Krucjata - Agata Konefał - ebook

Krucjata ebook

Agata Konefał

4,8

10 osób interesuje się tą książką

Opis

EDU TIAR TO ŚWIAT OGNIA I BŁYSKAWIC, SKRZYDEŁ I PAZURÓW, ANIOŁÓW I DEMONÓW.

 

Sharleen została niesprawiedliwie osądzona i skazana na krucjatę za zbrodnie, których nie popełniła. Uwikłana w polityczną grę stojących u władzy archaniołów, postanawia dowiedzieć się za wszelką cenę, dlaczego ją to spotkało. Udając posłuszną, wyrusza na polowanie i zabiera ze sobą starą przepowiednię.

 

Mainard od lat strzeże tajemnic swego rodu, na którego czele stanie w przyszłości. Choć mogą one wyjść na jaw, oferuje Sharleen pomoc w odkryciu prawdy ukrytej za rozprzestrzeniającym się w Imperium Eadorath chaosie. W ten sposób dowiaduje się, że nie tylko on ma niebezpieczne sekrety.

 

Aeron jest jednym z dwudziestu jeden następców tronu Króla Demonów. Wierzy, że tylko on zdoła ocalić królestwo przed upadkiem, dlatego nie waha się stanąć do walki o władzę na śmierć i życie ze swoimi braćmi i siostrami. Zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel.

 

ICH LOSY WIĄŻE NIĆ PRZEZNACZENIA.

 

Podążając po ścieżce kłamstw i niedomówień, każde z nich musi stoczyć własną batalię i zdecydować, po której stoi stronie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 932

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (27 ocen)
23
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katwie325

Nie oderwiesz się od lektury

Krucjata to pierwszy tom porywającej sagi fantastycznej stworzonej przez Agatę Konefał. Książka została wydana przez Wydawnictwo Papierowy Smok. Nie potrafię ukryć, że w Krucjacie zakochałam się od pierwszych stron. W gruncie rzeczy czytałam ją już 5 razy, ale mimo to wciąż zdumiewa mnie, że ciągle czuję się jak mała dziewczynka, która dostała nową zabawkę. Każda kolejna lektura sprawia, że emocje, które towarzyszyły mi przy pierwszym czytaniu, ulegają spotęgowaniu. Napisanie książki, która za każdym razem działa na czytelnika równie mocno, lub wręcz mocniej, wymaga prawdziwego talentu. W Krucjacie autorka popisała się wszelkimi umiejętnościami pisarskimi. Stworzyła niezwykle rozbudowany świat, pełen intryg, tajemnic oraz akcji. Fabuła, choć może nie pędzi na łeb na szyję, cały czas trzyma w napięciu i buduje w głowie czytelnika podejrzenia na temat tego, co będzie dalej. A mimo to, książka cały czas zaskakuje. Edu Tiar to fenomenalnie rozbudowany świat. Sprawia, że książka jako cał...
30
Klaudia961502

Nie oderwiesz się od lektury

Rany chciałabym wam tyle powiedzieć a nie wiem od czego zacząć. Śledziłam karierę pisarską autorki od początku i to jak się rozwinęła przez ten czas jest niesamowite. Krucjata to zupełnie inny poziom. Znajdziecie tu niezwykłe rozbudowany świat. Ogrom bohaterów, część z nich ma swoje własne POV. Potwory, anioły, które nie są tak dobre jak myślą i demony, które są lepsze niż myślano. Rozbudowaną hierarchię i polityke a do tego magiczne moce, które służą do zabijania potworów ale nie tylko. Zaczynając od władzy nad żywiołami, przez magię leczniczą i na koniec tą, która pęta umysły. Są też ludzie, zwani kapłanami, którzy władają nietypową mocą. Część tej magii okupiona jest ceną straszliwą o czym przekonały się gromowładne, w tym nasza główna bohaterka. Swoją drogą Sharleen to ciekawa postać. Nie od razu ją polubiłam jednak jej sarkastyczny humor i dobre serce przekonały mnie do niej. Pokazały jaką naprawdę jest osobą. Jej historia jest bardzo smutna i cieszę się, że chociaż przez chwilę ...
20
Kotwksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Cóż to jest za wyjątkowa książka! I to nie tylko wyjątkowa dla mnie, a zwyczajnie wyróżniająca się na tle innych książek, jakie miałam kiedykolwiek przyjemność czytać. Pierwszym na co zwróciłam uwagę rozpoczynając lekturę "Krucjaty" był język i styl, jakim została napisana. A może właśnie nie zwróciłam uwagi? Bo tej książki się nie czyta. Przez nią się płynie! Nie wiem kiedy pożerałam kolejne strony, czas dla mnie nie istniał. Już od pierwszego rozdziału powieść ta wciąga niesamowicie; nie wiedząc kiedy dotarłam do stu stron, potem do dwustu, potem do połowy książki i nim się spostrzegłam - skończyłam ją. Choć na pierwszy rzut oka "Krucjata" wydaje się cegiełką, kompletnie się tego nie odczuwa czytając. Duży wpływ ma na to jednak nie tylko styl, ale także humor w książce! Równowaga między nim a scenami dramatycznymi jest idealnie zachowana, nie odczuwamy by opowieść była niepoważna, ale jednocześnie w momentach, gdy robi się naprawdę ciężko, autorka świetnie rozładowuje napięcie. Bo m...
20
Szynkour

Z braku laku…

Wersja telegraficzna: Część jest tragiczna i zbędna, sprawiająca wrażenie pierwszych prób rozwinięcia notatek. Część jest przyjemnym romantasy, które nie grzeszy ambicją, ale daje satysfakcję. Część jest kiepsko opracowana, ujdzie. Wersja dla wytrwałych: Początek trochę drewniany, jednak nie na tyle, żebym książkę przekreśliła na starcie. Potem weszła Polska Szkoła Koloryzacji, czyli wciskanie koloru włosów postaci na każdej stronie, najlepiej w każdym akapicie. Nawet wtedy, gdy to jedynie dezorientację wprowadza (może rodzime autorki powinny dawać tabelki z kolorem włosów, tak jak inni umieszczają mapki świata?). Co tam, przynajmniej nie ma "spojrzałem na nią", tylko "spojrzałem na blondynkę", teraz podmiot jest najbardziej określony. Po wyeliminowaniu PSK pewnie z 50 stron mniej by wyszło. Dalej, jeszcze w pierwszej setce, autorka machnęła przepowiednię w formie prostego wierszyka, z zerową gracją zdradzając dalszą fabułę, przy okazji robiąc z bohaterki idiotkę, która uważa, że dwa...
10
Jednorozec_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie genialna, wręcz sama się czyta! Autorka stworzyła naprawdę wspaniałą, wciągającą historię i cudownych bohaterów. Polecam! ♥︎
10

Popularność




Copyright © by Agata Konefał, Rzeszów 2023

Copyright © by Wydawnictwo Papierowy Smok, Rzeszów 2024

OKŁADKA

Agnieszka Zawadka

KOREKTA I REDAKCJA

Aleksandra Bednarek

Katarzyna Wieczorek

SKŁAD I ŁAMANIE

Ortograf

ISBN: 978-83-68071-02-3

Książka oraz żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie na użytek własny ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc w niniejszej książce są przypadkowe i stanowią w całości wytwór wyobraźni autorki.

Dla wszystkich, którym wmawiano, że są słabi.

Nikt — być może i Wy sami — nie zdaje sobie

sprawy, jak silni jesteście.

Rozdział 1

Sharleen

STO dni i dwadzieścia dwie godziny. Tyle czasu spędziła w celi, czekając na proces oraz wyrok. Zdołała zapoznać się z każdą rysą i plamą na kamiennych murach. Ciemność stała się jej bliższą przyjaciółką niż w dotychczasowym życiu, więc gdy przed celą rozjaśniało światło kryształów, zmrużyła oczy skrzywiona. Z zaciśniętymi ustami i zmarszczonym czołem spojrzała na dwóch strażników w ciężkich, płytkowych zbrojach.

Wreszcie nadeszła ta chwila. Trzasnął zamek, kiedy jeden z mężczyzn otworzył drzwi więziennej klitki. Uchylił je, wywołując piskliwe skrzypienie zawiasów.

– Proszę z nami – powiedział beznamiętnym tonem.

Posłusznie wstała i podeszła bliżej. Spostrzegłszy łańcuch, mocno zacisnęła zęby. Pozwoliła przypiąć ogniwa do kajdan, które uciskały jej nadgarstki. Upokorzenie wezbrało w niej jak fala, ale nie powiedziała słowa, gdy strażnicy rzucili jej taksujące spojrzenia, a potem pociągnęli za sobą.

Przeszli przez lochy, aż pod schody, które prowadziły do szerokich, mosiężnych drzwi. Sharleen zlustrowała ich zdobienia widoczne w delikatnie pulsującym świetle kryształów. Nie powinno jej tu być. Nie powinna być skuta okowami z żelaza i kamritu — grafitowego kamienia pochłaniającego magię. Była niewinna.

Strażnicy pociągnęli za pęta, żeby przyśpieszyła kroku. Syknęła na nich, ale nawet się nie obejrzeli. Mieli tupet tak się z nią obchodzić. Więźniarka, czy nie, nie pozbawiono jej statusu społecznego. Powinni się z tym liczyć, a nie nonszalancko pokonywać stopnie, które prowadziły ku wysokim, łukowatym, ozdobionym rycinami drzwiom.

A może mieli do tego prawo? Mimo nazwiska nadal była tylko jedną z wielu. Poza tym w tej chwili z pewnością nie wyglądała jak ktoś ważny. Była brudna, w podartym ubraniu i miała skołtunione włosy. Bardziej przypominała żebraczkę niż wielokrotnie odznaczoną pogromczynię potworów.

Jeden z mężczyzn otworzył drzwi prowadzące do… Dokąd właściwie? Sharleen uniosła głowę i spotkała się z wieloma spojrzeniami. Rzędy ław ciągnęły się w dal, nie pozwalając jej zobaczyć sali w całości, ale dziesiątki twarzy zwrócone w jej stronę i odbijająca się nań mieszanka emocji w zupełności wystarczały.

Sąd Imperialny. Po pojmaniu przewieziono ją podziemnymi korytarzami aż do lochów pod tą kolosalną budowlą. Nie mogła uwierzyć, że wcześniej się tego nie domyśliła.

Strażnicy znów szarpnęli za łańcuch, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Ruszyła za nimi przez ogromne pomieszczenie. Mijała loże widzów z uniesioną głową, aż wyszła poza rzeźbione poręcze z marmuru. Wstąpiła na szeroki na półtora metra pomost i podeszła do otoczonej barierką wysepki. Strażnicy przykuli ją do żelaznego słupa, jakby była jakimś żądnym krwi stworzeniem, co dodatkowo pogorszyło jej samopoczucie. Pod sobą ujrzała pogrążoną w ciemnościach czeluść, a na wprost Ławę Zaprzysiężonych.

Kiedy pierwszy zbrojny się wyprostował, posłał Sharleen dziwne spojrzenie. Próbował jej coś przekazać? Jeśli tak, to w obecnym stanie nie była zdolna go zrozumieć. Skupiła się na zdobiących ściany freskach, od których odbijały się szepty gapiów. Nie rozumiała, po co z jej procesu robiono takie widowisko ani dlaczego tak długo czekała na wyrok. Nie zasługiwała na karę za czyny, jakich się nie dopuściła.

