Ktoś całkiem obcy - Karolina Stępień - ebook + audiobook + książka

Ktoś całkiem obcy ebook i audiobook

Karolina Stępień

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Odkąd Quinn pamiętał, miał być mieczem i tarczą, mimo że nigdy nie
miał pewności, co to dokładnie oznacza. Jego pan, liczący kilka tysięcy
lat bóg pustkowia, już dawno wyparty przez Boga Jedynego, nigdy nie
chciał mu tego wyjaśnić. Ani jemu, ani reszcie swojego rodzeństwa.

Quinn musiał nauczyć się żyć w świecie tajemnic swojego
pana, gdzie lojalność ma swoją cenę, a on sam jest tylko
znakiem wypalonym na łopatce. Przez lata trwał w rozkroku –
nie należąc do końca ani do świata ludzi, ani bogów.

Aż pewnego dnia jego pan odkrył nieco ze swoich
sekretów i dał do wykonania zadanie – Quinn miał
odnaleźć sztylet, który jest w stanie zabić boga.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 610

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 57 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




KSIĘGA PIERWSZA:CUDZE TOWARZYSTWO

ROZDZIAŁ 1

Cień przyczaił się w krzakach, jednocześnie wyciągając strzałę z kołczanu i nakładając ją na cięciwę. Koziołek spokojnie pił wodę z wodopoju. Cień stał pod wiatr, więc zwierzę nie miało prawa go wyczuć. Powoli napiął cięciwę. W tym momencie coś kazało koziołkowi podnieść łeb, ale było już za późno. Strzała wystrzeliła i utkwiła w samym środku jego piersi. Cień patrzył, jak koziołek wierzga i pada na ziemię, całkowicie nieruchomiejąc.

Cień wyszedł z krzaków, okazując się nagle czternastoletnim chłopcem. Był dość szczupły, ubrany we własnej roboty kubrak z sarniej skóry i dopasowane spodnie bez żadnych ozdób, a więc również bez takich, które mogłyby wydawać jakieś dźwięki i spłoszyć zwierzynę. Podszedł do koziołka i wyrwał z jego piersi strzałę.

– Dziękuję ci za twoje życie – powiedział. – Obiecuję, że potraktuję cię z szacunkiem. – Wytarł strzałę w mech i schował ją z powrotem do kołczanu. Rozejrzał się po lesie, ale był tu całkiem sam. Znajdował się na jednym z pustkowi jego pana, z dala od ludzkich miast lub siedzib, nie spodziewał się więc zobaczyć tu kogokolwiek prócz dzika. Zarzucił więc koziołka na ramię i ruszył do domu.

Mimo że chłopiec miał zaledwie czternaście lat, był dość sprawny i silny. Jego pan od maleńkiego szkolił go w sztuce walki i przetrwania, przygotowując na coś, czego nie chciał mu nigdy wyjawić. Gdy chłopiec był młodszy, niekiedy o to pytał. Z czasem jednak przestał, widząc, że te pytania działają panu na nerwy. Wolał zaś go nie denerwować, zwłaszcza że ten był bogiem.

Powoli dotarł do domu. Trudno to miejsce zresztą było w ­ogóle nazwać domem, mieszkał bowiem wraz z panem w głębi jaskini, gdzie pachniało mchem i ziemią. Wszedł do środka i uważnie się rozejrzał. Jego pana nie było, ale chłopiec niezbyt się tym przejął. Tamten często znikał, czasem zostawiał go samego na kilka dni bez żadnego uprzedzenia. Młodzieniec wiedział, że w takim wypadku nie powinien opuszczać pustkowia i ma czekać cierpliwie na powrót pana. To właśnie miał zamiar uczynić i tym razem.

Zostawił koziołka przed jaskinią, a potem wrócił do środka. Jaskinia była urządzona w spartańskim stylu. W głębi znajdowało się łóżko jego pana, oddzielone od reszty zasłoną. Tam trzymał on również swoje rzeczy, których chłopak nie miał prawa ruszać. Służący spał na drugim końcu, ale nie miał zasłony, żeby zapewnić sobie choć odrobinę prywatności. Wszystko trzymał na wierzchu, na własnoręcznie wykonanych półkach, przeznaczonych na broń i ubrania. Nie posiadał rzeczy osobistych, kiedy więc przenosił się wraz z panem, zabierał tylko to, co niezbędne.

Środek jaskini pełnił funkcję salonu, choć zwykle nie mieli gości – czasem tylko odwiedzała ich siostra jego pana, a i to bardzo rzadko. Na środku znajdowało się palenisko wraz z matami służącymi jako siedziska, a dokładnie nad nim otwór, którym z jaskini wydobywał się dym. Pod ścianami jaskiń, w specjalnych szafkach, składowali żywność: suszone mięso, owoce, orzechy lub jadalne korzenie. Magazynowali tam również skórę i futro czekające na obróbkę i niekiedy potrzebne drobiazgi, jak sznurek, igły czy naczynia. Chłopiec zawsze czuł się tu bezpiecznie, uważając, że jest przytulnie, mimo że wszystko to sprawiało wrażenie koczowniczości.

Teraz chłopiec zostawił kołczan i łuk w swoim kącie i wrócił przed jaskinię z nożem. Przez resztę wieczoru zajmował się koziołkiem, kiedy więc skończył, śmierdział krwią i mokrym futrem. Zostawił mięso w wędzarni, dołożył drewna i poszedł nad strumień wykąpać się.

Robiło się już ciemno, kiedy wszedł do potoku. Zanurzył się i pozwolił, aby woda powoli zmyła z niego brud dnia. Wynurzając się, zaczął pluć wodą i przeczesał palcami krótkie brązowe włosy. Stojąc w wodzie po pachy, sięgnął do tyłu i przejechał opuszkami po prawej łopatce. Poczuł pod palcami delikatne wgłębienia. Nie mógł zobaczyć, co to takiego, mimo to doskonale wiedział. Był to znak wypalony na jego skórze, kiedy miał pięć lat, przedstawiający koło – symbol jego pana, który oznaczał, że do niego należy. Każdy z Zapomnianych Bogów posiadał taki symbol. Pan był bogiem pustkowia, jego znakiem było więc koło. Chłopiec prócz swego pana znał również boginię łowów. To właśnie ona jako jedyna czasem ich odwiedzała. Była twardą kobietą, ale jednocześnie trudno było jej nie lubić. To ona pokazała chłopcu, jak powinno się polować, to ona nauczyła go strzelać z łuku.

Chłopak spojrzał w niebo i zobaczył na nim pierwsze gwiazdy. Wciąż dotykał znaku na łopatce.

Wiedział, że dawniej Zapomniani Bogowie wcale nie byli zapomniani. Kiedyś się ich czciło, całą szóstkę, stawiało im się świątynie i paliło w nich świece. Chłopiec odwiedził parę razy ze swoim panem kilka kaplic postawionych ku jego czci. Były już tylko zarośniętymi ruinami, z niewyraźnym symbolem koła nad wrotami. Ludzie przestali go wyznawać prawie trzysta lat temu, kiedy wyparł ich Bóg Jedyny. Jego pan nazywał go Fałszywym Bogiem, zresztą bogini łowów również. Chłopak nigdy nie wątpił w moc tej dwójki, ale podobno kiedyś, kiedy jeszcze się ich wyznawało, byli znacznie potężniejsi. Jego pan stwierdził, że większość z nich jest już zaledwie cieniem siebie. Chłopak nigdy nie poznał pozostałej czwórki, więc nie mógł się o tym przekonać.

Zanurzył się raz jeszcze, a potem popłynął do brzegu. Ubrał się, czując, jak ubranie przykleja się do jego mokrej skóry, i wrócił do jaskini.

Jego pan już tam był. Siedział przy rozpalonym w jaskini ognisku. Chłopiec przystanął na chwilę, aby się mu przyjrzeć z daleka. Pan był bardzo wysokim i barczystym mężczyzną, z krótkimi ciemnymi włosami i kilkudniowym zarostem z paroma siwymi włoskami. Jego szare oczy zawsze wydawały się chłopcu przerażająco inteligentne, jakby potrafił nimi przewiercić kogoś na wylot. Bardzo rzadko się uśmiechał, ale też rzadko wpadał w złość, co nie znaczy, że nie potrafił być przerażający. Właśnie w tym kryła się groźba. Jego pan potrafił ukrywać zamiary i przede wszystkim, mimo dużych gabarytów, był niepozorny. Zawsze nosił długi czarny płaszcz, pod którym prawie nie było widać broni.

Chłopiec nie widział sensu kryć się w cieniu. Zbliżył się do mężczyzny.

– Quinn, gdzie byłeś? – zapytał jego pan, nie podnosząc głowy.

– Byłem… – zaczął chłopak, ale ten nie dał mu dokończyć.

– Nieważne. Pakuj się, z samego rana wyruszamy.

Quinn kiwnął głową. Nie było sensu pytać, dokąd jadą, jego pan i tak by mu nie odpowiedział. Poszedł do swojego kąta i spakował do torby kilka ubrań. Przygotował sobie strój na jutro i położył na nim cały arsenał broni, jaki miał zamiar ze sobą zabrać: łuk ze strzałami, dwa miecze jednosieczne, sztylet nerkowy i kilka mniejszych sztyletów, które zwykle chował w rękawach i nogawkach. Przez cały czas nawet nie patrzył w stronę mężczyzny przy ogniu. Wiedział, że ten również na niego nie patrzy. Spędzali ze sobą tyle czasu, że już prawie nie zwracali uwagi na swoją obecność.

Usiadł przy ogniu, kiedy do jego nozdrzy doszedł przyjemny zapach mięsa.

Bez słowa patrzyli w płomienie. Mięso zaczęło skwierczeć nad ogniem, ale oni nadal nie powiedzieli do siebie ani jednego słowa.

