Kawaler do wzięcia - Ewelina C. Lisowska - ebook

Kawaler do wzięcia ebook

Ewelina C. Lisowska

0,0

Opis

 

Seksowna komedia romantyczna autorstwa Eweliny C Lisowskiej. Tadeusz Gamoń (wiejski mechanik) zakochuje się w erotycznej modelce z czasopisma „Świat Męskich Pragnień”. Ukochana Tadzia, Samantha (czyli Monika), pewnego dnia zjawia się w garażu, w którym on pracuje. Dziewczyna właśnie kończy karierę i ma zamiar zacząć życie od nowa, mając nadzieję, że w Kłopotach Dolnych nikt jej nie rozpozna. Niestety Monika przeliczy się, a Tadek zostanie jej pomocnym sąsiadem…

Komedia pechowych zdarzeń, potocznego słownictwa (posiada przypisy), pełna gama emocji, które nie pozwolą Czytelnikowi odetchnąć. Książka inspirowana jest reality Polsatu pt. „Chłopaki do wzięcia”. Ma za zadanie bawić oraz obalać krzywdzące stereotypy. Dla kobiet i mężczyzn 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 507

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ewelina C. Lisowska

KAWALER DO WZIĘCIA

Ewelina C. Lisowska

KAWALER DO WZIĘCIA

Ewelina C. Lisowska

Kawaler do wzięcia

Wydanie 1.

Rajcza 2025

ISBN 978-83-972763-5-2

Wszelkie prawa zastrzeżone – Ewelina C. Lisowska 2025

Wydawnictwo Romanse

www.ecl-pisarka.pl

[email protected]

WSTĘP

„Kawaler do wzięcia” to komedia romantyczna. Do jej napisania zainspirował mnie popularny w telewizji Polsat polskiego reality show „Chłopaki do wzięcia”. Wiele obejrzanych przeze mnie odcinków, w których program pokazuje mężczyzn pragnących miłości kobiety, obserwacja ich zachowania, słuchanie dialogów i opowiadań o marzeniach… Wszystko to przyczyniło się do powstania tej niezwykłej historii, która mogłaby wydarzyć się naprawdę. Nie jest to jednak historia o jednym z bohaterów serialu. Wszystkie stworzone przeze mnie postacie są całkowicie fikcyjne.

Książka nie ma na celu obrażanie kogokolwiek. Moim celem jest obalanie krzywdzących stereotypów. Mimo to przyda się spora dawka dystansu do różnych spraw, z których można by się pośmiać, ale tak całkiem na luzie. Powieść zawiera słownictwo potoczne. Pozostawiam dla Ciebie Czytelniku/Czytelniczko przypisy, żeby wszystko było jasne.

Jedyne co masz zrobić, to dobrze się bawić podczas czytania.

A Kawalerów z programu „Chłopaki do wzięcia” serdecznie pozdrawiam! Oby każdy z Was odnalazł swoją miłość i zawalczył o nią tak, jak Tadeusz – główny bohater mojej książki.

Przyjemnej lektury

Ewelina C. Lisowska :)

1. Kawalerskie życie to nie przelewki

Tadeusz Gamoń był trzydziestojednoletnim kawalerem, który marzył o miłości. Niestety nie miał zbyt wielu sposobności, aby poznać pannę godną jego uwagi. Jako że wszystkie w okolicy kobietki były zajęte, nie liczył już na to, że znajdzie się taka jedna dla niego. Modlił się jednak o cud, aby łaskawe Niebiosa zesłały mu w prezencie jedną z tych „zagramanicznych”1, która spełniłaby jego marzenia. Jego ideał? Pamela Anderson z dużymi cyckami i blond włosami. Usta wielkie, seksapil pierwsza klasa, zgrabna i ponętna. Ale Tadziu czekał i czekał, i czekał… i doczekać się nie mógł.

W życiu radził mu tato, który, pozbawiony nóg przez cukrzycę, wysiadywał całe dnie przed telewizorem, lub ewentualnie na werandzie, gdzie czytał gazetę lub książkę. Stary Ojciec powiadał Tadziowi zawsze:

— Byleby umiała prać, sprzątać i ugotować co dobrego. Po co ci ładna, po co ci zgrabna? Z ładnej miski się nie najesz.

Ale syn miał większe ambicje. Chciał kochać, nie tylko używać kobiety jako elementu wyposażenia domu. Pragnął kochać i być kochanym! A czym więcej widział swoich kolegów przechadzających się z pannami, lub im więcej widział ślubów, tym bardziej pragnął tego samego. Kilka razy zapisał się na jakiś portal randkowy, był i w biurze matrymonialnym. Ale jedno i drugie było bezskuteczne. I jak to w życiu samotnego faceta bywa, nosił w swoim sercu ideał, który platonicznie wielbił.

Kiedy zostawał sam w łazience lub w pokoju, który swoją drogą nie zmienił się prawie nic od czasów jego dzieciństwa, marzył o bohaterce jednej z erotycznych gazet. Zobaczył ją po raz pierwszy trzy lata temu, kiedy oglądał te „sztuczne baby” i wymyślał sobie różne z nimi scenki, w których on grał rolę macho. Jego oko zatrzymywało się zazwyczaj na zdjęciach pięknej blondyny z długimi nogami, wydatnym biustem i brązowymi oczami. Jej usta aż prosiły się o pocałunki, które Tadziu zapragnął po wieczność składać. Zakochał się, choć było to jedynie uczucie platoniczne. Nie do spełnienia.

— Ech, Samantha! Ale z ciebie klasa babka jest! — zachwycał się pod nosem i ślinił się na jej widok, oglądając zdjęcia. — Jakbym cię wziął w obroty to ino roz2! — i takim właśnie językiem dysponował nasz bohater. Nie należał do ludzi głupich, o nie! Ale może troszkę zbyt dużo czytał gazet motoryzacyjnych, i nic ponad to.

Czym zajmował się Gamoń? A no pracował sobie w warsztacie samochodowym, gdzie nieprzerwanie od dziesięciu lat naprawiał auta różnych kolorów i gabarytów. Po tylu latach żadna marka nie miała już przed nim żadnych tajemnic. Tadziu bowiem był pojętnym uczniem, a zdobyta z czasopism branżowych wiedza, którą rozwijał, odkąd tylko nauczył się czytać, przyczyniała się do malutkich, osobistych sukcesików.

Szefem Tadzia był Janusz Prosiaczek, pięćdziesięcioletni, daleki krewny. Zatrudniał go po znajomości i razem ze swoim pracownikiem tworzyli zgrany duet. Janusz miał żonę i dwóch synów, także kawalerów — lubili Tadzia, chodzili razem na wiejskie dyskoteki w remizie. Właściwie to na wsi wszyscy wszystkich znają, tylko różnice zdań robią podziały na bogatych i biednych, wierzących i niewierzących, starszych i całkiem młodych. Ale wieś to środowisko zwarte, czasem może zbyt zwarte, tak że człowiek nie może się ruszyć z domu, żeby nie napotkać znajomej twarzy.

Tadzik lubił swoich sąsiadów i kolegów, cieszył się dobrą opinią. Chodził do kościoła, czasem zapalił papierosa i napił się wódki czy piwa. Zapraszał kolegów na grilla, nieraz spotkali się nad rzeką, żeby sobie ognisko zapalić i poopowiadać, co tam u którego. Oczywiście najczęstszym tematem były kobiety.

— Anka to jest całkiem fajna kobitka — mówili między sobą. — Panna na wydaniu, ma już dwadzieścia lat!

— Ale przecież ona faceta ma!

— Co?! Pierdzielisz!

— A no ma! Widziałem ich ostatnio, jak się lizali pod budą na przystanku.

— A! W sensie, że „zagramaniczny”?!

— No, nie stąd.

— Co jaka panna we wsi to zaraz chce takiego miastowego! — odezwał się w końcu Tadziu.

— „Zagramaniczny”! — zaśmiał się Kuba, ten co zachwycał się Anką. — Dobre, Tadek! Skąd żeś to wziął?

— Z kątowni!

— Też dobre! — zaśmiał się Józek, ten co widział Ankę z miastowym.

— No coś ty Józek, to stare jest! — fuknął Kuba.

— Mnie to się podoba ta z gazety — przyznał się w końcu Tadzio. Z kieszeni swoich brudnych od smaru jeansów wydobył poskładaną na cztery, wyrwaną z gazety stronę. Widniała na niej postać rozebranej kobiety z dużymi „balonami”.

— Za wysokie progi! — skwitował Józek, któremu też się spodobała rozebrana panienka ze stringami na wydatnej pupie.

— Te, Tadek, a wiesz, że ona robiona3 jest?

— No i co?! To że robiona to znaczy, że nie kobieta?! — oburzył się i schował swoje marzenia do kieszeni spodni.

— Kupa silikonu, jad kiełbasiany… — wymieniał Józek „znawca” medycyny estetycznej. — Moja matka se4 takie usta chciała zrobić, ale żem jej wytłumaczył, że to dla młodych.

— Hłe-hłe-hłe — zarechotał Kuba. — Aleś jej przywalił!

— No, nie odzywała się do mnie przez tydzień!

Salwa śmiechu, która potoczyła się po ciemnym nabrzeżu szerokiej i wolno płynącej rzeczki, musiała być słyszana daleko, het na polach. Potem wszyscy trzej zapalili papierosy i zaczęli dopijać piwko, któremu od minuty uciekały procenty. Skończyli w sam raz przed dwudziestą drugą, ogień dogasł sam. Trzeba było tylko zabrać puszki po piwie i jeden drugiego do domu odprowadzić po ciemku. Tak to nieraz wieczory letnie mijały kawalerom na wsi.

Czy Gamoń był przystojnym mężczyzną? Ja nazwałabym go raczej chłopakiem, który nosił cielesne symptomy dojrzałości, lecz w główce to on miał jeszcze zbyt mało, żeby nazwać go szalenie mądrym. Miał głowę do tego, co trzeba! Znał się na swoim fachu. I był raczej rozsądny. Ale żeby powiedzieć, że był ładny… No tego powiedzieć akurat nie mogę. Tadek był brzydalem, niezbyt wysokim, choć systematycznie pracował nad mięśniami ramion i klatki piersiowej, aby jego sylwetka ładnie prezentowała się w białej koszulce z krótkimi rękawami. Blondyn, krótkie włosy, zawsze ogolona twarz, bo jak to mówił jego tato:

— Chłopie, jak będziesz zarośnięty jak zwierz, to cię żadna nie zechce! Musisz być gładziutki jak ta lala, żeby pannie buzinki nie zarysować. One nie lubią takich niegolonych!

Tadzio wiedział swoje, że moda jest na zarost, i nawet kilka razy złamał zasadę ojca, żeby sprawdzić, jak mu będzie w zaroście. Ale jego broda była rzadka i nierówno gęsta. Z jednej strony miał zarostu więcej, z drugiej mniej.

— No zgol tego świętego Mikołaja! — żartował sobie z niego tatko.

Nie wytrzymał więc Tadek ani tygodnia z zarostem, który nie spełniał jego oczekiwań.

Zatem brzydal z niebieskimi oczami, średniego wzrostu, idealnie ogolony i wybiórczo umięśniony. O ile mięśnie spełniały u niego funkcję ozdobnika, o tyle potrafił użyć ich siły także w pracy, która często wymagała od niego krzepy. I tak właśnie było tego dnia, kiedy w firmowym garażu Prosiaczka pojawiła się pewna kobieta… Na razie jednak przenieśmy się do momentów poprzedzających wejście damy.

Tym razem zebrało się kawalerom na rozmowę w warsztacie. Synowie Prosiaczka: dwudziestoletni Antek i dwudziestopięcioletni Marek stronili od warsztatu ojca, chyba że byli akurat po pracy w tartaku i chcieli się napić piwa z dobrym kuzynem. Była już szesnasta, Tadzio Gamoń miał skończyć lada moment. Wystarczyło tylko jeszcze dokręcić śrubę w kole i… Wtedy to właśnie do garażu weszli ci dwaj.

— Kończysz, Gamoniu? — zażartował Antek, który bardzo spoufalił się ze starszym od niego kuzynem Tadeuszem. Chłopak nie gniewał się, że jego nazwisko często spełniało rolę poniżającej go ksywki. Znał się z chłopakami od małego.

— Po nazwisku, to jak po pysku! — odgryzł się ze śmiechem.

— Wiesz, że ja tak, tylko…

— Jasne! — odparł, nie odrywając się od pracy.

I równie bezsensowna rozmowa kręciłaby się dalej, gdyby nie pojawienie się gościa. Do garażu, przez otwarte na oścież drzwi weszła stusiedemdziesięciocentymetrowa blondynka z rozwianą, pofalowaną gęstwiną długich włosów. Śliczna buzia wymalowana czerwoną szminką i długie, czarne rzęsy podkreślone tuszem. Granatowa mini sięgająca do połowy uda, zgrabna bluzeczka i granatowy żakiecik. Na jej smukłych, opalonych solarem nogach spoczywały czerwone sandałki na wysokim obcasie.

— Halo! O! Są panowie! — odezwała się piskliwym nieco głosikiem.

Tadzio obejrzał się w stronę nieznajomej, w chwili, gdy dokręcał ostatnią śrubę. Laska stanęła przy nim, ukazując mu o wiele więcej niżby chciała, zważywszy na fakt, że Tadzio siedział w kanale. Nie omieszkał zerknąć okiem na różowe majtki panienki. Ona zaś zawiesiła oko na jego napiętym bicepsie. Potem ukucnęła obok i rzekła:

— Pomoże mi pan? — zaczęła go błagać. — Złapałam gumę przy wjeździe do wsi. W jakieś dziursko wpadłam… — przeżuła kilka razy różową, pachnącą owocami gumę. Idealnie białe zęby, te brązowe oczy jakby znajome i twarz, jakby z okładki.

— Jasny pieron! — szepnął pod nosem Tadzio. Właśnie kucała przed nim jego bogini z okładki gazety erotycznej. Z jego ręki wypadł klucz, który wpadł do kanału i narobił niezłego hałasu. Schylił się po niego, ukucnął na moment i wyciągnął z kieszeni roboczych spodni, wyrywek z gazety, który zawsze przy sobie nosił. — To ona! Samantha! — szepnął do siebie z drżeniem serca. Potem już cały się rozdygotał.

— Halo, proszę pana! To pomoże mi pan czy nie? — biadoliła blondy.

— Aaa, tak! Tak, już! — Przeczesał włosy, nieświadomie robiąc sobie czarną krechę przez czoło, odetchnął dwa razy i wstał.

— Gdzie to auto?

— Tam koło kapliczki, przy wjeździe do wsi. Zaraz potem jest zjazd w lewo na ulicę… — zakłopotana zaczesała włosy za ucho.

— My pani pomożemy! — wtrącił się Marek. — Przycholujemy auto do warsztatu, a Gamoń się tym zajmie jutro.

— Kto? — zdziwiła się panienka i powstała, żeby kontynuować rozmowę. Myślała, że się przesłyszała.

— On ma tak na nazwisko — wytłumaczył od razu młodszy Prosiaczek.

— Ale będzie na jutro? — zapytała ich.

— To już od niego zależy! — skinął głową na oniemiałego w zachwycie Tadzia. Znów mógł zerknąć pod kieckę swojej gwieździe. Powstrzymał się przed dalszym oglądaniem i zaczął wyłazić z kanału. „Trzeba by się jakoś przywitać jak należy.” — pomyślał. Wyszedł i wolnym krokiem zbliżył się do Samanthy. Była jego wzrostu, ale to przez szpilki, które miała na nogach. Na razie chłopak pomyślał sobie, że to niedobrze, że jest tak niski, bo panny wolą wyższych. Niezgrabnie wytarł dłoń o robocze spodnie i wyciągnął ją ku dziewczynie.

— Tadek Gamoń — przedstawił się.

Popatrzyła na jego upapraną smarem rękę i cofnęła się o krok. Nie chciała ubrudzić sobie ubrania. W zamian uśmiechnęła się krzywo i odparła:

— Monika Sokołowska — tak naprawdę nazywała, pozująca w gazecie erotycznej o nazwie Świat Męskich Pragnień, gwiazdka, którą Tadzio namiętnie wielbił na odległość. Nie dane mu było dotknąć jej ręki. W myślach skarcił siebie za bezmyślność: ręka upaprana tłustą mazią, raz wytarta o spodnie, nie jest czysta.

— Będzie na jutro? — prosiła go blondynka z brązowymi oczami. — Przeprowadzam się, tu niedaleko. Kupiłam stary dom. Chcę otworzyć tutaj kosmetykę dla pań. Znam się trochę na tym i owym…

Wszyscy panowie popatrzyli po sobie z uśmiechem. „Zagramaniczna laska”. Trzeba tylko było jeszcze wyczaić, czy ma męża albo chłopaka.

— Tak, zrobię na jutro — wydukał w końcu Tadzio, który jako pierwszy popatrzył na lewą rąsię damulki. Nie zobaczył na niej niczego poza długimi, różowymi tipsami. Mały skowronek zaćwierkał w jego sercu. Jest wolna! W każdym razie nie przyspawana5 do jednego faceta!

— No to idziemy po to auto! — rzucił najprzytomniejszy z nich, Marek.

— Ja pójdę! — wyrwał się do przodu Gamoń.

— Ty lepiej warsztat zamknij — rzekł w przelocie Antoś, któremu panna Monika także się spodobała.

— To do widzenia! — powiedziała dama Tadziowi i poszła za Prosiaczkami. Nawet się na niego nie obejrzała, tylko poszła sobie, kręcąc niezbyt mocno swoją zgrabną, sporą pupą. A on stał i patrzył, nie mogąc się otrząsnąć. To ona! Moja śliczna Samantha! To znaczy: Monika!

2. Świat męskich pragnień to nie tylko biust i pupa

Kim tak naprawdę była Samantha, gwiazda gazety erotycznej dla samotnych facetów? Dwudziestosiedmioletnia Monika Sokołowska zaczęła od bycia modelką, gdy miała niespełna dwadzieścia lat. Kariera i renoma, które wyrobiła sobie na lokalnych konkursach piękności, poprzewracały jej w głowie do tego stopnia, że nie poszła na studia. Nie żeby była głupia, ale zawodu to ona nie miała. Pieniądze były jej głównym motorem do działania, dlatego wychynęła ze swoją ładną buźką w świat, gdzie dorobiła się silikonowego biustu oraz pupy. Potem poszedł na korektę nos, wkrótce i policzki.

Kiedyś ktoś zwrócił jej uwagę, że jako blondynka przyciągnie większą uwagę. To była już tylko zachęta dla pism branży erotycznej, które zaproponowały je grubą kasę. A że dziewczyna miała na względzie nie tylko swoje zachcianki – takie jak: kosmetyczka, fryzjer i ciuchy – ale także swoich rodziców… Ech! Zaczęła od gazet internetowych, w końcu trzy lata temu podpisała poważny kontrakt, który zapewniał jej pracodawca, niejaki pan Tomasz Karolak. Ale droga do tego kontraktu nie była usłana różami.

Wpadła na syna Karolaka, dwudziestosiedmioletniego Aleksandra, znawcę mody i pedanta. To on pierwszy dostrzegł w niej potencjał, a dokładnie w chwili, kiedy „posuwał” ją na pewnej dyskotece… Atuty poprawianej urody Moniki sprawiły, że dziewczyna niebawem przybrała imię Samantha i stała się jedną z czołowych modelek w gazecie „Świat Męskich Pragnień”.

