Kawiarnia pełna marzeń - Agnieszka Lis - ebook

Kawiarnia pełna marzeń ebook

Lis Agnieszka

4,0

Opis

W grupie wieloletnich przyjaciół mnóstwo się dzieje. Rodziny Arkadiusza i Klemensa od zawsze spędzają razem Wigilię, nie inaczej ma być w tym roku. Nie obędzie się jednak bez komplikacji...

Gdy Dagmara traci pracę, postanawia spełnić swoje marzenie – wbrew obawom otoczenia otwiera kawiarnię. Nie jest jej łatwo – jej teściowa, doświadczona restauratorka, wtrąca się we wszystko. Napięte relacje utrudniają organizację wigilii w kawiarni Dagmary, choć na szczęście jej nie uniemożliwiają.

Ze względu na konieczny po włamaniu remont w ich domu Justyna razem z noworodkiem zmuszona jest wprowadzić się do teściów, których sytuacja też jest dość skomplikowana. Pomimo rozwodu żyją w przyjacielskich stosunkach, a nawet decydują się na ponowne wspólne zamieszkanie.

Remontem domu Justyny zajmuje się oryginalny sąsiad – Paweł, który słów powszechnie uznawanych za nieprzystojne używa jak... przecinka.

W grupie przyjaciół pojawiają się nowe postacie. Czy wszystkie mają dobre intencje? I czy na pewno dla każdego znajdzie się miejsce przy wigilijnym stole?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (168 ocen)
71
52
27
14
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewcud2

Z braku laku…

pusta
10
ewaKosmider

Całkiem niezła

Lekka
00
Moniock

Nie oderwiesz się od lektury

Spełnianie marzeń jest najlepszym rzeczą pod słońcem i ta książka mi przypomniałam o tym.
00
Marzenabw

Z braku laku…

nie
00
itusia

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna, idealna na grudniowy wieczór 😉
00

Popularność




RedakcjaAgnieszka Czapczyk
KorektaBożena Sigismund
Projekt graficzny okładki, skład i łamanieAgnieszka Kielak
Zdjęcia wykorzystane na okładce©Oleg Breslavtsev/AdobeStock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2021 © Copyright by Agnieszka Lis, Warszawa 2021
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66939-99-8
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Siedziała przed ekranem, przygryzając wargę. Odsunęła klawiaturę i oparła twarz na dłoniach.

– Nic nie poradzę – powiedziała szeptem.

Próbowała przykleić uśmiech do twarzy, gdy do pokoju wszedł Grzegorz. Przysunął krzesło do biurka i usiadł, równocześnie wyciągając dłoń w stronę żony. Pogłaskał ją po blond włosach. Zwykle Dagmara skręcała je w delikatne loki, teraz jednak kosmyki niczym strąki opadały smętnie, oddając nastrój właścicielki.

– Nic z tym nie zrobię – powtórzyła, tym razem głośniej.

– Oczywiście – zareagował pogodnie Grzegorz. – Z pewnością potrafią przygotować poprawne wypowiedzenie.

– Pocieszające – westchnęła.

Uwielbiał swoją żonę.

– Przecież sobie poradzimy. Pamiętaj, proszę, że nie musisz...

Dagmara syknęła ostrzegawczo, jej mąż uniósł ręce.

– Faktycznie, to chyba nie najlepszy moment. Ale mimo wszystko powiem. Nie musisz pracować. – Odsunął się asekuracyjnie, spodziewając się co najmniej pacnięcia, a może i rzutu długopisem.

– Nie jest mi do śmiechu – warknęła Dagmara.

„Wcale nie żartuję” – przemknęło przez głowę Grzegorzowi, przezornie się jednak nie odezwał. Skorzystał z zamyślenia żony i znów pogłaskał ją po głowie, jak dziewczynkę. Zwykle tego nie lubiła, przewrażliwiona na punkcie ułożonej starannie fryzury.

– Wiesz – powiedziała w końcu. – Bardzo mi to nie na rękę.

– Na utratę pracy czas nigdy nie jest właściwy – stwierdził sentencjonalnie.

– Chciałabym...

Zamilkła, a Grzegorz korzystał z okazji, po prostu głaskał ją po głowie. Rzadko mu na to pozwalała.

