Konwersja - Piotr Rogoża - ebook + audiobook + książka

Konwersja ebook i audiobook

Piotr Rogoża

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

A jeśli ktoś naprawdę manipuluje nami dla osiągnięcia swoich celów, tworząc bańki informacyjne?

Podczas gdy pracownik agencji artystycznej Adrian Klimke pracuje nad debiutem polsko-syryjskiej wokalistki, dziennikarka Helena Różewicz wpada na trop niebezpiecznego spisku z udziałem rodzimych influencerów. Co łączy tragicznie zmarłą instagramową modelkę, nastoletniego streamera gier komputerowych i depresyjnego trenera uwodzenia? Czy w publikowanych przez nich treściach kryje się dodatkowy przekaz dla wybranych? Komu zależy na tym, żeby to właśnie Helena ujawniła materiały kompromitujące popularnego konserwatywnego polityka? Dlaczego Adrian zaczyna widywać swoją dawną dziewczynę, która zginęła w wypadku samochodowym?

Cynicznie kreowane iluzje kształtują zbiorową świadomość, a idee stały się produktami, które – dysponując odpowiednimi narzędziami–  można łatwo pozycjonować na rynku. Ludzki umysł jest tworzywem gładko poddającym się woli wprawnego twórcy. Granica między cyfrową fikcją a rzeczywistością dawno została zatarta, skoro zestaw odpowiednio dobranych hasztagów może najdosłowniej zabijać.

To realia Konwersji, współczesnego thrillera, w którym zakulisowe działania niepozornych specjalistycznych agencji mają realny wpływ na całe narody. To nasze realia, choć wciąż nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę.

 

Konwersja pokazuje, że Rogoża to jeden z najlepszych pisarzy popularnych w Polsce. A na pewno najlepszy w pokazywaniu internetowego, korporacyjnego piekła, w którym wszyscy tak wygodnie się urządziliśmy.

Jakub Żulczyk

 

Czytając Konwersję, zastanawiałem się, gdzie leży granica między prawdziwym światem, a fikcją literacką. Bo niestety w dzisiejszym świecie nawet najciemniejsze wizje mogą okazać się prawdą, a pięknie prezentowana rzeczywistość bardzo często okazuje się zwykłą ściemą.

Kamil Nożyński, odtwórca głównej roli w serialu Ślepnąc od świateł i narrator audiobooka Konwersja

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 54 min

Lektor: Kamil Nożyński

Oceny
4,1 (131 ocen)
56
40
24
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bob75

Z braku laku…

Chyba jestem za stary(40+} i nie ''kumam'' tych nowoczesnych fejsbukowo-insta glupot. Ksiazka pewnie fajna ale nie dla mnie. Po prostu nudna. No i ten lektor tragiczny, taki bez wyrazu, zblazowany jakis?! Dosluchalem do konca chociaz ciezko bylo. Taka ksiazka o ''robotach'' czytana przez robota.
00
AgataChrza

Z braku laku…

Czułam że nie moja tematyka i niestety tak było. Bardzo ale to bardzo rzadko odkładam książki w połowie. Tu niestety poddałam się po 160 stronie. Nie mogę nie polecić bo jak ktoś lubi te "internetowe" zagadnienia to ok. Lecz jeśli ktoś woli dynamiczną akcję to polecam sięgnąć po inne tytuły.
00
AkademiaInternetu.pl

Nie oderwiesz się od lektury

"Osoba poddana formatowaniu nie może nawet podejrzewać, że jej tożsamość to sztuczny konstrukt. Dobre formatowanie nie pozostawia śladów" - czemuś wydaje się to dziwnie aktualne;). Polecam bardzo - Maciej Dutko (www.korekto.pl)
00
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Konwersja” Piotra Rogoży to thriller z, jak w jednym z wywiadów określił to autor, sensacyjno-paranoiczną intrygą. Fabuła zaczyna się dosyć niepozornie, przedstawiona jest z perspektywy dziennikarki i pracownika tajemniczej agencji Theatro Umbre, która tworzy gwiazdy na polskiej scenie w różnych artystycznych kategoriach. Pierwsza część to dosyć spokojne wprowadzenie, zawiązanie akcji i prezentacja postaci. Za to jak w drugiej połowie zaczyna się dziać, to po prostu … mindblow (że się tak z angielska wyrażę) gwarantowany! Po lekturze czułam się jak po seansie „Incepcji” – co tu było fikcją, a co fikcją w fikcji?! Książka porusza aktualne tematy manipulacji faktami w mediach, szczególnie tych internetowych. Mocno krytykuje świat, w którym sami aktualnie żyjemy, zmusza do zastanowienia nad tym, czy to, czemu wierzymy, faktycznie na to zasługuje. Na pierwszy rzut oka rzeczywistość przedstawiona w książce wydaje się mocno fikcyjna, jednak im dłużej się nad tym zastan...
00
juliazag

Całkiem niezła

Świetny pomysł na historię, ale niestety było kilka momentów, które nie wciągały tak, jak tego oczekiwałam 🙈
00

Popularność




Wy­daw­ca i re­dak­tor pro­wa­dzący ADAM PLUSZ­KA
Re­dak­cja HE­LE­NA PIE­CUCH
Ko­rek­ta MA­ŁGO­RZA­TA KU­ŚNIERZ, BE­ATA WÓJ­CIK
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych MI­CHAŁ PA­WŁOW­SKI
Ko­or­dy­na­tro­ka pro­duk­cji PAU­LI­NA KU­REK
Ilu­stra­cja na okład­ce © Ale­xan­der Kri­vit­skiy / Pe­xels
Ła­ma­nie | ma­nu­fak­tu-ar.com
Co­py­ri­ght © by Piotr Ro­go­ża 2022 by ar­ran­ge­ment with Agen­cja Li­te­rac­ka Syn­dy­kat Au­to­rów Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67022-89-7
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11A 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

I

ŻY­CIE

One wszyst­kie my­ślą, że są wy­jąt­ko­we. My zresz­tą też tak o so­bie my­śli­my. A praw­da jest taka, że do ka­żde­go czło­wie­ka ist­nie­je go­to­wy klucz. I ja wam daję ten klucz.

Mar­cin „Sen­paj” Sa­dlok, co­ach uwo­dze­nia, wy­kład wi­deo 4 kro­ki do suk­ce­su

1.

Je­śli wie­rzyć wy­ni­kom ba­da­nia fo­ku­so­we­go, po­nad osiem­dzie­si­ąt pro­cent do­ro­słych Po­la­ków uzna­ło­by sto­jącą na środ­ku po­ko­ju nagą dziew­czy­nę za „nie­prze­ci­ęt­nie atrak­cyj­ną”, ale Ad­rian my­śli tyl­ko o wy­ni­kach jej ostat­nich po­mia­rów an­tro­po­me­trycz­nych. Pa­trząc na pe­łne pier­si i pła­ski brzuch, cie­szy się, że ty­go­dnie pra­cy z die­te­ty­kiem i tre­ner­ką per­so­nal­ną nie po­szły na mar­ne, bo na­resz­cie osi­ągnęła ni­ski po­ziom tkan­ki tłusz­czo­wej. Na me­dal spi­sa­li się też fry­zje­rzy i ko­sme­tycz­ki: za­far­bo­wa­ne na ja­sny róż wło­sy cie­ka­wie kon­tra­stu­ją z oliw­ko­wą kar­na­cją, a ma­ki­jaż pod­kre­śla uro­dę eg­zo­tycz­ną na tyle, by za­in­try­go­wać, ale jed­no­cze­śnie bez­piecz­nie bli­ską eu­ro­pej­skie­mu ka­no­no­wi. Ka­żdy cen­ty­metr kwa­dra­to­wy skó­ry dziew­czy­ny jest gład­ki, jak­by od­la­no ją z pla­sti­ku.

Amal – tak la­lecz­ka ma na imię. Po­la­cy już nie­dłu­go za­ko­cha­ją się w jej moc­nym gło­sie, wiel­kich czar­nych oczach i uro­czym uśmie­chu. Jest jej pi­sa­na spek­ta­ku­lar­na ka­rie­ra, bły­ska­wicz­na pod­róż na szczyt. Cała bra­nża mu­zycz­na od lat wy­cze­ku­je na­de­jścia Amal, choć jesz­cze o tym nie wie.

Gdy­by do apar­ta­men­tu wsze­dł te­raz ktoś obcy, nie zo­rien­to­wa­łby się, że tra­fił na plan fil­mo­wy. A jed­nak: nie­wi­docz­ne ka­me­ry czuj­nym cy­fro­wym spoj­rze­niem obej­mu­ją nie­mal całe po­miesz­cze­nie, nie li­cząc tyl­ko jed­nej śle­pej pla­my, mar­twe­go punk­tu, któ­ry nie znaj­dzie się w żad­nym ka­drze. Wła­śnie tam usa­do­wił się Ad­rian. Nie ma go tu, nie ist­nie­je, nie rzu­ca na­wet cie­nia.

Oczy­wi­ście mo­gli­by po pro­stu wy­na­jąć eki­pę, roz­sta­wić sprzęt i na­grać film pro­fe­sjo­nal­nie, ale rzecz w tym, że agen­cji wca­le nie cho­dzi o pro­fe­sjo­nal­ne na­gra­nie. Ma być su­ro­wo i au­ten­tycz­nie. Tak to ujął Wik­tor pod­czas ostat­nie­go brie­fin­gu, choć mó­wi­ąc o au­ten­tycz­no­ści, skrzy­wił się w iro­nicz­nym uśmie­chu. Na­gry­wa­ny ma­te­riał z za­ło­że­nia trze­ba trak­to­wać jako pó­łpro­dukt. To tre­ść, któ­ra może na­brać zna­cze­nia, ale wca­le nie musi. Za­wsze jed­nak war­to za­cho­wać pro­fe­sjo­na­lizm, cho­ćby z ele­men­tar­ne­go sza­cun­ku dla for­ma­to­wa­nej dziew­czy­ny; Ad­rian nie za­mie­rza z tym po­le­mi­zo­wać.

Przy­tłu­mio­ne od­gło­sy zza okna wy­bi­ja­ją się po­nad szum kli­ma­ty­za­cji i przy­po­mi­na­ją, że wbrew po­zo­rom nor­mal­ny świat jest ca­łkiem bli­sko. Bar­dzo do­brze, bo to nie­po­ko­jące, gdy po­czu­cie od­re­al­nie­nia sta­je się naj­sil­niej­szym wra­że­niem.

