Jej pierwszy cud - Sylvia Wyka - ebook

Jej pierwszy cud ebook

Sylvia Wyka

4,3

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Adriana
Porwana przez żołnierzy trafiłam w ręce mafijnej, włoskiej rodziny. Kalabryjska „Ndràngheta była wszędzie, ich macki sięgały nawet na Słowację. Zawarłam umowę z ich bossem, a kartą przetargową stało się moje ciało. Nie miałam pojęcia, jak wielką cenę przyjdzie mi zapłacić za utrzymanie się przy życiu. Czy wystarczy mi sił do walki?

Vittorio
Od dziecka wiedziałem, jak zabijać. W rodzinie mówili, że mam szósty zmysł. Wszystko zawdzięczałem „Ndrine, byłem następcą klanu Grotterich. Popełniłem jednak mały błąd — zapragnąłem kobiety, z którą nic nie powinno mnie łączyć. Ochroniłem ją przed losem, ale nie przed samym sobą. Czy przyszły boss może okazać taką słabość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (279 ocen)
172
51
35
20
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
josephine_B

Z braku laku…

Ciekawie robi się ok strony 300 🤷 niby coś innego ale niestety domeczylam. Imię była to przyjemność. Szkoda bo liczyłam na dobra lekturę po tych och i ach recenzentów🙁 Nie wyobrażam sobie Włocha myślącego „idę na pole” to polski regionalizm ☹️ tak samo jak „nie trzaskają drzwiami to nie kombajn”
106
AgaKoz2801

Dobrze spędzony czas

Nawet jak na mafijny romans nie jest to lekka lektura ale zaskakująco wciągająca. Świetnie się czyta. Główny bohater zdecydowanie nie jest,, miłym mafiozo ". Główna bohaterka nie ugięta mimo sytuacji w jakiej się znajduje. Dużo niepokojących scen ale jednocześnie postać ta nigdy się nie podaje się i umnie się postawić innych a wręcz odgrywać pierwszoplaniwą rolę w tym mafijny środowisku. Mimo wszystko to ciekawa para której nie sposób kinicować. Kolejna powieś w oryginalym stylu autorki bo to nie słodki ale intrygujący mafijny romans i chętnie przeczytam kontynuację z innymi bohaterami którzy tu się przewinęli.
40
elzbietaglowinska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna , polecam pochłonięta w jeden wieczór . Autorka się rozkręca ze swoimi książkami. Powodzenia !
40
j_wozniak89

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ❤
41
gingerr85

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, polecam, powiew świeżości w oklepanym temacie mafijnym.
30

Popularność




Sylwia Wyka

Jej pierwszy cud

© Sylwia Wyka, 2024

Adriana

Porwana przez żołnierzy trafiłam w ręce mafijnej, włoskiej rodziny. Kalabryjska „Ndràngheta była wszędzie, ich macki sięgały nawet na Słowację. Zawarłam umowę z ich bossem, a kartą przetargową stało się moje ciało. Nie miałam pojęcia, jak wielką cenę przyjdzie mi zapłacić za utrzymanie się przy życiu. Czy wystarczy mi sił do walki?

Vittorio

Od dziecka wiedziałem, jak zabijać. W rodzinie mówili, że mam szósty zmysł. Wszystko zawdzięczałem „Ndrine, byłem następcą klanu Grotterich. Popełniłem jednak mały błąd — zapragnąłem kobiety, z którą nic nie powinno mnie łączyć. Ochroniłem ją przed losem, ale nie przed samym sobą. Czy przyszły boss może okazać taką słabość?

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Redakcja i korekta językowa: Alicja Gajda

Zdjęcie na okładkę: ©Nadezhda Moryak/Pexels.com

Projekt i wykonanie okładki: Sylwia Wyka

Książka zawiera sceny dla czytelników +18, zaznaczamy, że jest to fikcja literacka, może wywołać w odbiorcy silny dyskomfort.

Czasami musimy przejść przez piekło aby odnaleźć swoje miejsce. S.W

Vittorio

Wyciągnąłem ją z samochodu. Wątłe ciało przytrzymałem butem — wprawdzie nie zdołałaby uciec, ale chciałem jeszcze trochę się nad nią poznęcać. Na głowie miała zawinięty worek na śmieci, oklejony taśmą wokół szyi. Zrobiłem jej dziurkę przy ustach na tlen. Nie mogła umrzeć zwyczajnie, chciałem, żeby zastanawiała się, co ją czeka. Woziłem ją w bagażniku już od kilku godzin.

Rozejrzałem się, Rudy stał przy głównych drzwiach i palił. W ciemności widać było tylko iskrzący się żar papierosa. Wrzuciłem sukę do budynku. Padła na drewnianą podłogę i zaraz zaczęła wierzgać. Zdarłem jej worek z głowy. Musiała widzieć, z czyjej ręki umrze. Ciemne włosy przykleiły się do twarzy, miała napuchnięty i rozcięty łuk brwiowy, a na skroni widniała zaschnięta strużka krwi.

— Jak to szło? Mdliło cię na sam mój widok? Zmuszałaś się do seksu? Ale rękę po kasę wyciągałaś bardzo ochoczo. Myślisz, że nie wiedziałem, że razem z Oskarem jesteście po stronie Straková?

Ukradli grube tysiące, kupę towaru i bzykali się na moim biurku. Chwyciłem ją za włosy, które i tak tworzyły już jeden wielki kołtun. Jej oczy rozszerzały się coraz bardziej. Zaskomlała.

Poważnie? Nie była świadoma, jak marnie są przygotowani?

Kucnąłem. To nie był zwykły płacz, raczej zawodzenie; z brody ściekała jej ślina. Nie ruszało mnie to. Przyłożyłem pistolet do jej skroni.

— Idź do diabła.

Roześmiałem się. Że też była jeszcze zdolna wycharczeć kilka słów…

— Już u niego byłem — szepnąłem. — Teraz twoja kolej.

Uderzyłem ją pięścią. Raz, drugi, trzeci. Złapałem za lufę i walnąłem magazynkiem, celując prosto w jej usta. Krew bryzgnęła naokoło. Usłyszałem chrzęst pękających zębów. Jednak z każdym uderzeniem żądza mordu we mnie malała. Zdrady były na porządku dziennym; wiedziałem, że prędzej czy później każdy pokaże prawdziwą twarz. Nie ruszyło mnie to, będąc członkiem ’Ndrànghety[1], nie miałem skrupułów. Dla wrogów byłem najgorszym koszmarem, samym diabłem.

Zatrzymałem pięść, kiedy charkot ustał, a krew przestała zachlapywać mi buty. Otarłem przedramieniem twarz. Wyjąłem telefon z kieszeni.

— Za dwie godziny zabierz ciało, wyrzuć w mieście. — Wyciągnąłem też chusteczkę i otarłem kąciki ust. — Tak, w mieście. Niech wiedzą, że Vittorio Grotteri nadal tu rządzi, a klan rośnie w siłę.

Adriana

Z podróży niewiele pamiętałam; jedynie, że rozdzielono mnie ze staruszką. Musieliśmy wjechać na wyjątkowo wyboistą drogę, bo uderzyłam skronią w szybę na tyle mocno, by się przebudzić. Wszystkich starszych wyprowadzili z autobusu. Otarłam pot rękawem. Słyszałam, że jakieś małżeństwo w średnim wieku zaczęło się awanturować. Widziałam ich razem. Gdy odjeżdżaliśmy, wsiadali do podstawionego busa. Staruszka zniknęła. Szkoda, bo obie polegałyśmy na sobie — ja z gorączką, ona o lasce. Dosłownie byłyśmy dla siebie wsparciem.

Nie pamiętałam samego budynku, tylko schody, drewnianą podłogę i koc rzucony na ziemię. Pamiętałam też, jak jakaś dziewczyna podała mi tabletkę, mówiła, że to nic mocnego, ale może chociaż odrobinę zbije gorączkę. I chyba właśnie tak się stało, bo już byłam w stanie otworzyć oczy, patrzyłam przez chwilę w ciemny sufit. Niestety nadal szumiało mi w uszach, a w ustach miałam jeden żar. Gorączka nie spadła aż tak, gdybym wzięła te leki, które dziś dostałam od lekarza… Ale wszystko działo się tak szybko, strzelanina, wybuchy. Tylko z telefonem w dłoni wsiadłam do transportu z mundurowymi. Miałam być bezpieczna, mieli nas dostarczyć do punktu przy samej granicy. Dziwnym trafem przywieźli tutaj wszystkie w miarę młode dziewczyny. Może i miałam wysoką temperaturę, ale czułam, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się dyskretnie, było nas z dziesięć. Wsunęłam dłoń do kieszeni swetra. Pusto.

— Zabrali telefony — szepnęła rudowłosa kobieta, która leżała tuż obok. Wyglądała, jakby spała, a w rzeczywistości rejestrowała wszystko.

— Jest kiepsko, prawda? — Nie oczekiwałam odpowiedzi, wiedziałam, że jesteśmy w ciemnej dupie.

— Wojskowi chodzą z bronią, tłumacząc, że przez wybuchy na granicy wszędzie są zamieszki. Mamy czekać tu do rana.

Prychnęłam. A niby co miało wydarzyć się rano? W pomieszczeniu nie było nikogo, na środku stał tylko stół. Pod ścianą dwa zamknięte plastikowe pojemniki. Słyszałam jakieś kroki na górze, drewniany strop roznosił dźwięk. Nie paliło się światło, jedynie jego poświata wpadała tu z innego pomieszczenia. Nikogo nie zostawili do pilnowania. Usiadłam i oparłam się plecami o ścianę, nade mną było okno. Już miałam wstać, ale przez korytarz przeszedł jakiś facet. Zobaczyłam tylko ciemną kurtkę, wysoką sylwetkę i karabin przewieszony przez ramię. To nie wyglądało ani odrobinę normalnie. Słyszałam miarowe uderzanie o stopnie — wchodził po schodach. Podniosłam się i spojrzałam za siebie. Spróbowałam otworzyć okno, jednak ani drgnęło, ruszyłam więc w stronę korytarza. Po cichu, na palcach. Tam gdzieś musiało być wyjście…

Usłyszałam delikatny szmer. Nie miałam pojęcia, czy któraś próbowała już ucieczki, nie pamiętałam też, czy ktoś nam groził. Ale nie miałam zamiaru czekać tu do rana. Ciekawe, gdzie schowali telefony. Nie miałam jak skontaktować się z Martinem, ostatniego esemesa wysłałam mu jeszcze z podwórka. W bloku obok doszło do strzelaniny, faktycznie Martin potwierdził wybuchy przy granicy Czech i Słowacji. Przez panikę tłumu nie było szans dostać siędo centrum.

