Lucy i morze - Elizabeth Strout - ebook
NOWOŚĆ

Lucy i morze ebook

Elizabeth Strout

4,6

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Lucy i morze – kontynuacja nominowanej do Nagrody Bookera powieści Mam na imię Lucy i Williama

 

Lucy i morze to czwarta książka Elizabeth Strout, w której pojawia się pisarka – Lucy Barton po wcześniejszych powieściach: Mam na imię Lucy, To, co możliwe i William. Autorka kolejny raz buduje świat pełen ludzkich historii i związanych z nimi: niepewności, radości, wątpliwości i znaków zapytania. Wplata w nie aktualne wydarzenia społeczno-polityczne, pokazując swą wrażliwość na otaczającą rzeczywistość.

Akcja książki zaczyna się w marcu 2020 roku. Lucy rezygnuje z trasy promocyjnej swojej kolejnej książki w Europie i wiedzie spokojne życie w Nowym Jorku. Jej były mąż William, z którym utrzymuje przyjacielskie stosunki, wyczuwa zbliżające się zagrożenie pandemią koronawirusa i namawia ją, by zabrała ze sobą tylko niezbędne rzeczy i wyjechała z nim do Maine, gdzie wynajął dom nad oceanem.

Powieść jest przede wszystkim literacką kroniką pandemii doskonale oddającą – w typowy dla autorki, subtelny sposób niepewność, poczucie zagrożenia i izolację w czasie lockdownu.

Pojawiają się też wątki związane z córkami Lucy i Williama – Becky i Chrissy. Obie przeżywają życiowe kryzysy, które bardzo angażują ich rodziców. Najważniejsze jednak są w powieści relacje pomiędzy Lucy i Wiliamem, oboje są już niemłodymi ludźmi, których okoliczności zmusiły po dwudziestu latach od rozwodu do wspólnego zamieszkania w warunkach lockdownu. Pojawiają się także postaci z jej innych książek – Bob Burgess, Katherine Tyler i Olive Kitteridge.

Niezwykła, wysmakowana lektura dla dojrzałego czytelnika. Strout jest w najwyższej formie

 

Elizabeth Strout jest jedną z moich ulubionych pisarek.

Ann Patchett (autorka Domu Holendrów i Tom Lake)

 

Oszałamiająco uniwersalna. . . z błyskotliwą przenikliwością Strout uchwyciła podobieństwa między wszechobecnym poczuciem wyobcowania Lucy Barton, a sposobem w jaki niedawny globalny kryzys obnażył bezradność odczuwaną przez zwykłych ludzi na całym świecie.

Daily Telegraph, 5 stars

 

Wspaniała pisarka

Zadie Smith

 

Nie mogę pozbyć się Lucy Barton z głowy

The Times

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (19 ocen)
12
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JolaMrotek

Nie oderwiesz się od lektury

Książka o uczuciach o przeznaczeniu którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, polecam
00
violaa92

Dobrze spędzony czas

To wspaniała i refleksyjna książka, która porusza serce i emanuje ukrytą mądrością.
00
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

Jak często zdarza się Wam zaczynać serię od losowego tomu? I jak to wpływa na odbiór danej serii? U mnie często tak jest, bo gdy trafi się coś ciekawego, co wybieram ze względu na np. okładkę, to się nie zastanawiam nad tym czy to seria. Ot, ryzykuję czy mi się dana książka spodoba. Czasami to właśnie któryś już tom serii. I tak było z „Lucy i morze”, po którą sięgnęłam nie patrząc na to czy to seria. Czy się opłaciło? Bo „Lucy i morze” to czwarty tom serii. Aczkolwiek uważam, że można czytać w zupełnie odwrotnej kolejności, bo w tej części mam dokładnie nakreślone relacje Lucy, głównej bohaterki z jej byl mężem i wpadamy w pandemię. Przyszło jej przez to zamieszkać właśnie z byl mężem pod jednym dachem ponownie, a że utrzymywali dobre stosunki, to teoretycznie nie powinno być kłopotu. Ale jak wiemy wszyscy warunki pandemiczne potrafiły rozbić niejeden związek i zniszczyć przyjaźnie. Do tego sąsiedzi, którzy są wrogo nastawieni i wszystko to co znamy czyli szycie swoich maseczek, ...
00

Popularność




Dla mo­jego męża Jima Tier­neyai zię­cia Willa Flyntaz mi­ło­ścią i po­dzi­wem dla nich obu

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Roz­dział pierw­szy

I

Jak wiele in­nych osób nie za­uwa­ży­łam, że to nad­cho­dzi.

