Karolinki z Karolkiem wojowanie - Robert Rynkowski - ebook

Karolinki z Karolkiem wojowanie ebook

Robert Rynkowski

1,0

Opis

Życie Karolinki to codzienna walka ze złośliwymi ubraniami, szczotką do zębów, biegnącym nieubłaganie czasem… Na dodatek bratanek samego Lucyferka, diabełek Karolek, ciągle przekonuje, że dziewczynka nic nie potrafi. Karolinka ma jednak sojuszników: mamę i tatę, a zwłaszcza Karolinkę aniołka. Czy ambitny kusiciel zrealizuje swoje plany? Niech wspólna lektura tych historyjek sprawi przyjemność i dzieciom, i rodzicom. A zdradzę Wam, że Lucyferek bardzo nie lubi, gdy ludzie czytają książki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 85

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Robert M. Rynkowski

Karolinki z Karolkiem wojowanie

IlustratorKrzysztof Kałucki

Projektant okładkiKrzysztof Kałucki

© Robert M. Rynkowski, 2019

© Krzysztof Kałucki, ilustracje, 2019

© Krzysztof Kałucki, projekt okładki, 2019

Życie Karolinki to codzienna walka ze złośliwymi ubraniami, szczotką do zębów, biegnącym nieubłaganie czasem… Na dodatek bratanek samego Lucyferka, diabełek Karolek, ciągle przekonuje, że dziewczynka nic nie potrafi. Karolinka ma jednak sojuszników: mamę i tatę, a zwłaszcza Karolinkę aniołka. Czy ambitny kusiciel zrealizuje swoje plany?

Niech wspólna lektura tych historyjek sprawi przyjemność i dzieciom, i rodzicom. A zdradzę Wam, że Lucyferek bardzo nie lubi, gdy ludzie czytają książki…

ISBN 978-83-8189-379-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

1. Karolinka aniołek dostaje swoją dziewczynkę

Aniołek Karolinka była smutna. Bardzo smutna. I to od wielu już dni. Wszystkie jej koleżanki i wszyscy koledzy mieli już swoje dziewczynki albo swoich chłopców, a tylko ona jedna nie. A przecież nie była najgorsza w klasie i pani nauczycielka bardzo ją lubiła. Gorzej było z dyrektorem, który niby nie miał do czego się przyczepić, ale Karolinka miała wrażenie, że z jakiegoś powodu patrzył na nią nieufnie. Postanowiła, że dzisiaj to zmieni. Pójdzie do dyrektora i dowie się, dlaczego ciągle czeka. Ale w drodze do jego gabinetu spotkała swoją panią.

— Witaj, Karolinko! — Pani jak zwykle powitała ją radośnie. — Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą. — Teraz pani patrzyła z troską.

— No bo nie rozumiem, dlaczego wciąż nie mam swojej dziewczynki. W końcu nie jestem chyba taka beznadziejna… — Karolinka aniołek pewnie by się rozpłakała, gdyby aniołki mogły płakać.

— Właśnie szłam ci powiedzieć, że niedługo to się zmieni. — Pani miała radosny głos, ale Karolinka czuła, że nie jest to tylko radość. — Skoro już się spotkałyśmy, to ci o tym powiem. Wejdź do mnie.

Karolinka się ucieszyła, ale zdawała sobie sprawę, że już nie raz jej to mówiono.

— Widzisz, sprawa się przeciągnęła z różnych powodów, o których długo by opowiadać. — Pani mówiła tak, jak gdyby nie o wszystkim chciała powiedzieć. — Zresztą nie jest to takie istotne. Na szczęście wszystko się wyjaśniło i w końcu będziesz mogła polecieć do swojej dziewczynki. Jak się domyślasz, ma na imię Karolinka, ale jest trochę starsza niż zazwyczaj…

— Jak to? Czy to znaczy, że jest już przy niej diabełek? — Karolinka aniołek była zaniepokojona.

— Na szczęście nie. — Pani miała minę nauczyciela nieco zawiedzionego swoim uczniem. — Jak zapewne pamiętasz, diabełki nie mogą same dowiedzieć się, jak ktoś ma na imię, gdyż to ich po prostu nie obchodzi. Bo dla diabełka nie liczy się człowiek, liczy się tylko on sam… — Pani mimo wszystko chyba postanowiła przypomnieć lekcję.

— Tak, wiem, dla Boga liczy się każdy człowiek i każdego wzywa po imieniu i nawet wszystkie włosy są u niego policzone. — Karolinka miała minę ucznia, który właśnie uświadomił sobie, że wszystko umie. — A gdy diabełek nie wie, jak człowiek ma na imię, nie może go do niczego namówić, bo nie może z nim nawiązać rozmowy?

— Mniej więcej. — Pani odetchnęła z ulgą. — Tyle że trudno to nazwać rozmową, bo diabełek tylko mówi, a nie słucha. Ale tak, każdy człowiek musi mieć imię. I twoja dziewczynka też ma już imię… — Pani zawiesiła głos, by dać Karolince szansę na wyrażenie radości.

— I będę mogła do niej polecieć? — Karolinka zapytała z nadzieją w głosie.

— Tak. Ale powinnam cię jeszcze uprzedzić…

— Hura! — To było ostatnie słowo Karolinki, nim wybiegła z gabinetu, nawet nie zamykając drzwi.

Pani mogła się tylko domyślać, że aniołek już przygotowuje się do drogi. Szałaput, ale właśnie za to ją lubiła. Chociaż teraz nie była już taka pewna, że dobrze zrobiła, przekonując dyrektora, że to powinna być właśnie Karolinka…

2. Spotkanie z Karolinką… i z kimś jeszcze

Tak, u człowieka nawet włosy są policzone, ale u tego chyba niedokładnie. Gdy Karolinka aniołek wyplątywała się z nastroszonej czupryny, była pewna, że w szkole mówili, że niemowlak jest łysy, nawet jeśli ma dwa miesiące. Może to o tym chciała jej przed wylotem powiedzieć pani nauczycielka? „Nie czas jednak na roztrząsanie tego — pomyślała, choć w duchu obiecała sobie, że w końcu posłucha rady dyrektora szkoły i najpierw będzie myślała, a potem robiła — bo trzeba dostać się do ucha dziewczynki”. W tej gęstwinie nie było to jednak łatwe i Karolinka aniołek robiła wszystko, co w jej mocy, by nie obudzić śpiącego dziecka (jak można spać na plecach z rękami zarzuconymi po obu stronach głowy, tego nie mogła zrozumieć). Wtedy kątem oka zobaczyła wchodzących do pokoju kobietę i mężczyznę. Domyśliła się, że to rodzice dziewczynki. Co prawda wiedziała, że nie mogą jej dostrzec, ale i tak wolała nie wychylać się zza ucha, do którego udało jej się w końcu dotrzeć.

— Wiesz, chyba nazwiemy ją Karolina — powiedziała mama dziewczynki.

Karolinka aniołek aż podskoczyła z radości, bo to oznaczało, że będzie już mogła rozmawiać ze swoją dziewczynką. Ale podskoczyła chyba trochę za mocno, bo dziecko otworzyło oczy i miało niezbyt zadowoloną minę. Karolinka aniołek trochę się zaniepokoiła, czy nie wystraszyła swojej dziewczynki, ale niepotrzebnie.

— Kochanie, patrz, ona się uśmiecha! — Karolinka aniołek usłyszała okrzyk radości.

Chyba musi jeszcze dużo się nauczyć o uśmiechach dzieci. Postanowiła, że mimo radości na twarzy malucha naprawi skutki swej nieuwagi.

— Przepraszam — szepnęła do ucha dziewczynki. Dopiero po chwili zorientowała się, że o czymś zapomniała. — Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem twoim aniołem, Karolinko. I też mam na imię Karolinka. Odtąd będę ci podpowiadała, jak być grzeczną, co robić, żeby nikomu nie sprawiać przykrości, no i o miłości trochę ci opowiem…

Może brzmiało to nieco zbyt poważnie jak dla dwumiesięcznego dziecka, ale bardziej dziecięce słowa jakoś nie przychodziły jej do głowy.

— A ja ci powiem, Karolinko, jak się dobrze bawić i co robić, żeby było wesoło. I że nie warto słuchać tej tam anielicy, bo będziesz tylko się nudziła. A tak w ogóle to dlaczego tu jest tak ciasno i niewygodnie…

Karolinka aniołek z pewnym przerażeniem patrzyła, jak przy drugim uchu dziewczynki mości się ktoś bardzo podobny do aniołka, tylko że cały czarny i z ogonem oraz różkami. Dziecku to rozpychanie się wyraźnie się nie podobało, bo wyglądało tak, jakby miało się rozpłakać. Karolinka aniołek musiała coś zrobić.

— Hej, ty czarny, przez komin tu wleciałeś?

Diabełek przestał się mościć i aż zaniemówił z wrażenia. A Karolinka znowu się uśmiechała. Pierwsze starcie było wygrane.

3. Zębowe robaki

Diabełek Karolek nie był zadowolony. Od bardzo dawna nie był zadowolony. Bo aniołek kojarzył mu się z ciapowatym niezgułą ze złożonymi rękami szepczącym ciągle modlitwy. Tymczasem ta Karolinka aniołek okazała się wymagającym przeciwnikiem. Coraz bardziej wymagającym. Nie żeby diabełek Karolek nie miał sukcesów, co to, to nie. Tyle, że wygrywał bitwy — zresztą coraz mniej — a nie wojny. Jak chociażby tę o mycie zębów. Sprawa wydawała się prosta…

— Karolinko, po co będziesz myła te zęby — szeptał codziennie rano i wieczorem do ucha dziewczynki. — Zobacz, jaka to strata czasu, ile ciekawych rzeczy można by było w tym czasie zrobić, jak świetnie można byłoby się bawić. I zobacz, jakie nieprzyjemne jest to mycie: pasta szczypie w język, szczotka kłuje. Zresztą jak raz nie umyjesz, nic się nie stanie…

I Karolinka go słuchała, nie chciała myć zębów, znajdowała tysiące powodów, żeby szczotkować je nie teraz, ale później. Rodzice się denerwowali, ich diabełki się cieszyły, Karolinka siedziała na karnym jeżyku, świat stawał się coraz piękniejszy, prawie tak piękny jak piekiełko, a Karolinka aniołek była coraz smutniejsza. Sprawy szły doskonale… do pewnego momentu. Diabełek Karolek nie mógł sobie darować, że nie zauważył, co się święci (ciekawe, czy daruje mu to wujek Lucyferek i czy go przypadkiem czymś nie prześwięci). Rzecz zaczęła się niewinnie i to za sprawą anioła mamy Karolinki, chociaż chyba i anioł taty, i Karolinka aniołek — jak się teraz wydawało diabełkowi Karolkowi, przede wszystkim Karolinka aniołek — musiały maczać w tym palce.

— Karolinko, chodź umyjemy zęby. — Mama wyglądała jak żołnierz przed bitwą, co do której wyniku nie ma pewności.

— Powiedz, że nie teraz, że się bawisz, że za chwilę… — Diabełek Karolek był na posterunku.

— Mamusiu, bawię się.

Wszystko szło zgodnie z planem diabełka Karolka. Ale wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

— Dobrze, Karolinko, baw się. Ale wiesz, nie będziemy już mogły się całować.

— A dlaczego, mamusiu? — Karolinka była wyraźnie zaciekawiona, a diabełek Karolek tak zaskoczony, że zdążył tylko powiedzieć to, co zwykle.

— Karolinko, teraz się baw, nieważne, co mówi mamusia.

Ale Karolinka słuchała teraz kogoś innego, kto szeptał przy jej drugim uchu.

— Mamusiu, dlaczego? — powtórzyła.

— Bo nie chcę, żeby z twojej buzi do mojej przeszły te wielkie, obrzydliwe, tłuste robale, które siedzą teraz na twoich zębach. — Mama wiedziała aż za dobrze, czego Karolinka najbardziej nie lubi i się boi. — Chodź zobaczę, ile ich tam jest.

Diabełek Karolek jeszcze próbował, ale był bezradny — dziewczynka wciągnęła się w zabawę.

— Jeden, dwa, trzy… O, a tam w kąciku siedzą jeszcze dwa: jeden gruby, a drugi chudy. Chyba akurat jedzą obiad…

— Mamusiu, a mogę cię pocałować?

— Nie, nie, nie chcę twoich robali! — z przerażeniem zawołała mama i zaczęła na niby uciekać.

A Karolinka pobiegła umyć zęby.

4. Wejście Smoka… Korkowego

Diabełek Karolek był zły, ba, był wściekły. Karolinka nie tylko myła zęby, ale robiła to coraz chętniej. A wszystko przez tę Karolinkę aniołka. Na dodatek ta wstrętna anielica robiła wszystko, by z niego, diabełka Karolka, bratanka samego Lucyferka, zrobić… e, zresztą szkoda gadać. A teraz znowu się zaczynało przedstawienie.

— Karolinko, zapraszam do mycia ząbków! Zobaczymy, co tam porabiają twoje zębowe robale — wołał tata Karolinki.

Teraz jednak w jego głosie nie było słychać irytacji. Bo też i nie było do niej powodu.

— Dobrze, tatusiu, już biegnę — radośnie odpowiedziała Karolinka.

I o dziwo, rzeczywiście biegła. Ale dlaczego miałaby nie biec…

— No dobrze, otwieramy buzię… Cóż one tam porabiają? Zobaczmy… — z namysłem powiedział tata i jak co wieczór rozpoczęła się opowieść.

— Dzień dobry, robaczki — powiedziała szczotka. — O, widzę, że nieźle się tu urządziłyście.

— My? — Robaczki były wyraźnie przestraszone. — Nie, nie. Jesteśmy maleńkimi biednymi robaczkami, które siedzą sobie grzecznie w kącikach i…

— Tak? A co tam chowasz za plecami, robaczku? — Szczotka im nie wierzyła.

— Nic takiego. Takie maleńkie krzesełko… — Wielki robak starał się je sobą zasłonić.

— Tak? A z czego ono jest zrobione? — Szczotka była coraz bardziej stanowcza.

— No… ten… no… — Robaczek nie miał ochoty powiedzieć prawdy.

— Mów, bo jak nie, to wysmaruję cię pastą! — Szczotka była naprawdę groźna.

— No dobra już mówię! No więc… no… z Karolinki ząbków…

— Co?! Ja ci zaraz pokażę… — pogroziła szczotka i zaczęła wysmarowywać pastą robaczka.

— Przestań, to piecze! O, jak strasznie piecze! — Robaczek chował się za krzesło.

I wtedy szczotka zobaczyła, że w kącie stoi… stół na dwanaście robaczków, a do tego krzesła, komoda i telewizor.

— A to co znowu? Macie jeszcze i to? Pewnie to też z Karolinki ząbków?

— No pewnie! Zresztą co wielkiego się stało? Zrobiłyśmy taką małą dziureczkę, teraz nakryjemy ją pięknym czarnym dywanem i będzie ślicznie. — Robaczek niczego już nie ukrywał.

— Tak? Żeby Karolinkę bolały zęby i musiała iść do dentysty? Już smaruję to pastą…

— Przestań, bo zniszczysz nasze piękne żółte firanki, które robiłyśmy przez cały dzień!

— To jeszcze i firanki tu macie? — Szczotka nie dowierzała własnym oczom.

— No pewnie, takie są piękne, żółciutkie…

— A Karolinka będzie miała żółty uśmiech? O nie! — Bez dalszych ceregieli szczotka wzięła się do pastowania tego całego majdanu.

— Nasze piękne meble! Nasz piękny telewizor! Nasze piękne czarne dywany! — biadoliły robaczki. — I jaka ta pasta jest piekąca!

— Zaraz przestanie was piec. — Szczotka uśmiechnęła się, ale jakoś tak złowrogo. — Ja już wam mówię: żegnam.

Robaczki odetchnęły i zaczęły wycierać pastę oraz ustawiać poprzewracane meble. Ale nie na wiele to się zdało, bo w tym momencie wszystkie meble, firanki i dywany zostały porwane przez wielkie fale.

— Co się dzieje! Nasze meble! Powódź! — lamentowały robaczki. A po chwili szły już ciemnym i mokrym korytarzem.

— Ojej! Jak tu strasznie! — drżały małe robaczki.

— Może zaraz znajdziemy jakieś ząbki… — pocieszały je starsze.

— Zapewne, zapewne. — Robaczki usłyszały niski chrapliwy głos.

— Kto to? — Robaczkom nie było wesoło.

— Chodźcie, kochaneczki. Tu jest miło i jasno… — Głos wydawał się przyjemniejszy.

— Ale kto nas woła? — pytały robaczki niepewnymi głosami.

— Korkowy Smok! — krzyknęła potężna paszcza z rzędami ostrych zębów.

Robaczki nie uciekały, bo jak zahipnotyzowane wpatrywały się w setki zębów smoka i śniły na jawie o meblach, telewizorach, samochodach, które można by z nich zrobić. Niemal nie zauważyły, że znalazły się w paszczy smoka, a potem w jego brzuchu.

— Dziękuję ci, szczotko. Dziękuję ci, Karolinko.

— O, Korkowy Smok powiedział: dziękuję — wykrzyknęła Karolinka, gdy z odpływu zlewu wydobyło się charakterystyczne bulbnięcie.

— Tak, Karolinko. Korkowy Smok dziękuje ci za kolację — potwierdził tata. — A teraz poczytamy bajkę na dobranoc…

— A diabełek Karolek co robi? — Karolinka była ciekawa.

— Siedzi smutny, bo znowu go nie posłuchałaś i pięknie umyłaś ząbki.

Tata Karolinki nawet się nie domyślał, jak blisko był prawdy.

5. Korkowy Smok zostaje piosenkarzem

Diabełek Karolek był wściekły, miał już po dziurki w nosie, a nawet po końcówki rogów historii o zębowych robakach. Bo było w nich wszystko: i robaczki, i ich mieszkania, i meble, i firanki, i czarne dywany, i robaczki rodzice, którzy chodzili do pracy, i robaczki dzieci, które chodziły do przedszkola, do szkoły, i Bóg wie, gdzie jeszcze… eee, to znaczy nie wiadomo, gdzie jeszcze.

Diabełek Karolek mógł się pocieszać tylko tym, że jeszcze go tam nie było, bo los robaczków był zawsze ten sam: brzuch Korkowego Smoka. Tyle, że ucieszył się za prędko.

Tego dnia córeczka robaczek za żadne skarby świata nie chciała wstać, żeby wybrać się do przedszkola.

— Wstawaj, mój leniuszku, czas do przedszkola — ponaglała mama robaczek.

— Nie chcę iść do przedszkola, tam jest nudno! — marudziła córeczka.

— Dlaczego? Przecież uczycie się robić takie pożyteczne rzeczy — nie ustępowała mama.

— Ciągle uczymy się tylko stukać młoteczkami w zęby dziewczynki, a one są takie twarde, że nic z tego nie wychodzi — szlochała córeczka.

— Ale, dziecino, skąd chcesz mieć piękny dom i meble, i jedzenie, jeśli nie nauczysz się robić dziurek w ząbkach dziewczynki? — Mama próbowała zastosować sprawdzony chwyt.

— Ty mi dasz, mamo — wypaliła córeczka.

Mama już szykowała się do wygłoszenia odpowiedniej mowy umoralniającej, gdy pojawiła się niespodziewana pomoc.

— No, nareszcie doszło — wołał uszczęśliwiony tata robaczek, a córeczka i mama skierowały na niego pytające spojrzenia. — No co tak patrzycie? Nasi kuzyni, japońskie robaczki, przysłali nam najnowszy model japońskiego młoteczka do stukania w zęby!

— I on się nie pokruszy? — pytała córeczka z niedowierzaniem.

— Oczywiście, że nie, przecież to japońska technologia. — Tata robaczek był przekonany o swojej racji.

— Ale, tato, patrz, on jest cały biały! — Córeczka robaczek była przerażona.

I słusznie, bo chociaż ani szczotka, ani pasta nie były japońskie, z łatwością z japońskiego młoteczka zrobiły japońską zupę, która razem z robaczkami powędrowała prosto do brzucha Korkowego Smoka.

— A może wrzucę do domu Korkowego Smoka diabełka Karolka? — Dziewczynka Karolinka miała nowy pomysł.

— Myślę, że Korkowy Smok się ucieszy. — Tacie Karolinki pomysł się spodobał.

— Tak, będzie go niósł za ogon jak smok osła w „Shreku”. — Karolinka już się śmiała. — To już, wrzuciłam diabełka Karolka. Co on teraz robi?

— Udaje, że nie żyje, wcale się nie rusza. Myśli, że Korkowy Smok go ominie.

— A Korkowy Smok co? — Karolinka była coraz bardziej zainteresowana.

— Nie dał się nabrać. Śpiewa diabełkowi Karolkowi basem: „Obudź się, Czarny Alibabo”… — Tata nie mógł skończyć, bo sam zaczął się śmiać z przypadkowego skojarzenia. Ale Karolinka zdawała się nie rozumieć. — Bo wiesz, Czarny Alibaba, a diabełek też jest… — usiłował wytłumaczyć tata.

— Czarny co?! — Karolinka chyba jeszcze nie znała baśni o Alibabie.

— Karolek też nie wie. Teraz zerwał się i krzyczy: „Nie jestem żadną czarną babą!”. — Karolinka ze śmiechu omal nie zakrztusiła się wodą. — A teraz Korkowy Smok śpiewa: „Obudź się, Czarna Marmolado”…