Khanis - dzieje Hazana - Patryk Waśkowski - ebook

Khanis - dzieje Hazana ebook

Patryk Waśkowski

3,0

Opis

Szesnastoletni Hazan prowadzi życie co prawda wypełnione ciężka pracą w gospodarstwie, jednak szczęśliwe i spokojne. Od kiedy pakty królewskie zakończyły wojny, nawet prości ludzie cieszą się obfitością plonów i dostatkiem. Gdy jednak wydaje się, że wszelkie troski zniknęły na zawsze, nadchodzi niespodziewany kataklizm, a Hazan odkrywa, że nie jest zwykłym chłopskim synem. Skąd pochodzi moc, która się w nim objawiła? Czyim wybrańcem jest młodzieniec i czy pomoże ocalić pogrążający się w chaosie świat?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (5 ocen)
0
1
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Patryk Waśkowski
Khanis - dzieje Hazana
© Copyright by Patryk Waśkowski 2020
ISBN 978-83-7564-597-2
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Serdecznie dziękuję za wsparcie mojego pomysłu:

1.Efiksowy

2.PAULINA DD

3.Krystek od MrKryha

4.Paulina

5.wujek600

6.Mateusz Ostapiuk

Okładkę wykonał:

Mariusz Waszak

Wstępnie zredagowała tekst:

Monika Łasińska

Zapraszam do przeczytania mojej opowieści

Początek

– Hazanie, wstawaj, już czas! Świnie same się nie nakarmią! – ryknął agresywny głos z drugiego pomieszczenia.

Przeklęty okres żniw. Życie na wsi znacznie się zmieniło po królewskim pakcie. Jest o wiele bezpieczniej. Musiało minąć sporo czasu, zanim możni tego świata zrozumieli, że wojny są złe, bardzo złe. No, ale to nie oznacza lenistwa – wręcz przeciwnie. Jeszcze teraz, gdy są żniwa, pomyślał chłopak, wygrzebując się z łóżka.

Dzień już od początku był gorący. Dębowa łąka to piękne miejsce z małym lasem i żyzną ziemią. Rządzi tutaj sołtys Herman, starszy jegomość o ciepłym sercu. Zawsze jest starannie ubrany. Raczej niskiego wzrostu. Ma długie, siwe włosy i brodę starannie przyciętą. Są tutaj tak naprawdę tylko trzy rodziny: Sołtys z żoną Zorą oraz ich córką Madi. Rodzina zachodnia: Naron z żoną Elzą i dziećmi – Rolą, Franem, Mitem i Hazanem. Natomiast rodzina wschodnia składała się z Joela i Tirany oraz Aspaita, Roba i Awaidy. Cała ziemia należy do Hermana. Mężczyźni zajmują się niewielką trzodą i polem, a kobiety pracami domowymi. Najbliższy ośrodek miejski to Twierdza Rowińska, oddalona o cztery godziny drogi pieszo. Tam właśnie trafia całe zboże oraz mleko.

– Dobra, Hazanie, ja już tutaj dokończę, a ty idź przygotuj sierpy – powiedział ojciec.

Ten człowiek widział wiele podczas szóstej wielkiej wojny. Czasem wydaje się, że zapomniał, co to radość, ale w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. Ewidentnie robi wszystko, co w jego mocy dla dobra rodziny. Jego ciało, choć duże, nosi już ślady wyczerpującego życia. Często chodzi w roboczych ciuchach. Ma rozwichrzone włosy i brodę. Hazan to jego najmłodszy, szesnastoletni syn. Jest mocno umięśniony, pewnie dlatego, że je za dwóch. Chłopak jest typem marzyciela, ale raczej nie dzieli się swoimi przemyśleniami.

Hazan wychodząc z stajni, zauważył Mita, najstarszego brata. Wraz z Franem znosił narzędzia na pole. Obaj szczupli i wysocy, byli do siebie bardzo podobni. Mit miał dziewiętnaście, a Fran osiemnaście lat. Starszy miał raczej ciemne włosy, młodszy jasne. Głównie po tym się ich odróżniało.

– Hej, czekajcie! – zawołał chłopiec i dołączył do braci.

– Słyszeliście? Rano matka nie mogła dobudzić Roli. Chyba znowu jest chora – powiedział Mit.