Ale Wil­liam jest na­ukow­cem, więc to do­strzegł; mam na my­śli to, że zo­rien­to­wał się wcze­śniej niż ja.

*

Wil­liam to mój pierw­szy mąż; by­li­śmy mał­żeń­stwem przez dwa­dzie­ścia lat i nie­mal rów­nie długo je­ste­śmy roz­wie­dzeni. Po­zo­sta­jemy w przy­ja­znych sto­sun­kach, spo­ty­ka­łam się z nim od czasu do czasu; oby­dwoje miesz­ka­li­śmy w No­wym Jorku, do­kąd przy­je­cha­li­śmy po ślu­bie. Ale po­nie­waż mój (drugi) mąż zmarł, a jego (trze­cia) żona go opu­ściła, w ubie­głym roku wi­dy­wa­łam się z nim czę­ściej.

Mniej wię­cej w tym cza­sie, gdy po­rzu­ciła go trze­cia żona, Wil­liam od­krył, że ma w Ma­ine przy­rod­nią sio­strę; zna­lazł to na stro­nie in­ter­ne­to­wej o przod­kach. Za­wsze są­dził, że jest je­dy­na­kiem, więc było to dla niego ogromne za­sko­cze­nie; po­pro­sił mnie, bym po­je­chała z nim na dwa dni do Ma­ine, żeby ją od­na­leźć. Ta ko­bieta – na­zywa się Lois Bu­bar – no cóż, wi­dzia­łam się z nią, ale ona nie chciała spo­tkać się z Wil­lia­mem, co spra­wiło, że po­czuł się na­prawdę okrop­nie. W do­datku pod­czas po­dróży do Ma­ine od­kry­li­śmy pewne fakty na te­mat matki Wil­liama, które wpra­wiły go w kon­ster­na­cję. Mnie rów­nież.

Jego matka, jak się oka­zało, do­ra­stała w nie­wia­ry­god­nym ubó­stwie, gor­szym na­wet niż wa­runki, w któ­rych ja się wy­cho­wa­łam.

Dwa mie­siące po na­szym krót­kim wy­jeź­dzie do Ma­ine Wil­liam po­pro­sił, że­bym po­je­chała z nim na Kaj­many, do­kąd wiele, wiele lat wcze­śniej wy­bra­li­śmy się z jego matką, Ca­the­rine, a gdy na­sze córki były małe, jeź­dzi­li­śmy tam z nimi i rów­nież z nią. W dniu, w któ­rym zja­wił się w moim miesz­ka­niu, by za­pro­po­no­wać wspólną po­dróż na Kaj­many, zgo­lił swoje im­po­nu­jące wąsy, a także przy­ciął krótko bujne białe włosy – do­piero póź­niej zda­łam so­bie sprawę, że mu­siało to wią­zać się z fak­tem, iż Lois Bu­bar nie chciała się z nim spo­tkać, a także z tym wszyst­kim, czego do­wie­dział się o matce. Miał wtedy sie­dem­dzie­siąt je­den lat, ale, jak mi się zdaje, mu­siał po­paść w coś w ro­dzaju kry­zysu wieku śred­niego albo kry­zysu póź­nego wieku mę­skiego: utra­cił swoją znacz­nie młod­szą żonę, która wy­pro­wa­dziła się od niego z ich dzie­się­cio­let­nią córką, po­tem przy­rod­nia sio­stra nie chciała go wi­dzieć, a on od­krył, że jego matka nie była tym, za kogo ją uwa­żał.

Więc to zro­bi­łam: na po­czątku paź­dzier­nika po­je­cha­łam z nim na trzy dni na Kaj­many.

I było to dość oso­bliwe, ale miłe. Mie­li­śmy od­dzielne po­koje i za­cho­wy­wa­li­śmy się wo­bec sie­bie życz­li­wie. Wil­liam wy­da­wał się bar­dziej po­wścią­gliwy niż zwy­kle, a ja wi­dząc go bez wą­sów, czu­łam się nie­swojo. Zda­rzało się, że od­rzu­cał głowę w tył i wy­bu­chał szcze­rym śmie­chem. Wciąż by­li­śmy dla sie­bie uprzejmi, więc było tro­chę dziw­nie, ale miło.

A gdy wró­ci­li­śmy do No­wego Jorku, tę­sk­ni­łam za Wil­lia­mem. I tę­sk­ni­łam za Da­vi­dem, moim dru­gim mę­żem, który zmarł.

Na­prawdę mi ich bra­ko­wało, zwłasz­cza Da­vida. Moje miesz­ka­nie było ta­kie ci­che!

*

Je­stem po­wie­ścio­pi­sarką i tej je­sieni uka­zała się moja książka, to­też po na­szym wy­jeź­dzie na Kaj­many mu­sia­łam po­dró­żo­wać po ca­łym kraju i tak też ro­bi­łam; był ko­niec paź­dzier­nika. Mia­łam też w pla­nach wy­jazd do Włoch i Nie­miec na po­czątku marca, ale na po­czątku grud­nia – dziwna rzecz – po pro­stu zde­cy­do­wa­łam, że tam nie po­jadę. Ni­gdy nie od­wo­łuję tras pro­mo­cyj­nych i wy­dawcy nie byli tym za­chwy­ceni, ale nie za­mie­rza­łam je­chać. Gdy zbli­żał się ma­rzec, ktoś stwier­dził: „Do­brze, że nie po­je­cha­łaś do Włoch, pa­nuje tam ten wi­rus”. Wtedy to do mnie do­tarło. Chyba po raz pierw­szy. Tak na­prawdę nie po­my­śla­łam, że wi­rus kie­dy­kol­wiek do­trze do No­wego Jorku.

Ale Wil­liam po­my­ślał.

II

Oka­zało się, że w pierw­szym ty­go­dniu marca za­dzwo­nił do na­szych có­rek, Chrissy i Becki, i pro­sił – bła­gał – by wy­je­chały z mia­sta; obie miesz­kały na Bro­okly­nie. „Jesz­cze nie mów­cie o tym matce, ale pro­szę, zrób­cie to. Po­ro­zu­miem się z nią”. No i nie po­wie­działy mi. Co jest cie­kawe, bo czuję, że je­stem z nimi bli­sko, po­wie­dzia­ła­bym, że bli­żej niż Wil­liam. Ale po­słu­chały go. Mąż Chrissy, Mi­chael, który pra­cuje w fi­nan­sach, na­prawdę po­słu­chał i ra­zem z Chrissy za­pla­no­wali wy­jazd do Con­nec­ti­cut, do domu ro­dzi­ców Mi­cha­ela – prze­by­wali na Flo­ry­dzie, więc Chrissy i Mi­chael mo­gli się tam za­trzy­mać – ale Becka sta­wiała opór, twier­dząc, że jej mąż nie chce opusz­czać mia­sta. Obie po­wie­działy, że chcą, abym się o tym do­wie­działa, a ich oj­ciec oznaj­mił: „Zajmę się wa­szą matką, obie­cuję, ale te­raz wy­jedź­cie z mia­sta”.

Ty­dzień póź­niej Wil­liam za­dzwo­nił i po­wie­dział mi o tym, a ja nie by­łam prze­stra­szona, tylko zdez­o­rien­to­wana.

– Na­prawdę wy­jeż­dżają? – spy­ta­łam, ma­jąc na my­śli Chrissy i Mi­cha­ela, a Wil­liam po­twier­dził.

– Nie­długo wszy­scy będą pra­co­wać z do­mów – po­wie­dział, a ja znowu nie zro­zu­mia­łam tego do końca. – Mi­chael ma astmę – do­dał – więc po­wi­nien za­cho­wać szcze­gólną ostroż­ność.

– Prze­cież nie ma ta­kiej znowu strasz­nej astmy – od­par­łam na to.

Wil­liam umilkł, a na­stęp­nie stwier­dził: 

– W po­rządku, Lucy.

