Leczenie siłami natury - Andreas Michalsen - ebook + książka

Leczenie siłami natury ebook

Andreas Michalsen

4,6

Opis

Terapia pijawkami, joga, upuszczanie krwi - to tylko niektóre naturalne metody leczenia, teraz docenione i stosowane także przez lekarzy. Profesor Klinicznej Medycyny Naturalnej Andreas Michalsen w swojej najnowszej książce przedstawia, jak przy pomocy naturalnych metod skutecznie leczyć najczęstsze choroby endemiczne, w tym: nadciśnienie, cukrzycę czy zwyrodnienie stawów. Autor wyjaśnia, dlaczego powinniśmy korzystać z osiągnięć medycyny naturalnej, ale jednocześnie nie przekreślać dokonań medycyny konwencjonalnej. Wielokrotnie podkreśla, że nie chodzi o separację, lecz o integrację i kompilację osiągnięć techniki, oraz tego, co możemy zaczerpać z natury. Bo właśnie dzięki takiemu kompleksowemu podejściu tysiące pacjentów rocznie zostaje wyleczonych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
7
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sandi72

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobre źródło wiedzy, polecam!
00

Popularność




Tytuł oryginału: Heilen mit der Kraft der Natur

Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko

Redakcja: Jaga Miłkowska/Słowne Babki

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Zuzanna Żółtowska, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Ilustracja na okładce

© THEPALMER/iStock.com

© Insel Verlag Berlin 2017All rights reserved by and controlled through Insel Verlag Berlin

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2018

© for the Polish translation by Viktor Grotowicz

ISBN 978-83-287-1049-8

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2018

FRAGMENT

Gorący apel o nowoczesną medycynę naturalnąSłowo wstępne

Głodówka, joga, ajurweda, rośliny lecznicze, dbałość o zdrowie, wegetarianizm… – medycyna naturalna nigdy wcześniej nie cieszyła się taką popularnością. Jednak ocena związanych z nią zagadnień nie jest łatwa. Niektóre kwestie i metody są nadmiernie reklamowane, co skutkuje krytycznym stosunkiem do nich. Jednocześnie efektywne metody medycyny naturalnej są niekiedy traktowane przez lekarzy z pobłażaniem, mimo że nie dysponują oni wiedzą ani doświadczeniem na ten temat. Większość ludzi chce jednak, aby w przypadku choroby stosowano u nich także metody leczenia oparte na medycynie naturalnej. Najwyższy więc czas na dokonanie przeglądu sytuacji, w którym w równym stopniu uwzględnione zostaną doświadczenie, praktyka i badania naukowe.

Medycyna potrzebuje bowiem środków naturalnych – i to niezwłocznie. Coraz więcej chorób przewlekłych można zakwalifikować jako endemiczne, a wysiłki medycyny konwencjonalnej, by leczyć te schorzenia, wykorzystując najnowocześniejsze technologie operacyjne, takie jak te stosowane w nagłych przypadkach, oraz nowe medykamenty, prowadzą coraz częściej do powstawania skutków ubocznych i horrendalnych kosztów dodatkowych.

Tradycyjne metody leczenia medycyny naturalnej przez tysiąclecia ratowały życie ludziom i zadziwiająco skutecznie przywracały im zdrowie – mimo że bazowały jedynie na doświadczeniu. Potem pojawiła się nowoczesna medycyna ze swoją naukową perspektywą oraz z fantastycznymi możliwościami w diagnostyce i terapii, a jednocześnie sporo „starej” wiedzy medycznej popadło w zapomnienie, ponieważ uznano ją za przestarzałą, a niekiedy nawet błędną.

Obecnie najnowsze metody badawcze współczesnej biologii i medycyny wykazują, że leczenie naturalnymi metodami bynajmniej nie należy do przeszłości, lecz jest jak najbardziej aktualne. W kryzysie, w jakim znajduje się teraz medycyna – z jej rosnącymi kosztami terapii oraz wysokim odsetkiem przewlekłych dolegliwości w społeczeństwie – proponuje ona rozwiązania wielu problemów, pokazuje, w jaki sposób można ograniczyć zasięg występujących chorób i zapobiegać powstawaniu nowych. Głównym celem nie jest tutaj jednakże formułowanie ogólnych diagnoz, lecz pojedynczy człowiek, który nie musi przecież od razu zapadać na chorobę przewlekłą.