– Tak, słyszałem, ale myślałem, że po prostu znowu ma humorki. Jak tak dalej pójdzie, to nasza matka się zatyra – odparł Fran.

– To silna kobieta, na pewno da sobie radę – wtrącił Hazan. 

Pole było oddalone od domu jakieś pięć minut drogi. Cała część, za którą była odpowiedzialna ich rodzina, miała około jedenastu miar. Podobnie jak część rodziny wschodniej. Co prawda sołtys nie ma takiego obowiązku, ale zawsze członkowie jego gospodarstwa pomagali chłopom. Szczególnie w tak ciężkim okresie.

Hazan miał nadzieję, że dzisiaj Madi trafi do jego części pola. Ta piętnastoletnia dziewczyna jest niezwykle piękna. Ma długie jasne włosy, niebieskie oczy, ciemną karnację i zawsze uśmiech na twarzy. Hazan nie potrafi się jej oprzeć. Często marzy o tym, aby uciec z nią gdzieś daleko, zacząć zupełnie inne życie, ale nie ma odwagi jej tego powiedzieć. Stara się ciężko pracować, w nadziei, że to jej zaimponuje.

Tym razem miał szczęście. Mniej więcej po godzinie usłyszał jej kroki. Madi roznosiła wodę, a dzień był wyjątkowo gorący. Każde spojrzenie na nią, jej zapach i uśmiech dawały chłopcu siłę do pracy.

– Cześć, Hazanie! Weź, proszę, trochę wody – powiedziała Madi, podając mu bukłak.

Zmieszany chłopak wziął duży łyk i ukradkiem podziwiał piękno dziewczyny.

– Dziękuję bardzo. – To jedyne, co z siebie wycisnął.

– Nie ma za co, uważaj na siebie! – odpowiedziała i pobiegła dalej.

W sumie już widać koniec. Został jeszcze tydzień, może dwa tej harówki. Potem będzie można trochę odpocząć i wybrać się do twierdzy, by nieco zabalować. Może uda się wyciągnąć Madi, i kto wie… – marzył chłopak.

Gdy tak sobie rozmyślał, nagle usłyszał krzyk:

– Śniadanie! Chodźcie coś zjeść!

To był ojciec. Rola przyniosła chleb z serem. Na szczęście siostra okazała się jednak zdrowa. Była bardzo podobna do matki. Miała długie, czarne włosy i była niska. Poranne problemy to tylko objawy przemęczenia.

Jak zwykle o tej porze wszyscy milczeli. Byli zajęci swoją porcją jedzenia. Czas biegł od przerwy do przerwy i jakoś dzień zleciał. Zawsze lepsza praca w spokoju niż okrucieństwo wojny. Te ziemie nie raz były rozgrabione i palone. Kiedyś było tu o wiele więcej rodzin, a wioska nawet miała swój magazyn. Przechodzące tędy wrogie wojska i dezerterzy zrobili swoje. Rodzina Hazana wprowadziła się tutaj kilka miesięcy temu wraz z rodziną zachodnią na rozkaz króla. Wcześniej mieszkali w wiosce oddalonej o trzy dni drogi na wschód. Szczęśliwie za życia dzieci było już spokojniej. Jak tylko tu przybyli, szybko zbudowali drewniany dom. Nie jest to wielka chata, jak na taką rodzinę. Składa się z dwóch niewielkich pokoi oraz jednego większego. Ponadto postawili stodołę dla trzech świni i krowy, które sprowadzili z sobą.

Teraz, gdy jest pakt królewski, chłopi już nie chodzą głodni, a nawet pojawia się perspektywa odłożenia trochę miedziaków. Otwiera się coraz więcej szkół w dużych miastach. Może rzeczywiście nastanie obecnie czas rozwoju. Ciekawe, jak świat będzie wyglądał za dziesięć, piętnaście lat. Może nie będzie trzeba tak tyrać.

– Dobra, chłopcy, trzeba wrócić do pracy, bo noc nas dogoni – stwierdził ojciec.

Niechętnie, ale niemalże natychmiastowo wszyscy wrócili do pracy. Dalsza część dnia była wyjątkowo nudna i długa, aż w końcu rozległ się dźwięk dzwonka, oznaczający koniec pracy. Wszyscy pospiesznie zebrali narzędzia i wrócili do domu, gdzie czekała na niech kolacja – zupa cebulowa, specjalność mamy. Po posiłku zaczęło się robić ciemno za oknem. W tym czasie noce nie były nazbyt długie. Wszyscy zmęczeni dniem i świadomi tego, co ich jutro czeka, jak najszybciej położyli się do łóżek.