– Zazdroszczę Justynie.

– Ops. – Grzegorz sprawiał wrażenie naprawdę zdziwionego.

– Mówisz jak królowa angielska w pierwszej serii The Crown.

– Zwolnienie z pracy nie jest przeszkodą. Cały socjal będziesz miała ode mnie z firmy. Potrzebne jest coś zupełnie innego... co zapewnimy sobie sami. Wystarczą chęci, ewentualnie kieliszek wina, trochę przytulenia...

Dagmarze rozjaśniła się twarz.

– Obiecujesz?

– Skądże. Zaraz przystąpię do realizacji.

– Wojtek jest w domu...

– Wojtek jest nastolatkiem, tłumaczyłem mu już, skąd się biorą dzieci. – Grzegorz nie zamierzał ustępować. Uwielbiał swoją żonę, zwykle twardą bizneswoman, która sprawy raczej załatwiała, niż pozwalała im się toczyć. A na luz nie pozwalała sobie prawie nigdy. Wszystko miała zaplanowane, nawet seks rzadko bywał u niej spontaniczny. Grzegorz uznał, że warto skorzystać z niespodziewanie wyrażonej chęci. Przytulił twarz do włosów żony i westchnął.

– Nie wiem, czym pachnie ten szampon, ale śmiem twierdzić, że twoimi włosami.

– Chyba odwrotnie? – zdziwiła się.

Pokręcił głową.

– Nie. – Znów westchnął. – Zapach szamponu nie mógłby być tak... ekscytujący.

Uśmiechnęła się, ale nie dał jej nic powiedzieć. Po prostu ją pocałował. Poddała się, zaplatając ręce za jego głową.

– Idziemy do sypialni – wyszeptał po chwili Grzegorz.

Kiwnęła głową, pocałowała go jeszcze raz.

– Właściwie...

Zamilkli. Było sporo tematów, które nie wymagały dyskusji. Nie zdążyli jednak przedstawić wielu argumentów, gdy od drzwi usłyszeli znaczące chrząknięcie.

– To obrzydliwe – powiedział Wojtek głosem sugerującym niedawną mutację.

– No i przerwałeś naszą rozmowę – westchnął Grzegorz.

– Fuj! – Młody wyraźnie miał ochotę splunąć.

– No fuj – przytaknęła Dagmara, choć zapewne miała na myśli coś innego niż jej syn. – Kolacja będzie za dwadzieścia minut.

Wojtek odwrócił się i bez słowa wyszedł.

Dagmara wstała i wygładziła spódnicę, jak pensjonarka. Grzegorz pociągnął ją za rękę.

– Ale obiecujesz, że dokończymy później?

Oparła dłonie o barki siedzącego wciąż męża.

– Jasne... Ale teraz muszę się ćwiczyć w gotowaniu wystawnych obiadów i pieczeniu fantazyjnych ciast, prawda? Bezrobotne panie domu tak mają...

– Siadaj. – Pociągnął ją za rękę. – I przestań się wreszcie zadręczać! Znajdziesz pracę tak szybko, jak będziesz tego chciała. Jesteś świetna. Profesjonalna. Jesteś... po prostu jesteś najlepsza!

– Jestem już dosyć leciwa. – Zaśmiała się pod nosem. – Za mną jest już stado wygłodniałych przyszłych rekinów finansjery. Polują na swoje szanse, młodzi, silni, zdesperowani. A ja... cóż, skarbie, mam spore doświadczenie, czyli jestem droga. Trochę mniejsze kompetencje, ale zrównoważone młodzieńczym entuzjazmem, pracodawca taki jak mój będzie miał za jedną trzecią ceny. Będę musiała znacznie zejść poniżej dotychczasowych oczekiwań. Nie znajdę pracy takiej, jaką miałam.

Przygryzła wargi.

– I co z tego? – Grzegorz wzruszył ramionami.

– Co? – Oczy Dagmary rozświetliły się niczym wolframowa żarówka. – Nie mówisz tego na serio, prawda?

– Oczywiście, że mówię. Bezsprzecznie, definitywnie, ewidentnie na poważnie.

Zadrżała jej warga.

– Bo jestem kobietą? Będziesz mnie utrzymywał? Bo tak wypada?

Grzesiek wstał i ją objął.

– Przestań – powiedział delikatnie. – To jakieś przedwojenne przesądy.

– Tak?

– Tak – powiedział, kładąc jej palec na wargach. – Właśnie tak. I nie wypominaj mi twojego dzieciństwa, biednego domu i wychowania na chlebie ze smalcem. Nie! – Uniósł lekko głos, widząc, że Dagmara chce coś powiedzieć. – Nie musisz. Znam twoją rodzinę, pamiętasz? Bywałem w waszym mieszkaniu, nie cierpię na amnezję. A jednak skończyłaś studia i wyszłaś na ludzi, wbrew temu, co wróżyła ci twoja sympatyczna sąsiadka. Nie tylko jesteś wykształcona, ale wręcz mądra, osiągnęłaś sukces, zrobiłaś karierę, że nie wspomnę o cudownym mężu, który niczym książę z bajki... – Uchylił się przed zamachem Dagmary. – Jesteś wspaniała, wiesz o tym?

Być może Dagmara nie uznawała zamążpójścia za osiągnięcie swojego życia, Grzesiek zamierzał ją jednak rozbawiać. Poza tym wierzył, że ich małżeństwo było ze wszech miar udane i warte przedstawienia jako życiowy traf.

– Tobie było...

– Mnie było łatwiej – przerwał jej – bo jestem facetem, i to z bogatego domu. Tak przynajmniej twierdzisz. Dobrze, że nie posuwasz się do tego, by twierdzić, że wżeniłaś się w moją rodzinę i...

Dagmara wywróciła oczami.

– Nie wkurzaj mnie.

– W takim razie pomyśl, czy na pewno chcesz wracać do pracy.

Dagmara szturchnęła go w ramię.

– Idę robić kolację.

Grzesiek został sam i zamyślił się chwilę. Nie miałby nic przeciwko temu, by Dagmara została w domu. Stać ich na to było, ale wcale nie chciałby zamykać żony w czterech ścianach. Była na to zbyt inteligentna, błyskotliwa, utalentowana... Nie o to jednak chodziło. Po prostu wierzył, był nawet przekonany, że praca w korporacyjnym świecie kosztowała Dagmarę zbyt wiele. Spalała się tam. Wracała do domu nie tylko zmęczona i zirytowana, ale też nabuzowana złymi emocjami. Odreagowywała czasem na nim, czasem na naczyniach. Nie miała głowy do spokojnej rozmowy. Czasem w kobiecie, która stała naprzeciw niego, musiał szukać swojej Dagmary. Tej, w której się zakochał. Nie miał pomysłu, co zrobić. Co jej zaproponować? Czy w ogóle powinien się wtrącać?

Wiedział, że Dagmara jest przyzwyczajona do rządzenia, nie sposób jej było niczego narzucić. Westchnął i wyszedł do kuchni. Całkiem nieźle stamtąd pachniało.

– Musicie być tacy... obleśni? – zapytał Wojtek, gdy tylko zobaczył go w progu.

– Synu, naprawdę sądzisz, że jedynie nastolatki są piękne i powabne?

Wojtek spojrzał na ojca ze wstrętem.

– Bo wiesz – kontynuował Grzegorz – to się bierze stąd, że ludzie się kochają. I wtedy uważają, że ich partner jest piękny. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, oczywiście. – Dagmara odwróciła się doń ze zmarszczonym czołem. – Jest za to pochodną pewnych hormonów...

Daga nie wytrzymała i pozornie niechcący szturchnęła męża biodrem.

– O, popatrz. Mama właśnie się do mnie zaleca w ten niezawoalowany sposób.

Wojtek się skrzywił, Dagmara stanęła nad nim i założyła ręce na biodra.

– Nie przekręcaj rzeczywistości, mój mężu. Nie zalecam się, tylko protestuję przeciwko sformułowaniu, że „nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością”.

– Nie dałaś mi dokończyć. Oczywiste jest, że w niektórych przypadkach jest to jak najbardziej z ową rzeczywistością zgodne. Na przykład moja żona, a twoja matka to najpiękniejsza znana mi kobieta i tego faktu nic nie jest w stanie podważyć.

– Tak lepiej – zgodziła się Daga, a Wojtek westchnął z odrazą.

