Kto zabił Palomina Molero? - Mario Vargas Llosa - ebook

Kto zabił Palomina Molero? ebook

Mario Vargas Llosa

4,0

Opis

[PK]

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Kiedy w makabryczny sposób zamordowany zostaje młodziutki śpiewak boler, tropem zbrodniczej zagadki podąża dwójka nietypowych policjantów. Silva, mistrz dedukcji, który potrafi skłonić do mówienia najbardziej opornych milczków, oraz Lituma, poznający arkana policyjnej sztuki asystent o bogatej wyobraźni. Cóż jednak może uczynić przedstawiciel władzy wobec siły miłości, szaleństwa i namiętności, nawet jeśli ucieleśnieniem jego obsesji jest znacznie starsza mężatka o rubensowskich kształtach?

Kto zabił Palomina Molero?? jest nietypową powieścią detektywistyczną, w której zapadłe mieściny Peru tętnią namiętnością, zakazana miłość prowadzi do zbrodni, a rozwiązywanie zagadki to subtelnie poprowadzona dyskusja o istocie zła i kłębowisku uczuć.

Książka dostępna w zasobach:

Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Pobiedziska
Miejska Biblioteka Publiczna w Skierniewicach
Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie
Miejska Biblioteka Publiczna w Krośnie Odrzańskim

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kto zabił

Palomina molero

Mario

Vargas Llosa

Kto zabił

Palomina

przekład Enrique Porcel Ortega

Wydawnictwo Znak • Krakow 2009

Tytuł oryginału

tQuien mato a Palomino Molero?

Copyright © Mario Vargas Llosa, 1986

Projekt okładki

Katarzyna Borkowska

Fotografia na pierwszej stronie okładki

Copyright © Annie Griffiths Bek / Corbis

Copyright © Linda / Zefa / Corbis

Fotografia autora na czwartej stronie okładki

Copyright © Amet Jean Pierre / Corbis Sygma

Opracowanie typograficzne

Daniel Malak

Opieka redakcyjna

Karolina Macios

Korekta

Małgorzata Pasz / Design Plus

Małgorzata Poździk / Design Plus

Skład

Robert Oleś / Design Plus

Copyright © for the translation by Enrique Porcel Ortega

ISBN 978-83-240-0864-3

Zamówienia: Dział Handlowy, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Bezpłatna infolinia: 0800-130-082

Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.znak.com.pl

Dia Jose Miguela Oviedo

I

- Kurewstwo nie z tej ziemi! - wybełkotał Lituma, czując, że będzie wymiotował. - Ale cię urządzili, chudzielcu.

Chłopak był jednocześnie powieszony i przybity do starego drzewa chleba świętojańskiego w pozycji tak absurdalnej, że przypominał bardziej stracha na wróble lub przerażoną kukłę niż trupa. Przed albo po zabiciu rozerwano go na strzępy z bezgranicznym okrucieństwem: usta miał rozcięte, nozdrza rozerwane, skrzepy zaschniętej krwi, siniaki i rozdarte rany na całym ciele, ślady po oparzeniach papierosami i jakby tego było mało, próbowano go wykastrować, ponieważ jego jądra zwisały prawie do połowy uda. Był bosy, nagi od pasa w dół, w postrzępionym podkoszulku. Młody brunet, szczupły i kościsty. W roju much, które krążyły wokół jego twarzy, błyszczały czarne, kędzierzawe włosy. Kozy małego chłopca kręciły się dookoła, ryjąc między kamieniami w poszukiwaniu jedzenia, i Litumie wydawało się, że w każdej chwili mogą ugryźć nogi trupa.

- Który skurwysyn to zrobił? - wyjąkał, powstrzymując wymioty.

- Skąd mam wiedzieć? - odpowiedział chłopak. - Dlaczego ma pan do mnie pretensje? To nie moja sprawa. Raczej powinien pan podziękować za to, że przyszedłem pana zawiadomić.

- Ja cię nie opieprzam, chłopaczku - mruknął Lituma. - Klnę, bo wydaje mi się nieprawdopodobne, aby byli na świecie aż tak okrutni ludzie.

Tego ranka chłopak na pewno przeżył największy strach w swoim życiu, kiedy przechodząc z kozami kamienną s'cieżką, natknął się na ten przerażający widok. Chłopak zachował się jak przykładny obywatel. Zostawił stado pasące się na kamieniach obok trupa i pobiegł do Talary, do komisariatu, aby o tym poinformować. Zasługiwał na nagrodę, bo Talara znajdowała się co najmniej o godzinę drogi stąd. Lituma przypomniał sobie jego spoconą twarzyczkę i przerażony głos, kiedy pokazał się w drzwiach posterunku:

- Zabili jakiegoś faceta, tam, przy drodze do Lobitos. Jeśli chcecie, mogę was zaprowadzić, ale natychmiast. Zostawiłem moje kozy i ktoś może je ukraść.

Na szczęście nie skradziono żadnej. Kiedy dotarli na miejsce, policjant, wstrząśnięty widokiem trupa, zauważył, że chłopak liczy stado, i usłyszał, jak westchnął z ulgą: „Są wszystkie!”.

- Najświętsza Matko Boska! - wykrzyknął taksówkarz stojący za jego plecami. - Ale, ale, co to jest?

Po drodze chłopak opisał im mniej więcej, jak wyglądał trup, ale czym innym było wyobrazić go sobie, a czym innym zobaczyć i powąchać, bo cuchnął okropnie. Tym bardziej w takim słońcu, które wydawało się wypalać kamienie i mózgi. Zapewne bardzo szybko zaczął się rozkładać.

- Pomoże mi pan go zdjąć? - spytał Lituma.

— Co mi pozostało? — warknął taksówkarz, żegnając się. Splunął w stronę drzewa chleba s'więtojańskiego. - Gdyby mi powiedzieli, do czego będzie służyć ten ford, nie wziąłbym go nawet za darmo. Pan i porucznik wykorzystujecie mnie, uważacie, że jestem uległy.

Don Jerónimo był jedynym taksówkarzem w Talarze. Jego stary gruchot, czarny i duży jak karawan, mógł przejechać tyle razy, ile chciał, przestrzeń dzielącą miasteczko od zastrzeżonej strefy, w której znajdowały się biura i domy gringos z International Petroleum Company. Porucznik Silva i Lituma korzystali z taksówki za każdym razem, gdy musieli przebyć odległość zbyt dużą dla koni i roweru, jedynych środków transportu, którymi dysponowali na posterunku. Za każdym razem, kiedy wołali taksówkarza, ten wzbraniał się i protestował, mówiąc, że traci pieniądze, mimo że porucznik płacił mu za benzynę.