Bose sto­py Amal za­pa­da­ją się w gru­bej wy­kła­dzi­nie. Jej per­fu­my pach­ną cy­tru­so­wo. Są na tyle in­ten­syw­ne, że wy­star­czy sku­pić na nich uwa­gę, by na­tych­miast wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Ad­rian bie­rze głębo­ki wdech i po­wo­li wy­pusz­cza po­wie­trze. Uśmie­cha się pó­łgęb­kiem sam do sie­bie: „Fo­kus, chło­pacz­ku”.

Drzwi się otwie­ra­ją i do po­miesz­cze­nia wcho­dzi ak­tor, mężczy­zna w bia­łej ma­sce. War­stwa ja­sne­go ma­te­ria­łu szczel­nie za­kry­wa całą jego gło­wę. Pre­pa­rat z sil­de­na­fi­lem po­sta­wił na bacz­no­ść pe­ni­sa, po­stać wy­gląda jak gro­te­sko­wy po­ga­ński bo­żek płod­no­ści. Gdy­by Ad­rian nie był zde­ner­wo­wa­ny, uzna­łby ten wi­dok za ca­łkiem za­baw­ny.

Agen­cja na­zy­wa mężczy­znę ak­to­rem moc­no na wy­rost, z cze­go wszy­scy do­sko­na­le zda­ją so­bie spra­wę. Cho­dzi tyl­ko o szkie­let i roz­pi­ęte na nim tkan­ki, o po­ru­sza­jącą się syl­wet­kę. Za­bra­no mu twarz, bo nie jest ani cie­ka­wa, ani po­trzeb­na. Je­śli do­brze się przyj­rzeć, na bia­łym ma­te­ria­le ma­ski mo­żna do­strzec nie­wiel­kie ciem­ne punk­ty: to klu­czo­we mar­ke­ry ozna­cza­jące mi­ędzy in­ny­mi po­ło­że­nie na­sa­dy i skrzy­de­łek nosa, ko­ści po­licz­ko­wych oraz kąci­ków ust i oczu. Łącz­nie jest ich kil­ka­na­ście. Ni­g­dy nie wia­do­mo, jak spra­wy się po­to­czą – może się oka­zać, że ja­kaś twarz jed­nak się ak­to­ro­wi przy­da, a wte­dy dzi­ęki mar­ke­rom ma­gi­cy od post­pro­duk­cji będą mo­gli ob­da­ro­wać go zu­pe­łnie do­wol­ną.

Ad­rian wie o ak­to­rze tyl­ko tyle, ile musi: to Po­lak, ma trzy­dzie­ści sie­dem lat, wy­kszta­łce­nie śred­nie, jest zdro­wy i nie­ka­ra­ny. Kon­trakt, któ­ry za­wa­rł z agen­cją The­atro Um­bra, za­wie­ra klau­zu­lę po­uf­no­ści z bar­dzo wy­so­ką karą umow­ną, po­nad­to na­kła­da na zle­ce­nio­bior­cę ko­niecz­no­ść do­star­cze­nia ak­tu­al­nych wy­ni­ków ba­dań na cho­ro­by we­ne­rycz­ne i ka­te­go­rycz­nie za­ka­zu­je od­zy­wa­nia się na pla­nie, bo usta mają po­zo­sta­wać nie­ru­cho­me.

Rów­nie do­brze ak­tor mó­głby być cy­bor­giem. Szko­da, że nie jest.

Im spraw­niej na­gra­ją ma­te­riał, tym wcze­śniej Ad­rian będzie mógł iść do domu, a jest już zmęczo­ny, dzień pra­cy za­czął się sto lat temu. Na­praw­dę nie chce tra­cić wi­ęcej cza­su. Po­ka­zu­je ge­stem, żeby ak­tor za­czy­nał.

Mężczy­zna bez twa­rzy uj­mu­je więc w dłoń wzwie­dzio­ne prącie i pod­cho­dzi do Amal pew­nym kro­kiem, ni­czym ra­die­ste­ta pro­wa­dzo­ny przez ró­żdżkę. Dziew­czy­na przez chwi­lę pa­trzy na nie­go bez­ro­zum­nie, ale za­raz przy­po­mi­na so­bie o uśmie­chu. Na kil­ka se­kund za­sty­ga­ją tak obo­je w idio­tycz­nej stop-klat­ce, wresz­cie ak­tor się re­flek­tu­je, kła­dzie ręce na ra­mio­nach Amal i sta­now­czym ru­chem spro­wa­dza ją na ko­la­na. Dziew­czy­na nie sta­wia opo­ru.

Bio­dra ak­to­ra bez twa­rzy i imie­nia po­ru­sza­ją się mia­ro­wo. Trwa to kil­ka dłu­gich mi­nut, po­tem mężczy­zna od­py­cha dziew­czy­nę i pod­ry­wa ją z klęczek. Amal z tru­dem ła­pie od­dech. Gdy pro­wa­dzi ją kil­ka kro­ków i sa­dza na brze­gu sto­łu, z fiu­ta wci­ąż zwie­sza mu się gir­lan­da gęstej śli­ny.

Dziew­czy­na kła­dzie się na bla­cie, od­wra­ca gło­wę i przez krót­ki mo­ment pa­trzy Ad­ria­no­wi pro­sto w oczy. Kon­takt wzro­ko­wy jest bar­dzo wa­żny, a we­dług przy­jętej przez agen­cję me­to­do­lo­gii – wręcz klu­czo­wy. Ad­rian nie do­strze­ga na twa­rzy dziew­czy­ny żad­nych emo­cji, jak­by ona ta­kże no­si­ła ma­skę. To zna­ko­mi­ty znak, więc de­li­kat­nie się do niej uśmie­cha.

Ru­chy ak­to­ra sta­ją się co­raz gwa­łtow­niej­sze, jak­by do­pie­ro te­raz po­zwo­lił do­jść do gło­su po­żąda­niu. Cia­ło ude­rza o cia­ło, skó­ra trze o skó­rę, a ka­me­ry re­je­stru­ją ka­żde drgni­ęcie mar­ke­rów na bia­łej ma­sce.

Amal na pew­no nie od­czu­wa przy­jem­no­ści, ale ta­kże dys­kom­for­tu, gdy mężczy­zna bez twa­rzy pie­przy ją, jak­by od tego za­le­ża­ło jego ży­cie. Umy­sł dziew­czy­ny uno­si się ni­czym ba­lo­nik gdzieś nie­wy­obra­żal­nie wy­so­ko, gdy cia­ło po­dry­gu­je na sto­le. W ci­chych jękach nie sły­chać au­ten­tycz­nej skar­gi. To na­wet nie za­słu­ga kok­taj­lu z flu­ni­tra­ze­pa­mem po­da­ne­go jej przez le­ka­rza przed na­gra­niem, a ra­czej mie­si­ęcy żmud­ne­go for­ma­to­wa­nia. Wi­ta­my w te­atrze cie­ni. Tu nic nie jest praw­dzi­we.

Drew­nia­ny blat skrzy­pi, wy­da­je wy­so­ki iry­tu­jący dźwi­ęk. Mo­gli­by już ko­ńczyć, ma­te­ria­łu po­win­no wy­star­czyć. Ad­rian chęt­nie przej­rza­łby new­sy w te­le­fo­nie, ale jego za­da­nie wy­ma­ga czuj­no­ści – musi za­re­ago­wać, gdy­by tyl­ko Amal za­częła wy­pa­dać z roli albo po­ja­wi­ło się ry­zy­ko, że ak­tor zro­bi jej krzyw­dę. Nic ta­kie­go się jed­nak nie dzie­je, dziew­czy­na krzy­wi się i za­ci­ska zęby, ale ani przez chwi­lę nie pró­bu­je się bro­nić, nie od­py­cha part­ne­ra.

Wy­czer­pa­ny ak­tor wresz­cie ko­ńczy. Jęczy przy tym bez prze­ko­na­nia, jak na fo­te­lu u den­ty­sty. Cofa się o krok i si­ęga po pacz­kę chu­s­te­czek. Przez mo­ment waha się, jak­by chciał coś po­wie­dzieć, ale kon­trakt to kon­trakt, roz­sąd­niej będzie mil­czeć. Ad­rian po­ka­zu­je mu unie­sio­ny kciuk. Spi­sa­łeś się, przy­ja­cie­lu, te­raz już nic tu po to­bie. Na szczęście żad­ne du­ble nie będą po­trzeb­ne. Ak­tor wy­cho­dzi z po­ko­ju, nie ogląda­jąc się za sie­bie; erek­cja nie ustąpi jesz­cze przez co naj­mniej go­dzi­nę.

Amal leży na sto­le, jej zmal­tre­to­wa­ne pier­si uno­szą się i opa­da­ją w rytm przy­śpie­szo­ne­go od­de­chu. Znów od­wra­ca twarz w stro­nę Ad­ria­na i ma­to­wym wzro­kiem szu­ka jego spoj­rze­nia. Ma­ki­jaż spły­wa po jej twa­rzy ciem­ny­mi stru­ga­mi, na po­licz­kach ru­mie­nią się śla­dy po ude­rze­niach. Cy­tru­so­wa woń per­fum mie­sza się z kwa­śnym za­pa­chem potu i ślu­zu. Ad­rian po­now­nie na­gra­dza Amal uśmie­chem. Grzecz­na dziew­czyn­ka, bar­dzo dziel­na; za­raz znów obej­rzy ją le­karz.

Gdy­by za­py­tał ją ju­tro o na­gra­nie, nie umia­ła­by so­bie nic przy­po­mnieć. Czy na­praw­dę mu­siał na to pa­trzeć? Świ­ęta me­to­do­lo­gia za­kła­da, że ow­szem, po­zy­cjo­ner jest nie­zbęd­ny pod­czas wszyst­kich te­stów – na wy­pa­dek gdy­by wa­run­ko­wa­nie jed­nak za­wio­dło, a gdzieś pod sko­ru­pą wy­kre­owa­nej per­so­ny na­gle prze­bu­dzi­ła się pier­wot­na oso­bo­wo­ść. Ad­rian nie może jed­nak po­wstrzy­mać my­śli, że rów­nie do­brze Amal mó­głby dziś to­wa­rzy­szyć kto­kol­wiek inny. Albo on sam mó­głby być kim­kol­wiek in­nym.