– Cholera, ale wyją! Mam nadzieję, że szybko skończą – zaczął narzekać Mit.

Niedaleko w lesie mieszkają wilki i choć normalnie są spokojne, to dzisiaj wyjątkowo wrzeszczą. Może to dlatego, że niedługo powinna być pełnia. Tyle szczęścia, że wilki raczej boją się ognia i nie atakują zwierzyny hodowlanej. Nim zdążyli się wszyscy dobrze zdenerwować na hałas, usnęli ze zmęczenia.

– Jeszcze tylko dziś i jutro już niedziela, trochę odpoczniemy – stwierdził ojciec.

Z kuchni dobiegały rozmowy, które obudziły Hazana. Może powinienem jej powiedzieć, co czuję, ale jak to zrobić? – rozmyślał.

– A ty, leniu, jeszcze w łóżku! – zawołał poirytowany Fran. – Wstawaj z wyra i wynocha przygotować sierpy! Szybciej zaczniemy, szybciej skończymy – dodał.

Chłopak bez słowa wstał i poszedł do szopy.

Gdy dostanę miedziaki od ojca, to będę mógł zaprosić Madi do miasta. Jeśli się zgodzi, to wszystko jej powiem, postanowił.

Dzień był bardzo gorący i piękny, aż szkoda go marnować na pracę w polu. Sobota jest w tej wsi ostatnim dniem pracy w tygodniu. Niedziela to czas zarezerwowany na modlitwy w świątyni i odpoczynek. Wtedy rodziny mają też chwilę dla siebie i przyjaciół. Przeważnie towarzyszy temu wystawny obiad, szczególnie na wsi, gdzie każdy każdego zna.

Nagle Hazan usłyszał kroki. Przekonany, że to Madi, pełen nadziei odwrócił się z uśmiechem na ustach. To jej matka.

– Napij się, proszę, wody – powiedziała Zora i szybko poszła dalej. Była też ciemnej karnacji, jak Madi, natomiast miała ciemne włosy i zielone oczy. Była wysoka.

Skoro tutaj jest jej matka, to znaczy, że Madi jest po drugiej stronie pola. Wprawiło go to w złość, ponieważ był zazdrosny o Roba. Ten przystojny dwudziestoletni chłopak zawsze żartował sobie z dziewczyną. Same diabły oraz złe bogi wiedzą, co z nią robił.

Wściekły pracował szybciej, a i czas szybciej mu mijał. Zanim się obejrzał, Rola przyniosła jedzenie, a niedługo potem nastał wieczór.

Przy kolacji wszyscy jakoś dziwnie milczeli. Hazan czuł się jakby we śnie, jednak z powodu zmęczenia nie myślał o tym. Wilki były dzisiaj jeszcze głośniejsze, pomimo że księżyc nie osiągnął wciąż pełni. Łóżko było jakoś dziwnie wygodne, a powieki ciężkie.

Ogień wszędzie, wszystko dookoła płonie. Ojciec i matka leżą w kałuży krwi. Co się dzieje? Nasza wioska została zaatakowana, czy to gniew boży? Pomocy! Kto to woła? To Madi, coś ją goni. Coś jakby pies z ludzką twarzą, niezwykle szpetną, i kłami jak sierpy, muszę jej pomóc. Co? Dlaczego nie mogę się ruszyć? To coś zaraz ją dopadnie. Nie wiadomo skąd pojawił się tajemniczy stwór, wielki na co najmniej dziesięć stóp i szeroki jak stodoła. Ubrany w czarną zbroję i futro z niedźwiedzia. Na jego kolanach były czaszki, na głowie hełm z byczymi rogami, a do przedramion miał przyczepione niedźwiedzie pazury. W jego ręku błyszczał ogromny miecz z dziwnymi znakami. Oczy płonęły mu na czerwono. Nagle odwrócił się w moją stronę i powiedział: „Na co czekasz? Właśnie uwalniam cię od twoich słabości. Uciekaj! Odkryj, kim jesteś, znajdź moc i stań do wojny!”