- Niech pan zaczeka, don Jerónimo, coś sobie przypomniałem - powiedział Lituma, kiedy już mieli zabrać nieboszczyka. -Nie możemy go dotknąć, dopóki nie zjawi się sędzia i nie dokona oględzin.

- Czy to oznacza, że będę musiał przyjechać jeszcze raz? -burknął stary. - Ostrzegam pana, że sędzia ma mi zapłacić za kurs, albo niech poszuka sobie innego frajera. - I prawie natychmiast stuknął się w czoło. Otwierając szeroko oczy, zbliżył twarz do trupa. - Ależ, ja go znam! - wykrzyknął.

- Kto to jest?

- Jeden z rekrutów, którzy przybyli ostatnio do bazy lotniczej - ożywił się stary. - To on. Ten z Piury, śpiewał bolera.

II

- Śpiewał bolera? Więc musi być tym, o którym ci powiedziałem, bracie - stwierdził Mono.

- Tak - zgodził się Lituma. - Sprawdziliśmy: to Palomino Molero, z Castilli. Ale to nie rozwiązuje zagadki jego śmierci.

Siedzieli w knajpce Chungi, koło stadionu, gdzie prawdopodobnie odbywał się mecz bokserski, bo krzyki kibiców docierały do nich bardzo wyraźnie. Policjant przyjechał do Piury, wykorzystując swój wolny dzień; kierowca ciężarówki z International zabrał go rano i o północy odwiózł z powrotem do Talary. Zawsze kiedy przyjeżdżał do Piury, tracił czas ze swoimi kuzynami Leon - Jose i Mono, oraz z Josefino, kolegą z dzielnicy La Gal-linacera. Lituma i bracia Leon byli z La Mangacherii. Między dzielnicami istniała ostra rywalizacja, ale przyjaźń tych czterech pokonała tę barierę. Byli nierozłącznymi przyjaciółmi, mieli swój hymn i uważali się za niezwyciężonych.

- Rozwiąż to, a awansują cię na generała, Lituma - żartował Mono.

- To będzie trudne. Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział, a co najgorsze, władza nie współpracuje z nami.

- Czy pan, kolego, nie sprawuje władzy tam, w Talarze? - zdziwił się Josefino.

- Porucznik Silva i ja jestes'my policjantami. Władze lotnicze nie chcą z nami współpracować. Chudzielec był ich żołnierzem. Jeśli oni nie pomogą, to któż, do cholery, nam pomoże? - Lituma zdmuchnął pianę ze swojego kufla i wypił piwo, otwierając usta jak krokodyl. - Skurwysyny. Gdybys'cie zobaczyli, jak go urządzili, nie bylibyście tak uszczęśliwieni zamiarem pójścia do burdelu. I zrozumielibyście, że nie mogę myśleć o niczym innym.

- Rozumiemy - powiedział Josefino. - Ale to nudne cały czas mówić o trupie. Nie zawracaj już więcej głowy, Lituma.

- Męczy cię to, ponieważ zostałeś gliną - powiedział Jose. - Powinieneś się uodpornić. Poza tym nie nadajesz się do tego. Gliniarz musi mieć serce z kamienia, a jak trzeba, musi być skurczybykiem. Ty jesteś raczej sentymentalnym zasrańcem.

- To prawda, jestem - zgodził się Lituma przygnębiony. - Nie mogę pozbyć się myśli o tym chudzielcu. Mam koszmary, wydaje mi się, że ciągną mnie za jaja jak jego. Biedaczek, zwisały mu prawie do kolan i były zgniecione jak jajka sadzone.

- Czy dotykałeś ich, bracie? - zaśmiał się Mono.

-A propos jaj, czy porucznik Silva już przeleciał grubą? - zapytał Jose.

- Ten numer wszystkich trzyma w napięciu — dodał Josefino. - Czy już przeleciał?

- Jak dalej będzie tak zwlekał, nie przeleci jej do śmierci - westchnął Lituma.

Jose wstał od stołu.

- No dobra, idziemy do kina, żeby przeczekać do północy. Teraz w burdelu jest stypa. W Variedades grają meksykański film z Rositą Quintana. Oczywiście gliniarz zaprasza.

- Nie mam pieniędzy nawet na to piwo - powiedział Li-tuma. - Dasz mi na kredyt, nie, Chunguita?

- Niech ci da na kredyt ta, którą już znasz - odparła zza lady znudzona Chunga.

- Wiedziałem, co odpowiesz - stwierdził Lituma. - Chciałem ci tylko dokuczyć.

- Dokuczaj tej, którą już znasz - ziewnęła Chunga.

- Dwa zero dla Chungi - zażartował Mono. - Prowadzi Chunga.

- Nie denerwuj się, Chunguita - powiedział Lituma. - Masz tu, ile ci się należy. I nie mieszaj w to mojej matki, biedna, nie żyje, jest pochowana w Simbili.

Chunga, kobieta wysoka i niewrażliwa, w nieokreślonym wieku, wzięła banknoty, przeliczyła je i wydała resztę, kiedy policjant i pozostali już wychodzili.

- Jedno pytanie, Chunguita - zawołał ją Josefino. — Czy jeszcze żaden klient nie rozbił butelki na twojej głowie za takie aroganckie odpowiedzi?

- Od kiedy jesteś taki ciekawy? - odparła kobieta, nawet na niego nie spojrzawszy.

- Więc pewnego dnia ktoś rozbije ją na twojej głowie za to, że jesteś tak sympatyczna.

- Założę się, że to nie będziesz ty - ziewnęła Chunga, znowu oparta o ladę, utworzoną ze stojących w szeregu baryłek, na których położono deskę.