Rów­nie do­brze Ad­rian Klim­ke mó­głby być cy­bor­giem. Szko­da, że nie jest.

2.

Wy­star­czy po­bie­żnie prze­śle­dzić jej po­sty na In­sta­gra­mie, by do­jść do pro­ste­go wnio­sku: cała ka­rie­ra Le­iki✞Fash to nic in­ne­go jak re­la­cja z roz­ci­ągni­ęte­go w cza­sie sa­mo­bój­stwa. He­le­na kręci gło­wą, pa­trząc na ostat­nie opu­bli­ko­wa­ne zdjęcie. Dla­cze­go nikt nie po­mó­gł tej dziew­czy­nie, gdy jesz­cze nie było za pó­źno?

Ka­żdy wpis i ko­men­tarz od fana, ka­żde zdjęcie i po­lu­bie­nie przy­ci­ąga­ły ży­let­kę o uła­mek mi­li­me­tra bli­żej, a ostrze nie za­trzy­ma­ło się, gdy tkan­ki cia­ła sta­wi­ły opór. Czy na­praw­dę sta­ło się to oczy­wi­ste do­pie­ro te­raz? Je­śli wie­rzyć nie­licz­nym ko­men­ta­rzom, Łu­cję Fe­li­siak, czy­li Le­ikę✞Fash, zna­le­zio­no z otwar­ty­mi ży­ła­mi w wan­nie pe­łnej krwi. Fani wy­da­ją się szcze­rze za­sko­cze­ni, że in­sta­gra­mer­ka, któ­ra chęt­nie po­zo­wa­ła ze strycz­kiem na szyi i chwa­li­ła się ko­lek­cją blizn na przed­ra­mio­nach, w ko­ńcu sku­tecz­nie tar­gnęła się na swo­je ży­cie.

He­le­na upi­ja łyk kawy. Szko­da dziew­czy­ny.

Jej ka­rie­ra in­flu­en­cer­ki do­pie­ro na­bie­ra­ła tem­pa. Jesz­cze pod ko­niec ubie­głe­go roku, gdy He­le­na od­cho­dzi­ła z pra­cy, Le­ika✞Fash była tyl­ko ni­szo­wą, al­ter­na­tyw­ną blo­ger­ką mo­do­wą i aspi­ru­jącą fo­to­mo­del­ką z In­sta­gra­ma, ko­ja­rzo­ną być może przez naj­le­piej obe­zna­nych z bra­nżą, głów­nie ze względu na od­wa­żne sty­li­za­cje. Nikt w re­dak­cji nie po­świ­ęci­łby jej wów­czas na­wet krót­kiej not­ki – z tego pro­ste­go po­wo­du, że zu­pe­łnie nie in­te­re­so­wa­ła ma­in­stre­amo­wych od­bior­ców. Te­raz, na po­cząt­ku kwiet­nia, jej in­sta­gra­mo­we kon­to ob­ser­wu­je po­nad czte­ry­sta ty­si­ęcy osób. In­for­ma­cja o tra­gicz­nej śmier­ci na pew­no wpły­nęła na na­gły skok po­pu­lar­no­ści, ale już mie­si­ąc temu Fe­li­siak mia­ła za­si­ęgi wy­star­cza­jące, aby zo­stać am­ba­sa­dor­ką Re­Me­dium, po­pu­lar­nej mar­ki odzie­żo­wej.

Na ostat­nim opu­bli­ko­wa­nym zdjęciu po­zu­je w płasz­czu tej fir­my. Stoi na tle opusz­czo­nej fa­bry­ki, za któ­rą za­cho­dzi sło­ńce, in­sta­gra­mo­wy filtr wzmac­nia głębię cie­ni. Mo­del­ka pa­trzy spod we­łnia­nej czap­ki gdzieś poza kadr, wiatr roz­wie­wa jej kru­czo­czar­ne wło­sy, kom­po­zy­cja przy­wo­dzi na myśl okład­ki new­wa­ve’owych al­bu­mów. Dziew­czy­na roz­pi­ęła skó­rza­ny płaszcz tak, żeby nie po­zo­sta­wić wąt­pli­wo­ści – pod spód wło­ży­ła tyl­ko czar­ną ko­ron­ko­wą bie­li­znę. Wy­so­ko­ść szpi­lek su­ge­ru­je, że mogą po­cho­dzić ze skle­pu dla fe­ty­szy­stów, a jed­nak cała po­stać spra­wia dziw­nie asek­su­al­ne wra­że­nie. Skó­ra opi­na­jąca ostro za­ry­so­wa­ne oboj­czy­ki i że­bra jest nie­zdro­wo bla­da, na zdjęciu nie uwiecz­nio­no czło­wie­ka, tyl­ko pó­łprze­zro­czy­stą zja­wę. To kwin­te­sen­cja sty­lu Le­iki✞Fash. Opis pod zdjęciem gło­si: „Cia­ło to wy­na­jęte miesz­ka­nie, z któ­re­go tak ła­two nas eks­mi­to­wać”.

He­le­na pije ko­lej­ny łyk sty­gnącej kawy. A może to jed­nak nie­spra­wie­dli­we – ocze­ki­wać, żeby kto­kol­wiek po­trak­to­wał po­wa­żnie ni­hi­li­stycz­ną pozę dwu­dzie­sto­dwu­let­niej in­flu­en­cer­ki? He­le­na nie wy­klu­cza, że gdy­by nie zna­ła fi­na­łu jej hi­sto­rii, na wi­dok pre­ten­sjo­nal­nych zdjęć Łu­cji Fe­li­siak sama tyl­ko wzru­szy­ła­by ra­mio­na­mi. Jako re­dak­tor­ka por­ta­lu z new­sa­mi wi­dzia­ła już wie­le; wy­star­czą dwa ty­go­dnie do­stępu do in­ter­ne­tu, żeby zo­ba­czyć za dużo. Gdy trzy klik­ni­ęcia da­lej pa­to­stre­amer trans­mi­tu­je na żywo, jak jego pi­ja­ny ko­le­ga roz­bi­ja wła­snej mat­ce gło­wę bu­tel­ką, na­praw­dę nikt nie za­sta­no­wi się dłu­żej niż przez se­kun­dę, czy ha­sh­tag #cze­kam­na­śmie­rć to­wa­rzy­szący ko­lej­ne­mu mrocz­ne­mu sel­fie to coś wi­ęcej, a może tyl­ko ele­ment prze­my­śla­nej au­to­kre­acji.

Mimo wszyst­ko He­le­na nie po­tra­fi mach­nąć ręką, za­mknąć w prze­glądar­ce kar­ty z In­sta­gra­mem i po­szu­kać in­spi­ra­cji pod in­nym ad­re­sem. Coś w zie­lo­nych oczach fo­to­mo­del­ki, tym za­mglo­nym spoj­rze­niu idol­ki go­tyc­kich li­ce­ali­stek spra­wia, że wzdłuż kręgo­słu­pa spły­wa zna­jo­my dra­żni­ący im­puls: tego te­ma­tu nie wol­no od­pu­ścić.

He­le­na na­tych­miast po­dej­mu­je wątek. A gdy­by tak na­pi­sać duży prze­kro­jo­wy ar­ty­kuł o sa­mo­bój­stwach ido­li po­ko­le­nia in­ter­ne­tu? O tych wszyst­kich nie­zau­wa­ża­nych przez ma­in­stre­am ce­le­bry­tach, kar­mio­nych laj­ka­mi przez dzie­cia­ki uro­dzo­ne ze smart­fo­na­mi w dło­niach, wiecz­nie uśmiech­ni­ętych, a jed­nak za­bi­ja­nych przez de­pre­sję? He­le­na pa­mi­ęta kil­ka ta­kich hi­sto­rii: ame­ry­ka­ński ra­per sam wy­pro­mo­wał swo­je utwo­ry na YouTu­bie, grał już na let­nich fe­sti­wa­lach i gdy zda­wa­ło się, że cze­ka­ją na nie­go naj­wi­ęk­sze sce­ny świa­ta, w wie­ku dwu­dzie­stu je­den lat świa­do­mie przedaw­ko­wał me­fe­dron. Ak­tor­ka por­no, zwi­ąza­na z in­ter­ne­to­wą wy­twór­nią, nie wy­trzy­ma­ła pre­sji i po­wie­si­ła się przed dwu­dzie­sty­mi trze­ci­mi uro­dzi­na­mi. Nie­spe­łna trzy­dzie­sto­let­ni ko­mik, po­pu­lar­ny głów­nie wśród na­sto­lat­ków, wy­sko­czył z okna za­raz po na­gra­niu swo­je­go ostat­nie­go pod­ka­stu. Przy­pa­dek Le­iki✞Fash jest chy­ba pierw­szym ta­kim w Pol­sce, ist­nie­je więc szan­sa, że rze­tel­nie przy­go­to­wa­nym ma­te­ria­łem za­in­te­re­su­ją się nie tyl­ko naj­wi­ęk­sze por­ta­le, ale też dru­ko­wa­ne ma­ga­zy­ny opi­nii. Dla He­le­ny to na­dzie­ja na roz­wi­ni­ęcie fre­elan­cer­skich skrzy­deł i od­wle­cze­nie ko­niecz­no­ści szu­ka­nia pra­cy na etat. Nie­po­trzeb­na śmie­rć wy­chu­dzo­nej in­flu­en­cer­ki nie po­szła­by na mar­ne.

Szko­da cza­su, trze­ba dzia­łać. Od cze­go za­cząć? Wia­do­mo, jak za­wsze: od uru­cho­mie­nia kon­tak­tów. He­le­na si­ęga po te­le­fon i wy­bie­ra nu­mer Agniesz­ki. Pra­co­wa­ły ra­zem przez pra­wie rok, ale po­tem Agniesz­ka zde­cy­do­wa­ła się zmie­nić bra­nżę i za­trud­ni­ła się w du­żej agen­cji mar­ke­tin­go­wej. Oka­za­ło się, że to zna­ko­mi­ta de­cy­zja, bo o ile dzien­ni­kar­ką była co naj­wy­żej śred­nią, o tyle w no­wym śro­do­wi­sku od­na­la­zła się do­sko­na­le. Te­raz, nie­ca­łe dwa lata pó­źniej, sa­mo­dziel­nie za­rządza du­ży­mi kam­pa­nia­mi. Traf chciał, że do jej klien­tów na­le­ży odzie­żo­wa mar­ka Re­Me­dium.

Gdy przez chwi­lę Agniesz­ka nie od­bie­ra, He­le­na re­flek­tu­je się i spo­gląda na ze­ga­rek. Kil­ka mie­si­ęcy pra­cy w domu i za­po­mi­na się o za­sa­dach rządzących biu­ro­wym świa­tem. Do­cho­dzi pi­ęt­na­sta, Aga może wła­śnie jeść lunch albo być na spo­tka­niu. A jed­nak nie, po chwi­li w słu­chaw­ce roz­le­ga się jej głos we­so­łej ło­bu­zia­ry z kre­skó­wek:

– Sie­ma, Hela! Co tam?

– No cze­ść – od­po­wia­da He­le­na. – Słu­chaj, Aga, sor­ki, że ci gło­wę za­wra­cam... Mo­żesz w ogó­le roz­ma­wiać?

– A kto mi za­bro­ni? – mówi ze śmie­chem Agniesz­ka. – Ja­sne, da­waj.

– Słu­chaj, ro­bi­łaś nie­daw­no kam­pa­nię dla Re­Me­dium, nie? Z tą la­ską, któ­ra się przed­wczo­raj za­bi­ła...

– No tak. Le­ika Fash, kró­lo­wa mrocz­nych serc z In­sta­gra­ma. Szko­da mi jej strasz­nie.

– Szko­da – przy­zna­je He­le­na. – Więc wła­śnie, chcę na­pi­sać o niej ar­ty­kuł, tro­chę, wiesz, przy­bli­żyć jej po­stać, ale też na­wi­ązać do sa­mo­bójstw in­nych ido­li wspó­łcze­snej dzie­ciar­ni.

– O, spo­ko, cie­ka­wy te­mat. A ty wci­ąż w Press­Fac­tor?

– Od no­we­go roku na fre­elan­sie.

– Za­je­bi­ście!

– No po­wiedz­my. – He­le­na od­wra­ca się na krze­śle i uśmie­cha krzy­wo do wła­sne­go od­bi­cia w lu­strza­nych drzwiach sza­fy. – W ka­żdym ra­zie po­my­śla­łam, że sko­ro pra­co­wa­łaś z tą Le­iką, to może masz ja­kiś na­miar na jej ma­na­ge­ra? Wi­dzę mej­la na jej fan­pa­ge’u, ale tam nie ma sen­su na­wet pró­bo­wać.

– Mam na pew­no nu­mer te­le­fo­nu, mu­szę tyl­ko po­szu­kać. Prze­słać ci?

– By­ła­bym wdzi­ęcz­na. My­ślisz, że w ogó­le będzie chciał ze mną roz­ma­wiać?

– A tego to już nie wiem. Ja go wspo­mi­nam bar­dzo po­zy­tyw­nie, ogar­ni­ęty gość, pe­łna pro­fe­ska. Za­wsze przy te­le­fo­nie, na mej­le od ręki od­pi­sy­wał. Nie to co zwy­kle ta­tu­śko­wie tych dziew­czątek z In­sta... Hela, czy ja ci opo­wia­da­łam, jak ma­na­ger Ady An­te­ny nam epic­ko upier­do­lił kam­pa­nię?

– Nie ko­ja­rzę.

He­le­na wpi­su­je w Go­ogle „Ada An­te­na” i kręci gło­wą, wi­dząc zdjęcia ogo­lo­nej na łyso ko­smit­ki w po­włó­czy­stych srebr­nych suk­niach.

– Pra­wie stra­ci­li­śmy przez nie­go klien­ta. Jezu, ja­kie mia­łam wte­dy urwa­nie gło­wy. Kur­de, słu­chaj, mu­szę po­wo­li ko­ńczyć, bo wła­śnie ogar­nęłam, że mam za pięć mi­nut cal­la. Wy­ślę ci za­raz nu­mer me­na­go Łaj­ki, a w ogó­le może by­śmy się na ja­kąś kaw­kę w ko­ńcu usta­wi­ły, co?

– Ja­sne – zga­dza się He­le­na.

– Kie­dy ci pa­su­je? Może być ju­tro po osiem­na­stej?

He­le­nie pa­su­je wła­ści­wie kie­dy­kol­wiek, ale uda­je, że się za­sta­na­wia.

– Może być.

– No i su­per. Zga­da­my się jesz­cze, gdzie do­kład­nie, okej?

– Ja­sne.

Agniesz­ka że­gna się i roz­łącza. Nie mija pół mi­nu­ty, a He­le­na do­sta­je wi­zy­tów­kę ma­na­ge­ra Le­iki. Nu­me­ro­wi te­le­fo­nu to­wa­rzy­szy imię i na­zwi­sko: Ma­riusz Mar­ci­niak. He­le­na do­pi­su­je go do li­sty kon­tak­tów.

Lu­dzie szum­nie na­zy­wa­ni ma­na­ge­ra­mi in­flu­en­ce­rek to zwy­kle też ich fo­to­gra­fo­wie, ksi­ęgo­wi i do­rad­cy fi­nan­so­wi, ale przede wszyst­kim ży­cio­wi part­ne­rzy. Wi­ęk­szo­ść z nich po­czu­ła biz­ne­so­wą ży­łkę i po­sta­no­wi­ła zmo­ne­ty­zo­wać fo­to­ge­nicz­no­ść swo­ich dziew­czyn; mo­żna za­ło­żyć, że nie­któ­rzy na­praw­dę je przy tym ko­cha­ją. Czy dzwo­nie­nie z pro­śbą o roz­mo­wę na trze­ci dzień po śmier­ci Le­iki✞Fash mo­żna na­zwać ina­czej niż za­cho­wa­niem god­nym dzien­ni­kar­skich hien z naj­gor­szych szma­tław­ców? Jak­kol­wiek bru­tal­ne by się to wy­da­wa­ło, po śmier­ci pod­opiecz­nej ma­na­ger wci­ąż po­wi­nien pe­łnić swo­je obo­wi­ąz­ki, czy­li mi­ędzy in­ny­mi uże­rać się z na­mol­ny­mi dzien­ni­ka­rza­mi. Po krót­kim wa­ha­niu He­le­na de­cy­du­je się wy­brać jego nu­mer.

– Halo? – sły­szy.

– Dzień do­bry – mówi. – Na­zy­wam się He­le­na Ró­że­wicz. Czy mam przy­jem­no­ść z pa­nem Ma­riu­szem Mar­ci­nia­kiem?

– Przy te­le­fo­nie.

– Je­stem dzien­ni­kar­ką. Przy­go­to­wu­ję duży ma­te­riał o zma­rłej Łu­cji Fe­li­siak i bar­dzo li­czę na po­moc z pana stro­ny.

Przez dłu­ższą chwi­lę w słu­chaw­ce pa­nu­je ci­sza.

– Skąd ma pani mój nu­mer te­le­fo­nu? Nie udo­stęp­nia­łem go pu­blicz­nie.

He­le­na do­cho­dzi do wnio­sku, że nie po­win­na kła­mać.

– Od ko­le­żan­ki, któ­ra ja­kiś czas temu pra­co­wa­ła z pa­nem i z Łu­cją przy kam­pa­nii mar­ke­tin­go­wej.

– Ro­zu­miem. A pani dla kogo pra­cu­je? Dla ja­kiej re­dak­cji ma być ten ma­te­riał?

– Jesz­cze nie wiem – przy­zna­je He­le­na. – Je­stem fre­elan­cer­ką.

– No tak. Pro­szę wy­ba­czyć, ale na­praw­dę nie mam ocho­ty roz­ma­wiać. A na wy­pa­dek gdy­by była pani bar­dzo zde­ter­mi­no­wa­na w szu­ka­niu sen­sa­cji, pro­szę cho­ciaż o odro­bi­nę przy­zwo­ito­ści. Ro­dzi­na Łu­cji nie ży­czy so­bie, by wy­dzwa­niać do jej bli­skich.

Głos Mar­ci­nia­ka jest spo­koj­ny, choć po­brzmie­wa w nim iry­ta­cja. Cóż, trud­no mu się dzi­wić. He­le­na przy­gry­za war­gi.

– Le­ika była dla wie­lu mło­dych lu­dzi wa­żną oso­bą, in­spi­ra­cją – pró­bu­je jesz­cze. – Jej hi­sto­ria mo­gła­by się oka­zać cen­ną prze­stro­gą...

Mar­ci­niak wcho­dzi jej w sło­wo.

– Wiem, kim była Łu­cja, i znam jej hi­sto­rię. Na­praw­dę wszyst­ko, co mia­łem do po­wie­dze­nia, na­pi­sa­łem w ofi­cjal­nym ko­mu­ni­ka­cie, któ­ry opu­bli­ko­wa­łem na jej fan­pa­ge’u. Nie mam nic wi­ęcej do do­da­nia.

He­le­na kiwa gło­wą.

– Ro­zu­miem. W ta­kim ra­zie dzi­ęku­ję panu i prze­pra­szam, że pana nie­po­ko­iłam.

– Pro­szę do mnie wi­ęcej nie dzwo­nić. I prze­ka­zać ko­le­żan­ce, że swo­bod­ne dys­po­no­wa­nie cu­dzy­mi nu­me­ra­mi te­le­fo­nu to śred­nio pro­fe­sjo­nal­ne za­cho­wa­nie. Do wi­dze­nia.

He­le­na od­kła­da te­le­fon; no trud­no. Nie za­mie­rza się znie­chęcać. W tej bra­nży drob­ne po­ra­żki są nie do unik­ni­ęcia, a dro­ga do war­to­ścio­we­go ma­te­ria­łu za­wsze pro­wa­dzi przez la­bi­rynt pe­łen śle­pych za­ułków.

Po­now­nie włącza Fa­ce­bo­oka, wcho­dzi na fan­pa­ge Le­iki✞Fash i jesz­cze raz czy­ta ostat­ni opu­bli­ko­wa­ny wpis – oświad­cze­nie, w któ­rym ma­na­ger po­twier­dza in­for­ma­cję o śmier­ci in­flu­en­cer­ki. He­le­na nie­mal sły­szy tych kil­ka la­ko­nicz­nych zdań prze­czy­ta­nych po­zor­nie spo­koj­nym gło­sem Mar­ci­nia­ka. Ko­mu­ni­kat otrzy­mał po­nad ty­si­ąc laj­ków i smut­nych re­ak­cji, w ko­men­ta­rzach fani wsta­wia­ją wir­tu­al­ne świecz­ki.

He­le­na prze­cho­dzi do za­kład­ki z pro­fi­lem Le­iki✞Fash na In­sta­gra­mie. Za­wie­sza wzrok na zdjęciu opu­bli­ko­wa­nym po­nad mie­si­ąc wcze­śniej. To sel­fie wy­ko­na­ne przed lu­strem. Mo­del­ka w roz­pi­ętej ko­szu­li eks­po­nu­je nowy ta­tu­aż – ćmę, zmierzch­ni­cę tru­pią głów­kę, któ­ra roz­sia­dła się na jej de­kol­cie. Ciem­no­sza­ry mo­tyl za­wdzi­ęcza złą sła­wę cha­rak­te­ry­stycz­ne­mu wzo­ro­wi na tu­ło­wiu, któ­ry przy­po­mi­na ludz­ką czasz­kę. We­dług sta­ro­an­giel­skich wie­rzeń owad to­wa­rzy­szył wie­dźmom i szep­tał im do ucha imio­na lu­dzi, któ­rzy mie­li wkrót­ce umrzeć.

He­le­na do­pi­ja kawę i czy­ta opis pod zdjęciem.

„Po­wiedz, jak mam na imię?”

3.

– Pierw­szy raz ni­g­dy nie jest ła­twy – mówi Wik­tor.

Przy­gląda się Ad­ria­no­wi zza szkieł oku­la­rów w pro­sto­kąt­nych opraw­kach. Jego życz­li­wy uśmiech wy­pa­dłby prze­ko­nu­jąco, gdy­by nie spoj­rze­nie. W sła­bym, roz­pro­szo­nym świe­tle czar­ne tęczów­ki zle­wa­ją się ze źre­ni­ca­mi, nie spo­sób wy­czy­tać z nich żad­nych uczuć, to tyl­ko czuj­ne re­cep­to­ry. Wik­tor jest przy­by­szem z in­nej pla­ne­ty, któ­ry ob­ser­wo­wał lu­dzi do­sta­tecz­nie dłu­go, żeby na­uczyć się per­fek­cyj­nie na­śla­do­wać ich za­cho­wa­nia. Choć te­raz nie wy­ró­żnia się na uli­cy, pew­ne niu­an­se wci­ąż mu umy­ka­ją.

Ad­rian uwa­ża, że gdy­by roz­bił gład­ko ogo­lo­ną gło­wę prze­ło­żo­ne­go, we­wnątrz czasz­ki zo­ba­czy­łby świe­tli­ste kry­sta­licz­ne struk­tu­ry, zu­pe­łnie obce ana­to­mii czło­wie­ka. Kon­trast mi­ędzy uśmie­chem a lo­do­wa­tym spoj­rze­niem nie robi już na nim wra­że­nia, ale pod­czas pierw­szych spo­tkań z Wik­to­rem czuł się nie­swo­jo.

– No i nie było ła­two – przy­zna­je. – Ale szcze­rze mó­wi­ąc, ba­łem się, że może być znacz­nie go­rzej.

– To zna­czy?

– Że za­cznę jej wspó­łczuć.

Wik­tor uśmie­cha się sze­rzej, aż w kąci­kach oczu i ust po­ja­wia­ją się de­li­kat­ne, le­d­wo wi­docz­ne zmarszcz­ki.

– Rów­nie do­brze ona mo­gła­by wspó­łczuć to­bie, gdy­byś jej te­raz o wszyst­kim opo­wie­dział. Prze­cież tak na­praw­dę na­wet nie była tam obec­na. To tyl­ko per­so­na, nie za­po­mi­naj o tym.

– Wiem – przy­zna­je Ad­rian. – Ale mimo wszyst­ko ogląda­nie jej w ta­kiej sy­tu­acji nie było przy­jem­ne.

– Świet­nie so­bie po­ra­dzi­łeś, Ad­rian – mówi Wik­tor z prze­ko­na­niem. – Amal była przy­go­to­wa­na per­fek­cyj­nie, wręcz pod­ręcz­ni­ko­wo. Za­gra­ło do­słow­nie wszyst­ko. Na­wet w fil­mie wi­dać, że ona w pe­łni ci ufa, szu­ka cię wzro­kiem. Obo­je ce­lu­jąco zda­li­ście test for­ma­to­wa­nia.

– Cie­szę się.

– Mó­wi­łem ci, że nie ma sen­su się de­ner­wo­wać.

– No tak. – Ad­rian kiwa gło­wą. – Mó­wi­łeś.

– By­łem pew­ny, że da­cie so­bie radę. Że ty dasz so­bie radę.

Ad­rian wy­god­niej roz­sia­da się na ka­na­pie i spo­gląda za okno, na noc­ną pa­no­ra­mę cen­trum War­sza­wy, ka­lej­do­skop ja­snych świa­teł i ich od­bić w szkla­nych fa­sa­dach wie­żow­ców. Miesz­ka­nie, w któ­rym się spo­tka­li, na­le­ży do agen­cji. The­atro Um­bra nie ma jed­nej sie­dzi­by, war­szaw­ski od­dział jest roz­sia­ny w co naj­mniej kil­ku miesz­ka­niach i wy­na­jętych sa­lach biur co­wor­kin­go­wych. Po­rów­na­nie do sie­ci neu­ro­no­wej by­ło­by za­sad­ne pod za­ska­ku­jąco wie­lo­ma względa­mi.

Wik­tor sie­dzi na­prze­ciw­ko nie­go w er­go­no­micz­nym fo­te­lu, któ­ry od­su­nął da­le­ko od biur­ka. Ra­zem z ca­łym sie­dzi­skiem kręci się po­wo­lut­ku o kil­ka stop­ni to w lewo, to w pra­wo.

– Mój pierw­szy raz znio­słem kosz­mar­nie – mówi. – Po na­gra­niach fa­tal­nie się czu­łem, i to na­wet nie tyle psy­chicz­nie, ile czy­sto fi­zycz­nie. Or­ga­nizm za­re­ago­wał tak, że le­d­wo da­łem radę wró­cić do domu. I wiesz co? Na­tych­miast się po­rzy­ga­łem.

Ad­rian wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Mnie nic nie było. Wró­ci­łem, po­gra­łem na kon­so­li i po­sze­dłem spać.

– Bo ty masz bar­dzo wy­so­ką od­por­no­ść na stres.

– Ni­g­dy tak o so­bie nie my­śla­łem.

Wik­tor jest od nie­go star­szy o pi­ęt­na­ście lat, ale nikt nie uwie­rzy­łby w tak dużą ró­żni­cę wie­ku, gdy­by spoj­rzał na nich z boku. Za­wsze gład­ko ogo­lo­ny, z wy­pie­lęgno­wa­ną skó­rą bez śla­du prze­bar­wień, ze śnie­żno­bia­ły­mi zęba­mi Wik­tor wy­gląda, jak­by do­pie­ro wy­pa­ko­wa­no go z fo­lii. W wie­ku czter­dzie­stu trzech lat ludz­kie cia­ło po­win­no już wy­ka­zy­wać pew­ne śla­dy zu­ży­cia. Ad­rian nie umie oce­nić, czy to do­sko­na­łe geny, bez­względ­ne pod­po­rząd­ko­wa­nie się ry­go­ro­wi zdro­we­go try­bu ży­cia, a może dzie­ło chi­rur­gów pla­stycz­nych.

– Ten twój pierw­szy raz – Ad­rian pod­no­si na prze­ło­żo­ne­go za­cie­ka­wio­ny wzrok – for­ma­to­wa­łeś ko­bie­tę czy fa­ce­ta?

– Fa­ce­ta. Mło­de­go typa, miał być na­szym strza­łem w dzie­si­ąt­kę, bom­bą ato­mo­wą.

– I co? Oka­zał się suk­ce­sem?

– Umiar­ko­wa­nym. To był je­den z pierw­szych war­szaw­skich pro­jek­tów, tak na­praw­dę do­pie­ro wdra­ża­li­śmy me­to­do­lo­gię. Mój ów­cze­sny szef, Sven, tro­chę prze­sza­rżo­wał z ce­la­mi, sam się po­tem do tego przy­znał. Da­li­śmy so­bie za mało cza­su na pi­lo­taż, ale tyl­ko dla­te­go, że po­przed­nie pro­jek­ty wy­pa­li­ły od razu. Od tam­tej pory je­ste­śmy ostro­żniej­si. Amal też do­sta­nie wi­ęcej cza­su.

– To był ja­kiś ak­tor?

– Wiesz, że nie mogę po­wie­dzieć.

Wik­tor uśmie­cha się niby prze­pra­sza­jąco, ale jego oczy po­zo­sta­ją lo­do­wa­ty­mi czar­ny­mi dziu­ra­mi. Po chwi­li do­da­je:

– Jesz­cze.

Ad­rian po­wstrzy­mu­je gry­mas nie­za­do­wo­le­nia. Szef mógł so­bie da­ro­wać tę uwa­gę; na­praw­dę nie trze­ba mu przy­po­mi­nać, że roz­wój jego ka­rie­ry po­zy­cjo­ne­ra za­le­ży przede wszyst­kim od suk­ce­su Amal. Mimo to Wik­tor wła­śnie przy­znał, że mało spek­ta­ku­lar­ny po­czątek jesz­cze ni­cze­go nie prze­kre­śla – o ile oczy­wi­ście mó­wił praw­dę. Ale po co mia­łby kła­mać? In­tu­icja pod­po­wia­da Ad­ria­no­wi, że ta roz­mo­wa do­kądś zmie­rza, że to wi­ęcej niż ru­ty­no­we spo­tka­nie.

– A ten Sven – za­czy­na Ad­rian – wci­ąż pra­cu­je w agen­cji?

– Tak. W tym mo­men­cie od­po­wia­da za Wy­spy Bry­tyj­skie.

Nie­wy­klu­czo­ne, że wła­śnie w tej chwi­li inni po­cząt­ku­jący po­zy­cjo­ne­rzy The­atro Um­bra spo­gląda­ją z okien wy­na­jętych apar­ta­men­tów na wie­żę te­le­wi­zyj­ną w Ber­li­nie, lon­dy­ńskie City i wie­żę Eif­fla. Za­sta­na­wia­ją się przy tym, jak da­le­ko si­ęga struk­tu­ra agen­cji i na ilu dzia­ła ryn­kach, a przede wszyst­kim – jak wy­so­ko im sa­mym uda się wspi­ąć w fir­mo­wej hie­rar­chii i kie­dy na­dej­dzie chwi­la, gdy za­mie­nią się miej­sca­mi z tymi, któ­rzy te­raz ich oce­nia­ją. A może tak na­praw­dę ist­nie­ją tyl­ko on, Wik­tor i gru­pa za­kon­trak­to­wa­nych pod­wy­ko­naw­ców bez imion i twa­rzy. No i dzie­wi­ęt­na­sto­let­nia Sy­ryj­ka, któ­ra wkrót­ce pod­bi­je Pol­skę, a w tej chwi­li kła­dzie się spać po męczących tre­nin­gach wo­kal­nych, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, dla­cze­go wła­ści­wie jest tak obo­la­ła. Wi­ta­my w te­atrze cie­ni. Tu nic nie jest praw­dzi­we.

– W ka­żdym ra­zie nie sądzę, żeby w wy­pad­ku Amal co­kol­wiek mia­ło się opó­źnić – mówi Wik­tor. – Sły­sza­łem już pod­kła­dy do pio­se­nek, na ra­zie tyl­ko wer­sje demo, ale już te­raz brzmią bar­dzo faj­nie. Za dwa ty­go­dnie Amal wej­dzie do stu­dia. Za mie­si­ąc wy­pu­ści­my ją na ry­nek.

Ad­rian pa­trzy na wła­sne od­bi­cie w szy­bie. Jego syl­wet­ka na­kła­da się na ciem­ne bry­ły biu­row­ców, ob­ra­zy prze­ni­ka­ją się, jak­by dwu­krot­nie na­świe­tlo­no tę samą kli­szę. To na pew­no on? Wy­star­czy ina­czej zo­gni­sko­wać wzrok, żeby znik­nął. Tak le­piej. Do­brze się czu­je w roli du­cha.

– A sam film? – pyta jesz­cze. – W po­rząd­ku?

– Świet­nie wy­sze­dł. Mam na­dzie­ję, że nie będzie nam po­trzeb­ny, ale w ra­zie gdy­by, mamy bar­dzo wdzi­ęcz­ny ma­te­riał. Na­praw­dę do­bra ro­bo­ta, Ad­rian.

– Dzi­ęki.

Wik­tor zdej­mu­je oku­la­ry i przy­gląda się szkłom. Marsz­czy brwi, jak­by do­strze­gł za­bru­dze­nie. Jego uśmiech na­gle nik­nie, prze­sta­je dzia­łać me­cha­nizm na­pi­na­jący mi­ęśnie po obu stro­nach ust.

– Trzy­mam kciu­ki za Amal nie tyl­ko dla­te­go, że do­brze ci ży­czę – mówi mi­ęk­ko i o pół tonu ci­szej. – Za­le­ży mi na jej suk­ce­sie ta­kże z in­ne­go po­wo­du. Nie wiesz tego, bo skąd mia­łbyś wie­dzieć, ale od po­wo­dze­nia wła­śnie tego kon­kret­ne­go pro­jek­tu za­le­ży mój awans. Je­śli osi­ągnie­my z Amal do­brą kon­wer­sję w Pol­sce i wy­ka­że­my rze­czy­wi­stą zmia­nę na­stro­jów spo­łecz­nych, mo­że­my li­czyć na na­praw­dę pre­sti­żo­we zle­ce­nia. Praw­do­po­dob­nie zo­sta­nę wte­dy ma­na­ge­rem na całą Eu­ro­pę Środ­ko­wą i Wschod­nią. Wiesz, co to zna­czy dla cie­bie?

– Nie wiem.

– Zwol­ni się po­sa­da ma­na­ge­ra w Pol­sce.

Ad­rian pod­no­si na prze­ło­żo­ne­go zdzi­wio­ny wzrok.

– Po­wi­nie­neś mi to mó­wić?

– Nie – przy­zna­je Wik­tor. – Ale chcia­łem, że­byś wie­dział.

Znów się uśmie­cha. Ad­rian pa­trzy zwierzch­ni­ko­wi w oczy i po raz pierw­szy do­strze­ga w nich wi­ęcej niż obo­jęt­ną pust­kę. Przez mo­ment tak krót­ki, że rów­nie do­brze może to być złu­dze­nie, spoj­rze­nie Wik­to­ra wy­ra­ża na­dzie­ję.

4.

Wy­rzu­ty su­mie­nia sma­ku­ją jak duża kawa lat­te za­gry­za­na ka­wa­łkiem cia­sta mar­chew­ko­we­go. Po czte­rech mie­si­ącach bez wpły­wa­jącej na kon­to wy­pła­ty ka­żde wy­jście na mia­sto wi­ąże się z kal­ku­lo­wa­niem, na ile jesz­cze mo­żna so­bie po­zwo­lić. Wpraw­dzie wid­mo ban­kruc­twa wci­ąż po­zo­sta­je od­le­głe, ale He­le­na i tak nie może opędzić się od dra­żni­ącej my­śli, że rów­nie do­brze mo­gła­by wy­jąć z port­fe­la trzy dzie­si­ęcio­zło­to­we bank­no­ty, pod­pa­lić je i pa­trzeć, jak ład­nie pło­ną. Dra­żni ją to, zło­ści się sama na sie­bie. Prze­cież lu­dzie w jej wie­ku rzu­ca­ją pra­cę z dnia na dzień, wy­da­ją oszczęd­no­ści na pod­ró­że i do­pie­ro wte­dy za­sta­na­wia­ją się co da­lej. Ża­ło­wa­nie so­bie kawy na mie­ście w kwiet­niu tyl­ko dla­te­go, że we wrze­śniu może za­brak­nąć pie­ni­ędzy na czynsz, to ce­cha osób, z któ­ry­mi He­le­na mia­ła na­dzie­ję ni­g­dy się nie uto­żsa­miać.

Agniesz­ka wpa­da do ka­wiar­ni spó­źnio­na dzie­si­ęć mi­nut. To drob­na blon­dyn­ka z dziew­częcą bu­zią – typ dziew­czy­ny, któ­ra na­dal bu­dzi wąt­pli­wo­ści sprze­daw­ców, gdy ku­pu­je al­ko­hol. Od razu za­uwa­ża He­le­nę, roz­pro­mie­nia się i nie­mal pod­bie­ga do sto­li­ka. W roz­pi­ętym płasz­czu i z po­tar­ga­ny­mi przez wiatr wło­sa­mi wy­gląda jak ktoś, kto na­praw­dę się śpie­szył.

– Prze­pra­szam, ko­cha­na! – rzu­ca na­tych­miast. – Nie mo­głam zna­le­źć miej­sca, żeby za­par­ko­wać, do­pie­ro na Wil­czej... Dłu­go cze­kasz?

– Chwi­lę tyl­ko – kła­mie He­le­na. Wsta­je z krze­sła, ca­łu­ją się w oba po­licz­ki.

Agniesz­ka od razu ru­sza do baru, za­ma­wia owo­co­wą her­ba­tę i ciast­ko or­ki­szo­we.

– A więc tak wy­gląda wol­ny czło­wiek! – Wra­ca i sa­do­wi się na krze­śle na­prze­ciw. Ba­ri­sta od­pro­wa­dza ją wzro­kiem, co nie ucho­dzi uwa­gi He­le­ny: ta dziew­czy­na ma w so­bie ma­gnes, któ­rym przy­ci­ąga spoj­rze­nia. – To opo­wia­daj, jak ci się żyje bez eta­tu?

– Za­dzi­wia­jąco mo­no­ton­nie. – He­le­na się uśmie­cha. – Przez ja­kiś czas wła­ści­wie nic nie ro­bi­łam, tak na­praw­dę do­pie­ro te­raz bio­rę się do pi­sa­nia.

– Mu­sia­łaś od­po­cząć – do­my­śla się Agniesz­ka. – Ale chy­ba je­steś za­do­wo­lo­na, co?

– No je­stem. W Press­Fac­to­rze na­praw­dę ro­bi­ło się nie­cie­ka­wie.

He­le­na opo­wia­da o ostat­nim kwar­ta­le w re­dak­cji, gdy za­rząd od­mie­niał sło­wa „opty­ma­li­za­cja” i „re­struk­tu­ry­za­cja” przez wszyst­kie przy­pad­ki i z ka­żde­go ze­spo­łu zwol­nio­no co naj­mniej dwie oso­by – ale cele ilo­ścio­we oczy­wi­ście nie ule­gły zmia­nie. Ża­den z re­dak­to­rów na­wet nie uda­wał, że przej­mu­je się war­stwą me­ry­to­rycz­ną two­rzo­nych tre­ści. Wa­żna była wy­łącz­nie licz­ba od­słon re­klam, nic więc dziw­ne­go, że przy mniej­szej licz­bie pra­cow­ni­ków po­ziom pu­bli­ko­wa­nych ma­te­ria­łów, już wcze­śniej nie­zbyt wy­so­ki, si­ęgnął dna. To by­ło­by jesz­cze do prze­łk­ni­ęcia. He­le­na jako jed­na z naj­bar­dziej do­świad­czo­nych re­dak­to­rek nie oba­wia­ła się o swo­ją po­sa­dę, daw­no też po­rzu­ci­ła ma­rze­nia o ka­rie­rze w re­por­ta­żu i po­go­dzi­ła się z pi­sa­niem zu­pe­łnie bez­war­to­ścio­wych tek­stów. Cza­rę go­ry­czy prze­la­ła do­pie­ro de­cy­zja o zmia­nie for­my za­trud­nie­nia: po no­wym roku Press­Fac­tor miał wy­pła­cać re­dak­to­rom ba­zo­we wy­na­gro­dze­nie nie­wie­le wy­ższe od kra­jo­we­go mi­ni­mum, a ewen­tu­al­ne pre­mie uza­le­żnio­no od ru­chu wy­ge­ne­ro­wa­ne­go na por­ta­lu. He­le­na ani my­śla­ła pod­pi­sy­wać aneks do umo­wy przy­nie­sio­ny przez usłu­żną HR-ówkę. Na­stęp­ne­go dnia zło­ży­ła wy­po­wie­dze­nie. Po krót­kich ne­go­cja­cjach z sze­fo­wą zgo­dzi­ła się zo­stać na sta­no­wi­sku do ko­ńca roku i he­ro­icz­nie na­pi­sać jesz­cze po­nad sto ni­ko­mu nie­po­trzeb­nych no­ta­tek, za co na od­chod­nym za­in­ka­so­wa­ła ca­łkiem przy­jem­ny ekwi­wa­lent za nie­wy­ko­rzy­sta­ny urlop.

– Od tam­tej pory prze­czy­ta­łam za­le­głe ksi­ążki, obej­rza­łam pół Net­flik­sa i trzy razy od­wie­dzi­łam mamę. Mu­szę po­wo­li za­cząć dzia­łać, bo wszyst­ko faj­nie, ale nie­ste­ty nikt nie chce mnie utrzy­my­wać.

Od razu ża­łu­je, że nie ugry­zła się w język, ale Agniesz­ka tak­tow­nie nie pyta o Mar­ka, choć na pew­no o nim po­my­śla­ła. Kiwa tyl­ko gło­wą i upi­ja łyk her­ba­ty. He­le­na mówi szyb­ko:

– No i wy­my­śli­łam ten ar­ty­kuł.

– O Le­ice.

– I in­nych in­flu­en­ce­rach, któ­rzy po­pe­łni­li sa­mo­bój­stwo – do­da­je He­le­na. – Ale hi­sto­ria Le­iki Fash... Wła­śnie, jak się wy­ma­wia ten krzy­żyk w jej nic­ku?

– Po­noć cza­sem po pro­stu jako „t”, ale chy­ba nie w tym przy­pad­ku. Daj spo­kój, Le­ika Twarz? – mówi ze śmie­chem Agniesz­ka. – Pew­nie trak­to­wa­ła to jako ozdob­nik.

He­le­na uwa­ża, że ko­le­żan­ka wła­śnie tym uśmie­chem zjed­nu­je so­bie lu­dzi – szcze­rym i nie­wy­mu­szo­nym, choć wca­le nie ide­al­nym. Gdy mia­ła dzie­wi­ęt­na­ście lat, drut apa­ra­tu or­to­don­tycz­ne­go prze­bił jej na wy­lot po­li­czek, po­zo­sta­wia­jąc wi­docz­ną do dziś bli­znę. Aga zre­zy­gno­wa­ła wte­dy z dal­sze­go le­cze­nia zgry­zu i dziś li­nia jej zębów mo­gła­by ilu­stro­wać wa­ha­nia na ryn­ku wa­lut.

– Mniej­sza z tym. Hi­sto­ria Le­iki na pew­no będzie głów­nym wąt­kiem, bo to pierw­sza w Pol­sce tak po­pu­lar­na in­flu­en­cer­ka, któ­ra po­pe­łni­ła sa­mo­bój­stwo. Jej ma­na­ger w ogó­le nie chciał ze mną roz­ma­wiać, spła­wił mnie jak te­le­mar­ke­ter­kę, ale uda­ło mi się wy­grze­bać tro­chę ma­te­ria­łów. Wiesz, że na swo­im fan­pa­ge’u wy­po­wie­dzia­ła się kil­ka razy o po­li­ty­ce, i to za­ska­ku­jąco sen­sow­nie jak na ko­goś, kto wszyst­ko pod­pi­sy­wał ha­sh­ta­giem „to­pie­li­ca”? To jej czar­ne ser­ce ci­ąży­ło wy­ra­źnie na lewo. Fa­nom też po­tra­fi­ła nie­głu­pio od­pi­sać na ko­men­ta­rze.

– Bo to chy­ba nie była głu­pia dziew­czy­na – stwier­dza z na­my­słem Agniesz­ka. – Jak przy­szła na se­sję do lo­ok­bo­oka Re­Me­dium, zro­bi­ła na mnie nie­złe wra­że­nie. Wy­da­wa­ła się po pro­stu zwy­czaj­ną ogar­ni­ętą la­ską. Żar­to­wa­ła, nie mia­ła pro­ble­mu z po­wtó­rze­niem ujęcia. Nie po­my­śla­ła­bym, że to ktoś, kto może po­chla­stać so­bie żyły. By­łam pew­na, że ten jej wi­ze­ru­nek mrocz­ne­go elfa to tyl­ko kre­acja, do któ­rej sama za­cho­wu­je spo­ro dy­stan­su.

– My­ślę wła­śnie o ta­kiej hi­po­te­zie – mówi He­le­na. – Że nie mo­żna sku­tecz­nie wy­kre­ować się na de­pre­syj­ne­go ar­ty­stę i nie po­nie­ść żad­nych kon­se­kwen­cji. Może znaj­dziesz w ten spo­sób swo­ją ni­szę, zbu­du­jesz bazę fa­nów, ale czy na­praw­dę war­to?

– Faj­ne! – przy­zna­je Agniesz­ka. – Te­mat sa­mo­graj. Ob­ro­bisz to swo­im ostrym pió­rem i nie wi­dzę mo­żli­wo­ści, że­byś ni­ko­mu nie sprze­da­ła.

– Dzi­ęki. – He­le­na nie ukry­wa za­do­wo­le­nia, wi­dząc szcze­rą re­ak­cję Agi.

– Swo­ją dro­gą – do­da­je Agniesz­ka – mo­żesz wspo­mnieć też o Da­rii Wilk, ko­ja­rzysz?

– Zu­pe­łnie nie.

– Nie dzi­wię się, nie zdąży­ła we­jść do ma­in­stre­amu. To tre­ner­ka fit­ness, pro­wa­dzi­ła na YouTu­bie ka­nał z ćwi­cze­nia­mi, je­den z mniej wi­ęcej mi­lio­na iden­tycz­nych ka­na­łów dla la­sek, któ­re chcą schud­nąć. Bra­li­śmy ją pod uwa­gę, gdy Preg­gy­Pig­gy, taka mar­ka odzie­ży ci­ążo­wej, chcia­ła zro­bić kam­pa­nię na te­mat po­wro­tu do for­my po po­ro­dzie, a bu­dżet nie po­zwa­lał na ści­ągni­ęcie du­że­go na­zwi­ska. Ale nie­ste­ty, gdy się z nią wresz­cie skon­tak­to­wa­li­śmy, oka­za­ło się, że nie żyje.

– Shit – rzu­ca He­le­na. – Co jej się sta­ło?

– Też sa­mo­bój. Ale w jej przy­pad­ku zde­cy­do­wa­ły ja­kieś pro­ble­my oso­bi­ste, ci­ężka prze­pra­wa z roz­wo­dem, te kli­ma­ty. No i ona nie­ko­niecz­nie ce­lo­wa­ła w na­sto­let­ni tar­get.

– Spraw­dzę ją, dzi­ęki! – He­le­na si­ęga po te­le­fon, żeby za­no­to­wać na­zwi­sko. – Da­ria Wilk, tak?

– Do­kład­nie. Mam jesz­cze jed­ną hi­sto­rię – mówi Agniesz­ka. – Tego to już na pew­no nie będziesz ko­ja­rzyć, jest taki stre­amer gier, Ar­ceu­s2...

– Pierw­sze sły­szę.

– Za­zdrosz­czę. W ka­żdym ra­zie to taki ge­nial­ny pi­ęt­na­sto­la­tek, któ­ry prze­cho­dzi gry, ale nie tak po pro­stu, tyl­ko za­wsze na naj­wy­ższym po­zio­mie trud­no­ści, z za­mkni­ęty­mi ocza­mi, jed­ną ręką i tak da­lej. Bo­żysz­cze no­wej ge­ne­ra­cji ro­dzi­mych ner­dów, na po­cząt­ku roku naj­wi­ęk­sza gwiaz­da pol­skie­go Twit­cha.

– I co z nim, też się za­bił?

Agniesz­ka waży w dło­ni or­ki­szo­we ciast­ko z sza­cun­kiem, ja­kim nu­mi­zma­tyk ob­da­rza dro­go­cen­ną mo­ne­tę.

– No wła­śnie nie wia­do­mo. Za­mil­kł mie­si­ąc temu, nie pro­wa­dzi no­wych stre­amów, nie od­pi­su­je lu­dziom na Fa­ce­bo­oku, nikt nie ma z nim kon­tak­tu. Nie zdzi­wię się, je­śli nie­dłu­go ja­kiś dzien­ni­karz do­ko­pie się do in­for­ma­cji, że mło­dy nie żyje.

– O wi­dzisz. – He­le­na znów si­ęga po te­le­fon. – Jesz­cze raz, jak on się na­zy­wa?

– Ar­ceu­s2. Pi­sa­ne ra­zem, dwój­ka za­pi­sa­na cy­frą.

– Dzi­ęki wiel­kie. – He­le­na kiwa gło­wą. – Jak to do­brze mieć zna­jo­mych, któ­rzy orien­tu­ją się w świat­ku in­flu­en­ce­rów...

– Za­wsze faj­nie, gdy to ktoś inny ta­pla się w szam­bie – do­po­wia­da ze śmie­chem Agniesz­ka.

Ba­ri­sta przy­gląda jej się te­raz zu­pe­łnie nie­skrępo­wa­nie. Jak ona to robi? He­le­na jest da­le­ka od za­zdro­ści. Po pro­stu nie­ustan­nie się dzi­wi fe­no­me­no­wi Agniesz­ki: nikt o zdro­wych zmy­słach nie na­zwa­łby jej pi­ęk­no­ścią, a jed­nak za­wsze wzbu­dza za­in­te­re­so­wa­nie, jak­by jej ra­do­sna aura ema­no­wa­ła da­le­ko poza ob­rys drob­ne­go cia­ła.

Dziew­czy­na mówi da­lej:

– A je­śli też chcesz być na bie­żąco z in­flu­en­cer­nią, to za­pra­szam, mamy otwar­te re­kru­ta­cje, na co­pyw­ri­ter­kę byś się nada­wa­ła. Wy­po­wie­dzi tych wszyst­kich ja­mo­chło­nów do ma­te­ria­łów spon­so­ro­wa­nych nie pi­szą się same, nie? Po­le­cić cię?

– Może... – He­le­na w za­my­śle­niu przy­gląda się do po­ło­wy pu­ste­mu kub­ko­wi po ka­wie. – Jak nic się nie ru­szy, to nie­dłu­go nie po­gar­dzę żad­ną ofer­tą.

Agniesz­ka przy­po­mi­na so­bie, że mia­ła opo­wie­dzieć o Adzie An­te­nie i jej sa­mo­zwa­ńczym ma­na­ge­rze, któ­rzy oka­za­li się kom­plet­ny­mi po­my­le­ńca­mi. W dniu pod­pi­sa­nia dłu­go ne­go­cjo­wa­nej umo­wy o wspó­łpra­cy re­pre­zen­tant mo­del­ki zde­cy­do­wał, że za zdjęcia, na któ­rych będzie wi­docz­na nie tyl­ko syl­wet­ka, ale też twarz jego pod­opiecz­nej – czy­li za znacz­ną wi­ęk­szo­ść – żąda­ją do­dat­ko­we­go wy­na­gro­dze­nia. Poza tym nie mogą się zgo­dzić na pu­bli­ka­cję ja­kich­kol­wiek tre­ści w czwart­ki, bo czwar­tek to dzień o naj­gor­szej ener­gii. Ra­cjo­nal­ne ar­gu­men­ty o za­pla­no­wa­nym wcze­śniej bu­dże­cie i ka­len­da­rzu pro­duk­cji nie wy­trzy­ma­ły kon­fron­ta­cji z gło­sa­mi w gło­wie na­wie­dzo­nej ce­le­bryt­ki i jej opie­ku­na. Wszyst­ko sko­ńczy­ło się zgo­ła nie­pro­fe­sjo­nal­ną awan­tu­rą, pod­czas któ­rej emo­cje si­ęgnęły ta­kie­go po­zio­mu, że za­nie­po­ko­jo­na re­cep­cjo­nist­ka we­zwa­ła ochro­nę.

Po­tem Agniesz­ka za­uwa­ża, że ba­ri­sta za­pi­sał na jej pa­ra­go­nie nu­mer te­le­fo­nu. Wte­dy osten­ta­cyj­nie przy­tu­la się do He­le­ny i wy­gła­sza nie­po­chleb­ne opi­nie o ro­dza­ju męskim, szcze­gól­nie o tych jego przed­sta­wi­cie­lach, któ­rzy po­sta­wi­li na ka­rie­rę w ga­stro­no­mii. Ba­ri­sta uda­je, że nic nie sły­szy, ale ode­brać na­pi­wek przy­cho­dzi jego ko­le­ga.

Dziew­czy­ny daw­no się nie wi­dzia­ły, szko­da więc tak po pro­stu się ro­ze­jść, gdy na­po­je się ko­ńczą, a po ciast­kach zo­sta­ją tyl­ko okrusz­ki. De­cy­du­ją się wstąpić na drin­ka do Kity Ko­gu­ta, tiki baru po dru­giej stro­nie Kru­czej. W pierw­szym od­ru­chu He­le­na chce zre­zy­gno­wać, prze­pro­sić Agniesz­kę i wró­cić do miesz­ka­nia, ale szyb­ko prze­ko­nu­je samą sie­bie, że trze­ba wal­czyć ze sła­bo­ścia­mi. Na przy­kład – wy­da­jąc na ko­lo­ro­we kok­taj­le stó­wę, za któ­rą mo­gła­by zro­bić za­ku­py na trzy ko­lej­ne dni.

5.

Je­śli resz­ta ży­cia na­praw­dę mia­ła­by wy­glądać tak, jak się wów­czas za­po­wia­da­ło, Ad­rian mo­dli­łby się o no­wo­twór zło­śli­wy.

Pięć lat temu wra­cał z biu­ra przez za­sty­gły w kor­kach Po­znań i czuł, że ta­kże w jego gło­wie tęże­je ga­la­re­ta znie­chęce­nia i fru­stra­cji, w któ­rej wi­ęzną wszel­kie my­śli. Re­je­stra­cje mi­ja­nych aut, na­pi­sy na mu­rach i przy­pad­ko­we gło­sy prze­chod­niów two­rzy­ły prze­kaz, któ­ry sta­wał się bo­le­śnie czy­tel­ny: „da­łeś się na­brać”. Rze­czy­wi­sto­ść po­de­szła go jak na­iw­ne dziec­ko, zo­stał bez­li­to­śnie oszu­ka­ny, a co naj­gor­sze, nie było oso­by, do któ­rej mó­głby mieć pre­ten­sje, bo prze­cież świet­nie zda­wał so­bie spra­wę, na co się go­dzi. Wie­dział też, że jego ró­wie­śni­cy, na­wet ci, któ­rzy star­to­wa­li w do­ro­sło­ść wspie­ra­ni przez ko­cha­jące ro­dzi­ny, szcze­rze mu za­zdro­ści­li. Jako wy­cho­wa­nek domu dziec­ka tym bar­dziej nie miał pra­wa na­rze­kać.

Gdy za­raz po li­cen­cja­cie zo­stał przy­jęty do pra­cy w Cre­alii, ma­łej agen­cji re­kla­mo­wej gnie­żdżącej się na pi­ętrze sze­re­gow­ca na Na­ra­mo­wi­cach, czuł się, jak­by wy­grał los na lo­te­rii. Wła­ści­ciel fir­my nie omiesz­kał zresz­tą wspo­mnieć, że na jego sta­no­wi­sko wpły­nęło po­nad dwie­ście zgło­szeń.

Ale wy­star­czył mie­si­ąc, żeby Ad­rian ock­nął się w świe­cie, w któ­rym li­czy się wy­łącz­nie zda­nie neu­ro­tycz­ne­go sze­fa, a wszy­scy wspó­łpra­cow­ni­cy za­cho­wu­ją się tak, jak­by na­praw­dę uwa­ża­li ta­śmo­wo pro­du­ko­wa­ne bzdu­ry za coś istot­ne­go. Na do­miar złe­go po za­ko­ńcze­niu roz­gry­wa­nych w Pol­sce pi­łkar­skich mi­strzostw Eu­ro­py za­pał władz mia­sta do re­mon­to­wa­nia in­fra­struk­tu­ry moc­no osty­gł, a nie­od­da­ne na czas in­we­sty­cje odło­żo­no na Bóg ra­czy wie­dzieć kie­dy. Mi­ja­ły mie­si­ące, kwar­ta­ły i lata, a ron­do Ka­po­nie­ra wci­ąż było za­mkni­ęte, przez co prze­jazd z biu­ra agen­cji do miesz­ka­nia, któ­re wy­naj­mo­wał z Klau­dią, po­tra­fił po­chło­nąć na­wet pó­łto­rej go­dzi­ny.

Szef Cre­alii uwa­żał, że pra­cow­ni­cy po­win­ni sta­wiać się w biu­rze punk­tu­al­nie o ósmej rano, z ko­lei szes­na­stą jako go­dzi­nę za­ko­ńcze­nia pra­cy trak­to­wał wi­ęcej niż umow­nie. W tej no­wej rze­czy­wi­sto­ści po­ran­ki eks­plo­do­wa­ły o świ­cie, prze­cho­dzące w wie­czo­ry po­po­łud­nia nik­nęły w gęstym opa­rze spa­lin, a po­mi­ędzy nimi roz­le­wa­ła się gęsta mag­ma go­dzin po­świ­ęca­nych pra­cy nie­da­jącej cho­ćby cie­nia sa­tys­fak­cji. Ad­rian wkle­py­wał w ta­nie­go słu­żbo­we­go lap­to­pa ko­lej­ne wer­sje ra­por­tów o sy­tu­acji na dro­gach, prze­my­ca­jąc w co dru­gim aka­pi­cie tre­ści pro­mu­jące klien­ta – pro­du­cen­ta na­wi­ga­cji sa­mo­cho­do­wej. Wy­pi­jał kawę za kawą i włączał mu­zy­kę w słu­chaw­kach na tyle gło­śno, żeby nie sły­szeć roz­mów ko­le­ża­nek z po­ko­ju. Oczy­wi­ście świet­nie zda­wał so­bie przy tym spra­wę, że nie ma po­wo­du, by na­rze­kać na swój los, a wi­ęk­szo­ść zna­jo­mych chęt­nie by się z nim za­mie­ni­ła – ale ta świa­do­mo­ść sta­no­wi­ła tyl­ko do­dat­ko­wy ci­ężar. Eg­zy­sten­cjal­ne bo­lącz­ki ab­sol­wen­ta w pierw­szej pra­cy uwie­ra­ły na­wet moc­niej, gdy zdał so­bie spra­wę, jak były śmiesz­ne i pre­ten­sjo­nal­ne.

Te­raz wspo­mnie­nia tam­tych roz­te­rek są pocz­tów­ka­mi z in­ne­go wy­mia­ru. Ko­go­kol­wiek do­ty­czy­ły, na pew­no nie był to Ad­rian Klim­ke, cho­ćby na­wet przy­po­mi­nał go do złu­dze­nia. To inny czło­wiek, któ­ry żył in­nym ży­ciem.

Lap­top grze­je ko­la­na. Ad­rian od­kła­da go na sto­lik, wsta­je i na­le­wa so­bie szklan­kę wody. Kręci gło­wą, wi­dząc ide­al­nie czy­stą po­wierzch­nię bla­tu. Sprzątacz­ka, któ­rą po­le­cił mu Wik­tor, na­praw­dę przy­kła­da się do pra­cy. W pro­mie­niach kwiet­nio­we­go sło­ńca miesz­ka­nie lśni czy­sto­ścią jak na wi­zu­ali­za­cjach w ka­ta­lo­gu de­we­lo­pe­ra. Przez chwi­lę Ad­rian za­sta­na­wia się, czy nie zro­bić so­bie prze­rwy i nie ze­jść do si­łow­ni, żeby tro­chę roz­ru­szać mi­ęśnie. Po­wi­nien też umó­wić się w ko­ńcu na ma­saż, bo kark sztyw­nie­je, jak­by tężał w nim be­ton. Ale to wszyst­ko pó­źniej, przy­jem­no­ści mogą za­cze­kać.

Sia­da w fo­te­lu i znów roz­kła­da lap­to­pa na ko­la­nach. Ekran zdążył zga­snąć, a to ozna­cza ko­niecz­no­ść wkle­pa­nia ha­sła. Chy­ba są już w sprze­da­ży mo­de­le roz­po­zna­jące twarz użyt­kow­ni­ka? Agen­cja po­win­na mu taki ku­pić.