– Ale się zatraciliście w dyskusji – sarknęła kobieta, która właś­nie wkroczyła do jaskini.

Jego pan poniósł wzrok, a kącik jego ust drgnął lekko, jakby zaraz miał się uśmiechnąć.

– Witaj, Roto.

– Silas. – Kobieta kiwnęła głową.

Była piękna, choć trudno było odgadnąć jej wiek. Quinn zapatrzył się na nią. Miała grube kasztanowe włosy spięte w niedbały kok i przewiązane skórzaną opaską, żeby w czasie polowania nie wchodziły jej do oczu. Poza tym ubrana była jak łowca. Miała na sobie długi płaszcz z grubym futerkowym kołnierzem, a na przedramionach skórzane opaski łucznicze. Jak zwykle na jej plecach wisiał kołczan pełen strzał, a w dłoni trzymała łuk refleksyjny z ciemnego jesionowego drewna. Gdy Quinn się przyjrzał, mógł dostrzec na jednym z ramion wyryty w drewnie znak przypominający strzałkę skierowaną w górę – symbol bogini łowów. Quinnowi wydawało się, że pod płaszczem miga jej kolczuga.

Rota weszła do środka i usiadła obok chłopca. Łuk położyła sobie na skrzyżowanych kolanach. Nigdy nie rozstawała się z bronią; ten nawyk jego pan – Silas – starał się wpoić również jemu. Quinn starał się postępować tak, aby tamten był z niego zadowolony. Na co jednak miała mu się przydać broń na pustkowiu?

Silas podał kobiecie kawałek mięsa.

– Słyszałam, że się przenosicie – powiedziała z pełnymi ustami. Jej ziemiste oczy wydawały się teraz czarne.

Quinn zawsze się zastanawiał, jak dokładnie się komunikują. Kiedyś widział swojego pana przekazującego coś pomniejszemu boginowi; może czasami odgrywały one rolę posłańca? Quinn zwykle boginy ignorował; nie bał się ich, wiedział, że nawet te złośliwe nie zrobią mu krzywdy. Silas czasem jednak do nich mówił.

– Taki mam właśnie zamiar – odparł ponuro Silas.

Quinn nastawił ucha, mając nadzieję, że dowie się czegoś nowego.

– Powiedziałeś mu dokąd?

– Nie.

Rota nie odpowiedziała. Nie wtrącała się w relacje między tą dwójką, nie miała do tego prawa. Quinn był własnością Silasa, tak samo jak łuk był własnością Roty. Wystarczyło spojrzeć na oznakowanie. Każdy z Zapomnianych Bogów posiadał swój symbol własności, którym oznaczał swoje przedmioty czy terytoria. Według boskiego prawa inny bóg nie mógł przywłaszczyć sobie czegoś, co miało na sobie symbol kogoś innego.

Quinn poczuł na sobie wzrok swojego pana.

– Nie powinieneś iść już spać?

– Ale…

Silas zgromił go wzrokiem. Quinn zdusił w sobie westchnienie i poszedł do swojego kąta, pogrążonego w przyjemnym półmroku. Ściągnął przez głowę tunikę i położył się na swoim łóżku. Za poduszkę robiła mu zwinięta futrzana kamizelka. Uwielbiał jej miękki dotyk na policzku, zaraz więc zrobił się senny.

Jak za mgłą widział teraz dwie ciemne postacie siedzące przy ognisku. Rota dzięki futrzanemu kołnierzowi wyglądała trochę jakby przy ogniu przysiadł wilk. Quinnowi zawsze się wydawało, że jest w niej coś wilczego. Lekko pochylała się w stronę Silasa i Quinn z łatwością wyobraził sobie skupiony i surowy wyraz jej twarzy.

Silas siedział prosto, choć i on lekko pochylał się w stronę płomieni, jakby przekładał węgielki. Jego krótkie włosy stały we wszystkich kierunkach, ale to było wszystko, co Quinn mógł o nim powiedzieć. Lubił go i już dawno nauczył się czytać z jego twarzy. Wiedział po drobnych ściągniętych brwiach lub drgającym kąciku ust, czy jest zmartwiony, zły czy zadowolony. Najwięcej jednak można było wyczytać z jego oczu. Tylko one zresztą świadczyły o tym, że ma te kilkaset lat. Quinn nauczył się rozpoznawać w nich rozbawienie, radość lub dumę. Silas nigdy go nie chwalił, ale Quinnowi zawsze wystarczała duma w jego spojrzeniu, kiedy wreszcie zrobił coś tak, jak należy.

Quinn coraz wolniej mrugał, wpatrzony w plecy swojego pana. Znał tylko jego i Rotę. Odkąd Silas kupił go w wieku pięciu lat, kryli się na pustkowiach, gdzie jego pan wytrwale go trenował. Nie znał ludzi ani innych bogów. Nie pamiętał nawet swoich rodziców. Miał w głowie mglisty obraz matki, kobiety przy kości o czerwonych policzkach i tak samo jak on bladoniebieskich oczach. To było jednak wszystko. Quinn zakładał, że ma rodzeństwo, ale nigdy nie mógł być tego całkowicie pewien. Teraz jego najbliższą rodziną była ta dwójka siedząca przy ognisku, choć nigdy nie nazwałby ich odpowiednikami matki i ojca. Bywały dni, kiedy Quinn rzeczywiście widział w Silasie tatę – zwykle gdy siedzieli przy ogniskach, a on opowiadał mu o Dawnych Bogach.

– Długo masz zamiar szkolić go na tych pustkowiach? – zapytała cicho Rota.

– Przeszkadza ci to? – mruknął przyciszonym głosem Silas.

– Mnie niespecjalnie, ale pozostałym się to nie podoba. Nie wiedzą, co planujesz.

Silas prychnął.

– No i co mi zrobią? Co mi zrobi taka Solveight?

Quinn nie mógł tego zobaczyć, ale wyobraził sobie, jak Rota obrzuca go surowym, zimnym spojrzeniem.

– Staram się nie wtrącać w to, co z nim robisz, ale reszta nie jest tak bezkompromisowa. Od sześciuset lat żadne z nas nie wzięło sobie sługi. Uznaliśmy to za nieetyczne. A ty, jakby nigdy nic, bierzesz sobie niewolnika i szkolisz go bez wiedzy pozostałych. Co ty robisz?

Silas pogrzebał patykiem w ognisku, przez co w powietrze wzniosły się drobinki jarzącego się popiołu. Quinn sennie im się przyglądał.

– Quinn jest moim mieczem.

Przez moment milczeli.

– Tylko tyle chcesz mi powiedzieć? – zapytała ze znużeniem Rota. Silas nie odpowiedział. Kobieta wstała więc i westchnęła. – Jak już mówiłam, staram się nie wtrącać – rzekła na odchodnym. – Teraz dam ci jednak radę. Quinn to żywa istota. Weź to pod uwagę bez względu na to, co zamierzasz z nim zrobić.

Potem odeszła i Silas został sam. Obejrzał się i spojrzał na chłopaka. Quinn nie starał się udawać, że śpi. Odwzajemnił spojrzenie, ale nie próbował wydawać się pewniejszy, niż był w rzeczywistości. Gdyby rzucił swojemu panu surowe spojrzenie, byłby to przejaw braku szacunku.

– No i co o tym myślisz? – zapytał Silas. Siedział tyłem do ogniska, Quinn nie mógł więc przyjrzeć się jego oczom. Nie miał pojęcia, co ten tak naprawdę czuje. Głos miał spokojny, ale to o niczym nie świadczyło.

Quinn odchrząknął. Był raczej małomówny.

– Nie wiem – odparł szczerze. – Ja też nie mam pojęcia, co planujesz.

Ramiona Silasa lekko się poruszyły. Quinn zebrał się na odwagę i zapytał:

– Dlaczego mnie wziąłeś?

Silas nie odpowiedział. Quinn spróbował raz jeszcze.

– A moi rodzice? Czy byli kimś ważnym? – Zawsze wyobrażał sobie, że może nie mogli się nim zajmować, ale naprawdę go ko­chali. Nigdy nie rozmawiał o tym ze swoim panem, bo choć bardzo był ciekaw, bał się też, że Silas rozwieje jego dziecinne fantazje.

– Czy gdyby byli zamożni, sprzedaliby cię? – Głos mężczyzny był spokojny, jakby jego właściciel nie wiedział, że właśnie rani swego sługę.

Quinn pokiwał głową, kładąc się na brzuchu. Oczywiście, jego pan miał rację.

Silas odwrócił się z powrotem do ogniska. Quinn miał nadzieję, że nie czuł się zawiedziony jego odpowiedzią. Może naprawdę chciał poznać jego zdanie? Z tą myślą zasnął.

***

Zbudzili się razem ze świtem. Quinn błyskawicznie się ubrał, Silas ćwiczył z nim nawet wkładanie ubrań, dzięki czemu zajmowało to chłopcu zaledwie kilka uderzeń serca. Włożył płaszcz bez rękawów z futrzanym kołnierzem, bo mimo zbliżającej się wiosny, o poranku bywało jeszcze zimno, założył na plecy kołczan, przeliczywszy, ile ma strzał, przytroczył do pasa dwa jednosieczne miecze nazywane przez jego pana kordem. Kiedy wziął do ręki torbę, był już gotowy.

Silas w tym czasie zebrał całe jedzenie, jakie mieli. Nie lubił marnotrawstwa. Podzielił je na pół i jedną z części upchał również do torby Quinna. Potem wyszli z jaskini i ruszyli przez las.

Quinn uwielbiał poranny zapach lasu, przesiąknięty świeżością i chłodem. Gdzieniegdzie mógł zobaczył nocne ślady bytności dzikich zwierząt. Rosa zbierała mu się na butach i nogawkach. Przewiesił sobie łuk na ramieniu, aby mieć obie ręce wolne. Rozłożył je i zaczął dotykać kory drzew, zupełnie jakby je żegnał. Zerknął w górę i zobaczył, jak rozjaśniające się niebo przecinają boginy.