Po­tem po­in­for­mo­wał mnie, że jego przy­ja­ciel Jerry za­ra­ził się wi­ru­sem i leży pod re­spi­ra­to­rem. Żona Jerry’ego też jest za­ra­żona, ale prze­bywa w domu.

– Och, Pill, bar­dzo mi przy­kro! – od­par­łam, ale na­dal nie do­cie­rało do mnie zna­cze­nie tego, co się dzieje.

To dziwne, jak umysł do­piero po pew­nym cza­sie przyj­muje pewne rze­czy do wia­do­mo­ści.

Na­stęp­nego dnia Wil­liam za­dzwo­nił i po­wie­dział, że Jerry umarł.

– Lucy, po­zwól, że­bym za­brał cię z mia­sta. Nie je­steś młoda, wy­glą­dasz mi­zer­nie i ni­gdy się nie gim­na­sty­ku­jesz. Na­le­żysz do grupy ry­zyka. Więc po­zwól, że po cie­bie przy­jadę i wy­je­dziemy. – I do­dał: – Tylko na kilka ty­go­dni.

– A co z po­grze­bem Jerry’ego? – spy­ta­łam.

– Nie bę­dzie żad­nego po­grzebu, Lucy – od­parł Wil­liam. – Pa­nuje... za­męt.

– Do­kąd po­je­dziemy? – do­py­ty­wa­łam.

– Poza mia­sto – od­rzekł.

Po­wie­dzia­łam, że mam umó­wione spo­tka­nia, mu­szę zo­ba­czyć się z księ­go­wym i pójść do fry­zjera. Wil­liam stwier­dził, że po­win­nam za­dzwo­nić do księ­go­wego i prze­ło­żyć spo­tka­nie na wcze­śniej­szy ter­min, a z wło­sami dać so­bie spo­kój i być go­towa do wy­jazdu za dwa dni.

Nie mo­głam uwie­rzyć, że Jerry nie żyje. Na­prawdę nie mo­głam w to uwie­rzyć. Nie wi­dzia­łam go od lat i moż­liwe, że wła­śnie dla­tego mia­łam z tym pro­blem. Ale Jerry umarł; nie mie­ściło mi się to w gło­wie. Był jedną z pierw­szych osób, które zmarły z po­wodu wi­rusa w No­wym Jorku; wów­czas o tym nie wie­dzia­łam.

Umó­wi­łam się jed­nak na wcze­śniej­sze spo­tka­nie z księ­go­wym, a także z fry­zjerką, i gdy uda­wa­łam się do biura księ­go­wego, wsia­dłam do nie­wiel­kiej windy. Za­trzy­muje się na każ­dym pię­trze, biuro znaj­duje się na pięt­na­stej kon­dy­gna­cji, a lu­dzie wci­skają się do środka, trzy­ma­jąc pa­pie­rowe kubki z kawą, i wpa­trują się w swoje buty, do­póki nie wy­siądą na ko­lej­nych pię­trach. Mój księ­gowy to wy­soki, krzepki męż­czy­zna, do­kład­nie w moim wieku, za­wsze za sobą prze­pa­da­li­śmy; może to za­brzmieć tro­chę dziw­nie, bo nie utrzy­mu­jemy kon­tak­tów to­wa­rzy­skich, ale w pew­nym sen­sie jest jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych zna­jo­mych, przez te wszyst­kie lata był dla mnie bar­dzo miły. Gdy we­szłam do jego ga­bi­netu, po­ma­chał do mnie i po­wie­dział: „Za­cho­waj dy­stans”; wtedy zro­zu­mia­łam, że nie uści­śniemy się jak zwy­kle. Żar­to­wał na te­mat wi­rusa, ale wi­dzia­łam, że jest za­nie­po­ko­jony. Gdy za­koń­czy­li­śmy spo­tka­nie, za­pro­po­no­wał: „Może zje­dziesz windą to­wa­rową, mogę ci po­ka­zać, gdzie jest. Bę­dziesz w niej sama”. By­łam za­sko­czona i od­par­łam, że nie, nie ma ta­kiej po­trzeby. Od­cze­kał chwilę, a po­tem – po­sy­ła­jąc mi ca­łusa – po­wie­dział: „W po­rządku, no to cześć, Lucy B.”, i zje­cha­łam na dół na ulicę nor­malną windą. „Wi­dzimy się pod ko­niec roku”, po­in­for­mo­wa­łam go; pa­mię­tam, jak to mó­wi­łam. A po­tem po­je­cha­łam me­trem do cen­trum, do fry­zjerki.