Wyjrzałam zza winkla. Pusto. Jednak w żołądku poczułam ciepło. Wolno doszłam do drzwi. Czy będą skrzypieć? Jak głośny odgłos wyda ten mały, metalowy zamek? Sięgnęłam do niego skostniałymi dłońmi, chwilę z nim walczyłam. Chwyciłam za klamkę. W nocnej ciszy lekko uchyliłam drzwi; dało się usłyszeć charakterystyczny trzask. Zerknęłam do tyłu. Nadal nic. Weszłam w czerń nocy.

Na podwórzu paliła się jedna latarnia. Okolicy nie kojarzyłam, zresztą większość pamiętałam jak przez mgłę. Choroba nie odpuszczała. Ciaśniej opatuliłam się swetrem. Ostatnie dni października przyniosły znaczące ochłodzenie, w nocy było naprawdę zimno. Próbowałam stłumić ten przeklęty kaszel, ale na marne. Zdusiłam dźwięk rękawem. Rozejrzałam się, drugi budynek spowijała czerń. Kraty w oknach na parterze też były niepokojące. Co to za miejsce? Z boku stały spora wojskowa ciężarówka i autobus. Chyba ten, którym przyjechaliśmy. Może powinnam pójść szosą? Zrobiłam parę kroków w przód. W krzakach usłyszałam jakiś dźwięk…

Wytężyłam wzrok, ale nie mogłam nawet drgnąć. Cholera, powinnam była puścić się biegiem. Nie widziałam realnego zagrożenia i właśnie to stanowiło problem. Było cicho, pusto, kobiety za mną nie ruszyły, a ja nie widziałam oprawcy.

I wtedy zobaczyłam świecące w krzakach ślepia. Pies. Jakbym dostała obuchem w głowę — obrazy napłynęły. Chyba wcześniej ktoś rozmawiał o tym psie. Hałasował, to im nie pasowało, bo padły propozycje oskórowania go żywcem. Tak! Wyjątkowo ich drażnił, ale nic mu nie zrobili. Ponoć nie mogli.

— Ten pies mnie wkurwia. Wiecznie się plącze pod nogami. Obedrę pasożyta ze skóry.

— Boss bez mrugnięcia okiem zrobiłby ci to samo, zdychałbyś gorzej niż to zwierzę. Ciesz się, że tego nie słyszał. Za same myśli byś oberwał…

— Pieprzysz. Słyszałem, że jest szurnięty, ale aż tak?

Pstryk zapalniczki. Zapach dymu papierosowego wypełnił pomieszczenie.

— Sam zobaczysz. Słuchaj, trzeba szybko załatwić kolejny transport, przerzucić dziewczyny do różnych miast.

— Da się zrobić. Sprawdzę, jak się sprawy mają.

Odgłos ciężkich butów odbił się od ścian. Próbowałam otworzyć oczy, ale się nie udało. Znów odleciałam.

— No idź, idź — mruknęłam cicho. Czyli mieli plany co do dziewczyn, co do mnie. Jeśli faktycznie mówili poważnie, trzeba było ratować też to biedne zwierzę.

Pies najpierw poruszył się niepewnie, a później zaczął wychodzić. Po osiedlu często biegały takie psiaki. Co się z nimi stało? Ile osób zostało rannych? W wiadomościach mówili o wybuchu w kamiennicy na rogu… Tam też padły te strzały i nagle… Totalny chaos na ulicy.

Martin zawsze powtarzał, by nie tracić czujności. Dotknęłam dłonią spoconego czoła. Musiałam odpocząć, ale wcześniej chciałam sprawdzić, czy to biedaczysko ucieknie. Pies w typie owczarka podniósł łeb i nasze spojrzenia się spotkały. Wyglądał na coraz mniej przestraszonego, a może w ogóle taki nie był? Może szykował się do ataku, włosy na grzbiecie lekko mu się zjeżyły.

— Nie czas teraz pokazywać, jaki jesteś groźny. Uciekaj, drugiej szansy nie będziesz mieć. No, już… Zwiewaj. — Podparłam się pod boki. Jak miałam go skłonić do ucieczki? Kucnęłam. Pies przyglądał mi się i po chwili zaczął wolno podchodzić. W końcu moja wyciągnięta dłoń dotknęła jego miękkiej sierści. Czekałam, aż pozwoli się prawdziwie pogłaskać.

— Musimy iść — powiedziałam, gdy moja ręka już delikatnie gładziła długą sierść. — Będziesz bezpieczny. Chodź. Ciii… — Wstałam i klepnęłam w udo. — Chodź, spokojnie.

Szybko zerkałam w różnych kierunkach, ledwie rzucałam okiem tylko po to, żeby wiedzieć, czy ktoś aby nie idzie. Pusto. Zbyt pusto. Pies wpierw przyglądał się mnie, a potem wpatrzył w jedno miejsce. Krzaki, pełno zarośli, tuż obok ściany drugiego budynku. Może wiedział, jak stąd wyjść? Nie było czasu na myślenie. Podeszłam tam, cały czas szeptem nawołując zwierzaka. Mogliśmy tamtędy czmychnąć.

Nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy silna ręka zamknęła mi usta. Jakaś postać chwyciła mnie za ramiona, okręciła i przyszpiliła przodem do betonowej ściany. Oczywiście dostałam ataku kaszlu. Z tyłu wyczuwałam twardy tors. Spróbowałam się wyrwać, nadepnąć na nogę…

— Cisza — usłyszałam męski głos.

Facet na wszystko był przygotowany, operował moim zmęczonym ciałem, jak chciał. Potrzask — tylko to określało tę sytuację. Kropelki potu, które do tej pory wycierałam, zrosiły się na karku i czole. Oddychałam nosem łapczywie, próbowałam się uspokoić. Na marne. Nagle usłyszałam więcej głosów i zobaczyłam wojskowych. Ktoś zaświecił latarkę, na moment zmrużyłam oczy. Zerknęłam na boki, szukając psa, usłyszałam ciche warknięcie. Żył.

— Jak on mnie kiedyś ugryzie, to straci wszystkie zęby, Vittorio, przysięgam. Weź go, kurwa.

— Cesare, noga.

Czyli pies był ich. Dlaczego chcieli go zabić? A dlaczego nie? Cała sytuacja nie była normalna, naprawdę rozważałam pobudki jakichś gangsterów?

— Zabierz dziewczynę, zrób stację na górze, w stodole. Niech Greta wszystko sprawdzi i doprowadzi do porządku ten burdel.

Dopiero teraz mogłam zauważyć mężczyznę stojącego z tyłu. Najwidoczniej to jakiś szef, bo rzucał polecenia na prawo i lewo tonem, który nie akceptował sprzeciwu. W ciemności nie widziałam, jak wygląda, ale był wysoki i żywo gestykulował dłońmi. Na jednym palcu chyba nosił sygnet, bo odbijał blask światła.

Większość zrozumiałam, mówili po słowacku, ale jeszcze z jakąś domieszką, innym akcentem. Zebrałam w sobie resztkę sił i w momencie przekazania z rąk do rąk uderzyłam głową w tył. Trafiłam, zabolało, ale nie tylko mnie.

— Kurwo ty! — przeklął siarczyście jeden i zanim zdążyłam zebrać się do ucieczki, złapał mnie za włosy.

Krzyknęłam, ale znów zamknął mi usta; zbyt szybko, by ktoś zwrócił na to uwagę. Walnął w bok, a ja tylko na moment zgięłam się wpół. Kolejna rzecz, która zabrała mi oddech. Czułam pulsowanie w żebrach po prawej stronie, pies warczał, więc oprawca lekko się cofnął, ale nadal mnie trzymał.

Ten, który wydał rozkaz, chwycił towarzysza za nadgarstek, blokując kolejny cios. Wierzgałam jak wściekła, nie mogąc złapać tchu. Kretyn zamknął mi usta, trochę przysłonił i nos. Na szczęście ten drugi w porę rzucił:

— Zostaw. Tańczyć będziecie później.

Znów mogłam normalnie oddychać. Zaczęłam łapczywie sapać i od razu kaszleć. W zasięgu wzroku, koło nogi, pojawił się ten pies.

— A sio, uciekaj! Zostawcie chociaż tę biedną psinę w spokoju. Zwyrodnialcy! — Wyciągnęłam rękę, by choć trochę go osłonić.

„Szef” zbliżył się do mnie i znieruchomiał, chyba nasze spojrzenia się spotkały, ale panował mrok, więc nie miałam stuprocentowej pewności. Po prostu poczułam, że patrzy wprost w moje oczy, wtedy gdy ja wypatrywałam jego ciemnych tęczówek zlewających się z czernią tła. Odwrócił się i wydał cicho jakieś polecenie, nie mogłam rozpoznać, w jakim języku. Zaraz jednak żołnierz pchnął mnie z powrotem w stronę budynków. Ciągnięta przez krzaki traciłam resztki energii, znalazłam się w łapach… No właśnie, czyich? Nie miałam jeszcze możliwości uciec, jeszcze nie, ale wiedziałam, że powinnam się uspokoić. Inaczej się uduszę i na pewno nie wymyślę planu, jak się z tego wykaraskać.

Stopniowo oddychałam coraz głębiej, nie robiłam tego nachalnie, tylko na tyle, na ile pozwalała choroba. Dotarliśmy do wejścia; ten bydlak cisnął mną do środka z taką siłą, że uderzyłam o podłogę. Poczułam ból w kolanach, ale nie było czasu na jęk. W głowie mi się zakręciło, parę razy wciągnęłam łapczywie powietrze, co poskutkowało kaszlem.

Chciałam się podnieść z brudnej podłogi. Tumany kurzu unosiły się w powietrzu, ale czyjaś noga spoczęła na moich plecach, ograniczając mi ruchy. Dlaczego akurat musiałam być tak chora? Do mojej głowy wszystko dochodziło jak w zwolnionym tempie, każdy gest. Powinnam szarpać się z tamtym gościem, a nie — dać się prowadzić.

Pamiętaj, musisz się skupić, jeśli chcesz przeżyć. Liczą się fakty i błędy w postępowaniu. Nie ma ludzi idealnych.