Najczęściej można je zobaczyć nad ranem i późnym wieczorem. Podobno ludzie ich nie widzieli. Quinn pytał swojego pana, jakim cudem on może je dostrzec, skoro również jest człowiekiem. Silas wyjaśnił mu wtedy, że to dzięki symbolowi na jego łopatce. Chłopiec dowiedział się więc, że znak wcale nie jest tylko blizną – ma w sobie zaklętą pradawną magię, czyniąc z niego kogoś na granicy człowieka i boga. Nie posiadał nawet cząstki boskiej potęgi, ale był też o wiele silniejszy od najlepszego z ludzi. Quinn później długo o tym rozmyślał.

Co do boginów były to duszki – złośliwe lub przyjacielskie, przybierające najróżniejsze postacie. Quinn widział kiedyś boginy wyglądające jak jelenie, z ogromnym porożem, jak lisy lub wilki, jak wiewiórki albo – jak w tym przypadku – niczym ptaki. Ich postać rzadko bywała stała – przypominała kłębowisko kolorowego dymu, ale nie takie, które może zostać zdmuchnięte przez niewielki podmuch wiatru. Ich ciała były gęste, ale jednocześnie giętkie i silne, jakby były w stanie jednym susem przeskoczyć całe pustkowie. Jedyną stałą rzeczą wydawały się ich twarze wyglądające nieco jak białe kościane maski. Silas opowiadał mu legendę, według której boginy ściągają je z czaszek martwych zwierząt, a potem przybierają ich postać. Jednak ani on, ani Quinn nigdy nie widzieli, żeby rzeczywiście to robiły.

Teraz niebo przecinał klucz boginów pod postacią ptaków. Miały szerokie skrzydła i długie, falujące jak wstęgi ogony, jarzące się w kolorach czerwieni i różu. Quinn, zerkając na nie, pospieszył za swoim panem. Silas nie miał w nawyku poganiania go, bo chłopak sam wiedział, że ma się trzymać blisko.

Opuścili pustkowie. Można by powiedzieć, że las mało je przypomina, w końcu wszędzie rosły drzewa, a w pobliżu roiło się od zwierzyny. Ale w ich pojęciu było to pustkowie – teren nienależący do nikogo, niemający właściciela, kogoś, kto by powiedział: „To jest moje”. Takie miejsce stawało się pustkowiem. A pustkowia należały do Silasa.

Minęli stary kamień z wyrytym niewyraźnym znakiem koła, który zdążył już wytrzeć wiatr i deszcz. Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi.

Podróżowanie z jednego pustkowia na drugie nie zajmowało im tak dużo czasu, poruszali się bowiem boskimi ścieżkami. Jeśli Quinn miałby je do czegoś porównać, to do wilczych ścieżek. Jako własność boga potrafił je odnaleźć i ocenić, ile razy była uczęszczane, mógł z nich nawet korzystać. Przypominały trochę wyrwy w rzeczywistości, nie tyle od niej oderwane, ile raczej ściśle przylegające, ściągające ze sobą jedno pustkowie do drugiego. Gdyby Quinn miał wytłumaczyć komuś, kto nigdy ich nie widział, czym dokładnie są, nie potrafiłby użyć innych słów. Dla niego były najnormalniejszą rzeczą, ich widok nie dziwił go, tak samo jak widok drzewa w lesie. Dzięki tym ścieżkom mogli poruszać się szybciej, omijając przy tym ludzkie osiedla. Jeden krok po boskiej ścieżce odpowiadał trzydziestu krokom, a gwałtownie zmieniający się krajobraz tak naprawdę przesuwał się powoli i stopniowo. Quinna ani na moment nie dziwiły dziwne smugi będące prawdopodobnie sarną lub nawet człowiekiem. Nie przyglądał się im, tylko pilnował, aby jego pan nie zniknął mu z oczu.

Przed wieczorem dotarli na miejsce. To pustkowie wyglądało zupełnie inaczej. Rosły tu drzewa iglaste, a ziemia przysypana była suchą korą, która chrzęściła pod stopami. Nie rosły tutaj żadne krzaki, mech czy paprocie, tak jak w ich ostatnim schronieniu. Quinn nie spodziewał się nad ranem rosy ani przyjemnej woni mokrej trawy.

Obozowisko rozbili na niewielkim wzniesieniu, które utworzyło się z ziemi i płaskich kamieni przypominających nieco podłogę świątyni. Może kiedyś rzeczywiście stała tu świątynia?

Rozłożyli prowizoryczny namiot i przygotowali ognisko. Robili to tak często, że Quinn nie musiał pytać swojego pana, co ma robić. Już po chwili siedzieli przed namiotem i cieszyli się płomieniami, zajadając się suszoną sarniną.

Dopiero późnym wieczorem położyli się do namiotów, zawijając się w śpiwory. Noc była rześka i przyjemnie chłodna. Quinn był tak zmęczony, że zasnął od razu.

***

Rano jego pan zbudził go z samego rana, aby z nim poćwiczyć. Quinn nie protestował, wygramolił się ze śpiwora, przetarł zaspane oczy. Silas już czekał z mieczem półtorarocznym w dłoni i patrzył na niego ze zniecierpliwieniem. Quinn odetchnął i chwycił własną broń.

Trenowali przez następne pięć godzin. Quinn radził sobie całkiem nieźle, w końcu walczył, od kiedy skończył siedem lat; mimo to po ćwiczeniach ledwo oddychał. Silas wycisnął z niego siódme poty, zmęczył go bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Zawsze był dość surowy, jeśli chodzi o treningi: kiedy chłopiec upadał, nie pomagał mu wstać, popędzał go tylko, nawet jeśli wcześniej uderzył go tak mocno, że ten stracił oddech. Gdy popełniał błąd, Silas kazał mu powtarzać tak długo, aż w końcu się poprawiał. Nigdy go nie chwalił, jeśli już coś mówił, to wytykał błędy.

Tego dnia Quinn wyczuwał jednak u swego pana zdenerwowanie. Silas cały czas był spięty, odzywał się jeszcze rzadziej i ciągle miał ściągnięte brwi.

– Robię coś nie tak? – zapytał Quinn, uważnie mu się przyglądając.

Silas pokręcił głową.

– To może chodzi o Rotę?

Silas spojrzał na niego uważnie. Quinn miał wrażenie, że szare oczy jego pana przewiercają się przez niego na wylot. Chłopak już przyzwyczaił się do tego spojrzenia, ale gdy był młodszy, pamiętał, że często chciał uciec, byleby tylko jego pan odwrócił wzrok. Tym razem nawet nie drgnął.

– Zbliża się czas, kiedy zacznę wprowadzać cię do świata.

Quinn zaniemówił. Opuści pustkowie?

– Na co mi sługa, z którego nie mam żadnego pożytku? – mówił Silas jakby do siebie. – Masz być moim mieczem i tarczą, a nie przesiadywać całe dnie na pustkowiu. Zastanawiam się tylko, czy jesteś gotów.

Quinn chciał być gotów. Chciał wyjść do ludzi, zobaczyć, jak żyją, poznać kogoś i porozmawiać wreszcie z kimś, kto nie byłby Silasem lub Rotą. Pragnął opuścić pustkowie, choć równie mocno bał się tego. Teraz nie odezwał się jednak ani słowem. Silas znał go tak dobrze, że wcale tego nie oczekiwał. Pan obracał tylko miecz w dłoni i patrzył gdzieś w dal.

– Przyjdzie czas, kiedy będziesz musiał radzić sobie beze mnie. Muszę mieć pewność, że sobie poradzisz.

Dopiero teraz spojrzał na niego, a Quinn próbował wyczytać coś z jego oczu.

Nagle Silas zamachnął się na niego, a chłopak instynktownie zasłonił się mieczem. Bez uprzedzenia wrócili do przerwanego treningu, z powodu czego Quinn nie mógł na spokojnie zastanowić się nad tym, co jego pan przed chwilą powiedział. Zamiast tego starał się nie paść na łopatki, aby pokazać Silasowi, że w istocie jest gotów stać się bardziej niezależny.

W ciszy co rusz rozlegały się ciche dźwięki uderzającej o siebie stali i głuche jęki, głównie Quinna. Manewrowali sprawnie między drzewami, obracali się i zasłaniali, cały czas bez przerwy, przez kolejne kilka godzin.

Po zakończeniu ćwiczeń Quinn padł na wznak na ziemi, nie przejmując się, że w plecy wbijają mu się wióry. Dyszał ciężko i czuł, jak kropelki potu spływają mu po czole i karku. Tunikę miał całkiem przemoczoną, a nogi lekko mu drżały, ale i tak czuł się świetnie. Kiedy stał się lepszym szermierzem, zaczął lubić te lekcje. Uwielbiał chwile, kiedy widział na twarzy Silasa zadowolenie, że nauczył się nowej rzeczy.

Poza tym nauka szermierki była jedną z tych chwil, kiedy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Silas był samotnikiem, mało się też odzywał, a Quinn po latach przebywania w jego towarzystwie stał się dokładnie taki sam. Był małomówny, lubił spędzać czas na samotnych polowaniach, bywały jednak chwile, kiedy tęsknił za czyimś towarzystwem. Rota odwiedzała ich zbyt rzadko, aby mogła mu go dostarczyć, czego niekiedy żałował, była ona bowiem bardziej skora do rozmowy od swego brata, ale Quinn, swoim zwyczajem, nigdy jej tego nie powiedział.

Teraz leżał na ziemi i wyrównywał oddech. Silas w tym czasie napił się wody z bukłaka i usiadł na głazie nieopodal, przyglądając się czemuś w oddali. Nie wyglądał na zmęczonego, ale Quinn rzadko widział, aby jego pan się męczył. Kiedy on sam ciężko dyszał, albo kiedy już paliły go mięśnie, Silas wyglądał niekiedy wręcz na znudzonego.