Ni­gdy nie lu­bi­łam ko­biety, która far­buje mi włosy – uwiel­bia­łam po­przed­nią, która ro­biła to przez lata, ale prze­pro­wa­dziła się do Ka­li­for­nii, a tej, która ją za­stą­piła, po pro­stu ni­gdy nie po­lu­bi­łam. I tam­tego dnia też nie da­rzy­łam jej sym­pa­tią. Była młoda, miała małe dziecko i no­wego chło­paka, a ja zro­zu­mia­łam, że ona nie lubi wła­snego dziecka, jest ozię­bła, i po­my­śla­łam: „Ni­gdy już do cie­bie nie przyjdę”.

Pa­mię­tam, jak to po­my­śla­łam.

Gdy wró­ci­łam do domu, spo­tka­łam w win­dzie męż­czy­znę, który oznaj­mił, że wła­śnie wy­brał się do si­łowni na pierw­szym pię­trze, ale oka­zało się, że jest za­mknięta. Wy­da­wał się tym za­sko­czony.

– Z po­wodu tego wi­rusa – do­dał.

*

Wil­liam za­dzwo­nił do mnie tego wie­czoru i za­ko­mu­ni­ko­wał:

– Lucy, będę u cie­bie ju­tro rano. Wy­jeż­dżamy.

To było dziwne; mam na my­śli to, że nie by­łam za­nie­po­ko­jona, lecz w ja­kiś spo­sób za­sko­czona jego na­le­ga­niami.

– Ale do­kąd po­je­dziemy? – spy­ta­łam.

– Na wy­brzeże Ma­ine.

– Maine? – po­wtó­rzy­łam. – Żar­tu­jesz? Mamy wró­cić do Ma­ine?

– Wy­ja­śnię ci to – od­parł. – Pro­szę tylko, że­byś była go­towa.

Za­dzwo­ni­łam do dziew­cząt, by prze­ka­zać, co za­pro­po­no­wał ich oj­ciec, a one obie od­po­wie­działy: „To tylko na kilka ty­go­dni, mamo”. Becka ni­g­dzie się nie wy­bie­rała. Jej mąż – ma na imię Trey i jest po­etą – chciał zo­stać na Bro­okly­nie, więc ona też za­mie­rzała zo­stać.

III

Wil­liam zja­wił się na­stęp­nego ranka; bar­dziej przy­po­mi­nał sie­bie sprzed lat, jego włosy i wąsy za­czy­nały od­ra­stać – mi­nęło pięć mie­sięcy, od­kąd je zgo­lił – ale da­leko im było do daw­nej buj­no­ści i jak dla mnie wy­glą­dał dość oso­bli­wie. Za­uwa­ży­łam małą ły­sinę z tyłu głowy; skóra była tam ró­żowa. A po­nadto wy­da­wał mi się ja­kiś dziwny. Stał w moim miesz­ka­niu i wy­glą­dał, jakby był za­nie­po­ko­jony tym, że nie po­ru­szam się do­sta­tecz­nie szybko. Przy­siadł na so­fie i po­wie­dział:

– Lucy, pro­szę, mo­żemy już iść?

Wrzu­ci­łam kilka ubrań do ma­łej fio­le­to­wej wa­lizki i zo­sta­wi­łam brudne na­czy­nia po śnia­da­niu. Ma­rie, która po­maga sprzą­tać miesz­ka­nie, miała przyjść na­stęp­nego dnia i nie lu­bię zo­sta­wiać jej brud­nych na­czyń, ale Wil­liam na­prawdę chciał ru­szyć w drogę.

– Weź pasz­port – do­dał.

Od­wró­ci­łam się i po­pa­trzy­łam na niego.

– Po co, do li­cha, mam za­bie­rać pasz­port?

– Być może po­je­dziemy do Ka­nady – od­parł i wzru­szył ra­mio­nami.

Po­szłam po pasz­port, a po­tem pod­nio­słam lap­top i odło­ży­łam z po­wro­tem.

– Za­bierz kom­pu­ter, Lucy – po­le­cił Wil­liam.

– Nie – sprze­ci­wi­łam się. – Nie bę­dzie mi po­trzebny przez te parę ty­go­dni. Wy­star­czy iPad.

– Uwa­żam, że po­win­naś go za­brać – stwier­dził. Nie zro­bi­łam tego jed­nak.

Wil­liam się­gnął po lap­top i sam go wziął.

Zje­cha­li­śmy na dół windą i za­cią­gnę­łam małą wa­lizkę do jego auta. Mia­łam na so­bie nowy wio­senny płaszcz, który nie­dawno ku­pi­łam. Był ciem­no­gra­na­towy, kilka ty­go­dni wcze­śniej córki na­kło­niły mnie, że­bym go so­bie spra­wiła, gdy ostat­nim ra­zem by­ły­śmy w Blo­oming­dale’s.

IV

Oto, czego nie wie­dzia­łam tam­tego mar­co­wego ranka: nie wie­dzia­łam, że ni­gdy już nie zo­ba­czę mo­jego miesz­ka­nia. Nie wie­dzia­łam, że z po­wodu wi­rusa umrze je­den z mo­ich przy­ja­ciół oraz czło­nek ro­dziny. Nie mia­łam po­ję­cia, że moja re­la­cja z cór­kami zmieni się w spo­sób, któ­rego ni­gdy bym nie prze­wi­działa. Nie wie­dzia­łam, że od­mieni się całe moje ży­cie.

O tych spra­wach nie mia­łam po­ję­cia owego mar­co­wego ranka, gdy szłam do sa­mo­chodu Wil­liama z moją fio­le­tową wa­lizką na kół­kach.

V

Gdy wy­jeż­dża­li­śmy z mia­sta, po­pa­trzy­łam na żon­kile przy ścia­nie mo­jego bu­dynku i drzewa kwit­nące w po­bliżu Gra­cie Man­sion; słońce ła­god­nie przy­grze­wało, lu­dzie szli chod­ni­kiem. „Och, co za piękny świat, ja­kie piękne mia­sto!”, po­my­śla­łam. Wje­cha­li­śmy w aleję Fran­klina De­lano Ro­ose­velta, gdzie jak zwy­kle pa­no­wał duży ruch, a po le­wej stro­nie grupa męż­czyzn grała w ko­szy­kówkę na placu oto­czo­nym me­ta­lową siatką.

Gdy zna­leź­li­śmy się na Cross Bronx Expres­sway, Wil­liam po­in­for­mo­wał mnie, że wy­na­jął dom w mia­steczku Crosby – na wy­brzeżu – i że mieszka tam te­raz Bob Bur­gess, były mąż Pam Carl­son, który wy­szu­kał go dla niego. Pam Carl­son to ko­bieta, z którą Wil­liam ro­man­so­wał z prze­rwami przez lata. Nie­ważne. Te­raz to już nie ma zna­cze­nia. Ale Pam na­dal po­zo­staje w przy­ja­znych sto­sun­kach z Wil­lia­mem, a także ze swoim by­łym mę­żem, Bo­bem, i wy­gląda na to, że Bob jest w tym mie­ście praw­ni­kiem, a ko­bieta, do któ­rej na­leży dom, nie­dawno wy­sta­wiła go na sprze­daż. Jej mąż zmarł, a ona prze­nio­sła się do ośrodka miesz­kalno-opie­kuń­czego i po­pro­siła Boba, by za­jął się po­sia­dło­ścią. Bob po­wie­dział, że mo­żemy się tam za­trzy­mać; czynsz wy­no­sił mniej niż jedną czwartą tego, ile pła­ci­łam za no­wo­jor­skie miesz­ka­nie, a Wil­liam i tak ma pie­nią­dze.

– Na jak długo? – spy­ta­łam po­now­nie.

Za­wa­hał się.

– Może tylko na kilka ty­go­dni.

