Laleczki - Marcin Halski - ebook + książka

Laleczki ebook

Halski Marcin

4,0

Opis

Zniszczenie… budzi mroczne siły, które powrócą po zemstę. Czy Głównemu Czyścicielowi uda się odkryć, kto stoi za przebudzoną mocą? Czy fala zabójstw zostanie powstrzymana, zanim rozszerzy się na całe Cesarstwo? I czy śmiertelnik jest w stanie skutecznie walczyć z demonami? A może by zwyciężyć, będzie musiał… stać się jednym z nich?

Dziedzictwo przodków jest potężne – jednoczy ludzi, daje im nadzieję i wspólny cel. Dlatego Cesarstwo, podbijając coraz to nowsze ziemie, w pierwszej kolejności zaczyna od usunięcia wszelkich jego śladów. Wraz z wyznawcami. Czyściciele mają pełne ręce roboty, a ich oręż bez przerwy spływa krwią wiernych, konających z imieniem boga na ustach. Jednak coś przetrwało masakrę. Bo każda akcja wywołuje reakcję.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
2
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




SPIS TREŚCI

Od autora

Podziękowania

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Epilog

LALECZKI ® Marcin Halski
Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środ- kach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórcy.
Wydanie pierwsze. ISBN: 978-83-962704-1-2Redakcja i korekta: E.Raj, Kamila Galer-Kanik Ilustracja na okładce: Karol Szadura Projekt okładki: Karol Szadura Ilustracje w tekście: Karol Szadura Skład: Wydawnictwo HM…WYDAWNICTWO HM E-mail: [email protected] Telefon: 518833244Adres: ul. Sobieskiego 225/9 42-580 WojkowicePrzygotowanie wersji ebookAgnieszka Makowskawww.facebook.com/ADMakowska Kontakt z autorem: [email protected] papierowe dostępne na: www.wydawnictwohm.pl

Książkę dedykuję Adriannie Biełowiec – gdyby nie ona, nie zaszedłbym tak daleko.

Od autora

W niniejszej książce odnaleźć można wiele odniesień do religii voodoo; właściwie cała jest nimi naszpikowana i przenosi czytelnika w świat magii oraz duchów, które czuwają nad ludźmi. Ale czy tylko? Sam kult voodoo nie powinien kojarzyć się jedynie z czarnymi mocami i krwawymi rytuałami. Wykreowane przez popkulturę wyobrażenie o nim odbiega od prawdy w znacznym stopniu, jednak kilka rzeczy należy wyjaśnić.

W wielu odmianach voodoo istnieją laleczki/figurki, które nie służą do zadawania bólu fizycznego czy psychicznego, ale do łączenia się z duchami zwanymi Loa. Współcześni wyznawcy są nie tylko członkami dzikich plemion. Odmiany tej religii występują między innymi w Brazylii czy USA. Jak każda wiara, ta również łączy elementy innych wyznań, można odnaleźć w niej wspólny mianownik nawet z chrześcijaństwem, do czego też okazjonalnie nawiązuję.

Reszta jest wyłącznie wytworem mojej fantazji. Zainspirowany nocną atmosferą (w takich warunkach przyszło mi tworzyć) uciekałem niejednokrotnie w specyficzne, mroczne i sobie tylko znane rejony w mojej wyobraźni.

Proszę nie traktować tych informacji jako wiarygodnego źródła wiedzy o tej fascynującej religii, choć starałem się trzymać podstawowych faktów.

Życzę miłej lektury. Niech Loa prowadzi Was

w tej niebezpiecznej wędrówce pomiędzy światami.

Marcin Halski

Podziękowania

Chciałbym podziękować przede wszystkim mojej ukochanej Marudzilli za pomoc i wsparcie – to jej obecność pozwala mi odzyskać spokój. Jest osobą twardo stąpającą po ziemi i często mnie na nią sprowadza. Kiedy mój umysł odlatuje zbyt daleko, ona nadal widzi punkt, do którego powinienem wrócić, zanim przekroczę granice rozsądku.

Karolowi Szadurze za grafikę (i w sumie również za tatuaż, nigdy nie miałem okazji podziękować, a było to ponad dekadę temu) oraz kilka ciekawych porad.

Basi Gurgul za wstępną korektę i pomoc.

Mateuszowi Pryszczowi za uwagi dotyczące głównego bohatera, dzięki nim mogłem lepiej nakreślić jego podejście do świata.

Oraz wszystkim znajomym, którzy nie traktują mojego pisania jako pomylonego hobby.

Dziękuję, M.H.

Prolog

Starcze dłonie delikatnie ujęły nożyk leżący na stole. Z zadziwiającą precyzją zaczęły nacinać nim glinę, ostrożnie i konsekwentnie. Nieforemna bryłka nabierała powoli odpowiednich kształtów. Wprawnym ruchom tworzącego towarzyszył cichutki śpiew, a właściwie szept, w kółko powtarzana mantra, tylko momentami zmieniająca swój ton. Jednak to właśnie dzięki temu można było odnieść złudne wrażenie, że melodię przepełnia złość i bezsilność.

Księżyc widoczny na niebie świecił już z pełną mocą, zalewając świat bladą poświatą. Nastała taka godzina, w której wszyscy mieszkańcy spali najgłębszym snem. Człowiek oddany rzeźbieniu był całkowicie sam w chacie, nieniepokojony przez nikogo, a w każdym razie tak myślał.

Oprócz dziwnego starca czuwała tej nocy jeszcze jedna osoba. Kucający w ciemnym kącie chłopczyk obserwował z fascynacją starego Szamana. Wiele razy słyszał od dorosłych opowieści o niezwykłych możliwościach takich ludzi. Pomimo tych przestróg dziecięca ciekawość przezwyciężyła strach i dziś przyprowadziła go tutaj. Już od popołudnia czekał ukryty przed wzrokiem mężczyzny. Na szczęście ten był zbyt schorowany, by go dostrzec, a dodatkowo skupiony wyłącznie na pracy.