– Nie dla ciebie, oczywiście, synu – uzupełnił spokojnie Grzegorz. – Dla ciebie mama nie ma być piękna, tylko kochająca. Czyli w naszym domu wszystko się zgadza, prawda?

– Naprawdę nie umiecie zachowywać się... – młody szukał odpowiedniego słowa – normalnie?

– Synku, a co nienormalnego jest w miłości? A nawet – Grzegorz ściszył głos i pochylił się w stronę syna – w seksie?

Wojtek odłożył sztućce, które chwilę wcześniej zdążył wziąć w dłonie.

– Tato, nie bądź obrzydliwy.

– Synu, nie wiesz widocznie o seksie jeszcze tego wszystkiego, co powinieneś wiedzieć. Musimy chyba znów porozmawiać na ten temat...

– Dobra, tato. Co chcesz wiedzieć?

Zapanowałaby cisza, gdyby Dagmara nie parsknęła śmiechem.

– A ty powinnaś wspierać męża! – Grzesiek się uniósł.

– Wspieram, wspieram – odpowiedziała, nakładając jedzenie na talerze. Odłożyła patelnię do zlewu i usiadła do stołu. – Widzisz, synku, dostałam dzisiaj wypowiedzenie.

– No i? – Młody nie okazał emocji.

– Jak to „no i”? Wyrzucili mnie z pracy! Jestem bezrobotna!

– Super – zareagował entuzjastycznie Wojtek. – Może wreszcie pobędziesz trochę w domu.

Dagmarę zatkało, a Grzesiek rozłożył ręce w geście: „A nie mówiłem?”.

– Was pogięło – stwierdziła Dagmara. – Mam siedzieć w domu i odkurzać półki z książkami?

– Umarłabyś z nudów – stwierdził Wojtek. – Chyba że zaczęłabyś je czytać. Ale wtedy byś nie odkurzała.

– Nie sugerujesz chyba, że mama nie czyta książek? – odruchowo oburzył się Grzesiek.

Syn pokręcił głową.

– Chciałbym tylko, żebyś... czasami była bardziej obecna. Nie żebym chciał cię widzieć w szkole na wywiadówkach, nie zapędzajmy się. Ale mogłabyś czasem, na przykład, upiec sernik. Ten kupny jest do dupy.

– Wyrażaj się – mruknęła Dagmara, ale Wojtek nie zareagował, mówił dalej:

– Pieczesz znacznie lepszy, ale ledwo pamiętam jego smak. A do kawy byłby jak znalazł. No i z tego wypasionego ekspresu do kawy nie leci pożywienie. Kawą się nie najem. Poza tym czasem chciałbym... – Młody wzruszył ramionami i skupił się na jedzeniu.

– Synu, czy ty...

– Tak, czasami chciałbym porozmawiać. Nie za często – zastrzegł od razu Wojtek. – Ale czasem może tak. Trochę.

Dagmara popatrzyła na swój talerz. Nie miała ochoty na jedzenie. Przełożyła curry z kurczaka na talerz syna, już prawie wyczyszczony.

– Jeśli myślisz, że odmówię, jesteś w błędzie. Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego. – Tylko proszę was, nie hałasujcie.

– Słucham? – Dagmara patrzyła na syna jak na kosmitę.

– W sypialni. To... żenujące.

– Synu. – Grzesiek w końcu otrząsnął się po przemowie pierworodnego. – Twoja mama ma kłopot i musimy ją teraz wspierać...

– Przecież to rozumiem! Wspieraj ją, ale po cichu, bo dla mnie to krępujące.

Młody wstał i podszedł do chlebaka. Wyciągnął kromkę i w skupieniu wytarł sos z talerza. Rodzice przyglądali się temu w milczeniu. Dopiero gdy Wojtek odłożył talerz do zmywarki, Grzesiek podjął temat:

– Musisz, synu, przywyknąć teraz do odrobiny hałasu. Także z sypialni. Bo widzisz, twoja mama zasugerowała, że zazdrości cioci Justynie.

– Nie, nie! Ojciec, nie żartuj! Czy wy chcecie mieć następne dziecko? – Młody popatrzył na nich wyraźnie zszokowany. – Ja tam żadnym bachorem opiekować się nie będę, ale wy sobie róbcie, co chcecie.

