Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
56 osób interesuje się tą książką
Czułam, że coś jest nie tak. To matczyny instynkt.
Wiedziałam, że mój syn zaczął coś przede mną ukrywać. Kiedyś chodził do szkoły z psotnym uśmiechem na swojej pięknej twarzy. Teraz unika kontaktu wzrokowego i nieustannie pochyla głowę.
Odkąd dowiedziałam się, że dokucza mu kolega z klasy, każdego dnia się martwiłam, żołądek skręcał mi się z nerwów, od chwili gdy wychodził z domu aż do momentu, kiedy wracał.
Wszyscy powtarzają mi, że przesadzam, ale nie będę ryzykować bezpieczeństwa własnego dziecka. Razem z mężem próbujemy rozmawiać z rodzicami drugiego chłopca, ale to tylko pogarsza sytuację…
Wtedy naszemu dziecku dzieje się krzywda. Dość. To się musi skończyć. Nawet jeśli oznacza to wzięcie spraw w swoje ręce.
Bo my znamy prawdę o rodzinie, która obrała sobie naszego syna za cel – to nie jest ich pierwszy raz.
DLATEGO PYTANIE BRZMI, JAK DALEKO POSUNIEMY SIĘ W NASZEJ ZEMŚCIE?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Opuszczony magazyn na obrzeżach miasta był ponurym miejscem, jak na warunki, do których przywykła para. Woleli spędzać czas kilka kilometrów dalej, w spokojniejszej okolicy, gdzie budynki były zadbane, ciepłe, przytulne i pełne rzeczy, które sprawiały radość właścicielom. W przeciwieństwie do tego miejsca, zaniedbanego i – co najważniejsze – porzuconego.
Właśnie to, że magazyn był nieużywany, podsunęło parze pomysł, by uwzględnić go w swoim planie. Postanowili, że będzie idealnym miejscem, by uszły im na sucho zbrodnie, z których najgorsza mogła skończyć się długą odsiadką, gdyby kiedykolwiek zostali schwytani.
A tą zbrodnią było morderstwo.
Jednak w tej chwili para nie była odpowiedzialna za morderstwo. Co innego, jeśli chodziło o porwanie i przetrzymywanie kogoś wbrew woli. Te dwie zbrodnie wystarczały na początek, dlatego para bez pośpiechu zastanawiała się nad powagą sytuacji, aby uniknąć pochopnych decyzji w dalszej realizacji swojego planu.
Stali obok siebie, oddychając ciężko i szybko. Trzymali się za ręce i ktoś mógłby pomyśleć, że to czuły gest, ale tu chodziło bardziej o potrzebę wsparcia w tak zwariowanej chwili. Mężczyzna i kobieta.
Para nie spieszyła się, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła osoba przywiązana do stojącego przed nimi krzesła. A może po prostu przygotowywali się psychicznie do kolejnego etapu.
Tego, który uwzględniał użycie noża.
Gdy mężczyzna trzymał lśniące ostrze w ręce, stojąca obok niego kobieta nie odrywała wzroku od skrępowanego więźnia. Widziała, jak się pocił i słyszała, jak błagał o życie, mimo że słowa były niezrozumiałe przez knebel w jego ustach. Wiercił się, próbował uwolnić z lin, które krępowały jego kostki i nadgarstki, ograniczając mu ruchy tak, że nie był nawet w stanie się poruszyć.
Ale była jedna rzecz, którą w nim widziała i rozpoznawała z łatwością.
Strach.
Więzień był przerażony.
Oczywiście, że tak. Wiedział, że czeka go śmierć. Ale powinien był wcześniej przewidzieć konsekwencje.
Teraz było już za późno.
Nóż został uniesiony, a para była kilka sekund od dokończenia tego, co zaczęła.
Mieli dostać swoją zemstę.
WCZEŚNIEJ
JEDEN
SARA
W domu panuje cisza, popołudniowy spokój jest niczym muzyka dla moich uszu, gdy siedzę przy biurku w jednej z wolnych sypialni na piętrze i staram się zebrać w sobie, żeby odpowiedzieć na wiadomość od szefowej. Zamiast to zrobić, siedzę jeszcze kilka minut, wpatrując się w zdjęcie, które stoi obok mojego laptopa. Przedstawia trzy najważniejsze osoby w moim życiu i właśnie dlatego znajduje się w miejscu, gdzie spędzam osiem godzin dziennie, bo dzięki temu mogę często na nie spoglądać.
W srebrnej, prostokątnej ramce znajduje się zdjęcie mojego męża Guya i stojących obok niego naszych dzieci Amber i Jacoba. Zostało zrobione podczas rodzinnych wakacji na Teneryfie trzy lata temu, a trzy opalone buzie uśmiechają się do mnie szeroko, gdy wspominam cudowne dwa tygodnie wakacji spędzone na słonecznej wyspie.
Tak jak mu się to do tej pory zdarza, Guy ma na zdjęciu czapkę z daszkiem skrywającą krótko przystrzyżone jasne włosy i jest ubrany w koszulę z krótkim rękawem, która odsłania niegdyś umięśnione ramiona. Zainteresowanie Guya siłownią z czasem zaczęło spadać i obecnie nie ma takich mięśni jak kiedyś, jednak lubi myśleć, że jest inaczej, dlatego zdarza się, że pręży się przede mną, gdy przygotowujemy się do spania. Zresztą wielkie mięśnie nigdy szczególnie mnie nie kręciły. O wiele bardziej atrakcyjne jest dla mnie, gdy mężczyzna używa ramion do tulenia swoich dzieci, a nie do podnoszenia ciężarów, i właśnie to Guy robi na zdjęciu.
Lewą ręką obejmuje Amber, która wtedy była wybuchową piętnastolatką i uważała, że jeżdżenie z rodzicami na wakacje jest „obciachowe”. Ale nie było takiej możliwości, żebyśmy zostawili ją w domu i ryzykowali, że będzie organizować imprezy pełne nieletnich pijących alkohol i robiących różne rzeczy pod wpływem buzujących hormonów, dlatego dopilnowałam, żeby wsiadła z nami na pokład samolotu lecącego na Wyspy Kanaryjskie. Jednak mimo zgrzytów na początku wyjazdu, Amber wkrótce relaksowała się przy basenie, a z upływem czasu zaczęła uśmiechać się wystarczająco, by jej rodzice mieli mnóstwo dobrych wspomnień z podróży.
Choć Amber, teraz osiemnastoletnia, nie jest już tak problematyczna, zmieniło się wiele innych rzeczy. Bardzo późno gwałtownie urosła, przez co przerosła nie tylko mnie, ale też – ku jego rozgoryczeniu – swojego ojca. Wyobrażam sobie, że jeszcze przez wiele lat będzie mu dokuczać, że jest od niego wyższa, a ja dopilnuję, by za każdym razem się z tego śmiać, bo to naprawdę zabawne, gdy Guy próbuje bronić się przed drwinami córki. Amber ma teraz ciemne włosy, bo pofarbowała swoje blond pasma, co na początku trochę mnie zasmuciło, jednak z czasem się przyzwyczaiłam i doszłam do wniosku, że ten kolor o wiele bardziej jej pasuje. Już mi powiedziała, że teraz częściej przyciąga uwagę chłopców – o co nie pytałam – ale jeśli zmiana koloru włosów zdziałała takie cuda z jej pewnością siebie, to nie może być nic złego, prawda?
Prawą ręką Guy obejmuje Jacoba, nasze młodsze dziecko, który podczas tamtych wakacji miał dwanaście lat i dopiero zaczynał wchodzić w nastoletniość, dlatego wciąż miał słodką, dziecięcą buzię. Na zdjęciu marszczy zadarty nos, co dzieje się za każdym razem, gdy prezentuje swój psotny uśmiech. Jacoba zawsze wszędzie było pełno, a ja pamiętam, że na Teneryfie dał nam się we znaki, bo ciągle zmieniał zdanie na temat tego, co chciał robić. W jednej chwili myślał o zabawie w basenie, w następnej chciał iść na plażę, a za kilka minut wymyślał sobie grę w piłkę z innymi dziećmi w ośrodku. Do tego dochodziło pytanie o lody, napoje i wszystko, co mogło go schłodzić przy tak wysokich temperaturach, i jeśli to nie Guy wstawał co dziesięć minut z leżaka, by spełnić kolejną zachciankę syna, byłam to ja. Ale nasz syn zawsze był radosną duszą i nadal nią pozostaje, nawet teraz, tuż przed szesnastymi urodzinami. I właśnie o to chodzi. Tak długo, jak Jacob i jego siostra są szczęśliwi, ja i Guy również tacy jesteśmy, bo dzieci są naszym światem i powodem, dla którego wszystko robimy.
Mogłabym patrzeć na to zdjęcie cały dzień, wspominając przeszłość i rozmyślając nad tym, gdzie się podziały wszystkie te lata, gdy dzieci były małe, jednak nie za to płaci mi szef. Szkoda, że nie ma dobrze płatnej pracy, w której mogłabym być najlepszą matką, ale z tego, co wiem, taka praca nie jest finansowana. Zamiast tego, by zarobić, pracuję jako administratorka do spraw księgowych, a to oznacza, że gdy nie patrzę na zdjęcia rodzinne, wpatruję się w wykresy pełne liczb i staram się nie dostać od tego zeza.
Wyrywam się ze snu na jawie i profesjonalnie podchodzę do maila, którego mam napisać. Ale czy naprawdę muszę to robić? Chciałabym, by odpowiedź brzmiała „nie”, ale na tę wiadomość czeka Janice, menadżerka w firmie, dla której pracuję, dlatego odpowiedź brzmi „tak”. Nie ma wyjścia, jeśli mam nadal być w stanie opłacać hipotekę za to śliczne miejsce, które nazywam domem i mieć pieniądze, by zagwarantować dzieciom wszystko, czego chcą, czas zacząć stukać w klawiaturę.
Piszę maila zaadresowanego do Janice i choć w trakcie dużo i ciężko wzdycham, w treści zawieram wszystko, co właściwe.
Tak, termin zdania tego raportu wyznaczony na przyszły czwartek jest jak najbardziej odpowiedni… Nie mam najmniejszego problemu, że w tym tygodniu będę musiała pracować po nocach… I tak, zgadzam się, że wszystko będzie o wiele łatwiejsze, gdy Becky wróci z macierzyńskiego.
Jak na dobrą pracowniczkę przystało, udało mi się trzykrotnie skłamać w jednej wiadomości, ale zrobiłam to tak, że wszystko zostało ładnie ubrane w słowa, a dzięki temu zachowam pracę. Prawda jest taka, że termin wyznaczony przez Janice jest okropny, a wyrobienie się w tym czasie jest niemal niemożliwe: będę musiała pracować do późna. I nic nie będzie łatwiejsze, gdy Becky wróci do pracy, bo ona w tej pracy więcej szkodzi, niż pomaga.
Biorę łyk kawy, jeszcze raz biorę głęboki wdech i wysyłam wiadomość. Dzięki temu Janice otrzyma satysfakcjonujące ją informacje.
Moja praca została zakończona.
Przynajmniej na jakiś czas.
Zerkam na zegarek i widzę, że Jacob wróci niedługo ze szkoły. Z radością wstaję od biurka i idę na dół, wdzięczna za to, że mogę pracować z domu. Zamiast tkwić w bezdusznym biurze w okropnym budynku, mogę robić wszystko z domu, gdzie otoczenie jest bardziej sprzyjające. Zamiast wielkich drukarek, stojących blisko siebie biurek i stosu kubków w zlewie, moje miejsce pracy jest o wiele schludniejsze. W ten sposób mogę też unikać Niepokojącego Collina, otyłego dyrektora do spraw zgodności, który zawsze się na mnie gapił, gdy mijałam jego biurko w czasach sprzed pandemii Covid-19, kiedy pracowaliśmy stacjonarnie pięć dni w tygodniu.
Chociaż naprawdę nie mam pojęcia, na co się tak patrzył, bo w wieku czterdziestu pięciu lat i po urodzeniu dwójki dzieci moje ciało już nie przypomina świątyni. Mojej figurze daleko do smukłych ciał młodszych pracowniczek działu, nie żeby Niepokojący Collin kiedykolwiek się tym przejmował. Każda kobieta spełniała jego wymogi do tego, by łypać wzrokiem, a mnie zastanawia, co robi dla zabicia czasu, teraz gdy przeszedł na pracę zdalną.
Zresztą, biorąc pod uwagę to, że ma dostęp do nielimitowanego i prywatnego internetu, aż boję się o tym myśleć.
Wchodzę do kuchni i sprawdzam, czy podłoga, którą wcześniej umyłam, już wyschła. To kolejny plus pracy zdalnej. Podstawowe obowiązki domowe mogą zostać zrobione w ciągu tygodnia i nie trzeba odkładać ich na i tak już przepełnione zajęciami weekendy.
Płytki wyschły, więc mogę poruszać się po całym pomieszczeniu. Podchodzę do chlebaka, stamtąd wyjmuję bochenek świeżego chleba i kładę go na desce do krojenia. Potem kieruję się do lodówki i zgaduję, z czym dzisiaj mój syn będzie chciał zjeść kanapkę.
Jacob być może jest w liceum, ale to nie powstrzymało mnie od kontynuowania tradycji, która zaczęła się jeszcze w czasach, gdy chodził do podstawówki. Jacob, który nigdy nie należał do wielbicieli samej koncepcji edukacji, od najmłodszych lat nienawidził chodzenia do szkoły i przerażało go, ile lat spędzi na słuchaniu nauczycieli i uczęszczaniu na lekcje. I choć nie było wielu rzeczy, które mogłam zrobić, by umilić mu ten czas, starałam się, by był szczęśliwy przynajmniej po lekcjach, gdy opuszczał budynek szkoły. Jednym ze sposobów było przygotowywanie kanapki, którą mógł zjeść ze smakiem po tym, jak wracał z lekcji. Wychodząc wcześniej z pracy, by go odebrać, zawsze czekałam z uśmiechem przy bramie, a w ręce trzymałam owiniętą folią kanapkę, dzięki czemu mój synek mógł pochłonąć ją, gdy tylko się przy mnie pojawiał. Oczywiście szybko dorósł na tyle, że już nie był małym chłopcem. Jednak gdy robił się coraz większy, rósł też jego apetyt, a tradycja z kanapką już z nami została. Jacob już nie potrzebuje, żebym odbierała go ze szkoły, ale nadal lubi zjeść kanapkę po dniu pełnym matematyki, angielskiego i fizyki, a to jest właśnie powód dlaczego stoję teraz w kuchni.
Czas na kanapkę z szynką i serem.
Czasami czekam na niego, aż wróci i powie mi, na co ma ochotę, ale za dziesięć minut mam umówioną rozmowę na Zoomie z Janice, więc dzisiaj nie mogę sobie na to pozwolić. Na pewno nie będzie kręcił nosem na to, co mu przygotuję, gdy wróci do domu. Nastoletni chłopcy zjedzą dosłownie wszystko, a na potwierdzenie mam paragony ze sklepów.
Słyszę stukanie deszczu o szybę i wyglądam na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy Jacob się zbliża, bo mam nadzieję, że nie złapie go ulewa i nie wróci przemoczony, co już mu się parę razy zdarzyło, bo wolał zmoknąć, niż być odebranym ze szkoły przez mamę. Dla mnie to głupie, ale w jego nastoletnim mózgu wydaje się to logiczne. Na szczęście dzisiaj uda mu się umknąć przed ulewą. Widzę, że idzie podjazdem w stronę drzwi, plecak ma przerzucony przez lewę ramię, a głowę pochyloną, jakby ukrywał twarz przed pochmurnym niebem.
Przyspieszam, żeby dokończyć kanapkę, gdy słyszę dźwięk przekręcania klucza w zamku. Do środka wpada podmuch zimnego powietrza, drzwi zamykają się z trzaskiem, a ja czekam, aż mój syn wejdzie do kuchni i pochłonie wszystko, co dla niego przygotowałam.
Jednak z jakiegoś powodu to się nie dzieje.
– Hej! Wszystko w porządku? – wołam do Jacoba, przecinając jego kanapkę na pół, po czym kładę ją na małym talerzu. Pewnie będzie chciał też zjeść chipsy, ale jest na tyle duży, że może sobie po nie iść sam. Nie dostaję żadnej odpowiedzi, dlatego zerkam w stronę drzwi do kuchni i widzę, jak pospiesznie je mija.
– Jacob? – mówię, ale mnie ignoruje, a wtedy słyszę, jak głośno wchodzi po schodach.
Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje, ale jeszcze nigdy nie wrócił do domu i nie zachowywał się w ten sposób, dlatego podnoszę talerz, wychodzę pospiesznie z kuchni i staram się dogonić go jeszcze na schodach. Gdy wychodzę na korytarz, jest już prawie na samej górze.
– Hej, o co chodzi? Coś się stało w szkole? – pytam zmartwiona, że może nie zaliczył sprawdzianu albo będzie musiał zostać po lekcjach, bo zrobił coś, z czym nie zgodził się jeden z jego nauczycieli. Nie należy do młodzieży, która sprawia problemy, ale każdy może czasami zostać po lekcjach, prawda? Sama parę razy wpakowałam się w tarapaty, głównie dlatego, że rozmawiałam z koleżankami, zamiast słuchać nauczycieli, ale przecież właśnie tak wygląda szkolne życie. Tak długo, jak kara dotyczy jakiejś mało ważnej rzeczy, nie ma w tym nic złego.
Jacob wciąż mnie ignoruje i choć mówię, że zrobiłam dla niego kanapkę, idzie przed siebie, aż słyszę, jak z hukiem zamyka za sobą drzwi.
Nie chcę, żeby przychodził do domu bez witania się ze mną, dlatego wchodzę na piętro i pukam do jego pokoju, a potem jeszcze raz pytam, czy wszystko jest w porządku.
– Idź sobie – odpowiada.
– A kanapka?
– Nie chcę jej.
– Naprawdę?
– Nie jestem głodny.
Ciężko mi w to uwierzyć, bo jeśli mówi prawdę, to dzieje się to po raz pierwszy od dawna. Może powinnam zajrzeć do środka i sprawdzić, co się stało. Jednak zamknięte drzwi do pokoju nastolatka to ryzykowna bariera do przekroczenia, dlatego waham się, a gdy sprawdzam godzinę, widzę, że za minutę mam zacząć rozmowę z Janice.
– Zostawię ci kanapkę pod drzwiami – krzyczę i stawiam talerz na małym regale z książkami, który stoi między sypialnią Jacoba a moim biurem. Potem wracam do biurka, zakładam słuchawki i loguję się na Zooma, idealnie o czasie, tak jak przystało na dobrą pracowniczkę.
Choć jestem w trakcie spotkania, moje myśli krążą daleko od niego. Myślę o Jacobie i o tym, co mogło się stać, że wrócił do domu w tak złym humorze. Wiem, że nie byłabym pierwszą matką na świecie, której trafił się humorzasty syn, ale Jacob zawsze był radosny, dlatego tak się martwię.
Zmartwienie tylko się nasila, gdy godzinę i dziesięć minut później kończę rozmowę, a talerz z kanapką nadal stoi na regale koło jego pokoju.
Co się dzieje z moim synem?
Pukam do jego drzwi, ale nie dostaję żadnej odpowiedzi, dlatego odważnie zaglądam do środka i próbuję szczęścia. W odpowiedzi Jacob mówi mi, żebym wyszła i zostawiła go w spokoju, dlatego spełniam jego żądanie, bo boję się, że jeśli będę zwlekać, tylko pogorszę jego nastrój.
Jeśli nie chce rozmawiać o swoim problemie z mamą, może porozmawia z kimś innym.
Możliwe, że jest to rozmowa, którą powinien przeprowadzić tata.
Mam nadzieję, że Guy zdoła dowiedzieć się, co wprawiło naszego syna w taki nastrój.
DWA
GUY
Energiczny mecz piłki nożnej jest dokładnie tym, czego potrzebuję po ośmiu godzinach przesiedzianych za biurkiem.
Praca audytora jest o wiele łaskawsza dla mojego konta bankowego niż dla mojej talii i właśnie dlatego staram się brać udział w cotygodniowym meczu piłki nożnej z paroma znajomymi z czasów szkolnych. Moi najstarsi kumple, Baz, Fruit Loop, Chuckles, Simmo (to nie są ich prawdziwe imiona) oraz ja postanowiliśmy, że nie możemy dłużej ignorować naszych piwnych brzuchów, dlatego pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy w pubie, postanowiliśmy dołączyć do ligi pięcioosobowej piłki nożnej, która organizuje rozgrywki na oświetlonym kompleksie boisk w centrum miasta. To wydawało się bardziej przystępne niż próba powrotu na siłownię, miejsca, gdzie kiedyś często chodziłem, ale od lat nie przekroczyłem jej progu. Przestałem trenować, gdy dotarło do mnie, że przybieranie masy mięśniowej nie pomaga z moim kryzysem wieku średniego tak, jak myślałem, że się stanie. Teraz, mając gotową drużynę, co tydzień rozgrywamy mecz przeciwko drugiej pięcioosobowej drużynie złożonej z facetów, którzy z trudem kopią piłkę, ale też muszą spalić trochę kalorii. Ta odrobina zabawy to mile widziana odskocznia od naszych codziennych obowiązków. Oznacza to, że w każdy czwartek wracam do domu trochę później i choć zwykle nie stanowi to problemu, dzisiaj sytuacja wygląda inaczej. A to dlatego, że mam nieodebrane połączenie od żony Sary, i wygląda na to, że martwi ją coś co dotyczy naszego syna.
Musisz porozmawiać z Jacobem, jak wrócisz do domu. Coś jest nie tak.
Jej wiadomość niewiele mi mówi, dlatego szybko do niej dzwonię, zanim wysiądę z samochodu, żeby dołączyć do kolegów, którzy już zaczęli się rozgrzewać na boisku.
– Hej! Przepraszam, że nie odebrałem. Właśnie odczytałem twoją wiadomość. Czy coś się stało? – pytam, siedząc za kierownicą i przyglądając się przez szybę moim nieszczęsnym kumplom.
– Właśnie nie wiem. Jacob po szkole poszedł prosto do swojego pokoju i od tamtej pory z niego nie wyszedł. Nie chce ze mną rozmawiać. Nie wiem, co się z nim dzieje.
– Och, okej – odpowiadam, zastanawiając się nad tym, co mogło wpłynąć na zachowanie naszego syna. Ale przecież to piętnastoletni chłopiec, więc może chodzić o wszystko od dziewczyny, przez przyjaciół, nauczycieli, po kwestie związane z dojrzewaniem.
– Nigdy go takiego nie widziałam – kontynuuje Sara i słyszę bijące z jej głosu zaniepokojenie.
– Jestem pewny, że to nic poważnego – odpowiadam, starając się ją uspokoić. – Pewnie miał zły dzień w szkole. Do tej pory wszystko było w porządku, ale nie możemy oczekiwać, że nie pojawią się żadne problemy aż do jego egzaminów.
– Może masz rację.
– Porozmawiam z nim, gdy wrócę, okej? A w międzyczasie może ugotuj coś, co będzie smakowicie pachniało? To na pewno wywabi go z pokoju.
W odpowiedzi spodziewam się śmiechu, ale go nie słyszę, a to oznacza, że Sara martwi się o wiele bardziej, niż myślałem. Dlatego postanawiam nieco zmienić swoje dzisiejsze plany.
– Po meczu przyjadę prosto do domu – oferuję, dobrowolnie rezygnując z piwa z kumplami, które zawsze pijemy po meczu w pobliskim barze.
– Dziękuję. Na pewno nic mu nie będzie. Po prostu się martwię.
– Żaden problem. Niedługo się widzimy. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Rozłączam się, po czym chwytam torbę z rzeczami i wysiadam z samochodu. Powtarzam sobie, że cokolwiek by się nie stało, to do mojego powrotu zostanie rozwiązane. Mimo to, gdy zmierzam w stronę boiska, nie jestem w stanie przestać martwić się o syna i zaniepokojoną żonę, rozważam nawet rezygnację z dzisiejszej gry i pojechanie prosto do domu. Ale to by oznaczało, że chłopakom brakowałoby jednego zawodnika, a biorąc pod uwagę, że nawet w komplecie w głównej mierze przegrywamy, to w czwórkę tym bardziej nie będą mieli szans. Dlatego rzucam torbę obok ich rzeczy i podbiegam do nich truchtem, podczas gdy oni – nieskutecznie – próbują trafić do pustej bramki.
Jak zwykle przekomarzamy się ze sobą, a potem rozmawiamy krótko o tym, co u nas słychać, następnie patrzymy na drugą stronę boiska, by ocenić przeciwników, z którymi przyjdzie nam grać. Pociesza mnie fakt, gdy widzę, że faceci po drugiej stronie wyglądają na przynajmniej dziesięć lat starszych, bo może dzięki temu nasze młodsze nogi będą naszą największą przewagą w ciągu najbliższych sześćdziesięciu minut. Może tym razem czeka nas wygrana, a nie kolejna porażka z wpuszczonymi sześcioma bramkami.
Gdy przyglądam się przeciwnikom, rozpoznaję jednego z nich, choć nie potrafię przypomnieć sobie, skąd mogę go znać. Na szczęście Chuckles, mój świadek ze ślubu, który wziąłem z Sarą dwadzieścia lat temu, odpowiada mi i całej grupie.
– To Kevin Atkinson – mówi, nie skupiając się na piłce, która właśnie koło niego przeleciała i skończyła pod ogrodzeniem, na którym się zatrzymała.
– Tak myślałem – odpowiedział Simmo, kręcąc przy tym głową. – Biedny gość.
Żaden z nas nie potrzebuje mówić niczego więcej na temat mężczyzny stojącego po drugiej stronie boiska, bo doskonale wiemy, kim on jest. To ojciec Zoe Atkinson, dwunastolatki, która trzy lata temu odebrała sobie życie, po tym, jak doświadczyła w szkole prześladowania.
Ta historia złamała serca niemal wszystkich w naszym miasteczku. Mówię „niemal”, bo oczywiście paru okropnych osób w ogóle to nie obeszło, a wszyscy byli powiązani z Masonem Burtonem, dwunastoletnim dzieciakiem odpowiedzialnym za dręczenie Zoe. Rodzice Masona, Dean i Tracey – okropna para – nie poczuwali się do odpowiedzialności za postępowanie syna, gdy szkoła i policja pytała ich, co mają do powiedzenia po samobójstwie dziewczynki. Nie mieli współczucia dla rodziców Zoe, gdy ci próbowali pogodzić się z tym, co stało się z ich córką. Mason został wydalony ze szkoły i to było całkowite minimum konsekwencji, jakie powinien ponieść, ale ostatecznie tylko na tym się skończyło. Mason mógł zostać zapisany do kolejnej szkoły i żyć dalej, a biednej Zoe już nie było na tym świecie. Rodzice Masona również nic sobie z tego nie robili, całkowicie niewzruszeni tym, jak ich syn zrujnował życia dwóch innych rodziców.
Niestety Mason, który jest w tym samym wieku co Jacob, trafił do szkoły mojego syna, w związku z czym ja, Sara, a także wielu innych wściekłych rodziców poszliśmy do szkoły, by poinformować o tym, jak bardzo nas martwi, że dzieciak znajdzie sobie kogoś innego do dręczenia. Dyrektorka zapewniła nas, że będą mieć oko na Masona i wygląda na to, że na razie ten nadzór działa, bo minęły trzy lata, a nic takiego się nie wydarzyło, choć Jacob powiedział mi, że Mason został raz zawieszony, kiedy miał czternaście lat, bo przyniósł do szkoły papierosy, co nawet mnie nie zaskoczyło.
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości – ten dzieciak to same kłopoty, wręcz czyste zło, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, a poświadczyć temu może mały nagrobek na pobliskim cmentarzu.
Taka historia każdego przyprawiłaby o mdłości, ale jako rodzic nie jestem w stanie pojąć, czego rodzice Zoe musieli doświadczyć po tym, jak zobaczyli swoje martwe dziecko, które odebrało sobie życie przez okropne czyny drugiej osoby. Wygłosili krótkie oświadczenie dla gazety i poprosili o uszanowanie ich prywatności. Z tego, co wiem, dano im spokój. Przyznaję, że niewiele o nich ostatnio myślałem, ale teraz to się zmieniło, gdy po drugiej stronie boiska znajduje się Kevin, ojciec nieżyjącej dziewczynki, który właśnie przygotowuje się do gry. Nie mogę nic poradzić na to, że ciągle na niego zerkam.
Wygląda dobrze, ale czego się spodziewałem? Że się rozpłacze, gdy tylko zacznie kopać piłkę? Myślę, że minęło wystarczająco dużo czasu, by chociaż potrafił normalnie funkcjonować i pewnie, tak samo jak ja i moi kumple, gra, by trochę odreagować.
Zaczynamy mecz, a ja znajduję się po tej samej stronie boiska co Kevin, który ma podobny do mojego piwny brzuch i na początku porusza się dość ostrożnie. Gdy przejmuję piłkę, dobiega do mnie i bez większego problemu mi ją odbiera.
Muszę z powrotem skupić się na meczu i przestać myśleć o okropnych rzeczach, które spotkały mojego przeciwnika. Ale zdobycie bramki i wyciągnięcie zmartwionego czymś nastolatka z jego pokoju łączy jedno – łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
TRZY
SARA
Mam świadomość, że wpatrywanie się w drzwi wejściowe nie sprawi, że otworzą się szybciej, ale wolę to niż patrzenie na drzwi do pokoju mojego syna, bo co do tych drugich mam pewność, że w najbliższym czasie się nie otworzą. Schodzę na dół i czekam na powrót Guya, bo wtedy pójdzie porozmawiać z Jacobem, ale jeszcze nie wrócił z cotygodniowego meczu. Chciałabym, żeby się pospieszył, bo im dłużej go nie ma, tym bardziej jestem niespokojna.
Z Jacobem dzieje się coś niedobrego. Minęły prawie cztery godziny, a on wciąż się do mnie nie odezwał i nie wyszedł ze swojego pokoju, w którym zamknął się od razu po powrocie ze szkoły. Kanapka leży nietknięta na talerzu, a z tego, co wiem, u siebie nie ma żadnego jedzenia, więc musi być bardzo głodny. Nadal jednak ukrywa się w pokoju, zamiast do mnie wyjść, a to nie jest u niego normalne zachowanie.
Ja i mój syn jesteśmy ze sobą blisko. Nie jest niczym niezwykłym to, że czasami siedzimy razem i oglądamy telewizję, czekając, aż Guy skończy pracę. Potrafimy odpowiadać na pytania z programów telewizyjnych, które są emitowane wieczorami. Jacob zawsze bierze na siebie te z dziedzin sportu i geografii, a ja zajmuję się tymi bardziej skomplikowanymi, które dotyczą na przykład liczb. Stanowimy naprawdę niezły zespół i raz nawet zażartowałam, że oboje powinniśmy zgłosić się do jednego z takich programów. Kto wie, może wygralibyśmy trochę pieniędzy. Ale Jacob odrzucił ten pomysł i stwierdził, że to nie byłoby fajne, gdyby jego koledzy zobaczyli go w telewizji z mamą, choć powiedział to w bardzo uprzejmy sposób.
To właśnie mój chłopiec. Uprzejmy i szanujący czyjeś uczucia.
I szczęśliwy. Zawsze szczęśliwy.
Aż do dzisiaj.
Rozważam pójście do niego i podjęcie kolejnej próby rozmowy, jednak ostatecznie decyduję, że lepiej będzie, jeśli dam mu przestrzeń, aż jego tata wróci do domu, dlatego idę do kuchni i przygotowuję sobie herbatę. Gdy to robię, słyszę nad sobą kroki, a to oznacza, że Jacob porusza się po swoim pokoju. To pewnie lepsze niż leżenie w łóżku i zamartwianie się tym, co wprawiło go w taki nastrój.
Woda się gotuje, a ja odwracam swoją uwagę od problemów z jednym dzieckiem, sprawdzając, co się dzieje u córki. Cieszę się, że z moją starszą pociechą nie ma żadnych problemów. Amber wyjechała i jest na pierwszym roku studiów, z daleka od rodzinnych dramatów, ale nie aż tak daleko, dzięki czemu możemy ją odwiedzać i dowozić jej jedzenie, gdy tego potrzebuje.
A patrząc na to, jak sytuacja wygląda do tej pory, potrzebuje tego jedzenia często.
Regularnie ze sobą piszemy mimo nowej dla nas rozłąki i choć na początku trudno było patrzeć, jak się wyprowadza, upływ czasu sprawił, że przywykłam do nowej rzeczywistości, w której jedno z moich dzieci mieszka poza domem. Wysyłam do niej krótką wiadomość, by sprawdzić, jak się ma, choć nie spodziewam się rychłej odpowiedzi, bo jest dziewiętnasta w czwartkowy wieczór i na pewno ma wiele bardziej ekscytujących rzeczy do roboty.
Cieszy mnie, że przywykła już do nowego życia i jestem z niej niesamowicie dumna, bo w tak młodym wieku wie, co chce robić. Amber studiuje kryminologię na Uniwersytecie Londyńskim, co jest naprawdę imponujące, choć trochę kosztowne. Mimo to z radością pomagamy jej w opłacaniu czesnego, bo dzięki temu może w przyszłości zdobyć wymarzoną pracę. Jej rodzice nie mogą pochwalić się tym, że podążyli za marzeniami, ale naszych dzieci nie musi spotkać to samo. Amber może pewnego dnia zostać analityczką kryminalną, co dla mnie brzmi dość ponuro, ale to zawsze było coś, co chciała robić. Od małego przebierała się w biały fartuch i chodziła po domu z lupą, próbując rozwiązać wymyślone zbrodnie, do których w większości używała keczupu, który miał przypominać krew. Cokolwiek będzie w przyszłości robić i tak będę z niej dumna, tak samo jak z Jacoba, który w ciągu najbliższych dwóch lat będzie musiał podjąć ważne decyzje.
Po egzaminach skończy się jego edukacja w liceum i będzie musiał zdecydować, czy chce się dalej uczyć, czy będzie wolał pójść do pracy. Gdy ostatnio go o to pytałam, nadal nie był zdecydowany. Wiem tyle, że kocha piłkę nożną i kiedyś chciałby grać profesjonalnie. Chciałabym powiedzieć, że ma na to duże szanse, ale to bardzo ciężka ścieżka kariery i mimo entuzjazmu, jaki wykazuje podczas gry, może mu brakować odpowiednich zdolności. Nie żebym kiedykolwiek miała mu to powiedzieć. Pozwolę mu marzyć tak długo, jak to możliwe, bo go kocham i chcę dla niego wszystkiego, co najlepsze.
Właśnie dlatego obecna sytuacja doprowadza mnie do szaleństwa.
Nie wiem co zrobić, żeby mu pomóc, a on nie chce mi powiedzieć, gdzie leży problem.
Odkładam telefon, bo Amber nie odpisała, tak jak zresztą przewidziałam. Zalewam sobie herbatę i piję ją, stojąc przy oknie i wyglądając na zewnątrz przez żaluzje z nadzieją, że już za chwilę zobaczę światła samochodu mojego wracającego do domu męża.
Nie żałuję mu cotygodniowej gry w piłkę, bo wiem, że tego potrzebuje, poza tym to jedyna forma aktywności w jego życiu. Nasze życie seksualne przez ostatnie kilka lat nie należy do najbogatszych, ale wychowywanie dwójki nastolatków bez wątpienia może tak wpłynąć na związek. Przynajmniej to sobie powtarzam, choć Guy wymamrotał ostatnio parę komentarzy o tym, że powinniśmy spróbować włożyć więcej wysiłku w nasze życie łóżkowe. Przez „my” miał na myśli „mnie”.
Mieliśmy nadzieję, że po wyprowadzce Amber będziemy mieli więcej czasu dla siebie, ale Jacob wciąż z nami mieszka. Nawet gdyby było inaczej, moje pokłady energii są o wiele mniejsze niż po dwudziestce. Obecnie podniesienie pilota i przerzucanie kanałów wydaje się pochłaniać tyle samo wysiłku, co próba zaangażowania się w zbliżenie, więc nie wiem, jak z Guyem zdołamy na nowo rozpalić tę iskrę. Powtarzam sobie, że to nie jest wielki problem, ale Guy może uważać inaczej. Niedawno zasugerował nawet, że powinniśmy zorganizować sobie czas na wychodzenie na randki. Mielibyśmy zostawiać Jacoba w domu i chodzić gdzieś na drinki albo kolację. I choć naprawdę uwielbiałam nasze randki, gdy dopiero zaczynaliśmy się ze sobą spotykać, obecnie o wiele bardziej wolę ułożyć się na kanapie i włączyć jakiś dobry film niż stroić się w sukienkę i zakładać szpilki, żeby wyjść na miasto. Ostatnio po pracy nie mam prawie na nic siły i jestem zaskoczona, że Guy czuje, że tę energię ma, bo gdy niedawno wyszliśmy coś zjeść, pod koniec wyglądał na równie wykończonego, co ja. Ale jestem pewna, że nasze obecne „problemy” w perspektywie czasu nie są tak duże i nie wywołają między nami rozłamu. Widzę nas jako zespół i to naprawdę zgrany. Wychowaliśmy dwójkę cudownych dzieci, oboje mamy dobrą pracę i przez te wszystkie lata byliśmy na wielu świetnych wakacjach.
Dwójka dzieci, stabilna kariera zawodowa i ładny dom.
To wystarczy, prawda?
Lubię tak myśleć, ale obawiam się, że Guy miałby dla mnie inną odpowiedź.
Z drugiej strony na świecie żyją ludzie, którzy mają o wiele gorzej. Przypominam sobie o tym za każdym razem, gdy wchodzę na social media i je przeglądam. Na przykład Janet Islington, moja dawna współpracowniczka, która nie dość, że w zeszłym roku straciła męża przez raka, to teraz sama walczy z nowotworem. Albo Brenda Williams, koleżanka koleżanki, która musiała sprzedać dom, żeby spłacić długi hazardowe swojego męża. I jest jeszcze rodzina Atkinsonów, którym zawaliło się życie, gdy Zoe, ich najmłodsza córka, odebrała sobie życie po tym, jak była gnębiona w szkole.
Od kilku lat mam w znajomych na Facebooku mamę Zoe, Mary. Dodałam ją, gdy Amber zaczęła chodzić na te same zajęcia gimnastyczne, co siostra Zoe, Erica. Amber i Erica były blisko, dlatego wiedziałam z pewnego źródła, jak strata Zoe zniszczyła tę rodzinę. Jednak czas mijał, a ja rzadko widywałam jej rodziców. Nie byli aktywni podczas szkolnych uroczystości, nie pojawiali się na zajęciach gimnastycznych. Tak jakby się ukrywali, ale czy można ich za to winić po tym, co przeszli? W rezultacie Amber przestała tak często widywać się z Ericą i w ten sposób ich przyjaźń z czasem się rozpadła. Właśnie tak się dzieje, gdy ktoś przeżywa taką tragedię, jak rodzina Atkinsonów. Nie chodzi tylko o to, że stracili dziecko, ale również o wszystkie zmiany w ich rodzinie.
Obecnie moja wiedza o ich rodzinie pochodzi z internetu. Mary czasami wrzuca jakieś posty, głównie inspirujące cytaty bądź wzruszające treści, które mają uczcić tych, których już z nami nie ma, choć czasami udostępnia coś bardziej osobistego. Tak jak dzisiaj. Wrzuciła swoje zdjęcie, na którym czyta książkę na kanapie w domu. Podpisała je następująco:
Gotowa zatracić się w kolejnej tandetnej historii.
Zastanawiam się nad zostawieniem reakcji pod jej zdjęciem, ale się waham. Zawsze tak jest, gdy chodzi o cokolwiek związanego z Mary, bo polubienie jednego z jej postów wydaje się nic nie znaczyć po tym, jak straciła dziecko. Mimo wszystko dodaję je, bo dochodzę do wniosku, że choć może to być bez znaczenia, to wciąż lepsze to niż nic i możliwe, że niewielka dawka dopaminy, jaka trafi do jej organizmu po zobaczeniu powiadomienia, sprawi, że choć na sekundę zapomni o tym, co ją trapi.
Wystarczy social mediów na dzisiaj. Mam dość problemów na głowie, by jeszcze martwić się życiem innych ludzi.
Martwię się o Jacoba.
A Guy nadal nie wrócił do domu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Couple’s Revenge
Copyright © Daniel Hurst, 2023
Published in Great Britain in 2023 by Storyfire Ltd trading as Bookouture.
Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-633-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria:FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl