. Zanim zaczął mówić, zdążyła mu się jednak przyjrzeć. Miał kruczoczarne włosy, bladą cerę i ciemne, niemal czarne oczy. Ubrany był w skórzany skafander, a na rękach miał ochronne rękawice. Najwidoczniej jeszcze przed chwilą zajmował się czymś nad wyraz interesującym.

– Witam państwa! – powiedział sprzedawca na widok nowych klientów, a delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach. – Szukacie vampa? Dla córki, prawda? – Jego spojrzenie automatycznie powędrowało na Mabel. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu.

– Tak – odpowiedział Jason.

W jego głosie dało się wyczuć pewność. Jakby wiedział na sto procent, że jej się uda i dostanie tę istotkę, o której sama Mabel nie wiedziała nic.

– Wiecie, że nie każdy może je dostać. Jedynie osoby obdarzone nadzwyczajnymi umiejętnościami i siłą są dla nich odpowiednie. Średnio na dwadzieścia młodych przypada od czterech do pięciu vampów. Myślicie, że ona da radę? – spytał sprzedawca. Najwidoczniej wolał od razu zgasić ich zapał.

Camile uśmiechnęła się do niego promiennie. Gdyby była człowiekiem, to jej policzki zapewne zrobiłyby się rumiane.

– Ona jest właśnie taką niezwykłą dziewczynką. Myślimy więc, że dostanie swojego vampa.

Mężczyzna pokiwał głową, jakby słyszał to już wielokrotnie. Camile w sumie mu się nie dziwiła. Zapewne każdy rodzic uważał swoją pociechę za kogoś niezwykłego, a potem zwykle był mocno rozczarowany efektem.

– Pójdziesz teraz za mną. – Gdy to mówił, patrzył na Mabel, a następnie wskazał drzwi. – Musisz tam wejść. Wystarczy, że powiesz „Vamp do mnie”. Jeśli któryś zareaguje, to znaczy podbiegnie do ciebie, to będziesz mieć swojego małego vampka. Nie masz się o co martwić, nic ci nie zrobią.

Dopiero teraz, podążając w stronę, którą wskazał, dostrzegła za szybą czyjeś oczy, a raczej kilkanaście par oczu. Wszystko poza tym było niemal czarne. Nic więcej nie mogła dostrzec, było zbyt ciemno. Mężczyzna otworzył przed nią drzwi.

– Wejdziesz tam sama, ale nie bój się, nie zrobią ci krzywdy. Jeśli któryś podbiegnie, to znaczy, że jest twój.

– Długo trzeba czekać? – spytała niepewnie Mabel.

W jej oczach można było dostrzec obawę. Jej rodzice nie dziwili się, bo choć zawsze była odważna, to teraz znalazła się w dziwnej dla siebie sytuacji i na pewno ogarnął ją pewnego rodzaju niepokój. Miała znaleźć się w pomieszczeniu z małymi potworkami, których nigdy nie widziała na oczy.

– Nie martw się, gdyby coś się działo, otworzę drzwi – odpowiedział sprzedawca.

Przekroczyła próg i zauważyła niebieską poświatę. Po sekundzie drzwi za nią zamknęły się. Rozejrzała się wokół. Dostrzegła, że przygląda jej się kilkanaście par oczu, ale poza tym nie widziała żadnego konkretnego kształtu.

– Vamp do mnie – powiedziała spokojnie, choć głos jej lekko zadrżał.

Nic się nie stało. Nic się nie poruszyło. Dokoła panowała cisza.

Wciąż stała i zaczęła przyglądać się jednemu ze stworów – temu, który lekko wysunął się do przodu i wpatrywał się w nią. Był wielkości dwóch złączonych pięści, miał gęstą sierść i duże, pomarańczowe oczka. W miejscu, gdzie miały być usta, wystawały tylko dwa małe białe kły. Poza tym miał nieduże, spiczaste uszka koloru jaśniejszego niż futerko. Zafascynował ją właśnie ten jego kolor. Po prostu brązowa kulka z rudawymi plamami różnej wielkości rozmieszczonymi w różnych miejscach.

Uśmiechnęła się. Nie wyglądał jak potwór z filmów grozy, a raczej jak pluszowa zabawka, którą można przytulać, całować i tulić do snu, aby odgonić koszmary, jak jedna z tych, które ma u siebie w pokoju.