Dagmara pchnęła szklane drzwi i weszła w chłód klimatyzowanego wnętrza. Koniec lipca obfitował w upały, jakich ostatnio doświadczała w środku sezonu na Krecie. Teraz Warszawa dostarczała podobnych temperatur, choć jeszcze kilka lat temu zdawało się to nieprawdopodobne.

Usiadła przy stoliku koło okna, tuż pod klimatyzatorem. Dmuchał zimnym powietrzem ponad głowami siedzących, nie na nią. Sięgnęła po gazetę i rozsiadła się na szafirowej kanapie.

– Długo czekasz? – usłyszała nad sobą po kwadransie.

Uniosła głowę i przesunęła kosmyk włosów.

– Dopiero przyszłam. – Wstała i serdecznie uściskała przybyłą.

– Kłamiesz bez wdzięku – odparła Justyna, opadając z jękiem na beżowy fotel ze skaju. – A ja jestem ostatnio wszędzie spóźniona. To tylko brzuch, a spowalnia mnie, jakbym ciągnęła za sobą dwie kule armatnie.

– Kule armatnie? – Dagmara sięgnęła po torebkę. – To, co zawsze?

– Tak się chyba mówi. Kula u nogi.

– A dlaczego armatnia?

– Nie wiem. Tak mi się powiedziało. I raczej nie powinnam pić kawy.

– Kto tak twierdzi? Wszyscy powinni pić kawę.

– Lekarz. Poza tym dziecko się wierci po kawie.

– Twoja córeczka nie lubi kawy? Niemożliwe. Będę musiała ją nauczyć.

Justyna westchnęła.

– Ziołową poproszę. Herbatkę.

Dagmara pokręciła głową, aż jej starannie ułożone loki zatańczyły wokół głowy. Wróciła po chwili, wrzuciła portfel do torebki.

– Zostały mi jeszcze trzy tygodnie, ledwo żyję. Z Norbertem było jakoś łatwiej – ciągnęła wątek Justyna.

– Miałyśmy wtedy czternaście lat mniej. Prawie piętnaście – trzeźwo zauważyła Dagmara.

– Sugerujesz, że jestem za stara na dziecko?

Barmanka właśnie krzyknęła jej imię, Dagmara podniosła się, kręcąc głową. Wróciła po chwili z dwoma dużymi kubkami.

– Sok malinowy. Nie wiem, na ile pasuje do rumianku, ale jest zdrowy.

Justyna wywróciła oczami.

– Wypiję wszystko, cokolwiek mi dasz. Choć w tych temperaturach wolałabym lemoniadę. Z cytryn, też zdrowa.

– Nigdy nie zrozumiem, jak można nie pić kawy.

Justyna wzruszyła ramionami.

– Wszystko bym oddała, by się normalnie poruszać. Ten bęben mnie przeważa, spowalnia, zabiera oddech i w ogóle.

– To „w ogóle” jest najważniejsze. I to nie żaden bęben, tylko twoja córka. Choć na razie jeszcze bardzo malutka.

Justyna prychnęła.

– Oszczędź sobie. Nie pocieszaj mnie też, że za kilkanaście lat będę tęsknić za tymi chwilami.

Dagmara uśmiechnęła się szeroko.

– Co u Norberta?

– Wakacje. Nudzi się pomiędzy obozami. Wczoraj się widzieli z Wojtkiem, prawda?

Dagmara wzruszyła ramionami.

– Wczoraj Wojtek nam urządził niezły spektakl.

– Nastolatki tak mają – skwitowała z pobłażaniem Justyna.

– No cóż, przyłapał nas na słodkim...

– Nie żartuj.

– Prawie nas przyłapał. Czy naprawdę jesteśmy tak ohydni? Wstrętni?

– Ja na pewno. Z takim brzuchem jestem jak monstrualna purchawka.

– Rozpękniesz się niedługo i będzie z głowy.

– Doprawdy?

– Nie odpowiedziałaś. Jesteśmy aż tak obrzydliwi? To kwestia wieku, jak myślisz?

Justyna wzruszyła ramionami.

– Rumianek z malinami nie stanie się moim ulubionym napojem.

