Kierunek zwiedzania - Marcin Wicha - ebook + książka

Kierunek zwiedzania ebook

Marcin Wicha

3,9

Opis

Takie twarze miewali słynni oszuści. Dzięki tej twarzy może być każdym: w Witebsku Mesjaszem, w Leningradzie — profesorem. Kiedy przyjeżdża do Warszawy, miejscowym wyznawcom przypomina Mickiewicza. Kiedy umiera w Leningradzie, uczniowie widzą w nim Chrystusa. Przyjaciel robi ostatnią serię portretów. (Na pierwszym rysunku twarz jeszcze żyje. Na drugim jest martwa jak poduszka).

Kim jest bohater tej opowieści? Twórcą, prorokiem czy może wielkim mistyfikatorem? W książce Marcina Wichy spacer po wyimaginowanej wystawie prac Malewicza staje się pretekstem do opowieści o utopijnych projektach i niespełnionych marzeniach, o rosyjskiej rewolucji i naszej współczesności.

Eksponatami są tu obrazy, znaki interpunkcyjne, buraki cukrowe i ludzkie losy. Autor umyka muzealnej narracji, z uśmiechem i nie bez ironii podejmuje grę z konwencją artystycznej biografii, a jednocześnie, już całkiem serio, próbuje znaleźć język zdolny uchwycić istotę malarstwa - i daje przy tym niezwykły popis literackiego kunsztu.

Tego dnia sam chce być farbą. Czuć tę farbę na sobie. Chce się nią posmarować. Owinąć. Chce ją zobaczyć całym ciałem, bez użycia oczu. Nie chce być malarzem. Chce być obrazem. Kolorem. Wszystkimi kolorami. Najlepiej królem kolorów w kolorowej szacie. Chce mieć kolorowe skrzydła, zostawiać za sobą barwną smugę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (85 ocen)
32
25
17
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jaiina

Całkiem niezła

Jeśli zaczynać przygodę z Wichą to nie od tej książki.
20
szenmiola

Nie oderwiesz się od lektury

To nie tylko biografia, to poetycko napisana powiesc, zawierająca zyciorys znanego malarza, prekursora suprematyzmu. Autor genialnie operuje językiem, stwarza metafory, tworzy nowy swiat, swiat tak piekny namacalny. Przepiekna powiesc
10
apl123

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisane, ciekawie opowiedziana historia artysty Kazimierza Malewicza. Polecam nie tylko pasjonatom sztuki.
00
RSkrzypiec

Nie oderwiesz się od lektury

warta lektury fabularyzowana historia jednego ze współtwórców nowoczesnej sztuki
00
aynowe

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna biografia awangardowa. Wicha kolejny raz nie zawodzi.
00

Popularność



Podobne


Mar­cin Wi­cha

Kie­ru­nek zwie­dza­nia

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

Kra­ków 2021

Zdję­cie z le­gi­ty­ma­cji

PAŃ­STWO WIE­DZĄ, ŻE TWARZ AR­TY­STY MA KO­LO­SAL­NE ZNA­CZE­NIE

Tu ma­my ob­ra­zek. Le­d­wie skoń­czy­ła się dru­ga woj­na, a fo­to­re­por­ter już pę­dzi, że­by sfo­to­gra­fo­wać wy­zwo­lo­ną twarz Pi­cas­sa i je­go nie­zwy­cię­żo­ny tors.

Fo­to­graf je­dzie na zła­ma­nie kar­ku. Ma le­gi­ty­ma­cję pra­so­wą, prze­pust­kę ze szta­bu i chle­bak pe­łen ame­ry­kań­skich pa­pie­ro­sów. Wy­mi­ja znie­ru­cho­mia­łe ko­lum­ny wojsk. Mi­ja zbu­rzo­ne wsie. I już, za­raz – pra­sa przy­no­si wspa­nia­łą wia­do­mość z Eu­ro­py. Twarz ma się do­brze, tors nie­co po­si­wiał. Naj­waż­niej­sze, że jed­no i dru­gie wy­szło z tej ka­ta­stro­fy bez szwan­ku. Po­dob­nie jak Ko­lo­seum czy ka­te­dra No­tre Da­me (wo­kół któ­rej uwi­ja­ją się ma­lut­kie dżi­py z żoł­nie­rza­mi).

Ry­sy Pi­cas­sa są skar­bem ca­łej ludz­ko­ści. Zwłasz­cza oczy i brwi. A twarz Ma­tis­se’a? Nie ta li­ga, ale jed­nak. Zwłasz­cza te­raz, gdy za­pu­ścił bród­kę, bia­łą ni­czym go­łąb­ki, któ­re kar­mi na zdję­ciach w ma­ga­zy­nie „Li­fe”. Ciem­ne wnę­trze – ja­sne okno – bia­łe pta­ki. Świat wy­ła­nia się z ciem­no­ści.