Ale wszystko co dobre, szybko się kończy, o ile można nazwać dobrą, karierę młodej dziewczyny uwiązanej do syna pracodawcy. Czy kochała Aleksandra? Nie można tego było powiedzieć. On był jedynie jej gwarantem bezpieczeństwa. A sam Aleks może i był idealnie zadbanym, metroseksualnym6 pięknisiem bez skazy, który znał się na modzie jak mało kto, ale nie posiadał odważnej dozy męskiego seksapilu, za którym tęskniła Monika. Ale wróćmy do tego, co zaczęło się kończyć…

Od dwóch lat dziewczyna dostawała niedwuznaczne propozycje od mężczyzn. Za każdym razem zmieniała numer telefonu i mejla, ale zawsze jakąś drogą dowiadywali się o jej namiarach i zaczynało się to samo. Faceci rozpoznawali ją na ulicach, na dyskotekach, w restauracjach i sklepach. Z tego powodu dziewczyna przestała wychodzić z domu, a jeśli już to z chłopakiem lub rodzicami lub siostrą. Chciała nawet zerwać z tym wszystkim, ale wiązały ją kontrakty. W przypadku zerwana umowy mogłaby stracić wiele pieniędzy i ponieść surową karę finansową. Ponad to do pozostania nakłaniał ją Aleks, który obiecywał góry złota i cudowne wakacje.

Monika kilka razy zmieniała miejsce zamieszkania, lecz z marnym skutkiem. W końcu zaczęła pić i ćpać na odwagę – o mały włos a przypłaciłaby to życiem. To dopiero przekonało Aleksa, że trzeba Monikę uwolnić z pęt tej ośmiornicy, która zaczęła dusić ją do utraty tchu. Długo przekonywał ojca, aby dał jej spokój i nie żądał odszkodowania za ewentualne straty.

Aż w końcu pół roku temu Monika Sokołowska podpisała z Karolakiem ostatnią umowę, która właśnie dobiegała końca. Dziewczyna miała już gotowy plan na życie. Kupiła dom, zrobiła kurs kosmetyczny, aby móc utrzymać się z normalnego, przyzwoitego zajęcia. Kiedy wybierała swoje nowe miejsce zamieszkania, kierowała się tym, żeby „dziura była dobrze zabita dechami”. Zacofani, nieświadomi wielkiego świata ludzie, mężczyźni chodzący do kościoła, których żony pilnują na każdym kroku; którzy mają tyle pracy, że nie mają czasu, żeby sięgać po pisma typu „Świat Męskich Pragnień”. Biedna Monika nie przewidziała ewentualności, że i w Kłopotach Dolnych znajdą się jej wielbiciele.

Nie bacząc na wszystko, co zostawia za sobą, udała się tego pięknego popołudnia do swojego nowo zakupionego domu. Zakupiła go zdalnie, przez net, i również zdalnie wyremontowała przy pomocy biura architektury wnętrz. Miała stąd do miasta około pół godziny drogi. W osiedlu, które wybrała, mieszkało niewiele osób, a zabudowania sąsiedniej wsi znajdowały się trzy kilometry dalej. Po prostu wsiadła do swojego kabrioleciku w kolorze czerwonym i ruszyła w siną dal. Był piątek, planowała więc spędzić weekend na wsi, poznając okolicę. Ubrała się bardzo porządnie i schludnie, same grzeczne ubrania, nawet nie założyła stringów. Jej młodsza i ponoć mądrzejsza siostra Karolina zawsze śmiała się, że Monika ubiera tylko „nici w życi”7, jakby zapraszała facetów, żeby skorzystali. Monika często się z tego śmiała, ale ileż można przymykać oko na takie rzeczy?! Ale zanim poznamy dwudziestopięcioletnią Karolinę, minie jeszcze sporo czasu. Tymczasem Monika dojechała do granicy Kłopotów Dolnych i zaliczyła gumę. Na szczęście nie jechała zbyt prędko…

Dwa solidne wstrząsy! Huk! I autko zaczęło klekotać – w końcu wpadło w dziurę i ani rusz. Kapeć!

— A niech to szlag! — krzyknęła głośno. Aż popatrzyły się na nią pasące się na łące obok cztery mućki8. Wysiadła i przyjrzała się samochodowi. — No nie! To jakaś masakra! — pisnęła i sięgnęła po telefon komórkowy, który leżał na sąsiednim fotelu, pełniąc rolę GPSu. Komórka pokazała farbowej blondi swój ogonek. — Brak zasięgu! Brak netu! Co za dziura zabita dechami! — wściekła się, a potem zaśmiała. Przecież właśnie o to jej chodziło! Znalazła wiejską krainę, gdzie nikt nie będzie jej znał, oddaloną od cywilizacji, gdzie nie docierają gazety dla panów. Niestety przeliczyła się, ale póki co nasza bohaterka postanowiła dojść do wsi pieszo. Gdzieś za tym lasem sosnowym musi być przecież jakiś dom!

Biedaczysko przeliczyło się i nie oszacowało sił na zamiary. Przeszła przez las, potem długo szła wzdłuż szosy. Przeszła jakieś półtorej kilometra, ale nie znalazła żadnego domu!

— Co oni tu w podziemiach mieszkają?! Czy jak?! Jasny szlag!

Nogi zaczęły ją już boleć od chodzenia w koszmarnie wysokich szpilach.

— Nie będę w nich iść! O nie! — Ściągnęła swoje czerwone sandałki na środku drogi, po której i tak nikt nie jechał. — I „pójdę boso”9 jak Karpiel Bułecka!

Szła tak nieboga przez kolejne pół kilometra, lecz chropowaty, rozgrzany upałem asfalt nie dawał wytchnienia stopom. Co pewien czas wbijało jej się coś w gładziutką i mięciutką podeszwę, rozrywając rajstopy.

— Za ciepło mi w tych rajtkach! Zaraz oszaleję! — Zaczęła ściągać rajstopy, i tak przecież nikogo wokół nie było. Była wściekła i rozgoryczona. Myślała, że zaraz eksploduje. To dało jej poważnie do myślenia — Ej! Zaraz! To jeszcze nie czas na… — Wyciągnęła z czerwonej, dużej torby swój telefon komórkowy najnowszej generacji. Odblokowała klawiaturę, wystukała kod i od razu włączyła kalendarzyk menstruacyjny. Widoczne na nim trzy dni do końca cyklu sprawiły, że zrozumiała. — Fajnie żem się wybrała! Pewnie nawet podpasek tam nie mają!

W pewnym momencie usłyszała cichy i niewyraźny jeszcze warkot silnika. W pierwszym momencie pomyślała, że się przesłyszała. Kilka razy obejrzała się za siebie, ale nie widziała nic. Coś jednak wyraźnie zbliżało się w jej stronę. W końcu Monika wyraźnie jak na dłoni zobaczyła jadący w jej stronę traktor! Ten ktoś, kto nim kierował, jechał w tę samą stronę, w którą ona zmierzała.

— Jest! Jest! W końcu! Teraz tylko się poprawić… — zaczęła układać swoje piersi w staniku i zapinać rozpięte wcześniej guziczki bluzki. Żakiecik leżał jak ta lala, tylko rajstop było brak. To była jej jedyna szansa na podwózkę. Stanęła więc na środku drogi, w lekkim rozkroku i wyciągnęła w bok rękę z uniesionym kciukiem. Musiała sobie jeszcze moment zaczekać na wlokący się ciągnik, ale kto nie czeka, ten niczego się nie doczeka.

Dobry, starszy pan, który mógł mieć koło siedemdziesiątki, zatrzymał się jak na przyzwoitego człowieka przystało.

— Jasny pieron! Co za laska! — powiedział do siebie, potem zszedł z ciągnika, ściągnął po staroświecku czapkę z daszkiem, oznaczoną logo jakiejś amerykańskiej drużyny koszykarskiej, po czym przywitał się: — Szczęść Boże, a dokąd to panienka się wybrała? To panny auto tam zostało koło kapliczki?

— Dzień dobry! Tak! — Zakłopotana niczym dziewczynka, udając zagubione dziecko, podeszła do starca i podała mu dłoń. On po szarmancku ją ujął i ucałował. Poczuła na dłoni jego spierzchnięte wargi i sztywny siwy wąs, który zakrywał sporą część jego twarzy.

— Krzysztof Zawalidroga.

Powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem.

— Monika Sokołowska.

— Niezmiernie mi miło. Dokąd podwieźć?

— Do mechanika. Bo chyba jest w tej wsi jakiś mechanik? — miała nadzieję.

— A jakże! Jest dobry mechanik zaraz za tym lasem — wskazał palcem rysujący się daleko las sosnowy, kolejny równie podobny do poprzednich.

— Zawiezie mnie pan? — zajęczała błagalnie.

— Ależ naturalnie! Proszę! — Ujął damę pod rękę i zaczął prowadzić ją w stronę ciągnika. Wszedł na górę i wyciągnął ku niej dłoń. Skorzystała bez namysłu. Człowiek był kulturalny i szarmancki, i choć czuć od niego było krowim potem i łajnem, wolała towarzystwo tego wieśniaka niż samotną, pieszą wędrówkę z wizją braku sklepu z podpaskami.

Po drodze rozmawiali tylko o pogodzie, uprawie ziemniaków i o tym, że „trzeba by nowy ciągnik kupić, bo ten pierdzi jakby się grochówki „nawdziewał!”10 – cokolwiek to znaczyło. Wszelkie regionalizmy Monika pozostawiła do rozszyfrowania na potem.

Zatrzymał się staruszek koło jednej z pierwszych posesji za lasem. Zwyczajny dom z garażem, nie było tam nawet szyldu warsztatowego. Nigdy nie domyśliłaby się, że reperują tam samochody, gdyby nie sterta opon przed budynkiem, która otaczała niby gumowym murem dużego krasnala ogrodowego.

— Krasnal forteczny?! — cicho zażartowała Monika. Chwilę potem właściciel traktora podszedł i wyciągnął do niej ręce, aby pomóc jej zsiąść. Dzięki jego pomocy było to łatwiejsze, sama nie dałaby rady w tych szpilkach. Po drodze obiecała sobie, że kupi buty sportowe, żeby nie musieć cierpieć, kiedy będzie pokonywała dalekie drogi w poszukiwaniu sklepów.

— Proszę, panienko. Tu jest mechanik. — Znów ściągnął swoją czapkę, aby się grzecznie pożegnać.

— Bardzo dziękuję! A! — przypomniało jej się coś, a staruszek odwrócił się ku niej z ciepłym uśmiechem. Dobrze znała ten wzrok, bo tylko taki widziała u facetów: podobała się nawet facetowi, któremu bliżej już było do Nieba niż dalej. — Czy jest tutaj jakiś sklep?

— Jest wielobranżowy i kiosk z gazetami.

— Aaa… czy… — nie, on tego pewnie nie będzie wiedział. Po chwili olśniło ją jednak: — A apteka?

— W kiosku to tabletki od bólu głowy sprzedają i „aśperynę”11.

Szybko domyśliła się, czym jest owa „aśperyna”, ale nadal nie wiedziała, jak zapytać o podpaski, żeby nie nazwać tego po imieniu.

— A opatrunki?

— Jakie?

— Takie dla kobiet — szepnęła w końcu, jakby ktoś mógł podsłuchać ich rozmowę.

— Aaa! Takie! — zaśmiał się staruszek. — Dziewuch tu jest sporo, jakżeby to było bez tego?! Chybaby wszystkie do miasta jechać musiały po to!

Ulżyło jej. Pożegnała się i raźno ruszyła w stronę warsztatu. Przekroczyła bramę posesji i kamienną drogą, niemal tak równą jak asfalt, podeszła do otwartego na oścież garażu. Z zewnątrz dosłyszała głosy mężczyzn, którzy zajęci byli rozmową. Tam szybko przedstawiła sprawę, ale tutejsi nie byli chyba zbyt rozgarnięci umysłowo. Główny mechanik schował się przed nią w kanale, tamci gapili się na nią znanym jej spojrzeniem. Ale w końcu udało jej się wymusić obietnicę na…

— Tadek Gamoń — tak przedstawił się jej niezbyt urodziny, niewysoki mężczyzna koło trzydziestki, który wyciągnął ku niej ubrudzoną (O zgrozo!) smarem dłoń. Kiedy zobaczyła, jak brudne są jego dłonie, cofnęła się o krok. Nie używał przy pracy rękawiczek. Dostrzegła natomiast jego umięśnione ręce i wyraźnie zarysowaną klatę. Wyglądał na silnego. Już wcześniej oko zawisło jej na jego bicepsie, kiedy Gamoń siłował się ze śrubą w kole.

Jakie pierwsze wrażenie wywarł na niej Tadzik? Pomyślała sobie, że musi być nieśmiały do kobiet. Potem wydał się jej zbyt śmiały, a na końcu uległy – ustąpił pierwszeństwa swoim młodszym kolegom. Został w garażu, a ona poszła z tamtymi dwoma. Nie sądziła, żeby mieli się widzieć częściej i w sprawach innych niż te związane z jej samochodem. Nie przykuła więc większej uwagi do jego osobowości. Nawet przez moment nie pomyślała, że kiedykolwiek będzie ich łączyło coś więcej niż ten incydent z kołem.

3. Czasem warto spróbować jeszcze raz

Dwie pierdoły… to znaczy: synowie Prosiaczka, nie mogli poradzić sobie z holowaniem samochodu. Nie tak łatwo im poszło, jak sobie zakładali.

— Gamoń, pomóż! — odezwał się w jego komórce zmęczony głos Antosia Prosiaczka.

— Co jest? — odburknął. Dopiero jakieś dziesięć minut po wyjściu chłopaków zrozumiał, że przeszła mu koło nosa okazja, żeby poznać osobiście Samanthę. Żałował tego do bólu.

— Nie damy rady bez ciebie! Utknęło, nie da się tego zrobić!

— Co się nie da?! Wszystko się da, jak się chce!

Tadzik niczym dzielny rycerz na białym koniu — bo tak jawił się w jego oczach srebrny, dziesięcioletni składak damka po świętej pamięci matce — wsiadł i pojechał ratować damę z opałów. Pedałował ile wlezie, ale w połowie drogi zatrzymał się.

— Jasny pieron! Przecież lawetę trzeba załatwić albo… — pomyślał o traktorze od Krzysztofa Zawalidrogi. Nawrócił i dawaj do Zawalidrogi po traktor!

Nie musiał go dwa razy prosić. Tadek zajął miejsce na siedzeniu traktora, którego pożyczył za sto złotych od tutejszego rolnika, tego samego, który przywiózł Monikę do jego warsztatu.

— To dla tej lalki, co czerwonym kabrioletem utknęła w drodze? — zapytał Krzysiu dla pewności.

— Tak!

— A bierz! Wygląda na miłą panienkę. Może który skorzysta we wsi! — zaśmiał się głośno.

„Ja skorzystam!” — pomyślał Gamoń pewny swego. „I żadnemu nie dam! Będzie moja!”

Zajął chłopina miejsce za sterami smoka i pojechał ratować damę z opałów. Kiedy zobaczył ją, stojącą pod kapliczką z telefonem przy głowie, domyślił się, że laska właśnie dzwoni po pomoc drogową. Prosiaczki już nawet nie próbowały swoim poldkiem12 wyciągnąć kabrioletu z dziury, w której autko utknęło. Trzy dziury od lat bez zmian stały, wszyscy je omijali, wszyscy wiedzieli, że są – tylko nowi nie. Bo za wzniesieniem czekały na swoje ofiary, przyczajone niewinnie! I czasem zdarzyło się, że „zagramaniczni” chłopcy, których dziewczyny tutejsze sprowadzały, przychodzili do niego z podobnym problemem. Ale przenigdy nie spodziewał się, że to przydarzy się kobiecie, a już tym bardziej nie jego wymarzonej.

Nacisnął klakson traktora, który przyciągnął uwagę nasileniem decybeli. Prosiaczki aż podskoczyły, a panienka wyszła na drogę i stanąwszy w lekkim rozkroku pomachała na niego ręką. Zaraz skończyła rozmowę i schowała telefon do torebki.

— Trzymaj się, mała, nadciągam — powiedział pod nosem, zadowolony z siebie.

Podjechał ku chłopakom i rzucił im komendę:

— Brać mi stąd tego poldka, bo zaraz rozjadę!

Bracia wyznali się na żarcie, dama niekoniecznie. Uciekła na pobocze.

— Ja nie do pani! — sprostował od razu. Jak ty coś, gamoniu, pieprzniesz, to aż gacie opadają! — zrugał samego siebie w myślach. Nakręcił traktorem i zręcznie zajął miejsce przed przednim zderzakiem auta Samanthy. Był dumny z tego, że dama go obserwuje i jeszcze bardziej, kiedy mógł popisać się precyzją zakładania linki holującej. Zrozumiał, że ją to nudzi, kiedy ziewnęła, zakrywszy dłonią usta. Na poboczu znalazł te same co zwykle kawałki asfaltu i kamienie, które włożył w dziurę – między dnem a krawędzią „krateru”. Chciał, żeby autko w miarę płynnie opuściło dziurę, wjeżdżając po tej pochyłej rampie zrobionej z kamieni.

— Wszystko gotowe! — zwrócił się ku niej. Popatrzyła na niego tymi swoimi brązowymi oczami i od razu serce mu zaczęło polkę galopkę wystukiwać. — Pani wsiada! — Machnął na nią ręką. Nie zaproponowałby jej tego, gdyby nie dowiedział się od Zawalidrogi, że ona już dzisiaj tym gruchotem jechała. Wskoczył więc na miejsce kierowcy i dawaj wyciągać rękę ku panience, żeby pomóc jej wsiąść. Miała taką smukłą i delikatną rąsię, że aż się zdziwił. Usiadła na kanapie obok niego, a on ruszył.

Po chwili wyprzedzili ich bracia Prosiaczek. Pomachali, zatrąbili i z disco polo na głośnikach ruszyli z kopyta. I został Tadzio sam ze Spełnieniem Swoich Marzeń, które jakieś takie ciche było, że nawet nie pisnęło. Wypadało z jego strony, żeby zagadnąć, to się chłopak wysilił:

— Pani na długo?

— Tylko na weekend.

— A po co tutaj przyjeżdżać? Toć tu nie ma nic ciekawego — mówił, z dumą trzymając dłonie na wielkiej kierownicy traktora.

— Kupiłam tutaj dom. Szukam spokoju i odpoczynku.

— Ludzie tu tak samo hałaśliwe jak w mieście — Mogłem tego nie mówić.

— Być może, ale tutaj jest mniejsze zagęszczenie debilizmu — zażartowała.

— To znaczy?

— W mieście to różne przypały chodzą.

— Aha… — cokolwiek przez to rozumiała. Nie wiedział Tadzio, jak się ma o to zapytać, żeby wiedzieć, czy i jego zaliczyłaby do debili lub „przypałów”. Siedział więc cicho, a w tym czasie panienka wyciągnęła z torebki gumy do żucia, takie rozpuszczalne, słodkie.

— Chce pan? — zapytała uprzejmie.

— Chcę… ale ja na imię Tadek mam, to może tak po imieniu — niezgrabnie zaproponował.

— Jestem Monika — rzekła i podała mu gumę do ręki.

Wyciągnął dłoń i wrzucił od razu cukierek do ust.

— Ładne imię — dodał po czasie.

— Nie wiem, może — wzruszyła ramionami. — Mojemu chłopakowi się nie podoba.

Tadek z wrażenia połknął gumę i przyhamował. Potem zaczął kaszleć. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić, więc klepnęła go kilka razy po plecach. Aż łezki Tadziowi napłynęły do oczu, tak się chłopak przejął. Pewnie ma takiego pierwszego sortu, to na mnie nawet nie popatrzy.

— Już dobrze? — zapytała go troskliwie.

— Tak.

Zawiedziony Tadzio jechał dalej w skupieniu. Wyglądało na to, że laska zajęta, nie wiedział tylko, czy na stałe.

— To wy tu razem zamieszkacie? W sensie z… narzeczonym? — podpuścił ją.

— Nie… ale tak w ogóle to nie jest mój narzeczony. Tylko chłopak. Zresztą co to za chłopak — machnęła ręką. Tadzik zawiesił oko na licznych pierścionkach, które Monika miała na palcach prawej dłoni. Pewnikiem złote. Nadziana, facet pewnie też. Pomyślał sobie o warunkach, w jakich żył. Nie będzie łatwo, ale spróbuję. Raz kozie śmierć!

— Jaki? — ciągnął blondynę dalej za język.

— Jak go sam kiedyś zobaczysz, to zrozumiesz… Ej! Nie przejechałeś czasem warsztatu?! — niemal krzyknęła.

Tadek zahamował i zorientował się, że warsztat został ładnych kilkanaście metrów za nimi. Musiał jakoś wybrnąć z sytuacji, więc rzekł:

— Spróbuję tyłem wjechać, tylko Prosiaczka którego muszę poprosić, co by mi pomógł.

Panienka zaśmiała się.

— A macie też Kubusia Puchatka?!

— Prosiaczki to Marek i Antek — wytłumaczył prędko. Monika najwidoczniej także miała go za Gamonia, skoro tak zażartowała. Chwilę potem zrozumiał, że dziewczyna miała po prostu takie poczucie humoru. Uśmiechała się szczerze, jej oczy jaśniały, a ona cała była skierowana tą radością ku niemu.

— Dla ciebie to mogę nawet Kłapouchego i Sowę przyprowadzić — odparł i puścił do niej oczko, czego zwykle nie robił przy dziewczynach. Monika, nieco zakłopotana, odwróciła głowę, ale uśmiech nie zszedł jej z twarzy.

Tadzio zadzwonił do Antka, który prędko zjawił się w kabriolecie. Potem obydwaj wjechali czerwonym autkiem do bramy. Kiedy wszystko było gotowe, Gamoń zwrócił się do dziewczyny:

— Wszystko gra. Teraz tylko zrobić łatankę, albo nową oponę zrobić…

— Ile to będzie kosztować?

— Jak za pierwszy raz to tylko za oponę i dętkę, albo za łatankę.

— Chcę zapłacić, mam pieniądze, więc się nie krępuj!

— Nie! Nic nie wezmę!

— Jak chcesz — wzruszyła ramionami.

Zeskoczył na ziemię, potem zbliżył się do niej, aby pomóc jej zsiąść. Podał jej rękę, a ona zaczęła schodzić. Niestety, w pewnym momencie panna zawiesiła się w powietrzu, spódnica rozerwała się i Monika została w samych majtkach – różowych. Krępująca sytuacja nie wywołała u nich salwy śmiechu, która narratorce cisnęła się na usta, gdy wpadła na ten pomysł. Tadzio zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Pędzikiem13 ściągnął z siebie roboczą koszulę, zapinaną na guziczki, i dawaj okrywać nią obnażone uda panienki. Tak, jak szybko się przestraszyła i zawstydziła, równie prędko Monika doświadczyła miłego zaskoczenia. Tadek zareagował tak prędko, że oniemiała z wrażenia. Nawet jeden raz jego usta nie skrzywiły się w kpinie. Na końcu jeszcze podał jej spódnicę, rozerwaną wystającym drutem.

— To moja wina, odkupię — zaofiarował się. Głupio było mu, że doszło do takiego incydentu.

— A daj spokój! To stara szmata była! — machnęła ręką.

— Na mój honor, nie wiedziałem, że to żelastwo… — Przesunął Monikę na bok i zaczął szukać winowajcy. A jak go znalazł, to zaczął się z nim siłować, jakby chciał pokazać mu, kto tu rządzi. Dopiero subtelny dotyk kobiecej rączki ostudził jego zapędy.

— A dajże spokój.

— Ja temu Zawalidrodze nagadam! Sierpa takiego ostrego zostawiać w samochodzie, i to jeszcze się żelastwo zacięło!

— Nie trzeba, zostaw to.

Zapanowała chwilowa cisza, potem Monika rzekła:

— Mój dom stoi jeszcze kawał drogi stąd. Na drugim końcu wsi.

— Zawiozę cię… — zaofiarował się, ale wyszedł zbyt wcześnie przed szereg. Swoje auto zawsze zostawiał przy domu i szedł na nogach do pracy. Miał tam około dwóch kilometrów. Dzisiaj wziął rower damkę matki, więc nie mógłby wziąć dziewczyny na ramę. Nie miał też bagażnika, a i tak nie wypadało damy na bagaż brać.

— Będzie miło — odparła.

— Tylko że ciągnikiem — powiedział cichutko, zakłopotany.

— To po co ja zsiadałam?! — przewróciła oczami i dawaj gramolić się na górę. Przedtem jednak oko jej obadało prędko umięśnione partie ciała Tadzika. Obnażone ramiona i tors, które przykrywały szelki kombinezonu pracowniczego. Bajka skończyła się, kiedy oczy Moniki skierowały się ku twarzy faceta… odwróciła oczy i zaczęła wdrapywać się na górę. Ale sama nie dawała rady. Chłopak chciał przysłużyć się damie, więc sięgnął ręką prosto do jej pośladków. Ale zanim pomyślał, co robi, Monika była już na górze. Przestraszył się, że panna da mu w twarz za to macanie, ale ona z gracją zajęła miejsce i zakryła uda połami jego brudnej od smaru koszuli flanelowej. Chyba nie przejęła się tym, że co zrobił. Czy była aż tak obmacana, że nie sprawiało jej to już różnicy? Przeraził się chłopak tego, że Monika niejedno łóżko wyleżała…

— Dzięki! Ale następnym razem nie łap mnie za tyłek, ok? — rzekła lekko urażona. W jej oczach dostrzegł wyraźny bunt przed tego typu postępowaniem z jej ciałem.

— Jasne! — ukłonił się i z ulgą poszedł po swoje rzeczy do warsztatu, żeby do domu traktorkiem pojechać.

4. Na własnych śmieciach zawsze najlepiej

Ponoć nie ocenia się książek po okładce, a ludzi po wyglądzie, a często pierwsze wrażenie nie przynosi wiarygodnej oceny… Ale Monika Sokołowska, czyli nasza Samantha, dokonała już pierwszej oceny wiejskiego mechanika, który traktorem przybył po nią niczym bohater. Pierwsze wrażenie wywarł na niej niezbyt przychylne — uznała go za nieśmiałego człowieczka, z którym nie można się dogadać. Pod tym względem bardziej wykazali się bracia, którzy pojechali z nią po auto. Ale gdy Monika zobaczyła, jak tych dwóch traktuje jej ukochane kabrio…

— Nie, stop! — krzyknęła stanowczo, kiedy przedni zderzak samochodu uderzył o krawędź głębokiego dziurska, w którym, jak się okazało, utknęło autko.

— Dzwoń po Gamonia — zadecydował Marek Prosiaczek, a dziewczyna odetchnęła. Może ten z garażu okaże się bardziej kumaty14.

Piętnaście minut potem dostrzegła jadący w ich stronę traktor. Już wiedziała, kim jest kierowca. Rozpoznała go po czerwonej czapce z daszkiem, debilnie przekręconej na bok. Bała się, że Gamoń okaże się równie niezgrabny jak jego niesforna stylizacja modowa. Kto dzisiaj nosił tak czapkę?!

Przeprosiła w myślach Tadzika, kiedy bez najmniejszego problemu połączył linką holowniczą jej kabriolet z traktorem, i jeszcze pomógł jej wsiąść na górę. Ale ten trik z kamieniami pokazał jej, że chłopak ma głowę na karku.

Całkiem normalna pogawędka z tym obcym kolesiem, sprawiła, że się rozluźniła. Tylko ten szalony incydent z gumą i hamowaniem… Musiał być narwany, albo nie do końca normalny. Dopiero kiedy zasłonił ją swoją koszulą, gdy dziwnym trafem straciła kieckę zahaczając o sierp, doceniła jego skromną osobowość. Pal licho, jak to się stało, ale facet po prostu zasłonił ją własną koszulą. To nic, że kiedy ją ściągnęła w domu, miała na swoich różowych majtkach odciśniętą łapę kanałowego brudasa… Bo Tadzio nie umył rąk, zanim sięgnął ku jej pośladkowi, aby pomóc jej wsiąść na siedzenie traktora. Po licho jednak wsadzał jej dłoń pod koszulę, którą dopiero co przykrył jej obnażone biodra! Ogółem rzecz biorąc, Monika Sokołowska nie wiedziała, co ma myśleć o tym „gamoniu”. Jakoś tak zakodowało się jej w głowie to przezwisko, więc postanowiła go tak w myślach nazywać. Potem dopiero przypomniała sobie, że tak jej się sam przedstawił.

— Dziwne nazwisko… — myślała na głos, kiedy rozpakowywała się w sypialni. Dom był całkiem przyjemnie urządzony. Jej projektantka wnętrz zadbała o to, aby stary dom nabrał błysku i powabu, był funkcjonalny i ergonomiczny. — Ale czy ten koleś jest gamoniem… to się okaże!

Dopiero pod prysznicem przypomniała sobie o jego umięśnionych ramionach i torsie. Był na swój sposób atrakcyjny i męski. Potem przez jej myśli przemknął wydelikacony Aleks, w tym jego ślicznym, gładziutkim garniturku, z idealnie wymodelowaną czarną bródką i równie idealnie zrobionymi włosami. Bywał pociągający, ale wolała go, kiedy był w lekkim nieładzie, niż gdy spinał się, bo jakaś drobinka kurzu zabrudziła mu spodnie. Kiedy porównała w myślach tych dwóch, Gamoń od razu zyskał w jej oczach. Tylko ta twarz… Idealnie ogolona, duży, niezgrabny kinol, do tego jasna oprawa oczu. Wolała ciemną karnację i wyraźnie odcinające się na niej brązowe oczy oraz brwi. A jego oczy? Były całkiem pozbawione wyrazu, jakby szare.

Monika wyszła spod prysznica i przypomniała sobie bardzo ważną rzecz…

Zajechali traktorem aż pod sam jej dom, ale mechanik zaczął skręcać w stronę podwórka na plewo, a nie na prawo, jak mu powiedziała.

— To nie tu! — upomniała go.

— Ale ja tu mieszkam! — odparł zadowolony z siebie i wyszczerzył ku niej pakiet niezbyt prostych zębów.

— Aha… — odbąknęła. Zatem okazało się, że obcy mieszka za drogą, naprzeciwko domu, który kupiła. Nie wiedziała jeszcze, czy to dobrze czy źle.

Pomógł jej zejść na dół, potem zaniósł jej bagaże prosto pod drzwi, taki dumny z siebie, że aż chciało jej się z niego śmiać. Dlaczego on się tak napina!? To śmieszne! Potem przypomniała sobie, że zawsze wywiera takie działanie na facetów, i spuściła z tonu.

— Bardzo dziękuję… — zapomniała jego imienia, więc jej zdanie zawisło w połowie.

— Nie ma za co. Jak coś, to mieszkam po drugiej stronie! — odparł wesoło, ukłonił się, zdjąwszy czapkę i poszedł sobie. Chwilę potem widziała go z okna salonu, jak jedzie oddać traktor. Nie miał już na głowie czapki, ale za to na jego ustach widziała szeroki uśmiech.

— Dziwny facet — skwitowała go i poszła oglądać dom, który po raz pierwszy widziała na żywo.

Przyjemny salonik w stylu glamour, który uwielbiała; minimalistyczna, biała łazienka; ergonomicznie zaprojektowany korytarz z dużą ilością zielonych, pokaźnych roślin… Najbardziej pokochała jednak sypialnię w stylu skandynawskim, z wielkim, tapicerowanym łożem w kolorze pastelowego, szarawego błękitu. Mięciutki biały dywanik, zwiewne, cieniutkie firanki w oknach… Dodatki były nieinwazyjne, pasowały do biało-brązowej kolorystyki wnętrza. Tylko dziwnie nie pasowało jej tutaj duże, glamourowe lustro w kształcie prostokąta. Kiedy przypomniała sobie pokój swojego chłopaka, zrozumiała, czyj to był pomysł. Lubił patrzeć na nich w lustrze, kiedy się kochali.

Położyła się na śliskiej, białej pościeli i założyła ręce za głowę. Ubrana w ulubioną sukienkę letnią, poczuła się swobodnie i swojsko.

— W końcu na swoich śmieciach!

Tak, to był jej mały raj na ziemi, jej azyl. Zupełnie nie miała ochoty wpuszczać tutaj jakiegokolwiek faceta. Aleks wspominał, że będzie do niej wpadał, ale jej od dłuższego czasu chodziło po głowie, że on na siłę próbuje zrobić z siebie faceta, a tak naprawdę czuje się kobietą. Miał penisa i wyglądał jak facet, ale niektóre słowa i gesty były u niego nazbyt wydelikacone. Może zbyt surowo go oceniała, albo tak jak większość osób, szufladkowała facetów wrażliwych i delikatnych, zaliczając ich do gejów lub kobiet ukrytych w męskich ciałach. Monika oczywiście miała poznać prawdziwe oblicze swojego obecnego chłopaka, który był bardziej jej dobrym znajomym do łóżka, niż partnerem na całe życie… Jednak teraz głowę zaprzątnęło jej coś innego. Poczuła wyraźny skurcz w podbrzuszu, który mógł oznaczać tylko jedno: te dni.

— Podpaski — przypomniała sobie. Z nadzieją zaczęła przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu tych niezbędnych każdej kobiecie środków higieny osobistej. Niestety, nie znalazła ich także w dużej torebce. — Ech! Muszę poszukać sklepu. Szkoda że nie zapytałam tego mechanika, gdzie tu jest jakiś kiosk czy coś w tym stylu.

Przypomniała sobie, że dał jej swój numer telefonu, zanim się rozstali. Bezczelnie kazał jej podać swój telefon, zapytał o PIN, który mu podała i zaczął grzebać w jej kontaktach. Była ciekawa, co zrobi. A on po prostu zapisał jej swój numer telefonu pod hasłem: Twój Osobisty Mechanik. Zaśmiała się wtedy, tak samo i teraz. Bo facet zostawił jej przy tym wpisie serduszko.

— Podrywacz jak z koziego tyłka klarnet — zażartowała. Nie działały na nią takie rzeczy, bo dużo napatrzyła się na takie rzeczy w mieście, kiedy chodziła ze znajomymi do klubu. Ale to było wieki temu. Przecież przestała tam chodzić i nie miała ochoty tam wracać.

Ubrała na nogi sandałki na płaskiej podeszwie, wzięła to ręki torebkę i założyła na głowę kapelusz słomkowy. Długa sukienka sięgała jej do kostek. Bez szpilek miała jakieś sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Wyszła z domu koło szesnastej, pewna tego, że znajdzie jeszcze otwarty sklepik. W mieście były otwarte nieraz do jedenastej w nocy, i to nawet w niedzielę. Dziś był piątek, koniec tygodnia. Postanowiła zapytać o sklep staruszki z chustką na głowie. Kobiecina ślimaczym tempem właśnie jechała rowerem w jej stronę.

— Przepraszam panią! Gdzie tu jest jakiś sklep albo kiosk? — zagadnęła zakłopotana.

Staruszka owszem, zatrzymała się i grzecznie odparła:

— Tam! — Wskazała palcem miejsce, skąd właśnie wyjechała. — Przy drodze, w podwórku. — Powiedziała, co wiedziała i pojechała. Monika zrozumiała, że sklepik jest całkiem blisko. Ruszyła więc poboczem przed siebie, bo chodnika to byś tam nie uświadczył, jak to na wsi zabitej dechami15.

Drepciła w tych swoich sandałkach po poboczu, ale kamyczki wpadały jej pod stopy i sprawiały ból, więc weszła na gorący asfalt. Dziś tak mocno przez dzień przypiekało słońce, że asfalt topił się i stawał lepki. Strach pomyśleć, co stałoby się z białymi sandałkami Moniki, gdyby szła tamtędy jakieś dwie godziny temu! Tymczasem dotarła już do kolejnej z kapliczek stojących przy drodze i popatrzyła na zegarek. Minęło dziesięć minut od momentu, gdy wyszła z domu. Starsza kobieta powiedziała jej, że kiosk jest blisko. Musiała znów zapytać kogoś o drogę. Natrafiła na bawiących się na drodze chłopców. Było ich dwóch, urwisów z psem. Rzucali mu piłkę. Umorusane buźki i kolana świadczyły o tym, że dziewięciolatkowie świetnie bawili się na wakacjach.

— Chłopcy, gdzie tutaj jest sklep?

— Tam! — pokazał jej jeden z nich w stronę powrotną.

— Już tamtędy szłam. Musiałam coś przeoczyć — zafrasowała się.

Chłopcy pobiegli dalej, nawet nie zdążyła ich zapytać o kolejną wskazówkę. Zawróciła w stronę domów, tutaj było już szczere pole, a następne domy daleko przed nią. Poszła z powrotem, zdecydowana tym razem trafić do właściwego miejsca. Szła i szła, rozglądała się z nadzieją, że kiosk jest gdzieś bardziej w głębi osiedla, na jednej z uliczek, które mijała.

— Nie ma, no nie ma! — zaczęła się denerwować. Wkrótce znów doszła do swojego domu. Chciała znaleźć sklep sama, bez pomocy jakiegoś faceta typu mechanik Gamoń, ale w pewnym momencie nie wytrzymała i wyciągnęła telefon. Skoro już muszę, to wolę przez telefon! Odblokowała komórkę i z listy kontaktów wybrała świeżo wklikany wpis od Twojego Osobistego Mechanik.

— Halo? — odezwał się nieco zaspany głos.

— Cześć, tu Monika!

— O! Jak miło, że dzwonisz! — ożywił się.

— Słuchaj, gdzie tutaj jest sklep?

— Dwa domy stąd.

— A otwarty jeszcze?

— Hmm… dla obcych nie. Ale poczekaj…

Usłyszała wyraźnie klakson samochodu dochodzący ku niej od strony domu Gamoni. Obejrzała się i wkrótce dostrzegła wychodzącego z bramy Tadzia. Tym razem był ubrany w białą koszulkę i krótkie spodenki w kolorze czerwonym. Na nogach miał czarne trampki z białą podeszwą. I ta czapka z daszkiem zwróconym w bok! Miała ochotę ubrać mu ją prawidłowo! Tadzio przeszedł przez drogę i stanął obok niej. Okazał się być mężczyzną niewiele wyższym od niej, ale odkryła to dopiero teraz, po ubraniu butów bez obcasów. Na jego idealnie ogolonej twarzy nie było widać ani śladu warsztatowego brudu, ręce też miał czyste.

— Uszanowanie! — ściągnął czapkę i założył ją tak, jak trzeba. Ulżyło jej, że nie musiała tego robić za niego. — Proszę! Zaraz zaprowadzę. A jak zamknięte będzie, to mi sąsiadka otworzy na stówę!

Ulżyło jej, że w tym miejscu na końcu świata ma jakiegoś przewodnika, który jest w stanie jej pomóc. Kiedy tu jechała, obiecywała sobie, że poradzi sobie sama. Tymczasem ciągle potrzebowała pomocy! Zawsze tak było. Kiedy coś jej nie szło, zawsze zjawiał się jakiś facet, który ratował ją z opałów. I nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie to, że zaraz potem chciał się z nią umawiać – nie tylko na kawę.

Powróćmy jednak do wrażeń Moniki. Szła z obcym facetem u boku, pewna tego, że tym razem trafi do celu. On milczał, jej nie chciało się gadać, bo bolał ją brzuch. Miała już serdecznie dosyć drepcenia po tym asfalcie. Dwie minuty później sąsiadka Gamonia specjalnie dla niej otwierała sklep. Jak się okazało, było to dolne piętro domu jednorodzinnego, z tym, że wejście było z tyłu budynku.

— Nic dziwnego, że pani nie mogła znaleźć — tłumaczyła jej ekspedientka, pięćdziesięcioletnia kobieta, która dopiero co od robienia gołąbków się oderwała. Czuć od niej było gotowaną kapustą i pomidorami, a na jej białym fartuszku widać było czerwone smugi i kropki po robieniu sosu.

Tadzio stał obok niej, przy ladzie, i oglądał smakowicie wyglądające batoniki. Ostatecznie jednak nie wziął ani jednego z nich, udał się za to do lodówki z piwem.

— W czym mogę pani pomóc? — zapytała pani Małgosia, kobieta uśmiechnięta zawsze od ucha do ucha.

Skrępowana Monika, która po raz pierwszy była w sklepie, gdzie towar podaje sprzedawca, nachyliła się ku niej i szepnęła:

— Podpaski.

— Ahaaa — pokiwała głową kobiecina i sięgnęła pod ladę. — Mam tylko te. Poradzi sobie pani? Bo jak nie, to mogę odsprzedać większe. Mam w domu na górze.

Miała przed sobą paczkę najcieńszych podpasek, które zdecydowanie nie spełniały jej kryteriów. Były bez skrzydełek, w dodatku za krótkie! Tadzio podszedł do lady z dwiema butelkami piwa.

— I jak tam? Mamy to, czego potrzebujesz? — zapytał Gamoń, a ona spłonęła rumieńcem. Jak miała teraz przy nim wytłumaczyć tej pani, dlaczego odrzuca jej towar? Prędko wybrnęła jednak z sytuacji.

— To ja jednak odkupię.

— Dobrze. Poczekaj, złociutka, zaraz będę — i prędko wyszła drzwiami, które prowadziły prosto do jej mieszkania. Na ladzie jednak została paczka podpasek, których Monika nie chciała. Dziewczyna wstydziła się, że ten obcy facet teraz wie, że spodziewa się tych dni. Ale on nie powiedział ani słowa, tylko postawił dwie butelki na ladzie i włożył ręce do kieszeni. Jakby tego było mało, zaczął gwizdać. Był zakłopotany równie mocno, co ona. Tylko czym? Kilka razy przyłapała go na tym, jak patrzy na jej piersi i usta. Dobrze to znała. Ale ani kroku w przód ku niej nie zrobił. Stał dwa metry od niej. W pewnym momencie znów przekręcił sobie czapkę z daszkiem na bok. Miała mu właśnie wytłumaczyć, dlaczego wygląda to idiotycznie, gdy powróciła pani Małgosia.

— Proszę, złociutka — podała jej zapakowane w reklamówkę podpaski. Zajrzała do środka, żeby przekonać się, ile ich tam jest. Były dokładnie dwie paczki, grubych i długich podpasek.

— Dziękuję, ile się należy?

— A nic — machnęła ręką. — Ja już nie mam, a zostały mi jeszcze po ostatnim… — ugryzła się w język. Zrozumiały się bez słów.

— To ja jeszcze wezmę te batoniki i gumę do żucia — wymyśliła na poczekaniu, żeby jednak dać zarobić swojej dobrodziejce.

Pani Małgosia podliczyła towar na kalkulatorze i zapisała wszystko na kartce. Monika zapłaciła i przyszła kolej na Tadzika.

— Co to, kawaler? — żartowała sąsiadka. — W końcu sobie znalazłeś dziewczynę jak się patrzy!

Monika w pierwszym momencie nie zrozumiała, że chodzi o nią. Tadek podrapał się po głowie zakłopotany.

— Eee… — nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

— Dziesięć złotych — powiedziała ekspedientka i puściła do niego oczko. Zapłacił jej. — Ale dziewczynę to lepiej weź kiedy na lody, a nie na piwo, bo to raczej chłopski napój — wyraziła jasno swoje zdanie.

Monika popatrzyła na Gamonia i na sprzedawczynię. Dlaczego pomyślała sobie, że ten mechanik jest jej facetem?!

— Weź panience reklamówkę! A nie żeby sama niosła! — Pokiwała na niego głową. — Ej, z tymi kawalerami dzisiaj. Obyś go złociutka naprostowała, bo to jakieś takie niedorobione!

Monice kompletnie odebrało mowę. Tadzio wziął od niej reklamówkę, wsadził piwa pod pachę i wyparzył ze sklepiku jakby go kto gonił.

— To nie jest mój chłopak — sprostowała Monika.

— Nie? Oj, jaka szkoda. Bo to taki fajny chłopak jest. Robotny, ojcem się opiekuje, co to bez nóg na wózku siedzi. Matki już nie ma, braci i sióstr też nie ma. Tylko tego ojca ma i wujka dalekiego, co u niego robi — opowiadała, a Monice dziwnie przez ucho do serca wpadały te informacje. — Żeby tak jaką dziewczynę miał, co by pomogła. Ech! Ale tu to są same kawalery, a panny wolą takich nie stąd. No nic! Uciekam do gołąbków, bo mnie mój zaraz ochrzani, że nie robię, a on strasznie lubi! Tu co drugi za gołąbki by się pokroić dał! He, he!

— Dziękuję, do widzenia! — powiedziała Monika i odwróciła się ku drzwiom. Kiedy wyszła na zewnątrz i skierowała się ku drodze, zobaczyła stojącego na asfalcie Gamonia. Właśnie pił piwo. Wessał się w nie, jakby od dawna niczego nie pił. Przystanęła na moment i zawiesiła oko na jego bicepsie. Potem przypomniała sobie to, czego się o nim dowiedziała. W jej sercu zrodził się podziw dla tego niezbyt udanego kawalera. Sam zajmował się domem, chorym ojcem i jeszcze pracował. Dlaczego żadna z tutejszych panienek nie chciała z nim być? Potrzebował pomocy.

Podeszła do niego i rzekła:

— Dziękuję, gdyby nie ty…

— Daj spokój, trzeba sąsiadom pomagać. — Uśmiechnął się i zaczęli razem iść w stronę swoich domów.

— Jak mogę ci się odwdzięczyć?

— Nie trzeba!

— Lubisz gołąbki?

— Dlaczego pytasz? — popatrzył na nią zdumiony.

— Bo ponoć wszyscy faceci tutaj daliby się pokroić za gołąbki — zaśmiała się.

— A no, lubię. Tylko nie mam czasu i cierpliwości. Ojciec lubi, ale on sobie nie radzi beze mnie, to sam nie zrobi.

— W takim razie wiszę ci gołąbki!

Gamoń zaśmiał się serdecznie, choć głupkowato. W ogóle jakiś taki cały był „niedorobiony”. Tylko ta jego historia tak jej w sercu utkwiła, że sympatią do niego zapałała. Nie wiedziała tylko, jak się nazywał, bo zapomniała.

— Wiesz, głupio mi tak teraz o to pytać… — zagadnęła, kiedy stali już przy furtce do jej posesji — ale zapomniałam, jak masz na imię.

— Tadek! Ale mówią na mnie Gamoń, bo takie mam nazwisko.

— Czyli Tadeusz — poprawiła go.

— No.

— Będę ci mówić po imieniu, bo to tak nieładnie, żeby…

— Spoko, ja się nie obrażam na Prosiaczki, że tak do mnie mówią. Wiem, że to z żartów tak…

— Każdy zasługuje na szacunek — odparła i pomyślała: Nawet jeśli jest tylko mechanikiem i ma na nazwisko Gamoń.

Zapanowała między nimi chwilowa cisza, potem Tadzio rzekł:

— Jakby co, to dzwoń albo wpadaj. Jestem do usług! — Ukłonił się, zdjąwszy czapkę na moment. Znów miał ją założoną daszkiem w bok. Miała ochotę zwrócić mu uwagę, ale ostatecznie olała to. Niech sobie nosi jak chce, jest wolnym człowiekiem.

— Dziękuję, mam nadzieję, że dam sobie radę sama — odparła. — Cześć! — Odwróciła się i zaczęła iść w stronę drzwi. Obejrzała się za siebie i dostrzegła wzrok, który ten trzydziestolatek ku niej kierował. Jak to facet, zawsze patrzy się na tyłek! Ale kiedy ich oczy spotkały się na chwilę dłużej, dostrzegła w nich coś więcej niż pożądanie. Jego spojrzenie było miękkie, jakby rozmarzone. To było całkiem inne spojrzenie, jeszcze żaden facet tak na nią nie patrzył. Ale to nie mogło być możliwe, żeby się w niej zakochał – przecież dopiero co się poznali. Pomachała mu, zanim zamknęła drzwi. Odmachał i z uśmiechem na twarzy odwrócił się stronę drogi. Wyjrzała na niego przez szybę w drzwiach. Dopiero kiedy przeszedł przez drogę i znikł jej z pola widzenia, odwróciła się i poszła na górę.

— A zatem muszę nauczyć się gotować gołąbki! — powiedziała ochoczo. Chciała jakoś odwdzięczyć się Tadziowi, zwłaszcza, że jego historia siadła jej mocno na sercu. — Tylko że ja nie umiem gotować!

5. Pierwsze niedoróbki trzeba szybko naprawić

Jak z nieba spadł mu ten telefon od niej! Po pracy zjadł z ojcem wczorajszą zupę, kupioną zresztą w sklepie, w Kłopotach Górnych, i poszedł do swojego małego autka. Uwielbiał swojego garbusika w kolorze żółtym! Cała okolica zazdrościła mu tej zabytkowej perełki, która świeciła się jak psu… oczy w słoneczny, upalny dzionek. Tatko sobie uciął popołudniową drzemkę, więc Tadzio postanowił skorzystać z okazji i nacieszyć się swoim cackiem. A nuż uda mi się ją zobaczyć! — pomyślał o swojej wymarzonej Samancie. Wprost nie mógł uwierzyć, że taki cud wyrósł mu za drogą i mieszka kilka metrów od niego! To nie mógł być przypadek, to musiało być przeznaczenie! Rozanielony wsiadł do swojej bryki, zaparkowanej na trawniku przed werandą, i wyjechał nią przed dom. Ustawił samochód tak, aby w lusterku wstecznym widzieć dom Moniki i jej furtkę. Wziął nawet z sobą małą lornetkę, aby móc podejrzeć ukochaną w oknach. Nie miał zamiaru jej podglądać ciągle, chciał tylko sprawdzić, czy nie śni! Takie szczęście na wyciągnięcie ręki!

— No dobra, ale ona ma faceta — burknął pod nosem, niezadowolony. Pomyślał sobie, że to pewnie jeden z tych „zagramanicznych”, któremu kijem do nosa nie sposób dosięgnąć.

Włączył cicho muzykę w radyjku i odwrócił się, aby przez ramię zerknąć do okien domu za drogą.

— Kuuu-piłek lornetkę, by pooo-dglądać Bernadetkę, a-le w oknach żaluzje mo… zasłonięte…16 — zaśpiewał sobie słowa znanego hitu sprzed lat. Nobla temu, kto wymyślił ten tekst, tak adekwatny do tak życiowej sytuacji, w której znalazł się Tadeusz Gamoń. Ale chłopak w tej chwili był wdzięczny jedynie architektowi, który żaluzji nie umieścił w oknach domu! W ogólnie mało było tam firanek, a jak już to jakieś dziwnie krótkie! Domyślił się, że to taka nowoczesna moda, żeby móc ludzi z domów podczas zimowej pandemii podglądać, zamiast tylko w pudło z obrazkami się gapić. W oknie na piętrze zobaczył swoją blond piękność, ubraną w białą, zwiewną sukienkę w duże wzory kwiatów.

— Jest mój Anioł! — ucieszył się i zatarł ręce. Potem położył lornetkę na siedzeniu, pochylił do tyłu oparcie fotela i splótł ręce na piersi, żeby się zdrzemnąć. Jakby tego było mało, zsunął sobie na oczy czapkę z daszkiem, z którą nie rozstawał się w upalne dni. Wyłączył jeszcze muzykę, która stała się trochę zbyt krzykliwa i zamknął oczy…

Z drzemki wyrwał go dźwięk telefonu. Najpierw się zdenerwował, ale zaledwie na tyle, na ile potrafi to zrobić facet z lekka flegmatyczny. Odetchnął i odebrał, aby nie pożałować tej decyzji. To jego Monisia właśnie do niego dzwoniła! Bez wahania wyszedł z auta i pognał, aby jej pomóc odnaleźć sklep. Wszyscy nowi mieli z tym problem, a już najwięcej wypoczywający w domkach nad wodą wczasowicze…

Myślał, że będą rozmawiać po drodze, ale jemu nagle języka w gębie zabrało. Jakaś taka trema go wzięła, jak dowiedział się, że dziewczyna ma chłopaka. Musiał blado wypadać na jego tle. Pewnie był po studiach, a nie po technikum mechanicznym, tak jak on. Dziewczyna pewnie też uczona, wyglądała na bardzo mądrą, być może nawet znacznie mądrzejszą niż Tadzio. Jakoś tak nie wiedział, co ma zagadać, więc zaprowadził ją do sklepu, a potem skupił się już tylko na obserwacji. Miała do załatwienia jakieś swoje babskie sprawy, więc oddalił się do lodówki z piwem, żeby od tak, dla niepoznaki co kupić. Podszedł z butelkami do lady i pojął o co chodzi. Podpaski.

Laska była skrępowana, on nic nie mówił tylko grzecznie czekał. Ale jak Małgośka ze sklepu zaczęła paplać te głupoty na jego temat, to mu się tak wstyd zrobiło, że dał nogę. Zaraz się zajął piciem piwa, żeby odwagi całkiem nie stracić przy Samancie. Jak się potem okazało, dziewczyna całkiem ok, nie komentowała gadania Małgośki Palczakowej, tylko obiecała mu gołąbki, które uwielbiał! Do tego stopnia zaskarbiła sobie jego wdzięczność, że ciężko było mu się z nią rozstać po tym krótkim spacerze. I jeszcze mu tak fajnie pomachała na do widzenia.

Teraz dopiero zaczął czuć tak naprawdę to, że jest zakochany. Nagle miłość czysto platoniczna nabrała wyraźnych kształtów kobiecej sylwetki. Miał przed sobą żywą istotę, a nie gazetę, i ta trójwymiarowa, seksowna kobitka podobała się mu znacznie bardziej niż ta z okładki gazety. Pachniała tak pięknie, i tak fajnie się uśmiechała do niego, i była miła.

— Zakochałem się na zabój! — powiedział, kiedy wsiadł znów do samochodu. Tak się do niej spieszył, że dopiero teraz zorientował się, że zostawił swojego garbusika z otwartymi szeroko drzwiami, w dodatku z otwartym schowkiem, gdzie spoczywały jego dokumenty.

— Jasny pieron! A jakby tak złodziej przyszedł?! Musisz się Tadzio pilnować! — łajał zabawnie samego siebie. Ale to zdenerwowanie szybko przeszło znów w zachwyty nad urodą panny Moniki Sokołowskiej. Nie musiała mu przypominać swojego imienia i nazwiska. Tak jak on jej. Troszkę go to zabolało, że nie zapamiętała tego za pierwszym razem, gdy się jej przedstawił, ale zaraz potem jej wybaczył z całego serca. Znalazł na liście połączeń jej numer i podpisał go tak, żeby tylko on wiedział, kim była właścicielka numeru:

— S—A—M—A—N—T—H—A — przeliterował, wpisując do książki jej imię. Nie myślał wtedy o konsekwencjach, jakie mogło pociągnąć za sobą wpisanie tego imienia do listy swoich bliskich kontaktów. Bowiem Gamoń bardzo pragnął, żeby dziewczyna stała się jedną z najbliższych mu osób. Potem przypomniał sobie o jej chłopaku.

— Pomarzyć ludzka rzecz — westchnął i uśmiechnął się. Założył za głowę ręce i zaczął nucić piosenkę o Bernadetce.

Ojciec Tadzika miał na imię Jan. Ten sześćdziesięcioletni inwalida, jako dwudziestolatek zakochał się w Marysi, swojej nieżyjącej już żonie. Pobrali się młodo, ale Marysia długo nie mogła zajść w ciążę. Kiedy pojawił się Tadeusz, oboje uznali to za cud dany im z Nieba, zwłaszcza, że pani Gamoniowa zaszła w ciążę po odwiedzeniu pewnego sanktuarium słynącego z cudów. Tadeusz miał osiemnaście lat, kiedy mama zachorowała na raka i umarła. Trudne to było wydarzenie dla jednego i drugiego. Przez pewien czas matkowała im siostra ojca, ale ona przecież miała swoje życie, więc nie mogła pozostać z nimi na stałe. Po roku odwiedzania osieroconych krewnych zdecydowała, że radzą sobie na tyle, że nie musi ich tak często odwiedzać. Jan załamał się po śmierci żony na długie lata. To Tadeusz musiał brać się z życiem za bary. Jak tylko skończył szkołę, prędko dostał pracę u dalekiego krewnego w warsztacie samochodowym. Gamoń senior zachorował na cukrzycę i chirurg musiał obciąć mu nogi. Od pięciu lat uczył się życia po raz kolejny. Gdyby nie syn — na którego patrzył z podziwem, że się mu taka latorośl udała chociaż jedna — nie poradziłby sobie sam.

— Ożeń że się, synuś — powtarzał mu wielokrotnie, ale chłopaka jakby nic nie brało. Trapił się tatko, że chłopak może inne upodobania ma – nie gustuje w kobietach. Ale kilka razy znalazł schowaną w łazience gazetę z gołymi laskami, więc ojcu ulżyło. Może i jakie wnuki jeszcze kiedy będą. — cieszył się potajemnie w swoim męskim, stroskanym sercu. Nic mu się w życiu nie udało, tylko żona i syn. Dom po rodzicach się sypał, to go Tadziu po trochu remontował. Kupił sobie chłopina małego garbusika, to nim do miasta do lekarza jeździł i chorego tatę woził. Dobrego miał syna pan Jan Gamoń. Obydwaj nie byli może zbyt piękni, a starszemu już dawno wielka łysina się zrobiła, ale za to obydwaj byli zaradni.

Dom Gamoniów był parterowy z poddaszem. Rzecz jasna górę zajmował Tadzio. Miał tam swoje małe królestwo: duży pokój, który pomieściłby dwie dorosłe osoby i dziecko. Tak sobie Jan myślał, że jakby przyszło co do czego, to będą się mieli młodzi gdzie podziać, bo jemu to na piętro na rękach nie chciałoby się wchodzić. Syn pilnował, żeby ćwiczył ręce, żeby trochę bardziej samodzielny był i nieraz pakowali razem hantelkami. Ale tatko był do ruchu leniwy. Kochał swoje programy o samochodach, książki science-fiction i zimne piwo bezalkoholowe. Nic mu więcej w życiu nie pozostało, jak tylko czekać na wnuka i na swoją kolej w drodze do Nieba. Bo Gamoń senior bardzo pobożnym człowiekiem był i żadnej niedzieli w kościele nie przepuścił. Do samego ołtarza się kazał zawsze synowi podwieźć, żeby bliżej Boga być. A że był niepełnosprawny, to ludzie mu zawsze miejsca ustępowali.