Hazan wybudził się zlany potem. To tylko senny koszmar, pomyślał. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że za oknem jest jeszcze ciemno. Wilki wyły, jakby walczyły o przetrwanie. Jednak zmęczenie zrobiło swoje.

Rano w całym domu unosił się zapach chleba i ciasta. Matka była wybornym piekarzem, rodzina wschodnia miała przednie mięsa, a sołtys wyszukane wina. Podział, kto co przyniesie na obiad, był oczywisty. Ponieważ tradycja nakazywała milczenie przed obrzędami, w domu panowała cisza i wszyscy porozumiewali się na migi. Aż przyszedł czas, żeby udać się do świątyni. Mała kapliczka była oddalona o godzinę drogi. Wszyscy ubrani w odświętne stroje wyruszyliśmy z poważnymi minami.

Na miejscu była już rodzina sołtysa oraz – co ważniejsze – Madi. Wszyscy zajęli swoje miejsca. Po chwili wszedł kapłan, ubrany w pomarańczowe szaty i kaptur, aby rozpocząć obrzędy. Podszedł do ołtarza Al-ramona – boga plonów i bydła. Jednym słowem wszystkiego, co wiejskie. Złożył na nim trochę nasion oraz kawałek mięsa, po czym zapalił świecę. W milczeniu wrócił na swoje miejsce, gdzie miał oczekiwać rozkazów od boga. Wszyscy w tym czasie błagali o urodzaj. Po kilkunastu minutach kapłan wstał.

– Miła jest Al-ramonowi nasza ofiara – powiedział.

Na twarzach zebranych zagościł uśmiech, bowiem znaczyło to powodzenie w pracy.

Po powrocie do domu wszyscy ubrali się w nieco luźniejsze ubrania i zgromadzili się w domu sołtysa.

– A ty co cały czas chodzisz z posępną miną? – zapytał Fran Hazana.

– A nic, tak tylko się zamyśliłem. – Miał ciągle w głowie ten dziwny sen i tę postać w czerni.

– I tak nic nie zdziałasz, jeśli jej nie powiesz – stwierdził brat z szyderczym uśmiechem.

– To nie czas na miłostki, kiedy tyle pracy – odpowiedział zmieszany.

– Daj spokój, chyba wszyscy widzą, jak robisz maślane oczy. Wszyscy oprócz niej – zaszydził Fran.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? Poza wódeczką nie ma dla ciebie rozrywki – odpowiedział poirytowany chłopak.

– Dorośniesz, to zmądrzejesz! – dodał brat.

Choć zabawa trwała w najlepsze, Hazan siedział gdzieś z boku i rozmyślał: a co jeśli to nie był tylko sen, a jakiś istotny znak? Kim była ta postać? Opis trochę pasuje do niedźwiedziego boga – wielkiego wojownika, który według podań, sam wybił całą armię. Jednak w żadnym z nich nie miał miecza. Poznaj swoją moc? Ale jaką moc, jestem tylko człowiekiem. To musiał być wytwór mojej wyobraźni. Nic w tym śnie nie ma sensu.

Wykorzystując moment zamętu wśród uczestników spotkania, Hazan najpierw przeliczył miedziaki, jakie mu pozostały, a następnie podszedł do Madi.

– Mamy dzisiaj piękny dzień, może wybralibyśmy się na spacer? – zaproponował.

Madi w pierwszej chwili się trochę zmieszała i odpowiedziała:  

– Jeśli chcesz, to bardzo chętnie!

Nie mówiąc nic nikomu, oddalili się od domu i poszli w stronę drogi.

– Powiedz mi, jak się dzisiaj czujesz? – zapytał młodzieniec.

– Dobrze, w końcu mamy dzień wolny – odpowiedziała dziewczyna. – Pewnie jest ci ciężko pracować całe dnie dla mojego ojca.

– Nie jest tak źle, można się przyzwyczaić – odpowiedział trochę zakłopotany. W jednym momencie spojrzeli sobie w oczy i powiedzieli:

– Widzę, że coś cię gryzie.

Na początku rozbawiła ich ta sytuacja.

– Jesteś kobietą, więc zacznij, a ja cię wysłucham.