Quinn wstał i otrzepał się.

– Czy mógłbym… – zaczął, ale nie musiał kończyć, bo jego pan ledwo zauważalnie kiwnął głową. Chłopak wziął więc kołczan i łuk, po czym ruszył w las. Miał zamiar nieco się rozejrzeć, bo jak się spodziewał, spędzą tu trochę czasu. Silas nigdy nie oprowadzał go po swoim pustkowiu. Quinn musiał zawsze sam odnaleźć wodopój, miejsca widokowe lub ewentualnie jezioro, w którym mógłby się wykąpać.

Wątpił, aby w tym lesie znalazł krystaliczne źródełko, więc ruszył na poszukiwanie rzeki lub jeziora. Wiedział, że powinny być gdzieś w pobliżu. Silas zawsze wybierał miejsca, które mają dostęp do wody – sam nie potrzebował zbyt dużo, mógł nie pić nawet kilka dni, ale Quinn musiał, a jego pan zawsze brał to pod uwagę.

Idąc, rozglądał się dookoła, choć nie miał zamiaru polować. Był w tym jednak tak wprawiony, że niemal od razu zauważył ślady stada saren lub drobne odbicia łap borsuka. Ruszył za nimi, mając nadzieję, że zwierzęta doprowadzą go do wodopoju. Starał się poruszać jak najciszej i jak najostrożniej, mimo że żaden człowiek mu nie zagrażał. W lesie to nie człowiek był zagrożeniem, ale dzikie zwierzęta. Mimo że nie zauważył jeszcze ich śladów, mogły tu przecież żyć wilki lub niedźwiedzie. Silas oczywiście nie zamierzał go o niczym informować.

Po niecałej minucie znalazł jezioro. W spokojnej tafli wody odbijało się błękitne niebo i szczyty drzew, a na horyzoncie zobaczył kamienną górę przypominającą nieco kształtem twarz. Quinn zatrzymał się na moment i uśmiechnął do siebie. Było tu naprawdę pięknie. Cisza i spokój niemal emanowały od tego miejsca, chłopiec miał wrażenie, że jest pierwszą od bardzo dawana istotą, która tu trafiła. Ostrożnie zszedł z delikatnego zbocza i ruszył ku wodzie. Zawieszając sobie łuk na ramieniu, podszedł do jeziora. Nie opadało lekko jak zwykle, ale gwałtownie niczym wykopany dół, przez co poziom wody zaczynał się nisko, na wysokości pasa. Nachylił się, nabrał wody w dłonie i uniósł je do ust. Była zimna, czuł, jak pokonuje drogę przez jego przełyk i wlewa się do żołądka. Uwielbiał to uczucie.

Wytarł usta rękawem i rozejrzał się dookoła. Ptaki nie milkły nawet na moment, ale poza tym, miejsce to wydawało się całkowicie opuszczone. Quinn usiadł ze skrzyżowanymi nogami na kamieniu i odetchnął głęboko. Usłyszał, jak burczy mu w brzuchu, i przypomniał sobie, że dzisiaj nic jeszcze nie jadł. Obejrzał się i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien wrócić. Potem pomyślał o tym, czy w obozie zastanie swojego pana, czy może ten niespodziewanie zniknie. Już nieraz tak było – Quinn szedł na obchód, a w tym czasie Silas bez słowa znikał. Chłopak dawno przestał się tym przejmować.

Dźwignął się na nogi i postanowił jeszcze rozejrzeć się po okolicy. Może wdrapie się na drzewo i spojrzy na pustkowie z góry? Zaniechał jednak tego pomysłu, gdy przyjrzał się drzewom. Gałęzie zaczynały się dopiero nad jego głową, a on nie zamierzał skręcić sobie karku. Widok z ziemi musiał mu w zupełności wystarczyć.

Las był cichy i spokojny. Innym mogłaby przeszkadzać ta przytłaczająca samotność, ale Quinn czuł się tutaj dobrze. Tak długo nie miał towarzystwa kogoś innego niż Silas, że czasami zapominał, jak bardzo pragnął zobaczyć coś więcej.

W końcu poczuł, że powinien już wracać, inaczej jego pan będzie niezadowolony… o ile jeszcze tu jest. Ruszył w stronę obozowiska. Zawsze instynktownie wyczuwał kierunki, miał też wyobraźnię przestrzenną, więc bardzo rzadko gubił się na pustkowiach, nawet jeśli w danym terenie przebywał od niedawna. Quinn nie miał pojęcia, czy to wrodzona umiejętność, czy też nabył ją dzięki symbolowi na łopatce, ale nawet się nad tym nie zastanawiał. Jeśli odważył się zapytać o coś Silasa, wolał zadawać mądre pytanie, na które odpowiedź naprawdę mogłaby mu się przydać.

Jego pan siedział przy ognisku, ostrząc osełką swój miecz. Quinn kiwnął na powitanie głową i przysiadł się do mężczyzny, rzucając łuk z kołczanem na ziemię. Silas nie pytał go, czy widział cokolwiek ciekawego. Pewnie go to nie interesowało. Poza tym, jak się Quinn kiedyś zorientował, jego pan doskonale znał swoje pustkowia. Gdyby miał je wszystkie narysować, pewnie w żadnym nie przeoczyłby nawet drobnego szczególiku.

Silas podał mu kilka listków suszonego mięsa. Quinn starał się nie jeść zachłannie, mimo że był nieznośnie głodny. Popił słony smak wodą z bukłaka i poczuł, jak głód powoli mija. Zastanawiał się, co jego pan zaplanował na resztę dnia. Zacznie go uczyć? Gdy był młodszy, Silas wciąż opowiadał mu o świecie, w którym jeszcze go wyznawano. Mówił o swoim rodzeństwie, boginach, świątyniach na ich cześć… Czasami wspominał o Fałszywym Bogu, choć zawsze niechętnie. Nie znosił go. Quinn wiedział więc niemal wszystko o boskim świecie. Mimo że nigdy nie spotkał reszty rodzeństwa swojego pana, wiedział, czym się zajmowali i jak mają na imię. Gdy jednak pytał, co teraz się z nimi dzieje, Silas tylko wypuszczał przez nos powietrze i odpowiadał, że starają się żyć po swojemu. Quinn wyczuwał, że to dość drażliwy temat, bo przynosił na myśl zamierzchłe czasy. A dawniej bogowie byli potężni.

Jeśli chodzi jednak o świat ludzi, Quinn nie miał o nim zielonego pojęcia. Nie wiedział, jak wyznają Fałszywego Boga. Od Silasa dowiedział się, że gdy jeszcze wyznawali Dawnych Bogów, mieli świątynie, do których chodzili się modlić, palili w nich też świece i zostawiali datki. Świątynie miały własnych kapłanów, podporządkowanych tposzczególnym bogom. Quinn z początku myślał, że kapłani byli tacy jak on, ale Silas szybko wyprowadził go z błędu. Co prawda, dbali o świątynie i gorliwie się modlili, ale nie byli sługami – nie mieli wypalonych znaków, nie widzieli boginów ani nigdy nie spotkali bogów, a ci ostatni nie mieli nad nimi władzy. Co prawda, mieli do nich większe prawo niż do zwykłych wyznawców, ale to nadal nie było to samo, co posiadanie sługi. Quinn wiedział też o świętach na cześć bogów, ale czy Fałszywy Bóg również posiadał takie święta? Czy ludzie się do niego modlili?

Nie miał również pojęcia, jak zwykle spędzają czas. Jak wyglądają ich gospodarstwa, jak to jest żyć w prawdziwej rodzinie. Czy polowali? Jeśli tak, to kogo prosili o szczęście? Dawniej proszono Rotę o udane polowanie, ale czy Fałszywy Bóg też przyjmował takie prośby? Czy ludzie szanowali swoją zwierzynę? Rota nauczyła Quinna, że zawsze trzeba dziękować zwierzęciu za jego życie i obiecać, że będzie się je traktować z szacunkiem. Zwierzę było istotą żywą, a nie przedmiotem. Czy ludzie jednak nadal tego przestrzegali?

Jak wyglądało ich życie? Może Silas opowie mu o nich coś więcej? Quinn starał się zbytnio na to nie nastawiać, ale gdyby jednak rzeczywiście tak się stało, chyba skakałby z radości. Może nawet kiedyś razem wybiorą się na jedną z wycieczek jego pana, kiedy to ten nieoczekiwanie znika? Może odwiedzą ludzką osadę?

Quinn chciał zadać swojemu panu pytania na ten temat, ale oczywiście tego nie zrobił. Nie pytał, co będą robić. W ogóle się nie odzywał.

Potem znowu ćwiczyli. Nie uczyli się o ludziach, Silas kształtował umiejętności swego sługi w walce z mieczem. Kolejne kilka godzin spędzili na ćwiczeniach, a kiedy pan uznał, że już wystarczy, Quinn za jego pozwoleniem poszedł się wykąpać w jeziorze. Był trochę zawiedziony, ale nie dał tego po sobie poznać.

Kiedy wrócił, jego pana już nie było. Quinn wzniecił więc ognisko, które do tej pory zdążyło wygasnąć, i zjadł kolację. Potem długo patrzył w ciemność, zastanawiając się, kiedy wróci jego pan.

ROZDZIAŁ 2

Quinn zasnął poza namiotem. Obudziła go szorstka dłoń jego pana, potrząsająca nim mocno. Zaskoczony chłopiec otworzył oczy i rozejrzał się. Dopiero świtało, ale jego pan wyglądał, jakby nie spał już od wielu godzin. A może w ogóle nie spał? Jego pan nie potrzebował tyle snu co on.