Czterej niepokonani szli przez piaszczysty teren aż do szosy, przeszli przed klubem „śmietanki” towarzyskiej z Piury i udali się w kierunku pomnika ku czci Grau. Wieczór był spokojny, ciepły i gwiaździsty. Pachniało chlebem świętojańskim, kozami, oślimi ekskrementami i frytkami. Lituma nie mógł zapomnieć obrazu zmasakrowanego Palomina Molero. Pytał sam siebie, czy żałuje, że został gliniarzem, zamiast żyć sobie jako niepokonany. Nie, nie żałował. Choć to ciężka praca, teraz codziennie ma coś do jedzenia i jego życie pozbawione jest uczucia niepewności, które kiedyś mu towarzyszyło. Jose, Mono i Josefino gwizdali melodię walca, tworząc kontrapunkt. Lituma próbował sobie wyobrazić sentymentalną melodię bolera, które, według wszystkich, śpiewał chudzielec. Przy wejściu do Variedades pożegnał się ze swoimi kuzynami i Josefino. Okłamał ich, że kierowca ciężarówki z Internationalu wraca do Talary wcześniej, a on nie chce zostać bez środka lokomocji. Chcieli od niego wyciągnąć jakąś forsę, ale nie dał im ani grosza.

Ruszył w kierunku głównego rynku. Na jednym z rogów zauważył poetę Joaquina Ramosa. W oku miał monokl i ciągnął kozę, którą nazywał gazelą. Rynek pełen był ludzi, jakby miał się tam odbyć koncert orkiestry wojskowej. Lituma nie zwrócił uwagi na pieszych i pospiesznie, jak ktoś idący na randkę, przeszedł przez stary most w kierunku Castilli. Pomysł nabrał realnego kształtu, gdy pił piwo u Chungi. A jeśli nie będzie tej kobiety? A jeśli ona, aby zapomnieć o swoim nieszczęściu, przeniosła się do innego miasta?

Spotkał ją jednak w drzwiach domu, siedziała na ławeczce, wdychając świeże powietrze wieczoru i łuskając kolby kukurydzy. Przez otwarte drzwi glinianego domku, w pokoju oświetlonym lampą naftową, widać było ubogie umeblowanie: krzesła ze słomy, niektóre podziurawione, stół, kilka naczyń z tykwy, skrzynię, która pewnie służyła za kredens, i jakieś kolorowane zdjęcie. Chudzielec, pomyślał.

- Dobry wieczór - powiedział, zatrzymując się przed kobietą. Zauważył, że była boso i w tej samej czarnej sukience, którą miała na sobie tego ranka w komisariacie w Talarze.

Mruknęła „dobry wieczór” i spojrzała na niego, ale nie rozpoznała go. Wokół kilka chudych psów obwąchiwało się, warcząc. W oddali słychać było dźwięki gitar.

- Czy mógłbym chwilkę porozmawiać, dońo Asunto? - zapytał głosem pełnym szacunku. - O pani synku Palomino.

W półmroku Lituma zdołał zauważyć jej pomarszczoną twarz i małe oczka prawie zupełnie zakryte nabrzmiałymi powiekami, spoglądające na niego podejrzliwie i nieufnie. Czyżby zawsze miała takie oczy, czy spuchły jej od częstego płaczu w ciągu ostatnich dni?

- Nie poznaje mnie pani? Policjant Lituma z posterunku w Talarze. Byłem przy tym, kiedy porucznik Silva spisywał pani zeznania.

Kobieta przeżegnała się, mrucząc coś niezrozumiałego, i Lituma zauważył, że z trudem wstawała. Weszła do domu, zabierając ze sobą półmisek pełen ziaren kukurydzy i ławeczkę. On wszedł za nią. Jak tylko przekroczył próg, zdjął czapkę. Był pod wrażeniem myśli, że to dom chudzielca. Rozmowa z tą kobietą była jego własnym pomysłem. Miał nadzieję, że nie będzie kłopotów.

- Czy znaleziono ją? - wyszeptała kobieta tak samo drżącym głosem jak w Talarze, kiedy składała zeznania. Usiadła na krześle, a ponieważ Lituma patrzył na nią, nic nie rozumiejąc, podniosła głos: - Gitarę mojego syna. Czy znaleziono ją?

-Jeszcze nie - odrzekł, przypominając sobie, o co chodzi. Dońa Asunta bardzo nalegała, aby oddano jej gitarę, szlochała i jednocześnie odpowiadała na pytania porucznika Silvy. Ale po jej wyjściu ani on, ani porucznik nie pamiętali o prośbie. - Proszę się nie martwić. Prędzej czy później znajdziemy ją i osobiście ją pani przyniosę.

Ponownie przeżegnała się i Litumie wydawało się, że wypędza z niego diabła. Przypominam jej o nieszczęściu, pomyślał.

- Chciał zostawić ją tutaj, a ja powiedziałam mu: zabierz ją, zabierz - słuchał monotonnej mowy wydobywającej się z warg, za którymi ledwie można było zobaczyć jeden lub dwa spróchniałe zęby. - Nie, mamusiu, w bazie nie będę miał czasu grać, nie wiem, czy będzie jakaś szafa, aby ją schować. Niech zostanie tutaj, zagram, kiedy będę w Piurze. Nie, nie, synku, zabierz ją, żebyś się trochę rozerwał, żebyś mógł sobie akompaniować, kiedy będziesz śpiewać. Nie pozbawiaj się jej, przecież tak bardzo ją lubisz, Palomino. Ach! Ach! Ach! Biedny mój synek.

Zaczęła płakać. Lituma pożałował, że przyjechał i przywołał złe wspomnienia. Drapiąc się po karku, wymamrotał kilka pocieszających słów. Żeby coś robić, usiadł. Tak, zdjęcie przedstawiało chudzielca przyjmującego komunię. Przez dłuższą chwilę spoglądał na wydłużoną, spiczastą twarz brunatnego chłopczyka, ze starannie ułożonymi włosami. Ubrany na biało, ze świecą w prawej ręce i modlitewnikiem w lewej, szkaplerz na piersi. Fotograf podkolorował na czerwono jego wargi i policzki. Wyglądał na chorowitego chłopca. Twarzyczka pełna zachwytu, jakby spoglądał na Dzieciątko Jezus.

- Już wtedy bardzo pięknie śpiewał - szlochała dońa Asunta, wskazując na zdjęcie. - Ojciec Garcia pozwolił mu śpiewać solo w chórze i podczas mszy oklaskiwano go.

- Wszyscy mówią, że miał piękny głos - skomentował Lituma. - Mógłby być artystą, jednym z tych, którzy śpiewają w radio i dają koncerty. Wszyscy to mówią. Artyści nie powinni służyć w wojsku, powinni być zwolnieni.