– Miałam dzisiaj niepokojący sen – zaczęła, a mina chłopaka natychmiast spoważniała. – Widziałam starca z wielką białą brodą i długimi włosami, ubranego w białe szaty. Na jego piersi był symbol, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Byliśmy na skraju lasu, w nocy. Niewiele było widać, ale czułam obecność wielkiego zła w pobliżu. „To od ciebie zależy przyszłość świata. Czeka cię straszliwa próba, a jej powodzenie jest kluczowe dla przetrwania nas wszystkich. Musisz zachować silną wolę pomimo tortur albo będziemy zgubieni”, powiedział mędrzec. Wtedy obudziłam się w środku nocy, zlana potem.

Hazan złapał Madi za rękę, ona spojrzała w jego oczy.

– Nie martw się, jakoś damy radę.

– A ty? Co ciebie trapi?

Młodzieniec zwiesił głowę i opowiedział jej swój sen oraz opisał dokładnie wygląd czarnej postaci i jej słowa.

Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. Wtedy Madi powiedziała, uśmiechając się:

– A może jesteśmy wybrani przez bogów do wielkich rzeczy?

– Co złego może się stać? – zapytał Hazan. – Na świecie nie ma już wojen, dzisiaj zostało nam przekazane błogosławieństwo. Czego więc mamy się bać? – wyjaśnił, pytając.

– Masz rację – odpowiedziała dziewczyna. Złapali się za ręce i poszli dalej.

Mijali piękne zielone drzewa z obu stron drogi. Towarzyszył im śpiew ptaków, a delikatne słońce ogrzewało ich ciała. Hazan czuł się jak w niebie. To była prawdziwa nagroda za jego pracę. Po chwili doszli do stajni, należącej do starszego człowieka imieniem Gadryk.

– Masz ochotę pojeździć konno? – spytał chłopak.

– Jasne! – odpowiedziała Madi.

Hazan zapukał do drzwi.

– Dzień dobry! Czy możemy trochę pojeździć?

– Nie ma sprawy! – odpowiedział właściciel stajni i zabrał opłatę z rąk chłopca. Następnie wyprowadził dwa osiodłane czarne konie i dał młodej parze.

Gdy tylko wyjechali za ogrodzenie, Madi zaproponowała:

– Pościgajmy się! Kto pierwszy do tego dużego drzewa po lewej!

Ogarnięci entuzjazmem, popędzili konie bez opamiętania. Jeśli przegram, to wstyd, bo przegrałem z kobietą, a jak wygram, to może być smutna, myślał chłopak i po chwili wpadł na najlepsze rozwiązanie.

– Całkiem nieźle jeździsz, udało ci się nawet ze mną zremisować – stwierdziła z uśmiechem.

– To dla mnie zaszczyt! – odpowiedział chłopiec z wielkim uśmiechem na twarzy.

Po chwili beztroskiej zabawy odprowadzili konie do stajni. Złapali się za ręce i poszli do wioski.

– Wiesz, Madi, dziękuję, że się zgodziłaś – powiedział Hazan.

– Na co? – zapytała.

– No wiesz, na spacer ze mną – odpowiedział trochę zakłopotany.

– Ha, ha! To ja dziękuję, bardzo miło spędziłam z tobą czas – i szeroko się do niego uśmiechnęła.

Oczy chłopaka zapłonęły. To był płomień nadziei, poprzysiągł w swoim sercu, że zrobi wszystko, aby była jego dziewczyną

Po chwili wędrówki wrócili do rodzin, które wciąż jadły i piły. Hazan miał nawet wrażenie, że nikt nie zauważył ich zniknięcia. Usiadł na swoim miejscu i puścił wodze fantazji. Marzył o tym, jak zabierze Madi w daleką podróż. Tylko ona i on. Ta wizja napawała go wielkim szczęściem. Widział, jak razem żartują, przygotowują sobie jedzenie, wspólnie spacerują… Jego błogie wyobrażenia przerwał głos matki. Tak minęło zebranie i wraz z rodziną wrócił do domu.

– Coś słabo się czuję – powiedziała Rola i poszła do łóżka.

– Te wilki dzisiaj znowu wyją jak opętane! – powiedział Mit, spoglądał przez okiennicę.

– Chyba jest pełnia – stwierdził ojciec.

Hazan wyszedł do chlewu nakarmić zwierzęta. Po dłuższej chwili usłyszał krzyki. Wybiegł i zobaczył przed domem zakrwawione ciała rodziców i ogień dookoła. Deja vu, pomyślał. Wszystko wyglądało jak w jego śnie. Chwycił za sierp i wpadł do domu zobaczyć, co z rodzeństwem. Zastał martwą Rolę z dziwnymi wrzodami na całym ciele. Następnie zobaczył dwa zgniłe ciała. To na pewno Mit i Fran. Instynktownie wybiegł z płonącego domu z sierpem w ręku. Zobaczył Madi w szponach bestii, dokładnie tak, jak to wyśnił. Chcąc za wszelką cenę jej pomóc, wpadł na człekokształtnego stwora. Zrobił unik i jak opętany walczył swoim sierpem. Czuł się, jakby to nie on władał ręką. Może to gniew, a może strach przed utratą ukochanej walczył za niego i sprawił, że sierp ściął głowę przeciwnika. Gdy się obejrzał, zobaczył już tylko zgliszcza wioski i ani śladu swojej ukochanej. Po polu biegały bestie. Jedyny ratunek to ucieczka do lasu.

Ucieczka

Chłopak popędził co sił w nogach, szukając schronienia w lesie. W ręku wciąż ściskał mocno sierp, a do oczu zaczęły napływać mu łzy. Było ciemno i głucho. Czasem tylko słyszał uciekające ptaki. Pierwsza myśl to ucieczka do świątyni. Las był dobrze oświetlony przez agresywne światło księżyca. Nie wiadomo, co czai się w mrokach. Nagle jego oczom ukazał się dym. Świątynia spłonęła, a przed nią nabito na pal kapłana z odciętą głową. Chłopak postanowił zajrzeć do środka. Ławki były porozwalane, a ołtarz rozbity na dwie części. Wokół niego widniały demoniczne znaki nakreślone krwią. Wyglądało to jakby odbył się tutaj jakiś czarny rytuał. Hazan nic z tego nie rozumiał i rozumieć nie chciał. Instynkt przetrwania brał górę nad uczuciami i chłopak wybiegł.

Czy to apokalipsa? A może bogowie zniszczenia dostali się na ziemię i rozesłali swoje demony? Jedyne ślady, jakie chłopak znalazł, to ślady kopyt. Do zbrodni doszło niedawno, więc te bestie mogą ciągle gdzieś tu być. Walka nie wchodziła w grę. Sierp to marny oręż.

Wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Każdy obrany kierunek mógł być już tym ostatnim. Co jakiś czas było tylko słychać wrzask mordowanego człowieka. Hazan modlił się, aby nikt go nie zauważył, i szedł przez las.

Kolejna myśl to twierdza. Był już środek nocy, do warowni cztery godziny drogi pieszo, biegiem może godzina. Strach i emocje robią swoje. Chłopak pędził najszybciej, jak potrafił. Nagle coś w niego uderzyło. Serce podeszło mu do gardła. Odruchowo użył sierpa. To tylko sarna, w razie czego będzie, co jeść, pomyślał. Szybko odciął kawał mięsa, schował do torby i pobiegł dalej. Wszędzie było pełno krwi zwierzęcia. A co jeśli te psy mnie wyczują? – pomyślał. Teraz już niewiele z tym zrobi, ale przynajmniej będzie miał jakieś zapasy. Ujadanie bestii zaczęło rozchodzić się echem w lesie. Jakby się komunikowały, czegoś szukały…

– Tylko cud może odmienić mój los – powiedział do siebie i pędził w stronę twierdzy.

Chwilę potem usłyszał odgłosy bitwy. Przed twierdzą było pęknięcie w ziemi. Z jego wnętrza wydostawała się niezliczona ilość bestii, które atakowały zrozpaczonych obrońców. Nieopodal krateru stała postać ubrana w czarne szaty i kaptur. Wydawała się rozkazywać stworom. Jedną ręką wywoływała demony z dziury, a drugą nawoływała do ataku. Mur był w rozsypce, a z twierdzy dobiegał wrzask. Straż miejska dzielnie walczyła przy bramie. Ich celem raczej nie było zwycięstwo, a godna śmierć. Bestie wychodzące z krateru przyjmowały rozmaite kształty. Ich posłuszeństwo wobec zakapturzonej postaci musiało być skutkiem działania jakiejś magii. Po dokładniejszym przyjrzeniu się Hazan zauważył coś dookoła krateru. Znaki wyrysowane świeżą krwią przypominały te z świątyni.

Nic tu po mnie. Tutaj jest tylko śmierć – wpadło mu do głowy. Wiedział, że stosunkowo blisko jest stolica, ale dojście do niej wiąże się z przetrwaniem w lesie kilku dni. Może te potwory mogą atakować tylko nocą? – pojawiła się nadzieja w jego głowie. Może dołączę do grupy uchodźców zmierzających do stolicy. Na pewno nie jestem jedynym ocalałym.

Niedługo powinno się rozjaśnić. Niewiele miał do stracenia – jego ekwipunek składał się z sierpa i kawałka sarniny. Kiedyś ojciec opowiadał mu, jak dostać się na szklak handlowy, a z niego do stolicy. Starając się pozostać niezauważony, ukrywał się za drzewami. Gdy tak szedł, sytuacja się nieco uspokoiła i zaczęło się rozjaśniać. To cud, że przeżył. Opadły emocje i zaczęły wracać obrazy. Widok rodziny, ich ciał przyprawiał Hazana o dreszcze. Do tego Madi… Czuł rozpacz, a jego życie legło w gruzach. Obok nieopisanego żalu pojawiły się gniew i żądza zemsty. Kto był odpowiedzialny za tę rzeź? Ta postać koło twierdzy wyglądała jak człowiek. To pierwsze pytanie w jego głowie, drugie: jak zgładzić winnych? Chłopak poprzysiągł poznanie prawdy o dziewczynie. No i jej sen – musiał mieć znaczenie…

Hazan szedł niestrudzenie cały dzień bez odpoczynku. Pogrążony w przemyśleniach i smutku, nie zauważał nawet zmęczenia. Co jakiś czas widział lub słyszał dzikie zwierzęta. Lasy wyglądały, jakby nic się nie stało. Poza małymi wyjątkami niedojedzonych zwłok. Nigdzie jednak nie było widać truchła bestii. Jakby rozpłynęły się w powietrzu. Albo, co gorsza, żadna z nich nie poległa.

Pośród wielu kłębiących się myśli w jego głowie i pytań bez odpowiedzi jedna była najważniejsza: gdzie jest Madi i jak ją odzyskać? Te psy to na pewno stworzenia drapieżne. Skoro ją ciągnęły, ale nie zabiły, to znaczy, że miały taki rozkaz. Podobnie jak stworzenia przy twierdzy. Nieważne, dokąd i w jakim celu ją porwali. Będę jej szukał, postanowił. Dopóki ona żyje, szczęście jest możliwe.

Zaczęło się ściemniać, a chłopak był wyczerpany. Po drodze nie spotkał żywej istoty. Nazbierał chrustu i rozpalił ognisko. Następnie przygotował mięso. Część zjadł, a część zachował. Usiadł przed ogniskiem i wpatrywał się w ogień. W jego głowie wracały wrzaski ludzi. Przed oczami miał palące się domy swojej wsi. Te wydarzenia odbiły się nieodwracalnie na jego duszy. Tylko wola bogów może go uleczyć.

Obudził się cały zlany potem. To przez koszmary. Śniło mu się poszarpane ciało Madi. Niemalże czuł jej ból. Sen, który niegdyś miał, spełnił się całkowicie, poza jednym szczegółem. Brak osoby w czarnej zbroi. Co miały znaczyć jego słowa? Teraz już wiedział, że one nie są przypadkowe. Czy miał szanse zapobiec tragedii? Nic nie wskazywało na tak wielki kataklizm. Ciekawe, jak jest w innych miejscach na ziemi. „Uwalniam cię od twoich słabości”. Czy to właśnie ta postać sprowadziła na nas nieszczęście, a słabością nazwała rodzinę i miłość do Madi? „Odkryj, kim jesteś, znajdź moc i stań do wojny”. Jestem tylko wieśniakiem, synem wieśniaka. Jestem silniejszy od rówieśników, ale to by było na tyle, jeżeli chodzi o moją moc. Do tego jeszcze ta wojna, to wszystko nie ma sensu. Magia to tylko opowiastki dla dzieci, tak myślałem do wczoraj. Teraz już sam nie wiem, co powinienem zrobić.

Dlaczego we śnie Madi była poszarpana? Tak naprawdę nie było widać choćby ranki na jej ciele, kiedy ostatnio ją widziałem – rozmyślał, idąc. Może teraz cierpi. Może ją torturują jakieś okrutne stworzenia – zadręczał się. To było nie do zniesienia. Do jakiego plugawego planu chcą ją wykorzystać? – ciągle miał w głowie to pytanie.

Duża część dnia upłynęła mu na tego typu rozważaniach. Wydawał się pogrążony w myślach, zagubiony. Nagle koło wieczoru zobaczył małe ognisko koło drogi. Był też wóz i dwa konie. Starał się trochę podejść, pozostając w ukryciu, gdzieś między drzewami. Zaczął się zbliżać do ognia. Zobaczył, że wóz był pusty, a ognisko zostało rozpalone niedawno. Nagle poczuł metal przystawiony do pleców.

– Hans, co z nim zrobimy? Chyba wygląda na zdrowego – zawołał ktoś stojący za jego plecami.

– Moją wioskę zaatakowały dziwne bestie. Tylko ja przeżyłem i zmierzam do stolicy – zaczął się tłumaczyć.

– Zobacz, czy ma ślady na szyi – polecił Hans.

– Wygląda na czystą – oznajmił ten drugi i schował sztylet.

– Nazywam się Franc, a to mój brat Hans, dostarczamy towar do stolicy. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć. Coś dziwnego zaczęło atakować ludzi, a ci, którzy mają plamy na szyi, są dotknięci dziwną i śmiertelną chorobą. Wszyscy, którzy przeżyli noc, ciągną do stolicy – wyjaśnił Franc.

– Usiądź przy ognisku i opowiedz jak przetrwałeś – zachęcił Hans.

– Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili straciłem całą rodzinę. – Głos Hazana zaczął drżeć, a oczy zalały się łzami. – Uciekłem najpierw do świątyni, ale tam zastałem tylko zwłoki kapłana i dziwne znaki – kontynuował. – Następnie pobiegłem do twierdzy, ale była oblegana przez bestie, które wydostawały się z dziwnego otworu w ziemi. Ponadto była tam postać podobna do człowieka i ubrana na czarno. Nie było szans na przetrwanie. Biegłem co sił w nogach w stronę stolicy – dokończył.

– Miałeś wiele szczęścia – powiedział po krótkiej chwili ciszy Hans. – Pomożemy ci dostać się do Hobbs, ale tam już musisz sobie radzić sam. Takich ataków jak opisałaś było więcej, ale jeszcze za szybko, żeby zweryfikować informacje.

– Wiele wiosek zostało zrównanych z ziemią. My też widzieliśmy i słyszeliśmy straszne rzeczy – powiedział Franc.

– Nasz kapłan podzielił los twojego – dodał Hans.

– Widzieliśmy też wiele dziwnych znaków namalowanych krwią – dopowiedzieli.

Nikt nie miał wątpliwości. Tutaj odbył się jakiś mroczny rytuał. Musi istnieć jakaś niezwykle plugawa sekta odpowiedzialna za wszystko. Kto jest na tyle głupi, żeby służyć złym bogom? Nastroje były bardzo ponure. Wszyscy byli zmęczeni, więc po kilku krótkich chwilach poszli spać.

– Pobudka! – zaczął krzyczeć Franc.

– Chyba chcecie jeszcze przed wieczorem dostać się do stolicy – dodał. Hans i Hazan pospiesznie wstali i zabrali pozostałe mięso do wozu. Franc zaprzągł konie i wyruszyli w drogę. Panowała cisza. Chłopak leżał jak zbity i wyglądał na przygnębionego oraz pogrążonego w myślach. Trudy pieszej drogi i wymęczenie organizmu przez żniwa dały się we znaki. Najpierw przyjrzał się Hansowi, wczoraj było ciemno i nawet przy ognisku niewiele widział, ponadto był zmęczony wędrówką. Ów Hans wyglądał na około czterdzieści lat i na miejscowego. Miał czarne, krótko ścięte włosy i ogoloną twarz. Był średniego wzrostu i wydać było, że nigdy nie musiał pracować fizycznie. Franc był niski, ale bardzo silnie zbudowany. On raczej nie stronił od pracy. Jego wiek był zbliżony do wieku Hansa.