Kryształy powoli przygasły, pogrążając prawie całą salę w ciemnościach. Tylko na uwięzioną kobietę padał strumień światła i częściowo na ławy po obu jej stronach. Sharleen ostatni raz obrzuciła wzrokiem otoczenie. Zauważyła w kącie skrybę i parę znajomych twarzy wśród świadków. Na jednej z nich pojawił się cień pokrzepiającego uśmiechu, przez co natychmiast odwróciła głowę. Przygryzła wargę, skupiając się na kajdanach na swoich nadgarstkach.

Przeklęte żelastwo. Przeklęty kamrit. Oba minerały blokowały dostęp do mocy, przez co od tygodni doskwierał jej wewnętrzny dyskomfort.

Zadrżała, gdy po sali poniósł się stukot drewnianego młotka. Uniosła wzrok na mężczyznę, który zasiadł na miejscu sędziego. Rozpoznała go. Giusto Dexiá. Jak zawsze nie robił przyjemnego wrażenia. Był barczysty i dość wysoki. Miał ziemisty odcień skóry, który znacznie ciemniał przy zapadniętych, głęboko osadzonych oczach. Na garbatym nosie spoczywały okrągłe okulary; ciemne, naznaczone pasmami siwizny włosy zaś były gładko zaczesane do tyłu. Zacisnął wąskie, nieco sinawe usta ukazujące się zza krótkiego zarostu i zmierzył chłodnymi, seledynowymi oczyma wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Później wyrównał plik dokumentów i złożył go przed sobą.

– Proszę o ciszę – przemówił niskim, silnym głosem Giusto Dexiá. – Na mocy nadanej mi przez Jego Imperialną Mość rozpoczynam rozprawę porucznik Sharleen Sheherezady Klaheangard oskarżonej o stworzenie wiru, wskutek czego doszło do zniszczenia mienia publicznego i osobistego, oraz świadomego z jej strony zagrożenia życia mieszkańców Gorhto. – Zerknął na leżące przed nim papiery, a potem na stojącą na wysepce kobietę. – Oskarżona stawiła się w sądzie, więc pouczam ją, że za przyzwoleniem przysługuje jej prawo do wyjaśnień lub ich odmowa. Czy to jest zrozumiałe, poruczniku Klaheangard?

– Tak, wysoki sądzie – odparła beznamiętnie.

– Czy przyznaje się pani do winy?

– Nie, wysoki sądzie.

Dexiá zawiesił na niej przenikliwe spojrzenie, a potem odchrząknął i ponownie zabrał głos:

– Zatem przejdźmy do zeznań świadków. Proszę sołtysa Gorhto o powstanie.

Po lewej stronie pojawiło się poruszenie i już po chwili w wątłym świetle kryształów znalazł się przygarbiony starzec, który wspierał się na lasce zwieńczonej wizerunkiem sowy. Sharleen nie przypominała sobie, aby widziała go kiedykolwiek wcześniej. Zatem wątpiła, żeby sołtys był obecny na miejscu podczas tamtego niefortunnego zdarzenia.

– Wysoki sądzie – rozpoczął mowę starzec – wieś pod moją opieką bardzo ucierpiała przez niekompetencję tej kobiety…

– Zważaj na słowa – przerwał mu gwałtownie mężczyzna po przeciwnej stronie sali. – Sharleen nie jest niekompetentna. To doskonale wyszkolona pogromczyni. – Pochylił się delikatnie, przybierając groźną postawę. – Nie nadużywaj swojej straty, by rzucać słowami, których później pożałujesz.

Sołtys skulił się pod naporem spojrzenia odzianego w dystyngowane szaty, młodo wyglądającego szlachcica.

– Proszę o spokój! – Sędzia uderzył młotkiem o blat swojej ławy. – Czcigodny lordzie Lealigoedzie, proszę wrócić na swoje miejsce. Przyjdzie czas i na pana zeznania.

Młody anioł zmrużył stalowoniebieskie oczy, lecz ustąpił. Zerknął tylko jeszcze na Sharleen, a ona dyskretnie skinęła głową na znak wdzięczności. Dobrze było wiedzieć, że przyjaciel wciąż był po jej stronie. Miała nadzieję, iż ci, którzy stali obok niego, mieli podobne nastawienie.

– Proszę kontynuować, sołtysie – powiedział Dexiá.

– N-no więc, jak mówiłem, ta kobieta przyczyniła się do zniszczenia dużej części mojej wsi. Wielu ludzi zginęło, zakonnicy odprawiali pogrzeby przez dwa tygodnie, tyle ciał wydobyliśmy spod gruzowisk!

– Rozumiem pański żal, sołtysie, ale jest pan tu, aby zrelacjonować wydarzenia z dnia, w którym doszło do tej tragedii.

– Oczywiście, przepraszam, wysoki sądzie – pokajał się staruszek, po czym dodał szybko: – To był późny wieczór, doszło do wybuchu, który wyrwał mnie z łóżka. Zobaczyłem z okna ogień i usłyszałem wycie potworów, więc natychmiast wybiegłem z domu, aby przeprowadzić ewakuację. Moja służąca próbowała mnie zatrzymać, ale ja wiedziałem, że muszę interweniować. Niestety na zewnątrz panował chaos i… Ludzie panikowali, nie mogłem nad nimi zapanować ani tym bardziej pokierować do schronu. Co gorsza, potwory i wir…

– Spokojnie, sołtysie – przemówił łagodnym tonem sędzia. – Niech pan powie, co jeszcze pan pamięta.

– Pamiętam ją. – Wskazał oskarżycielsko na Sharleen. – Stała pośrodku tego wszystkiego. Nie próbowała niczego zrobić. Zamiast chronić mieszkańców wioski przed potworami, po prostu się przyglądała.

– Jest pan pewien, że to była oskarżona? Nie nosiła maski, jak jej nakazuje prawo?

Starzec pokiwał głową, a Sharleen zaklęła w duchu.

– O tak, doskonale pamiętam jej twarz. Nawet tona brudu nie ukryje skazy wokół jej lewego oka.

– Rozumiem… – Dexiá coś zanotował, a potem ponownie skupił się na sołtysie Gorhto. – Czy pana służąca może potwierdzić pańskie zeznania?

– Tak, jest tu ze mną.

– Proszę o wystąpienie.

Z ławy wstała drobna dziewczyna o rudawych włosach i łagodnej twarzy. Niczym się nie wyróżniała, prawie stapiała się z otoczeniem.

– To ja, wysoki sądzie – powiedziała drżącym głosem.

– Czy potwierdzasz zeznania sołtysa? – zapytał rozjemca.

– T-tak, jednakże… – zająknęła się, zaciskając palce na jasnym fartuszku swojej skromnej sukni. – Pamiętam, że pogromczyni nie była tam sama. Tam był ktoś jeszcze…

Sołtys wbił wściekłe spojrzenie w swoją pracownicę, na co ta skuliła się przestraszona i zamilkła.

– Ktoś jeszcze? – dopytał twardo sędzia. – Możesz opisać tę osobę?

Służąca potrząsnęła szybko głową, a potem wydusiła:

– Nie wiem, kto to był. Nie widziałam dobrze. W powietrzu unosiło się mnóstwo dymu, a my musieliśmy szybko uciekać, zanim porwał nas wir.

Giusto Dexiá skinął głową i znów coś zanotował. Nie zadał więcej pytań służce, co mocno rozczarowało Sharleen. Miała nadzieję, że ta zlękniona biedaczka powie coś jeszcze, może potwierdzi to, co ona powtarzała wszystkim od początku.

To nie ona stworzyła wir, to nie ona napuściła na ludzi potwory. Była niewinna!

Sfrustrowana zamknęła oczy i zagryzła wargi niemalże do krwi. Gdyby mogła, zaczęłaby wrzeszczeć, ale tak nie poprawiłaby swojej sytuacji. Była skazana na decyzję Ławy Zaprzysiężonych. A bacząc na to, kto w niej zasiadał, miała pewność, że to był pierwszy i ostatni proces w sprawie nieszczęścia, które dotknęło Gorhto.

Ciężar tamtych zdarzeń znów zaczął przygniatać jej ramiona. Jak mogło do tego wszystkiego dojść? Przecież dostała proste zadanie, właściwie nawet ujmujące jej randze, gdy zdecydowała się je przyjąć. Na taką misję powinni wysłać tropiciela, ewentualnie łowcę, a nie pogromczynię.

Ale wszystko poszło nie tak.

Uniosła lekko głowę, zerkając dyskretnie na prawo. Pochwyciła spojrzenie stalowoniebieskich oczu. Mainard zdawał się ją obserwować, odkąd weszła na salę rozpraw. I był wyraźnie zmartwiony. Podobnie jak Melianna, Dynastine i Erial. Jej przyjaciele… ale nie wszyscy. Kilkoro brakowało. Choćby Tytusa i Ineriada.

Szum rozmów wybił ją z otępienia. Rozejrzała się szybko, dostrzegając mężczyznę, który właśnie wycofał się w cień. Jego miejsce zajął odziany w czarny mundur żołnierz w średnim wieku. Spojrzał w jej stronę, lecz gdy skrzyżował z nią wzrok, natychmiast odwrócił głowę.

– Nicolas Bhitra – przedstawił się spokojnie. – Jestem jednym z żołnierzy, którzy przybyli do Gorhto, aby zapewnić pomoc i ochronę mieszkańcom wsi.

– Co może pan powiedzieć o całym zdarzeniu oraz udziale w nim oskarżonej? – zapytał Dexiá.

– Jestem pewien, że straciła panowanie nad sytuacją. – Spojrzał na pogromczynię. – Kiedy przybyliśmy na ratunek ludziom, wokół panoszyły się potwory, a oskarżona… cóż, starała się zablokować im drogę, ale nie nadążała. Dookoła wybuchały kolejne pożary. Waliły się domy i drzewa… – Pokręcił głową. – To był chaos. Trudno było nad tym zapanować, ale na szczęście wśród naszych szeregów mieliśmy kilku przeszkolonych zabójców. Tylko dzięki nim udało się pozbyć tych wszystkich potworów.

– A wir? Co pan może o nim powiedzieć?

– Nie widziałem go, lecz już po całej akcji słyszałem od ludzi, że pojawił się wir powietrzny. Dokładnie taki, jak przed dekadą – odparł lekko zamyślony. – Jeśli mogę nadmienić, wysoki sądzie, to nie wydaje mi się, aby to działanie pogromczyni doprowadziło do jego powstania.

– Dlaczego tak pan uważa?

– Jak wspominałem, porucznik robiła wszystko, aby powstrzymać potwory. Stale korzystała ze swoich mocy, ale w tym czasie nie powstało podobne zjawisko. Widocznie nie ma umiejętności, które tworzą wiry.

– Rozumiem… – Przesłuchujący coś zanotował. – Czy może pan potwierdzić, że na miejscu był ktoś jeszcze?

– Nie, wysoki sądzie. Pogromczyni w chwili pojmania twierdziła, że to nie ona stworzyła wir, a ktoś inny i w ten sposób przywołał potwory, ale nie znaleźliśmy potwierdzenia dla jej słów. Nie wiemy, jak powstał wir, lecz mnogość potworów na pewno była wynikiem jej nieostrożności.