- Palomino nie miał służyć w wojsku - powiedziała dońa Asunta. - Był zwolniony.

Lituma szukał jej spojrzenia. Kobieta przeżegnała się i znowu zaczęła płakać.

Słuchając jej płaczu, policjant obserwował owady, które latały wokół lampy. Były ich dziesiątki, brzęcząc, rzucały się na szkło raz i drugi, próbując dosięgnąć płomienia. Chciały popełnić samobójstwo, głupie.

- Czarownik powiedział, że kiedy ją znajdą, odszukają również ich - szlochała dońa Asunta. - Ci, którzy mają jego gitarę, są zabójcami. Mordercy! Mordercy!

Lituma przytaknął. Miał ochotę zapalić, ale zapalenie papierosa wobec bólu tej kobiety wydało mu się brakiem szacunku.

- Pani synek był zwolniony z wojska? - zapytał nieśmiało.

- Jedyny syn matki wdowy - wyrecytowała dońa Asunta. -Palomino był jedyny, gdyż pozostali dwaj zmarli. Takie jest prawo.

- To prawda, popełnia się wiele nadużyć. - Lituma ponownie podrapał się po karku, przekonany, że kobieta znowu zacznie płakać. - To znaczy, że nie powinni zabrać go do wojska? Ależ to pogwałcenie prawa! Gdyby go nie wzięli, na pewno by żył.

Dońa Asunta zaprzeczyła, wycierając oczy rąbkiem spódnicy. W oddali wciąż słychać było dźwięki gitary, a Litumie przyszła do głowy fantastyczna myśl, że tym, kto gra tam, w ciemnościach, nad brzegiem rzeki, patrząc w księżyc, jest chudzielec.

- Nie zabrali go, poszedł jako ochotnik - szlochała dońa Asunta. - Nikt go nie zmuszał. Został żołnierzem, bo tak chciał. Sam szukał nieszczęścia.

Lituma obserwował ją w milczeniu. Była tak niska, że gdy siedziała, jej bose stopy zaledwie dotykały podłogi.

- Wsiadł do autobusu, pojechał do Talary, zgłosił się do bazy i powiedział, że chce odbywać służbę w lotnictwie. Biedaczek!

Szukał śmierci, proszę pana. On sam, on sam! Biedny Palo-mino!

- Dlaczego nie powiedziała pani o tym porucznikowi Silvie, tam, w Talarze? - spytał Lituma.

- Przecież mnie o to nie pytał. Powiedziałam wszystko, o co mnie pytano.

To była prawda. Czy Palomino miał wrogów, czy ktoś mu groził, czy słyszała, że z kimś się kłócił lub bił, czy znała kogoś, kto miałby jakiś powód, by go skrzywdzić, czy powiedział pani, że ma zamiar uciec z bazy? Kobieta odpowiadała spokojnie na te wszystkie pytania: nie, nikt, nigdy. Ale było prawdą, że porucznikowi nie przyszło do głowy zapytać ją, czy chudzielec poszedł do wojska dlatego, że dostał wezwanie, czy jako ochotnik.

- To znaczy, że podobało mu się wojskowe życie? - zdziwił się Lituma. Wyobrażenie, jakie sobie stworzył o tym pieśniarzu, było więc fałszywe.

- Tego właśnie nie rozumiem! - szlochała dońa Asunta. - Dlaczego to zrobiłeś, synku? Ty jako żołnierz? Ty! Ty! I to tam, w Talarze? Samoloty spadają, chcesz, żebym umarła ze strachu? Jak mogłeś zrobić coś takiego bez porozumienia ze mną? Gdybym poprosił o radę, powiedziałabyś nie, mamusiu. Więc dlaczego, Palomino? Bo muszę jechać do Talary. Bo jest to sprawa życia i śmierci, mamusiu.

Raczej śmierci, pomyślał Lituma.

- Dlaczego wyjazd do Talary był dla pani syna kwestią życia i śmierci?

- Tego nigdy się nie dowiedziałam. - Dońa Asunta przeżegnała się po raz czwarty czy piąty. - Nie chciał mi o tym nic powiedzieć i zabrał swoją tajemnicę do nieba. Ach! Ach! Dlaczego mi to zrobiłeś, Palomino?

T7            £ Pobiedziska o»

1 /                 i                    * /

Szare koźlątko w białe cętki wsadziło głowę do pokoju i patrzyło na kobietę swoimi litościwymi, dużymi oczyma. Jakiś człowiek je zabrał, pociągając za sznur, na którym było uwiązane.

- Po krótkim czasie na pewno pożałował swojej decyzji - odezwał się Lituma. - Kiedy odkrył, że życie wojskowe to nie sielanka i dużo okazji do podrywania dziewczynek, tak jak sobie wyobrażał, lecz coś bardzo, bardzo ciężkiego. Być może dlatego zdezerterował. To przynajmniej rozumiem. Nie jest natomiast zrozumiałe, dlaczego go zabili. I to w tak okrutny sposób.

Głośno myślał, ale wydawało się, że dońa Asunta tego nie zauważyła.

To znaczy, że poszedł do wojska, aby wyjechać z Piury, bo to było dla niego sprawą życia lub śmierci. Ktoś mu groził, tutaj w mieście, i chudzielec myślał, że będzie bezpieczny w Talarze, na terenie bazy lotniczej. Ale nie mógł wytrzymać wojskowego życia i zdezerterował. Ten albo ci, przed którymi uciekał, znaleźli go i zabili. Ale dlaczego w taki sposób? Trzeba być szaleńcem lub potworem, by torturować tak chłopaka, który dopiero co przestał być dzieckiem. Wielu wstąpiło do wojska z powodu nieszczęśliwej miłości. To także mógł być zawód miłosny. Może zakochał się w jakiejś dziewczynie, która dała mu kosza lub oszukała go, i rozgoryczony, zdecydował się wyjechać. Dokąd? Do Talary. Jak? Zgłaszając się jako rekrut. Wydawało się to możliwe i jednocześnie niemożliwe. Zdenerwowany ponownie podrapał się w kark.

- Po co pan przyszedł do mojego domu? - zapytała nagle szorstko dońa Asunta.

Poczuł, że jest na przegranej pozycji. Więc po co przyszedł? Po nic, przez zwykłą, niezdrową ciekawość.

- Żeby poprosić panią o wskazanie jakiegoś śladu - wybełkotał.

Dońa Asunta patrzyła na niego z niesmakiem, a policjant pomyślał: Ona zdaje sobie sprawę, że kłamię.

- Czy nie zabrali mnie tam na trzy godziny i czy nie powiedziałam tego, co wiedziałam? - wyszeptała, odrętwiała z bólu. - Czego jeszcze chcecie? Czego jeszcze, czego jeszcze? Czy sądzicie, że wiem, kto zabił mojego syna?

- Niech się pani nie denerwuje - poprosił Lituma. - Nie chcę pani przeszkadzać, już idę. Dziękuję za gościnę. Poinformujemy panią, jeśli się czegoś dowiemy.

Wstał, powiedział szeptem „dobranoc” i wyszedł bez podania ręki, bo obawiał się, że dońa Asunta nie odwzajemni tego gestu. Włożył czapkę byle jak. Idąc piaszczystą ulicą z Castilli, pod jasnymi, niezliczonymi gwiazdami, uspokoił się. Już nie było słychać odległej gitary, tylko krzykliwe głosy dzieciaków, które biły się czy bawiły, rodzinne gadanie przy drzwiach domów i jakieś szczekanie. Co ci jest? pomyślał. Dlaczego jesteś taki niespokojny? Biedny chudzielec. Lituma już nie był tak naiwny jak przedtem, odkąd zrozumiał, jak okrutni mogą być ludzie na tym świecie. Przede wszystkim, rozważając z różnych stron, ofiarą wydawał się dobry chłopak, niezdolny skrzywdzić nawet muchy.

Dotarł do starego mostu i zamiast przejść po nim, by wrócić do miasta, wszedł do knajpy Riobar, którą zbudowano z drewna przy tym najstarszym w mieście moście, łączącym oba brzegi rzeki Piury. Miał gardło jak papier ścierny. W knajpie było pusto.

Zaledwie usiadł na taborecie, podszedł do niego Moises, właściciel i barman, o uszach wielkich jak dzwony. Nazywali go Dumbo.

- Nie mogę przyzwyczaić się do twojego munduru, Lituma -zakpił, podając mu sok ze śliwek. - Wyglądasz na przebierańca. A gdzie niepokonani?

- Poszli oglądać meksykański film - powiedział Lituma, pijąc łapczywie. - Muszę zaraz wracać do Talary.

- Fatalna sprawa z tym Molero - rzekł Moises, częstując papierosem. - Czy to prawda, że ucięli mu jaja?

- Nie ucięli, lecz rozerwali jednym szarpnięciem - wymruczał zły Lituma. To była pierwsza rzecz, o którą wszyscy pytali. Teraz także Moises zacznie żartować na temat jaj chudzielca.

- No dobrze, to to samo. - Dumbo poruszył swoimi ogromnymi uszami, jakby to były skrzydła wielkiego owada. Miał duży nos i bujną bródkę. Osobliwa postać.

- Znałeś tego chłopaka? - zapytał Lituma.

- Ty także, jestem pewny. Nie przypominasz go sobie? Ci z wyższych sfer angażowali go do wykonywania serenad. Namawiali go, by śpiewał podczas fiest, na procesjach, w klubie Grau. Śpiewał jak Leo Marini, przysięgam ci. Musiałeś go znać.

- Wszyscy mi to mówią. Leonowie i Josefino opowiadają, że byliśmy razem pewnego wieczoru, kiedy poprosili go, aby zaśpiewał u Chungi. Ale ja nic sobie nie przypominam.

Zacisnął powieki i jeszcze raz wyobraził sobie te wszystkie noce, tak podobne do siebie, które spędził przy drewnianym stoliku pełnym butelek, w dymie, który gryzł w oczy, wśród oparów alkoholu, głosów pijaków, zamazanych postaci, gitary wygrywającej melodie peruwiańskich walców. Czy w tym zamęcie wieczorów potrafi odróżnić ten pieszczotliwy, barwny i młodzieńczy głos, który zachęcał do tańca, do objęcia kobiety i do szeptania jej do ucha pięknych słów? Nie, nie potrafił odnaleźć go w swojej pamięci. Jego kuzyni i Josefino mylili się. Nie było go tam, nigdy nie słyszał, jak śpiewa Palomino Molero.

- Czy już wiecie, kim są mordercy? - spytał Moises, wypuszczając dym nosem i ustami.

-Jeszcze nie - odpowiedział policjant. - Byłeś' jego przyjacielem?

- Czasami przychodził, by napić się soku - odparł barman. -Nie byliśmy przyjaciółmi, ale rozmawialiśmy ze sobą.

— Był wesoły, rozmowny, czy raczej poważny i antypatyczny?

- Milczący i nieśmiały - odrzekł Moises. - Romantyk, typ poety. Szkoda, że wzięli go do wojska, musiał cierpieć z powodu koszarowego rygoru.

- Nie zabrali go, był zwolniony ze służby - powiedział Lituma, smakując ostatnie krople soku ze śliwek. - Zgłosił się jako ochotnik. Jego matka nie rozumie tego. I ja także.

- Takie rzeczy robią rozczarowani kochankowie. - Dumbo poruszył uszami.

- I ja tak myślę - zgodził się Lituma. - Ale to nie wyjaśnia, kto go zabił ani dlaczego.

Grupa ludzi weszła do baru i Moises poszedł ich obsłużyć. Był już czas, żeby poszukać kierowcy ciężarówki z Internatio-nalu, który zabierze go z powrotem do Talary, ale Lituma czuł, że ogarnia go wielkie lenistwo. Nie poruszył się. Wyobrażał sobie chudzielca, jak stroi gitarę, widział go w cieniu ulic, gdzie mieszkali biali z Piury, u stóp okratowanych okien i balkonów ich narzeczonych i dziewczyn. Czarował je swoim pięknym głosem. Widział go potem przyjmującego napiwek za wykonaną serenadę. Czy za pieniądze zebrane w ciągu wielu miesięcy kupił sobie gitarę? Dlaczego wyjazd do Piury był dla niego sprawą życia lub śmierci?

- Teraz sobie przypominam - powiedział Moises, szybko poruszając uszami.

- Co? - Lituma położył na ladzie pieniądze za sok.

- Że był po uszy zakochany, po uszy. Opowiadał mi trochę o tym. Niespełniona miłość. Powiedział mi to.

- Jakaś mężatka?