Tak po­wi­nien wy­glą­dać ar­ty­sta.

NA­TO­MIAST TA TWARZ, PRZY­KRO PO­WIE­DZIEĆ,

ta twarz jest dziu­ra­wa. Wy­glą­da, jak­by ją po­kry­ła wars­twa za­schnię­tej gli­ny al­bo udep­ta­ły ko­py­ta zwie­rząt. Na więk­szo­ści por­tre­tów wi­dać dzio­by po ospie. I jesz­cze dłu­gie czar­ne wło­sy.

Moż­na tę twarz po­rów­nać z twa­rza­mi ró­wie­śni­ków (pstryk, pstryk – roz­bły­ska­ją le­gen­dar­ne cze­re­py Wło­dzi­mie­rza Ma­ja­kow­skie­go, Osi­pa Bri­ka, Alek­san­dra Rod­czen­ki). W epo­ce ku­bi­stycz­nych cza­szek Ma­le­wicz wy­glą­da jak po­dwór­ko­wy śpie­wak. Ma­ło­mia­stecz­ko­wy po­eta.

Po­za tym jest to ty­po­wa twarz z pierw­szej po­ło­wy XX wie­ku. Twarz męż­czy­zny, któ­ry mar­nie się od­ży­wia (i za­pew­ne kiep­sko ubie­ra). Pod­da­na dzia­ła­niu wschod­nio­eu­ro­pej­skie­go kli­ma­tu. Z na­szych stron. W sam raz dla urzęd­ni­ka ko­le­jo­we­go, sprze­daw­cy, ma­ga­zy­nie­ra, za­stęp­cy dy­rek­to­ra, zde­ma­sko­wa­ne­go szpie­ga, któ­ry pro­si dla sie­bie o naj­wyż­szy wy­miar ka­ry. (W tle szum ka­me­ry, re­flek­to­ry pło­ną z obu­rze­nia, ko­szu­la bia­ła ze stra­chu, struż­ka po­tu spły­wa z po­ty­li­cy).

Ar­ty­sta odzie­dzi­czył po­rząd­ną, uczci­wą, cięż­ko pra­cu­ją­cą twarz. Twarz swo­je­go oj­ca, swo­ich stry­jów i dziad­ków, i pra­dziad­ków. Prze­zna­czo­ną do po­dzia­łu mię­dzy bra­ci i bra­tan­ków, od­po­wie­dzial­nych lu­dzi za­trud­nio­nych w rol­nic­twie, prze­my­śle i ad­mi­ni­stra­cji.

Trzy­ma tę twarz w nie­wo­li – za­bie­ra w dziw­ne miej­sca, cza­sem zmu­sza do plą­sów, roz­cią­ga, a te wy­głu­py za­po­wia­da­ją, co sta­nie się ze świa­tem. Jest jak fa­cet, któ­ry trwo­ni ro­dzin­ny ma­ją­tek. W odzie­dzi­czo­nej ka­mie­ni­cy le­pi rzeź­by z wo­sku i ku­rzu.

Ta­kie twa­rze mie­wa­li słyn­ni oszu­ści. Dzię­ki niej mo­że być każ­dym: w Wi­teb­sku Me­sja­szem, w Le­nin­gra­dzie – pro­fe­so­rem. Kie­dy przy­jeż­dża do War­sza­wy, miej­sco­wym wy­znaw­com przy­po­mi­na Mic­kie­wi­cza. Kie­dy umie­ra w Le­nin­gra­dzie, ucznio­wie wi­dzą w nim Chry­stu­sa. Przy­ja­ciel ro­bi ostat­nią se­rię por­tre­tów. (Na pierw­szym ry­sun­ku twarz jesz­cze ży­je. Na dru­gim jest mar­twa jak po­dusz­ka).

Pol­skość

A JESZ­CZE NIE PO­WIE­DZIA­ŁEM NAJ­WAŻ­NIEJ­SZEJ RZE­CZY: BYŁ PO­LA­KIEM. BYŁ PO­LA­KIEM

Je­go oj­ciec był Po­la­kiem. Je­go mat­ka by­ła Po­lką. Brat był Po­la­kiem. Sio­stra by­ła Po­lką. Dru­gi brat był Po­la­kiem. I tak sie­dem ra­zy, nie li­cząc sióstr Po­lek i bra­ci Po­la­ków zmar­łych w dzie­ciń­stwie. Te szkra­by też by­ły pol­skie.

JESZ­CZE DO TE­GO WRÓ­CI­MY. W KO­LEJ­NEJ SA­LI ZNAJ­DZIE­MY TRO­SZECZ­KĘ O SZLA­CHEC­KIM PO­CHO­DZE­NIU, DZIE­CIŃ­STWIE I RO­DZI­NIE NA­SZE­GO AR­TY­STY. SZYB­CIUT­KO

Ge­ne­alo­gia

ZDJĘ­CIE KO­ŚCIO­ŁA, W KTÓ­RYM BY­LI CHRZCZE­NI

Wcze­śniej pocz­tów­ki z ja­kichś pro­win­cjo­nal­nych miej­sco­wo­ści. Wi­dać wy­si­łek, że­by wy­glą­da­ły ma­low­ni­czo. Że­by da­ło się je kie­dyś sprze­dać po kur­sie no­stal­gii. Na­dzie­ja na sen­ty­men­tal­ny pro­cent, pre­mię tę­sk­no­ty. Da­chy mia­stecz­ka, ja­kieś szyl­dy, chłop pro­wa­dzi ko­nia, kro­wa ze śmiesz­nie wy­gię­ty­mi ro­ga­mi, na ho­ry­zon­cie wie­ża ba­ro­ko­we­go ko­ścio­ła. Jed­nak bie­dy trud­no nie za­uwa­żyć. Cha­osu by­le jak zbi­tych bud. Nie­bru­ko­wa­nych na­wierzch­ni.

O jed­nym z tych mia­ste­czek na­pi­sał, że to­nę­ło w bło­cie. Po­noć kie­dy Ka­ta­rzy­na Wiel­ka przy­je­cha­ła obej­rzeć ten no­wy na­by­tek im­pe­rium, car­skie ko­nie uto­nę­ły w czar­nej brei głów­nej uli­cy.

PAŃ­STWO TO SO­BIE WY­OBRA­ŻA­JĄ?

Po­chło­nął je czar­no­ziem. Stąd wzię­ła się na­zwa Ko­no­top.

Po­dob­no ja­kiś ukra­iń­ski prze­wod­nik opo­wia­dał wy­ciecz­ce, że Czar­ny kwa­drat to płat oj­czy­ste­go czar­no­zie­mu. Ro­sja­nie uzna­li to za przy­kład in­fan­tyl­ne­go na­cjo­na­li­zmu, ale kto wie. Tłu­ste bło­to, któ­re po­chła­nia ko­nia, ka­re­tę, lu­dzi, mia­sto. Ro­dzi zbo­że i bu­ra­ki. Gle­ba – świat w niej zni­ka, że­by po­ja­wić się na no­wo. Al­bo i nie po­ja­wić, chy­ba że wio­sną z zie­mi wy­do­by­to źre­bię­ta. Su­ge­styw­ny ob­raz. Ale jesz­cze nie te­raz.

Bo wcze­śniej herb pol­skiej szlach­ty. Z fan­ta­stycz­nym bu­kie­tem piór na czub­ku. Wy­glą­da, jak­by po­rzu­ci­ła go tan­cer­ka z ka­ba­re­tu.

Wcze­śniej jest drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne. Nie któ­ryś z tych li­ścia­stych szty­chów. Ra­czej bez­dusz­ny sche­mat wy­kreś­lo­ny w pro­gra­mie kom­pu­te­ro­wym. Pe­łen przy­bli­żo­nych dat i zna­ków za­py­ta­nia.

W tam­tych cza­sach więk­szość lu­dzi nie zo­sta­wia­ła po so­bie śla­du. Świat jesz­cze roz­da­wał przy­wi­lej znik­nię­cia. Sza­fo­wał pra­wem do za­po­mnie­nia. Do­trzy­my­wał sło­wa w kwe­stii ob­ra­ca­nia w proch. Lu­dzie po­ja­wia­li się w ja­kiejś księ­dze pa­ra­fial­nej. Zo­sta­wia­li zna­ki w ak­tach są­do­wych, ga­ze­tach. Jesz­cze ne­kro­log. Za­pis w księ­dze zgo­nów i ka­mień w wo­dę. Cia­ła zni­ka­ły. Zni­ka­ły gro­by.

WY­STAR­CZY PO­WIE­DZIEĆ,

że ar­ty­sta po­cho­dził ze sta­rej ro­dzi­ny szla­chec­kiej – i od te­go miej­sca zda­nia już sa­me się ukła­da­ją.

WY­STAR­CZY PO­WIE­DZIEĆ,

że po­cho­dził z pa­trio­tycz­nej ro­dzi­ny szla­chec­kiej, któ­ra przez dwa stu­le­cia da­wa­ła świa­tu zie­mian, żoł­nie­rzy i księ­ży. Po­cho­dził z pa­trio­tycz­nej ro­dzi­ny szla­chec­kiej, któ­ra z bie­giem lat ubo­ża­ła.

Baj­ka

– Daw­no te­mu przy­je­chał ca­ły dwór.

– Tu­taj?

– Tu­taj.

– Ca­ły dwór i wszy­scy dwo­rza­nie?

– Tak.

– I car?

– Nie car, tyl­ko ca­ry­ca dia­bli­ca. I wszy­scy z pie­kła ro­dem ge­ne­ra­ło­wie, i z pie­kła ro­dem mar­szał­ko­wie, i z pie­kła ro­dem mi­ni­stro­wie, i da­my dwo­ru z pie­kła ro­dem.

– I ku­charz?

– I ku­charz z pie­kła ro­dem też, i kuch­ci­ko­wie, i wszy­scy.

– I słu­żą­cy?

– I słu­żą­cy. Mó­wię, że wszy­scy. I je­cha­li głów­ną uli­cą przez mia­sto. A przo­dem he­rold i grał na trą­bie.

– Szedł i grał?

– Je­chał na ko­niu i grał. A za nim je­chał do­bosz i grał. A po­tem jesz­cze dwóch do­bo­szów z bęb­na­mi, a he­rold czy­tał. Mo­że na­wet trzech.

– Mó­wi­łeś, że trą­bił.

– Prze­sta­wał trą­bić i wte­dy czy­tał.

– Miał oku­la­ry?

– Nie po­trze­bo­wał.

– A te ko­nie się nie ba­ły bęb­nów?

– Nie ba­ły się, bo by­ły głu­che. Spe­cjal­ne, że­by się nie ba­ły bęb­nów i ar­mat.

– Ja się nie bo­ję ar­mat.

– A lu­dzie wy­cho­dzi­li z do­mów, sta­li przy głów­nej uli­cy i tyl­ko pa­trzy­li.

– A mun­du­ry ja­kie? Nie­bie­skie ze zło­ty­mi gu­zi­ka­mi?

– Nie­bie­skie, czer­wo­ne i zie­lo­ne. I zło­te też. A ka­re­ta ca­ła ze zło­ta. A w ka­re­cie sie­dzia­ła ca­ry­ca dia­bli­ca.

– To oni nie wi­dzie­li, że tam jest bło­to? Nikt im nie po­wie­dział?

– Wi­dzie­li, ale i tak je­cha­li. Dwór mu­si je­chać środ­kiem. I pro­sto przed sie­bie. A jesz­cze na koń­cu wo­zy i ka­re­ty, a w tych wo­zach pie­rzy­ny i krysz­ta­ło­we kie­lisz­ki, i róż­ne rze­czy, że­by ca­ry­cy by­ło wy­god­nie na noc­le­gu.

Naj­pierw im się na­bie­ra­ło do bu­tów, chla­pa­ło na mun­du­ry i na sztan­da­ry, i her­by, i or­ły, już bło­to by­ło po ko­la­na, po­tem aż po sio­dła, ko­nie pły­wa­ły w bło­cie i bło­to za­czy­na­ło się wle­wać do ka­re­ty, szli co­raz wol­niej, ko­ła nie chcia­ły się krę­cić. Mie­li bło­to po szy­ję. Aż w koń­cu znik­nę­li, tyl­ko wiel­kie bą­ble wo­kół nich uno­si­ły się jak śli­na.

– A ca­ry­ca co?

– Sie­dzia­ła w ka­re­cie bez sło­wa. Pa­trzy­ła przed sie­bie. Aż w koń­cu znik­nę­ła. Wszyst­kich po­chło­nę­ło bło­to. Tyl­ko je­den kuch­cik oca­lał, bo szedł na koń­cu. I oni wszy­scy te­raz tam miesz­ka­ją. Ale są cią­gle głod­ni.

– W pie­kle?

– W zie­mi. I ma­ją tam stół, na­czy­nia i ka­ro­cę, i po­ściel, wszyst­ko, cze­go po­trze­ba. Ale są głod­ni, bo bra­ku­je kuch­ci­ka. Jak cię tu­taj wcią­gnie bło­to, to już nie wy­pu­ści.

– Bę­dę kuch­ci­kiem?

– Dzie­ci mu­szą im go­to­wać.

– I Anecz­ka tam jest?

– Przy­ję­li ją na da­mę dwo­ru. Do­sta­ła pięk­ną suk­nię.

– Ja­ką?

– Czar­ną. Tam wszyst­ko jest czar­ne.

Re­dak­cja: Da­riusz So­śnic­ki

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: Mał­go­rza­ta Bu­cha­lik

Ko­rek­ta: Mar­cin Grab­ski, Pau­li­na Bie­niek

Pro­jekt gra­ficz­ny i skład: Prze­mek Dę­bow­ski

Na okład­ce wy­ko­rzy­sta­no krój pi­sma Tor Gro­tesk au­tor­stwa Ma­ria­na Mi­sia­ka.

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © for the Text by Mar­cin Wi­cha 2021

Co­py­ri­ght © for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter 2021

ISBN 978-83-66147-79-9

151. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317