Giusto Dexiá skinął głową, po czym znów coś zanotował.

– Dziękuję za pańskie zeznania.

Żołnierz wrócił w cień, a Sharleen poczuła ukłucie niepokoju. Ilu świadków zdążyło pokazać się w czasie rozprawy? Dlaczego do tej pory nie zadano jej pytań? Wprawdzie zeznawała tuż po aresztowaniu, tłumaczyła, co się stało, ale nikt jej nie uwierzył. Czy podczas procesu zostanie pominięta? Mimo przyznania prawa do składania wyjaśnień sędzia nie zezwoli jej zabrać głosu? Przecież w ten sposób jawnie odmawiał jej możliwości do obrony. To był jakiś absurd.

– Proszę o wystąpienie lorda Lealigoeda – przemówił nagle rozjemca.

Mainard wstał i wszedł w półokrąg światła kryształów, który padał na niego z sufitu. Wyprostował się i spojrzał poważnie na przewodniczącego ławy sędziowskiej.

– Szanowni Zaprzysiężeni, pragnę w imieniu swoim i towarzyszy broni Sharleen Sheherezady Klaheangard złożyć w wasze ręce oświadczenie o jej niepodważalnych umiejętnościach i kompetencjach. – Wymownie zerknął na przeciwną stronę, gdzie w mroku krył się sołtys Gorhto. – Sharleen jest jedną z najznamienitszych pogromczyń potworów, które kiedykolwiek stąpały po ziemiach Edu Tiar. Doskonale radzi sobie w trudnych sytuacjach, umiejętnie włada bronią i swoimi mocami. Nigdy nie porzuciła swoich towarzyszy na polu bitwy – oznajmił, a siła w jego głosie sprawiła, iż wszyscy uważnie go słuchali. – Proszę wziąć pod uwagę, że Sharleen została pogromczynią w bardzo młodym wieku i nigdy nie zawiodła. To, co stało się w Gorhto, niezaprzeczalnie jest plamą na jej honorze, ale sprawę owiewa mnóstwo niewiadomych. Dlatego uważam, że był to wypadek, którego nawet archaniołowie nie zdołaliby przewidzieć. Wnoszę więc, aby nie wyznaczać jej surowej kary.

Ostatnie słowa wzbudziły w piersi Sharleen rozczarowanie, ale rozumiała, że przyjaciel celowo nie poprosił o uniewinnienie. W gruncie rzeczy bardzo ucieszyła ją jego przemowa. Podczas gdy inni wyrażali się o niej bardzo niepochlebnie, Mainard okrył ją na nowo otoczką sławy i mistycyzmu. Nie była pewna, czy na to zasługiwała.

Pamiętała, że tamtego dnia, kiedy wybierała się na misję, zaproponował jej swoje towarzystwo. A ona odmówiła i machnęła ręką, twierdząc, iż szkoda jego fatygi na jednego bergrola. Gdyby tylko przewidziała to, co stało się później… Westchnęła cicho, przybita.

Dlaczego nikt jej nie wierzył? Przecież tego wszystkiego sobie nie uroiła. Aniołowie potrafili czytać w myślach, mogli zobaczyć jej wspomnienia, ale z jakiegoś powodu nawet nie chcieli spróbować. Skazali ją na sto dni gnicia w celi i ten śmieszny proces, podczas którego nikt o nic jej nie spytał.

A przecież jeśliby to zrobili, powiedziałaby im wszystko. Powiedziałaby im, jak trafiła na nieznanego potwora, na zapieczętowaną dziwną mocą grotę i została zaatakowana przez mężczyznę w czarnym habicie przewiązanym pasem z czaszek. To on stworzył wir, to on wezwał potwory. Dziesiątki kreatur, jakich Sharleen nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Nie pasowały do definicji bestii występujących na wszystkich kontynentach i wyspach Edu Tiar. Nie przypominały też orków ani centaurów z dzikich plemion. Ich esencja była inna, niepokojąca. Nie miała w sobie nawet najmniejszej iskierki życia.

Drgnęła, gdy dostrzegła obok siebie dwóch mężczyzn. Strażnicy. Odpięli powoli łańcuch, którym wcześniej przypięli ją do wysepki, a potem spojrzeli na nią wymownie. Lekko zdezorientowana zerknęła na Ławę Zaprzysiężonych. Była pusta.

Odwróciła się i ruszyła po pomoście do alei z miejsc widzów i szczupłych kolumn. Gapie nadal bacznie ją obserwowali, szemrając między sobą. Im dłużej to trwało, tym bardziej miała ochotę na nich warknąć. Gówno wiedzieli, nie mieli prawa jej oceniać. Żaden z nich nigdy nie będzie dźwigać na ramionach takiej odpowiedzialności jak ona.

Strażnicy wprowadzili ją ponownie wielkimi wrotami do ciemnego, zatęchłego korytarza. W lochach zapadła cisza, kiedy drzwi zamknęły się za nimi.

– Idź – rzucił szorstko jeden z mężczyzn.

Sharleen posłusznie zeszła po stopniach i ruszyła przed siebie. Nie pamiętała, jak daleko znajdowała się jej cela, ale w tej chwili niezbyt miała ochotę troskać się tak błahymi sprawami. Martwiła się swoim losem. Co ją czeka? Czy w ogóle powinna liczyć na łagodny wyrok? Wiedziała, że z jej winy zginęło wielu ludzi, bo nie zdążyła im pomóc. Sołtys Gorhto nie bez powodu patrzył na nią z taką nienawiścią.

– Jak długo będę czekać na wyrok? – zapytała, nie oglądając się na markotnych strażników.

– Dwa dni.

Skinęła głową niepocieszona. Wolałaby usłyszeć werdykt od razu, niżeli tkwić jeszcze minutę w tamtej celi. Spędziła tam najbardziej monotonne, zarazem najgorsze chwile swojego życia. W miejscu bez drogi ucieczki, pogrążonym w mroku.

Jednak — niezależnie, jak bardzo tego nie chciała — ostatecznie i tak znalazła się przy ciasnym pomieszczeniu, oddzielonym od korytarza kratami. Wtedy odpięto łańcuch od obręczy na jej nadgarstkach i nakazano jej wejść do środka. Nie opierała się. Wiedziała, jak bezsensowne byłyby próby ucieczki lub jakiegokolwiek oporu. Poza tym w ten sposób dałaby powody do wątpienia w swoją niewinność, którą tak żarliwie zapewniała.

Wycofała się pod ścianę, o którą się oparła i osunęła po niej na podłogę. Siedząc z wyciągniętymi nogami, wpatrzyła się w przestrzeń, którą po chwili spowiła ciemność, gdy strażnicy odeszli, zabrawszy wypełniony kryształami lampion.

Rozdział 2

Sharleen

MŁOTEK sędziowski uderzył trzykrotnie o podstawkę, wymuszając na zebranych na sali ciszę. Wszyscy czekali w napięciu, aż Giusto Dexiá ogłosi wyrok, ale Sharleen wyczuwała na sobie igiełki spojrzeń widowni nawet wtedy, gdy członkowie Ławy Zaprzysiężonych powstali, żeby odczytać, co postanowili.

– Oto werdykt! – zawołał głośno sędzia, natychmiast uciszając wszystkie szepty i pomruki. – Ława Zaprzysiężonych na mocy nadanej przez Jego Imperialną Mość uznaje Sharleen Sheherezadę Klaheangard za winną!

Powietrze uleciało jej z płuc. Opuściła zrezygnowana ramiona i spojrzała w czeluść pod wysepką, na której stała. Może powinna się tam rzucić, zanim usłyszy, w jaki sposób będzie zmuszona odpokutować swoje „przewiny”.

Westchnęła. Prawie zapomniała o tym przeklętym łańcuchu, którym znów przypięto ją jak psa do podłogi.

– Oskarżona zostaje skazana na roczną krucjatę!

Sharleen zamarła. Powoli podniosła głowę i spojrzała pogubiona na siedmiu mężczyzn.

– Krucjatę…? – wydusiła z trudem.

To nie mogło się dziać naprawdę. Nie mogli jej tego zrobić! Nie mieli prawa jej jeszcze bardziej zobowiązać.

– Podczas trwania tej świętej misji zadaniem Sharleen Sheherezady Klaheangard będzie zabicie tysiąca potworów posiadających mistyczny kieł! – kontynuował sędzia, jakby jej nie usłyszał. – Ponadto Rada Dwunastu Skrzydeł zażądała, aby pogromczyni została naznaczona Pieczęcią Siedmiu Piorunów!

Tym razem pod Sharleen omal nie ugięły się kolana. Z rozdziawionymi ustami wpatrywała się w Ławę Zaprzysiężonych, nie dowierzając temu, co usłyszała.

Krucjata. Rok. Tysiąc mistycznych kłów. Pieczęć Siedmiu Piorunów.

Postradali rozum. Skazali ją na zobowiązanie się wobec niemożliwego zadania.

To nie mogło się powieść! Chcieli jej śmierci?

Tknięta tą myślą otrząsnęła się i zapytała z opanowaniem, które zaskoczyło ją samą:

– Co, jeśli nie uda mi się wywiązać z krucjaty?

– Twoja moc zostanie zapieczętowana, a ty sama skazana na wygnanie na Mimozę – odparł z powagą Dexiá. – Z postępów będzie rozliczać cię Jego Anielska Ekscelencja, Xerial Gordosth. – Posłał jej spojrzenie, które mówiło, że resztę szczegółów pozna później.

Zacisnęła zęby, powstrzymując wybuch frustracji. Kara była surowa. Dostała szansę na powrót do dawnego życia, to prawda, ale cena wydawała jej się zbyt wysoka. Zupełnie, jakby komuś zależało na tym, by się jej pozbyć. Ktoś chciał coś ukryć, a ona miała stać się ofiarą konieczną.

Usta zadrżały jej od nerwowego uśmiechu. Lubiła wyzwania. Była gotowa zagrać w tę partię, choć miała beznadziejne karty. I dowie się, co za tym wszystkim się kryje.

– Straże! – zawołał sędzia. – Odprowadźcie panią Klaheangard i zadbajcie, aby otrzymała wszystko, czego tylko będzie potrzebować.

– Tak jest! – Strażnicy stanęli na baczność.

Nie minęła chwila, a odpięto łańcuch od gładkiej, białej podłogi wysepki. Później zbrojni odczepili ogniwa od obręczy na rękach kobiety. Sharleen miała nadzieję, że pozbędą się od razu tych przeklętych kajdan, ale wyglądało na to, że to musiało poczekać. Zdusiła więc ukłucie rozczarowania i za pozwoleniem ruszyła po mostku do wyjścia z sali sądowej. Po drodze mijała oceniających sytuację widzów, lecz nie poświęciła im większej uwagi. W głowie już kombinowała, jak powinna to wszystko rozegrać.

Zamknięta w celi miała mnóstwo czasu na zastanawianie nad tym, co się stało. Była niewinna, jednak bezsprzecznie nie zdołała opanować sytuacji. Wielu ludzi straciło życie, ale nie z jej ręki. Był za to odpowiedzialny człowiek, w którego istnienie nikt nie chciał jej uwierzyć.

A teraz Sharleen została osądzona i skazana za jego czyny! Sama świadomość sprawiała, że świerzbiły ją dłonie, miała ochotę w coś uderzyć. Tkwiła przez ponad trzy miesiące w celi, podczas gdy prawdziwy łajdak pozostawał na wolności. O nie. Ona tak tego nie zostawi. Udowodni wszystkim, że jest niewinna, i uniknie wywiązania się z niedorzecznej krucjaty.