– A wiesz, dlaczego nas złapał?

– Bo to robiliście.

– Bo powiedziałam, że ci zazdroszczę.

Justyna się zakrztusiła.

– Brzucha? Najbliższego roku w pieluchach? Moja klasa dostała już nowego wychowawcę, nikt o mnie nie będzie pamiętał. Od nowa będę się musiała przebijać przez szkolne zamieszanie, przyzwyczajać do hałasu i uczyć dzieciaki dyscypliny. To będzie, jak sądzę, dokładnie tak, jakbym dopiero przyszła do pracy. Wyobrażasz sobie, zaczynać od nowa w moim wieku?

– Właściwie doskonale sobie to wyobrażam. I trzeba było wybrać kawę, jest doskonała. Ale tylko ten gatunek, pozostałe tutaj to badziewie.

– Pachnie ładnie – zgodziła się Justyna.

– Ładnie? Jest rewelacyjna. Sprowadzili ją na moją prośbę.

– Fakt, przecież ty niedaleko pracujesz! Nawet kawiarnię masz zaprzyjaźnioną.

Dagmara przygryzła wargę.

– Nie mów, że się nie cieszysz. – Znacząco spojrzała na brzuch przyjaciółki.

– Pewnie, że się cieszę. – Justyna pogłaskała wystającą okrągłość. – To niby był przypadek, ale taki... powiedzmy, że lekko inspirowany.

Dagmara się uśmiechnęła.

– Ja też chciałabym doświadczyć takiego inspirowanego przypadku.

– To by się całkiem dobrze składało. Wojtek i Norbert są w tym samym wieku, młodsze też mogłyby być.

– To chyba nie jest najlepszy moment.

Justyna spoważniała, odstawiła filiżankę.

– Co się stało?

– Ja... – Dagmara zamyśliła się, patrząc za okno.

– Słuchaj, zanim mi powiesz... możemy się przesiąść?

– Słucham?

– Masz na sobie zieloną bluzkę, siedzisz na szmaragdowej kanapie. Z tyłu za tobą leżą koce w kolorze fuksji. Czuję, że zaraz dostanę oczopląsu, w ostatnich tygodniach intensywne kolory powodują u mnie ból głowy.

– Czemu nie mówiłaś od razu?

– Nie sądziłam, że będzie aż tak źle.

Dagmara przyjrzała się Justynie. Faktycznie, była blada, pomimo klimatyzacji spocona, a sińce pod oczami wskazywały, że nie sypia najlepiej. Daga przypomniała sobie ostatnie tygodnie własnej ciąży. Wolała pamiętać radość, wróciło jednak wspomnienie napiętej skóry na brzuchu, ruchów dziecka, kompletowania wyprawki. Wrażenie utraty równowagi, bezsenność, drażniące zapachy... Pomogła Justynie podnieść się i przesiąść.

– Ty miałaś tu luksusy! – stwierdziła Justyna, kiedy już usiadła na kanapie. – Ten fotel na ciężarówkę jest za obcisły.

– Faktycznie, niewygodny – zgodziła się Dagmara.

– To teraz mów – zażądała Justyna. – Tylko nie dozuj napięcia, może mi zaszkodzić.

– Co tu dużo gadać. – Dagmara wzruszyła ramionami.

– Nie jesteś chora, prawda? – niecierpliwie przerwała jej Justyna.

– Nie, tym się nie denerwuj.

– To spoko. Reszta jest do załatwienia.

– Tak myślisz? – Dagmara odstawiła filiżankę i oglądała swoje zadbane paznokcie.

Justyna pokiwała głową, rozsiadając się jeszcze wygodniej.

– Wywalili mnie z roboty.

– Co? Fantastycznie! Bardzo się cieszę.

Dagmara spojrzała na nią z powątpiewaniem.

– Ciąża ci się na mózg rzuciła?

– Ależ skądże. Już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że korposzczujnia ci nie służy. Byłaś kiedyś całkiem miłą dziewczyną, potem zmieniłaś się w pazerną blondynę. W końcu trochę odpuściłaś, ale od jakichś dwóch lat widać, jak bardzo jesteś zmęczona. Sama byś przecież nigdy roboty nie rzuciła, prawda?

– Rzucić robotę? – powtórzyła Dagmara wstrząśnięta.

– No właśnie. Długo już siedzisz w tej klatce, pożyj wreszcie, kobieto.

– Justyna, tobie naprawdę coś zaszkodziło. Nie sądzisz chyba, że zostanę na utrzymaniu Grześka?

Justyna zaczęła się śmiać – na tyle zaraźliwie, że Dagmara też się uśmiechnęła.

– Pochodzisz z takiej samej rodziny jak ja. Obydwie żeśmy z bidoty, ale ambitnej. W życiu nie pozwolisz komuś o tobie decydować, tak samo jak ja, chociaż nasi mężowie byliby całkiem zadowoleni z małżonki w roli kury domowej. Czarek jest teraz szczęśliwy, bo ciąża i dziecko mnie na chwilę zatrzymają w domu. Mamuśki ich przyzwyczaiły. Grzesiek też by był zadowolony.

– Kura domowa – prychnęła Dagmara.

– Właśnie. Co zamierzasz?

– Odkopałam bazę znanych mi head hunterów. Przejrzałam swoje CV i zeskanowałam dzisiaj wszystkie certyfikaty. Każdy może się przydać. Muszę jeszcze pozamykać sprawy w firmie, od przyszłego tygodnia mam już zwolnienie z obowiązku świadczenia pracy. Pewnie od poniedziałku będę rozsyłać CV. Roześlę wici wśród znajomych. Uaktywnię się na LinkedIn. Sięgnę do wizytownika i obdzwonię kilka osób...

– Masz konkretny plan – powiedziała spokojnie Justyna.

– Muszę. Mam oszczędności, ale one stopnieją. Nie będę jechać na plecach Grześka.

– A nie chciałabyś jednak trochę odpocząć?

– Teraz będę odpoczywać. Zanim znajdę pracę, miną tygodnie, może miesiące. Nie chcę brać byle czego.

– Mam wrażenie, że ta praca cię spalała.

– Ta, to znaczy która dokładnie?

– Czepiasz się słówek. Taka, jaką miałaś do tej pory i jaką chcesz mieć następną.

– Czyli co powinnam zrobić, twoim zdaniem? – Dagmara uniosła podbródek, wyraźnie szykując się do konfrontacji.

– To ja mam wiedzieć? – Justyna się uśmiechnęła. – Może lepiej zadaj sobie pytanie, co chciałabyś robić.

– To nie ma dla mnie specjalnego znaczenia. Praca to utrzymanie rodziny, ma przynosić dochód.

– A nie satysfakcję?

– Ależ moja praca przynosi mi satysfakcję! – obruszyła się Dagmara.

Siedziały przez chwilę w milczeniu.

– Choć może faktycznie, twoja jest bardziej zadowalająca – przyznała wreszcie.

Justyna nie skomentowała.

– Myślę, że jako nauczycielka odnajdujesz się znacznie lepiej niż większość ludzi na twoim miejscu. Wiesz, o co mi chodzi.

– Przypominam ci, że co najmniej przez rok nie wrócę do szkoły.

– A ja pewnie już nigdy. Masz jeszcze na coś ochotę?

– Proszę o lemoniadę. – Justyna złożyła dłonie. – Do szkoły nie masz co próbować, nigdy tam nie pracowałaś.

– Nie musisz prosić. Jeszcze pamiętam, jak to jest w ostatnich tygodniach. – Dagmara się uśmiechnęła. – Już przynoszę.

Barmanka tym razem przyrządziła napoje od ręki. Daga wróciła z niewielką tacą, podała Justynie lemoniadę i upiła łyk kawy. Wypluła go do serwetki z wyraźnym wstrętem.

– Co to jest, do cholery? – wykrzyknęła.

Zabrała filiżankę i z wściekłą miną podeszła do baru. Justyna nie słyszała wymiany zdań, patrzyła jednak na przyjaciółkę i nie miała wątpliwości, że jest mocno wkurzona. Barmanka zbladła, próbowała coś powiedzieć, tak przynajmniej to wyglądało z daleka, ale bez szczególnego powodzenia. Dagmara wróciła do stolika podminowana.