Mimo że malec widział tylko plecy czarownika, z trudem powstrzymywał ekscytację wywołaną niezwykłością tej chwili. Miał pewność, że jego koledzy nie uwierzą, kiedy im powie, czego był świadkiem. Już w myślach widział ich zazdrosne miny!

Tymczasem staruszek nieświadomy obecności nieproszonego gościa zbliżał się do końca swojego dzieła. Kilkanaście dni i nocy poświęcił na przygotowanie materiału, z którego formował właśnie ludzkie rysy. Wiele go to kosztowało.

Przeżył już dużo lat, czasy jego dawnej sprawności przeminęły. Czynności, które kiedyś wykonywał bez większego wysiłku, teraz stanowiły dla niego nie lada wyzwanie. A do tego nosił gdzieś głęboko w sobie przeczucie, że zawiódł nie tylko ludzi, ale i duchy. Zdawał sobie sprawę, że stał się pierwszym w historii Szamanem, który nie przekazał dalej swojej wiedzy i umiejętności. Było to dla niego ciężkie brzemię.

To nie tak, że nie chciał, czy nie potrafił wyuczyć następcy. Do niedawna miał adepta. Zdolnego, takiego, który spełniał wszystkie wymogi zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Rosłego, silnego, utalentowanego magicznie. Każdy, kto chciał zgłębić tajniki magii, musiał być nie tylko bardzo stabilny emocjonalnie, ale również w pełni zdrowy oraz niemal fanatycznie oddany sprawie.

Znalazł odpowiedniego kandydata, a po wielu latach jego nauczania zyskał pewność, że będzie z niego potężny szaman. Uczeń dochodził już prawie do odpowiedniego wieku, by samemu móc przejąć obowiązki swojego mistrza, kiedy… los zadrwił z nich obu.

Wszystko zakończyło się parę dni temu.

Z powodu swojej postępującej ułomności Szaman nie zdołał przewidzieć tego, co się wydarzyło. Fizyczne osłabienie nie pozwoliło mu skutecznie zadziałać, kiedy było to naprawdę potrzebne. Dlatego stracił swego ucznia. Wszyscy go stracili.

Gdy gliniana figurka przybrała już ludzki kształt, przyszła kolej na najważniejsze: twarz.

Musiała ona zachować ogólne cechy człowieka, na którym poprzysiągł zemstę. Wiedział, że zarówno jego oczy, jak i palce nie pracują najlepiej, dlatego przed zapadnięciem zmroku wzmocnił się odpowiednimi wywarami dającymi siłę i młodość. Skutki uboczne ich zażycia były jednak ogromne; Szaman wiedział, że jego organizm nie jest w stanie im podołać. Kiedy uzyskana w ten sposób moc osłabnie, on po prostu ostatecznie się podda. Dlatego miał przed sobą nie tylko ostatnią noc pracy, ale i życia.

Przerwał na chwilę nucenie i spojrzał na gwiazdy migoczące za otworem okiennym.

Zostawi ich wszystkich bez następcy – ta myśl go nie opuszczała. Ale ukarze winnego! To trochę łagodziło ból jego duszy. Zemsta napędzała, przyćmiewała rozpacz. Przymknął oczy, żeby pod powiekami przywołać raz jeszcze wygląd człowieka, który winien był śmierci ucznia. W ten sposób zobaczył go wyraźniej.

Kiedy otworzył je ponownie, poczuł się gotowy do kontynuowania pracy. Poszarpane tony melodii znowu pojawiły się na jego ustach, a wzmocnione magią dłonie wróciły do przerwanych czynności.

Po wielu minutach twarz marionetki nabrała odpowiedniego wyglądu. Odłożył zdobiony kozik na stół. Teraz wystarczyło już tylko dokończyć zaklęcie. Wziął głęboki oddech, rozkoszując się doskonałym działaniem płuc.

Nie miał nic, co pochodziłoby od winowajcy, jak na przykład kosmyk włosów, jednak wierzył, że podobieństwo uchwycone w figurce powinno wystarczyć.

Musiało, drugiej szansy już nie będzie.

Skupił się i zaczął przelewać klątwę na swoje dzieło. Najsilniejszą, jaką rzucił przez całe swoje długie życie. Wiedział, że powinien się śpieszyć – zbawienna moc eliksirów przestawała działać, przypominając mu, że jego koniec jest coraz bliżej.

Tymczasem chłopczyk, który do tej pory spokojnie obserwował całą scenę, poczuł nagle mrowienie na plecach. Obudził się w nim irracjonalny strach. W całym pomieszczeniu zrobiło się ciemniej, mroczniej. Zimno i nieprzyjemnie. W jednej chwili pożałował swojej decyzji, choć nie było już odwrotu. Musiał wytrzymać do końca. Podświadomie wiedział, że ujawnienie się teraz będzie jeszcze większym błędem.

W tym momencie potężna magia zaczęła falować dokoła. Wypełniła całe wnętrze pomieszczenia, wirując, skrząc się w powietrzu. Starzec coraz głośniej wyśpiewywał dziwnie brzmiące wersy zaklęcia. Jego głos nabrał niesamowitej siły.

Dzieciak dziękował w duchu, że plecy Szamana zasłaniają mu ołtarzyk. Wystarczyło, że widział, jak magiczne wyładowania zataczały coraz mniejsze kręgi, koncentrując się w tym punkcie. W tej chwili naprawdę żałował, że nie posłuchał starszych, gdy ci ostrzegali go przed stojącą na uboczu chatą.

Kiedy słońce wisiało jeszcze wysoko na niebie, a dziecięca ciekawość buzowała w jego sercu, uważał podglądanie czarownika za świetny pomysł. W końcu wszyscy widzieli, co się stało z jego uczniem i nawet najmłodsi pojmowali, co to oznacza dla wioski. Nie będzie już Szamana. Miał zatem niepowtarzalną okazję, żeby choć popatrzeć na ostatniego z nich. Czuł, że musi to zrobić i nic nie mogło go powstrzymać.

Ale to było w dzień. Teraz, kiedy mrok nocy i aura tego miejsca powoli przesycały jego ciało, zaczynał żałować. A nie wiedział jeszcze, że skutki tak pochopnej decyzji odcisną piętno na całym jego życiu. I losach wielu innych ludzi.

Szaman wyraźnie słabł. Zaklęcia również. Jego sylwetka znowu się przygarbiła, a głos przechodził w chrapliwy szept. Drżał, ale jakimś cudem wciąż utrzymywał się na nogach.

Tego chłopak też nie przewidział. Beztroski ośmiolatek nie mógł wiedzieć, że ze zwykłego podglądacza stanie się świadkiem tak potężnego rytuału. Dodatkowo, zamiast wynieść stąd historię swojej śmiałości, wyniesie wieść o śmierci, bo nagle dotarło do niego, że ta noc będzie dla Szamana jego ostatnią.

Przeraził się jeszcze bardziej.

Już miał krzyknąć, nie patrząc na nic, po prostu uciec z tej przeklętej chaty i biec przed siebie, gdziekolwiek, byle dalej. Już napiął mięśnie, szykując się do zrywu, kiedy wszystko wokół rozbłysło.

Rytuał dobiegł końca.

Starzec z krzykiem osunął się na podłogę, a jego zmęczone i schorowane ciało zaczęło konwulsyjnie dygotać.

Dopiero teraz oczom dziecka ukazała się ukończona figurka – znajdowała się na wcześniej niewidocznym dla niego ołtarzyku. Otoczona była świecami rzucającymi migotliwe cienie, a przed nią stała misa wypełniona krwią niedoszłego następcy, którego zwłoki starzec wykopał noc wcześniej. Czarna, trupia krew młodego adepta magii.

Ale o tym chłopak nie miał pojęcia.

Widział tylko, że ostatni Szaman na świecie umiera. Wtedy też zrobił najgłupszą z możliwych rzeczy.

Wyskoczył z zacienionego miejsca, które od wielu godzin służyło mu za kryjówkę, i dopadł do konającego. Dziecięcy brak wyobraźni, ale i niewinne, niczym jeszcze nieskażone dobro, które drzemie w każdej dojrzewającej duszy, zanim zostanie zniszczone przez życie, kazały mu zareagować na czyjeś cierpienie. Kiedy znalazł się przy leżącym, chwycił jego dłonie. Jeszcze ciepłe, jeszcze płynęła w nich krew…

Zaskoczony starzec uchylił opadające już powieki. Na widok chłopca jego źrenice rozszerzyły się ze strachu. Tego dziecka nie powinno tutaj być. Nikogo nie powinno, a już tym bardziej kogoś tak młodego, którego duch był najbardziej podatny na magię rytuału. Mroczną i potężną. Szukającą dla siebie ujścia, sposobności, by wydostać się na ich świat.

Musiał zrobić coś, żeby nie wniknęła w to dziecko. Odpędzić złe duchy, bo te z pewnością nie darowałyby sobie takiej okazji. A w momencie, kiedy usunął jedyną osłonę pomiędzy ich światami…

Nie zdążył jednak w żaden sposób zareagować. Starcze serce, osłabione opuszczającym organizm wywarem, doznało zbyt dużego szoku i w tej samej sekundzie się zatrzymało.

Jego ulatujące życie, echa zaklęć i klątwy – na chwilę otworzyły przejście pomiędzy światami. Bezbronna dusza dziecka była dla znajdujących się po drugiej stronie bytów jak latarnia morska w sztormową noc dla zagubionego statku.

Chłopiec nic jednak nie poczuł. Kiedy tylko trzymana dłoń zwiotczała, puścił ją i uciekł z domu Szamana. Jeszcze zanim dobiegł do chatki, w której mieszkał z rodzicami, obiecał sobie, że nikomu nie opowie o zdarzeniach tej nocy. Pozostanie to jego tajemnicą, którą zabierze do grobu.

Przerażony wsunął się cichutko do środka. Dopadł do posłania i zakrył się pledem.

Rano odkryją martwego Szamana, ale nikt nie będzie wiedział, że to on był świadkiem jego ostatnich chwil. Życie w wiosce będzie się toczyć jak zwykle, a to, co tam się wydarzyło, nigdy nie wyjdzie na jaw. Byle tylko pojawiło się już słońce, które rozgoni ciemność i mrok!

Jego modlitwy musiały zostać wysłuchane, a dzień w końcu nadszedł.

Słońce jednak nie przyniosło ukojenia, życie nie potoczyło się jak zwykle. Nawet potężne duchy Loa opuściły jego lud w chwili ostatecznej próby.

Następnego dnia wioskę nawiedziła śmierć.

Rozdział 1

– Pozostawianie resztek wierzeń i kultury pociąga za sobą poważne konsekwencje. Ludzie, którzy w podbitych przez nas krainach otrzymają możliwość kontynuowania swoich tradycji i obrządków, nigdy nie staną się w pełni częścią naszego imperium. – Horens zrobił chwilę przerwy, żeby przeczekać szum powstały po jego wypowiedzi.

Powoli się do tego przyzwyczajał, bo pomimo wielu wieków udanych podbojów wciąż pojawiali się w Cesarstwie ludzie podważający sens pełnej, religijnej czystki przeprowadzanej na zdobytych terenach.

Dawnemu czyścicielowi nie mieściło się w głowie, jak można być ślepym w tak oczywisty sposób. Westchnął, odruchowo spinając wszystkie mięśnie, niczym wojownik przed walką. Poniekąd taką właśnie toczył – inną niż kiedyś, bo bez ofiar i krwi, ale równie ciężką i beznadziejną: przekazywał wiedzę studentom.

– Wiem, wiem… – delikatnie machnął dłonią, próbując uciszyć pomruki oburzenia – …brzmi to trochę bezwzględnie. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy! Cesarstwo się rozrasta. Pochłaniamy coraz więcej terenów, a co za tym idzie, coraz więcej różnorodnych ludów zostaje wcielonych do naszego państwa, jeśliby wszyscy z nich zaczęli… Tak, słucham?

Podniesiona ręka jednego z uczniów już dłuższy czas tkwiła w tej pozycji, więc, jak na dobrego wykładowcę przystało, postanowił okazać litość. Tego jeszcze brakowało, żeby jakiś przyszły książę, namiestnik czy przywódca wojsk zapamiętał z jego wykładu głównie bolące mięśnie i… ignorancję. A tylko pretendenci do takich stanowisk mogli tutaj studiować.

– Powiedzmy, że można zrozumieć ideę jednolitego narodu – odezwał się młodzik, ignorując kwaśną minę wykładowcy. – Nawet likwidowanie lokalnych kapłanów, watażków czy niszczenie pomników tamtejszych bóstw. W porządku, zło konieczne. Ale niszczenie kronik, zapisów, wymazywanie całkowicie ich historii jest moim zdaniem zbyt daleko idącą zapobiegliwością. Pomijam już słowo barbarzyństwo, które…

– Dobrze! Rozumiem! – Horens postanowił przerwać, zanim delikwent za bardzo rozpędzi się w krytyce lub niebezpiecznie zbliży do herezji. Wysoko urodzony wysoko urodzonym, ale za obrazę ukazów Cesarza mógłby słono zapłacić. – To jak ty byś to skuteczniej przeprowadził?

Chłopakowi brakowało wyczucia, ale to było normalne w tak młodym wieku. Gorzej, że nie miał w sobie jeszcze instynktu, który nakazuje czasem zamilknąć i przyczaić się – bezpośrednia walka z silniejszym drapieżnikiem nigdy nie kończyła się dobrze, a oficjalna ideologia Cesarstwa stała tu na szczycie łańcucha pokarmowego.

– Przede wszystkim zostawiłbym wszystkie kroniki, księgi czy zapisy. Przecież historia każdego, nawet najbardziej prymitywnego ludu, mogłaby nas wiele nauczyć, prawda? Dałoby to nam możliwość wyciągania wniosków z ich błędów…

– Na przykład tego, jak dać się podbić? Słuchajcie! – zwrócił się do wszystkich na sali. – Znacie dzieje świata, przynajmniej w ogólnym zarysie, poprawcie mnie, jeśli się mylę. To teraz powiedzcie mi, ile wielkich narodów przed powstaniem Cesarstwa przetrwało do dziś?

Uśmiechnął się do siebie, słysząc wstydliwą ciszę. Dokładnie tego się spodziewał, wszak poza ich Cesarstwem nie istniało żadne silne, jednolite państwo, a dzikie krainy czy niewielkie kraje szybko podbijali podczas kampanii wojennych.

Mimo to westchnął w duchu. Męczyło go tłumaczenie tego kolejnej grupie niesfornych uczniów. Nie cierpiał też, kiedy mu przerywano, zadawano głupie pytania czy zasypywano teoriami, które nie przystawały do ich specyficznej rzeczywistości.

No bo tak naprawdę… w ogóle nie lubił swojego aktualnego zajęcia.

Pokręcił lekko głową. Że też się zgodził na rolę wykładowcy dla tej rozpieszczonej młodzieży, która w przyszłości miała stać się filarem mocarstwa. To było dla niego upokarzające. Zdegradowany z tak ważnej i zacnej funkcji! Stał się zwykłym belfrem…

Mimo rosnącej frustracji zapanował nad sobą i kontynuował:

– Właśnie. Żadne. Wiecie dlaczego? Otóż właśnie przez takie podejście, jakie zaprezentował nam wasz kolega. Wszyscy wiemy, że nie da się powstrzymać przekazywania tradycji z ojca na syna, ale nie mając żadnego odniesienia czy punktu zaczepienia, stanie się ona pusta, bez wartości. Zmieni w legendę. A jeśli zostawimy spisaną historię, co się wydarzy? W rdzennych mieszkańcach utrwalą się wspomnienia, nadzieja i wiara pielęgnowane będą na co dzień. Mogą wtedy żyć choćby dla cienia szansy odzyskania tego, co utracili, nie poczują się częścią Cesarstwa, będą nadal odrębnym narodem z odrębną historią… Nie zintegrują się! – Widząc, że studenci nie do końca go rozumieją, postanowił zmienić trochę front. – Inaczej. Czym, tak naprawdę, jest państwo?

– Zbiorem równych obywateli i mieszkańców? – Ktoś z tylnego rzędu niepewnie wyszeptał odpowiedź.

Miał szczęście, że Horens nie dostrzegł, który z uczniów palnął tak rażącą, jego zdaniem, głupotę. Gdy tylko to usłyszał, w pierwszym odruchu miał ochotę rzucić w wypowiadającego dzbanem z wodą. Prawie zapomniałby o wyćwiczonej przez lata obojętności i spokoju.

Jak to jest, że widział rzeczy, które nie śniły się w najgorszych koszmarach prostego człowieka, ale kilka miesięcy z tymi nieukami potrafiło go tak wyprowadzić z równowagi?

– Nie ma czegoś takiego jak zbiór równych obywateli. Każdy jest inny, każdy zajmuje się czymś odmiennym. Zresztą to tylko wierzchołek problemu. Chcecie powiedzieć, że każdy żebrak czy kurwa w porcie jest tak samo wartościową składową naszej ojczyzny? Każda szumowina, złodziej? Każdy sklerotyczny starzec, kaleka czy wariat? – rozwodził się z pogardliwym grymasem na twarzy. – Wiecie, ilu tego typu ludzi żyje w Cesarstwie? Miliony! Spójrzcie na waszych dziadków, trzeba ich pilnować niczym dzieci, pokazywać i tłumaczyć każdą nową ideę, jakby miało się do czynienia z przedszkolakami. I właśnie taka zbieranina przypadkowych ludzi pochodzących z różnych kultur i tradycji miałaby mieć wpływ na decyzje związane z całym krajem? – perorował dalej z oburzeniem. – Jeśli ponad połowa jabłka jest zgniła, to dalej możemy je nazywać wartościowym owocem. Ale po co, jeśli praktycznie stanowi już kompost? Fekalia nazwane ładniej będą śmierdzieć tak samo, a państwo, którego znaczną składową będą tacy ludzie… pozostanie krajem tylko z nazwy.

Rozległy się nerwowe chichoty.

Przed pierwszymi zajęciami większość słuchaczy na własną rękę poznała kilka plotek o specyficznym usposobieniu wykładowcy. Wszystkie źródła, z których korzystali, zgadzały się co do jednego – były Główny Czyściciel Cesarstwa, choć przeszedł w stan spoczynku, dalej nie przebierał w słowach. Dla części osób był oryginałem, dla innych legendą, a jeszcze inni uważali go za niebezpiecznego fanatyka…

– Państwem nigdy nie są ludzie! Ludzie nie stanowią dobrej podstawy, nawet jeśli chodzi o budowę zwykłej rodziny, a co dopiero, jeśli chodzi o stworzenie sprawnego systemu administracji. Państwo to nie obywatele. To nie wy, to nie ja. To właśnie wspólna historia, dokonania, ideały czy prawo. Armia. Wartości. Gospodarka. One trzymają wszystko w kupie! Jednostka nie ma tutaj żadnego znaczenia, jest tylko trybikiem! Na co dzień pilnujemy go, by poprawnie funkcjonował. Owszem, czasem trzeba coś naprawić, czasami dać odpocząć, żeby materiał, z którego go wykonano, nie zniszczył się, ale nic poza tym. System musi stać ponad indywidualnością!

– No a wiara? Czemu przeszkadza nam, że do jakiegoś bożka na danym terenie wznosi się modły? Burzymy ich świątynie, niszczymy pomniki, dla mnie to bez sensu! – Ten sam młodzieniec znowu próbował przeforsować poglądy, które Horens uważał za idealistyczne i naiwne.

Czyściciel powoli tracił cierpliwość. Nie był przyzwyczajony do takiej śmiałości u słuchaczy. Zazwyczaj ludzie kulili się przed nim ze strachu, umazani krwią i odchodami, a nie pyskowali z ławki naprzeciwko. Opanował się jednak.

– Nie jestem teologiem. Nie będę się wgłębiać w doktryny i cele wiary. Ale pomyślcie logicznie. Dlaczego Cesarstwo zabrania jakichkolwiek praktyk religijnych?

Tym razem nikt nie odważył się odpowiedzieć.

„Uczą się” – Horens powoli się uspokajał.

Wziął głęboki oddech i kontynuował:

– Religia rozbija ideę państwa, bo kładzie nacisk na jednostkę! Jej personalne zbawienie, odpowiedzialność, moralność. Dlatego jest niebezpieczna i zbędna w dużym organizmie państwowym, stanowiąc dla niego konkurencję. Dostarcza inny, równoległy system wartości. Czasem sprzecznych z dominującą ideologią! A przy tym jest paskudnie zaraźliwa. – Skrzywił się. – Kieruje umysł w niebezpieczne rejony, odciąga od tego, co ważne. Mami i staje się narzędziem w rękach kapłanów oraz fanatyków. Potrzeba oddawania czci jakimś wyższym bytom zrodziła się w naszym umyśle wraz z powstawaniem cywilizacji. Najpierw była prosta i użyteczna. Pomagała w przetrwaniu ciężkich czasów. Odkąd powstały bezpieczne miasta, człowiek przestał ciągle bać się o swoje życie, a co za tym idzie, jego umysł nie musiał już bez przerwy skupiać się na zagrożeniach i… zaczął rozbudowywać religię. Uczynił ją sercem systemu. Ale teraz mamy nowy system! Stary musi odejść…

W tym momencie drzwi sali otworzyły się cicho. Osoba, która wsunęła się do środka, nie została zauważona przez siedzących tyłem uczniów, jednak Horens, stojący naprzeciw wejścia, chcąc nie chcąc, od razu ją dostrzegł.

Znał tego człowieka ze swojego dawnego życia, z okresu, gdy pełnił funkcję czyściciela i wiedział, że jego pojawienie się zazwyczaj zwiastuje kłopoty.

Od jakiegoś czasu głównym jego problemem byli tylko studenci zadający kretyńskie pytania. Na widok wchodzącego zdał sobie sprawę, że to się szybko zmieni.

– Na dzisiaj już koniec – powiedział szybko.

Gość wyszedł zaraz po tym, jak został zauważony. Horens wiedział, że teraz czas na jego ruch. Mężczyzna nie był typem, który lubił czekać.

– Pamiętajcie, jesteście wybrańcami, którzy jako nieliczni poznają część naszej zamierzchłej historii. Z czasem poznacie też podstawy niektórych religii i zabobonów z terenów podbijanych od wieków przez Cesarstwo. Wiedza ta jest jednak niebezpieczna, dlatego nie udostępnia się jej wszystkim. Tymczasem nie zaprzątajcie sobie umysłów głupimi rozważaniami. Do zobaczenia następnym razem, rozejść się.

Obecni wstali niczym dobrze wyćwiczony oddział. Wiedzieli, że wykład powinien potrwać jeszcze trochę, ale perspektywa uzyskania dodatkowego czasu wolnego była na tyle silna, że nikt się zbytnio nie ociągał. A i ton, jakim posłużył się wykładowca, nie pozostawiał pola na zbędne dyskusje.

Horens poczekał, aż salę opuści ostatni z uczniów. Dopiero wtedy zszedł z mównicy; podszedł do szafki stojącej w rogu i wyciągnął z niej broń: stary, ale nadal bardzo ostry miecz. Od klingi odbijały się promienie wpadającego słońca. Czyściciel na chwilę się zamyślił, wpatrując w oręż.

Na całym terenie Cesarskiego Uniwersytetu uzbrojeni mogli chodzić tylko strażnicy, jednak dla niego zrobiono wyjątek. Pozycja, którą kiedyś piastował, miała znaczenie. Zresztą w całym kraju nie było osoby, która by o nim nie słyszała. Czy też raczej… o czystkach, w jakich brał udział.

Niemal żałował, że musiał chować swój miecz na czas wykładów, bo bez niego czuł się jak bez ręki. Po wielu latach zżył się z tą bronią. Fale wspomnień, które go nawiedzały nocami, utrzymywały dawnego czyściciela w pewnym napięciu, w swoistej gotowości bojowej.

Ale może to i dobrze, że nie mógł nosić broni przy sobie, bo zrobiłby z niej użytek prędzej czy później – studenci naprawdę zbyt często wyprowadzali go z równowagi.

Opuszczając salę wykładową, zastanawiał się, co też się stało w stolicy. Osobisty wysłannik panującego, który pojawił się przed chwilą, przychodził tylko w najpoważniejszych, najtajniejszych sprawach. Na szczęście wyrobiona przez lata umiejętność patrzenia na wszystko z dystansu pomogła mu się opanować. Niewzruszenie – to był dawniej jego największy atut. No, może drugi, zaraz po umiejętnościach walki. Niestety, ten pierwszy był już przeszłością, a drugi też odchodził w zapomnienie.

Poprawił pas z mieczem i wychodząc, zatrzasnął za sobą drzwi.

Mógł iść prosto do swojego gabinetu, bo gość już tam na niego czekał. Tacy jak on zawsze wiedzieli wszystko o wszystkich.

***

– Witaj, Horens. – Posłaniec siedział rozparty w jego fotelu, z lubością paląc tytoń.

Były czyściciel jak tylko wszedł do środka, od razu poznał po zapachu dymu, że to jego własna mieszanka unosi się w powietrzu. Nie śmiał jednak protestować – jego pozycja na cesarskim dworze nie miała już żadnego znaczenia w kontaktach z takimi ludźmi.

Przełknął tylko rosnącą w gardle gulę wściekłości, uspokoił się i rozluźnił. Powoli zamknął drzwi na zasuwę i stanął na środku gabinetu. Nikt co prawda nie śmiałby wejść tutaj bez wyraźnego zaproszenia, ale Horens wolał minimalizować zagrożenie.

– Witaj Adryn, co cię do mnie sprowadza? – zapytał bez ogródek.

– Bezpośredni jak zawsze. Ale to dobrze. – Usta przybysza wykrzywiły się w uśmiechu. – Oznacza to, że ciepła posadka w centrum kontynentu nie zmiękczyła całkiem twojej osobowości.

– Daruj sobie. Oboje wiemy, że nie był to mój wybór…

– A, tak. Kara. Wiem. – Uśmiech stał się bardziej jadowity i niebezpieczny. Wyglądał wprawdzie, jakby delektował się palonym tytoniem, ale bystry wzrok Horensa od razu wychwycił, że tamten jest nie tylko zdenerwowany, ale i zakłopotany.

W końcu jego gość wypowiedział jedno słowo:

– Harwyn.

Na dźwięk tej nazwy czyściciela od razu oblał zimny pot, w ułamku sekundy jego przeszłość powróciła do niego potężną falą, zapierając dech.

Nazwa tej przeklętej krainy, przez którą tutaj trafił, wryła mu się głęboko w pamięć. Coraz trudniej było mu zachować pozór spokoju. Mimo że fizycznie nie dał po sobie wiele poznać, w jego środku dosłownie zawrzało.

– Co z nim? – zapytał jakby od niechcenia, ale i tak nie do końca zapanował nad swoim drżącym głosem.

– Coś… powróciło. Ale nie będziemy o tym tutaj mówić. Cesarz wzywa cię do pałacu. Masz się tam stawić bezzwłocznie.

– Tylko tyle?

– Powinieneś się cieszyć, że tylko tyle. Normalnie po prostu zostałbyś tam zawleczony. – Adryn zgasił tlącego się skręta w ozdobnej popielniczce.

Najwyraźniej odzyskał swój bezczelny rezon. – Skuty przez Cesarską Gwardię. Masz szczęście, że twoje zasługi dla Cesarstwa są wciąż pamiętane.

Mówiąc to, posłaniec spokojnie wstał i z miejsca ruszył ku drzwiom. Już trzymając dłoń na zasuwie, odwrócił głowę w kierunku Horensa.

– Z samego rana podjedzie powóz. Nie spóźnij się. Zawiezie cię bezpośrednio do portu, a statek już będzie gotowy do podróży – dodał.

Czyściciel milczał.

Kiedy tylko drzwi się zatrzasnęły i został sam, opadł ciężko na fotel. Przymknął oczy, pozwalając wspomnieniom ożyć w swojej głowie. Nie mógł tego powstrzymać, nie w momencie, w którym dowiedział się, że TO powróciło. Przeszłość przepływała mu przed oczyma, a nie były to miłe obrazy, nawet dla tak doświadczonego weterana jak on.

Przeklęte siedlisko brudu, prymitywizmu i zabobonów – to uznał za najlepsze określenie dla wspomnianej przez posłańca krainy. Do tego ten wszędobylski mrok – potężne siły, z którymi nie wiedział, jak sobie radzić. To, że udało mu się przeżyć, graniczyło z cudem.

A teraz problem w Harwyn powrócił?

To miała być prosta misja, jakich wiele: towarzyszyć Cesarskiej Armii, wyznaczyć osoby do usunięcia, budynki do zburzenia, wyczyścić krainę z pomników przeszłości. Miał wytropić pozostałych przy życiu kapłanów oraz osoby utrzymujące się przy władzy. Pozbywał się ich szybko, sprawnie i bezwzględnie. W końcu był Głównym Czyścicielem!

W tym przypadku okazało się to nie tylko trudne, ale prawie niewykonalne. Pieprzone Harwyn. Nie podobało mu się to miejsce od samego początku, lecz znał swoje obowiązki. I w końcu je wypełnił, tylko cena, którą Cesarstwo musiało przy tym zapłacić, okazała się ogromna.

W tej przeklętej ziemi istniało… coś strasznego, coś dużo potężniejszego od obłąkanych mieszkańców. Pojawiało się na każdym kroku, a im bardziej próbował to powstrzymać, tym więcej pociągało za sobą ofiar. Krzyki i nawoływania umierających słyszał w snach do dziś. Wiedział, że to nie wyrzuty sumienia, bo uważał, że nie posiadał takowego.

To coś jego tam również dopadło.

I naznaczyło.

Nagle sala pełna naiwnych uczniaków, którzy pobierali tutaj nauki przed objęciem poważniejszych funkcji w kraju, wydała mu się cudownym miejscem.

Zaczął przygotowywać się do podróży.

Wizja audiencji u Cesarza wywoływała równie ogromny niesmak, jak widok jego posłańca. Ale nie miał wyjścia – kiedyś poprzysiągł wierność Cesarstwu i do końca swoich dni musiał wywiązywać się z danego słowa.

Jednak jeśli zło na powrót zagościło w Harwyn, te dni mogły być już policzone. Miał nadzieję na to, że nie będzie musiał zbyt długo męczyć się ze swoim honorem.

Rozdział 2

Horens wszedł niepewnie na drewniane molo – deski zaskrzypiały pod jego ciężkimi butami, jakby miały lada chwila pęknąć. Chwiejnie przeniósł swój ciężar na jedną nogę i powoli ruszył przy wtórze złowieszczych dźwięków.

Niestety Cesarstwo przez cały czas rozrastało się, a jego tereny ciągnęły się już nie tylko wzdłuż wybrzeży, ale otaczały morze z każdej strony. Ekspansja ta była nie do powstrzymania. Wiązało się to ze zwiększoną koniecznością podróży morskich, co nie było przyjemne dla typowego szczura lądowego, a za takiego uważał się Horens. Trudno mu było przyzwyczaić się do spędzania czasu na kołyszącym się pokładzie, wśród smrodu soli, potu i zbutwiałego drewna.

Teraz, pomimo przejścia na przymusową emeryturę, czekał na niego kolejny długi rejs. Stolica była daleko, a najwyraźniej czas naglił.

Przeklinał w myślach Harwyn i demony, które w nim żyły. Zacisnął zęby i zrezygnowany przyspieszył kroku.

***

Zmrużył oczy, gdyż piekące słońce oślepiało go, odkąd tylko opuścił swoją kajutę.

Drżał lekko i czuł ciągły niepokój, dlatego z ulgą zszedł na ląd. Twardy grunt to coś, co znał i doceniał, a teraz resztkami silnej woli powstrzymał odruch pocałowania kamiennego nabrzeża.

Chwilę potem wypatrzyli go ludzie Cesarza. Ruszył w ich stronę raźnym krokiem. Wspomnienie przykrej morskiej podróży zaczęło się szybko rozmywać, zastąpione lękiem przed spotkaniem z władcą. A nie widział go osobiście… od tamtych dni.

Odczuwał lekką złość na myśl o tym, co go wtedy spotkało, choć po części rozumiał postawę Cesarza. Sam postąpiłby nawet bardziej radykalnie, także w sytuacji, kiedy winowajca… nie był tak naprawdę winny. Jedyne, na co mógł teraz liczyć, to łaskawsze spojrzenie panującego. W końcu został ściągnięty z tak daleka, a to mogło oznaczać tylko jedno: sprawa była ważniejsza niż błędy przeszłości.

Kiedy jechał powozem w kierunku pałacu, rozglądał się z ciekawością po mijanych budynkach – niewiele się tu zmieniło od jego ostatniego pobytu: pełne przepychu i luksusów miasto, wykorzystujące do maksimum dany teren, nie postarzało się. Bogato zdobione domy, ekskluzywne sklepy z rzadkimi towarami, warsztaty najlepszych specjalistów świata – wszystko dogodnie skupione w jednym miejscu, oferujące usługi na najwyższym poziomie.

Również ludzie, których mijał rozpędzony powóz, należeli do elity elit: najlepsi wynalazcy, najlepsi rzemieślnicy, medycy czy magowie. Mieszkanie w tym miejscu było prestiżem samym w sobie i niewielu mogło pozwolić sobie na taki luksus.

Cesarstwo od wieków podbijało sąsiednie tereny, jednak, o dziwo, stolica od początku mieściła się właśnie tutaj, nieco na uboczu. Choć krainy takie jak Harwyn znajdowały się daleko, po drugiej stronie morza, nigdy nie zdecydowano się przenieść miasta stołecznego bliżej centrum ich terytoriów. Rodzina Cesarska była mocno związana z tym miejscem – a jej przywiązanie do korzeni i samej stolicy bardzo doceniano.

Horens patrzył na widoki za oknem powozu i rozmyślał. Sam jeszcze jakiś czas temu tutaj mieszkał: był częścią tego świata, a mieszkańcy odczuwali przed nim respekt. Mimo że nie pochodził z tych okolic, po wielu latach traktował je jak prawdziwy dom i jedyny stały punkt swojego życia. Ale to było przed wyruszeniem na tamtą, pechową misję.

„Ech, dawne dzieje” – westchnął w myślach.

Kiedy kareta minęła bramy pałacu, Horens odsunął na bok wspomnienia i skupił się na chwili obecnej; zaczął kolejny raz analizować przyczyny, które jego zdaniem stały za tym, że został wezwany przed oblicze władcy.

Harwyn.

Kraina będąca najświeższą częścią Cesarstwa została podbita jakieś dziesięć lat temu. Z pozoru niewielka, chaotyczna, zacofana, zamieszkała tylko przez półdzikich ludzi, zaskoczyła ich wszystkich.

Co tak naprawdę wiedzieli o miejscowych? Właściwie niewiele. Największym problemem była tam magia – mimo że niełatwo dostępna, okazała się dziwnie potężna, czerpiąc swoją siłę z niezrozumiałego dla nich źródła. Cesarz mógł mówić o prawdziwym szczęściu, gdyż tylko nieliczni z tubylców potrafili się nią posługiwać. Gdyby więcej z nich miało tę umiejętność, jego władza w tamtym regionie zostałaby poważnie zagrożona.

Moc ta była mroczna, zagadkowa… pierwotna – tak ją postrzegał. I różniła się zasadniczo od magii używanej na terenie Cesarstwa.

Horens niespodziewanie zatrzymał swoją analizę, gdyż poczuł, jak coś ożywa w jego ciele.

Dziwna obecność dała o sobie znać.

Znowu.

Jakby jakiś obcy byt próbował przejąć nad nim kontrolę. Zacisnął dłonie na siedzeniu i z całej siły spróbował to zwalczyć.

„Znowu ty!” – pomyślał.

Nie wiedział, z czym ma do czynienia, ale nie był to pierwszy atak w ciągu ostatnich lat. Skupił się i spróbował uspokoić, a po chwili wrażenie dziwnej obecności zniknęło. Ilekroć wracał pamięcią do tamtych czasów, historia się powtarzała. Te wizje stały się drugim powodem jego przedwczesnej emerytury: po zniszczeniu kolejnej religii, kolejnego kultu, kolejnej sekty – zostawała w nim jakaś ich cząstka, zupełnie jakby nimi nasiąkał. Zazwyczaj było to uczucie delikatne i subtelne, sprawiało wrażenie niemal nieistotnego. Udawało mu się to utrzymywać w tajemnicy przez lata. Na dworze nie mógł się do tego przyznać, gdyż uderzyłoby to w powszechnie przyjęte przekonanie, że siły nadnaturalne nie istnieją. A co za tym idzie, cała idea Cesarstwa zostałaby podważona.

Właściwie nie miał komu o tym powiedzieć. Nie posiadał żony ani nikogo bliskiego. Nie utrzymał również żadnej przyjaźni, tacy jak on byli skazani na samotność. To, kim stał się po latach szkoleń w zawodzie czyściciela, oraz przeżyte, traumatyczne doświadczenia, nie pozostały bez wpływu na jego osobowość, skutecznie odstraszając wszystkich potencjalnych znajomych.

Może gdyby znał swoich rodziców? Tylko co mógłby im powiedzieć: „Matko, ojcze! Za każdym razem, gdy zrównywałem z ziemią przybytek jakiegoś boga, część tamtej wiary zostawała we mnie. Czy w pewien sposób stałem się świątynią zapomnianych bóstw? Po jednej misji zamieszkało we mnie coś obcego i słyszę teraz dziwne głosy? Na dodatek to próbuje się ze mnie wydostać!”.

Potrząsnął głową i wziął głęboki oddech. Dziwna obecność zniknęła bez śladu.

Przy każdej sposobności atakowała z dużą mocą, ale też szybko się poddawała. Jakby nie miała tu sił na nic więcej, wszak był daleko poza granicami Harwyn, a to tamtejsza ziemia zasilała ją w niezrozumiałą dla niego moc.

Już miał powrócić do przerwanych rozmyślań, kiedy powóz się zatrzymał. Dojechali na miejsce. Horens westchnął. Miał nadzieję, że władca nie będzie za bardzo roztrząsał tematu śmierci swojego krewnego, za którą wtedy obwinili Głównego Czyściciela…

***

Pomimo swojej wielkości sala tronowa sprawiała wrażenie ciasnej; przepych, z jakim ją urządzono, ilość ozdób wiszących na ścianach i rozstawione tu i ówdzie manekiny w zbrojach, pozostawiały niewiele wolnej przestrzeni dla gości. Przekroczył próg na lekko drżących nogach, choć miał pewność, że nikt nie zauważy, jak bardzo jest zdenerwowany. Na jego twarzy malował się wypracowany spokój.

Szedł po czerwonym, wyjątkowo puszystym dywanie w stronę podestu zajmowanego przez Cesarza. Nie rozglądał się na boki, gdyż znał to miejsce na pamięć – kiedy pełnił funkcję Głównego Czyściciela, był tutaj stałym i mile widzianym gościem. Teraz, kiedy odsunięty został od tego zaszczytu, postanowił, że nie da po sobie znać, jak bardzo tęskni za przeszłością.

Władca na pierwszy rzut oka nie zmienił się od tamtych czasów, wciąż wyglądał świeżo i dostojnie. Oczywiście – jak na swój wiek.

Również siedząca na tronie obok Cesarzowa promieniała wręcz młodzieńczą urodą. Najwyraźniej zabiegi, którym się poddawali, czyniły cuda. Oboje byli dużo starsi od niego i podczas gdy jego długie włosy przyprószyła już częściowo siwizna, oni trzymali się tak dobrze, jakby mieli o kilkanaście lat mniej.

„Przywileje elit!” – pomyślał z goryczą.

– Witaj, Horens. – Cesarz odezwał się chłodno i, jakby czytając w myślach gościa, dodał: – Widzę, że emerytura dodała ci lat. Mam nadzieję, że jest to tylko chwilowy efekt zaprzestania wizyt w naszym uzdrowisku, a nie trwały proces.

– Kłaniam się. – Były czyściciel pochylił się nisko.

Zdawał sobie sprawę, że zniknęła zażyłość, która łączyła go z władcą przed laty. Nie łudził się, że zostanie przywitany jako przyjaciel, jednak o dziwo nie czuł z tego powodu goryczy, ten emocjonalny dystans był mu teraz na rękę.

– Zapewne wiesz, w jakiej sprawie zostałeś wezwany?

– Dowiedziałem się tylko, że chodzi o… – Horensowi nawet wypowiedzenie nazwy tej krainy przychodziło z trudem – …Harwyn.

Kątem oka ujrzał wściekłość malującą się na twarzy Cesarzowej. Wstała z tronu. Dla niej tamte rany wciąż były zbyt świeże.

– Nie będę w tym uczestniczyć, panowie wybaczą. – Odwróciła się i czym prędzej opuściła salę. Horens właściwie to rozumiał. Utrata Marca bolała ją chyba najbardziej.