– Wstawaj – rozkazał Silas, a Quinn momentalnie się podniósł. Mężczyzna wcisnął mu do ręki zawiniątko. – Ubierz się w to. Migiem.

Quinn popatrzył na to, co trzyma w dłoni. Było to ubranie, całkiem nowe, bez wytartych kolan i łokci i porządnie wykonane z miękkiej brązowej skóry. Dostał również nowe buty sięgające za kostkę, z grubą podeszwą, które można było mocno zasznurować, dzięki czemu dobrze trzymały się stopy.

Chłopak spojrzał pytająco na swojego pana, ale ten był już zajęty czymś innym.

– Zostaw tutaj swoje rzeczy, wrócimy tu.

Quinn zagryzł wargę, żeby nie zapytać, dokąd idą. Już po chwili był gotów – spodnie i kubrak idealnie na niego pasowały, opinały go, ale też nie krępowały ruchów, idealnie nadawały się do walki. Jego pan kazał mu tylko zabrać swoje noże i oba miecze. Potem wcisnął mu torbę wypełnioną jedzeniem na dwa dni.

– Idziemy – mruknął i ruszył przed siebie.

Quinn podążył za nim, zarzucając torbę na plecy. Tylko raz obejrzał się za siebie, patrząc, jak ich obozowisko znika im z oczu. Quinn poczuł, jak ze zdenerwowania pocą mu się dłonie. Co takiego jego pan zaplanował?

Szli w milczeniu przez godzinę, aż doszli do otwartej przestrzeni. Quinn z zaciekawieniem rozglądał się dookoła. Rzadko podróżowali, nie korzystając z boskich ścieżek. Chłopiec uśmiechał się szeroko, nie zwracając uwagi na to, że jego pan jest przygnębiony. Zakręcił się wokół własnej osi, rozglądając się po polanie. Kiedy nie przebywał wśród drzew, czuł się odsłonięty, ale ignorował to. Kiedy przebywał z Silasem, nic mu nie groziło.

Jego pan szedł szybko i w ogóle się nie oglądał, żeby upewnić się, czy Quinn podąża za nim. Wciąż wydawał się zamyślony. Chłopiec chciał go jakoś zagadnąć, ale żadne słowa nie wydawały się właściwe. Trzymał się więc jego boku, wciąż uważnie się rozglądając.

Potem minęli polanę i znów znaleźli się w lesie. Szli nim bez słowa przez następne kilka godzin, po czym zrobili sobie przerwę na posiłek. Quinn był tak głodny, że mógłby zjeść dziesięć swoich porcji, ale Silas był nieugięty. Pozwolił mu tylko napić się więcej wody, a potem popędził go w dalszą drogę. Quinn nie ociągał się, był zbyt ciekaw, co czeka go na jej końcu.

Las, przez który szli, nie był pustkowiem. Quinn nie miał pojęcia, skąd to wie – tak jednak było. Ten las do kogoś należał. Chłopak czuł, że w każdej chwili mogli się na kogoś natknąć, i ta myśl sprawiała, że czuł się nieswojo.

W końcu po kilkugodzinnym marszu Silas zatrzymał się. Quinn spojrzał na niego wyczekująco, a wtedy jego pan kazał mu ukryć torby w krzakach. Postarali się, aby całkowicie zasłoniły je liście, i ruszyli dalej – ziemia powoli zaczęła opadać. Silas stał się bardziej uważny, a Quinn nie rozumiał dlaczego.

– Zachowuj się tak jak na polowaniu – polecił chłopcu.

– Na co polujemy? – zapytał Quinn, a jego pan zgromił go wzrokiem. Chłopak skulił się i więcej się nie odezwał.

Wzniesienie coraz gwałtowniej opadało, rosło tu też coraz więcej krzaków i chaszczy. Silas i Quinn musieli uważać, żeby nie wydawać żadnych dźwięków oraz żeby pozostać w ukryciu. Chłopiec nadal nie rozumiał, dlaczego to robią, jego pan nie wyglądał bowiem na kogoś, kto rozgląda się za śladami.

Silas znowu się zatrzymał i oparł o drzewo. Quinn spojrzał na niego zdziwiony, a potem podążył za jego wzrokiem.

Nagle ich dostrzegł.

Pięciu mężczyzn kryło się w krzakach; byli uzbrojeni w łuki i kusze, siedzieli tyłem do nich. Nic do siebie nie mówili, po prostu na coś czekali, patrząc na drogę w dole. Quinn wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, że są to pierwsi ludzie, jakich ma szansę zobaczyć. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Patrzył jedynie na ich plecy, ale i tak już teraz mógł obstawiać, że mają po trzydzieści lub czterdzieści lat. Mieli posiwiałe czupryny, szerokie barki i silne ramiona. Wyglądali trochę niechlujnie, ale Quinn się tym nie przejmował.

Zamknął usta, kiedy zdał sobie sprawę, że lekko je otworzył. Z trudem odwrócił od nich wzrok i spojrzał na swojego pana. Silas uważnie mu się przyglądał. Jego oczy były poważne i przerażająco zimne.

– Ludzie, których teraz widzisz, są zbójami – powiedział cicho Silas. – Wiesz, co to znaczy?

Quinn wolno pokręcił głową.

– To znaczy, że są źli. Właśnie czekają na powóz, który się tutaj zbliża. Napadną na niego, zabiją wszystkich mężczyzn, zgwałcą kobiety i zabiorą wszystko, co ma jakąś wartość.

Quinn poczuł, jak coś rośnie mu w gardle. Znowu spojrzał na mężczyzn. Dopiero teraz wyczuł u nich wyczekiwanie i niezdrowe podniecenie. To, co Quinn wziął początkowo za takie towarzyskie milczenie – takie, które występowało chociażby między nim a Silasem – było w istocie zniecierpliwieniem i wypatrywaniem wspomnianego przez Silasa powozu. Dopiero teraz dostrzegł napięte mięśnie ich ramion, sylwetki pochylone, jakby szykowali się do skoku, i przygotowaną broń – napięte kusze i strzały nałożone na cięciwy. Quinn przyjrzał się uważniej i dostrzegł przy ich pasach miecze.

Nie mógł przełknąć śliny, cała krew odpłynęła mu z twarzy.

– Przyprowadziłem cię tutaj, żebyś zobaczył, że świat nie jest idealny – mówił dalej przyciszonym głosem Silas.

Quinn nie miał pojęcia, dlaczego zbóje go nie słyszą. Może to kolejna sztuczka boga?

– Świat jest równie niebezpieczny jak piękny – kontynuował jego pan. – Jeśli chcesz do niego należeć, musisz nauczyć się przed nim bronić. Również przed takimi ludźmi jak ci tutaj. Wielu z nich będzie chciało cię oszukać, skrzywdzić lub nawet zabić. Po to masz jednak miecz. A teraz zabij ich.

Quinn spojrzał z przerażeniem na swojego pana. Klatka piersiowa zaczęła go boleć i zdał sobie sprawę, że do tej pory wstrzymywał oddech.

– Jeśli ich nie zabijesz, oni napadną na tamten powóz i zrobią tym ludziom krzywdę. Twoje wahanie może kosztować ich życie.

Quinn nadal jednak nie potrafił ruszyć się z miejsca, nawet pomimo tego, że usłyszał już rżenie koni. Zbóje w dole stali się bardziej podnieceni. Poruszali się lekko jak kot, który ma zaraz skoczyć na mysz. Chłopak nie mógł tego widzieć, ale uśmiechali się szeroko, ukazując poszarzałe od zepsucia zęby. Quinn starał się sięgnąć po miecz, czując jednocześnie wbite w siebie spojrzenie pana, ale jego dłoń nie chciała wykonać polecenia.

Nigdy nie zabił człowieka. Nigdy przecież nie widział go nawet na oczy. Nie liczył czasu, który spędził u rodziców. Nie pamiętał tego okresu – dla niego on nie istniał. Był tylko Silas. A teraz jego pan kazał mu zabić pierwszych ludzi, jakich spotkał na swojej drodze.

Powóz był coraz bliżej.

Nagle rozległ się głośny trzask, zupełnie jakby ktoś nadepnął na suchą gałązkę. To nie był Quinn, on stał jak słup w jednym miejscu, starając się sięgnąć po miecz. Czy więc to Silas byłby na tyle głupi, żeby tak się odkryć?

Mężczyźni odwrócili się zaskoczeni i ich wzrok momentalnie padł na Quinna, omijając Silasa, jakby ten w ogóle tu nie stał.

– Co jest, kurwa?! – krzyknął jeden z mężczyzn.

Quinn momentalnie odzyskał panowanie nad własnym ciałem. Wyciągnął miecz i kilkoma susami podbiegł do zbójów, po czym zamachnął się na mężczyznę, który stał najbliżej niego. Ten podnosił już kuszę, ale Quinn nie dał mu strzelić. Wykonał dwa błyskawiczne ciosy. Pierwszy z nich odciął mężczyźnie ręce, a drugi ciął krzyżowo przez pierś, od dołu do góry, rozcinając jego kaftan i barwiąc skórę na czerwono. Zanim jego krzyk dotarł do uszu chłopca, ten skoczył do kolejnego zaskoczonego zbója i powtórzył gest, wkładając w swój cios całą moc obrotu, tak aby wykorzystać również impet piruetu. Jego miecz wszedł w brzuch zbója jak w masło, przecinając tłuszcz i skórę. Gorące wnętrzności wylały się z niego i z obrzydliwym pluskiem upadły na ziemię. Dogorywający mężczyzna padł tuż obok nich.

Pozostała trójka nie dała się już zaskoczyć. Wyciągnęła miecze i zaczęła go okrążać. Quinn nie mógł na to pozwolić, szczególnie że przeciwnicy byli od niego więksi i masywniejsi. Chłopiec zaczął się poruszać. Odbił mieczem jeden z ciosów, jednocześnie się obracając, starając się wyjść z kręgu. Wykorzystując ten ruch, sam zadał cios, który został momentalnie odparowany. Mężczyźni byli wielcy, ale jak Quinn szybko zauważył, także bardzo wolni – zwłaszcza że stali na stoku, wśród drzew. Chłopiec miał zamiar to wykorzystać.

Obrócił się szybko i schował za drzewem. Zbój stojący za nim chciał go dosięgnąć, ale Quinn nie przestawał się poruszać. Zamachnął się i ciął go w pachwinę, dosięgając mieczem niemal do kości, po czym zaatakował raz jeszcze, szybkim ruchem tnąc szyję, w miejscu, w którym przebiegała tętnica. Jasnoczerwona krew zaczęła wypływać z mężczyzny strumieniem, ale Quinn już na niego nie patrzył. Wiedział, że jest już martwy.

Kolejny zbój zamachnął się, chłopiec jednak zrobił szybki unik. Mężczyzna poślizgnął się i poleciał do przodu – Quinn wbił mu sztych miecza prosto w środek klatki piersiowej, celując w serce. Nie musiał nawet wkładać w ten cios siły, wystarczył sam pęd przewracającego się bezimiennego mężczyzny. Zaraz jednak wykonał sprawny obrót, jednocześnie wyciągając miecz i usuwając się z drogi opadającemu ciału.

Pozostał ostatni ze zbójów, ale Quinn rozprawił się z nim szybko – aby powalić go na ziemię, wystarczyły cztery ciosy i było już po wszystkim.

Quinn opuścił ramiona i rozejrzał się dookoła. Poczuł mdłości, skulił się i zwymiotował. Wypuścił z dłoni miecz i padł na kolana, wyrzucając z siebie cały ostatni posiłek. Nawet gdy już nie miał czym wymiotować, wciąż targały nim konwulsje. W uszach nadal mu szumiało, w skroniach czuł dziwny ucisk, a całym ciałem targały drgawki. Uszło z niego powietrze i wreszcie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Bał się podnieść wzrok. Nie chciał patrzeć na pięć ciał leżących na ziemi, na ludzkie wnętrzności i kałuże krwi wsiąkające w spragnioną ziemię. Powóz właśnie ich minął, rżenie koni powoli cichło, ale teraz tamci ludzie się nie liczyli. Quinn jęknął, jakby zaraz miał się rozpłakać, ale zamiast tego jeszcze raz zwymiotował żółcią.

Trzymał dłonie na kolanach i mocno zaciskał je w pięści. Dopiero teraz zauważył, że nawet się nie wybrudził. Wciąż nie podnosił wzroku. Widział tylko stopy swojego pana, który podniósł jego miecz. Silas uklęknął przy nim. Quinn zmusił się do tego, aby podnieść wzrok, wstydząc się łez wzbierających mu w oczach.

Tym, co zobaczył w oczach swojego pana, była duma.

– To pierwsza lekcja – powiedział Silas, wciskając mu miecz w dłoń. Potem wstał i zgrabnie omijając ciała, ruszył z powrotem do lasu.

Quinn podniósł się chwiejnie. Pobiegł jak najszybciej za nim, pragnąc znaleźć się byle dalej od trupów.

Silas był z niego dumny jak nigdy dotąd. Nie powiedział tego, ale Quinn bez problemu dostrzegał to w jego oczach. Dlaczego więc czuł się tak potwornie źle?

***

Do obozu dotarli już po zmroku. Quinn bez słowa zdjął pas z mieczami, buty i wszedł do namiotu, owijając się śpiworem. Skulił się, ukrywając twarz i z całych sił starając się nie rozpłakać. Słuchał, jak jego pan krząta się przed namiotem, rozpala ognisko i szykuje ciepły posiłek. Quinn powinien był mu pomóc, ale nie miał już na to siły. Nie interesowało go to, że jego pan mógłby się zezłościć. Zasłonił uszy dłońmi i starał się zapanować nad drżeniem. Gdy miał sześć lat, chciał, żeby Silas go kiedyś przytulił. Powściągliwy bóg nigdy nie okazywał jednak uczuć, dlaczego miałby go więc tulić jak syna? Quinn zrozumiał to bardzo szybko i zupełnie już o czymś tak niedorzecznym nie marzył. Aż do dzisiaj.

Nagle poczuł, jak Silas nim potrząsa.

– Musisz coś zjeść – powiedział jego pan.

Quinn chciał odpowiedzieć, że nie ma ochoty nigdzie się ruszać. Zamiast tego jednak wygramolił się z namiotu i usiadł przy ognisku. Silas podał mu miskę nalewki. Na sam zapach potrawki Quinnowi ścisnął się żołądek, ale posłusznie chwycił łyżkę i nieśmiało uniósł do ust. Tuż obok niego siedział jego pan i również jadł. Jego obecność paradoksalnie działała na chłopaka uspokajająco.

– Zawsze lubiłem patrzeć w gwiazdy – powiedział nagle Silas. Quinn instynktownie spojrzał w górę, gdzie na granatowym niebie jaśniało mnóstwo drobnych punkcików tworzących konstelacje. – Opowiadałem ci kiedyś, jak się tutaj znaleźliśmy?

Quinn pokręcił głową.

– Spadliśmy na ziemię jak spadająca gwiazda. Ja i piątka mojego rodzeństwa. Ziemia dopiero się kształtowała, ale miałem wrażenie, że dzięki nam rozwija się jeszcze szybciej. Byliśmy trochę jak dzieci, nie mieliśmy pojęcia, co tu robimy i po co. Wiesz, wcześniej byliśmy duchami, wznosiliśmy się w przestrzenni kosmicznej, nie potrafiąc mówić ani czuć, ale też nie odczuwając takiej potrzeby. Kiedy więc znaleźliśmy się tutaj, musieliśmy się wszystkiego nauczyć, aby potem uczyć tego ludzi. Oni z czasem zapomnieli, że na początku byliśmy ich nauczycielami, ale zostaliśmy w ich pamięci jako bogowie. – W ostatnim zdaniu można było wyczuć gorycz. Milczał przez chwilę i Quinn myślał, że jego pan już nic nie powie, ale mylił się. Silas po chwili mówił dalej: – Nie spadliśmy na ziemię wraz z tytułem, musieliśmy sami go poznać. Zwykle było to coś związanego z naszym charakterem. Rota na przykład, kiedy spadła, znalazła przyjemność w polowaniu. Nie w samej chwili zabicia zwierzyny, ale w procesie tropienia jej, czajenia się i podchodzenia do niej. Dlatego została boginią łowów. Ingrid zakochała się w ziemi i jej plonach, stąd tytuł bogini plonów. Tak samo było w przypadku Solve, czyli boga mądrości, i reszty.

– A pan? – zapytał Quinn.

Kącik ust Silasa drgnął lekko, jakby bóg zaraz miał się uśmiechnąć.

– Ja zawsze byłem samotnikiem. Poznawałem ten świat na własną rękę i raczej trzymałem się na uboczu, choć to Ivar jest bogiem nocy. Często wędrowałem po okolicy i zdarzało mi się znikać, odkrywając kolejne tereny i znakując je, żeby było wiadomo, że tu zawędrowałem. Tak zostałem bogiem pustkowia.

Silas dołożył drewna do ogniska.

– Nie mam pojęcia, ilu dokładnie bogów spadło na ziemię. Wiem, że tutaj jest nas sześcioro, a na Południu czworo. Słyszałem też, że daleko na wschodzie spadło aż dziesięcioro, a daleko na północy, gdzie można dotrzeć tylko łodzią, jest ich tylko troje.

– I oni wszyscy są pańskim rodzeństwem?

– Tak. Wyobraź sobie wilcze mioty. Nasza szóstka to pierwszy miot. Ci z południa to drugi miot, ze wschodu trzeci i tak dalej, i tak dalej…

– Więc kto jest najstarszy?

Silas wzruszył ramionami, nawet nie patrząc na podopiecznego.

– Wiem, że my jesteśmy starsi od rodzeństwa z południa. Ci ze wschodu byli chyba przed nami, ale nie jestem pewien. Jest nas zbyt dużo, żeby o wszystkim pamiętać.

Quinn zastanowił się nad następnym pytaniem.

– A kto stworzył świat, skoro nie wy?

– Nie wiem. Już istniał, kiedy na niego spadliśmy.

– Więc skąd wiesz, że na pewno nie Fałszywy Bóg? – Już w trakcie zadawania pytania Quinn wiedział, że nie powinien tego mówić.

Silas nie zdenerwował się jednak, ale ku zaskoczeniu chłopca uznał to za pytanie warte odpowiedzi.

– Ludzie wierzą, że ich Bóg Jedyny jest bezpłciową istotą kroczącą po świecie, mogącą być w kilku miejscach naraz. Wyobrażają go sobie jako świetlistą lub cienistą postać, która słyszy i widzi wszystko, co dzieje się na ziemi. Jest wszechmocna i wszechwiedząca. Ma być podobno bardzo potężna. Gdyby tak było, przez tysiąc lat mojego życia natknąłbym się chociaż na okruszek tej potęgi. Poza tym, jakby to był zbyt słaby argument, patrzyłem, jak wiara w Boga Jedynego rodzi się wśród pastuchów jako historyjka na dobranoc. Bóg Jedyny to bajka, Quinn. On nie istnieje.

Chłopak kiwnął głową. Leżał teraz na boku, z torbą pod głową. Wpatrywał się w ogień i nie był ani trochę senny.

– A jak było w kosmosie?… Kiedy był pan jeszcze duchem?

Silas odetchnął głęboko.