– Tędy, pani Klaheangard – oznajmił nagle jeden ze strażników, wybijając Sharleen z ponurego zamyślenia.

Zamrugała i popatrzyła na mężczyznę, który wskazywał jej długi, jasny korytarz. Światło dzienne wpadało przez wysokie okna, zdobione u szczytu złotymi witrażami. Na przeciwnej ścianie widniało sześcioro drzwi i jedne na końcu przejścia. Między nimi zwieszały się girlandy z kwiatów i pulsujących światłem kryształów.

– W jakim celu muszę się tam udać? – zapytała pogromczyni, spoglądając nieufnie na swoich towarzyszy. Siliła się na spokój. – Nie powinniście zaprowadzić mnie podziemiami do piwnic Niebiańskiej Wieży? – Uniosła wysoko brwi.

– Otrzymaliśmy jasne wytyczne w tej sprawie – odparł spokojnie strażnik, ten bardziej gadatliwy, jak zauważyła kobieta. – Zanim powrócisz, pani, do służby, należy zdjąć kajdany z twych rąk. Ława Zaprzysiężonych nalegała także, abyś skorzystała z kąpieli i się posiliła.

Zmrużyła oczy i, zachowując dozę sceptycyzmu, skinęła głową. Pozwoliła się zaprowadzić do jednego z pomieszczeń, gdzie — jak się okazało — czekał na nią anielski kowal. Wysoki, barczysty mężczyzna o ciemnobrązowej skórze uśmiechnął się do niej blado na powitanie. Sharleen nie była zdolna odpowiedzieć tym samym, gdyż pamiętała, jak ten pozornie przyjazny dostojnik zakładał jej te przeklęte obręcze na nadgarstki. Uniosła więc sugestywnie złączone przedramiona i spojrzała na mężczyznę.

– Nie jesteś zbyt szczęśliwa, że odzyskałaś wolność – skwitował anioł, przyglądając jej się przenikliwie.

– Zostałam niesłusznie oskarżona i niesprawiedliwie osądzona – odparła spokojnie, a potem uniosła wyżej ręce. – Mógłbyś już to zdjąć, lordzie?

– Oczywiście, oczywiście – westchnął przeciągle, a potem sięgnął po narzędzia. W jego dłoni pojawił się szpikulec z niebiańskiej stali i spiżu. – Napnij mięśnie.

Sharleen zacisnęła pięści i naprężyła ramiona, zanim kowal uderzył czubkiem szpikulca w splot kajdan. Mimo to odczuła wstrząs aż w kościach, gdy anielska magia połączona z błogosławionym metalem zetknęła się z okowami. Na obu natychmiast pojawiła się złocista rysa otoczona rzędem glifów, potem zaś rozbrzmiało osobliwe kliknięcie, kiedy otworzyły się zatrzaski. Kajdany opadły na podłogę.

Pogromczyni już od dawna czekała na ten moment, więc odetchnęła błogo. Moc w jej wnętrzu niemalże od razu się ustabilizowała, ona zaś poczuła jej przepływ w koniuszkach palców, a te roziskrzyły się bielą i srebrem. Uśmiechnęła się na ten widok, po czym spojrzała aniołowi w oczy.

– Dziękuję, lordzie Trotsgavro – powiedziała, choć wiedziała, że nie powinna być mu wdzięczna.

Kowal skinął głową, wyraźnie ukontentowany jej zmianą nastroju.

– Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiał ci tego zakładać – oznajmił niespodziewanie. – Z szacunku do twojego ojca.

Przytaknęła, mimo że poczuła ucisk w dołku. Jako córka archanioła zrodzona z jego romansu z ludzką kobietą z pewnością nie była chlubą rodu Klaheangard.

Oficjalnie takie związki były zakazane. Nieoficjalnie dziewczynki o takim pochodzeniu rodziły się co kilka lat. Odbierano je ich matkom, by — kiedy nauczą się sprawnie chodzić — wręczyć im do ręki miecz i uczyć je walczyć. Już w kołysce skazywano je na polowanie na potwory. Tak było od zawsze, od narodzin pierwszej gromowładnej.

Sharleen posłała kowalowi jeszcze jedno spojrzenie, zanim odwróciła się i wyszła na korytarz w towarzystwie strażników. Udała się za nimi w milczeniu do pełnej przepychu łaźni. Czekały tam na nią dwie służące, które skłoniły się usłużnie. Potem podziękowały mężczyznom, dając im tym samym do zrozumienia, żeby wyszli.

Widok parującego, usytuowanego poniżej poziomu podłogi zbiornika zachęcił Sharleen do pozbycia się łachmanów więziennych. Tęskniła za swoim strojem bojowym i rynsztunkiem. Tak jak za wieloma innymi rzeczami, kiedy była w więzieniu.

Teraz, gdy pozbyła się wszystkiego, co kojarzyło jej się z ciemną celą, wreszcie poczuła się spokojniejsza. Z lubością zanurzyła się w wodzie i oddała pod opiekę służących. Kobiety gorliwie pomagały jej doprowadzić się do porządku. Rozplątały wszystkie kołtuny z jej długich włosów, wyczyściły, przycięły i przypiłowały paznokcie; umyły jej plecy. Sharleen już prawie zapomniała, jak dobre bywało życie pogromczyni, kiedy nie musiała uganiać się za bestiami. Uniosła z uśmiechem palec, sprawiając, że nad zbiornikiem zaczęły kłębić się naelektryzowane kule wody wymieszanej z pianą.

Kontrola nad wodą i błyskawicami to wspaniałe uczucie. Po tylu dniach blokady doceniała je podwójnie.

Pukanie do drzwi przerwało jej sjestę. Spojrzała w ich kierunku ze złością, lecz miała świadomość, że nie powinna ignorować sygnału. Wstała, po czym podeszła do schodków, żeby wyjść z wanny. Czysta i zrelaksowana przyjęła ubrania od służących. Nie prezentowały się tak, jakby chciała, ale nie mogła wymagać, żeby przyniesiono jej do Sądu Imperialnego mundur. Musiała się zadowolić okropną bielizną i suknią dzienną z bawełny, której w innych okolicznościach nigdy by nie założyła.

Gotowa opuściła łaźnię i ponownie oddała się pod opiekę strażników. Pantofelki na płaskim obcasie gryzły ją w pięty, przez co zyskała pewność, że były na nią o rozmiar za małe. Dobrze, że rąbek spódnicy sięgał ziemi, co kryło jej niezgrabne ruchy w tych przeklętych butach.

– Odprowadźcie mnie do wyjścia – powiedziała nagląco, czując, iż długo nie wytrzyma w tych ubraniach. – Zjem u siebie – dodała, spostrzegając miny mężczyzn.

– Jak sobie pani życzy. – Jeden z nich skłonił się, a później ruszył żwawo przez korytarz.

Podążyła za nim, wymijając tego mniej zadowolonego strażnika. Przemierzyli opustoszałe korytarze, żeby wreszcie trafić pod frontowe drzwi. Tam oczekiwał na Sharleen urzędnik, który wręczył jej do rąk przewiązaną czarnym sznurem tubę, zabezpieczoną z dwóch stron wieczkiem z herbem Imperatora. Domyśliła się, że to wytyczne krucjaty, na którą została skazana. Przyjęła je bez słowa, po czym wyszła na zewnątrz.

Przyjemnie było znów odetchnąć świeżym powietrzem, stać w blasku słońca i słyszeć niesiony echem gwar ulic. Syciła wzrok znajomymi widokami, odnajdując gmaszyska, które kojarzyły jej się z domem.

Eamudria była najpiękniejszym białym miastem w imperium Eadorath. Między budynkami zwisały łańcuchy ozdobione szklanymi latarenkami, które wypełniały drobne kryształy. Sięgały od ściany do ściany, czepiając się złocistych gzymsów i kolumn. Każdy dom miał dwa piętra, a ich fasady zdobiły ganki i skromne, pełne pachnących krzewów ogródki. Ponad głowami przechodniów górowały okrągłe wieżyczki i strzeliste pokryte ceramicznymi dachówkami dachy. Zabudowania stały pierzejami wzdłuż ulic, tworząc barwne aleje. Pobocza od drogi odgradzały kasztanowce i akacje na przemian ze stylowymi latarniami.

– Wyglądasz, jakby zaparło ci dech w piersi. – Usłyszała nagle, więc odwróciła się do karocy, która stała przed budynkiem sądu. – Czyli to jest twarz kobiety po wyjściu z więzienia – dodał wesołym tonem Mainard.

– Czekałeś na mnie? – spytała miło zaskoczona Sharleen, a on skinął głową. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się i podeszła bliżej. – Również za to, co powiedziałeś podczas rozprawy. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

– Podniosłem cię na duchu? – rzucił żartobliwie, a potem machnął ręką na strażników, tym samym każąc im odejść.

– A kto nie ucieszyłby się, gdy przy tylu pogardliwych spojrzeniach padło dobre słowo?

– Zadajesz bardzo dużo pytań retorycznych – zaśmiał się, po czym otworzył drzwiczki karocy i skłonił się teatralnie. – Zapraszam, pani, do środka. Przed nami romantyczna podróż we dwoje po ulicach Eamudrii.

Sharleen przewróciła oczyma, ale nie potrafiła powstrzymać rozbawionego uśmiechu.

– A gdzie pozostali? Gdzie Dynastine, Melianna i Erial?

– Pojechali przodem. Musieli stawić się w Niebiańskiej Wieży, aby dopełnić formalności po wypełnieniu roli świadków na twoim procesie.

Potaknęła ze zrozumieniem i, przyjmując pomoc Mainarda, wsiadła do karocy. Usadowiwszy się wygodnie, zdjęła te przeklęte pantofelki, po czym odkopnęła je w przeciwny kąt. Chodzenie na bosaka po potłuczonym szkle byłoby przyjemniejsze od noszenia tych butów.

Przyjaciel nie skomentował jej skwaszonej miny, jedynie zapukał w ściankę za swoimi plecami, dając znak woźnicy, że może ruszać. Niewiele później koła zaczęły się toczyć, ogromna wieża Sądu Imperialnego zaś zniknęła z widoku.

Pogromczyni oparła się wygodnie o obitą miękkim pluszem ławę i spojrzała na siedzącego na wprost niej mężczyznę. Potargane, jasne włosy opadały mu na wysokie czoło, a stalowoniebieskie oczy wpatrywały się za okienko pojazdu. Przystojne rysy twarzy podkreślała nieskazitelnie czysta, waniliowa cera. Wyglądał tak młodo… Ale czego ona się spodziewała? Trzy miesiące nie sprawią, że Mainard się postarzeje. Ani lata, ani dekady. Był aniołem obdarzonym młodzieńczym wigorem na setki lat swojego życia.

„Chyba za długo siedziałam w celi”, pomyślała, odwracając od Mainarda spojrzenie. Przyjaźnili się, odkąd wstąpiła w szeregi pogromczyń. Często asystowała mu podczas misji. Ufali sobie. Jednak teraz odnosiła wrażenie, jakby coś się między nimi zmieniło. Jakby ją i jej bliskich oddzieliła szczelina spowodowana jej niepowodzeniem. Miała nadzieję, że to było zwodnicze uczucie, wywołane długim okresem w odosobnieniu.

– Mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz? – zapytał Mainard, kiedy ponownie zawiesiła na nim wzrok.

– Nie, przepraszam – zmieszała się. – Ja tylko… tęskniłam za tobą. Za wami wszystkimi.

– My też za tobą tęskniliśmy. – Uśmiechnął się, ale po chwili spoważniał i usiadł wyprostowany. – Nie wiem, czy słyszałaś, że wstawiliśmy się za tobą. Próbowaliśmy cię wyciągnąć z lochów na wszelkie sposoby, jednak Rada była nieugięta. Nie jestem pewien, dlaczego tak bardzo im zależało, by cię ukarać, ale postąpili wobec ciebie niesprawiedliwie.

– Wiem – odparła sucho. – W końcu nikt nie zadał sobie trudu, aby mnie prawidłowo przesłuchać.

Mężczyzna przytaknął, a potem pochylił się delikatnie do przodu i spytał:

– Sharleen, co się wtedy tak naprawdę wydarzyło? Opowiedz mi od początku przebieg misji.

Zawahała się, pocierając kark. Ostatecznie przytaknęła.

– Jak wiesz, udałam się do Shivirlash, aby zabić bergrola – powiedziała beznamiętnie, zwracając twarz do okienka. – Mieszkańcy Gorhto skarżyli się, że kundel co noc wykrada im jagnięta i gęsi. Ich wyjaśniania były tak chaotyczne, że nie byłam pewna, czy miałam do czynienia z wygnanym ze stada osobnikiem, czy zwiadowcą.

– Skoro tak, to znaczy, że ich zgłoszenie nie wymagało interwencji pogromczyni – zauważył Mainard, po czym szybko poprosił: – Mów dalej.

Przytaknęła wdzięcznie i kontynuowała opowieść:

– Poczekałam do zachodu słońca, zanim wyruszyłam na polowanie. Ten zagajnik zawsze krył w sobie wiele zagadek, ale nie spodziewałam się żadnych problemów. Bardzo łatwo odnalazłam trop, a kiedy trafiłam na bergrola… a przynajmniej to, co powinno nim być, zabiłam go.

– To, co powinno nim być? – powtórzył zaintrygowany. – Co masz na myśli?

– Nie mogłam się temu dobrze przyjrzeć… ciało się rozpadło tuż po tym, jak to zdechło. – Potrząsnęła bezradnie głową. – Ale, zaklinam się na Stwórczynię, to nie był bergrol. To był zupełnie inny stwór. Bardzo podobny, tylko trochę mniejszy i nie cuchnęło od niego moczem, a rozkładem. – Zmarszczyła brwi, próbując zebrać wspomnienia w całość. – Jeśli pamięć mnie nie myli, to jego grzbiet porastały kolce.

Mainard przez chwilę przyswajał sobie jej słowa, zanim powiedział poważnie:

– Pozwól mi zajrzeć do twoich wspomnień.

– Tak, oczywiście.

Anioł natychmiast się skoncentrował, przymykając oczy. Sharleen czekała, starając się krążyć myślami wokół wydarzeń z tamtego feralnego dnia. Nadal nie wierzyła, jak do tego wszystkiego doszło. Ale skąd mogła wiedzieć, że odnajdzie w Shivirlash zapieczętowaną grotę, a później zostanie zaatakowana przez dziwnego starucha w czarnym habicie, który krył twarz pod kapturem. Sprawiał wrażenie niepozornego mnicha. Trudno było się rozeznać, co tak naprawdę tam robił. Gdy tylko ją zobaczył, wrzasnął i zadziwiająco szybko cisnął zaklęciem. A nie był aniołem ani elfem. Nie powinien móc używać magii.

Dalsze nieszczęścia potoczyły się szybko. Spomiędzy drzew wypadły hordy potworów i pobiegły w kierunku wsi. Sharleen nie miała czasu, żeby zareagować, bo ten dziwny dziadyga stanął jej na drodze. Kiedy wreszcie udało jej się go odepchnąć i — jak się jej zdawało — pozbawić przytomności, bestie już pustoszyły Gorhto. Popędziła na ratunek mieszkańcom, ale nawet na tak dobrze wyszkoloną w walce pogromczynię, monstrów było zbyt wiele. Na ulicach zapanował chaos, wybuchały pożary, a ona nie nadążała z gaszeniem ich. Zabiła ponad dwie setki stworów, a wtedy znów pojawił się tamten osobliwy starzec. Później zaś doszło do całkowitej katastrofy.

Zupełnie jak tamtego dnia, kiedy wir powstał po raz pierwszy od stu lat i doprowadził do śmierci młodszej siostry Sharleen, Loriesty.

Mainard zaciągnął powietrze z sykiem, wytrącając ją z natłoku wspomnień. Spojrzała na niego delikatnie pogubiona. Nie potrafiła niczego wyczytać z wyrazu jego twarzy, gdy usiadł sztywno wyprostowany, zaciskając pięści.

– Dlaczego nie pokazałaś innym aniołom tego wszystkiego? – zapytał ponuro. – Naprawdę jesteś niewinna! To, co się tam stało… Nie mogłaś tego przewidzieć.

– Próbowałam. Celowo otwierałam na nich umysł, ale oni nie chcieli nawet poznać mojej wersji wydarzeń! Zupełnie jakby potrzebowali winnego – powiedziała ze złością. – Myślisz, że dlaczego skończyłam w lochu? – Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Z trudem przełknęła ślinę i zwalczyła drżenie palców.

– Wybacz, po prostu… – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ta sprawa podejrzanie śmierdzi. Ktoś cię w to wrobił.

– Dlatego ja tego tak nie zostawię – oznajmiła hardo, zaciskając dłonie w pięści. – Choćbym miała wykopać wyjaśnienia spod ziemi, dowiem się, dlaczego zatuszowano istnienie tego starucha.

– A co z krucjatą? Nie możesz zlekceważyć wyroku. Pamiętaj, że postawiono nad tobą Xeriala Gordostha. Wiesz, jak bardzo jest skrupulatny w swoich obowiązkach. Nałoży na ciebie najsilniejszą pieczęć i będzie oczekiwał comiesięcznych raportów, które poświadczą, że się starasz zdobyć tysiąc mistycznych kłów.

– Wiem. – Wykrzywiła usta. – Ale, Mainardzie, oni zażądali, abym zabiła tysiąc takich potworów w rok. Znalezienie dziesięciu w tak krótkim czasie graniczy z cudem. Chcą, abym zginęła, próbując tego dokonać, bo wiedzą, że to niemożliwe. Nikt nie zdoła zrobić tego w pojedynkę!

– Jesteś trzecią najlepszą pogromczynią w szeregach od dziesięciu lat…

– A jakie to ma znaczenie dla bezrozumnych bestii? Jak wiele pogromczyń zginęło, próbując dokonać niemożliwego? Polujemy na potwory od stuleci, a jeszcze żaden z ich gatunków nie wyginął… Nie wspominając już o rozpoznaniu, dlaczego któryś osobnik ma mistyczny kieł.

Blondyn westchnął przeciągle i głęboko, zanim powoli przytaknął. Oparł się wygodnie o ściankę za swoimi plecami, a potem zapatrzył za okienko.

– W takim razie pozostaje nam dogłębnie zbadać tę sprawę i udowodnić przed Radą i Imperatorem, że jesteś niewinna.

– Nam? – Przekrzywiła delikatnie głowę.

– Chyba nie sądzisz, że ja albo któreś z naszych przyjaciół zostawi cię z tym samą? – Zerknął na nią z cwanym uśmieszkiem. – Musisz mieć dowody i świadków, aby odwołać się od wyroku, a ja o to zadbam. Nie będzie łatwo, ale dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi.

Sharleen rozpromieniła się w ułamku sekundy.

– Jesteś wspaniały, Święty Rycerzu, Mainardzie Lealigoedzie.

Rozdział 3

Mainard

GŁOŚNY plask przeciął hol rezydencji Klaheangardów, gdy pan domu, archanioł Beliaril, spoliczkował córkę na powitanie. Mainard aż się wzdrygnął i już otworzył usta, żeby bronić kobiety, ale wtedy rodzic wziął Sharleen w mocne objęcia, zamykając oczy. Wyraz jego twarzy ukazał wszystkie emocje, które się w nim kłębiły. Złość, troskę, radość. Pogromczyni dopiero po kilku sekundach poklepała go dość niezręcznie po plecach, zupełnie jakby nie spodziewała się po nim takiej wylewności.

Święty Rycerz dyskretnie się wycofał, pozwalając im przeciągnąć tę chwilę prywatności na dłużej. Widział, jak ojciec coś wyszeptał do gromowładnej, na co ta pokiwała lekko głową. Później odsunęli się i spojrzeli na siebie z czułymi uśmiechami. Bardzo rzadkimi w przypadku archanioła i jego bękarciej córki.

– Dziękuję, że odwiozłeś ją do domu, Święty Rycerzu – powiedział Beliaril, zwracając się do anioła. – Jako jej krewny nie mogłem brać udziału w rozprawie, więc jestem ogromnie wdzięczny za wsparcie, które jej okazałeś.

– Czułem się zobowiązany. Sharleen jest mi bliską przyjaciółką. – Uśmiechnął się, lecz szybko spoważniał. – Czy już słyszałeś, jaki zapadł wyrok, lordzie?

– Słyszałem. – Natychmiast spochmurniał i odwrócił się bokiem do rozmówcy. Spojrzał przelotnie na Sharleen, a później skupił wzrok za progiem holu, gdzie było widać szeroki korytarz i część schodów prowadzących na antresolę. – To z tego powodu mamy niezapowiedzianego gościa. – Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony, po czym odchrząknął i powiedział do córki: – On chce się z tobą widzieć, dziecko. Nie jest szczęśliwy, iż musiał się tu pofatygować, bo ty nie udałaś się do niego tuż po procesie.

Pogromczyni wyraźnie się spięła i popatrzyła niespokojnie na dalszą część domu. Zacisnęła pięści, a wokół jej dłoni zatańczyło kilka drobnych przebłysków, jakby szykowała się do walki z paskudną bestią.

– Myślałam, że mogę odłożyć to do jutra – przemówiła półgłosem.

– Nie możesz. Wyrok zapadł dziś, co oznacza, że właśnie rozpoczęła się twoja roczna krucjata – odparł z widocznie wymuszonym spokojem pan domu. – Dobrze wiesz, jacy są ci z Rady. Nie dadzą ci nawet pół doby, byś mogła odpocząć i załatwić swoje sprawy.

Kobieta westchnęła przeciągle, odgarniając z twarzy krótsze kosmyki ciemnobrązowych włosów. Jej szare, nakrapiane srebrem oczy, które zwykle żywo błyszczały, teraz były zmęczone i podkrążone.

Mainardowi od zawsze podobały się oczy gromowładnych. Przypominały rozświetlone błyskawicami chmury burzowe. Sharleen miała najpiękniejsze ze wszystkich. Duże, obramowane gęstymi, czarnymi jak węgiel, długimi rzęsami. Przez to jeszcze bardziej dławiła go frustracja, kiedy widział ją w takim stanie. Zbyt długo przetrzymywano ją pod ziemią, bez możliwości ucieczki od swoich lęków.

– Cóż, nie ma co tego odwlekać – mruknęła pogromczyni. – Skoro zjawił się tu osobiście, to przynajmniej nie będę musiała odwiedzać jego cuchnącego gabinetu – dodała, uśmiechając się półgębkiem, po czym zwróciła się teatralnym szeptem do ojca: – Umył się chociaż, zanim złożył nam wizytę?

Beliaril posłał jej karcące spojrzenie, ale kącik ust drgnął mu w rozbawieniu. Pokręcił głową, na co Sharleen sapnęła z udręką.

– W porządku. W takim razie będę potrzebować waszego towarzystwa. Sama nie dam rady się z tym zmierzyć.

Mainard i pan domu popatrzyli po sobie z minami cierpiętników, ale nie odmówili. Święty Rycerz domyślał się, że archanioł chce, podobnie jak on, przynajmniej przez chwilę ulegać kaprysom gromowładnej. Zasłużyła, by choć odrobinę ją rozpieścić.

Wspólnie ruszyli do salonu gościnnego, gdzie konfrontacji oczekiwał Xerial Gordosth. Mainard mimowolnie rozglądał się po bogatym wnętrzu rezydencji. Już od dawna nie odwiedzał tego domu, ale niemalże nic się tu nie zmieniło. Wystrój korytarzy i wnętrz był utrzymywany w barwach zieleni, błękitu i złota, co wypełniało poczuciem spokoju i bezpieczeństwa. Szczególną uwagę przykuwały naścienne malowidła, stojące na cokołach rzeźby i oprawione w misterne ramy obrazy. Mężczyzna chętnie zawieszał na nich wzrok, choć domownicy mijali je, jakby w ogóle nie istniały.

Salon był przestronny, pozbawiony przepychu, ale nie donic z kwitnącymi roślinami. W centrum pomieszczenia stało kilka podłużnych sof i wygodnych foteli, gdzie przesiadywał sądowy wysłannik.

Xerial był żylastym, wysokim aniołem o jasnych włosach i wodnistych oczach. Miał ziemistą cerę, którą znaczyły drobniutkie zmarszczki i ledwie widoczne plamy wątrobowe. Był już bardzo wiekowy, ale wciąż w pełni sił. Przy czym miał dość… trudny charakter i problemy z utrzymywaniem higieny osobistej. Nawet stojąc w pewnej odległości, czuło się bijący od niego odór dawno niemytego ciała.

Na widok przybyłych, Xerial wykrzywił cienkie wargi w grymasie, jakby właśnie pokazano mu wyjątkowo paskudnie rozkładające się zwłoki potwora. Sharleen odwzajemniła tę minę, za co Mainard szturchnął ją w żebra. Spojrzała na niego z wyrzutem.

– Zachowuj się – mruknął kącikiem ust Święty Rycerz. – Pamiętaj, co zaraz się stanie.

– Nie pouczaj mnie – syknęła pogromczyni. – Nie jestem dzieckiem.

Westchnął, lecz nie strofował więcej przyjaciółki. Podszedł wraz z nią bliżej sądowego wysłannika, ale tak, by nie zbierało mu się na mdłości od bijącego od niego fetoru. Skłonił lekko głowę na powitanie, tak jak pozostali obecni. Kątem oka dostrzegł, że kobieta spojrzała tam, gdzie stał Xerial i miała przy tym taki wyraz twarzy, jakby w miejscu stóp urzędnika widziała dwie kałuże ogrzego łajna.

– Zechcesz mi wyjaśnić, pogromczyni, dlaczego nie zjawiłaś się w Niebiańskiej Wieży, aby dopełnić swojego wyroku? – przemówił pretensjonalnym tonem Xerial. Jak zwykle mówił powoli i irytująco przeciągał słowa. – Czy zapomniałaś, iż mam nałożyć na ciebie Pieczęć Siedmiu Piorunów?

Gromowładna znów się skrzywiła, zupełnie jakby mogła poczuć smród z ust urzędnika, pomimo dzielącej ich odległości.

– Myślałam, że mam na to czas. Nikt nie powiedział, kiedy mam się stawić w Niebiańskiej Wieży.

– Twoja pokuta rozpoczęła się od chwili zapadnięcia wyroku. Od dziś jesteś zobowiązana do krucjaty, która ma cię oczyścić z popełnionej zbrodni. Masz pełen rok i ani godziny dłużej. Rozumiesz to, szkaradna córo?

– Rozumiem. – Wyraźnie się powstrzymała, by nie wycedzić słowa przez zęby. – Dziękuję za przypomnienie i przykro mi, że musiałeś się tu osobiście pofatygować, Wasza Anielska Ekscelencjo.

Mainard z trudem powstrzymał rozbawiony uśmiech.

Xerial nie wyczuł niczego obraźliwego w słowach kobiety, więc tylko chrząknął, a potem niecierpliwym gestem nakazał jej podejść bliżej. Zrobiła to z oporem, tak jak Święty Rycerz, który był gotów przytrzymać przyjaciółkę, żeby nie upadła podczas wypalania znaku.

– Czy wiesz, jak działa Pieczęć Siedmiu Piorunów? – zapytał sądowy wysłannik.

– Nie, dotychczas nigdy mi jej nie nakładano – odparła zdławionym głosem Sharleen. – Nie znam też nikogo, kto by ją kiedyś nosił.

– Nic dziwnego. Ostatnia gromowładna, którą w ten sposób spętano, zmarła co najmniej dekadę przed twoimi narodzinami. Niemniej to haniebne, że nie znasz podstaw. – Zmrużył lekko powieki, wyrażając swoją dezaprobatę. – Znak ten jest w pewnym sensie rodzajem cyrografu. Twoje błyskawice i moja krew zostaną zmieszane z sokiem z Drzewa Życia, a później odciśnięte na twoim ciele. – Tknął pogromczynię paluchem na wysokości mostka. – Nosząc tę pieczęć, nie zdołasz uciec od walki ani w żaden inny sposób uniknąć swojej kary. Jeśli spróbujesz albo nie uda ci się odpokutować w wyznaczonym czasie, twoje serce zostanie przeszyte siedmioma piorunami i rozerwane na strzępy – oznajmił, a w jego oczach błysnęły iskierki okrucieństwa.

Sharleen nawet nie drgnęła, ale Mainard nie potrafił przyjąć tego tak spokojnie, jak ona. Rada Dwunastu Skrzydeł naprawdę chciała jej śmierci. Mimo rzekomej winy gromowładnej nie mogli zażądać jej egzekucji, więc wymusili na Ławie Zaprzysiężonych ten warunek pokuty.

Co takiego próbowali ukryć, że posunęli się tak daleko? Ta sprawa rzeczywiście śmierdziała. I to coraz bardziej.

– Mam pewne… zastrzeżenie – powiedziała powoli kobieta, nie spuszczając wzroku z twarzy urzędnika. – Sposób działania tej pieczęci wydaje się wadliwy. Jeśli postanowię się wycofać, kiedy będę zbyt zmęczona lub ranna, aby kontynuować walkę, znak mnie zabije, bo uzna to za próbę ucieczki od zobowiązania. Czy mam rację?

– Zależnie od okoliczności może tak się stać – odparł Xerial i tym razem nie krył się z satysfakcją, iż to on będzie nakładać ten kontrakt. – Częściej jednak zostaniesz porażona jednym z piorunów. Każdy z siedmiu ma inną moc. Jeden może sprawić ci trudność z oddychaniem, inny przysporzy ci takiego bólu, że nie zdołasz zachować przytomności na dłużej niż kilka sekund. – Uśmiechał się paskudnie pod nosem, sycąc się cieniami strachu, których Sharleen nie zdołała ukryć.

Mainard był bliski trzaśnięcia starego anioła w gębę, ale przycisnął ręce do boków. Odkąd został Świętym Rycerzem, zdawał sobie sprawę, jak wielką nienawiścią tamten pałał do gromowładnych. Choć Gordosth piastował urząd, który miał mu pomóc w ochronie praw bękarcich córek, robił wszystko, by tylko utrudnić im życie i odebrać przywileje.

Powody tej niechęci pozostawały tajemnicą. Powszechnie było wiadomo, że Xerial nigdy nie miał dzieci mieszanej krwi. Mimo że tego nie okazywał, gardził wszystkimi aniołami, którzy dopuścili się spółkowania z ludźmi, a szczególnie tymi, których romanse zaowocowały narodzinami potomstwa.

– Masz jeszcze jakieś pytania lub zastrzeżenia, szkaradna córo? – burknął zjadliwie sądowy wysłannik. – Jeżeli nie, przejdźmy do czynów. Nie ma co zwlekać. Być może ty nie przykładasz do tego wagi, ale ja cenię sobie swój czas.

– Xerialu – przemówił bezbarwnym tonem Beliaril, który do tej pory obserwował wymianę zdań w milczeniu. – Będę wdzięczny, jeśli przestaniesz ubliżać Sharleen. Zachowujesz się, jakbyś wypełniał swój obowiązek za karę, a przypominam, że to nie ciebie dziś skazano.

Urzędnik posłał panu domu zimne spojrzenie, ale uśmiechnął się z wymuszoną kurtuazją.

– Oczywiście. Musisz mi wybaczyć. Jestem stary i zmęczony – oświadczył niby skruszony. – Zwykle o tej porze jestem już w łóżku.

Archanioł nie odpowiedział, ale wyraz jego oczu świadczył, iż kończy mu się cierpliwość.

Gordosth odchrząknął i odwrócił się do swojej walizki. Wyjął z niej niewielki flakonik, w którym był gęsty, złocisty płyn. Następnie sięgnął po srebrne ostrze, pędzel i płytką miseczkę. Ustawił przedmioty na stole, gdzie przystąpił do tworzenia mikstury służącej do zawarcia paktu, a co za tym szło — nałożenia pieczęci.

Sok z Drzewa Życia wypełnił drewniane naczynie do połowy. Urzędnik zamieszał go pędzelkiem, a następnie zwrócił się do pogromczyni:

– Oddaj swoją błyskawicę. Nie musi być duża. Wystarczy iskra mocy.

Kobieta przełknęła ślinę, ale wykonała polecenie. Opuszki jej palców pojaśniały i trzy srebrzyste światełka spadły do miseczki, a wtedy płyn nabrał jasnoszarej barwy.

– Teraz krew. – Xerial sięgnął po sztylet, nakłuł swój kciuk i spuścił trzy krople posoki do płynu. Ciecz zrobiła się karminowa. – Ja jestem spoiwem. Będę wiedział, co robisz, dzięki czemu zyskam kontrolę nad twoimi postępami w krucjacie. Mogę cię ukarać, jeśli zaczniesz zaniedbywać swoje obowiązki albo zrobisz coś, co zaszkodzi imperium.

Skazana przełknęła ślinę, a potem zerknęła na Mainarda, jakby szukała u niego otuchy. Skinął głową, na co zacisnęła usta. Wyraźnie obawiała się tego, co zaraz się stanie.

Xerial zamieszał pędzelkiem jeszcze trzy razy, zanim ponownie skupił się na gromowładnej. Spojrzał na nią z góry, z nieprzyjemnym błyskiem w oku.

– Rozbierz się.

Sharleen zacisnęła usta i sięgnęła do dekoltu sukni. Obsunęła go na tyle, by ukazać ciało od obojczyka po szczyty piersi. Ani milimetra więcej. Ten ruch z jej strony wyraźnie rozbawił sądowego wysłannika.

– Nie chcesz usiąść? To zaboli – rzucił szyderczo.

W odpowiedzi spojrzała na niego wyzywająco, a Mainard stanął za jej plecami, żeby ją przytrzymać w najgorszym momencie.

Gordosth pochylił się z pędzlem nad mostkiem kobiety. Zadziwiająco starannie zaczął kreślić pieczęć. Dwie zaokrąglone linie przypominające rozpołowione serce, miecz, siedem zygzakowatych linii i anielskie skrzydła. Całość została zamknięta w okręgu, a kiedy anioł odjął włosie przyboru od skóry kobiety, do uszu Mainarda dotarł cichy syk. Ze znaku uniosły się srebrzysty dym i kaskada iskier.

Sharleen wyraźnie się spięła, próbowała znieść ból po cichu, ale z jej gardła i tak wyrwał się głośny jęk. Zanim osunęła się na podłogę, Święty Rycerz złapał ją pod ramiona i przytrzymał. Szarpała się, otwierając usta w niemym krzyku. Po jej policzkach pociekły łzy.

Pieczęć powoli traciła karminową barwę, aż stała się blada, niemal niewidoczna jak stara blizna. Wtedy pogromczyni przestała się wić i tylko ciężko dyszała, dochodząc do siebie. Oparła się na Mainardzie, wyraźnie niepewna, czy zdoła samodzielnie utrzymać równowagę.

– Dokonało się. – Xerial skinął głową i wrzucił wszystkie przybory niedbale do walizki. Potem ponownie spojrzał na kobietę i wyszczerzył pożółkłe zęby w drapieżnym uśmiechu. – Powodzenia na krucjacie, szkaradna córo. Jestem ciekaw, jak długo uda ci się przeżyć. – Wyminął ją, nie poświęcając blondynowi nawet jednego spojrzenia, i opuścił salon.

Pan domu poszedł za nim, by jeszcze zamienić słowo, ale Mainard prawie nie zwrócił na to uwagi. Pomógł Sharleen położyć się na sofie, uchylił okno, a później ukucnął przy głowie przyjaciółki. Przez chwilę przyglądał jej się z troską, po czym spróbował pogładzić jej ciemne włosy, ale pacnęła go w rękę.

– Już dość, bo przez to czuję się jak na łożu śmierci – wymamrotała. – Ale przynajmniej mogę wreszcie wziąć głębszy wdech.

Anioł zaśmiał się cicho.

– Nadal boli?

– Już nie. – Spojrzała w sufit, zaciskając pełne usta w cienką linię. – Sukinsyn nawet nie próbował ukryć, jaką mu to sprawiało przyjemność – warknęła, widząc zaś wyraz twarzy mężczyzny, rzuciła: – Już przestań robić takie miny, świętoszku. Oboje wiemy, że żadna dobrotliwa i pełna cnót anielica nie może być matką tego zwyrola.

Święty Rycerz westchnął z rezygnacją, po czym się obejrzał, usłyszawszy kroki. Beliaril wrócił do pomieszczenia, wyraźnie zatroskany stanem córki.

– I jak się masz? Potrzeba ci czegoś? – zapytał, przystając obok sofy.

– No nie, ty też, staruszku? – Posłała mu pochmurne spojrzenie. – Och, na litość Niebios, przestańcie mnie już niańczyć. Mam sto pięćdziesiąt siedem lat. Już mi lepiej i dam radę usiąść sama. Zabieraj łapy, Mainardzie! – oburzyła się. – Ile jeszcze musi upłynąć czasu, aż przestaniecie traktować mnie jak dziecko?

– Aż dobijesz trzy setki. – Archanioł spojrzał na córkę z ojcowską zawziętością. – Albo ja wcześniej umrę.

Kobieta przewróciła oczyma, poprawiając się na miękkim siedzisku. Oparła się wygodnie i popatrzyła za okno.

– Cholera, już zrobiło się tak późno – mruknęła pod nosem, ale po chwili potrząsnęła głową i wstała dość ostrożnie. Zamrugała, jakby w polu widzenia zatańczyły jej mroczki, ale ponownie odtrąciła pomoc blondyna. Zrobiła jeszcze do niego minę, na co uniósł ręce w poddańczym geście.

– Skoro uważasz, że już masz się świetnie… – burknął urażony.

– Tak, ale będę potrzebować twojej pomocy w czymś innym. Poczekaj na mnie w powozie.

– Powinnaś odpocząć – wtrącił z naganą Beliaril. – Cokolwiek przyszło ci do głowy, możesz zrobić to jutro. Na dziś już zdecydowanie wystarczy ci wrażeń.

– Tato – syknęła lekko zażenowana, odwracając się do niego. – Słyszałeś, co on powiedział. Mam rok i ani chwili dłużej. Wiem, że się martwisz, ale będziesz bardziej, jeśli pieczęć zacznie mi doskwierać.

Pan domu nie upierał się więcej, lecz widocznie poczuł się dotknięty zachowaniem swojej potomnej.

Mainardowi było za to niezręcznie. Słyszał od przyjaciółki, jak wyglądają jej relacje z członkami rodu Klaheangard, ale pierwszy raz był świadkiem ich prywatnej rozmowy. Publicznie zawsze zachowywali dystans, byli sztywni, jednak w murach domostwa żadne bariery nie istniały.

Trudno było powiedzieć, czy to dobrze. Sharleen była jedną z nielicznych gromowładnych, która po wymagającym szkoleniu na pogromczynię potworów została przyjęta przez swojego ojca. Większość aniołów zapominała o swoich dzieciach półkrwi jeszcze zanim te przyszły na świat.

– Idę się przebrać z tego ohydztwa i wracam. – Kobieta klepnęła Świętego Rycerza w ramię. – Jedna drobna przysługa i nie będę dziś już więcej cię wykorzystywać.

– A dokąd to chcesz udać się o tej porze? – Uniósł brew.

– Do Imperialnej Biblioteki.

Rozdział 4

Sharleen

MISTRZU Biblioteki, proszę. – Złożyła dłonie w błagalnym geście i uniosła je wysoko, pochylając głowę.

– Nie masz czego tu szukać, podrzędna pogromczyni! – prychnął starzec i już chciał zamknąć Sharleen drzwi przed nosem, ale zdołała wsunąć stopę między skrzydło a futrynę.

– Nie jestem podrzędną pogromczynią, dziadygo – wysyczała. – A ty masz obowiązek okazywać mi szacunek.

Mistrz Biblioteki zmierzył ją wrogim spojrzeniem znad oprawek okularów połówek.

– Masz już nałożoną pieczęć, że przychodzisz tu w środku nocy? – wysyczał, niemożliwie wykrzywiając wąskie wargi pod hakowatym nosem. – Tak, tak. Już słyszałem o wyroku.

Gromowładna zmrużyła oczy. Po tym, co wydarzyło się w rodzinnym domu, chciała natychmiast rzucić się w wir pracy, żeby udowodnić archaniołom, a przede wszystkim sobie, że dowiedzie swojej niewinności. W ten sposób nie tylko mogła zapomnieć o plamie na honorze, ale również ją zmazać.

– Czego zamierzasz szukać? – zapytał niechętnie starzec.

– Informacji.

– Jakich?

– O kultach i religiach.

– Tych ksiąg nie wolno mi nikomu udostępniać bez…

– To po co zostały wystawione na widok publiczny? Dla hecy? – przerwała mu zirytowana, a potem złapała mocno za drzwi i otworzyła je na oścież. Tym samym pociągnęła ku sobie zaskoczonego Mistrza Biblioteki, więc musiała go przytrzymać i wepchnąć z powrotem do środka. – Dziękuję i prowadź.

Starzec, masując obolały nos, zgromił ją wzrokiem, ale dłużej nie protestował. Złapał za obręcz latarenki stojącej na stoliku przy wejściu i ruszył między wysokie, zdobione pięknymi rycinami lub złotem regały oraz marmurowe popiersia wielkich uczonych ustawione na metrowych kolumienkach. Sharleen szła za nim krok w krok, zobojętniała na wspaniałość Imperialnej Biblioteki. Dawno temu, jako kadetka i później jako początkująca pogromczyni, spędziła w tym miejscu mnóstwo czasu, studiując geografię, bestiologię, podstawy medycyny i prawo. Czasem, kiedy instruktorki nie patrzyły, sięgała po książki historyczne, które bardzo lubiła. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.

Jako pół-anielica mogła cieszyć się o wiele dłuższym życiem, zgromadzić kilkakrotnie więcej doświadczenia, tak dużo zobaczyć i poznać tyle osób, że mogłaby z nimi wybudować miasto. Niestety bycie mieszańcem wiązało się z narzuconymi od chwili narodzin obowiązkami, ograniczeniami i surowym traktowaniem.

Aniołowie wstydzili się, że ulegali ludzkiej urodzie, a jeszcze bardziej tego, że ich potomkinie zyskiwały moc większą od nich. Wszak mogły sprawować kontrolę nad burzą — potęgą zniszczenia — co czyniło je niemal nieobliczalnymi.

To dlatego gromowładnym zakładano kajdany złożone z dyscypliny, poczucia obowiązku i gróźb. Spisane w księgach karty historii uświadomiły Sharleen, że jest niewolnicą i zakładniczką. Nie zmieniały tego żadne przywileje, powszechny szacunek ani to, że ojciec przyjął ją pod swój dach. Miała kochającą rodzinę. Macocha traktowała ją jak rodzone dziecko, a przyrodnie rodzeństwo troszczyło się o jej potrzeby, ale nie mogli jej uwolnić od jej brzemienia, samemu się nie narażając. Sharleen od pierwszego do ostatniego tchnienia będzie bronią imperium zwalczającą plagę potworów. Nie miała prawa nawet myśleć o tym, że mogłaby mieć inną przyszłość.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy, gdy przesiadywała w celi, a także później, podczas procesu, ze zdwojoną siłą odczuła tę niesprawiedliwość.

To nie tak, że nie lubiła walki ani tygodni z dala od domu. Po prostu czasem miała tego wszystkiego dość. Czasem chciała być… zwyczajna.

Właśnie dlatego musiała się dowiedzieć, dlaczego Radzie zależało na zatuszowaniu istnienia tamtego starca i skazano ją na śmierć. Nie ucieknie od kary, ale kiedy już nadejdzie koniec, przynajmniej będzie towarzyszyć jej świadomość powodów, dla których to wszystko ją spotkało.

Nerwowo potarła czarny materiał coltruia na wysokości mostka, gdzie był znak Pieczęci Siedmiu Piorunów.

Zagra w tę grę, ktokolwiek próbował rozdawać karty. Jeszcze pożałują, że jej nie uniewinnili.

– To tu – odezwał się Mistrz Biblioteki, wytrącając Sharleen z ponurego zamyślenia. – Dział kultur i religii. Dział, w którym nie powinnaś niczego szukać, pogromczyni. – Posłał jej pełne dezaprobaty spojrzenie. – Miej świadomość, że zgłoszę to niewskazane zainteresowanie generał Kragamie.

Kobieta nie odpowiedziała, choć miała ochotę roześmiać się starcowi w twarz. Chciał zawracać Vivianne głowę takimi bzdurami, proszę bardzo. Oby tylko mocno się nie zdziwił, kiedy zwierzchniczka Sił Łowieckich wykopie go z hukiem za drzwi swojego gabinetu.

– Dziękuję, dalej poradzę sobie sama – oznajmiła Sharleen, gdyż staruch nie zostawił jej jeszcze w spokoju.

– A skąd mam wiedzieć, że niczego nie wyniesiesz? – Zmrużył podejrzliwie oczy.

– Czy naprawdę pan sądzi, że tak mi śpieszno do kolejnego aktu oskarżenia, w dodatku o kradzież książek Imperatora?

Mistrz Biblioteki się zmieszał. Poruszył ustami, pokręcił nosem, a potem wreszcie ruszył do swojej skrytej przy archiwum komnaty.

– Tylko zostaw tutaj porządek – rzucił jeszcze na odchodne, zanim zniknął za sąsiednim regałem.

Pozostawił ją bez światła, ale nie było to coś, z czym gromowładna nie mogła sobie poradzić. Uniosła rękę, rozświetlając opuszki palców miniaturowymi błyskawicami, i zaczęła się rozglądać.

Książnica władcy Eadorath była największą ze wszystkich na całym kontynencie. Regały stały w równych rzędach, sięgając aż pod sufit. Każdy liczył dwie kondygnacje. Sharleen potrzebowała drabinki, by dostać się do większości półek lub łączących meble drewnianych kładek i balkoników. Znalazłszy się na jednej z takich konstrukcji, stuknęła czubkiem paznokcia w kilka białych kryształów, a te natychmiast zaczęły wydawać bladożółte światło, uwalniając ją od ryzyka, iż któryś z jej piorunów podpali książki.

Przejrzała połowę pierwszego regału, kilka woluminów zdjęła z półki i przewertowała, ale nie znalazła weń nic ciekawego. Potem przeczytała cieniutką książkę mówiącą o wydarzeniach sprzed dekady, jednak do niczego jej to nie doprowadziło. Westchnęła zrezygnowana, przepatrując kolejne półki i znajdujące się na nich tytuły.

Wreszcie jedna z książek rzuciła jej się w oczy. Czarna okładka wyróżniała się na tle innych, a na jej grzbiecie wytłoczono rząd znaków i posrebrzanych liter. Po każdej z nich stała złocista kropka.

– L. F. D. I. N. E. K. Z. Y. D. G. K… – przeczytała na głos Sharleen. – Anagram w tytule?

Skrzywiła się, drapiąc za uchem. Nawet jeśli się nie myliła i to był anagram, nie miała czasu, warunków ani nerwów, żeby go rozwiązywać. Otworzyła książkę i przelotnie sprawdziła jej treść. Zesztywniała, przeczytawszy kilka zdań.

„Znalazłam!” – pomyślała z satysfakcją. Usiadła pod drabinką prowadzącą na wyższą kładkę, bo tu miała najlepsze światło. Zaczęła czytać. Już po chwili zaczęły ją martwić kolejne, odległe jej czasom daty. Wiele z nich nawiązywało do ery, która poprzedzała obecną i ubiegłą. Już wtedy wiry zapisywały się na kartach historii.

Ale w oczy rzuciło jej się towarzyszące im słowo.

„Mnisi”.

Pogromczyni przerzuciła stronę i jej oczom ukazała się niedbała, pomniejszona kopia malowidła obrazującego prowadzony przez dawne pokolenia kult mnichów. Sylwetki sług ludu autor gwaszu ukazał w bijącej od nich potędze. Byli odziani w proste habity, przewiązane sznurami z małych czaszek, a pod obrazem było zapisane znakami starego języka: „Mladapie Sanse”, co Sharleen przetłumaczyła sobie dopiero po chwili: „Niszczyciele Istnień”. Podparła ręką głowę, studiując uważnie obraz.

„Niszczyciele Istnień… Jak to w ogóle rozumieć?” – zastanowiła się, nie widząc żadnej wskazówki. Zamiast odpowiedzi, znalazła kolejną zagadkę i nie podobało jej się to.

Postacie z obrazu pasowały wyglądem do tego starca, który zaatakował ją w Shivirlash. Miała wręcz dziwne wrażenie, że gdyby malarz nie zasłonił ich głów kapturami, ze stronicy spojrzałaby na nią twarz tamtego szaleńca.

Dławiąc to gryzące przeczucie, zaczęła przeglądać książkę dalej. Przeczytała kilkanaście stron, mówiących o krwawym rytuale, który to podobno mnisi mieli przeprowadzać pod osłoną Czarnego Księżyca. Ta informacja trochę rozbawiła gromowładną, gdy wyobraziła sobie tych starców tańczących wokół kotła krwi i ciał swoich ofiar przy zaćmieniu księżyca, ale kiedy zastanowiła się dłużej, zorientowała się, że mowa była o nowiu.

Jednak co mnisi, czy jakkolwiek się zwali, mogliby robić podczas tej fazy księżyca co jesień? Sharleen nigdy wcześniej nie słyszała o czymś podobnym ani tym bardziej żeby ktoś zaginął w tajemniczych okolicznościach, później zaś znaleziono jego ciało pozbawione krwi. A może to była metafora? Podrapała się po głowie zadumana, ale po chwili porzuciła rozmyślania i wróciła do tekstu.

Azali słowa zapisane w zapomnianej legendzie ongiś się wypełnią, takoż rasa ludzka, jak wszelkie inne, będzie skończona. Jeśli Ona się pojawi, warunki przepowiedni zaś ostaną się spełnione, nie będzie ocalenia dla żadnego bytu. Tedy, jak tylko Czarny Księżyc wzejdzie jesienną porą, wzniosą się Schody Do Nieba i Mroczna Wieża z prochów powstanie, Niszczyciele wezmą w swe dłonie losy tegoż królestwa. Tor Czasu zaniknie na wieki, gdyż zamrze jego harmonia. Żadne życie nie zazna zmiłowania. Zatracimy się w cierpieniach.

Wierzenia tego okresu nie nadejdą, dopóty Klucz jest uśpiony. Nikt nie posiadł wiedzy o miejscu jego spoczynku, tak jak nie poznano imienia Tej, która będzie nim przeklęta. Szczęśliwie sami kapłani widzący te zdarzenia, nie mają wiedzy o Jej i Chłopca dokładnej dacie narodzenia.

Mówi się, że słowa skazujące ten świat na rozpad, już od dawien dawna są zapomniane, lecz strach przed owym momentem jest zakorzeniony w ludziach. Odpychamy do siebie swój koniec poprzez nowe pokolenia, napełniwszy serca nadzieją, iż ta przyszłość możliwie nie jest nam pisana.

Sharleen zadrżała. Poczuła dziwny niepokój, mimo że nie zrozumiała połowy z tego, co autor próbował przekazać. Kim była „Ona”? Kim był „Chłopiec”? O jakiej przepowiedni mowa?

Zamrugała i zatrzasnęła książkę. Było bardzo prawdopodobne, że to tylko stek bzdur, którym nie powinna się przejmować. To nie było to, czego szukała, lecz postanowiła to zapamiętać. Ze zwykłej przezorności.

***

– Zdradzisz mi, czym przekupiłaś Mistrza Biblioteki, aby pozwolił ci spędzić tu noc?

Sharleen zmarszczyła czoło, kiedy do jej sennych marzeń przebił się znajomy głos. Uchyliła powieki, a potem zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Uniosła głowę i spojrzała na stojącego nad nią mężczyznę. Erial uśmiechnął się szeroko.

– Skąd się tu wziąłeś? – zapytała skonsternowana.

– Wszedłem przez drzwi biblioteki, a potem po drabinach i cię znalazłem – powiedział pogodnie. Jego błękitne oczy błyszczały żywo. – Czego szukałaś w tych księgach? – Anioł kiwnął głową na stosy grubych woluminów zalegających dookoła kobiety.

Nadal półprzytomna gromowładna spojrzała po opasłych tomach. Przetarła powieki i ziewnęła głośno.

– Odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale zawierają tylko niezrozumiały bełkot. Szczególnie ta! – Chwyciła za grzbiet książki z anagramem zamiast tytułu i machnęła nią w powietrzu. – Nie powinnam, ale jestem zaskoczona, jak wiele wiedzy nieprzydatnej zgromadzono w tym pomieszczeniu.

– Lepiej nie powtarzaj tego Mistrzowi Biblioteki.

– Mogłabym – parsknęła. – Wnioskuję, że nie zjawiłeś się tutaj przypadkiem, prawda?

– Zgadłaś. Mainard już o wszystkim mi opowiedział. – Wyciągnął do niej pomocną dłoń, którą przyjęła. – Oboje igracie z ogniem, ale nie dziwi mnie, że nie chcecie tak tego zostawić. Mainarda aż nosi od rana przy przygotowaniach.

– Jakich przygotowaniach?

– Do drogi. Uznał, że nie będziesz chciała czekać i natychmiast rozpoczniesz swoją misję. A zaczniesz od miejsca, które stało się symbolem twojej udręki.

– To prawda, niemniej nie układałabym do tego pieśni – rzuciła kąśliwie, na co Erial się zaśmiał.

On i Mainard mieli te same uśmiechy, oczy w kształcie migdałów i jasne, prawie białe włosy, które podkreślały ich rodzinne podobieństwo. Starszy brat miał delikatniejsze rysy twarzy, niemal chłopięce, ale w jego oczach odbijała się starość. Nikt, nawet Święty Rycerz nie wiedział, ile Erial tak naprawdę ma lat. Był bardzo skryty, ale łatwo nawiązywał przyjaźnie. Sharleen go lubiła i szanowała z wielu powodów.

– Mainard, gorąca głowa – westchnęła, rozglądając się po rozrzuconych na kładce książkach. – Domyślam się, że Dynastine i Melianna towarzyszą mu w jego porannej szarży na targowisko?

– Tak. – Schylił się po pierwszy stos woluminów, by odłożyć każdy tom na jego miejsce. – Chcieli, abyśmy czym prędzej do nich dołączyli. Mój niecierpliwy braciszek twierdzi, iż przez noc wymyślił plan, który może ci pomóc dopiąć swego.

– Już się boję.

Gromowładna wspięła się na palce, żeby odłożyć zatytułowaną anagramem książkę na półkę i wtedy spomiędzy jej stronic wyślizgnęła się stara, pożółkła karteczka. Zatańczyła w powietrzu, a potem wylądowała u stóp kobiety. Zaintrygowana Sharleen odstawiła ubiegło nocną lekturę i sięgnęła po papierek. Z jednej strony był czysty, ale wyraźnie przebijał przezeń tusz. Odwróciła go i zamarła na widok treści.

– Co tam masz? – zaciekawił się Erial.

Pogromczyni wyprostowała się szybko i wepchnęła znalezisko do kieszeni spodni.

– To moje notatki. Prawie o nich zapomniałam – skłamała, z trudem panując nad swoim głosem.

Anioł mruknął niezobowiązująco i wrócił do pracy. Nie zakwestionował słów przyjaciółki, choć nigdzie nie było widać ani kałamarza, ani pióra do pisania. Uśmiechnął się tylko, gdy na niego spojrzała, na co z trudem odpowiedziała tym samym.

Nie rozumiała, dlaczego tak się zachowała. Karteczka zaczęła jej ciążyć w kieszeni niczym ołowiana sztabka, ale nie przyznała się do kłamstwa. Jeszcze nie mogła tego zrobić.

***