– Co ona mi podała? To szczyny, nie kawa! Dałam im namiary na dobrą palarnię, bo oni sami to tutaj robią... jakieś nie wiadomo co. – Dagmara zmełła przekleństwo w ustach. – Mieli się nauczyć, i co? Czegoś takiego nie da się pić!

Wyrzekała jeszcze chwilę, Justyna przyglądała jej się z przekrzywioną głową. Słuchała dłuższą chwilę, zanim skomentowała:

– Przecież chwilę wcześniej ci smakowała...

– Tamta była dobra! A to jakieś popłuczyny. Ta kawa jest inna! – Przyjaciółka zamilkła dopiero sporą chwilę po tym, jak barmanka przyniosła jej nowy napój. Chwila przerwy na sprawdzenie smaku – i dalsza perora.

– Byłaś dobra, prawda? – w końcu odezwała się Justyna. Poprawiła się od razu. – Jesteś. Jesteś dobra, prawda?

Dagmara umilkła.

– Co?

– Jesteś dobrym, oddanym pracownikiem korporacji. Taką wiesz, suczą, co to zmiażdży za byle błąd.

– Co? – powtórzyła Dagmara z osłupiałym wyrazem twarzy.

– Tylko korporacyjna karierowiczka potrafiłaby w taki sposób zmiażdżyć człowieka. I za co? Za niewłaściwy smak kawy...

– Kawa to sprawa życia! Nie może być byle jaka! – przerwała jej Dagmara. – Wyobrażasz sobie poranek bez kawy?

– Czasami piję rozpuszczalną – powiedziała cicho Justyna.

Dagmara spojrzała na nią bez zrozumienia. Potrząsnęła głową. Rozłożyła ręce, otworzyła usta. Nic nie powiedziała, choć wyraźnie próbowała.

– I ty jeszcze masz wątpliwości? – zapytała w końcu Justyna.

– Ja... – powiedziała Dagmara.

– No właśnie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

CZY W ŚWIECIE, KTÓRY STALE PĘDZIŁ DO PRZODU I NAGLE SIĘ ZATRZYMAŁ, JEST MIEJSCE NA ROZMOWĘ, PRZYJAŹŃ I MIŁOŚĆ?

Tomek to młody pracownik korporacji, który każdego dnia zmaga się nie tylko z presją otoczenia, lecz także z własnymi słabościami. Koleżanki i koledzy z pracy nie ułatwiają mu życia, odreagowując trudy codzienności.

Gdy niespodziewanie dla siebie i innych mężczyzna znajduje nić porozumienia z Anną, na horyzoncie pojawia się widmo konieczności pracy zdalnej.

Jaką historię skrywa Tomek i jak przymus odseparowania wpłynie na jego relacje z innymi?

Czy w świecie, który stale pędził do przodu i nagle się zatrzymał, jest miejsce na ro mowę, przyjaźń i miłość?

.

INTRYGUJĄCA OPOWIEŚĆ O ŻYCIU, MIŁOŚCI, WIERZE W PRZEZNACZENIE I SIŁĘ LUDZKIEJ DUSZY.

Jaromira, żona rybaka, mieszka w stuletnim domu nad samym morzem, w Łazach. Z biegiem czasu część swojego domu przekształca w niewielki pensjonat.

Co pięć lat do Jaromiry przyjeżdża wyjątkowy gość, którego kobieta rozpoznaje po szczególnym znalezisku. Każdy natrafia na guzik – w lesie, na plaży, na nadmorskiej promenadzie... gdziekolwiek. Ale przede wszystkim każdy przywozi ze sobą historię nieszczęśliwej miłości. Niekoniecznie typowej.

Jaromira uważa morze za partnera do rozmowy, niemal żywą istotę, z którą należy się liczyć, a która potrafi pomóc w rozplątaniu ludzkich problemów.

Jakie odpowiedzi przyniesie morze gościom odwiedzającym pensjonat? Jak po latach złączą się ich losy? Jakie znaczenie odnajdą dzięki Jaromirze w odnalezionych guzikach?

Gdy nie potrafisz znaleźć ważnych odpowiedzi, gdy życie oszałamiająco pędzi, gdy kłopoty cię przerastają – zatrzymaj się nad morzem. Może wsłuchasz się w jego mistyczny szum? Być może jego pierwotna siła rozsupła twoje kłopoty...