– Było tam zimno. Jako duchowi ani trochę mi to nie przeszkadzało, bo nie mogłem marznąć, ale nie zmienia to faktu, że było zimno. Panował tam dziwny półmrok, bo chociaż wszystko dookoła miało kolor nocnego nieba, gwiazdy dawały tyle światła, że nie błądziliśmy w całkowitych ciemnościach. Nie panowała tam też cisza. Gwiazdy nam śpiewały. Nie był to ludzki czy ptasi śpiew, bo gwiazdy nie wydają dźwięków jak żywe zwierzęta, a my nie mogliśmy ich w ten sposób odbierać… Trudno to opisać. Przypominało to trochę wibracje, które czuło się całym ciałem. Czułem się tam naprawdę dobrze. Jak w domu. Tyle że potem zaczęło mi czegoś brakować, czułem potrzebę czegoś, nawet dzisiaj nie potrafię powiedzieć, czego dokładnie. Może wszystko tam zaczęło mi się wydawać nudne i monotonne? Może potrzebowałem prawdziwych dźwięków, ciepła i zmysłów? Moje rodzeństwo, które tam ze mną było, czuło podobnie i w chwili, kiedy zdaliśmy sobie z tego sprawę, spadliśmy. Myślę, że wszyscy bogowie, którzy dochodzą do tego etapu, spadają. Jest to chyba coś w rodzaju dorastania.

– Cieszy się pan, że spadł?

– I tak, i nie. Czasami tęsknię za tamtym spokojem, ale pewnie gdybym wrócił, tęskniłbym jeszcze bardziej za tym miejscem. Trudno mi powiedzieć.

Quinn nieznacznie kiwnął głową.

– A ziemia? – zapytał. – Jak ona wygląda z kosmosu?

– Jest okrągła. Ludzie myślą, że jest płaska, ale to nieprawda. Jest okrągła, w kolorach zieleni i błękitu, spowita w białe obłoki. Wyglądała na spokojną, wyciszoną. Jakby nic się na niej nie działo.

Przez moment siedzieli w ciszy, wpatrzeni w ognisko.

– Nigdy nie wspominaj innym ludziom o tych rozmowach – upomniał go bóg. – Kiedy zaczniesz mówić o kosmosie, ziemi i gwiazdach, wezmą cię za obłąkanego. Nie wiedzą nawet połowy tego, co ci dzisiaj powiedziałem, wątpię nawet, czy zrozumieliby chociaż, o czym mówimy. Nasze rozmowy zachowuj więc dla siebie.

Quinn kiwnął głową, przypominając sobie dzisiejszy dzień. Mimowolnie drgnął, ale jego pan albo tego nie zauważył, albo to zignorował (co było bardziej prawdopodobne). Silas mówił dalej.

– Jeśli znajdziesz się wśród ludzi, będziesz musiał wiele zachować dla siebie. Nie będziesz mógł wyjawić, komu służysz. Oni traktują nas już jak bajki. Jeśli w ich obecności nazwiesz Boga Jedynego fałszywym, mogą wziąć cię za heretyka i ukarać. Wśród ludzi jestem twoim wujkiem lub ojcem. Wszystko, co dzieje się na pustkowiu, zostaje na pustkowiu, zrozumiano?

– Tak.

– Świetnie. A teraz spróbuj się zdrzemnąć. W najbliższych dniach czeka nas sporo pracy.

Quinn znowu zadrżał. Miał nadzieję, że jego pan już nie będzie mu kazał nikogo zabijać. Nie chciał być mordercą.

– Chłopcze – Silas chyba wiedział, czym się martwi – świat jest okrutny, a tamci ludzie nie byli od niego lepsi. W całym swoim życiu nie zrobili niczego dobrego. Zabijając ich, zrobiłeś światu przysługę. Oni byli tylko nic niewartymi wrzodami. Nie zrobiłeś niczego złego.

Silas więcej się nie odezwał. Quinn również, zamknął tylko oczy i pozwolił, aby głos jego pana ukołysał go do snu. Głowa mu ciążyła, wciąż miał ściśnięty żołądek i zbierało mu się na płacz. Nie chciał jednak, aby jego pan był z niego niezadowolony. Skulił się więc tylko i zacisnął powieki.

***

Znowu spał przed namiotem, ale tym razem Silas przykrył go swoim śpiworem. Quinn obudził się po niespokojnej nocy ze sklejonymi oczami, bardziej zmęczony niż w chwili, kiedy położył się spać, ociężały i zdrętwiały. Czuł się potwornie.

Podniósł się i rozejrzał. Jego pana nie było w pobliżu. Postanowił więc przejść się nad jezioro i zmyć z siebie cały brud wczorajszego dnia, wszelkie wyrzuty sumienia i cały podły nastrój. Wziął ze sobą łuk i kołczan, jako że zawsze ma je ze sobą, gdy wchodzi w las, i ruszył przed siebie. Był tak pogrążony w myślach, że jezioro dostrzegł w ostatniej chwili. Odrętwiały rozebrał się do naga i wskoczył do wody.

Pozwolił, aby woda sama go unosiła. Dopiero teraz zaszlochał. Płacząc, płukał sobie twarz wodą, starając się odegnać łzy. Wciąż widział nieruchome ciała leżące na ziemi, nadal miał wrażenie, że śmierdzi krwią, choć w istocie w ogóle się nią nie ochlapał. Wciąż czuł się brudny. Płacząc, sięgnął za łopatkę i przejechał palcami po symbolu na plecach. Koło było na swoim miejscu, przypominając mu, że ma robić wszystko, co rozkaże mu pan.

Oni byli źli! – przekonywał sam siebie. Pan miał rację, nie powinien ich żałować. Przecież sam widział ich zepsucie, tak samo jak dostrzegał dumę w oczach swego pana. Gdyby wtedy ich nie powstrzymał, ludzie w tamtym powozie byliby już martwi. Kto wie, czy ci zbóje nie zaatakowaliby już kolejnego, byleby tylko się wzbogacić. Powinien być zadowolony, bo zrobił coś dobrego.

On jednak postrzegał to zupełnie inaczej. Czuł się potwornie i nie mógł powstrzymać łez. Zaczął pocierać ciało, aby pozbyć się sam nie wiedzieć czego. Potem pływał z jednego brzegu do drugiego, żeby się zmęczyć. Kiedy więc wrócił do obozu, był wykończony.

Silas już jednak czekał na niego z ciepłym posiłkiem, a razem z nim Rota. Quinn kiwnął im głową na powitanie i usiadł przy ognisku. Miał nadzieję, że nie widać po nim płaczu.

Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Quinn przez cały czas patrzył na swoje ręce i wmuszał w siebie posiłek. Po jakimś czasie Rota wstała i nakazała chłopcu uczynić to samo.

– Zapolujemy – powiedziała.

Quinn wzdrygnął się, ale kiedy Silas przyzwalająco kiwnął głową, wykonał polecenie. Chłopiec zarzucił łuk na ramię i podążył za Rotą. Wskazał jej dłonią ślady saren mające najwyżej kilka godzin, choć był pewien, że ta już je zauważyła. Kiwnęła tylko głową.

– Słyszałam już, co wydarzyło się wczoraj – powiedziała w końcu.

Quinn znowu pokiwał głową, ale i tym razem się nie odezwał.

Szli lasem w milczeniu, a chłopiec starał się wyobrazić sobie, że wszystko jest w porządku. Jego milczenie nie było niczym dziwnym, gdy bowiem sporadycznie chodzili razem polować, Quinn przeważnie milczał. W tej jednak chwili brak rozmów niósł w sobie ciężar niepokoju i chłopak to wyczuwał. Powinien się odezwać. Nagle cisza zaczęła mu przeszkadzać – gdy nic nie mówił, zaczynał myś­leć, i tym samym wracał do tamtej chwili.

Kiedy jednak próbował znaleźć temat do rozmowy, w jego głowie zionęła pustka. W dodatku Rota ani trochę nie pomagała.

W końcu młodzian nie wytrzymał i zapytał:

– Czy kiedyś też kogoś zabiłaś?

Rota zatrzymała się i spojrzała na niego ze spokojem.

– Przez moje całe kilkutysięczne życie? Całe mnóstwo osób. Brałam też udział w niezliczonych wojnach. Tak, zabijałam ludzi.

– Jak sobie z tym poradziłaś?

– Przyjęłam do świadomości, że czasem trzeba wybierać mniejsze zło. – Wciąż na niego patrzyła, a jej ziemiste oczy migotały w świetle. – Póki nie robi się tego dla przyjemności, wszystko jest w porządku. Nigdy nie zawahałam się posłać śmiercionośnej strzały, ale też nigdy nie czułam przyjemności, kiedy jakiś człowiek od niej zginął.

Quinn nie miał pojęcia, ile z tego jest prawdą, a co ma jedynie nieść słowa pocieszenia. Mimo to pokiwał ze zrozumieniem głową. Rota uśmiechnęła się do niego lekko, a chłopak starał się odwzajemnić uśmiech – wyszedł mu jednak tylko niewyraźny grymas.

– Następnym razem nie będzie tak źle – stwierdziła i ruszyła dalej przez las.

Quinn drgnął, ale posłusznie poszedł za nią. Zaczęli wypatrywać śladów i po chwili podążyli za niewielkim stadem saren.

ROZDZIAŁ 3

Obóz powoli zaczął przekształcać się w prawdziwy dom. Zbudowali sobie oddzielne namioty, które miały szansę przetrwać ulewę, powiększyli palenisko i postarali się, aby było tu choć trochę przytulnie.

W dzień ćwiczyli walkę mieczem, Silas opowiadał mu trochę o zwyczajach ludzi, a potem Quinn zwykle polował lub ćwiczył strzelanie z łuku. Dzień kończył się przy ognisku, kiedy jedli suszone mięso lub piekli na ogniu upolowaną przez chłopca zwierzynę. Quinn lubił te momenty. Jego pan wyglądał wtedy na spokojniejszego, był nawet skory do snucia opowieści. Mówił mu więcej o ludziach, ale czasem też o innych bogach. Quinn zgadł, że ich relacje nie były już takie jak kiedyś – bogowie rozsypali się po północy i słuch o nich zaginął, przynajmniej tak twierdził Silas. Chłopiec wyczuwał, że jego pan wie, co się z nimi dzieje, choć nie był tego całkiem pewien.

Spadło tutaj sześcioro bogów, w tym Silas i Rota, bogini łowów. Znał dwoje – było ich jednak jeszcze czworo.

Ingrid, która została boginią plonów, ukochała sobie ziemię i jej proces odżywania na wiosnę. Ludzie zanosili do niej modły, aby ich plony były zdrowe i duże, prosili ją również o siłę do pracy w polu, dobrą pogodę i o odgonienie zarazy. Kiedy plony się kończyły, pod koniec lata urządzali zabawę. Pletli wieńce z kłosów pszenicy, tańczyli wokół ogniska i urządzali ucztę z owoców ziemi. Bawili się całą noc, wszyscy bez wyjątku ubrani w ozdoby wykonane z kwiatów i kłosów. Było to jedno z największych świąt Dawnych Bogów.

Ivar był bogiem nocy. To zwykle jego proszono o odgonienie złych mocy lub o zaopiekowanie się zmarłym – Quinn wiedział, że potrafił się on z nimi skontaktować. Był bogiem opiekuńczym. Jedno z jego świąt przypadało na czas przesilenia zimowego, kiedy noc była najdłuższa w ciągu roku.

Solve stał się bogiem mądrości. Był patronem lekarzy, cyrulików, prawa i wszelkich innych nauk. To on zajmował się natchnieniem i rozbudzaniem chęci do nauki. Silas powiedział o nim kiedyś, że jest z nich najspokojniejszy i najbardziej wyciszony.

Solveigh została boginią ciepła rodzinnego i miłości. To jej pierwszej z całej szóstki zaczął przeszkadzać spokój kosmosu. Nie mogła znieść tej pustki w sercu, racjonalności i braku czegokolwiek. To ona pierwsza zakochała się w Ziemi. Kiedy jednak pojawili się ludzie, pokochała ją jeszcze mocniej. To ona spędzała z nimi najwięcej czasu. Uwielbiała ich przywiązanie do rodziny i to, jak to sobie okazują.

Potem zostali wyparci przez Fałszywego Boga. W ludzkiej pamięci przetrwali, ale jako opowieści, bajki opowiadane przez babcie do kołyski. Nikt już w nich nie wierzył. Większość świąt przepadła, zostało tylko kilka dawnych rytuałów, ale nikt już nie wiedział, co one oznaczały.

Quinn zapytał, dlaczego nigdy nie widzieli ich świątyń. Czasami natykali się na ruiny świątyń Silasa, ale tylko na te nienależące do niego. Silas wyjaśnił mu wtedy, że pustkowia należą do niego, więc, co za tym idzie, to właśnie na nich stoją jego świątynie – jego kapłani byli jak pustelnicy, żyli w odosobnieniu i często składali śluby milczenia. Rodzeństwo Silasa miało własne świątynie w innych miejscach, głównie w miastach. Dlatego tak mało się ich zachowało. Albo zostały zburzone, albo przebudowane na świątynie Fałszywego Boga. Na pustkowia zapuszczało się mniej ludzi, więc budowle mogły powoli zamieniać się w ruiny.

Silas nienawidził Fałszywego Boga. Quinn również nie miał do niego szacunku, ale z nieco innych względów. Jego pan nie znosił tej nowej wiary i wpoił to także jemu, a ponadto Quinnowi zawsze było szkoda Silasa i jego siostry, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Gdyby jednak dobrze się zastanowił, jemu samemu Fałszywy Bóg był całkowicie obojętny. Przy Silasie chłopiec nigdy nikogo nie czcił ani nie wyznawał, nie przestrzegali dawnych świąt, a tym bardziej nowych. Quinn nie był religijny.

Ostatnio Silas opowiadał mu więcej o ludziach. Wcześniej Quinn słuchałby o nich z wypiekami na twarzy, teraz jednak ludzie byli mu całkiem obojętni. Podchodził do tych historii z racjonalnym spokojem. Silas dopiął swego i obdarł swojego sługę z wszelkiej naiwności. Zrobił z niego mężczyznę, mimo że chłopak miał zaledwie czternaście lat. Tamta inicjacja wciąż mu się śniła, budził się w środku nocy zlany potem i widział jego pana wpatrzonego w ognisko. Dosiadał się wtedy do niego i tak milczeli, aż chłopiec znowu zasypiał, leżąc na boku twarzą do ogniska. Silas nigdy nie skomentował jego snów, a i Quinn nigdy nie poruszał tego tematu.

Wszystko toczyło się tak samo jak do tej pory, mimo to Quinn miał wrażenie, że nic nie jest takie jak dawniej. Nadal ćwiczył ze swoim panem, chodził na polowania, a wieczory spędzał przy płomieniach. Co prawda, Silas już nie znikał – ale w końcu w przeszłości i to się zdarzało. Quinn miał jednak wrażenie, że nic nie jest już takie samo.

Zaczął się nowy etap jego życia. Silas zaczął rozmawiać z nim na temat jego obowiązków. Wcześniej ich nie miał, nie licząc nauki i ćwiczeń oraz posłuszeństwa, jakiego Silas od niego wymagał. To nadal się nie zmieniło, ale mężczyzna mówił o pracy na przyszłość. Mówił, że będzie wymagał od niego wykonania pewnych zadań, często będzie zostawiał go samego, nie na pustkowiu, ale wśród ludzi. Będą się rozstawać w miastach, a wtedy Silas nie wróci po niego, tylko każe mu stawić się w odpowiednim miejscu. Chłopiec będzie więc bardziej niezależny, choć pozostanie jego sługą.

Quinn kiwał głową na znak, że rozumie. Wiedział, jakie to ważne. Z jednej strony czuł podniecenie, że stanie się niezależny, z drugiej towarzyszył mu niepokój. A co jeśli Silas znowu każe mu mordować? Jeśli spotka takich samych ludzi jak tamci zbóje? Jeśli będzie zmuszony do zabicia ich?

Zaczynał rozumieć, czemu służył tamten dzień. Gdy dłużej o tym myślał, nie dziwił go fakt, że Silas od razu rzucił go na głęboką wodę. Z nauką pływania było kiedyś podobnie, przy czym w tamtym wypadku rzucił go na głęboką wodę w dosłownym znaczeniu. Silas nie bawił się w stosowanie półśrodków. Miał zamiar pokazać mu złą stronę świata, więc to zrobił, w możliwie najmniej subtelny sposób. To nie zmieniało jednak faktu, że Quinn czuł się potwornie. Być może miał nawet żal do swojego pana, że ten potraktował go w ten sposób, ale jeśli tak, to nie przyznawał się do tego nawet sam przed sobą.

W końcu pogodził się z faktem, że świat nie jest taki, jakim go sobie jego młodzieńczy umysł wyobrażał. I że on sam też nie jest już taki jak wcześniej. Wszystko się zmieniało. Czasy spokoju, cichych polowań i wędrówek po lesie właśnie się kończyły.

Właśnie spadał na ziemię.

ROZDZIAŁ 4

Znowu się przenieśli, tym razem na wrzosowiska z pięknymi otwartymi połaciami przestrzeni wypełnionymi fioletem i wiosennym powietrzem, falującymi wzgórzami i wszechobecną ciszą. Mimo że Quinna otaczało zaledwie kilka drzew, czuł się tutaj dobrze.

Silas opuścił go niedługo po osiedleniu, ale wkrótce powrócił, prowadząc za lejce dwa kasztanowe konie. Quinn przyglądał im się uważnie, nieświadomie otwierając usta ze zdziwienia. Kącik ust Silasa drgnął lekko, kiedy bóg zobaczył zaskoczenie swego podopiecznego.

– Najwyższy czas, żebyś nauczył się jeździć konno.

– Naprawdę?

Silas kiwnął głową.

Quinn dostał łagodną klacz, idealną do nauki jazdy. Już pierwszego dnia jego pan nauczył go, jak zakładać siodło i uzdę, jak regulować paski, i przekazał mu podstawy jazdy konnej, poczynając od wsiadania i trzymania za lejce. Chłopiec czuł się w siodle wspaniale i mimo że Silas wielokrotnie powtarzał mu, żeby patrzył przed siebie, nie mógł oderwać wzroku od karku zwierzęcia.

Pierwszego dnia kręcili się jedynie po okolicy stępem. Silas dawał podopiecznemu czas, żeby ten oswoił się z koniem. Wieczorem kazał mu zająć się zwierzętami. Quinn musiał zdjąć im siodła, wyczesać je i nakarmić. Po całym dniu spędzonym na końskim grzbiecie bolały go pośladki, miał też wrażenie, że śmierdzi. Silas wydawał się zeń jednak zadowolony.

Prócz nauki walki mieczem teraz chłopiec uczył się więc również jeździć konno. Drugiego dnia zaczął opanowywać kłus i galop. Trzeciego, czwartego i piątego dnia szlifował swoje umiejętności. Od świtu do nocy spędzał czas w siodle, przez co bolały go uda i pośladki. Cała skóra piekła go, jakby ją obtarł, ale ani razu się nie poskarżył – jego pan mógłby go wyśmiać. Quinn był wykończony.

Wreszcie szóstego dnia przyspieszył do cwału i pokochał jazdę konno.

Uwielbiał, gdy wiatr przeczesywał mu włosy, kochał tę szybkość i siłę pędzącego konia oraz miękkość sierści pod palcami. Oddech zwierzęcia wypełniał mu uszy… albo był to jego własny oddech – zbyt mocno mu się one zlewały. Świat mknął przed oczami i wszystko traciło znaczenie. Silas zostawał daleko w tyle, ale na ten jeden moment chłopak przestawał się tym przejmować. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczął się szeroko uśmiechać.