Włosy uwolniły mi się z gumki, opadły na twarz, ale nie odgarnęłam ich — miałam teraz możliwość, by niepostrzeżenie się rozejrzeć. Wielkie pomieszczenie było totalnie puste, w rogu tylko schody prowadzące na górę. Zapalono światło, słaba żarówka wisząca na środku niewiele pomagała, ale lepsze to niż nic. Było mi coraz zimniej, a ból mięśni nie pozwalał się w pełni skupić. W kącie zauważyłam… ciało. Jezu, jakaś półnaga kobieta leżała tam w pozycji embrionalnej. Jej otwarte oczy nieruchomo patrzyły w jeden punkt. Usta miała całe we krwi, nie mogłam dojrzeć nawet warg. Wszystko rozharatane, dosłownie rozwalone.

Odwróciłam głowę, powstrzymując płacz. Co za bestia jej to zrobiła? To nie ludzie, to… to potwory.

Do środka wszedł żołnierz z bronią, w towarzystwie paru kobiet. Były cicho, ale patrząc na twarz jednej z nich, wiedziałam już, że zniechęcali je do hałasowania całkiem skutecznie. Rozcięta warga, z nosa kapiąca krew. Dwie wtuliły się w siebie, piszcząc; pewnie odkryły to, co ja przed chwilą. Chyba każda przypuszczała, co nas czeka, ale nie mogła tego powiedzieć na głos.

— Co jest grane?! Gdzie mój telefon, mam brata… — nie skończyłam, bo dostałam prosto w twarz. Głowę aż mi odrzuciło.

Upadłam na bok. Splunęłam przed siebie krwią, przejechałam językiem po rozciętej wardze. Widziałam trzęsące się ręce, moje ręce nigdy nie drgały, a tu… Musiałam się opanować, szukać wyjścia. Kątem oka sprawdzałam, co się dzieje z tyłu. Jakaś niska kobieta wyłoniła się zza pleców żołnierza i w ekspresowym tempie zaczęła zarządzać. Dwóch mundurowych zgarnęło dziewczyny w rządki i parami zabierano je na górę. Zmierzali po drewnianych deskach; przez nacisk wojskowych butów skrzypiący odgłos wypełniał przestrzeń. Oprócz tego słyszałam jeszcze swój charczący oddech. Czemu się nie stawiały, nie walczyły? Dobra, mieli broń, ale gdybym była bardziej stabilna, gdybym mogła liczyć, że szybko wstanę na nogi i nie będę się chwiać jak drzewo na wietrze… No co bym wtedy zrobiła?

Przecież nie ma co iść na karabin jedynie z gębą i gołymi rękoma.

Wypuściłam głośno powietrze. Ale nas było więcej niż ich, powinnyśmy się postawić. Przeszył mnie dreszcz. Temperatura rosła z każdą minutą, wiedziałam to. Musiałam coś wymyślić.

— Ruszaj się! — Ktoś znów pociągnął mnie za włosy.

— Nie zamierzam — burknęłam.

Gość zaczął zdzierać ze mnie kardigan, pod spodem miałam bluzkę i podkoszulek. Za mało na aktualną pogodę.

Wszystko podziałało na mnie jak płachta na byka. Rzuciłam się wściekle. Drapałam pazurami, jednak krok po kroku wciągali mnie na strych. Znacząco osłabłam przez gorączkę. Cholera, traciłam resztki cennej energii. Postawny facet się ulotnił, a ja co? Liczyłam, że znów ich powstrzyma? Chyba ta cała Greta przejęła zarządzanie. Wchodząc na piętro, zauważyłam w kącie parę dziewczyn. Czekały na wytyczne, nerwowo spoglądały na żołnierzy. Wszędzie rozlana była woda; kałuże i szmaty obok oznaczały, że pewnie nas tu myją. Stanęłam na środku; drewniane ściany i tylko dwa małe okna.

Jedno wyjście.

Przeszył mnie dreszcz, sama do końca nie wiedziałam, czy ze strachu, czy z rosnącej gorączki. Miałam ochotę przymknąć oczy, powieki znów mi ciążyły. Greta w ręce trzymała coś w rodzaju drewnianego kijka. Po chwili doskonale zdałam sobie sprawę, do czego on służy. Świst przeszył powietrze, naprężyłam mięśnie i poczułam uderzenie. Cienka linia zaraz rozlała się falą bólu. Znów upadłam na kolana, plecy mnie paliły. Kuźwa, fatalnie. Zacisnęłam dłonie w pięści… Co teraz?

— Tamte zabierz. Umyte, gotowe do transportu, wyprowadzić — rzucała Greta beznamiętnie, jakby mówiła o rzeczach, nie ludziach. — Tę dziką uciekinierkę wykąpiemy samą, później niech grupa zobaczy, jaka jest kara za nieposłuszeństwo. To nie wakacje!

W rogu sali stał prysznic osłonięty starą ceratą. Przy drzwiach pojawił się kolejny żołnierz, ale ten podawał jakieś tabletki. Wciskał je dziewczynom do ust. Co to w ogóle było?

— Nie bierzcie tego! Zwariowałyście?! — Cholera, szły jak owce na rzeź, o co tu chodziło? Greta podeszła i zamaszyście zerwała osłonę.

Wróciła do mnie i kijem wskazała kąt.

— Zapraszam księżniczkę. Może trochę ostudzimy twój zapał, bo akurat skończyła się ciepła woda.

— W życiu — fuknęłam i znów dostałam patykiem, tym razem w ramię. Skrzywiłam się, ale nie zamierzałam dać za wygraną. — Policja się wami zajmie, myślicie, że porwanie tylu osób w biały dzień ujdzie wam płazem?!

W drzwiach pojawiło się jeszcze paru facetów. Kilku musiało być nadal na schodach, bo stamtąd dochodziły śmiechy. Widocznie wzbudzałam sensację. Miałam to w dupie, nie można porywać ludzi i pozostać bezkarnym. Kątem oka dostrzegłam, że wyprowadzają wszystkich z sali, ajedna dziewczyna już zaczynała wyłamywać się z szeregu. Szarpnęła ręką, nie słyszałam, co powiedziała, ale dostała za to w twarz. Raz, drugi. W końcu w tej szamotaninie potknęła się i upadła. Rudy żołnierz wydawał się najbardziej brutalny. Kopał ją i obrzucał wyzwiskami, aż zaczęła spadać ze schodów. Słyszałam już tylko głuche uderzenia o stopnie.

— Zabijecie ją! Dość! — Rozglądałam się w poszukiwaniu czegoś… Sama nie wiedziałam, co mogłoby tu pomóc. Nikt nigdzie nie pozostawił broni, nie miałam też na tyle sił, by wyszarpać ją któremuś z żołnierzy.

Greta oczywiście od razu zwęszyła problem.

— Dajcie ją chłopakom, nauczy się pokory. Ta też tak skończy. — Wskazała na mnie.

Wstałam na drżących nogach i spojrzałam butnie w oczy znacznie niższej od siebie kobiety. Jej czarne, ścięte przy uchu włosy idealnie podkreślały linię żuchwy. A może zwyczajnie miała sukowatą twarz. Zakręciło mi się w głowie, tłumiłam kaszel, ale udawałam twardą. Nie miałam wyjścia. Musiałam grać na zwłokę, może Martin już zaczął mnie szukać.

— Floriano, ustaw tę dziwkę — rzuciła przez ramię do śniadego faceta pokrytego mnóstwem tatuaży, dość niewielkich. Dostrzegłam parę na dłoniach, szyi.

Bez wahania podszedł i chwycił za bluzkę, którą miałam na sobie, mocno szarpnął. Większość szwów ustąpiła. Okryłam rękami piersi; do tej pory pod oliwkową, bezkształtną szmatą nie było widać, jak bujne mam kształty. Wiedziałam, że gdy odsłonię biust, będę mieć większy problem. Zwykle goście komentowali, rzucali głupie żarty i propozycje… A tu? Mogło skończyć się to tragicznie.

Z progu dało się słyszeć gwizdy. Podkoszulek też puścił w paru miejscach. Odwróciłam się tyłem i to był błąd.

Kolejne uderzenie spadło na plecy.

— Ty suko! — usłyszałam i zacisnęłam z bólu zęby. — Ściągaj spodnie! — wrzasnęła ta sadystka.

Ostatnie dziewczyny zostały wyprowadzone i wiedziałam już, że na dole też się coś zaczyna. Słychać było płacz, krzyki — nie samych kobiet; wojskowi też się wydzierali.

Normalnie bym walczyła, napluła im wszystkim w twarz. Za cenę własnej krwi próbowałabym odebrać kij. Niestety nie dziś. Choroba atakowała coraz bardziej, a dreszcze i poczucie braku sił w mięśniach pozwoliły mi jedynie wystawić Grecie środkowy palec. Rzucili się na mnie we dwoje — ona i ten śniady z tatuażami — obdarli mnie z resztek materiału. Zdarli nawet buty. Czarne, bawełniane majtki były jedynym, co mi pozostało. Długie, gęste włosy przerzuciłam na przód, by dodatkowo osłaniały dekolt. Dostałam gęsiej skórki. Ba! Moja skóra chciała wręcz eksplodować, zimno przebiegało po rozpalonym ciele — jedno z gorszych uczuć w życiu. Chłód posadzki też doskwierał, na polu było przecież tylko kilka stopni. W pomieszczeniu nie zapalono niczego, co dawałoby ciepło. Pchnięto mnie, stałam już prawie pod dyszą prowizorycznego prysznica. Czekałam z nadzieją na strumień wody.

Pierwsze, zimne krople spadły na prawą stronę. Od razu chciałam się odsunąć, ale drogę zagrodził mi kij.

— Zdziwiona? — zadrwiła Greta, odsłaniając rząd białych zębów. Niemożliwe, by jedna kobieta była w stanie tak traktować drugą. Przecież jesteśmy czyimiś córkami, matkami. Boże… Skąd wzięli się ci ludzie, dlaczego nikt ich nie powstrzymał?

Lodowate krople spływały po jednym boku. Zagryzłam wargi, ale i tak jęknęłam. Raz, drugi. Do tego doszło szczękanie zębami. Włosy chwytały wilgoć jak szalone, długie pasma oblepiały nagie ciało. Mroźne języki smagały trawiony gorączką organizm. To były katusze, telepało mną, ledwo stałam. Chciałam się oprzeć ręką o ścianę, ale musiałam bronić się przed kijem, walczyć z wodą. Tego było za dużo.

— Jesteście gorsi niż zwierzęta! — krzyknęłam, a Greta spróbowała kijem wepchać mnie dalej.

— Opamiętasz się trochę. Nie zrozumiałaś, że macie się nie sprzeciwiać? Księżniczka spała, gdy Floriano dyktował zasady?

Podświadomie wiedziałam, że kąpiel w takich warunkach przy moim aktualnym stanie zdrowia był praktycznie podpisaniem wyroku śmierci. Walczyłam resztkami sił.