- Skąd mam wiedzieć, Lituma! Jest wiele niedostępnych kobiet. Na przykład zakochać się w zakonnicy. Ale przypominam sobie dokładnie, że pewnego dnia słyszałem, jak to mówił. Dlaczego masz tak zgorzkniałą minę, chudy śpiewaku? „Ponieważ jestem zakochany, Moises”, odpowiedział, „a moja miłość jest niespełniona”. Z tego więc powodu zgłosił się do wojska.

- Nie powiedział ci, dlaczego jego miłość była niespełniona? W kim się zakochał?

Moises zaprzeczył jednocześnie ruchem głowy i uszu.

- Tylko że spotykał się z nią po kryjomu. I że wieczorami z daleka śpiewał jej serenady.

-Już to widzę - powiedział Lituma. Wyobraził sobie chu-dzielca uciekającego z Piury ze strachu przed zazdrosnym mężem, który groził mu śmiercią. - Gdybyśmy wiedzieli, w kim był zakochany, dlaczego jego miłość była niespełniona, to by nam wiele wyjaśniło. Być może to okrucieństwo, z którym go masakrowali, ma swoje wytłumaczenie: wściekłość zazdrosnego męża.

- Jeśli to coś da, mogę ci powiedzieć, że jego ukochana mieszka w pobliżu lotniska - dodał Moises.

- W pobliżu lotniska?

- Pewnego wieczoru rozmawialiśmy tutaj, Palomino Molero siedział tam, gdzie ty teraz. Usłyszał, że mój kolega jedzie do Chiclayo, i zapytał go, czy mógłby zabrać go na lotnisko. „I co będziesz robił o tej porze na lotnisku, chudy śpiewaku?” „Zaśpiewam serenadę dla mojej ukochanej, Moises”. To znaczy, że ona mieszka tam w okolicy.

- Ale tam nikt nie mieszka, tam jest tylko piasek i drzewa chlebowe, Moises.

- Pomys'1 trochę, Lituma. - Dumbo poruszył uszami. - Szukaj, szukaj.

- To prawda. - Policjant podrapał się w kark. - W pobliżu jest baza lotnicza, domy lotników.

III

- Tak, tak, domy lotników - powtórzył porucznik Silva. - To jest trop. Teraz ten skurczybyk nie będzie mógł powiedzieć, że traci z nami czas.

Ale Lituma zdał sobie sprawę z tego, że choć porucznik rozmawia z nim i mówi o spotkaniu z szefem bazy lotniczej, wszystkie jego myśli skupione są wokół dońi Adriany, która zamiatała knajpę. Jej ruchy, szybkie i nieskrępowane, unosiły czasami nad kolana rąbek spódnicy, ukazując grube i twarde udo. Kiedy pochyliła się, aby zebrać śmieci, ukazały się koniuszki jej piersi, jędrnych i swobodnych pod lekką sukienką z perkalu. Oczy oficera nie pomijały żadnego ruchu kobiety i błyszczały pełnym pożądania blaskiem. Dlaczego dońa Adriana tak bardzo podniecała porucznika? Lituma nie rozumiał tego. Porucznik był biały, młody, dobrze się prezentował z blond wąsami i w słonecznych okularach, które rzadko zdejmował; każdą dziewczynę z Talary mógłby zdobyć bez najmniejszego wysiłku. Ale jego interesowała tylko dońa Adriana. Wyznał to Litumie: „Do cholery, szaleję za grubą”. Czy ktoś go zrozumie? Miała tyle lat, że mogłaby być jego matką, pośród jej gładkich włosów widoczna była siwizna, poza tym była gruba, jedna z tych, które nazywają „pas z opony samochodowej”. Była żoną Matiasa, rybaka, który łowił w nocy i sypiał w dzień. Pokój za knajpą służył im za mieszkanie. Mieli dużo dorosłych już dzieci, które żyły na własny rachunek. Dwóch synów pracowało jako robotnicy w International Petroleum Company.

- Panie poruczniku, jeśli pan nadal będzie tak spoglądał na dońę Adrianę, straci pan wzrok. Niech pan przynajmniej włoży okulary.

- Rzecz w tym, że z każdym dniem staje się piękniejsza - mruczał oficer, nie spuszczając wzroku ze szczotki doni Adriany. Potarł o spodnie serdeczny palec ozdobiony złotym sygnetem i dodał: - Nie wiem, co ona robi, ale prawdą jest, że z każdym dniem staje się bardziej kobieca i atrakcyjna.

Czekając na taksówkarza, wypili kubek koziego mleka i zjedli kanapkę z tłustym serem. Pułkownik Mindreau wezwał ich na godzinę ósmą trzydzieści. Byli jedynymi gośćmi w knajpce, wybudowanej z trzciny, plecionki i blachy falistej, z półkami pełnymi butelek, puszek i skrzynek, ze stolikami na krzywych nogach, z prymusem w kącie, na którym dońa Adriana przygotowała posiłki dla swoich stołowników. W głębi, przez dziurę w ścianie pozbawionej drzwi, widać było pokoik, w którym spał Matias po nocy spędzonej na pełnym morzu.

- Nie wie pani, jakie komplementy prawił pod pani adresem porucznik, kiedy pani zamiatała - powiedział Lituma, uśmiechając się słodko. Właścicielka knajpy z miotłą w ręku zbliżyła się, kręcąc biodrami. - Mówił, że pomimo swoich lat i paru kilogramów, jest pani najbardziej kuszącą kobietą w Talarze.

— Mówię tak, bo w to wierzę — wyszeptał porucznik Silva, robiąc minę donżuana. - A poza tym to prawda. Dońa Adriana doskonale to wie.

- Zamiast wygadywać bzdury matce rodziny, niech pan powie temu porucznikowi, aby zrobił swoją robotę - westchnęła dońa Adriana, siadając na ławeczce obok lady, i przybrała smutną minę. - Niech pan mu powie, by zamiast dokuczać mężatkom, odszukał morderców tego chłopaka.

- A jeśli ich znajdę, to co? - Porucznik nieprzyzwoicie mlasnął językiem. - Czy nagrodą będzie jedna noc z panią? Jeśli tak, to znajdę ich i przyprowadzę zakutych w kajdanki. Staną u pani stóp, przysięgam.

Mówi to, jakby miał ją w łóżku, pomyślał Lituma. Gra porucznika bawiła go do chwili, w której przypomniał sobie o chudzielcu. Gdyby ten skurczybyk, pułkownik Mindreau, chciał współpracować, wszystko byłoby łatwiejsze. On jeden musiał mieć jakieś informacje, mógł wypytać załogę bazy i jeśli chciałby pomóc, z pewnością pojawiłby się jakiś ślad i złapaliby tych skurwysynów. Ale pułkownik Mindreau to egoista. Dlaczego odmówił im pomocy? Ponieważ lotnicy uważali się za książęta o błękitnej krwi, a policję traktowali z góry i poniżali ją.

- Niech mnie pan puści, albo obudzę Matiasa - rozzłościła się kobieta, szarpiąc się. Podawała porucznikowi paczkę papierosów Inca, a ten chwycił ją za rękę. - Niech pan obmacuje swoją służącą, bezczelny, a nie matkę rodziny.

Porucznik puścił ją, by zapalić papierosa, a doni Adrianie przeszła złość. Zawsze była taka: komplementy i obmacywanie wzbudzały w niej gniew i irytację, ale w głębi może i lubiła to. Każda z nich ma w sobie coś z dziwki, pomyślał policjant, przygnębiony.

- W miasteczku o niczym innym się nie mówi - stwierdziła dońa Adriana. - Mieszkam tu od urodzenia i nigdy, w ciągu wszystkich tych lat nie zdarzyło się, by zabito kogoś z takim okrucieństwem. Tu ludzie zabijają się jak Bóg przykazał, walcząc jak równy z równym, jeden na jednego. Ale żeby krzyżować, torturować! A wy nic nie robicie, co za wstyd.

- Robimy, mamusiu. Ale pułkownik Mindreau nie pomaga nam. Nie pozwala mi przeprowadzić dochodzenia ws'ród kolegów Palomina Molero. Oni na pewno coś wiedzą. To z jego winy jesteśmy w ślepej uliczce. Ale dowiemy się prawdy wcześniej czy później.

- Biedna matka tego chłopaka - westchnęła dońa Adriana. -Pułkownik uważa się za cesarza rzymskiego, wystarczy zobaczyć go, kiedy przychodzi do miasteczka, prowadząc pod rękę swoją córkę. Nikogo nie pozdrawia, nikogo nie widzi, nikogo. A ona jest jeszcze gorsza. Co za zarozumialstwo!

Nie było jeszcze ósmej, a słońce już paliło. Złociste promienie przenikały maty i docierały przez szpary w trzcinach i blasze. Knajpa wyglądała jak przekłuta błyszczącymi oszczepami, na których unosiły się drobiny kurzu i przelatywały dziesiątki much. Na ulicach nie było dużo ludzi. W ciszy, która panowała, Lituma mógł usłyszeć szmer cofającej się fali. Morze szumiało bardzo blisko. Powietrze przesiąknięte było przyjemnym zapachem, który świetnie wpływał na samopoczucie, ale był mylący, gdyż sugerował dobrze utrzymane plaże o przezroczystych wodach. A morze w Talarze zawsze było zanieczyszczone resztkami ropy naftowej i śmieciami ze statków stojących w porcie.

- Matias mówi, że chłopak miał boski głos, że był artystą! -wykrzyknęła dońa Adriana.

- Czy don Matias znał Palomina Molero? - zapytał porucznik.

- Słuchał go przez kilka wieczorów, kiedy przygotowywał sieci.

Stary Matias Querecotillo i jego dwóch pomocników właśnie ładowali sieci i przynętę na „El Leon de Talara II”, kiedy nagle ich uwagę zwróciły dźwięki gitary. Księżyc był tak jasny i lśniący, że nie trzeba było zapalać latarki, aby zobaczyć, że tą grupką cieni na plaży było pół tuzina żołnierzy z bazy lotniczej. Palili, siedząc na piasku wśród łódek. Kiedy chłopak zaczął śpiewać, Matias i pomocnicy odłożyli sieci na bok i zbliżyli się do nich. Chłopak miał ciepły głos, o brzmieniu, które sprawiało, że miało się ochotę płakać, a po plecach przechodziły ciarki. Śpiewał Dwie dusze, a kiedy skończył, oklaskiwali go. Matias Querecotillo poprosił o pozwolenie na uściśnięcie dłoni śpiewaka. „Przypomniał mi pan moją młodość”, pogratulował mu. „Zasmucił mnie pan”. Tam właśnie dowiedział się, że Palomino Molero jest jednym z żołnierzy z ostatniej rekrutacji i że pochodzi z Piury. „Mógłbyś śpiewać w radio Piura, Palomino”, stwierdził jeden z żołnierzy. Od tej pory mąż doń i Adriany widział go jeszcze parę razy na tej samej plaży, wśród zakotwiczonych łodzi, w porze kiedy przygotowywali „El Leon de Talara” do wypłynięcia. Za każdym razem przerywał robotę, by móc go posłuchać.

- Jeśli Matias tak powiedział i zrobił, nie ma wątpliwości, że chłopak miał anielski głos - zapewniła kobieta. - Ponieważ Matias nie wzrusza się tak łatwo, raczej jest oziębły.

Podała mu to na tacy, pomyślał Lituma, a porucznik oblizał się jak kot.

- Chce pani przez to powiedzieć, dońo Adrianito, że on już nie może? Ja mógłbym panią rozgrzać, jeśli pani zechce. Ja jestem raczej jak rozżarzony węgiel.

- Nie potrzebuję, aby mnie ktoś rozgrzewał - roześmiała się. - Kiedy jest mi zimno, ogrzewam swoje łóżko butelkami z wrzącą wodą.

- Ciepło ciała ludzkiego jest przyjemniejsze, mamusiu - wyśpiewał porucznik Silva, wysuwając wargi w kierunku dońi Ad-riany, jakby chciał ją wyssać.

W tym momencie pojawił się don Jerónimo, który ich szukał. Nie mógł przyjechać taksówką aż do knajpy, ponieważ ugrzązłby na tej piaszczystej ulicy. Zostawił więc swojego forda na lotnisku, jakieś sto metrów dalej. Porucznik Silva i policjant podpisali rachunek za śniadanie i pożegnali się z właścicielką. Na zewnątrz żar słońca uderzył ich bez litości. Mimo że dochodziło dopiero piętnaście po ósmej, było gorąco jak w południe. W tym oślepiającym świetle wydawało się, że rzeczy i ludzie mogą rozpłynąć się w każdej chwili.