*

Te­raz, gdy spo­glą­dam wstecz, zdu­mie­wa­jące jest, że po pro­stu nie mia­łam po­ję­cia, co się dzieje.

*

W po­przed­nich mie­sią­cach czu­łam się nieco przy­gnę­biona. Mój mąż zmarł rok wcze­śniej; po­nadto pod ko­niec trasy pro­mo­cyj­nej czę­sto by­wam przy­bita, a tym ra­zem było go­rzej, gdyż nie mia­łam już Da­vida, do któ­rego mo­gła­bym dzwo­nić. Dla mnie to była naj­trud­niej­sza część trasy: brak Da­vida, z któ­rym mo­gła­bym co­dzien­nie po­roz­ma­wiać.

Nie­dawno pi­sarka, którą znam – na­zywa się El­sie Wa­ters i jej mąż zmarł tuż przed śmier­cią mo­jego męża, więc z tego po­wodu sta­ły­śmy się so­bie szcze­gól­nie bli­skie – za­pro­siła mnie na ko­la­cję, a ja od­po­wie­dzia­łam, że je­stem w tej chwili zbyt zmę­czona. „W po­rządku – od­parła – umó­wimy się, gdy tylko od­pocz­niesz!”.

O tym też za­wsze pa­mię­tam.

*

W pew­nym mo­men­cie Wil­liam za­trzy­mał się, by za­tan­ko­wać, i kiedy zer­k­nę­łam na tylne sie­dze­nie, zo­ba­czy­łam coś, co wy­glą­dało na ma­ski chi­rur­giczne w prze­zro­czy­stej pla­sti­ko­wej tor­bie, a także pu­dełko jed­no­ra­zo­wych rę­ka­wi­czek.

– Co to jest? – za­py­ta­łam.

– Nie przej­muj się – od­parł.

– Ale co to ta­kiego? – chcia­łam wie­dzieć, a on po­wtó­rzył: – Nie przej­muj się tym, Lucy. – Ale wcią­gnął gu­mową rę­ka­wiczkę, za­nim wziął do ręki koń­cówkę węża z dys­try­bu­tora, za­uwa­ży­łam to. Po­my­śla­łam, że na­prawdę re­aguje prze­sad­nie na całą tę sy­tu­ację, i lekko prze­wró­ci­łam oczami, lecz nic na ten te­mat nie po­wie­dzia­łam.

*

A za­tem po­je­cha­li­śmy tam­tego dnia do Ma­ine, to była długa sło­neczna prze­jażdżka i nie przy­po­mi­nam so­bie, że­by­śmy dużo roz­ma­wiali. Wil­liama mar­twiło, że Becka zo­stała w mie­ście, na Bro­okly­nie.

– Za­pro­po­no­wa­łem jej – po­wie­dział – że za­płacę za wy­na­ję­cie domu w Mon­tauk, ale nie chcieli się tam prze­nieść. – I do­dał: – Becka nie­długo bę­dzie pra­co­wała zdal­nie, zo­ba­czysz.

Becka jest miej­ską pra­cow­nicą so­cjalną, więc po­czy­ni­łam uwagę, że nie wy­obra­żam so­bie, jak mia­łaby pra­co­wać z domu, ale Wil­liam tylko po­krę­cił głową. Mąż Becki, Trey, wy­kłada po­ezję – jest ad­iunk­tem – na no­wo­jor­skim uni­wer­sy­te­cie i też nie wy­obra­ża­łam so­bie, jak miałby pra­co­wać zdal­nie. Ale nie po­wie­dzia­łam tego. W ja­kimś sen­sie, jak są­dzę, nie wy­da­wało się to rze­czy­wi­ste; cho­dzi mi o to, że – co dziwne – nie­zbyt mnie to nie­po­ko­iło.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuLUCY BY THE SEA
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładceGill Hel­ley
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaElż­bieta Wal­ter
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­skaAnna Na­li­kow­ska
Co­py­ri­ght © 2022 by Eli­za­beth Strout All ri­ghts re­se­rved in­c­lu­ding the ri­ght of re­pro­duc­tion in whole or in part in any form. This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ran­dom Ho­use, an im­print and di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ewa Ho­ro­dy­ska, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-081-9
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.