— Podaj nóż, musimy nauczyć sukę posłuszeństwa — rzuciła Greta do jakiegoś żołnierza. Gdy ten ruszył do niej z bronią, do pomieszczenia wkroczył wysoki facet w płaszczu.

To był ten z mroku, poznałam po postawie. Nie dało się go pomylić. Może wojskowy, bo wszyscy stanęli na baczność. Wtedy czmychnęłam na bok, z dala od lodowatej wody. Podniosłam z podłogi roztarganą bluzkę, mimo dziur narzuciłam ją na siebie. Przysunęłam się od razu do ściany. Nie mogłam opanować drżenia, ale starałam się brać płytkie oddechy.

Facet rozejrzał się po pomieszczeniu, chyba dodał dwa do dwóch.

— Cosa sta succedendo[2]? Bardzo się rzuca? Na schodach są tak napaleni na nową zdobycz, że o mało im jaja nie eksplodują.

— Vittorio, nie musisz się tym zajmować, damy radę. Wiesz, że Greta nie lubi sprzeciwów, a ta jest wyjątkowo upierdliwa — stwierdził jakiś pajac, który nagle skurczył się w obecności tego faceta.

— Zimna woda? — spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi, bo zaraz jego wzrok przesunął się na mnie. Po jego wyglądzie można było wnioskować, że nie jest stąd. Hiszpan? Nie. Chyba mówił wcześniej po włosku. Ciemne włosy, oczy… I ten inny akcent.

Greta próbowała się bronić.

— Podburzała resztę. — Wsparła ręce na biodrach, ale dalej twardo ściskała w dłoni ten kij.

— Mówiłem, że macie to załatwiać szybko i po cichu, mamy wystarczające opóźnienie z transportem, na cholerę je tutaj myjecie? Po co wam one? Dlaczego dokładacie problemów?

— Ale…

— Oh merda[3]! — krzyknął tak, że całe towarzystwo miało chyba ochotę zapaść się pod ziemię. — Greta, mam dość jęków i płaczu, chcę chociaż raz pracować w ciszy. Bawi was, jak kwiczą?

Podszedł pewnym krokiem ubrany w spodnie khaki; wystawały spod płaszcza w tym samym kolorze. Słychać było uderzenia ciężkich butów. Musiałam zadrzeć głowę, by na niego spojrzeć. Zerknął na perlące się krople wody na moim dekolcie. Nie dało się tego nie zauważyć. Przeszywał mnie wzrokiem, badał wszystko starannie. Kawałek po kawałku oceniał albo coś rozważał.

Z bliska zwróciłam uwagę na jego dość ciemną karnację, chociaż w moim stanie mogłam sobie wszystko przywidzieć. Ledwo trzymałam się na nogach, ale nie było innego wyjścia. Musiałam jakoś uciec.

Dotknął dłonią mojego policzka, zjechał na szyję. Strąciłam tę rękę. Przekrzywił głowę.

— Odważna. — Już bez wcześniejszej delikatności uniósł mnie i przerzucił sobie przez bark. Pisnęłam. Jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie.

— Puszczaj! Wiem, co robicie!

To musiało być coś w rodzaju burdelu, ale przecież rodziny będą nas szukać. Przemaszerował ze mną przez całą długość pomieszczenia. Wszyscy zdążyli już wyjść. Czułam jego ciepłą rękę na moim zmarzniętym udzie.

W końcu rzucił mnie na drewniany stół. Szeroki mebel stał pod oknem wysłużony, ale solidny. Bluzka nie zakrywała zbyt wiele. Nie chciałam zrywać kontaktu wzrokowego, by sprawdzać, ile ciała miałam na wierzchu.

Vittorio rozpiął płaszcz. Zakaszlałam, słychać było rzężący oddech. Zbyt dużo przez ostatnie minuty nałykałam się zimnego powietrza.

— Po co to wszystko? Ta walka? — spytał, ale znów zachowywał się tak, jakby nie oczekiwał odpowiedzi. Spoglądał mi w oczy, widział, jak szybko oddycham. Podejrzewałam, że gdyby przyłożył rękę do piersi, poczułby łomotanie serca. Dosłownie waliło.

Włoch zaczął rozpinać pasek, na ten dźwięk rzuciłam się do ucieczki. Chwycił mnie jedną ręką, jakbym nic nie ważyła i wcale nie wykrzesała z siebie wszystkich sił. Odwrócił i pchnął mnie na brzuch, przygwoździł do blatu. Wszystko wydarzyło się tak nagle, a ja czułam, że poruszam się w ślimaczym tempie. Znów zaczęłam tłumić falę kaszlu. Próbowałam odchrząknąć.

— Tylko to potraficie! Gwałcić. Brzydzę się wami — rzuciłam i splunęłam na tyle, na ile dałam radę w obecnej pozycji. — Mordercy! Psa też zabiłeś, zwyrodnialcu?!

Widziałam kątem oka, jak uniósł jedną brew. Dotknął ręką moich pleców tam, gdzie pozostawały odkryte. Wzdrygnęłam się i sapnęłam. Zjechał niżej, wcale się nie spieszył. Odsunął majtki na bok, wtedy znów się zaczęłam wierzgać. Chciałam zacisnąć nogi, ale na marne. Ustawił między nimi swoje ciężkie buty.

Byłam słaba, nie miałam siły, kasłałam, czując, jak się duszę. Nie mogłam się uspokoić, by porządnie nabrać powietrza. Kaszel za kaszlem.

— Jesteś chora. Masz leki?

— Interesujecie się zdrowiem dziwek?

Poczułam, jak opuszkami gładzi mój pośladek.

— Ty życiem psa się zainteresowałaś.

— Pierdol się!

Przestałam się szarpać, nie byłam w stanie nawet jęknąć, gdy jego palce znalazły się przy złączeniu moich ud. Zamarłam, a zaraz potem wstrząsnął mną dreszcz, zrobi to… Za sekundę wepchnie je do środka, co za obleśny typ. Jak można tak krzywdzić drugiego człowieka? Kim oni wszyscy byli? Uderzyłam czołem o chłodną powierzchnię. Walcz! No walcz! Wymyśl coś!

— Wolę ciebie — mruknął do mojego ucha i znów usłyszałam klamrę od tego pieprzonego paska.

Mimo przegranej pozycji nadal próbowałam coś wymyślić. Najpierw poczułam jego palce — wbiły się we mnie i zaczęły rozciągać od środka.

— Nie! — Nie mógł mi tego robić. Wbiłam paznokcie w drewniany blat, to nie mogła być prawda. Zerwałam się i spróbowałam uciec. Byłam pewna, że nie dam rady wykrzesać z siebie więcej, a jednak znów się szarpałam. Zadawał mi ból. Jezu, to było okropne… poniżające. Do tego palił mnie wstyd.

— A co to? — zapytał Włoch, chwytając mnie za włosy. Szarpnął, unosząc głowę. — Powinienem patrzeć na twoją twarz, więcej się dowiem.

Okręcił mnie gwałtownie, nie puszczając. Udami przyszpilał do blatu. Widziałam, jak przygląda się resztce moich ubrań, chwyta je i zrywa. Odruchowo nakryłam ręką piersi. Nie potrafiłam ich całych osłonić — od nacisku tylko się rozlewały. Boże, jak to musiało wyglądać… Nie powinnam liczyć na niczyją pomoc. Zgwałci mnie, a ja nie byłam w stanie się nawet bronić. Facet był wielki i szybki, na nic moje siłowanie się z nim. Zjechał niżej i znów wsunął we mnie palec. Zareagowałam jak wcześniej — odskoczyłam, chociaż nie miałam już gdzie uciec. Gdy naparł, zatrzymała go słaba bariera.

— Ile masz lat? — zapytał niespodziewanie, zamierając w bezruchu.

— Nic ci do tego. Wypuśćcie nas, pochodzimy z cywilizowanego miasta, ktoś nas znajdzie. To jest chore, nie ujdzie wam to płazem. Rozumiesz?! Jesteście bydlakami…

— Kompletnie nie słuchasz, to irytuje.

Zaczęłam kaszleć, ale zaraz to stłumiłam. Wysunął ze mnie te cholerne palce. Patrzyłam w ciemne oczy nie wierząc, że właśnie walczę o przetrwanie.

— Jesteś dziewicą? — zapytał lodowatym tonem. — Lepiej odpowiedz, nie jestem cierpliwym człowiekiem.

— Pieprz się! — Co, gdy dowie się prawdy?

Jego dłoń wylądowała na moim biuście. Uderzyła niespodziewanie, aż krzyknęłam.

— Rzadko biję kobiety, ale następnym razem dostaniesz w twarz i nie skończy się na jednym ciosie.

Rozkasłałam się na dobre, nie mogłam zaczerpnąć tchu. Może pomyślałby, że oszukiwałam, grałam na zwłokę, ale przez paręnaście sekund naprawdę nie byłam w stanie wyrównać oddechu. Vittorio cierpliwie czekał, a ja nie potrafiłam rozszyfrować nic z jego twarzy. Gdy skończyłam, usłyszałam odgłos kroków na schodach.

— Vittorio, jak tam? Możemy się już zabawić? Greta mówiła, że ta nie nadaje się do dalszej podróży — rzucił pierwszy żołnierz, który wszedł na piętro. Łysa czacha odznaczała się na tle pozostałych trzech, które były tylko krótko przystrzyżone.

Od razu pokręciłam głową. Nie miałam jak się osłonić, więc bezmyślnie przysunęłam się do Vittoria. Miał rozpięty płaszcz, wsunęłam się pod niego odrobinę, chowając tam ramiona, piersi. Chyba go tym zaskoczyłam, bo wpatrywał się we mnie i nie odpowiedział na pytanie.

— Nie — szepnęłam, spoglądając w jego ciemne oczy.

Co mogłam zrobić? Nagle poczułam jego dłoń na plecach, aż wciągnęłam powietrze i znacznie się wyprostowałam. Ciepło, jakie od niego biło, sprawiało, że zaczęłam mocniej drgać. Jeśli rzuci mnie tym facetom na pożarcie, to będzie koniec. Nie ucieknę, nie zawalczę o siebie. Nic ze mnie nie zostanie. Byłam słaba, zresztą nawet w pełni sił nie dałabym rady z tyloma. Jezu, z wiadomości, filmów, wiedziałam, co mogli mi zrobić.

— Nie… — powtórzyłam cicho i znowu pokręciłam głową.

— Co będę z tego miał? — spytał i wyraźnie zacisnął szczękę.

— A czego chcesz? — Kątem oka widziałam, jak żołnierze stoją i czekają, jeden nawet już majstrował przy pasku od spodni. Cholera, cholera, cholera!

— Ciężko mnie zadowolić, bo mogę mieć wszystko, ale… — Zbliżył usta do mojego ucha; owiał mnie jego ciepły oddech. — Chcę twojej dziewiczej cipki.

Przymknęłam oczy, spodziewałam się podobnej odpowiedzi. Może nie tak bezpośredniej… Liczyłam też, że skoro zorientował się w sprawie mojego dziewictwa, odpuści. Nie, to była płonna nadzieja. Fatalne położenie, ale nie miałam nic innego, czym mogłabym negocjować. Do tego ból głowy i uszu przybrał na sile. Uciekłam wzrokiem. Co doradziłby mi Martin? Czy zaczął mnie już szukać? Jak spojrzę w oczy bratu, gdy zostanę dziwką jakiegoś włoskiego skurwiela…

Pokręciłam głową. Przecież nie mogłam tego zrobić, nie dałabym rady.

— Rozumiem. — Wciągnął powietrze. — Chłopcy, możecie sobie ulżyć…

Chciał zrobić krok w tył, ale wtuliłam się w niego jeszcze bardziej i przerwałam mu.

— Nie. — Drżenie dłoni zdradzało, jak bardzo byłam przerażona. — Dobrze, dobrze. — Chwyciłam jego sweter tak mocno, że całe kostki mi pobielały. Do oczu napłynęły łzy.

Uniosłam wzrok, a Włoch zacisnął szczękę; jego wyraz twarzy był tak surowy, że wiedziałam, iż to wszystko błąd.

— Dasz mi to na piśmie.

— Co?

— Chcę mieć papier, że wyraziłaś na to zgodę. Masz być chętna, nie lubię płaczu, lamentu.

Popierdoleniec, a jakie miałam inne opcje? Dać się zgwałcić zbiorowo?

Oczy same mi się zamykały. Wsparta o jego twardy tors starałam się cokolwiek jeszcze wymyślić. Bezskutecznie.

— Może za dużo z tobą zachodu.

— Dobrze — jęknęłam zrozpaczonym tonem. — Zgadzam się, tylko ich odeślij.

— Możecie sobie ulżyć na dole. Teraz wypad, ta zostaje ze mną. Na pewno Floriano załatwi wam inną rozrywkę — rzucił i przejechał ręką wzdłuż mojego kręgosłupa.

Kiedy pomruki niezadowolonych żołnierzy przycichły, Vittorio zrobił krok w tył. Nie było sensu, bym zasłania się rękoma; nie przed tym, do czego miało dojść.

Włoch zaczął się rozbierać, zdjął płaszcz i sweter. Nawet rozwiązał buty. Nie mogłam na to patrzeć, więc spuściłam głowę. Zsunęłam swoje majtki. Zwyczajnie, szybko i beznamiętnie. Nie miałam zamiaru płakać i krzyczeć. Nie byłam w stanie niczego wymyślić. Chciałam mieć to za sobą, byłam tak słaba… Nie wiedziałam, na co liczyć. Patrzyłam na leżące u stóp czarne figi. Kurwa, jak miałam się wyratować? Przecież on nie dawał mi żadnych gwarancji. Co, gdy już zrobi to, na co ma ochotę? Wypuści mnie? Czemu dopiero teraz do mnie docierało, że to sytuacja bez wyjścia? Przecież nie powie: „Do widzenia. Wprawdzie widziałaś nas wszystkich, ale że tak ładnie dałaś mi dupy, to jesteś wolna”.

Szybko otarłam czoło.

Zobaczyłam w zasięgu wzroku jego stopy. Znów stał przede mną. Był boso. Boże, po co się cały rozbierał? Tu było jak w lodówce. Zaciskałam palce na blacie tak mocno, jak tylko potrafiłam. Przecież nie padnę na kolana, nie będę błagać — nie było takiej opcji. Nie podnosiłam wzroku, ale jego wielka sylwetka stała tuż przede mną. Czułam też jego zapach. Po tonie głosu wiedziałam, że nie ma co negocjować. Kucnął. Jego dłonie na moich nogach… Dlaczego mnie tak torturował? Nie mógł zrobić tego od razu? Nie czekać, nie zabawiać się mną? Powoli zaczął wciągać moje majtki. Kostki, łydki, kolana, uda. Zatrzymał się przy biodrach, zbliżył twarz i polizał moją skórę tuż nad złączeniem ud. Wypuściłam głośno powietrze. Do czego zmierzał? Do tego…? Rajcowało go takie upadlanie kobiet? Pokręciłam głową, nie mogłam tego zrobić. Pociągnęłam nosem. W końcu jego dłonie wsunęły mi majtki do końca na tyłek.

— Podnieś stopę — rozkazał i poczekał, aż wykonam polecenie.

Zrobiłam to i wtedy włożył mi swoją skarpetę. Klepnął moją drugą nogę, więc ponowiłam ruch. Wtedy dopiero zauważyłam, że nie miał na sobie swetra. Wcześniej interesowało mnie tylko to, co ze mną zrobi. Wstał i włożył mi go przez głowę, odstąpił również płaszcz. Sam został jedynie w koszulce. Dlaczego? Przed chwilą chciał umowy i był gotowy wziąć mnie na tym blacie.

— A ty? — odchrząknęłam.

— To nie ja mam gorączkę. Chciałbym uprawiać seks z kimś, kto żyje, a do tego nie trzęsie się jak galareta.

Zdobył się na żart? Nie mogłam jednak podzielić jego entuzjazmu. Kiwnął głową w stronę wyjścia.

— Butów ci nie odstąpię, ale masz skarpety. — Włożył czarne workery i dopiero wtedy dłonią wskazał schody.

Ruszyłam za nim, kręciło mi się w głowie, ale nie pisnęłam nawet słówkiem. Przeszliśmy przez dolną salę wypełnioną żołnierzami. Naliczyłam tuzin. Wszyscy nosili wielkie skrzynie, paru stało przy wejściu i paliło papierosy. Mijając nas, jeden wystawił język i zaczął energicznie nim poruszać. Miałam ochotę wystawić mu, ale środkowy palec, niestety i tak szłam znacznie wolniej niż Vittorio, nie powinnam kusić losu, powinnam za to się pilnować. Co, gdyby jednak zmienił zdanie? Rozszarpaliby mnie tutaj.

Na podwórzu dołączył do nas pies. Merdał ogonem i szedł przy mojej nodze. Vittorio to zauważył, powiedział coś do niego, ale nie zrozumiałam. Zamiast autobusu na parkingu stały teraz trzy lub cztery samochody wojskowe. Weszliśmy do głównego budynku, gdzie wcześniej czekałyśmy wszystkie razem. Greta zbierała poplamione krwią koce i rzeczy pozostawione przez dziewczyny. Zmierzyła mnie wzrokiem. Może miała ochotę coś powiedzieć, ale Vittorio przystanął na schodach i czekał. Mogłam znów spróbować uciec, ale teraz pozostawałam bez najmniejszych szans. Tylko co czekało mnie tutaj? Na co tak naprawdę się zgodziłam? Na pewno nie na odzyskanie wolności. Perspektywa była fatalna, widziałam ślad ręki odbity na podłodze, ślad z krwi. Zrobiłam maleńki krok do przodu, a wtedy Vittorio chwycił mnie i wziął na ręce.

— Mogę sama — mruknęłam i już miałam się wyrywać, ale pozycja ta przyniosła moim mięśniom chwilową ulgę.

— Ledwo chodzisz, nie mam całej nocy — rzucił szorstko i szedł, jakbym nic nie ważyła.

— Co z resztą dziewczyn?

Nie odpowiedział. Miałam szczęście czy wręcz odwrotnie?

W paru pokojach ktoś już był, widziałam, jak żołnierze wchodzą lub wychodzą. Doszliśmy na koniec korytarza. Otwarte na oścież drzwi ukazywały podwójne łóżko. Włoch zatrzasnął je za nami nogą. Pod ścianą stały komoda i stół, chyba pełniący rolę biurka. Leżały na nim lampka, pudło, gruba teczka z wystającymi z niej papierami i telefon. Vittorio położył mnie na łóżku, a sam zaczął przeglądać zawartość saszetki, którą ściągnął z półki zawieszonej przy wąskim oknie. Zdjęłam płaszcz, podciągnęłam nogi pod siebie i próbowałam nie zasnąć. Dwa okna. Prawa i lewa strona. Rano będę mogła zorientować się, na jaką stronę podwórza wychodzą. Powieki robiły się coraz cięższe, ale znów zaczęłam kaszleć. Pierwsze piętro. To nie była wysokość, przy której można by się zabić; musiałam obmyślić plan, tylko najpierw ciut dojść do siebie.

— Dostaniesz tabletki. Albo ci pomogą, albo się wykończysz. — Vittorio przyłożył mi do ust rękę z białymi pastylkami, wzięłam je bez zastanowienia.

Przetarłam czoło od potu. Podał mi małą butelkę z wodą. A może dostałam zupełnie coś innego? Powinnam się zastanowić, odmówić albo przynajmniej dopytać. Niestety znów zaczęłam kaszleć i odpuściłam. W uszach mi piszczało, chciałam tylko spać. Może miał rację — polepszy mi się albo padnę tu trupem.

— Gdzie jest pies? — spytałam jeszcze, gdy w końcu mogłam normalnie oddychać.

— Został na parterze.

— Śpi na podwórku?

— Spokojnie, przyjdzie.

Pokiwałam głową i odrzuciłam włosy na bok.

— Chciałaś go uratować. Dlaczego? — Stanął na szeroko rozstawionych nogach tuż przy łóżku. Zaczesał włosy do tyłu, nie były krótkie, zachodziły mu na uszy.

— Bo on też czuje… — To było ostatnie, co byłam w stanie powiedzieć. Wpatrzona w śniadą cerę zasnęłam.

[1] „Ndràngheta (czyt. Drangeta) — włoska organizacja przestępcza wywodząca się z Kalabrii.

[2]Cosa sta succedendo? — Co się dzieje?

[3]Oh merda! — Cholera!

Vittorio

Wtedy przy budynku na dole wydawało mi się, że jest chora. Tłumiła kaszel, drgała. Nie był to strach. Chociaż powinna go odczuwać każdą komórką. Widziałem resztę dziewczyn, tylko dwie postanowiły zawalczyć. Reszta była przerażona i albo sparaliżowana niepokojem, albo zwyczajnie nie wiedziała, co zrobić. Od tej tutaj czułem sporo ciepła, zdecydowanie miała gorączkę, ale mimo tego pokazywała charakter. Widziałem po oczach, że ledwo stoi, poczęstowali ją lodowatą wodą, przez to tylko twarz pozostała rozpalona. Fascynujące, chciała uratować mi psa, potrafiła zawrzeć pakt z diabłem i wkurwić Gretę. Załamała się odrobinę, gdy weszło kilku żołnierzy. Tak, wtedy się wystraszyła. Wybrała więc mnie, myślała, że to mniejsze zło.

Niestety to był jej błąd.

Uniosłem kącik ust. Mniejsze zło… Poniekąd miała rację, dla kobiet nie byłem aż takim skurwielem jak Floriano. Chociaż Lea zginęła w bólach, zostawiłem ją w kącie jako przestrogę dla wszystkich, którzy planowali mnie zdradzić. Okradła nas, a towar sprzedała jakiemuś podrzędnemu złodziejowi. Myślała, że się nie dowiem. Pokręciłem głową. Gdybym miał więcej czasu, kazałbym ćwiartować ją żywcem, ale dziś biznes był ważniejszy. Spojrzałem na tę odważną dziewczynę. Dlaczego w ogóle interesował mnie jej los? To, że chciałem ją zerżnąć, zrozumiałe — zapewne każdy facet, który widział jej cycki, miał chrapkę, żeby zanurzyć między nie kutasa. Mogłem… powinienem to zrobić tam, potem odesłać ją następnym transportem. Posprzątaliby, nie martwiłbym się niczym. Kobiety dość słabo mnie interesowały, to znaczy: wiadomo, że pieprzyłem, jak na Włocha przystało, ale nic więcej. Irytowały mnie, nie lubiłem tego czczego gadania, wtrącania się w sprawy, które ich nie dotyczyły, ani bezmyślności. Poszukiwały nadmiernej atencji, te ich akcje mnie nużyły.

Najpierw zainteresowała się Cesarem. A kiedy wtuliła się we mnie, coś pękło. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na obcą osobę, nie na kawał mięsa. Potrzebowała oparcia i szukała go u mnie, naiwna. Nie mogłem dać jej nic poza bólem, musiała to wiedzieć, a jednak… zaryzykowała. Tak, chciała przetrwać za wszelką cenę. Nic więcej, ot, założyła, że lepiej wylądować w moim łóżku niż z kilkunastoma żołnierzami. Ciekawe, co powie za tydzień… Tylko czy to było mi potrzebne? Przecież wszystkim powtarzałem, im mniej komplikacji — tym lepiej, a co sam wyprawiałem?

Podobały mi się jej ciemne i długie włosy. Oddychała cicho, ale słychać było lekkie charczenie. Uratowała mi psa. Co najlepsze, lubił ją, przyszedł do niej. Fiut mi boleśnie stwardniał, potrzebowałem zimnego prysznica. W środku aż cały chodziłem, już dawno nikt nie rozwalił mi samokontroli tak jak ona. Polizałem wtedy na górze jej słoną skórę. Znów przejechałem językiem po wardze, chcąc przypomnieć sobie to uczucie. Smak. To nie była wyrafinowana dziwka, która spełniała wszystkie zachcianki. Nie pachniała drogimi, mocnymi perfumami. To była czysta natura. Chciało się wcisnąć dłoń w te jej włosy. Skierować kutasa na usta. Powinna ssać. Patrząc tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami…

Poprawiłem się na łóżku i czekałem; dziewczyna co jakiś czas miała dreszcze. Nie wiem, kto przysunął się pierwszy tak blisko, ja czy ona. W końcu przełożyłem rękę, a jej głowa spoczęła na moim ramieniu. Czułem, jak wydychała gorące powietrze. Widziałem kropelki potu na skroni. Mimo wszystko przykryłem jej nagie nogi kocem. Poczułem też zapach, zbliżyłem nos do jej włosów. Tak, to musiał być szampon, coś jak róża. Dziwne, że po tym, co tu przeszła, nadal dało się to wyczuć.

Kurwa, powinienem zejść na dół i dopilnować przerzutu, a nie analizować… Mógłbym zgwałcić ją jak dziwkę i byłoby po wszystkim. Wyczułem jej dziewictwo. Była młoda, to pewnie dlatego. Chociaż teraz na każdym kroku widziałem małolaty sprzedające się za gram towaru lub paczkę papierosów. I nie chodziło tutaj o ich status, często miały bogatych tatusiów, uciekały z domów, licząc na inne życie. Z pewnością je dostawały.

Usiadłem, zrywając kontakt z… Nie powiedziała, jak ma na imię. Powinienem zadzwonić do Petera, niech ją prześwietli. Musiałem wiedzieć jak najwięcej. Usłyszałem jakieś podniesione głosy, a potem strzały. Przecież Floriano to spieprzy, oczami wyobraźni już widziałem kupę trupów.

— Testa di cazzo[1].

[1]testa di cazzo — chuj (w określeniu do osoby)

Adriana

W głowie mi szumiało, ale otworzyłam oczy. Biały sufit i nic więcej… Nasłuchiwałam. Cholera, byłam w tym dziwnym budynku. To nie był sen, zgodziłam się pójść do łóżka z obcym facetem i o mały włos uniknęłam, jak mniemam, burdelu.

Powinnam była się zaśmiać; to wręcz niemożliwe, żeby takie rzeczy działy się w dwudziestym pierwszym wieku. Poruszyłam się, a coś zablokowało mi dłoń. Uniosłam wzrok. Fuck, kajdanki! Przypiął mnie do łóżka!

Zaczęłam rozglądać się po niewielkim pomieszczeniu w poszukiwaniu albo czegokolwiek do obrony, albo możliwości ucieczki. Drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich tamten Włoch; w dziennym świetle widać było wyraźnie jego ciemniejszą karnację. A oczy, o matko, miał czarne jak węgiel. Spojrzałam na jego dłonie całe we krwi. Wycierał je właśnie w jakąś bawełnianą, jasną szmatkę.

— Czyli żyjesz — fuknął. — Dobrze. Masz u mnie dług do spłacenia.

— Już mam się rozbierać? — Chciałam, by brzmiało to sarkastycznie, więc dodatkowo się skrzywiłam. Udawałam twardszą, niż byłam, i że ten widok wcale mnie nie przerażał.

Czyja to krew? Kolejnych ofiar?

Prychnął, widać nie zrobiłam na nim większego wrażenia.

— Najpierw się wykąpiesz, nie kręci mnie salirofilia.

Stanął bokiem i wtedy zauważyłam na jego szyi odbite czerwone ślady palców. Musiałam jakimś cudem znaleźć telefon, zadzwonić do Martina. Przecież to bandyci. Włoch był dość szybki, a kiedy znalazł się przy mnie, odpiął mi kajdanki i pociągnął za włosy z taką siłą, że od razu się podniosłam. Dolna warga zadrżała mi, ale zaraz ją przygryzłam.

— Cholera! Za co? — Przecież jeszcze nic nie zrobiłam, starałam się nie wychylać…

— Myślałaś, że będziesz traktowana ulgowo? — Chwycił mnie za szyję.

— Ulgowo? Powiedziałabym raczej: jak człowiek, bo chyba nawet psa tak nie szarpiesz.

Zmrużył oczy i przez chwilę czułam, jak zwiększa nacisk. Oddychałam ustami wolno i na tyle, żeby nie dostać ataku kaszlu. Włoch pociągnął mnie za sobą.

— Zamknij się, nie mam nastroju, jesteś tylko niepotrzebnym problemem.

— Właśnie, gdzie pies? Pożarliście go?

— Tylko dzięki niemu żyjesz — mruknął cicho, ale z takim wyrzutem, jakbym faktycznie tylko dzięki temu przetrwała kolejny dzień.

Starałam się iść szybko, nie wiem, czy obeszłoby go, gdybym runęła jak długa. Te leki, które mi dał, zbiły gorączkę, ale nie byłam jeszcze w pełni sił. Potrząsnęłam głową. Przez włosy opadające na oczy widziałam niewiele; jakieś schody, okna… Dobra, szczegóły później. Sama miałam ochotę się wykąpać.

Bez słowa wprowadził mnie do łazienki, stanął przy drzwiach i palcem wskazał prysznic.

— Rusz się, nie mam całego popołudnia — burknął.

— Aż tyle spałam?

Prychnął.

— Spałaś dwa dni.

— Co?

Stałabym dalej i analizowała, jak do tego doszło, ale mnie pchnął. Rozsunęłam drzwi prysznica i rozejrzałam się za miejscem, w którym mogłam odłożyć ciuchy. Pomieszczenie było małe, staliśmy blisko siebie pod ścianą, od dołu do góry wyłożoną białymi płytkami. Tylko jedna szafka.

— Przecież możesz wyjść. Okno jest dachowe, do tego tak wąskie, że nie przecisnęłabym tyłka. — Kiwnęłam brodą w górę.

Brew mu się uniosła i przez parę sekund milczał, tylko patrząc. Od samego wzroku spociły mi się dłonie. Miał mord w oczach.

— Przestań gadać. Do środka.

Już wcześniej widział mnie nagą, ale byłam wycieńczona i w tamtym momencie było mi wszystko jedno. Teraz w dziennym świetle to całkiem co innego.

Stanęłam bokiem i zdjęłam sweter. Oczywiście przysłoniłam przedramieniem piersi; wstydziłam się, że falują przy każdym ruchu. Wiedziałam, że są spore, a to zawsze wprawiało mnie w kompleksy. Zrzuciłam skarpety. Problem stanowiłabielizna, majtki na sto procent miałam przepocone, ale nie zamierzałam ich zdjąć. Za nic w świecie.

Szybko weszłam w nich do kabiny. Odkręciłam wodę i czekałam, aż poleci ciepła. Przebierałam nogami, czując zimny strumień. Kropelki delikatnie spadły na mój brzuch. Zerknęłam przez ramię. Boże, nawet jeden mięsień mu nie drgnął. Gdybym chociaż oglądała tego „Ojca Chrzestnego”, może wiedziałabym, kiedy mnie zastrzeli. Czego miałam się spodziewać? Nie pozwolił oddać mnie do burdelu, a traktował jak śmiecia. Może później i tak tam trafię…

Oświecenie. Nagle to do mnie dotarło. Wcale nie uchroniłam się przed fatalnym losem! Trzeba było szybko stąd uciec. Ale jak, skoro wartowało tu tylu żołnierzy? Namydlałam się i od razu spłukiwałam pianę.

Jedno było pewne: on tu rządził. Byłam głupia, że nie drżałam na jego widok. Dlaczego cały czas to tłumiłam? Ten strach, który palił mnie w żołądku. Czułam tę wielką gulę spoczywającą w przełyku. Może gdyby zobaczył we mnie kruchą kobietę, wtedy jakoś by się ulitował?Byłam przerażona, strach palił moje wnętrze, ale nie wychodził na wierzch. Zwyczajnie pyskowałam i to cholernie źle mi wróżyło. W stresie nie mogłam zamknąć tej gęby.

— Kiedy odeślesz mnie tam, gdzie resztę? — spytałam cicho, bez tej mojej arogancji w głosie.

Skrzyżował ręce na piersi, miał na sobie czarną koszulkę; dość obcisłą, bo widziałam zarys mięśni. Na szczęście szyby w kabinie zaczęły parować i przestałam się gapić. To było niezręczne. Nie odpowiedział, więc rozejrzałam się i znalazłam nawet jakiś szampon, skorzystałam. Skąd mogłam wiedzieć, ile miałam tu czasu?

Szyba ukrywała co nieco, więc zdjęłam majtki i zaczęłam je prać. Wtedy kabina się rozsunęła.

— Zostaw, pójdziesz bez.

Nie miałam jak się zakryć, więc tylko mocniej zacisnęłam uda.

— W życiu, o mały włos mnie ostatnio nie zgwałcili, mam teraz paradować z gołym tyłkiem?

Włoch chwycił mnie za przegub i siłą wytargał spod prysznica. Znów osłoniłam piersi. Lekko się uchyliłam, bo myślałam, że mnie uderzy. Zmrużył oczy.

— Masz tutaj bluzkę i jakieś damskie dresy. — Wyjął je z szuflady i cisnął na półkę; od razu chwyciłam ubranie i się nim okryłam. — Później przyniosę ci torbę, to sobie coś jeszcze wyszukasz.

— Jaką torbę? — zapytałam, patrząc w jego ciemne oczy. Był taki wysoki, że musiałam zadzierać głowę. Miał duże dłonie. Miejsce, gdzie mnie chwycił, do teraz pulsowało, tak samo skóra głowy. Bolała od tych jego pociągnięć.

Nie odpowiedział i wtedy to do mnie dotarło. Chodziło o torbę jakiejś kobiety! Osobiste rzeczy pozostawione przez kobietę zabraną na rzeź…

— Jezu… — Bezmyślnie rzuciłam się do przodu, jakbym chciała uciec.

Tylko dokąd?

Vittorio chwycił mnie za ramiona i przytrzymał. Oddychałam szybko, spoglądałam w każdą stronę. Drzwi, okno. Zbierało mi się na mdłości. Nie było drogi ucieczki. Jak te dziewczyny musiały cierpieć, bać się… Dlaczego zostałam tylko ja, czemu zgodziłam się na jakiś chory układ? Co on miał zamiar ze mną zrobić? Może lepiej, gdybym nie wyszła na to podwórko, została z resztą. Pojechała tym transportem i spróbowała uciec. A tutaj? Jakim cudem? W miejscu pełnym żołnierzy, u jego nogi…

Łzy zaszczypały mnie pod powiekami. Skurcz w brzuchu kazał mi się rzucić do toalety. Opadłam na kolana, targały mną suche torsje, nic nie jadłam, mało piłam. Na policzkach poczułam łzy. Przecież ja nie płakałam, prawie nigdy… Bynajmniej od śmierci rodziców, odkąd Martin zabrał mnie z rodziny zastępczej. To wtedy przyrzekłam sobie, że nie będę już płakać.

Kiedy skończyłam, Włoch nadal stał w tym samym miejscu. Był niewzruszony, bez cienia emocji. Wstałam na drżących nogach. Naga przed obcym facetem; gdzie ja miałam głowę, godząc się na układ, na seks? Przecież w życiu nie byłabym w stanie pójść z nim do łóżka.

— Nie dam rady. — Pokręciłam głową, nie mogłam złapać powietrza. Zacisnęłam dłonie w pięści. Obraz mi się rozmazywał, wielkie łzy kapały na mały dywanik łazienkowy.

— Kurwa, nie jestem niańką. — Ton Vittoria przypominał warczenie. Zaraz jednak jego dłoń dotknęła mi karku. — Wdech. Wolno. Raz za razem… Kłamstwem byłoby powiedzieć, że jesteś bezpieczna, ale mogłaś trafić do burdelu. Nie jesteś tam, więc się ciesz.

To miało być, kurwa, pocieszenie? Pomalutku zaczęłam oddychać. Włoch okrył mnie od tyłu ręcznikiem i czekał. Nic nie mówił, nic nie robił. Stał i patrzył. Taka surowość mogła przerażać. Dlaczego nie wyrażał emocji? Powinien się zirytować albo chociaż odrobinę przejąć. Chciałam się podtrzymać, położyć na czymś dłoń, ale tylko Vittorio był w zasięgu, więc mimo wahania drżącymi rękami dotknęłam jego klatki. W końcu łapczywie nabrałam powietrza.

Zaczęłam kaszleć, to jeszcze nie był czas na takie hausty.

Wpatrywałam się w ciemne oczy i znów powoli uspokajałam emocje. Dlaczego w jego ramionach odnajdywałam cień spokoju? Przecież ewidentnie był niebezpieczny, jednak, gdy czułam go obok, potrafiłam się opanować. Odpędziłam łzy, nie mogłam płakać. Absolutnie. Martin powtarzał, że musimy być twardzi. Czy brat zaczął mnie szukać? Na pewno. Wiedział, w którym kierunku się udałam.

— Ubierz się, idziemy z powrotem.

Mechanicznie wytarłam się i wciągnęłam na siebie ubranie.

W pokoju czekał talerz z jedzeniem. Jeden. Dopiero wtedy poczułam, jak skręca mi żołądek. Ostatni raz jadłam w domu, a przez gorączkę też nie mogłam pozwolić sobie wtedy na jakieś szaleństwo. Oparłam się o ścianę. Naciągnęłam bluzkę na dłonie.

— Siadaj. — Vittorio wskazał miejsce przy stole. To z jedzeniem.

Stołek ustawiony był tyłem. Nie widziałam więc, co robi Włoch; usiadłam niepewnie, ale nie ruszyłam jedzenia. Chociaż moje ślinianki zaczęły pracować na cały etat. Poczułam rękę na ramieniu i aż się wyprostowałam.

— Dlaczego nie jesz?

— A ty? — spytałam głupio.

— Jestem już po.

Boże, jak kretynka myślałam, że oddaje mi swoją porcję. Przecież to nie jakiś obóz uchodźców, oni mają jedzenie. Chciałam się palnąć w łeb. Wychodziło na to, że nadmiernie interesowałam się typem, który zgwałciłby mnie tamtej nocy, gdyby nie gorączka. Bogu dzięki, że tego nie skomentował. Dlaczego nie potrafiłam się skupić, czemu nie myślałam racjonalnie? Zacisnęłam dłonie; znowu się pociły.

Vittorio oderwał kawałek rogalika zamoczył go w dżemie i podstawił mi do ust. Przez chwilę się wahałam, skupiłam wzrok tylko na jego palcach, w końcu wzięłam pieczywo i poczułam muśnięcie opuszków na wargach. Kojarzyło mi się to z gestami kochanków, w tych okolicznościach było jedynie niepokojące.

Już bez zbędnego gadania zaczęłam sama jeść, do tego obok stał kubek z mlekiem. Robiłam to tylko dlatego, że inaczej nie miałabym sił na ucieczkę, jednak nie czułam smaku. Cały czas wytężałam słuch; czy Vittorio odszedł daleko? Czy właśnie się poruszył? Ot, gryzłam i połykałam mechanicznie.

Czułam wzrok na plecach. Zjadłam wszystko, nawet chwilę odczekałam, ale niestety przyszedł czas, by się odwrócić. Vittorio, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, stał oparty o wystający parapet. Milczał. Zaczął podwijać rękawy koszuli; na łokciu dostrzegłam ślady tuszu. Tatuaż. Węże. Miał wytatuowane węże wijące się wokół przedramienia, aż na pokaźny biceps. Wyglądały jak macki, pełzające gady. Przełknęłam ślinę. Chciałam zapytać o tę pieprzoną umowę, ale wychodziłoby na to, że sama się dopraszam. A może nie mówił poważnie? Zrobi ze mną, co chce, i trafię tam, gdzie reszta. Może liczył, że wymusi tylko zgodę i będzie tym zagłuszać wyrzuty sumienia. Przecież tacy ludzie nie mieli sumienia… Co ja analizowałam?!

— Mogę dostać telefon? Rodzice mnie pewnie szukają. — Spróbowałam wzbudzić w nim litość.

— Przecież twoi rodzice nie żyją. Chyba że mówisz o tym żołnierzyku. — Poruszył dłonią i palcem wskazał na drzwi. — Jak widziałaś, tego u nas nie brakuje, ale jeśli zaszczyci nas swoją obecnością, to coś wymyślimy.

— Nie waż się mu nic robić! — Wstałam na równe nogi trochę zbyt szybko, bo zakręciło mi się w głowie. Przytrzymałam się oparcia krzesła.

— A skąd wiesz, że już nie zrobiłem?

Zamarłam. Blefował? Wątpliwe. Był zbyt pewny siebie.

— Przecież masz mnie, tego chciałeś… Sam mówiłeś. Do czego on ci potrzebny?! — Zrobiłam ku niemu krok, ale się zatrzymałam. Co miałabym zrobić? Błagać o życie Martina? — Co mu zrobiłeś?! — Podniosłam głos, gdy nie odpowiadał. Pokazałam, jak bardzo mi zależało… Cholera.

— Jeszcze nic.

— Trzymasz go tu? — Rozejrzałam się w koło.

— Nie — odpowiadał spokojnie, przemyślał ten ruch. Znów zaczęłam kaszleć, zbyt mocno oddychałam przez stres.

— Tabletki na stoliku. — Wskazał ruchem podbródka, wyglądał trochę na znudzonego.

Podeszłam i wzięłam jedną. Przez chwilę opierałam się o niski blat. Mięta wolno rozeszła się po moim języku.

Włoch podszedł stoickim, ale twardym krokiem, biła od niego nadzwyczajna pewność siebie. Przyglądał się każdej reakcji.

— Dlaczego mieszkacie razem? Nie złapałaś żadnej dorywczej pracy, studia on ci opłaca? Bo na pewno nie wystarcza z tej renty po rodzicach. Ile lat minęło od ich śmierci? Siedem?

Zacisnęłam zęby. Wiedział o mnie sporo, czyli miał swoich ludzi od wywiadu, nikt w tak krótkim czasie samodzielnie nie dowiedziałby się o drugiej osobie aż tylu szczegółów z życia prywatnego. Tym bardziej, że nie podałam mu danych. Chociaż pewnie miał mój portfel, telefon…

Zanim Martin stanął na nogi, żeby móc się starać być dla mnie rodziną zastępczą, ponad rok jeździłam po obcych ludziach, placówkach. Nienawidziłam tego.

— Przecież wiesz. Nie muszę opowiadać ci szczegółów — szepnęłam. Ten temat sprawiał mi ból, a tej maski nie potrafiłam nałożyć tak łatwo, jak tamtej, gdy trzeba było ukryć strach.

— Tak, wypadek. — Vittorio dotknął mojej szyi tak niespodziewanie, że drgnęłam. — To cię rusza?

— Jak każdego człowieka.

Śmierć najbliższych była ciosem, który odciskał piętno na większości ludzi, mnie też bardzo zmieniła, zostawiła ślad na psychice. Ale nie miałam zamiaru rozmawiać o tym z bydlakiem, który zmuszał kobiety do seksu.

— Nie, nie każdego — powiedział bez emocji.

— Nie ciebie. — Spojrzałam mu w oczy, tak ciemne… Może stanowiły odbicie jego duszy? Może był socjopatą. — Te wybuchy w mojej dzielnicy to przypadek czy zorganizowana akcja?

— Będę cię musiał zabić, gdy powiem prawdę.

— I tak to zrobisz, prędzej czy później. — Lekko zadrgał mi podbródek.

— Tak myślisz? — Vittorio przekrzywił głowę, nie zmienił jednak wyrazu twarzy.

Irytowała mnie ta rozmowa, nie mogłam się niczego dowiedzieć, umiejętnie odbijał piłeczkę, sprawiając, że nadal niczego nie wiedziałam.

— Dlaczego mnie zostawiłeś?

— Odpowiedź jest prosta. Seks. — Przystanąłtak blisko, że nasze uda się styknęły. W moim żołądku coś się zacisnęło. Pachniał wyjątkowo dobrze, ale nie powinnam zwracać na coś takiego uwagi, jednak czymś mnie przyciągał, nie mogłam udawać, że tak nie jest. Pomógł mi raz więc może była jakaś szansa, że zrobi to ponownie. Niestety cena była wysoka.

— Możesz mieć wiele kobiet.

— Ale dziewice są kuszące, zresztą podobasz mi się. Dlaczego miałbym szukać, skoro jesteś pod ręką?

— Bo tego nie chcę.

— Tak? — Odgarnął mi pukiel włosów do tyłu. — Wydawało mi się, że wyraziłaś zgodę, może byłaś lekko przyparta do muru, ale wiedziałaś, na co się piszesz.

Dotknął mojej tali i przesunął tę dużą dłoń na plecy. Nasze biodra się stykały. Wyczuwałam coś twardego, pewnie broń. Mogłam ją zdobyć? Gdy dotknęłam ręką jego boku, warknął:

— Nie waż się, bo cię zastrzelę.

Dopchnął mnie do ściany, złapał za ręce i momentalnie przygwoździł mi je nad głową. Przesunął nosem po mojej żuchwie, zjechał w dół szyi. Czułam każdy jego najmniejszy oddech. Musiał słyszeć, jak serce mi dudni, dosłownie waliło w klatce. Vittorio koniuszkiem języka polizał mój obojczyk. Delikatnie schodził coraz niżej. Złapał zębami dekolt bluzki i odciągnął go lekko. Nie miałam na sobie stanika. Odgłos przełknięcia śliny był aż nazbyt wyraźny. Vittorio wiedział, że się denerwuje, był tego świadom. Wsunął rękę pod materiał. Cała się napięłam. W końcu musnął kciukiem mój sutek. Zacisnęłam powieki. Nie powinno mi się to ani trochę podobać, ale wiedziałam, że gęsia skórka pokryła moją skórę. I to nie przez strach, bynajmniej nie taki, jak powinien. Dziwna mieszanka lęku, zakłopotania, wstydu i erotycznego napięcia zbyt mnie przytłaczała. Pokręciłam głową. Powinnam była krzyczeć? Zrobi to na nim wrażenie? A może lepiej, gdy poproszę, by przestał. Chciał umowy, muszę zagadać o umowie, to powinno go rozproszyć.

Zanim zdążyłam ubrać w słowa to, co kłębiło mi się w głowie, ktoś zaczął łomotać w drzwi. Szybko spojrzałam w bok. Nikt nie wszedł do środka.

— Vittorio, jesteś potrzebny na dole. — Odgłos oddalających się kroków nic mi nie mówił; Vittorio był potrzebny pilnie czy tylko rzucili tą informacją ot tak? O dziwo uniósł kącik ust.

— Co z umową? — zapytałam, kiedy odchylił się i przestał mnie dotykać.

— Tak ci spieszno? — Podszedł do biurka i wziął kajdanki. — Masz jebane szczęście, wiesz?

Zaciągnął mnie i przypiął do ramy łóżka. Nie był delikatny, nie czekał też na to, aż się przysunę. Szarpnął mnie za nadgarstek, musiałam stłumić syknięcie. Zabrał telefon, klucze… Nawet już nie spojrzał za siebie. Kiedy trzasnął drzwiami, łzy same poleciały mi z oczu. Na co ja się zgodziłam? Zrobiłam długi wydech ustami. Odgarnęłam włosy w tył. Powinnam była skupić się na pozytywach; nad tym, czego do tej pory udało mi się uniknąć.

Znów dostałam napadu kaszlu.

***

Siedziałam po turecku, ręka bolała mnie od ograniczonych ruchów. Byłam tu czwarty, może piąty dzień. Sporo spałam, na szczęście gorączka nie wróciła, kaszlałam też już coraz mniej. Jeśli nie pilnował mnie Vittorio, robił to zawsze jakiś żołnierz. Często widywałam tego całego Rufa — też Włocha, ale znacznie niższego; zwykle przychodził z wiadomościami. Od godziny Vittorio siedział przed laptopem, dwa razy ktoś zadzwonił, odpowiadał ostro i zdawkowo. Łapałam się na tym, że przypatruje się jego mięśniom, jak zachowują się pod ubraniem. Zwalałam to na nudę. Nagle na dole padły strzały, spojrzałam w stronę drzwi.

— Nie sprawdzisz, co to?

— Nie — sapnął, jakbym przerwała mu ogromnie ważną czynność. — Wiem, co robią, sam im to zleciłem.

— Mordują?

Fuknął pod nosem, przez chwilę jego dłonie zawisły nad klawiaturą. Ubrał się dziś na czarno od stóp do głów. Robiło to wrażenie i dodawało mu tajemniczości, mroku, no i — co musiałam przyznać — podkreślało jego sylwetkę.

— Strzelają dla zabawy, kurwa, przecież to nie Szkółka Harcerska.

— Zauważyłam, wyobraź sobie…

— Zawsze musisz mieć ostatnie zdanie? Nie boisz się?

— Czego?

— Że ktoś prędzej czy później ci ten język utnie? — Odwrócił się i nie wiem, skąd go wziął, ale w ręce trzymał nóż. Wcale nie taki mały nożyk, a długi, z błyszczącym ostrzem. Gładził go wolno, a potem wstał zwinnie i w moment znalazł sięobok mnie.

Szarpnęłam ręką; to odruch, który sprawił, że kąciki ust Vittoria lekko się uniosły.

— Lubisz wzbudzać strach — stwierdziłam, patrząc pewnie w jego ciemne oczy. Niewiele mogłam zrobić, jedynie jakoś próbować przetrwać.

— Nie twierdzę inaczej. — Nie zmienił wyrazu twarzy, ale milczał, starałam się go rozgryźć. Zdobyć przewagę. Zaraz jednak zapytał: — Dlaczego się zgodziłaś?

— Nie miałam wyjścia.

— Bzdura, oboje o tym wiemy. Z twoim charakterem to już prędzej śmierć niż uległość. — Zbliżył się jeszcze bardziej, to nie był dobry moment na potwierdzenie jego przypuszczeń. Jak miałam odwlec w czasie naszą umowę?

— Muszę tylko stanąć na n-nogi. — Głos odrobinę mi się zaciął. Cholera, graj twardą. Nie możesz się bać, nie możesz, bo to nie pomoże. Staniesz się słaba i bezbronna. Martin zawsze kazał trzymać gardę.

— Nie jesteś śmiertelnie chora, nie boję się, że mnie zarazisz. — Nachylił się nade mną.

Nie chciałam panikować, ale gdy kładł się obok, tylko cudem powstrzymywałam drżenie. Nie mogłam żyć w tej niepewności, nie miałam jak uciec, to robiło się nie do zniesienia, ten ciągły stres.

— Dobra. — Przełknęłam ślinę. Chyba oszalałam… — Zrób to, miejmy to z głowy.

Ręce mi się trzęsły, ale zdjęłam bluzkę; zawisła przy nadgarstku, na kajdankach. Odruchowo zarzuciłam włosy do przodu, by zakrywały mnie choć trochę. Co ty robisz, wariatko, nie wypuści cię, gdy dostanie, czego chce. Powinnaś wszystko odwlekać, przeciągać go na swoją stronę. Co ja wyprawiałam? Co ja, kurwa, robiłam?! Znów zakaszlałam. Moje piersi unosiły się i opadały w zabójczym tempie. Serce łomotało. Nagle straciłam całą odwagę. Chciałam wciągnąć bluzkę z powrotem, ale Vittorio złapał mnie za rękę.

— Jesteś narwana. Najpierw robisz, a potem myślisz. Pies nie weźmie, kiedy suka nie da…

Na dźwięk tych słów prawie zachłysnęłam się powietrzem.

Vittorio przyciągnął mnie tak blisko siebie, że aż dotykałam jego torsu, w takiej pozycji przewróciliśmy się na plecy. Kajdanki ograniczały mi możliwości, więc miałam boleśnie naciągniętą jedną rękę.

Jego zadziwiająco miękkie usta wylądowały na mojej szyi, dłonią błądził po biuście, który stał się dziwnie wrażliwy. Widziałam okrutne oblicze nad sobą, ale najgorsze było to, że nie tylko strach palił mnie od wewnątrz. Poczułam oddech Włocha na nagiej skórze. Spojrzałam przelotnie na jego wargi i uciekłam wzrokiem. Miałam ochotę je poczuć. To było chore, nie powinnam nawet o tym myśleć! Maleńkie igiełki przyjemności zakłuły, gdy skupił się na pieszczocie sutków. Na własne życzenie znów musiałam walczyć o przetrwanie.