- Talara jest pełna plotek - zaczął don Jerónimo, kiedy szli i ich stopy tonęły w miękkim gruncie. - Niech pan złapie tych morderców, inaczej powieszą pana, poruczniku.

- Niech mnie powieszą. - Silva wzruszył ramionami. - Przysięgam, że ja go nie zabiłem.

- Sporo plotkują - splunął taksówkarz, kiedy dotarli do samochodu. - Czy nie piekły pana uszy?

- Nigdy mnie nie pieką - odparł porucznik. - A dlaczego?

- Że tuszujecie sprawę, ponieważ mordercy to grube ryby. -Don Jerónimo kręcił korbą, aby zapalić silnik. Powtórzył, robiąc oko: - Panie poruczniku, to prawda o tych grubych rybach?

- Nie wiem, czy grube, czy chude, nie wiem, czy ryby, czy rekiny. - Oficer usiadł na przednim siedzeniu. - Ale tak samo zapłacą. Porucznik Silva ma głęboko w dupie te grube ryby, don Jerónimo. A teraz niech pan się pospieszy, nie chcę się spóźnić na spotkanie z pułkownikiem.

To prawda, porucznik był porządnym człowiekiem, dlatego też Lituma darzył go szacunkiem i podziwem. Był pyskaty, grubiański, nieco popijał, a jeśli chodzi o grubą bufetową, tracił głowę, ale od kiedy Lituma pracował pod jego zwierzchnictwem, widział, jak zawsze we wszystkich dochodzeniach i sprawach, które docierały do komisariatu, starał się być sprawiedliwy. I nikogo nie faworyzował.

- Co odkryliście do tej pory? - Don Jerónimo przyciskał klakson, ale chłopcy, psy, świnie, osły i kozy, które przechodziły przed taksówką, nawet nie przyspieszyły kroku.

- Ani gówna - przyznał porucznik z grymasem.

- To niewiele - zakpił taksówkarz.

Lituma usłyszał, jak jego szef powtarza to, co już powiedział tego poranka:

- Dziś coś odkryjemy, czuję to w powietrzu.

Byli już na krańcach miasteczka, po lewej i po prawej stronie widoczne były wieże szybów naftowych, wznoszące się ponad kamienistym pustym terenem. W dali błyszczały dachy bazy lotniczej. Oby cokolwiek! powiedział sobie Lituma jak echo. Czy kiedyś dowiemy się, kto i dlaczego zabił chudzielca?

Bardziej niż pragnienie sprawiedliwości lub zemsty odczuwał ciekawość, by zobaczyć ich miny, by usłyszeć, jakie mieli powody, by zrobić im to, co oni zrobili z Palominem Molero.

Na posterunku bazy dyżurny oficer zbadał ich od stóp do głów, jakby ich nie znał. I kazał im czekać w palącym słońcu, nie zapraszając do biura, gdzie mogliby się ukryć w cieniu. Czekając, Lituma rzucał okiem dookoła. Kurwa, co za szczęściarze! Żyć i pracować w takim miejscu! Po prawej stronie stał szereg domów oficerów. Wszystkie takie same, drewniane, postawione na palach, pomalowane na niebiesko i biało, z ogródkami pełnymi geranium, dobrze utrzymane, z siatkami przeciw owadom w oknach i drzwiach. Zobaczył kobiety z dziećmi, dziewczyny

podlewające kwiaty, słyszał śmiechy. Cholera! Ci lotnicy żyli prawie tak dobrze ]z\tgringos z Internationalu. Tylko pozazdrościć - wszystko czyste i uporządkowane. Mieli nawet basen, z tyłu, za domami. Lituma nigdy go nie widział, ale wyobrażał go sobie pełen kobiet i dziewczyn, które opalają się w kostiumach kąpielowych i oblewają wodą. Po lewej stronie wznosiły się magazyny, hangary, biura, w głębi rozciągało się lotnisko. Kilka samolotów tworzyło trójkąt. Ależ beztrosko żyją za swoimi murami i kratami. Żyją tak jak w filmie. Gringos i lotnicy mogli patrzeć z góry na mieszkańców Talary, którzy smażyli się z gorąca tam, w dole, w miasteczku przyciśniętym do brzegu brudnego i zapuszczonego morza. Przelatując nad Talarą od strony bazy, można było zobaczyć domki inżynierów, techników i wysokich urzędników z Internationalu położone na skalistym wzniesieniu, za kratami strzeżonymi dzień i noc przez uzbrojonych strażników. Oni także mieli swój basen z trampoliną, a w miasteczku plotkowano, że ich kobiety kąpały się półnagie.

Wreszcie, po długim oczekiwaniu, pułkownik Mindreau przyjął ich w swoim biurze. Gdy szli pośród oficerów i żołnierzy, Litumie przyszło do głowy: Niektórzy z nich wiedzą, co się stało, cholera.

- Wejść! - rzucił pułkownik zza biurka.

Stuknęli obcasami w progu i weszli do środka. Na biurku ujrzeli kalendarz, peruwiański proporczyk, notatnik, dokumenty, ołówki i kilka zdjęć pułkownika Mindreau z córką, a także jej samej - dziewczyny o poważnej wydłużonej twarzy. Wszystko było pedantycznie uporządkowane, również szafy, dyplomy i wielka mapa Peru, która służyła jako tło dla sylwetki szefa bazy lotniczej w Talarze. Pułkownik Mindreau był niskim, silnym mężczyzną z siwizną na skroniach i szpakowatym wąsikiem, bardzo starannie przystrzyżonym. Sprawiał takie wrażenie, jak i jego biurko. Spojrzał na nich małymi, szarymi i przenikliwymi oczyma, bez najmniejszego gestu powitania.

- Czym mogę służyć? - mruknął z uprzejmością, która kontrastowała z jego lodowatym obliczem.

- Przychodzimy jeszcze raz w sprawie morderstwa Palomina Molero - zaczął porucznik z szacunkiem. - Prosimy o współpracę, panie pułkowniku.

— Czy nie współpracowałem do tej pory? - przerwał mu pułkownik Mindreau. W jego głosie wyczuwało się nutę kpiny. -Czyż trzy dni temu nie byliście w tym samym biurze? Jeśli pan zgubił raport, który panu dałem, mam kopię.

Otworzył szybko teczkę, którą miał przed sobą, wyciągnął papierek i przeczytał bezbarwnym ochrypłym głosem: