Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Czasami trzeba dać losowi drugą szansę
Gdy odnajdziesz prawdziwą miłość nawet najtrudniejsze przeszkody nie zatrzymają Cię na drodze do szczęścia.
„Jeśli zatęsknię” to wciągająca i przejmująca opowieść o życiu i wszystkich jego barwach.
Kiedy przychodzą trudne zmiany, łatwo zanurzyć się w bezdennej rozpaczy i przestać wierzyć, że nawet najboleśniejsze rany leczy czas. Jednak w największym nieszczęściu można poszukiwać szczęścia. Któregoś dnia wschodzi słońce, wiatr przegania chmury, wraca tęsknota za uczuciami. Wtedy wystarczy pamiętać, że w każdej chwili może pojawić się ktoś, dzięki komu życie nabierze znów sensu. Trzeba tylko wpuścić go do swojego świata.
Powieść Anny Ficner-Ogonowskiej tętni emocjami. Pozwala zrozumieć, że nic nie dzieje się bez przyczyny, daje siłę, by odnaleźć światło, nawet gdy otacza cię największy mrok.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 724
Data ważności licencji: 3/6/2030
– Masz szczęście, że mi otworzyłaś!!! – wrzasnęła Mańka i z hukiem zamknęła drzwi.
– Raczej nie mam szczęścia! – odkrzyknęła, maszerując po schodach na antresolę.
Chciała tylko znów zakopać się w zbarłożonym łóżku i już nigdy z niego nie wyjść. Nigdy! Zanurkowała w satynie. Nie lubiła jej chłodu. Nie lubiła satyny. Wolała przyjemniejszą w dotyku bawełnę. Ale przecież przez ostatnie blisko pięć lat nieważne było, czego ona chciała. Ważne, a raczej najważniejsze były preferencje Artura. Najważniejsze było to, czego on chciał, co lubił, czego pragnął, co akurat sobie ubzdurał, ewentualnie wymarzył. A on uwielbiał satynę.
Szykowała się burza z piorunami. Czuła to. Dokładnie słyszała kroki Mańki. Przyjaciółka wchodziła po drewnianych, nigdy nietrzeszczących schodach.
Nakryła głowę kołdrą. Na nic się to zdało, bo choć oczy miała zamknięte i tak widziała Mańkę, która zatrzymała się właśnie nad puchowym kopcem, niestanowiącym w tych okolicznościach żadnej obrony. Z Mańką się nie walczyło, jej należało się poddać. Z prostej przyczyny – przyjaciółka szła przez życie jak taran i nie zważała na nikogo, a zwłaszcza na tych, którzy chcieli jej tę wędrówkę utrudnić. Lepiej było być Mańki sprzymierzeńcem.
Cisza się skończyła. Już słyszała podniesiony ton głosu przyjaciółki.
– Masz szczęście, że nacisnęłaś w końcu ten pieprzony guzik domofonu, bo gdybyś tego nie zrobiła, jak nic wezwałabym straż pożarną i weszłabym tu przez okno w asyście speca od operowania długim wężem zakończonym sikawką!
Mańka mówiła szybko. W jej głosie można było usłyszeć niewielkie zdenerwowanie. Niewielkie, póki co.
– Wyłaź spod tej kołdry! – Głos przyjaciółki bez problemu przedarłby się przez solidniejszą zaporę.
– Nie! – sprzeciwiła się ciszej, niż zamierzała.
– Posłuchaj! Czekałyśmy na ten wyjazd cały rok. Z wielkim wysiłkiem dograłyśmy, żeby wszystkim wszystko pasowało. Mężom, eksmężom, teściowym, dzieciom, a głównie nam. Dlatego nie pozwolę, żebyś wyrąbała się na ostatniej prostej i z nami nie pojechała. Rozumiesz?!
– Rozumiem, ale…
– Nie ma żadnego ale! Wyłaź z tego barłogu, popatrz na mnie i sama przyznaj, że ten przybłędowiec Artur znów jest powodem twojej podróży na dno rozpaczy! – wrzasnęła Mańka, po czym szepnęła jakby tylko do siebie: – Przecież powinnam się już do tego przyzwyczaić. Nieprawdaż?!
Ostatnie słowo wymówiła znów podniesionym głosem.
– Dałabym wszystko, żebyś nie miała racji, ale niestety jak zwykle ją masz – odparła w miarę normalnym głosem, który zadziwił ją samą.
– W takim razie wyłaź spod warstwy ochronnej i mów, co się stało tym razem!
Mańka ewidentnie traciła cierpliwość. W traceniu cierpliwości nie miała sobie równych, zatem lepiej, by czym prędzej posłuchała przyjaciółki. Delikatnie uchyliła kołdrę.
– Powiedziałam „wyłaź!”, a nie udawaj łóżkowego zwiadowcę!
Mańka nie czekała na jej reakcję. Przystąpiła do ataku. Szarpnęła granatową satynę tak mocno, że kołdra wylądowała na podłodze obok szerokiego łóżka o zimnej białej i fikuśnie powyginanej ramie.
– Jak można takie długie nogi aż tak pozawijać?!
We wzroku Mańki dostrzegła uznanie. Patrzyły na siebie w milczeniu, które oczywiście zwyczajowo miało za moment minąć za sprawą Mańki.
– Ktoś ci umarł, że aż tak się zryczałaś?!
W odpowiedzi kiwnęła tylko głową.
– Kto?!
W głosie przyjaciółki słychać było lekką niepewność.
– Miłość – odpowiedziała natychmiast i znów zaniosła się płaczem.
Do tej pory starała się powstrzymać przy Mańce spazmatyczne ataki płaczu, żeby nie dostać od razu po łbie za histeryzowanie.
– Chyba żartujesz?! – Głos Mańki był kpiący. – Przecież ta twoja tak zwana miłość była trupem od samego początku.
– Nie mów tak – poprosiła, żałując, że nie może schować się nie pod kołdrą, ale gdzieś w okolicy jądra Ziemi.
– Przecież nie pierwszy raz ci to mówię! – Mańka wyrzucała z siebie słowa tak szybko, że chyba zupełnie się nad nimi nie zastanawiała. – Mówię ci to od lat! A ty od lat masz te słowa w tyle. I zobacz jak na tym wyszłaś?! Przyjrzyj się sobie! Atrakcyjna! Z zajebistycznymi nogami! Z pozycją, z tytułem naukowym, z kasą, z tym wypasionym apartamentem i z czterdziestką na karku, bez męża, bez dzieci, bez w miarę normalnego chłopa! Mówiłam ci już dawno, że tak skończysz! Dokładnie tak! I co?! Szlag by to trafił, że się niestety nie pomyliłam! Sir Artur był zawsze ważniejszy od wszystkich i wszystkiego! Co tym razem?! Może ktoś z rodziny jego żony umarł? A może okres jej się spóźnia? Albo przedłuża? A może nie chce być sama? Czy może muszka owocówka przykleiła się do rogówki ich spaniela?!
Mańka była bezlitosna. Jak zwykle. Identycznie od lat. Zawsze, kiedy chodziło o Artura.
– Zostawił mnie – z niewyobrażalnym wprost bólem przyznała się do swojej największej życiowej porażki.
– Alleluja! – Mańka zawołała w niebo, a raczej w sufit. – Tylko ja się pytam: dlaczego tak późno?! Ale co tam! Lepiej późno niż później albo, nie daj Boże, wcale! Nareszcie! To co tak leżysz?! Wstawaj! Pakuj się! I lecimy do Dubrownika, jak to zaplanowałyśmy! Poznasz tam jakiegoś płodnego Chorwata i jak szybko cyknie ci maluszka, to wyrobisz się z porodem przed czterdziestymi pierwszymi urodzinami! Wstydu nie będzie, bo prawdziwe gwiazdy wcześniej nie zostają matkami. No już! Ruszaj się!
Patrzyła na Mańkę i było jej niedobrze. Gdyby miała coś w żołądku, to dokładnie w tej chwili oddałaby jego zawartość.
– Boże! Jak ty niczego nie rozumiesz… – zamiast zwymiotować, szepnęła.
– I tak jestem lepsza od ciebie! Nie rozumiem cię tylko w tej chwili! A ty nie rozumiałaś mnie za każdym razem, jak tłukłam ci do tego zakutego łba, że to się dla ciebie źle skończy. Przypomnij sobie, ile razy porównywałam cię do tej pindy, która zabrała ojca moim dziewczynkom! Mało razy?! I co? Na nic się zdały te porównania! Ty przecież wiedziałaś lepiej! Daję sobie głowę uciąć, że nieraz miałaś na swej kozetce baby, których mężowie bzykali wszystko, co się rusza, tylko nie swoją żonę! A żonce kneblowali usta, dając tyle kasy, żeby wystarczyło na wszystkie zachcianki. A twoi rodzice?
– Przestań! – poprosiła. Miała ochotę spoliczkować samą siebie za własną głupotę. Za naiwność. Mańka miała świętą rację. Nie tylko w tej chwili, ale również przez wszystkie lata, kiedy suszyła jej głowę za zadawanie się z Arturem.
– Nie przestanę! Nie tym razem! – warknęła przyjaciółka. – Tym razem poczekam, aż się sama zeskrobiesz z tego wyra, umyjesz i spakujesz! I osobiście przypilnuję, żebyś w Dubrowniku postawiła nam wszystkim kolejkę z okazji odzyskania wolności i powrotu do władz umysłowych. Żałuję tylko, że to sir Artur skończył z tobą. Gdyby było odwrotnie, mielibyśmy jeszcze większy powód do świętowania, a przede wszystkim składalibyśmy ci szczere gratulacje. A tak to mamy właśnie taką sytuację, że buczysz, kiedy powinnaś się cieszyć i pakować. A ja tracę czas, zamiast wracać do domu i tłumaczyć mojej eksteściowej, co ma robić, żeby nie zwariowała z moimi córkami i przede wszystkim żeby nie dopuszczała do głosu mojego eksmęża a swojego syna, bo jak pozwoli mu rządzić, to katastrofa murowana.
– To idź do domu. Nie musisz mnie pilnować – poprosiła niemrawo.
– Oooo! Co to, to nie!
Niestety, Mańka już miała w głowie ułożony plan tego paskudnego dnia.
– Natychmiast wstajesz! Pakujesz się! Idziesz się wykąpać! Robisz makijaż, żeby zakryć efekt zombie, i jedziesz z manelami do mnie. Przed siedemnastą przyjedzie po nas albo taksówka, albo Paździoch. Jeszcze nie wiem. I nie gap się na mnie, tylko ruchy! Nie mogę cię pilnować! Muszę zrobić zakupy na cały tydzień!
– Błagam… – jęknęła prosząco.
– Wstajesz!!!
Mańka była bezlitosna. Nie zamierzała odpuścić.
– Spakujesz się sama czy może mam wpaść do twojego niemieckiego ładu w garderobie i zrobić w niej swój porządek? Dopiero wtedy będziesz miała powód do prawdziwej depresji!!!
Mańka nawet dziś kpiła z jej skłonności do przesadnego pedantyzmu i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, już odwracała się na pięcie, żeby swe słowa zamienić w czyn.
– Błagam, nie… – Z rozpaczą wpadła jeszcze głębiej w poduszkę.
Nie chciała nigdzie jechać. Nie chciała się pakować. Ani oddychać. Ani żyć. Miała gdzieś wakacje, choć czekała na nie cały rok. Dziś miała gdzieś wszystko.
Nie potrafiła wymazać z pamięci beznamiętnego wzroku Artura, który wczoraj, zamiast się z nią kochać jak w prawie każdy piątek, zakomunikował, że to już koniec. Definitywny. Jego żona była w ciąży. Wymarzonej i długo wyczekiwanej. „Przecież to rozumiesz. Wiem, że to zrozumiesz…” Takie słowa usłyszała od kochanka, który w ciszy zamknął za sobą drzwi. Została sama. Ze swą miłością i naiwnością. Z żałobą po facecie, dla którego zrezygnowała z normalnego życia. Takiego, w którym po zakochaniu i pierwszych namiętnych szaleństwach przychodzi zwykle czas na ślub, dzieci. Na codzienność – wykańczającą i pokrzepiającą jednocześnie. Dodającą wiary w to, że wszystko jest tak, jak powinno być.
Miała czterdzieści lat i świadomość, że o jej życiu nie da się tego powiedzieć. Niestety, dopiero teraz, w dodatku powoli, zaczynało do niej docierać, że przez Artura zmarnowała czas, wiele cennego czasu, który powinna była poświęcić na normalne życie.
Słyszała, jak Mańka schodzi ze schodów i mamrocze coś pod nosem. Po czym rozległo się otwieranie drzwi garderoby i słowa: „O Boże! Tu jak zwykle porządniej niż w sali operacyjnej szpitala dla bogaczy!”.
Po kilku sekundach rozległ się krzyk.
– Ja cież pierdzielę!!! Gdzie ty masz jakąś walizkę w tym sklepie z ciuchami?!
Mańka nie zamierzała się poddać. Nigdy nie odpuszczała. Wiedzieli o tym wszyscy. Z nią się nie dyskutowało. Mańki należało słuchać.
Właśnie nadszedł moment, w którym zaczynała żałować, że nie posłuchała przyjaciółki, gdy po pierwszym seksie z Arturem usłyszała: „Będziesz tego żałować. Zobaczysz! Ja wolałabym przywdziać zakonny habit, niż bzykać się z żonatym facetem. Zapraszam na wycieczkę do rozumu! Jedź do własnej głowy i nie spotykaj się z nim już nigdy więcej. Kup sobie wibrator, a w międzyczasie szukaj kawalerów. I niech ich będzie nawet cała armia, nawet jednocześnie, ale żonatych nie tykaj. Żonaty facet ma być dla ciebie jak aseksualna ameba. Jeśli mnie nie posłuchasz, to źle skończysz! Nie chcę, żeby moja najlepsza przyjaciółka była jak te wszystkie pindy uganiające się kiedyś za moim mężem. Anka, proszę cię, nie bądź taka. Słyszysz?!”.
Zwykle słuchała rad Mańki. Ale wtedy było już za późno. Wystarczyła jedna noc, żeby Artur zawładnął jej duszą i ciałem. Zwariowała dla niego. Po prostu oszalała. Odebrało jej rozum, do którego apelowała Mańka. Był mężczyzną, którego boleśnie pragnęła. Nie przeszkadzała jej obrączka na jego palcu. Wiedziała o niej od samego początku. Niczego nie ukrywał. Poznali się na terapii. Pojawił się na niej, ponieważ żona źle znosiła jego pracoholizm. I wtedy to się stało… Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Poddała się tej miłości, łamiąc wszystkie zasady. Osobiste i zawodowe. To, co czuła do Artura, było mocniejsze od wszystkiego. Od rozsądku, którego jej nigdy nie brakowało. Od drastycznych słów, którymi raczyła ją Mańka. W końcu od sympatii do Norberta, stającego na głowie, żeby to akurat jego wybrała i pokochała.
Nie udało się. Wszystko spaprała. Teraz już to wiedziała. Nie udało jej się życie. Mańki nie posłuchała. Norberta skrzywdziła. Żonę Artura krzywdziła przez kilka lat. Siebie też. W końcu nastąpił kres tego od początku chorego układu. Artur miał mieć dziecko. Musiała się z nim pożegnać. Dopiero teraz zaczynała żałować ostatnich lat, podczas których zawodowo osiągnęła wiele, ale osobiście? Chyba nawet cofnęła się w rozwoju. Nie miała nic. Dobrze, że była przy niej Mańka. Nieważne, że teraz buszowała w jej garderobie, w nosie mając porządek. Wciąż słyszała nerwowe trzaskanie szufladami.
– Gdzie walizka?! Słyszysz, o co pytam?!
– Po prawej stronie na górze! – odkrzyknęła, wiedząc, że opór jest daremny.
– Którą chcesz? Zieloną czy granatową?
– Obojętnie.
Usiadła na łóżku. Nie miała wyjścia. Musiała wstać. I udawać, że otrzepuje się z przeszłości. Trwać przy życiu, trzymając się terapeutycznych kruczków. Żyć z pamięcią o Arturze. Miała w końcu, co chciała, jak mawiała Mańka.
– Biorę zieloną, żeby było optymistycznie. A kto wie? Może naprawdę poznasz jakiegoś fajnego Chorwata?
– Nie chcę nikogo poznawać – stęknęła żałośnie.
Wstała z łóżka. Bardzo bolała ją głowa. Nie chciała narażać się na kolejne głośne występy Mańki. Zerknęła w dół przez balustradę antresoli. Stęknęła kolejny raz, chociaż zobaczyła dokładnie to, czego się obawiała i spodziewała. Przed drzwiami prowadzącymi do garderoby leżała rozdziawiona walizka, a Mańka wrzucała do niej ciuchy, nie bacząc na to, że przed tym rzutem większość z nich poskładana była w kostkę.
Spotkały się wzrokiem.
– Ani słowa! Idziesz się kąpać! Znaj moje dobre serce, masz na to aż piętnaście minut. Żebyś ty w głowie miała tak poukładane jak na tych półkach! – Mańka prychała z niezadowoleniem.
– Znam takich, którzy uważają, że jestem bardzo mądra – odgryzła się, musiała w końcu zacząć się bronić.
– Wyobraź sobie, że ja w sumie też tak uważam – przyznała Mańka z szelmowskim uśmieszkiem.
– To po co ta durna gadka? – zapytała, schodząc ze schodów i nie patrząc na przyjaciółkę.
– Z radości! – odparowała Mańka.
– Z radości? – nie zrozumiała.
– No, że ten ciul zniknie w końcu raz na zawsze z twojego życia.
– Jeśli nie chcesz, żebym znów wróciła na górę, to bądź tak miła i się zamknij – zagroziła słabym głosem.
Nie miała na nic siły. Nawet na kąpiel, nawet na to, żeby stanąć pod strumieniem przyjemnie ciepłej wody. Tęskniła za Arturem. Tęskniła, choć nie chciała. Za jego dotykiem. Za nocami z nim, które prawie nigdy nie kończyły się wspólnymi porankami. Tęskniła, chociaż jego wczorajsze słowa dudniły w jej głowie niczym hałas nadjeżdżającego pociągu.
– Zamykam się, ale nie możesz zabronić mi cieszyć się z takiego obrotu sprawy. Już dziś wieczorem zamierzam upić się z tego powodu. Zresztą ty też to zrobisz, nie martw się. Zapijemy twoje smuteczki na katamaranie. Zobaczysz, od razu spojrzysz na wszystko inaczej. Już w strefie bezcłowej kupię ci coś ciemnego i słodkiego, doleję do tego jeszcze większych delicji, łykniesz sobie raz, drugi i świat wyda się znowu piękny. Gwarantuję ci, że…
Więcej słów rozradowanej Mańki nie usłyszała, bo odkręciła kran z ciepłą wodą. Stała pod prysznicem. Trzęsły jej się nogi. Gorące strumienie lecące z góry piekły najpierw głowę, a później dobierały się do każdego najmniejszego skrawka skóry, którego już nigdy miał nie dotknąć Artur. Znów płakała. Przy wtórze relaksacyjnego strumienia i monologu Mańki, która nie przeszkadzała sobie i wylewała z siebie potoki słów.
Mańka uwielbiała mówić. Nawet wtedy gdy nie utrzymywała kontaktu wzrokowego ze słuchaczem. Mówienie sprawiało jej tak niewymowną przyjemność, że spokojnie mogłaby pracować w radiu. Natomiast ubierała się i stroiła tak, jakby codziennie występowała w telewizji. Mańka była bardzo kobieca, niewysoka, zawsze dobrze ubrana, jeszcze lepiej umalowana i wyfryzowana. Była puszysta, ale tak apetyczna, że na męskie spojrzenia w jej towarzystwie inne kobiety nie miały szans.
Stała pod prysznicem bez ruchu i choć miała zamknięte i zapłakane oczy, to zobaczyła uśmiech Mańki i usłyszała jej dawno wypowiedziane słowa: „Anka, ty się, nie daj Boże, nie ustawiaj obok mnie do zdjęć, bo wyglądam przy tobie jak kajzerka przy bagietce!”.
Sięgnęła po mydło i zrozumiała, że teraz musi zmienić w swoim życiu wszystko. Nawet mydło, którego zapach kojarzył jej się z Arturem. Nie zdążyła przypomnieć sobie choćby jednej z wielu ich wspólnych kąpieli, ponieważ drzwi łazienki otworzyły się z impetem.
– Jesteś spakowana! – poinformowała ją Mańka. – Kończ już! Musimy wychodzić! Zmieniłam zdanie, jedziesz ze mną! O Boże, jakie ty masz zajebistyczne te nogi. Piękniejsze od całej reszty. Panie! – Mańka lubiła wznosić oczy do nieba. – Dlaczego Anka ma takie długie nogi, a ja takie krótkie? Ja się nie awanturuję, ja tylko pytam.
– Możesz zamknąć drzwi? – poprosiła, zasłaniając intymne fragmenty swego ciała przed pląsającym we wszystkie strony wzrokiem przyjaciółki.
– Dla ciebie wszystko! – odrzekła Mańka i wyszła z łazienki, niestety, nie domykając za sobą drzwi, by słyszalne było, co miała jeszcze do powiedzenia Panu. – O Boże! Jak to dobrze wymyśliłeś, że i tak w ważnych momentach życia te nogi na bok idą…
Gdyby nie to, że wciąż tkwiła na skraju rozpaczy, pewnie na dźwięk ostatnich słów Mańki zaniosłaby się śmiechem. Nie tym razem. Nie była w nastroju, choć Mańka robiła wszystko, by ją rozbawić. Jak to Mańka. Specjalistka od stawiania do pionu, rozśmieszania, rządzenia i tym podobnych. Mańka – ministra dobrych nastrojów.
Siedziała w salonie domu Mańki i nie mogła uwierzyć, że wszystko toczyło się normalnie, skoro jeszcze dzisiejszego poranka była przekonana, że jej osobiste życie zatrzymało się raz na zawsze. Obserwowała Mańkę, nie mogąc się nadziwić, z jaką mnogością spraw przyjaciółka potrafiła sobie radzić, w dodatku w zastraszającym tempie i w warunkach sporych ograniczeń czasowych.
Przy drzwiach stała jej zielona walizka. Zapakowana szybko i byle jak, ale to już nie było ważne. Mańka właśnie ustawiała obok swoją, oczywiście dwa razy większą. Mańka uwielbiała ciuchy, buty, torebki, biżuterię i wszystko, co sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej kobieco.
– Dziewczyny!!! – Mańka wrzasnęła tak głośno, że szyby w oknach się zatrzęsły.
Mańka nie tylko była kobieca. Była też hałaśliwa. Bardzo chaotyczna. Jednak pozorny chaos, który wokół siebie tworzyła, był metodyczny, zatem prowadził do życiowego postępu. Tak jak na przykład w tej chwili. Jeden okrzyk Mańki wystarczył, by z różnych części rozległego parterowego domu wypełzły dzieci, a nawet teściowa, zwana przez wszystkich członków rodziny Bunią.
– Czyli!!!
Mańka podniosła obie dłonie obciążone jak co dzień długimi, zawsze czerwonymi paznokciami i złotymi pierścionkami o okazałych rozmiarach. Po jednym na każdej dłoni.
– Słuchać mnie teraz uważnie! Zasada pierwsza! Słowa Buni są święte. Żadna z was z nimi nie dyskutuje. Ty, Pola, też nie! – Mańka wbiła wzrok w swą najstarszą córkę.
Nieprzypadkowo, ponieważ szesnastolatka poszła w ślady matki i przez to do pokornych i grzecznych nie należała już od najmłodszych lat.
– No i co dalej? – zapytała Pola, choć jej mina nie wyrażała najmniejszego zainteresowania słowami, które padły i miały jeszcze paść z ust matki.
– Chodzicie grzecznie do szkoły przez cały tydzień! Uczycie się, odrabiacie lekcje, nie pyskujecie. Na wszystkie zajęcia dodatkowe w tym tygodniu zawiezie was tato.
Pola spojrzała na matkę z niedowierzaniem i z drwiną w głosie zapytała:
– Jesteś pewna, że on to ogarnie?
– Tak! Jestem pewna!
Dwie pozostałe dziewczynki grzecznie przysłuchiwały się wymianie uprzejmości między starszą siostrą a mamą. Trzynastoletnia Laura o wyglądzie anioła w niczym nie przypominała swej siostry. Nawet strój Poli był manifestacją umiłowania niezależności. Ubrana była w wąskie czarne skórzane spodnie, przydużą koszulę w czarno-czerwoną kratę, a na szyi miała skórzany pasek wysadzany metalowymi ćwiekami w kształcie egipskich piramid. Laura natomiast ubrana była w granatową sukienkę zapinaną z przodu od góry do dołu, której dużą ozdobę stanowił biały gładki, zaokrąglony kołnierzyk. Iga, najmłodsza, bo tylko pięcioletnia córka przyjaciółki, była łudząco podobna do matki. Jedynie jej oczy były jak węgle, podczas gdy oczy Mańki miały kolor nieba. Mała miała na sobie różowe dresy, różowe skarpetki i różowym grzebykiem rozczesywała długi tęczowy ogon małego różowego konika.
– Tato dostał ode mnie dokładną rozpiskę, którą z was, kiedy i gdzie ma zawieźć, kiedy odebrać i ogólnie jak pomagać Buni. Już ty się, Pola, nie martw! Zresztą identyczna rozpiska jest przypięta do lodówki. I bardzo proszę się do niej stosować. A gdyby tato czegoś nie ogarnął, bardzo proszę dzwonić do niego, a nie do mnie. I zapamiętajcie sobie, wszystkie trzy – mówiąc to, Mańka objęła wzrokiem cały swój przychówek – dzwonicie do mnie tylko w sytuacji zagrożenia życia! W innych sytuacjach zawracacie głowę tatusiowi, bo ja wyjeżdżam po to, żeby od was odpocząć. Jasne?!
Obserwowała Mańkę z podziwem. Uwielbiała, gdy ta z przekonaniem o własnej nieomylności rzucała komendy w kierunku swych córek.
– Jasne – odezwała się jedynie Laura.
Pola w odpowiedzi zasalutowała tylko po to, by dać matce do zrozumienia, że zachowuje się niczym capo di tutti capi. Natomiast najmłodsza Iga, zamiast podnieść wzrok na matkę, nie spuszczała oczu z kolorowego ogona plastikowej zabawki, który bez przerwy rozczesywała.
– Słyszałaś, co powiedziałam? – Mańka spojrzała na Igę, która skinęła główką. – To dobrze, że słyszałaś, bo mamusi trzeba zawsze słuchać.
– A ty, Buniu – Mańka w końcu zmieniła ton głosu na całkowicie normalny, a nawet przymilny – ty możesz do mnie dzwonić, kiedy tylko chcesz. I proszę cię tylko o to, żebyś dokładnie monitorowała w tym tygodniu, czy twój syn będzie trzymał się tej rozpiski na lodówce.
Bunia nie odezwała się, przesłała tylko synowej dobrotliwy uśmiech.
Mańka miała doskonały kontakt z teściową. Ich relacja trwająca od blisko dwudziestu lat była namacalnym dowodem na to, że wyjątki potwierdzają regułę, w ich wypadku tę dotyczącą emocjonalnych zależności pomiędzy synową a teściową i na odwrót. Rozwód Mańki i Wiktora niczego w tej relacji nie zmienił, a jeżeli nawet, to z pewnością na lepsze.
To było coś, za co chyba najbardziej podziwiała Mańkę. Mańka potrafiła dostrzegać w ludziach przede wszystkim to, co było w nich najwartościowsze, i na tym się skupiała. Przyjaciółka uwielbiała swoją teściową za wszystko, a przede wszystkim za to, że Bunia była po prostu bardzo dobrym człowiekiem. Mańka szybko pojęła, że zdrada męża złamała nie tylko jej serce. Wiktor, wybierając życie z kochanką, złamał serce również własnej matce, która robiła wiele, by wynagrodzić synowej i wnuczkom wszystko, co w ich życiu zepsuł jej jedyny syn. Teściowa Mańki zawsze stała po jej stronie, a dziewczynkom oddawała całe swoje życie, odkąd pojawiły się na świecie. Po rozwodzie wprowadziła się do domu Mańki tylko na jakiś czas. Ten czas wciąż trwał i nikt nie chciał, żeby dobiegł końca. To dzięki pomocy Buni Mańka, mając trójkę dzieci, pozwalała sobie, co prawda, tylko raz w roku, na wakacje, podczas których mogła zapomnieć o bożym świecie, o obowiązkach i troskach. Mogła bawić się tak, jak lubiła najbardziej. Tak, jakby jutra miało nie być.
Co więcej, do tej zabawy zapraszała dziewczyny z licealnej paczki. Ściślej: trzy dziewczyny i jednego chłopaka. Trzymali się razem od początku szkoły średniej. Może nie spotykali się zbyt często, czego powodem była wymagająca codzienność, jednak byli ze sobą blisko. Damska część ich paczki tworzyła jakby dwa duety, a mężczyzna był ich przewodnikiem duchowym. Mańka stanowiła parę z nią, z Anką. Były pierwszym duetem. Drugi to Kaśka i Basia. Rafał zaś, zwany Rafciem, dryfował bez najmniejszego stresu i z ogromnym wdziękiem pomiędzy babskimi duetami, wczuwając się w ich potrzeby. Był to układ doskonały. Nikogo niemęczący, a wszystkim przynoszący wiele korzyści. Rozszerzona symbioza. Każdy z uczestników tej symbiozy był inny, co innego w życiu robił. Każdemu bardziej lub mniej ułożyło się życie. Anka akurat dziś miała wrażenie, że to jej życie wcale się nie ułożyło. Mańka, chociaż się rozwiodła i to z przytupem, to znaczy z alimentami nie tylko na córki, lecz także na siebie, wiodła życie może nie usłane różami, ale takie, w którym odnajdywała się doskonale, zwykle z uśmiechem na ustach. Kaśka pracowała jako fizjoterapeutka bez reszty oddana zawodowi. Była bardzo szlachetnym człowiekiem. Niesienie pomocy ludziom w chorobie stanowiło jej życiową misję. Potrafiła z uśmiechem patrzeć na wszystkich. Na tych, którym pomagała wrócić do pełnej bądź jedynie częściowej sprawności, i na tych, którym po prostu pomagała w życiu codziennym ograniczać cierpienie. Mąż Kaśki Karol realizował swe naukowe pasje jako lektor języka angielskiego na wyższej uczelni. Wynikającą z tejże pasji dziurę w budżecie pudrował dość umiejętnie, odkąd założył jednoosobową firmę zajmującą się tłumaczeniem na język polski filmów anglojęzycznych. Kaśka z Karolem nie mieli dzieci. Nie wiedziała, z jakiego powodu. Czy był to ich świadomy wybór, czy to życie tak zdecydowało? Mieli tylko siebie, i taki stan posiadania wystarczał im w zupełności do tego, by byli szczęśliwi albo przynajmniej by robili takie wrażenie. Basia była samotna, a raczej niezamężna. Jako wolny strzelec pracowała dla wydawnictw, które zajmowały się tworzeniem podręczników szkolnych. Była redaktorem podręczników do nauki języka polskiego. Rafał natomiast miał swoją firmę produkującą „coś tam, coś tam”, to znaczy coś metalowego, ale nigdy dokładnie nie wiedziała co. Pewnie dlatego, że pasja Rafała interesowała ją dużo bardziej niż tworzenie metalowych elementów do nie wiadomo czego. Rafał był żeglarzem. Zakochanym bez pamięci w morzach i oceanach świata całego, w żonie Eli i w dwóch dorastających córkach. Był facetem, dzięki któremu wierzyła, że istnieją idealni mężczyźni. Przywództwo ich klanu objęła, jak się łatwo domyślić, Mańka. Była inicjatorką spotkań, życiową przewodniczką i psychoterapeutką, gdy pojawiały się trudności. Choć prawdziwą terapeutką była ona, Anka. Miała ponaddziesięcioletni staż i z praktykę tak znaną w mieście, że trudno się było do niej umówić. Gdy tylko kończyła się spotykać z jakimś pacjentem, od razu pojawiał się ktoś następny, rzecz jasna, z polecenia. Pracowała też w szpitalu. Zgodziła się na takie rozwiązanie, ponieważ z założenia miała pojawiać się tam incydentalnie. Rzeczywistość jednak często ma w nosie założenia i zdarzało się, że musiała meldować się w szpitalu nawet kilka razy w tygodniu. Niestety nie potrafiła odmawiać, zwłaszcza w sytuacjach, gdy pomoc była potrzebna natychmiast.
Tak więc byli postaciami z różnych bajek, ale to ani trochę nie przeszkadzało im się przyjaźnić. Więcej, te różne bajki sprawiały, że ich spotkania były zawsze interesujące, inspirujące, wypełnione śmiechem. A gdy śmiechu nie było, bo akurat ktoś miał powody do zmartwień, spotkania stawały się dla tej osoby przestrzenią, w której mogła zostać wysłuchana, spotkać się ze zrozumieniem i po prostu współczuciem.
Mańka zawsze powtarzała, że dobrze, iż tworzyli pięciobok, bo trójkąty budziły w niej odrazę. To dlatego przez ostatnie lata przemawiała jej do rozsądku, mówiąc: „Zostaw w końcu tego przybłędowca Artura, bo jak to on zostawi ciebie, zostaniesz z ręką w nocniku. On jest gościem, który nie odejdzie od żony. Nigdy. Przestań się łudzić!”.
W tej chwili patrzyła na Mańkę i pluła sobie w brodę, że jej nie posłuchała. Właśnie sprawdzał się najczarniejszy ze scenariuszy. Artur nie odszedł od żony. To z niej zrezygnował. Ona była tą mniej ważną, tą, do której można powiedzieć „żegnaj”. Czuła się tak, jakby nie tylko jej ręka wylądowała w nocniku. Przełykała łzy, chociaż bardzo starała się ich już nie ronić. Patrzyła na dziewczynki, na Bunię, na Mańkę, która w poszukiwaniu nie wiadomo czego kręciła się wokół własnej osi. Marzyła o tym, by znów zakopać się w pościeli i zapomnieć o świecie. Jednak nie mogła pozwolić sobie na taki luksus. Musiała tkwić na kanapie w salonie Mańki. Serce miała w strzępach, ale starała się tego nie pokazywać. Pola jednak rzucała w jej stronę badawcze spojrzenia i gdy tylko Mańka skończyła swą matczyną odezwę do niedorosłego narodu, przysiadła się do niej.
– Ciociu, ale ty to minę masz taką, jakbyś wyjeżdżała do pracy na polu ryżowym, a nie na katamaranowe wakacje w Chorwacji.
– Życie… – odpowiedziała, walcząc ze łzami.
– Sir Artur cię zostawił? – zapytała nastolatka, dając dowód, że w domu Mańki nigdy nie było tajemnic ani tematów tabu.
To był dom otwarty. Nie tylko dla ludzi, ale także na ich radości i zmartwienia.
W tym momencie nie było jej stać na odpowiedź. Mogła sobie pozwolić tylko na niemrawe wzruszenie ramionami. Innych wzruszeń miała aż nadto.
– Nie przejmuj się, ciociu. Olej to. Faceci są beznadziejni. Pogódź się z tym. Przestań szukać księcia z bajki, bo jemu i tak podoba się tylko śpiąca lala. Walić to! A na katamaranie baw się dobrze. Narka!
Poczuła na policzku ciepłego całusa własnej chrześnicy, a zaraz po nim następne. Po jednej stronie miała już Laurę, po drugiej Igę.
– Co wam przywieźć? – zapytała, usiłując zebrać siły, które miały jej pomóc dźwignąć się z kanapy i jakimś cudem przeżyć wakacje, na które czekała cały rok.
– Dla mnie – koncert życzeń zaczęła Iga – bransoletkę z muszelek i w ogóle dużo muszelek, takich wiesz… luzem, żebym mogła się z nimi kąpać.
– A dla mnie… może magnes na lodówkę… – nieśmiało zaproponowała Laura, która nigdy nie miała wygórowanych wymagań.
– Dobrze, postaram się was nie zawieść.
– Sio!!! – podniosła głos Mańka i rozgoniła towarzystwo kokoszące się na kanapie. – Ruchy, ruchy, panno Anno, szofer właśnie zajechał.
Udało się. Dokonała cudu. Wstała z kanapy i ucałowawszy dziewczynki oraz Bunię, podążyła za Mańką, choć jak nie na swoich nogach.
– Do widzenia, kochane – powiedziała Bunia – bawcie się dobrze. Odpoczywajcie. Nie myśl Maniu o dziewczynkach, ja tu wszystkiego dopilnuję. Będzie, jak należy.
– Przecież wiem, Buniu… gdyby nie to, nie zrobiłabym ani jednego kroku za próg tej rezydencji. Poza tym jakby co, przecież wiesz, co robić. – To mówiąc, Mańka utkwiła uśmiechnięte spojrzenie w teściowej i szarpnęła za dwie walizki stojące tuż przy drzwiach.
– Przecież wezmę swoją – słabo zaoponowała.
– Wychodź, nie gadaj! – huknęła Mańka. – Pa, dziewczynki! Ostatni raz przypominam, że jak mnie nie ma, słowa Buni są święte. Zresztą jak jestem, to też! Zrozumiano?!
– Taaak! – odkrzyknęły Laura i Iga jak na komendę.
– Pola, a ty zrozumiałaś?
– Ja wohl! – odkrzyknęła Pola, kolejny raz sugerując matce, że ta zachowuje się, jak na okupanta przystało.
– Świetnie! Bo jeśli będzie coś nie tak, to zapomnij o osiemnastce Łukasza!
– Nie szantażuj mnie! – Pola wrzasnęła identycznie jak matka.
– Ja nie szantażuję! Ja ostrzegam i przemawiam do wyobraźni! – Mańka chciała jeszcze coś dodać, ale Pola weszła jej w słowo i w dodatku zmieniła ton.
– Mamo, daj spokój! Ojciec dyrektor już przyjechał.
– Ojciec? – Anka zerknęła na Mańkę.
– I co się dziwisz? Eks we własnej osobie, nie będę przecież traciła kasy na taksówki. Pa! – Pomachała córkom.
Wyszły przed dom. Mańka postanowiła dodać jeszcze kilka słów tytułem wyjaśnienia.
– Niech mnie Paździoch wozi! Zawsze wyda na mnie trochę więcej kasy. Im więcej na mnie, tym mniej na Małpiszona.
Małpiszonem Mańka nazywała całkiem nowiusieńką żonę swojego starego, paskudnego i przechodzonego męża. Właściwie chciała nazywać ją Urwiszonem, a tak naprawdę to…
– Witam szanowne panie – uśmiechnął się Wiktor, otwierając przed nimi drzwi samochodu.
Najpierw przed byłą żoną oczywiście. Dopiero później przed jej przyjaciółką.
– Cześć – przywitała się, podczas gdy Mańka rozkazała eksmężowi, by zajął się bagażami.
– To co? Na lotnisko? – zapytał Wiktor, zajmując fotel kierowcy w swej, jak ją nazywała Mańka, obciachowo wypasionej furze.
– No, przecież nie do magla! – Jego była żona od razu podniosła głos.
Obie siedziały z tyłu. Mańka nie zajęła miejsca obok Wiktora, ponieważ uważała, że przy jego boku i tak tkwiła o wiele za długo.
– To ruszamy – odrzekł Wiktor, puszczając mimo uszu wszystkie uszczypliwości byłej ukochanej.
– Radio włącz! – Mańka nie dawała za wygraną. – Przecież nie zniosłabym, gdyby przyszło ci do głowy zabawiać nas rozmową!
Wiktor posłusznie włączył radio, w którym rozbrzmiewał jakiś przebój kończącego się właśnie lata. Na chorwackie wakacje wyjeżdżały zawsze o tej samej porze roku, czyli w połowie września, wtedy nie groziły im już upały i dziki tłum na morzu.
Wrześniowy tydzień w Chorwacji był czasem, podczas którego odpoczywała jak nigdy i jak nigdzie. To był jej czas. Jej, dziewczyn i Rafała. Tym razem jednak nie cieszyła się. Wizja odpoczynku w malowniczych zakątkach nie była w stanie odpędzić ponurych myśli. Wciąż towarzyszyły jej słowa Artura: „W końcu się udało. Będę ojcem. Nie mogę jej zostawić. Na pewno to rozumiesz…”.
Znów się rozryczała. Widziała w lusterku, że Wiktor rzucał jej ukradkowe spojrzenia, ale na szczęście nic nie mówił. Mańka natomiast tym razem zostawiała wytyczne menedżerce swojej restauracji, w której karmiono najlepiej na całym mieście. Doskonale i z fasonem, w końcu to Mańka tworzyła menu. Wszystko było wyśmienite i niedietetyczne. Choć tak naprawdę, odkąd się poznały, Mańka twierdziła, że jest na diecie. Czasami nawet przyznawała się, że jest na dwóch dietach, gdyż jedna jej nie wystarcza. I w sumie nic dziwnego, bo przyjaciółka wciąż była głodna. To dlatego, choć wprowadzała w życie mnóstwo różnych, modnych w danym momencie diet, wciąż była puszysta i po prostu apetyczna. Najpiękniej wyglądała w momentach, gdy gładząc się czule po swych krągłościach, szeptała w uniesieniu: „Patrz, patrz, Anka, ile tego jest. I to wszystko moje”.
Teraz, kiedy ukradkiem roniła łzy, zerkała na Mańkę i miała ochotę całować ją po rękach. A wszystko w podzięce za to, że przyjaciółka zawsze potrafiła powiedzieć jej prosto w oczy, co czuła. Na przykład: „Pamiętaj, zadając się z przybłędowcem, robisz z siebie urwiszona. Jeśli chcesz, mogę cię umówić do najlepszej psychoterapeutki w mieście”. „To ja nią jestem” – odpowiadała wówczas przyjaciółce, a ta z przekąsem rzucała w jej stronę: „Co ty gadasz?!”.
Były już w komplecie. Ona była jedyną, której nie dopisywał humor. Czuła się jakby pusta w środku. Kaśka z Basią gadały jak najęte. Kaśka opowiadała o ich ulubionym, rzecz jasna, bardzo przystojnym aktorze, który trafił do niej na fizjoterapię. Choć siedziała blisko dziewczyn, słyszała jedynie strzępki tej rozmowy.
– W życiu nie powiedziałabym, że to taki skromny facet. Grzeczny, ułożony. Nie rozumiem, dlaczego obsadzają go najczęściej w rolach gnojków.
Basia przysłuchiwała się Kaśce, co nie zmieniało faktu, że to w stronę Anki zerkała bacznie, w dodatku ze współczuciem i troską.
Dziewczyny zostały poinformowane przez Mańkę, że: „Sir Artur rzucił Ankę”, oczywiście jeszcze zanim zdążyły się przywitać. Siedziała i patrzyła na rosnącą kolejkę do wyjścia prowadzącego do samolotu, który miał już niedługo odlecieć do Dubrownika. Mańka zabroniła im ustawić się w tej „durnej kolejce”, a gdy Basia jęknęła, że jeśli będą tak zwlekać, to jeszcze samolot odleci bez nich, Mańka huknęła, że zanim odleci, muszą ją trzy razy wywołać przez megafon, a póki tego nie robią, to ona odlatuje do strefy bezcłowej, żeby kupić podniebną colę.
Na samą myśl o podniebnej coli robiło jej się niedobrze. Wiedziała jednak, że Mańka nie odpuści. Już z daleka widziała przyjaciółkę zmierzającą w ich kierunku. Zbliżała się z miną zwycięzcy i co chwila z ekscytacją zaglądała do niesionej przed sobą papierowej torby.
– Zobacz, co tu mam! – Podetknęła jej pod nos zawartość torby, po czym zaczęła wyliczać: – Pięć małych coli i jedna duża buteleczka. Cacuszko moje śliczniutkie, pyszniutkie.
– Co to za cacuszko? – zainteresowała się Kaśka.
– Ruda woda na myszach. – Mańka użyła określenia whisky, zapożyczonego od Poli, i zaczęła czynić swą powinność.
Odkręciła pierwszą butelkę coli i podetknęła ją pod nos Basi.
– Panienka odpije tylko trzy łyki, żebym nie musiała panienki wynosić z samolotu na własnych plecach. Kaśka może chlapnąć pięć łyków, i to dużych, bo ma łeb do picia jak co najmniej syberyjski drwal. Ja też odpiję odrobinkę.
Mańka pociągnęła z plastikowej butelki dużo więcej niż odrobinkę.
– A ty… – zaczęła, po czym spojrzała, niestety, na nią – ty najlepiej wypij chociaż połowę, bo jako jedyna z nas masz się nie rozweselić, tylko upodlić. Dzięki temu zrozumiesz, że poniewierać może cię tylko alkohol, a nie jakiś złamas.
– Nie ma mowy – zaoponowała niemrawo, na bardziej stanowczą reakcję nie miała siły.
– Nie pyskuj! Tylko pij!
Mańka odkręciła butelkę coli i podetknęła jej pod nos. Tak blisko, że poczuła ulatujący z butelki gaz.
– Jeśli nie chce, to może jej nie zmuszaj – dobrotliwie zaproponowała Basia.
– Ty się, Baśka, lepiej zajmij swoją butelką!
Z Mańką nie było dyskusji. Wiedziały o tym wszystkie. Dlatego, chcąc nie chcąc, wzięła do ręki butelkę i realizując namolną prośbę przyjaciółki, wypiła trzy łyki napoju, który był pierwszym płynem, jaki dziś przełknęła.
– Jeszcze raz tyle! – rozkazała natychmiast Mańka.
– Nie przesadzaj – poprosiła.
– To ty nie przesadzaj! Masz pić, a nie mnie denerwować!
Znów pociągnęła z butelki, innego wyjścia nie było. Z niechęcią, ale udało jej się przełknąć. Od razu poczuła ścisk w żołądku.
– I jeszcze dwa. – Tym razem głos Mańki nie był napastliwy, tylko proszący.
Zatem spełniła prośbę ostatkiem sił. Wypiła dwa łyki, małe jak naparstek.
– To teraz przyszedł czas na mój numer popisowy – rozanieliła się Mańka – czyli zaczynamy „wielką dolewkę”!
Mańka z nieopisaną radością wyjęła z papierowej torby gwóźdź programu, czyli kształtną butelkę zacnej whisky.
– Baśka, nie trzęś tą ręką, bo marnujesz dobro nad dobrami! A teraz, proszę! Zakręcamy buteleczki.
Wszystkie grzecznie wykonały polecenie Mańki.
– A teraz leciutko mieszamy.
Mańka bez zwłoki zademonstrowała, na czym miało polegać to mieszanie. Na spokojnym, dwukrotnym odwróceniu butelki do góry dnem.
– A teraz odkręcamy powolutku i pijemy za wolność Anki!
To było nie do zniesienia. Chociaż myślała, że nie ma już siły buczeć, rozryczała się na całego
– Mańka! – Kaśka ofuknęła przyjaciółkę.
Mańka, nic sobie z tego nie robiąc, pociągnęła spory łyk z plastikowej butelki.
– Delicje! – oceniła drinka. – Delicje, proszę ja was! A ty, Anka, nie wyj, tylko pij! Świat stanie się piękniejszy, zobaczysz!
Zamiast pić, płakała. Nie wierzyła już w piękno i urodę świata. Nawet w tej chwili, kiedy wiedziała, że najbliższy tydzień miały spędzić w rajskim krajobrazie.
Uwielbiała Chorwację poznawaną i doświadczaną od strony morza. Było we wrześniu wciąż tak ciepłe, że kąpały się w nim po kilka razy dziennie. Zawsze gdy ich kapitan zarządzał zrzucenie kotwicy. Kapitanem, którego Mańka często mianowała admirałem, był, jak się łatwo domyślić, Rafał. Człowiek maksymalnie pozytywny, spokojny i wytrzymały, jeśli chodzi o babskie towarzystwo. Pływali zawsze w tym samym składzie. Prawie tym samym, dlatego że pierwszy oficer się zmieniał. Stała była ich piątka, jak niedziela w tygodniu. Dwa lata temu pływała z nimi starsza córka Rafała. Sprawdziła się doskonale, ale w zeszłym roku już nie zaszczyciła ich swą obecnością. Wpadła w sidła miłości i zamiast Chorwacji wybrała wycieczkę z ukochanym do Krakowa. W zeszłym roku Rafał zabrał ze sobą kumpla z czasów podstawówki – Dymka, który złapał z nimi taką chemię, że gdy dowiedziały się, że tym razem Dymek wybrał rejs na Kajmany z rodziną, zrzedły im miny.
Pierwszy oficer był niezbędny, ponieważ pomagał kapitanowi we wszystkich obowiązkach związanych z pływaniem, gdyż baby – tak kapitan wypowiadał się o swych załogantkach – na katamaranie miały tylko gotować, o ile nie szli do restauracji, a jeśli szli, to miały dodawać szyku, i tyle. Zatem pierwszy oficer rzucał cumy, operował bosakiem, brał udział w zrzucaniu kotwicy i w innych żeglarskich sztuczkach, których istnienia baby nie były nawet świadome.
Przed tegorocznym wyjazdem Rafał trzymał je w niepewności. Pierwszy oficer miał być niespodzianką.
– O Boże! Ja chyba tego nie wypiję – sapnęła Basia.
– Bo co?! – Mańka wbiła w nią zdziwione spojrzenie.
– Bo to jest tak mocne, że nosem wraca, przecież już za chwilę będzie mi niedobrze. – Mina Basi, gdy to mówiła, była bezcenna.
Wszystkie na jej widok parsknęły śmiechem. Wszystkie, oprócz Anki.
Patrzyła na dziewczyny, zdając sobie sprawę, że już nigdy w jej życiu nic nie będzie takie jak dotychczas.
– Baśka, nie bój nic, jak osiągniemy wysokość przelotową, od razu dostaniesz ode mnie pyszniutką kajzerkę z gorgonzolą, zielonym ogórkiem i rzodkiewką, a wtedy wypijesz to – Mańka spojrzała wymownie na zawartość trzymanej w ręce butelki – z ochotą i będzie ci się chciało płakać, jak zobaczysz dno w butelce.
– Naprawdę zrobiłaś bułki? – rozpromieniła się Kaśka, popijając podniebną colę i nie zgłaszając żadnych zbędnych uwag.
– No przecież! Nie będziemy do raju leciały o pustym żołądku. Przyznaję, że tak naprawdę przygotowały je Bunia z Laurą, ale ja dziś o świcie zrobiłam bułkowe zakupy. Anka, a pamiętasz, z czym były bułki w zeszłym roku? – Mańka robiła wszystko, by włączyć ją do rozmowy.
Pociągnęła nosem i wierzchem dłoni wytarła mokre policzki.
– Pamiętam. Mortadela z zielonymi oliwkami, żółta papryka i czerwona cebula – wyrecytowała, wiedząc, że sprawi tym Mańce prawdziwą przyjemność.
– O proszę, jaka pamiętliwa – rozpromieniła się Mańka, po czym od razu zmieniła wyraz twarzy. – To teraz zapamiętaj sobie, że za chwilę wsiadamy do samolotu i jak mi się zaraz nie uspokoisz, to wymienię ci plastikową butelkę na szklaną i jutro nie będziesz pamiętała, jakim cudem znalazłaś się na katamaranie. Przestań ryczeć! Uwierz w końcu, że ten przybłędowiec zrobił nareszcie dla ciebie coś najlepszego na świecie. Jesteś wolna, mądra, wykształcona, bogata, zdrowa. Masz seksowny tyłek, długie nogi, wciąż jędrne cycki. Czego ty ryczysz, durna babo?!
– Daj jej spokój. – Basia znów stanęła w jej obronie.
– Powiedz mi, Baśka, czy ja teraz z tobą rozmawiam? – warknęła Mańka.
Kaśka westchnęła głośno.
– Uspokójcie się! – Z trudem wstała z krzesła i udając spokój, a także wewnętrzną siłę pociągnęła, z butelki duży łyk. – Zobaczcie, po kolejce nie ma ani śladu. Idziemy?
– Nie, czekamy – odparowała Mańka. – Muszą mnie wywołać przez megafon. Proszę, nie zabierajcie mi tej przyjemności.
– To my idziemy, a ty sobie czekaj na specjalne zaproszenie – skwitowała Kaśka.
– Ale z was muszkieterki! Do bani!
– Dobra – stwierdziła z rezygnacją w głosie – czekamy. – Upadła na krzesło, z którego przed momentem podniosła się chyba tylko siłą woli.
– Nie, no, nie krępujcie się, jesteście przecież wolnymi ludźmi – krygowała się Mańka. – Kto chce, ten idzie. Ja czekam. – Z nadąsaną miną usiadła, tyle że nie na krześle, ale na podłodze.
Wyprostowała nogi przed sobą tak nagle, że przechodzący obok mężczyzna zahaczył o nie i niefortunnie wylądował prosto na Ance.
– O Boże! – krzyknęli w tym samym momencie.
I ona, i mężczyzna. Poczuła ostry ból ramienia. Mańka zerwała się na równe nogi, a jej zaszumiało w głowie. Nie wiedziała, czy od uderzenia, czy od whisky. Rozcierała uderzone ramię i znów się rozpłakała. Wcale nie z bólu.
– Bardzo panią przepraszam – usłyszała dochodzący z góry głos.
Nawet nie zerknęła w jego stronę. Znów była zrozpaczona. Bolało ją ramię, serce, nawet lewe udo, bo spadł na nie bagaż podręczny faceta, z którym nie zamierzała nawiązać kontaktu wzrokowego, choć kajał się wyjątkowo umiejętnie i kulturalnie. Na domiar złego z głośników zaczął dobiegać miły kobiecy głos.
– Pasażerowie: Anna Lubecka, Katarzyna Nosal, Barbara Nowacka, Filip Trawiński proszeni są do wyjścia numer…
– Co?! – zaperzyła się Mańka. – Słyszałyście to?!
– Nooo, olali cię, jak nic. – Kaśka parsknęła śmiechem.
– Nie wytrzymam! Anka! Wstawaj! Nie słyszałaś?! Tym razem to ty byłaś pierwsza.
– Panie też do Dubrownika? – zapytał agresor i zobaczyła wyciągniętą w swoim kierunku pomocną dłoń.
– No to ja chyba jednak nie polecę – żachnęła się Mańka. – O Boże, ale pana to nie wiem, czy wpuszczą do tego samolotu. Ile ma pan wzrostu?
– Nie jest tak źle. Tylko metr dziewięćdziesiąt – usłyszała, wstając bez pomocy.
Mężczyzna szybko cofnął dłoń.
– Jeszcze raz przepraszam – powtórzył.
– Nie ma sprawy, nic się nie stało – odparła, wbijając wzrok w sportowe buty mężczyzny.
Nie miała ochoty podnieść oczu, bała się, że upadnie. Whisky z colą na pusty żołądek było w jej przypadku idiotycznym, a nawet niebezpiecznym posunięciem.
– Chodźcie już. Idźmy, proszę – błagalnym tonem powiedziała Basia, która od zawsze była najdelikatniejszym członkiem ich babskiej ekipy.
– No dobra, zrobię to, ale tylko ze względu na was – fuknęła z niezadowoleniem Mańka. – A panu wybaczam w jej imieniu. Tylko niech pan nie myśli, że płacze przez pana. Płacze, bo ją dziś facet zostawił. O, przepraszam. Wróć! Nie facet, tylko taki… wie pan… paździoch, dupek, troki od kaleson, a nie chłop, ciul jeden, fagas nijaki…
– Możesz przestać? – zawstydziła się.
– Państwo do Dubrownika? – zapytał młody człowiek stojący przy wyjściu numer dwadzieścia.
– Nie! Kuźwa! Do Las Vegas! – odparła na szczęście pod nosem Mańka.
– Może chociaż poniosę pani torbę – zaproponował agresor.
– Dam radę – odpowiedziała cicho i kolejny raz wbiła wzrok w jego buty.
Było jej niedobrze. Chciała jak najszybciej znaleźć się w samolocie. Wbrew sobie wypić do dna zawartość butelki, znieczulić się do końca i zasnąć, zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Nigdy.
Choć już nie spała, nie mogła otworzyć oczu. Bała się, że jeśli to zrobi, jej głowa eksploduje. Momentami czuła dość przyjemne bujanie. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, ale była w marinie. Słyszała typowe dla mariny odgłosy i nawoływania w różnych językach. Uderzenia fałów grota o maszty, muzykę docierającą do jej uszu z różnych stron i oczywiście perlisty śmiech Mańki, a także poranne, chyba poranne, trzaskanie talerzami. Naprawdę nie pamiętała, jak się tu znalazła. Słyszała także przyjemny plusk wody. Zatem na pewno spała przy uchylonym oknie kajuty.
– Śniadanie! Zapraszam towarzystwo na śniadanie. Chodźcie, bo jajecznica wystygnie!
Głos Mańki rozrywał jej czaszkę i wbijał się boleśnie w korę mózgową. Słyszała ruch na pokładzie. Akustyka na katamaranie była niesamowita. Czuła, jakby ktoś właśnie przechodził po jej obolałej głowie. Ktoś inny chyba wychodził na pomost po nieprzyjemnie trzeszczącym trapie.
– Dzień dobry! – usłyszała rozradowany głos Rafała.
Kochała głos kapitana, najważniejszej i najfajniejszej osoby na łodzi. To Rafał ustalał zawsze trasy ich rejsów. Na ten temat nie miały nic do gadania. Trasy rejsów były opracowane doskonale, wprost idealnie. Odkąd zaczęła wyjeżdżać na katamaranowe wakacje z Rafałem i dziewczynami, zrozumiała, że prawdziwy urlop to taki, podczas którego można totalnie odciąć się od rzeczywistości. Totalnie to znaczy tak, że jeśli telefon zapodziewa się gdzieś, nie wiadomo gdzie, to macha się na to ręką i cieszy, że nikt nie będzie zawracał głowy, a nie wścieka na siebie i na swe nierozgarnięcie.
– Panie kapitanie, witamy na pokładzie i zapraszamy na śniadanie.
Głos Mańki słyszała bardzo wyraźnie. Radość płynąca z tego głosu z pewnością by jej się udzieliła, gdyby nie koszmarny ból głowy. Ostry i tępy jednocześnie.
– Może ktoś pójdzie i sprawdzi, czy czasem nie mamy trupa pod pokładem?
Pytanie Mańki było tak głośne i tak świdrujące uszy i skronie, że na pewno miało dotrzeć do „trupa spod pokładu”. Wiedziała, że nadszedł czas, by wrócić do żywych. Bóg jej świadkiem, że chciała to zrobić. Chciała wyjść z kajuty po wąskich schodkach i szybko znaleźć się na pokładzie, z którego dobiegała brzmiąca niemal domowo krzątanina, generowana przede wszystkim przez żołnierskie ruchy Mańki. Ale żeby to zrobić, najpierw musiała otworzyć oczy. Zrobiła to siłą woli, a nie siłą mięśni, bo te odmawiały posłuszeństwa. Nawet te najmniejsze, zawiadujące pracą powiek. Udało się! Bolącymi od światła dziennego oczami patrzyła na wzór na pościeli. Widziała zarysy granatowych żaglówek o wydętych na wietrze żaglach dumnie prezentujących się na śnieżnobiałym tle. Jeden ruch ręką wystarczył, by poczuła, że w obecnej sytuacji znalazła się naprawdę w najodpowiedniejszym dla siebie miejscu. Ten ruch sprawił, że zobaczyła białe i granatowe paski na spodniej stronie pościeli, która kojarzyła jej się z najpiękniejszymi wakacjami w życiu. Usiłowała się uśmiechnąć i chyba nawet jej się to udało. Na krótko, bo niestety przypomniała sobie twarz Artura i to nie faceta, który jest uśmiechnięty, ponieważ akurat czegoś od niej chce. Tylko tego, który mówi, że to koniec, że musi wrócić do żony. Ten obraz sprawił, iż znów zamknęła oczy. Ale gdy tylko to zrobiła, usłyszała głos przyjaciółki.
– Anka! Wstawaj!
Wiedziała, że jeśli szybko nie zareaguje na krzyki Mańki, to ta za chwilę się zjawi i jak nic wydrapie ją z pościeli, po czym, jeśli to będzie konieczne, nawet w zębach zaniesie do góry i posadzi przy stole wśród radosnych załogantów. Musiała wstać. Musiała posłuchać Mańki. W sprawie Artura jej nie posłuchała i był to karygodny błąd. Gdyby posłuchała nie rad, lecz wręcz rozkazów przyjaciółki, nie czułaby się tak jak teraz. Mańki należało słuchać z prostej przyczyny. Znała życie. Była co prawda zakręcona i funkcjonowała w wiecznym chaosie myśli, słów i zdarzeń. Wydawać by się mogło, że do końca nie panowała nad swym życiem, ale nic bardziej mylnego. Mańka miała głowę, jak sama to najlepiej ujmowała, „sześć na dziewięć” i potrafiła panować nie tylko nad swoim światem, ale nad wieloma pobocznymi światami: rodzinnym, przyjacielskim, biznesowym i tym, w którym pomagała innym. Nad ostatnim panowała w sposób niedościgniony. Była po prostu jednoosobową brygadą ratunkową. Gdy tylko ktoś znajomy albo znajomy znajomych, tudzież znajomy znajomego znajomej potrzebował jakiejkolwiek pomocy, Mańka potrafiła na moment zrezygnować ze swoich spraw i zacząć ogarniać trudne i najtrudniejsze tematy od teraz, nie odwlekając, i to w imieniu kogoś, kogo często nie znała osobiście.
Jedyny raz nie posłuchała Mańki, więc teraz musiała boleśnie odczuwać konsekwencje tego nieposłuszeństwa. Gdyby posłuchała nie serca, ale rozumu, dziś jej życie wyglądałoby na pewno całkiem inaczej. Nie posłuchała, więc wyglądało, jak wyglądało. Było w opłakanym stanie. Było następstwem źle ulokowanych uczuć i tego, że nie posłuchała rad, a raczej wrzasków przyjaciółki: „Zwariowałaś?! Żonaty?! Nie! Niech mnie ktoś uszczypnie albo przywali mi z liścia! Anka, każdy! Tylko nie zaobrączkowany! Gdzie ty się wpychasz? Do czyjegoś życia się pakujesz?! Włazisz na minę! Nie rób tego, bo słono za to zapłacisz, zobaczysz! Powiedz, że to tylko taki żart, że to dla zgrywy. Powiedz, że to nieprawda. Przecież ty nie jesteś małpiszonem. Każda, ale nie ty! Nie no, zaraz sobie strzelę w łeb!”.
– Anka! Wyłaź z gawry!
Teraz Mańka też krzyczała. Całe szczęście nie tak głośno jak w jej wspomnieniach. Nie chciało jej się żyć. Jednak innego wyjścia nie było. Musiała się podnieść. Usiadła zatem na łóżku. Zerknęła przez okienko. Zobaczyła swój raj. Zobaczyła rozłożyste palmy, jasne domy z białymi w większości pozamykanymi okiennicami i niewysokie góry szczelnie pokryte lasem, który z daleka wyglądał jak bardzo równo utkany ciemnozielony wełniany pled. Ów widok jej pomógł. Uśmiechnęła się do niego. Krajobraz, na który patrzyła, sprawił, iż w sekundzie pojęła, że życie toczy się dalej. Miała serce w żałobie, ale przyszedł czas, żeby pożegnać Artura i wszystkie wspomnienia z nim związane. Musiała żyć dalej. Tym razem rozważniej.
– Anka! Daję ci minutę! Jeśli nie przyjdziesz, to…
– Idę… – zachrypiała niewyraźnie. – Idę! – szybko powtórzyła głośniej.
Walcząc z bólem głowy i bólem całego ciała, który właśnie zaczynała odczuwać, wykaraskała się z kajuty. Weszła na górny pokład. Przywitał ją uśmiech Mańki, która wbijała jajka do metalowej miski.
– Przecież mówiłaś, że już gotowe – zamarudziła.
– Zastosowałam technikę falstartu – prychnęła Mańka, nie przerywając jajecznej procedury.
– To taka istnieje? – zapytała, spojrzała na siebie i poczuła się nieswojo.
Miała na sobie przykrótką i za szeroką koszulkę nocną należącą do Mańki. Biały atłas, od którego zabolały ją oczy, upstrzony był podobiznami kolorowopiórych papug różnych gatunków i rozmiarów.
– Co się tak marszczysz? – zapytała Mańka.
– Bo mnie strasznie bolą oczy. W ogóle wszystko mnie boli.
– Moczymordy tak mają. To się nazywa syndrom dnia następnego.
– Dziękuję za cenne pouczenie – odgryzła się, po czym przyjemnie zaskoczył ją wesoły głos kapitana.
– Ooo! Jak wspaniale! Ty naprawdę żyjesz, czyli pogłoski o twoim alkoholowym zejściu były mocno przesadzone.
Utonęła w kapitańskich ramionach.
– Dobrze cię widzieć taką świadomą – stwierdził Rafał, nie unikając podtekstów.
Kręciło jej się w głowie. Chciała coś powiedzieć na swoje wytłumaczenie. Nie miała jednak siły na myślenie, na słowa, na śniadanie, na nic. Zapragnęła wrócić do kajuty i zasnąć, by przespać te wakacje, chociaż czekała na nie cały rok.
– Chyba lepiej będzie, jeśli usiądziesz – zaproponował współczująco Rafał.
– Nie chyba, tylko na pewno – odpowiedziała i zaległa na kanapie, którą miała krok za sobą.
Nie zdążyła zaszczycić towarzystwa przy stole ani słowem, ani spojrzeniem.
– Przynieś jej kołdrę.
Zdążyła usłyszeć jeszcze polecenie Mańki. Nie wiedziała, do kogo było skierowane. To było nieważne. Teraz musiała znów zasnąć. I to jak najszybciej.
Kiedy Rafał miesiąc temu zaproponował mu udział w babskim rejsie, który dla zabawy nazwał „adriatycką seksmisją”, na początku wyśmiał przyjaciela, ale gdy ten po upływie kilku dni ponowił propozycję, nie miał już sumienia, by mu odmówić. Zgodził się, ale zrobił
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART. DESIGN
www.panczakiewicz.pl
Ilustracja na okładce
Maris_96/Unsplash
Opieka redakcyjna
Anna Glac
Redakcja
Dorota Gruszka
Korekta
Barbara Gąsiorowska
Iwona Huchla / e-dytor.pl
ISBN 978-83-240-6074-0
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