Medycyna naturalna odrzuciła swój zakurzony image i stała się dyscypliną opartą na naukowych podstawach; zyskała status partnera medycyny akademickiej. Ten rodzaj medycyny jest obecnie wspierany i akceptowany przez renomowane kliniki uniwersyteckie, takie jak na przykład berlińska Charité.

Jako profesorowi klinicznej medycyny naturalnej przy berlińskiej Charité oraz ordynatorowi Wydziału Medycyny Naturalnej w Szpitalu imienia Immanuela w Berlinie, centrum o najbogatszej tradycji leczenia metodami naturalnymi w Niemczech, bardzo zależy mi na tym, aby spopularyzować wiedzę na temat wielkiego potencjału, jaki kryje się w medycynie naturalnej, i zasypać przepaść, która wydaje się zawsze otwierać między medycyną „high-tech” a wiedzą lekarską opartą na doświadczeniu. Nie chodzi o separację, lecz o integrację i kompilację – na płaszczyźnie naukowej. Wychodząc z takiego właśnie założenia, leczymy rocznie tysiące pacjentów, i to ze sporymi sukcesami.

Jako chłopiec codziennie obserwowałem, jak mój ojciec, który także był lekarzem doceniającym medycynę naturalną, pomagał pacjentom. Dzisiaj cieszę się, że mogę, wraz z moimi zaangażowanymi kolegami, zbadać naukowo i stosować klinicznie wiele z praktykowanych przez niego metod – i codziennie uczyć się czegoś nowego na ich podstawie.

Cieszę się, że za pośrednictwem tej książki mogę przekazać pacjentkom i pacjentom, wszystkim zainteresowanym czytelnikom, a być może także kilku zaciekawionym kolegom istotną wiedzę i (mam taką nadzieję) pomocne informacje!

Prof. dr med. Andreas Michalsen

Decyzjana rzecz „medycyny indywidualnego podejścia”Moja droga do medycyny naturalnej

Pochodzę z rodziny lekarzy. Mało tego: z rodziny lekarzy medycyny naturalnej. Stosowane przez nią terapie pacjenci uważają z reguły za słuszne, ale w gronie lekarzy ujawnianie tego podejścia nadal jest ryzykowne. Często słyszy się, że metody naturalne to „środki domowej produkcji”, niemające podstaw naukowych. Większość moich kolegów nie zdaje sobie sprawy, jak wiele badań przeprowadzono już na temat oddziaływania procedur leczenia naturalnego i że w Stanach Zjednoczonych są one obecnie głównym kierunkiem nowych trendów w medycynie, hojnie wspieranych i dofinansowywanych ze środków państwowych. Często także „przeoczone” zostaje, że w Niemczech istnieje już wiele profesur z medycyny naturalnej, a jej zasady wchodzą w skład obowiązkowego programu kształcenia lekarzy.

Ignoruje się również to, że tak zwana medycyna akademicka w wielu punktach utknęła w ślepym zaułku. W medycynie stanów nagłych uzyskuje wprawdzie fenomenalne wyniki: tam, gdzie chodzi o śmierć i życie, na oddziale intensywnej terapii czy w sali operacyjnej. Zdecydowana większość pacjentów szuka jednak u lekarza pomocy, ponieważ przewlekłe dolegliwości znacznie obniżają jakość ich życia. W takiej sytuacji medycyna konwencjonalna niewiele ma do zaproponowania, jako że zaniedbuje całościowe konteksty i zamiast tego skupia się na coraz bardziej zawężonych, wysoko wyspecjalizowanych fachowych dziedzinach. Jej przedstawiciele leczą bardzo dużo, z ich punktu widzenia, pojedynczych aspektów środkami farmakologicznymi, co z reguły jedynie łagodzi na krótko symptomy, ale na dłuższą metę stwarza nowe problemy: skutki uboczne, zbyteczne diagnozy, zbyteczne terapie oraz błędy medyczne. Całościowe spojrzenie, ewentualny wspólny mianownik, często podkreślane w prospektach szpitali i praktyk lekarskich „kompleksowe leczenie” nie mają w tym systemie żadnych szans.

Mimo to przedstawiciele medycyny konwencjonalnej nadal nie widzą powodów do podjęcia krytycznej dysputy na temat własnych ograniczeń.

Nie chcą się też zastanowić, w jaki sposób procedury lecznicze przetrwały tysiąclecia, podczas gdy medycyna zorientowana głównie na medykamenty – jako że właśnie wokół nich kręci się „nowoczesna” medycyna – już po mniej więcej stu latach okazała się w wielu przypadkach bezradna. Celem terapii medycyny naturalnej jest wzmacnianie sił samoleczących u pacjenta. Jeśli to się udaje, a chory czuje się lepiej, wówczas wielu moich kolegów protekcjonalnie określa ten rezultat mianem efektu placebo – mają na myśli „urojenie”, tylko dlatego, że pacjentowi udało się coś, wobec czego bezradna okazała się medycyna techniczna. To typowe zjawisko dla lecznictwa, które koncentruje się na chorobach, ale pomija przy tym ludzi, którzy cierpią.

Aż 80 procent wszystkich pacjentów poszukuje alternatywnych metod leczenia i jest otwartych na medycynę naturalną.

W tradycji Kneippa, „proboszcza leczącego wodą”

W naszej rodzinie zawsze najważniejsze były nie choroby, lecz potencjalne możliwości samoleczenia pacjentów. Taką zasadą kierował się już mój dziadek, praktykujący lekarz, który prowadził gabinet w Bad Wörishofen, miejscowości w bawarskiej Szwabii, gdzie Sebastian Kneipp (1821–1897) spopularyzował hydroterapię. Już wtedy, w drugiej połowie XIX wieku, ludzie czuli się fizycznie przemęczeni i chorzy z powodu industrializacji oraz coraz większych i coraz bardziej zatłoczonych miast. „Proboszcz leczący wodą” pokazał im, co mogą zrobić sami, aby odzyskać równowagę i poprawić stan zdrowia. Siły samoleczące pacjentów – dzisiaj powiedzielibyśmy: zasoby fizyczne i duchowe – tak zafascynowały mojego dziadka, że postanowił zostać lekarzem.

Jego syn, Peter Michalsen, kontynuował tę tradycję. Mój ojciec, po ukończeniu szkół w Würzburgu, Wörisghofen oraz szkoleniu w znanym wówczas ze wspierania medycyny naturalnej i homeopatii Szpitalu imienia Roberta Boscha w Stuttgarcie, został jednym z pierwszych lekarzy w Würzburgu, którzy zrobili przyznawaną oficjalnie przez Izbę Lekarską dodatkową specjalizację: naturalne metody leczenia. Poza tym uzyskał także uprawnienia do kształcenia w tym kierunku innych lekarzy. Był, co mogę powiedzieć z prawdziwą dumą, pionierem. Jako „przekonany zwolennik naturalnych metod leczenia”, jak napisano współcześnie na stronie internetowej Zrzeszenia imienia Kneippa w Bad Waldsee, został w 1955 roku „lekarzem kurortu” w niewielkim sanatorium niedaleko Jeziora Bodeńskiego. Sześć lat później przyszedłem tam na świat.

Moim pierwszym naturalnym środkiem immunomodulacyjnym był ostry klimat nad Morzem Północnym.

We wczesnym dzieciństwie fascynowało mnie, że w naszym domu znajdowały się wanny do kąpieli nóg metodą Kneippa oraz gumowy wąż, którym można było robić zimne natryski. Dużo mniej zachwycony byłem jednak, gdy w wieku siedmiu lat, mimo wszelkich „hartowań”, zachorowałem na zapalenie oskrzeli. Naturalne domowe środki lecznicze okazały się niewystarczające i ojciec wywiózł mnie nad Morze Północne, na wyspę Sylt, gdzie w sanatorium codziennie robiono mi inhalacje ze słonej wody; musiałem też tą wodą płukać gardło, a nawet pić ją z małych szklanek. Najgorzej wspominam płukanie nosa wodą morską – coś okropnego. Ale zapalenie oskrzeli zniknęło. To była pierwsza naturalna „immunomodulacja”, jakiej doświadczyłem na własnym ciele. Każdy piątek ojciec robił dniem kleiku owsianego albo kiełków pszenicy i wtedy nie jadł nic innego.

W południe siedział z nami przy stole i opowiadał o pacjentach: kto na co cierpiał i jak starał się takiemu człowiekowi pomóc. Robiło to na mnie ogromne wrażenie i mnie ukształtowało, zwłaszcza fakt, że za tymi diagnozami stały całkowicie różne historie życiowe, jako że mój ojciec traktował rozmowy z pacjentami jako rodzaj badań, które pomagały mu w stosowanych terapiach.

Czym jest „prawdziwa” medycyna

Ojciec, mimo odnoszonych sukcesów – w Bad Waldsee nadal serdecznie go wspominają w tamtejszym Zrzeszeniu imienia Kneippa – musiał nieustannie walczyć z przeciwnościami. Inni lekarze kręcili nosami i dawali mu do zrozumienia, że jego metody uważają za czysty nonsens. Bad Waldsee było małym miasteczkiem, z dziesięcioma tysiącami mieszkańców, i lekarze odwiedzali się wzajemnie od czasu do czasu. Co kilka miesięcy przychodzili więc do nas „wszyscy twardzi medycy akademiccy”, a ojciec z trudem panował nad sobą, ponieważ nie traktowali go poważnie. Czuł się zawsze w obowiązku udowadniać, że on także jest „prawdziwym” lekarzem. Być może szanowni koledzy byli tylko nieco zazdrośni, jako że ojciec cieszył się ogromnym uznaniem pacjentów. Wielu z nich przyjeżdżało do niego nawet z daleka, aby leczyć się metodami medycyny naturalnej. Moja matka miała pełne ręce roboty, pomagając mu w organizacji praktyki.

Pacjenci szukają w medycynie indywidualnego podejścia, kompleksowej oceny, zrozumienia i dialogu.

W kwestii tego niezrozumienia do dzisiaj niewiele się zmieniło: zapotrzebowanie pacjentów na medycynę naturalną nadal spotyka się z zupełnym brakiem uznania wśród lekarzy. Kiedy w 2006 roku zrobiłem habilitację na Uniwersytecie Duisburg-Essen, a więc uzyskałem uniwersyteckie uprawnienia jako wykładowca nieetatowy, były dziekan wydziału medycznego napisał do wszystkich członków wydziału, którzy decydowali o mojej habilitacji, następujący list:

„Ze zdziwieniem przeczytałem w protokole, że rada wydziału zgodziła się na otwarcie przewodu habilitacyjnego pana doktora Andreasa Michalsena. Kolega ten pracuje w »klinice leczenia naturalnego i medycyny integracyjnej« – czy wydział sprawdził, co tam właściwie się robi? Wolałbym, aby wydział, który niegdyś prowadziłem, zdawał sobie sprawę z tego, czym jest medycyna outsiderów, i nie dowartościowywał jej akademicko poprzez integrację z uczelnią”.

W liście tym znajdowały się jeszcze takie sformułowania, jak „górnolotna frazeologia” czy „szarlataneria”. To jednak ulegało zmianie: obecnie medycyna naturalna cieszy się uznaniem także w renomowanych klinikach uniwersyteckich, jak na przykład Charité.

Początkowo studiowałem ekonomię i filozofię – zawsze zajmowało mnie, i nadal zajmuje, pytanie: „dlaczego?”, zrozumienie szerszego związku między rzeczami. Właśnie medycyna, w porównaniu do innych dziedzin, wydawała się obszarem, na którym teorię można bezpośrednio wcielić w czyn, całkiem praktycznie. Ja również, tak jak wielu młodych ludzi, którzy chcą zostać lekarzami lub uczą się zawodu ze sfery socjalnej, chciałem „pomagać” innym. A może było to po prostu silne dążenie do kontynuowania rodzinnej tradycji? W każdym razie często uczęszczałem na wykłady z biologii i doszedłem do wniosku, że tam czuję się o wiele lepiej. A więc jednak medycyna.

Lekceważenie medycyny konwencjonalnej już jako student traktowałem zapewne z niejaką arogancją – dzięki doświadczeniom wyniesionym z domu zdawałem sobie sprawę z rzeczy, o których moi profesorowie oraz nauczyciele nie mieli właściwie pojęcia. Takie nastawienie pozwoliło mi do dzisiaj zachować niezależność. Poza tym czytałem Jeana-Jacques’a Rousseau, Hermanna Hessego, Adalberta Stiftera i Henry’ego Davida Thoreau, książki o reformach, których wdrożenie doprowadzi człowieka do dobrego i zdrowego życia. Te romantyczne wyobrażenia wywarły na mnie o wiele większy wpływ niż René Descartes, którego modelu człowieka maszyny nie uważałem – podobnie jak wielu innych lekarzy medycyny naturalnej – za właściwe odzwierciedlenie nieprawdopodobnie złożonego i troszczącego się o siebie ciała. W każdym razie nigdy nie widziałem, aby samochód czy rower sam się zreperował – w przeciwieństwie do ciała ludzkiego, które w każdej sekundzie steruje niezliczonymi mechanizmami samonaprawy o niewiarygodnym stopniu złożoności.

Ciało ludzkie w każdej sekundzie aktywuje swoje komórki do dokonywania samonaprawy.

W domu rodzinnym widziałem, jakie boje musiał staczać mój ojciec z kolegami po fachu, ale jednocześnie dobrze pamiętam bukiety kwiatów i pudełka czekoladek przynoszone do nas przez wdzięcznych pacjentów. Uświadomiło mi to, że medycyna naturalna jest skuteczną metodą leczenia, ale nie cieszy się uznaniem, na jakie zasługuje. Być może to właśnie obudziło we mnie ducha walki, sprzeciwu i chęć stawiania oporu.

Tymczasem medycyna rozwijała się i zmieniała, a biologia molekularna zaskakująco poszerzyła jej horyzonty. Jednak w tamtym czasie, w latach osiemdziesiątych, kiedy studiowałem, obraz świata naukowca był bardzo mechaniczny. Obecnie robi to wręcz absurdalne wrażenie. Przypominam sobie na przykład, jak w cotygodniowej rundzie dokształceniowej podczas moich studiów internistycznych prezentowałem wyniki badań, według których stres psychiczny może być przyczyną ataku serca. Zostałem wyśmiany. „Jak pan to sobie wyobraża, Michalsen?” – zapytano demonstracyjnie drwiąco. „Złość produkuje skrzep krwi, czy jak to ma się odbywać?” Od tego czasu udowodniono w licznych badaniach, że pod wpływem stresu i lęku tętnice rzeczywiście się zwężają i wzmagają się procesy krzepnięcia krwi, co może doprowadzić do powstania groźnych zakrzepów, a te z kolei – do ataku serca.

Stres i lęk zwężają tętnice, wyzwalają krzepnięcie krwi, w wyniku czego może powstać groźny zakrzep.

Kiedy zostałem lekarzem, w medycynie dokonywała się właśnie przemiana: rezygnowano z wyniosłości na rzecz konkretnych dowodów – zgodnie ze sformułowanym przez Kanadyjczyka Davida Sacketta żądaniem, które później zostało zaakceptowane na arenie międzynarodowej. Jeszcze niedawno lekarz, „półbóg”, wyniosła eminencja, mógł robić wszystko, co sam uznał za słuszne (i rozpowszechniał to w wielu podręcznikach). Nagle zaczęto od niego wymagać, by udowadniał poprzez badania oraz solidnie i systematycznie dokumentowaną praktykę, że jego terapie naprawdę pomagają. Z jednej strony wprowadziło to do praktyki lekarskiej więcej racjonalności, a z drugiej medycyna zaczęła ignorować proste doświadczenia i wiedzę, jeżeli nie były one poparte odpowiednimi badaniami naukowymi, na przykład tak banalny fakt, że z ciepłymi stopami zasypia się łatwiej niż z zimnymi. Każdy lekarz wiedział też z własnej praktyki, że smutek czy złość mogą „złamać serce”, ale ponieważ nie potrafiono wyjaśnić zasady funkcjonowania tego mechanizmu, to po prostu go ignorowano. Dopiero później stało się jasne, że badano przede wszystkim Return On Investment – inwestycje, które się zwracają – a więc opatentowane medykamenty. Na ciepłych stopach nie da się zarobić, dlatego trudno zdobyć dofinansowanie na takie badania.

Mój ówczesny szef, Walter Thimme, był jednak zawsze otwarty na nowe perspektywy. Ten doświadczony, przywiązujący jednocześnie dużą wagę do badań naukowych profesor podczas każdej wizyty sprawdzał skuteczność zaaplikowanej terapii. Poza tym współwydawał czasopismo farmakologiczne „Der Arzneimittelbrief” i nauczył mnie, że ludzie przewlekle chorzy przyjmują zbyt wiele leków i że zawsze należy sprawdzać, jakie korzyści przynosi każda pigułka. Prowadziliśmy konstruktywne spory, zawsze też przyjmował moje argumenty, komentował je krytycznie, a potem proponował: „No to niech pan napisze artykuł o …”. W ten sposób mogłem opisać działanie roślin leczniczych czy wpływ odżywiania na zdrowie. Kiedy w 2001 roku profesor Thimme odchodził na emeryturę, poprosił mnie o wygłoszenie odczytu na temat medycyny komplementarnej w kardiologii. Dzięki niemu zdobyłem pozytywne doświadczenia w dyskursie z medycyną akademicką. Przekonały mnie one, że znajdujemy się na dobrej drodze i że warto zajmować się medycyną naturalną.

Chorzy często biorą zbyt dużo lekarstw. Dlatego zawsze należy sprawdzać, jakie korzyści przynosi każda pigułka.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz